Obrazki strony End of Days są hostowane na serwerze photobucket.com. Jeśli nie ładują się ona prawidłowo, najprawdopodobniej strona photobucket.com jest chwilowo niedostępna. Przepraszamy za utrudnienia.
SzukajUżytkownicyGrupyStatystykiRejestracjaZaloguj się

Poprzedni temat «» Następny temat
Argon
Autor Wiadomość
Faust272 
Namiestnik


Wiek: 34
Dołączył: 11 Kwi 2008
Posty: 2598
Skąd: Słupsk
Wysłany: 2012-12-31, 17:14   Argon

Gracz: Argon


Imię: Argon
Nazwisko: Tyberius (przybrane)
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 35 lat
Doświadczenie: 800
Zebrane dusze: 3
Stan: - Całkowita odporność na trucizny (patrz, przeklęty pierścień).
- Doświadczony (patrz Cechy)



Pochodzenie: Prawdopodobnie zachodnio-północna Bolgoria (za czasów państwa). Jako dziecko został znaleziony na wybrzeżu południowego Veragoru. Wychowywany przez przybranego ojca - Deleghita. Odziedziczył po nim szlachecki herb: czarnego orła na białym tle.
Wyznanie: Beliar. Po odrzuceniu darów Angrogha jego duszę coraz mocniej przesiąka zło. Postać wierzy, że tylko jego podupadły bóg może zaprowadzić właściwy porządek na świecie. Jest oddanym wyznawcą, jednak dzięki jego charakterowi czasami stara się zachować autonomię w swoich wyborach.
Charakter: Wszystko zmieniło się po zamordowaniu przez niego jednego z kapłanów. Od tej pory nie zależy mu już na opinii innych ludzi, chyba że zaprowadzi go to do pożądanego efektu. Odkąd przeszedł na ciemną stronę stał się jeszcze bardziej porywczy i samolubny, zupełnie jakby te cechy były w nim uśpione już dawno temu. Nie obawia się swojej śmierci ponieważ twierdzi, że jest ona tylko i wyłącznie w rękach Beliara. Nie łatwo jest go zastraszyć, jednocześnie jego wygląd i aura pomaga mu w zmuszaniu innych do zmiany zdania. W życiu kieruje się przede wszystkim swoimi rządzami, pragnieniami i nakazem swojej wiary. Wie, że każde środki mogą uświęcać cel.
Słabości: Nina - uratowana przez niego rudowłosa, biedna dziewczyna, która miała spłonąć na stosie. Mężczyzna zadurzył się w niej od pierwszej chwili i cały czas ją poszukuje. Po przejściu na stronę Beliara jego cel nie zmienił się, jednak intencje to już inna sprawa. Ponadto, odkąd tylko pamięta odczuwał lęk przed głęboką wodą, toteż nigdy nie nauczył się pływać. Nierzadko jest porywczy i nie baczy na oczywiste zagrożenia, chociaż już nie raz zapłacił za to słoną cenę.
Wygląd: Dobrze zbudowany (185 cm wzrostu) mężczyzna. Jasna karnacja skóry, miejscami nieco blada. Posiada długie do ramion, kruczoczarne włosy (gdzieniegdzie oznaczone już siwizną) i duże zielone oczy wraz z krzaczastymi brwiami. Twarz podłużna, lekko kanciasta z zarysowaną dolną szczęką i sprawiająca wrażenie srogiego, lecz sprawiedliwego człowieka, lekki zarost. Kilka starych blizn na rękach i twarzy świadczą o doświadczeniu i podkreślają charyzmę mężczyzny. Tajemniczy czarny tatuaż w kształcie oka na klatce piersiowej. Zawsze chodzi pewnym krokiem, wyprostowany. Zazwyczaj nosi długi, czarny postrzępiony płaszcz. Jego wygląd nie wzbudza sympatii.


Statystyki:

Umiejętności:
Walka mieczem jednoręcznym - Zaawansowany
Uniki/Parowanie - Zaawansowany
Walka z tarczą - Adept
Oburęczność - Adept
Jeździectwo (koń) - Adept
Czarna magia/Nekromancja

Cechy:
    Determinacja
    Przyśpieszona regeneracja
    Chłonny umysł
    Doświadczony - Z nie jednego pieca chleb jadł, nie wegetował wyłącznie w domu przed kominkiem, poznał więcej okropieństw niż mieszkańcy nie jednego miasta razem wzięci, służył wielu, zdradził część, słyszał wiele, widział niejedno. Tak, ten Pan ma na swoim karku bagaż wiedzy i doświadczeń i korzysta z nich. Jemu MG łatwiej zdradzi działanie nieznanego przedmiotu, lepiej przybliży sytuację, da więcej informacji oraz podpowie jakieś wnioski.


Atuty:
    Poprawione rozbrajanie przeciwnika
    Konna walka wręcz
    Język: Mroczny (sług Beliara)
    Język: Elficki (ale nie Mrocznych Elfów)
    Język: Cesarski (ludzki)
    Język: Krasnoludzki
    Pozyskiwanie łusek,
    Pozyskiwanie płytek i chitynowych pancerzy
    Zaprzysiężony – zjawa mieszkająca w jego ciele i ponury wygląd sprawia, że aura, którą roztacza wokół siebie pomaga mu w zastraszeniu słabszych psychicznie osobników, zjawa od czasu komunikuje się z nim biorąc udział w jego życiu


Czary:

Animacja umarłego
* Czas rzucania: 5 sekund
* Działanie: Najprostszy czar z dziedziny nekromancji. Kapłan animuje martwe ciało nasączając ją negatywną energią. W przeciwieństwie do ożywienia animowany umarły jest raczej zbitką mięsa, mięsem armatnim rzucanym na pożarcie. Ożywiony umarły zamienia się w szkielet lub zombie zdolnym usłuchać bardziej skomplikowanych rozkazów niż idź, stój, atak. Animowany umarły to najczęściej jakiś godny pożałowania ożywieniec wlokący się jak na potępienie gdzie go nogi poniosą. Łatwo się przewraca i równie łatwo ginie. Prędzej złamie nogę niż dojdzie do celu, ale jednak jest to mobilne mięso armatnie zbierające ciosu wrogów. Potrafi wykonać i zrozumieć 3 rozkazy: idź, stój, atakuj.
Czar ten za to świetnie nadaje się do ożywiania pojedynczych kończyn i otworzyć coś takiego jak biegające samopas dłonie, czy samodzielnie gryzące głowy itp. itd.
* Zasięg: dotykowy
* Czas trwania: aż ożywieniec się rozpadnie

Ożywienie
* Czas rzucania: natychmiastowy (ale ożywiony potrzebuje około 15 sekund do pełnego funkcjonowania)
* Działanie: Kapłan nasącza ciało negatywną energią powodując ponowne jego ożywienie. Powstaje w pełni funkcjonalny zombie o zwiększonej sile i spowolnionych ruchach niż oryginał za życia. Niestety nie zostają zachowane umiejętności, które cel miał za życia. Zombie nie jest inteligentny, ale potrafi wykonywać więcej skomplikowanych poleceń jak pilnuj, atakuj każdego który wejdzie do tej komnaty, podnieść to, przynieś itp. itd.
* Czas trwania: permanentny
* Zasięg: dotykowy (kapłan musi dotknąć cel)
* Uwagi: Używanie go jako osobistej ochrony nie jest mądry, gdyż zombie nie potrafi rozpoznać wrogów i przyjaciół i będzie atakować każdego. Poza tym zombie nie myśli, więc chcąc chroniąc swojego Pana może przypadkiem sam go zabić, stratować itp.

Profanacja
* Czas rzucania: od natychmiastowego do kilkudziesięciu minut
* Działanie: Kapłan otacza cel aurą zła i nasącza go negatywną energią powodując jego profanacje. Wszelkie święte istoty i przedmioty tracą domenę świętości, a wraz z tym wszelkie właściwości. Im przedmiot jest silniejszy i bardziej święty, tym dłużej trwa profanacja. Profanowanie magicznych przedmiotów i broni powoduje utratę przez nich specjalnych właściwości nadanych im przez Boga. Profanacja świątyń i ołtarzy pozwala udzielić Boga od wyznawców. Profanacja świętych istot jest nieopłacalna, gdyż z reguły są one nasycone taką ilością pozytywnej energii, że zanim kapłan je sprofanuje, to one go dawno zabiją. No i jeszcze fakt bezpośredniego zasięgu...
* Czas trwania: permanentny
* Zasięg: dotykowy (kapłan musi dotknąć cel)
* Uwagi: Kapłan profanując przedmioty wymazuje z nich świętość, ale nie nadaje im jakiś specjalnych cech. Podobnym czarem dysponują kapłani innych wiar. Błyskawicznie profanuje się lekkie błogosławieństwa, kilka minut trwa profanacja przedmiotów i broni, kilkanaście minut trwa profanacja potężnych broni, przedmiotów i artefaktów, a kilkadziesiąt minut trwa profanacja świątyń i ołtarzy. Czar profanacja jest potrzebny, gdyż źli kapłani nie mogą inaczej zniszczyć, ani nawet zbliżyć się do świątyń czy ołtarzy. Kapłan może sprofanować KAŻDĄ świętą rzecz BEZ WZGLĘDU NA BOGA.

Naznaczenie
* Czas rzucania: natychmiastowy
* Działanie: Kapłan naznacza duszę wyrwaną gwałtem z ciała negatywną energią. Taki znak utrzymuje się na duszy do chwili jej "odejścia" bądź unicestwienia i pozwala na odnalezienie i wykorzystanie naznaczonej duszy w dowolnym momencie, póki jest naznaczona.
* Zasięg: dotykowy
* Czas trwania: ciągły, nieprzerwany
* Uwagi: Kapłan musi być w pobliżu ciała duszy, którą chce naznaczyć (tak jakieś 5 metrów).

Rozjuszenie
* Czas rzucania: 2 sekundy
* Działanie: Kapłan natychmiastowo nasyca potwora negatywną energią, która powoduje u celu niesamowitą wściekłość, która musi znaleźć ujście.
* Czas trwania: aż zwierze same się uspokoi
* Zasięg: wzrokowy (kapłan musi widzieć ofiarę)

Mroczny obłok
* Czas rzucania: zależy od obszaru, ale ogólnie 1s/m kwadratowy
* Działanie: Kapłan skupia w sobie mroczną energię, po czym rozprasza ją wokół siebie. Powstaje nieprzenikniona czarna i drażniąca gardło plugawa chmura zasłaniająca wszystkie obiekty w jej obrębie.
* Zasięg: maksymalny zasięg tworzenia chmury: 3 metry od kapłana,
* Czas trwania: od kilku sekund do kilku minut/ zależny od woli kapłana
* Uwagi: Zaklęcie można rozproszyć tylko magią kapłańską, warunki pogodowe (np. silny wiatr) mają niewielki wpływ na gęstość obłoku. Działa również na kapłana,

Rozkaz dla bestii
* Czas rzucania: natychmiastowy
* Działanie: Kapłan nakazuje niehumanoidalnym bestiom i zwierzętom wykonać jedno proste polecenie. Z reguły jest to pilnuj, atakuj tamto miejsce, idź za mną itp. Niestety minusem tego rozkazu jest to, że najbardziej efektywny jest przez pierwsze 5 minut. Potem zwierze się zniechęca i przestaje reagować na rozkaz.
* Czas trwania: od 5 minut do momentu, aż bestia się znudzi
* Uwagi: kapłan nie może obierać za cel ludzi i inne humanoidalne rasy, bestie.

Powolny rozkład
* Czas rzucania: zależy od celu, ale ogólnie 10 minut
* Działanie: Kapłan przyspiesza rozkład namierzonego, nieżywego celu organicznego. Cel powoli się rozkłada zamieniając się w pył. Czar jest dosyć precyzyjny i regulowany myślowo, więc kapłan może rozkładać dowolne cele o dowolnej wielkości nie naruszając innych części organicznych.
* Czas trwania: permanentny
* Uwagi: Można namierzyć tylko cele nieożywione i organiczne. Czar nie działa na kamienie, minerały, żywe istoty, zwykłą glebę itp.

Plugawa uczta
* Czas rzucania: natychmiastowy, ale dobrze jest poprzedzić krótką modlitwą
* Działanie: Kapłan prosi boga o pomoc w niedoli, o pomoc w zaspokojeniu podstawowych potrzeb. Przed kapłanem pojawia się na blaszanym talerzu kawał soczystego, krwistego mięsa niewiadomego pochodzenia (orczy, ludzki, wołowy, czysta loteria) oraz blaszany puchar wypełniony krwią lub winem, czasami wodą.
* Czas trwania: permanentny dla jedzenia, blaszane naczynia rozpadają się w pył po godzinie
* Uwagi: Jakość posiłków zależy od długości odprawiania modłów i od przychylności boga.

Splunięcie Ulurzisha
* Czas rzucania: od natychmiastowego do nieskończoności, efekt zwykle uzyskiwany po 30 sekundach, po 5 minutach toksyna jest już dokuczliwa, po 20 błyskawicznie śmiertelna dla przeciętnego humanoida
* Działanie: Kapłan nasyca ciało celu zupełnie losową toksyną o przypadkowym działaniu. Wraz z czasem toksyny jest coraz więcej zwiększając jej moc lub nawet właściwości.
* Czas trwania: nieokreślony, zależy od długości inkantacji oraz odporności celu.
* Zasięg: 10-20 metrów (im dalej tym słabszy efekt), jednakże dotyk jest najefektywniejszy i dostarcza kolejnych właściwości

Błogosławieństwo Urguidama
* Czas rzucania: 10 sekund
* Działanie: Likwiduje wszelkie zmęczenie spowodowane brakiem snu lub wysiłkiem fizycznym albo umysłowym. Może z tego korzystać jedynie rzucający.
* Uwagi: Z czasem efekt słabnie, nic nie zastąpi prawdziwego snu.

Ekwipunek:
- Długi Miecz Zaklętych Modlitw [Długi miecz o wyglądzie zwykłego, ale pokryty jakby siecią żył z czarnej stali. W rękojeści został umieszczony czarny klejnot wielkości kurzego jaja, który jest albo matowy, albo połyskujący. W mieczy można zamknąć kapłański czar rzucany przez noszącego, po prostu kapłan rzuca czar na miecz, można tak zamknąć każdy czar, który aktywuje się podczas ataku mieczem, jeśli zechce tego zjawa ukryta w Zaprzysiężonym. Najczęściej jej wola jest zgodna z kapłanem. Na przykład można zamknąć w mieczu pół godzinną Profanację, wtedy wystarczy jedynie uderzyć mieczem w Święty Ołtarz by go doszczętnie sprofanować.
- Przeklęty Pierścień Plugawych Enzymów (założony) - założony nie pozwala się ściągnąć z palca (potrzeba zdjęcia klątwy lub interwencji egzorcysty); nosicielowi nadaje całkowitą odporność na wszelkie trucizny; energie dla swoich właściwości czerpie z ciała posiadacza
- Zbroja z czarnej stali (jak na zdjęciu w KP)
- mithrilowe stiletto
- Ubranie: czarny wełniany płaszcz; skórzany kubrak; skórzane buty; lniane gacie, lniana koszula.
- grafitowa, niekrępująca, dopasowana szata przykrywająca zbroję
- duża szarozielona torba na ramię, a w niej:

    - Buława Pana Kości - stalowa buława, dzięki której dzierżący może zyskać posłuch u nieumarłych, najczęściej jest to po prostu przejęcie nad nimi kontroli, im więcej tym trudniejsza kontrola, najbezpieczniej jest wywrzeć dominację na 2 nieumarłych prostych, np. szkieletach. Z wyglądu przypomina buławę szlachecką, ale bez klejnotów.
    - gogle Prawdziwego Widzenia [wykrywanie niewidzialnych, niematerialnych istot, rozpoznawanie iluzji i zdolność widzenia przez nie, daje zdolność widzenia w całkowitych ciemnościach lub w oślepiającym świetle, nie wykrywa rzeczy naturalnie ukrytych jak przywalonych kamieniami przejść czy zasypanych liśćmi wilczych dołów, wykrywa magie, zasię 50 metrów; nie pozwala nosić hełmów, chyba że specjalnie dopasowanych]

- sakiewka a w niej:

    - złota obrączka
    - srebrny pierścień z różowofioletowym oczkiem.
    - 45 sztuk żelaza
_________________
Avenker: budze nimfę
Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
Avenker: co to znaczy udaje?
Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
Avenker: a to szmata
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Nimfa teleportuje się.
Avenker: a to szmata




Ostatnio zmieniony przez Faust272 2013-02-24, 20:53, w całości zmieniany 27 razy  
 
 
 
REKLAMA 
Namiestnik

Dołączył: 11 Kwi 2008
Posty: 2598
Wysłany: 2012-12-31, 17:14   

_________________

Ostatnio zmieniony przez Faust272 2013-02-24, 20:53, w całości zmieniany 27 razy  
 
 
 
Faust272 
Namiestnik


Wiek: 34
Dołączył: 11 Kwi 2008
Posty: 2598
Skąd: Słupsk
Wysłany: 2012-12-31, 17:14   

Historia postaci:
Gdzieś pomiędzy Kaldinją a Veragorem


Słońce kryło się już w połowie za równą linią morza, czerwienią barwiąc błyszczące grzbiety spokojnych fal i zawieszone w nad nimi bezchmurne niebo. Mężczyzna w sile wieku zatrzymał się na łagodnej skarpie pokrytej kępami trawy, w którą zaczynał się wgryzać piasek wybrzeża. Długą chwilę stał i mierzył wzrokiem kołyszące się do snu morze. Szum fal zagłuszyło znajome ujadanie. Wkrótce przy człowieku pojawił się młody szary wilk, o srebrzystej sierści. Wprawny myśliwy nie dałby mu więcej jak rok. Zwierzę obiegając właściciela dookoła nie przestawało szczekać.
- Co jest Fenix? Co jest piesku? - pytał ożywiony człowiek, zdziwiony zachowaniem towarzysza podróży. W odpowiedzi Fenix odbiegał kilka metrów wyraźnie dając do zrozumienia o co mu chodzi i wbiegajac spowrotem do lasu. Mężczyzna przycupnął na pniu drzewa.

Nagle z drzew zaczynają wychodzić jacyś ludzie. Jest ich trzech i zachowaniem przypominają zwierzęta. Krzyczą głośno, bluzgają się nawzajem i wymachują mieczami na około. Podchodząc bliżej, zauważają postać siedzącą na pniu. Wreszcie uciszają się i otaczają go z trzech stron. W końcu, mogą dostrzec mężczyznę, który drzemie sobie swojsko.
- Dawaj całe swoje złoto, chuju! - krzyknął jeden z nich.
Nie widząc żadnej reakcji ze strony osoby do której się zwracał, zbir podszedł bliżej i tępą stroną miecza szturchnął go w ramię. Ten, nie wyrażając żadnych emocji uniósł głowę, otworzył powoli oczy i spojrzał na awanturnika, który trzymał miecz gotowy do zamachu.
- Opuść swoje ostrze. - powiedział spokojnym tonem - Chyba, że chcesz posmakować mojego... - Dodał, patrząc niewzruszonym wzrokiem na przeciwnika.
- Myślisz, że w jakiej ty jesteś sytuacji staruchu?! Oddaj nam swoje złoto, a darujemy ci życie! - Wykrzyczał złodziejaszek dalej trzymając podniesiony miecz.

Człowiek siedzący na pniu spojrzał to na drugiego, to na trzeciego oprycha. W końcu oczy skierował na ziemię pod swoimi stopami. Wszystko zdarzyło się dosłownie w ułamku sekundy. Starzec szybkim ruchem sięgnął po ciężki, pozłacany miecz. Jednym zamachem ściął rękę przeciwnika, w której ten trzymał swój oręż. Łotrzyk padł na ziemię krzycząc i turlając się bez celu. Wojownik odwrócił się i przystawił swój miecz do gardła leżącego złodzieja, gdy ten przestał już krzyczeć z bólu.
- Deleghit z rodu Tyberiusa, to moje imię... Imię, które zapamiętasz do końca życia.
Po chwili towarzysze złodziejaszka ocknęli się i pobiegli ratować swojego kompana. Rycerz zamachnął się, aż rozniósł się świst ostrza przecinającego wiatr, jednocześnie dając tym do myślenia swoim przeciwnikom.

Gdy jeden z nich już miał zamiar zatopić swoje ostrze w ciele Deleghita, nagle jego ręka zatrzymała się. Tyberius odepchnął się jedną nogą i chwycił za nadgarstek swojego oponenta, nim ten zdołał zareagować. Szybkim uderzeniem powalił przeciwnika wyrywając jednocześnie mu miecz ze skręconego nadgarstka. Przestraszony łotrzyk zaczął uciekać na czworaka, jakby nie potrafił stanąć na nogi. Deleghit z pogardą wbił zdobytą przed chwilą broń w udo oprycha, jednocześnie przytwierdzając go do ziemi. Po chwili, podchodził już do trzeciego ze złodziei. Zbój z wymalowanym przerażeniem na twarzy rzucił broń i zaczął w panice uciekać w stronę lasu. Gdy był już przy pierwszym drzewie... rzucone ostrze dosięgło jego pleców. Przebiło nieszczęśnika na wylot, a ten padł martwy na ziemię.

Wiatr wiał na tyle mocno, aby roznieść wszędzie zapach krwi. Gdzieś z lasu dało się słyszeć skowyt wilka. Deleghit podszedł do dwóch poprzednich przeciwników i zauważył, że ten, któremu odciął rękę już wyzionął ducha, natomiast drugi leży spokojnie, jakby pogodził się ze swoją śmiercią. Podszedł do niego i wyciągnął wbite ostrze. Zbój głośno zawył z bólu.
- Już chyba dość ofiar, jak na tak szkarłatny wieczór, nie sądzisz? - powiedział spoglądając w niebo - Jesteś wolny. Jeżeli uda ci się przeżyć samotną wędrówkę przez las, to warto było darować ci życie.

Po kilkunastu metrach mężczyzna zauważył Fenixa, a przy nim poruszane przez powracające fale ludzkie ciało. Po odwróceniu na plecy postać okazała się być młodym chłopakiem, niemal dzieckiem o bardzo ciemnych włosach, które wyraźnie kontrastowały z jego niemal bladą jak mąka skórą. Był bardzo chudy i zaniedbany. Mężczyzna odnajdując ledwo zauważalne znaki życia w młodym ciele, ostrożnie ułożył sobie chłopca na barkach i żwawym krokiem ruszył przez wydmy spowrotem w stronę, z której przyszedł.

***

Telding, sześć lat później


Było gorące, letnie popołudnie. Zewsząd unosił się pył i kurz, który dzięki silnemu wiatrowi uporczywie pchał się do oczu. W zatłoczonej bramie głównej zgiełk i zamieszanie towarzyszył od świtu do zmierzchu. Dwie młode dziewczyny trzymając się za rękę przeciskały się przez tłumy. Właśnie dzisiaj miał przyjechać kolejny duży transport towarów z Crumbles. W północnej bramie, kupcy, żołnierze, podróżnicy, rzemieślnicy i wszelakiej maści typy, wszyscy wymieszani z garstką mieszczan chcieli jak najszybciej pozbyć się swojego towaru, który nie zawsze był zdobyty w legalny sposób. W końcu kobiety zatrzymały się przy jednym z kolorowych kupieckich straganów, obserwując coraz szybszy wjazd kolejnych wozów do miasta.
- Zobacz, jest! - cicho zachichotała blondynka wskazując ruchem głowy na długowłosego szatyna, zajętego właśnie rozładunkiem drewnianej skrzyni z kupieckiego wozu.
- To on? Przystojny... - wyszeptała rudowłosa dziewczyna, nie odrywając wzroku od młodzieńca - Jak się nazywa?
- Argon.
- Argon… jak? - zapytała odrywając wzrok od chłopaka.
- Po prostu Argon. - wzruszyła ramionami blondynka i po chwili przeczesując dłonią włosy dodała. - To sierota. Ojciec mówił, że znaleźli go na brzegu na wpół nieżywego jak był jeszcze dziecięciem... Morze go wyrzuciło, chyba ze statku z Bolgorii! Romantycznie, co nie? - zapiszczała.
- Jego rodzina zginęła?
- Nie wiem. Nawet on tego nie wie, bo nie pamięta kim był i skąd... Tylko imię. Imię pamiętał. Zamieszkał ze starym kupcem Deleghitem, który go znalazł. Ale jak widzisz, uczy go nie tylko kupiectwa...
- Argon... - zamyśliła się śliczna rudowłosa, z przymrużonym okiem obserwując młodzieńca. - Przedstawisz mnie? - spojrzała na koleżankę.
- Jasne!

***

Północna Bortia, półtora roku później


Ognisko wesoło trzeszczało palonym suchym świerkowym drzewem i strzelało małymi iskrami ku czarnemu niebu. Płomień rozjaśniał prawie całą niewielką kotlinkę w lesie. Blask paleniska wydobywał z mroku sylwetki dwóch postaci siedzących wokół niego.
- Deleghicie? - podjął młody mężczyzna ze wzrokiem utkwionym w koniec kija, na którym piekł się spory kawał boczku.
- Tak, Argonie? - odpowiedział starszy mężczyzna zajęty tą samą czynnością.
- Długo nad tym myślałem... - zaczął niepewnie szatyn i jakby przekonując siebie, ciągnął dalej bardziej stanowczo. - Chciałbym zaciągnąć się do armii.
- Po co? - skrzywił się starszy mężczyzna udając obojętność.
- Chciałbym się sprawdzić. Sam wiesz, że kupiec ze mnie jak... Nie chcę być...
- Jaki? Taki jak ja?
- Nie! Wręcz przeciwnie! - odpowiedział młodzieniec urażonym tonem. - Ty też służyłeś przecież. Opowiadałeś mi kiedyś!
- I nic dobrego ani z tego nie było, ani nie ma… Kilka ran, kilka wspomnień, wszyscy przyjaciele na tamtym świecie... Ani żony, ani dzieci, tylko ciebie mam dzięki Angroghowi...
- No i jest jeszcze Fenix! - młodzieniec wyszczerzył białe zęby w szerokim uśmiechu. Słysząc swoje imię, leżący między nimi szary wilczur, otworzył oczy i podniósł łeb nastawiając uszu.
- Taak. - mruknął przyjaźnie Deleghit, kładąc pomarszczoną rękę na głowie zwierzaka.
- Słuch ma jeszcze wyborny, nie to co ja... - dodał drapiąc za uchem układającego się do przerwanego snu wilka.
- Chciałbym zostać zwiadowcą. Tak jak ty. - ciągnął temat Argon, przyglądając się z bliska jakości pieczeni. Musiał w końcu to z nim załatwić.
- Taaak... - westchnął starzec zdejmując boczek z kija – Myślę, że przyszedł już czas, bym coś ci dał…

***

Dzień marszu na północ od Telding, rok później


- Zbiólka lekluci! W szelegu szybciolem, kulwa jego mać! - darł się gardłowo łysy olbrzym z kwadratową szczęką na środku piaszczystego dziedzińca.
Kilkunastu mężczyzn z obciętymi krótko przy skórze włosami, z czego większość stanowiła wychudzona młodzież, ustawiło się w pośpiechu ramię w ramię naprzeciw kaprala. Rozebrani do pasa, ubrani byli wszyscy w jednakowe czarne spodnie, skórzane buty i czerwone przepaski.
- Będziemy dzisiaj ćwiczyć stlelanie do celu z kuszy! - wrzeszczał przełożony mimo, że wokoło było cicho jak makiem zasiał.
- A co to jest do chuja?! - warknął zaskoczony kapral wytykując palcem jednego z rekrutów. Podszedł do wskazanego szatyna i zaglądając mu z odległości kilku centymetrów prosto w zielone oczy, zapytał z drwiną - Co to kulwa jest!?
- Co jest co, panie kapralu!? - śpiewająco odpowiedział pytaniem, równie zdziwiony i wyprężony jak struna młodzieniec.
- To! - bąknął żołnierz stukając rekruta palcem w klatkę piersiową.
- Melduję posłusznie, że to jest tatuaż panie kapralu!
- Ślepy kulwa nie jestem! - wrzasnął mu nad uchem tamten i robiąc kilka kroków do tyłu, z rękoma splecionymi za plecami, zmierzył tatuaż krytycznym wzrokiem.
- Co znaczy ten lysunek, się pytam, nie? - kapral przekrzywił głowę lustrując wzory.
- To jest oko... Chyba... - odpowiedział chłopak niepewnie. Był zaskoczony takim pytaniem. Nikt nigdy go o to nie pytał.
- Jak to kulwa chyba? Ja mam wiedzieć? Ja kulwa moge! Może to jest w pizdu jebana talcza do celu, ha?! - kpił rechocząc kapral.
- Ja... Nie wiem co dokładnie znaczy ten tatuaż! Mam go odkąd pamiętam! - odkrzyknął młody mężczyzna patrząc w powietrze nad przełożonym. Widać jednak było, że młodzieniec zaczynał tracić cierpliwosć w tym temacie.
- A jak się nazywacie pobolowy to pamiętacie?! - ryknął kapral.
- Argon! - odkrzyknął rekrut.
- Algon?! - zapytał retorycznie żołnierz podchodząc bliżej do chłopaka. Ten przeniósł wzrok na pochyloną nad nim, pokrytą bliznami twarz kaprala.
- Nie, Argon! - ryknął ze złością, na swoje nieszczęście opluwając żołnierza przy tym niechcący. Po chwili, stracił przytomność lądując ciężko na plecach z połamanym nosem.
- Do ciupy na dwa dni! I do cylulika! I w takiej kolejności, do chuja! - warczał przez zaciśnięte zęby kapral do mężczyzn, stojących po obu stronach pustego po szeregowcu miejsca.
- Algon... - mruknął kapral sam do siebie, ścierając rękawem krople krwi z czoła.

***

Trzy lata później

List kaprala Pabla, do dowódcy koszar, Harada


Kapitanie!
Zgodnie z Pańskim rozkazem wybadałem tego…Algona z formacji zwiadowczej. Myślę, że dobrze sprawdzi się w tej misji. Potrzebny nam do niej jakiś zdrowo myślący chłopak, który ma łeb na karku a nie między nogami. Niniejszym zdaję swój raport z wywiadu środowiska, między innymi z rozmowy z jego przybranym ojcem, Deleghitem. Według moich informacji to emerytowany rycerz, który służył jeszcze za czasów Drakana. Na pytanie dlaczego zamieszkał na zadupiu odparł, że nie zamierza gnić jak szczury w mieście. Gość już mi się wtedy spodobał! Ale do rzeczy.

Według wspomnianego już opiekuna, szeregowego Argona od zawsze interesowała walka, lecz to właśnie religię Angrogha darzył szczególnymi względami. Od momentu, gdy ten cały Deleghit go przygarnął, wpajał mu podobno te całe bzdety o paladynach. Podobno uczył go szermierki i retoryki. Podarował mu nawet kiedyś swoją błogosławioną przez kapłanów tarczę, ale Argon Tyberius nic o niej nikomu nie wspominał. Często bywał na polowaniach w pobliskich lasach, podobno z jakimś elfem. Niestety, o nim nic się nie dowiedziałem. Tak czy inaczej, ten cały Argon często bywał w kaplicach podczas różnych świąt. Widocznie prawiczkowi nie śpieszyło się do ożenku, hahaha!

Wśród rówieśników z kompanii ma opinię człowieka spokojnego i rozsądnego. Szkolenie militarne przeszedł wzorowo. Był częstym członkiem straży kupieckiej w mieście. Swoimi czynami, broniąc rannych kolegów i odpierając ataki bandytów, udowadniał słuszność swojego życiowego wyboru. Tylko trzy lata spędził w nowicjacie straży. Nie często to mówię, ale ten chłopak ma chyba talent do wojaczki. Widać, ze ktoś go wcześniej musiał uczyć fechtunku. Jedno mnie tylko zaniepokoiło podczas mojej ostatniej rozmowy z nim. Wierzy iż należy rozmawiać, dopiero potem walczyć, co dla mnie jest co najmniej dziwne. Kulwa! (za przeproszeniem, Kapitanie) Skąd ten chłopak się urwał? Tak czy inaczej, to chyba dobry kandydat do tej misji. W końcu, ostatni zwiad z południowej Kaldinji do nas nie powrócił, a jak sam Pan Kapitan dobrze wie, szkoda nam tam wysyłać większego oddziału. Podsumowując, z wielką chęcią oddeleguję go Panu Kapitanowi do tego zadania.

PS: Nieoficjalnie, zapraszam Pana Kapitana na degustację nowowyrabianego przez mojego kuzyna szlachetnego trunku. W razie chęci…wymiany wzajemnych doświadczeń, proszę o jak najszybszy kontakt. Ku chwale Straży, Kapitanie!


***

Koszary Telding, cztery miesiące później


Pośród koron drzew ciężko już było dostrzec zarysy zachodzącego słońca. Na środku polany stoi młody chłopak, dzierżący w prawej ręce długi, drewniany kij. Rozebrany do pasa, ujawnia swoje niemalże wychudzone, blade ciało. Na klatce piersiowej można było dostrzec jakiś czarny zarys. Drugą ręką odgarnął z twarzy pozlepiane od potu czarne włosy. Pozwoliło to dostrzec przystojną, młodą twarz i jego charakterystyczne, zielone oczy. Skupiając całą siłę powoli wyprostował się z jękiem, by zaraz zachwiać – jego obolałe mięśnie dały o sobie znać. Pot obficie spływał mu z czoła. Ciężko dychał, jednak nie spuszczał wzroku ze swojego przeciwnika, stojącego kilka kroków przed nim.

- Tylko waleczni i odważni mogą nazywać siebie strażnikami króla! Nie narzekają na trudności, wysiłek i ból! Oni się w nich lubują! Nigdy się nie poddają! - wykrzyczał niemalże jego oponent, mężczyzna trzymający w ręce znacznie krótszy kij. Był w sile wieku, postawnej postury. Po chwili zamysłu, runął do przodu i zamachnął się swoją bronią na chłopaka. Ten zrobił zręczny koziołek w bok, by po chwili wymierzyć szybkie pchnięcie, które jednak zostało z łatwością sparowane i odbite. Nastąpiła szybka wymiana ciosów i uników między walczącymi. Wreszcie starszy mężczyzna błyskawicznie odpowiedział pchnięciem, trafiając młodziaka w brzuch. Ten, pchnięty siłą ciosu cofnął się do tyłu, by po kilku chwiejnych krokach upaść plecami na ziemię. Jego przeciwnik powoli podchodził do niego, z uniesioną do góry bronią.

- Rycerz jest szlachetny i uczciwy w walce. Nigdy, nie stosuje forteli, które wyrządziłyby uszczerbek na jego honorze...- powiedział, opuszczając kij i podając chłopakowi prawą rękę. Ten wpatrywał się z wyrzutem krótką chwilę w stojącą nad nim postać, by po chwili korzystając z jego pomocy ciężko wstać i otrzepać się z kurzu.
- Cieszę się, Deleghicie, że to już koniec treningów na dzisiaj. Ostatnio wyjątkowo się nade mną znęcasz. Czyżbyś ciągle denerwował się, że wygrywam z tobą w szachy? - przyznał z uśmiechem na twarzy młodzieniec, oddając rozmówcy kij.
- Nauka tak wdzięcznego zajęcia jak szermierka powinna cię cieszyć zawsze. - odparł wojownik z powagą na twarzy.
- A co do gry w szachy...szczęściem, zawsze trafiasz na mój napadowy ból głowy... - powiedział, uśmiechając się szeroko -...Ale jeśliś innego zdania, z chęcią rozstrzygniemy nasz spór w polu, haha!
Deleghit wziął od chłopaka kij i wyczochrał ręką jego bujną czuprynę, wytrzepując z niej przy okazji resztki piasku.
- Dobrze się dzisiaj spisałeś, Argonie. No już, leć do tej swojej księżniczki, bo coś czuję, że tylko o niej dziś myślałeś.
Na te słowa, na zmęczonej i pobrudzonej twarzy chłopaka momentalnie powróciło życie. Pośpiesznie wykonał kilka kroków w stronę pobliskiego gościnca, zatrzymując się jednak i odwracając po chwili, jakby właśnie coś sobie przypomniał.
- Wiesz, chciałbym kupić je....ee, coś do jedzenia na podróż, a ostatnie zarobione pieniądze pożyczyłem przyjacielowi. Mógłbyś... W końcu, jakby nie patrzeć, dzisiaj prawie przetrzebiłem ci skórę. Chyba coś mi się za to należy. - Argon porozumiewawczo mrugnął lewym okiem.
Deleghit spojrzał łaskawie na chłopaka. Po chwili wyjął małą sakiewkę przymocowaną do pasa i rzucił Argonowi.
- Rycerz walczy i naraża się wyłącznie dla sławy i chwały rycerskiej, nie dla bogactw materialnych. Udział w zwycięskim boju, pokonanie silnego przeciwnika czy po­twora jest dla niego znacznie ważniejsze od łupów, które przy okazji mogą wpaść mu w ręce... Ale fakt, wymęczyłeś mnie dzisiaj wyjątkowo, haha. - odparł z uśmiechem mężczyzna. Argon zręcznie złapał sakiewkę i z zadowoleniem ścisnął ją w garści.
- Aha, i pamiętaj synu! - tutaj Deleghit wyprostował się i podniósł palec wskazujący. Zawahał się nie wiedząc co powiedzieć, jakby bał się swoich słów.
- Rycerz jest dworny wobec dam. Taktowny, uprzejmy i godny zaufania. Nie może splamić jej imienia. - dokończył za niego chłopak. Deleghit słysząc te słowa zrezygnował ze swojej myśli. Opuścił rękę, a na jego twarzy znów zagościł uśmiech.
- Ale przede wszystkim, nie może dać jej czekać na ulicy... Ruszaj!
- Tak jest! - Argon zasalutował i jeszcze szerzej się uśmiechnął. Po chwili z całych sił pognał drogą przez las, mijając kolejne świerkowe drzewa. Nagle obraz zaczyna rozmywać się i rozpływać jak opary. Kolory zacierają się z wypływającą zewsząd szarością. Po chwili, wszystko zmienia się w nieprzeniknioną czerń...

***

Stłumione krzyki ludzi, odgłos walących się domostw, smród dymu… To właśnie zbudziło Argona z błogiego snu w miejskich koszarach. Otworzył oczy. Zdał sobie sprawę, że to był tylko sen. Słysząc w ciemnościach ożywione szepty kolegów z kompanii natychmiast się podniósł. Wilk pod jego łóżkiem zaczął warczeć. Nagle, niemal wyważając drzwi, wpadł do środka uzbrojony mężczyzna, wpuszczając do pomieszczenia szeroki snop światła.
- Wstawać nędzne śmiecie! Do bram! Orkowie oblężają miasto!

***

Mieszkanie w centrum Telding, rok później


- No cóż, jeśli chcesz o tym posłuchać, opowiem Ci... Pamiętam to jak dziś. Słońce przebyło już połowę swojej drogi po bezkresnym niebie. Grzało niemiłosiernie i raziło nas wszystkich w oczy...
***

Argon ciężko oddychał, miał spieczone, zeschnięte wargi. Wypluł w bok nagromadzony piasek z ust. Zdał sobie sprawę, że nic nie słyszy. Otworzył oczy i poczuł, że leży brzuchem na posadzce. Powoli dochodziły do niego przeróżne dźwięki. Krzyki ludzi, huki armat, z początku stłumione i zniekształcone, z czasem zaczęły się wyostrzać. Otumaniony odgłosami ze wszystkich stron, w końcu wstał. Odgarnął z twarzy pozlepiane od potu, kruczoczarne włosy. Poczuł w nozdrzach ostry zapach czarnego prochu w powietrzu. Ponownie usłyszał trzask pękającego kamienia. Trzęsienie ziemi.

Chwilę potem mężczyzna znowu upadł, tym razem tylko na kolana. Poczuł, jak krew wycieka mu z nosa, powoli spływając po policzku. Rozejrzał się wokół siebie. Znajdował się na zrujnowanym kawałku muru, jeśli jeszcze można go było tak nazwać. Wszędzie walały się ciała żołnierzy... jego kompanów, braci broni, z którymi przeżył kilka lat w wojsku. Byli mu jak rodzina po stracie Deleghita. Teraz większość leżała martwa. Argon popatrzył otumanionym wzrokiem w kierunku prawego wejścia do baszty, gdzie schroniły się resztki z jego oddziału, w tym jego kapitan, opatrujący rannych. Ten, dostrzegłszy odruchy Argona, wyszedł z kryjówki i podbiegł do niego, schylając kilka razy głowę przed niecelnymi strzałami orków.

- Trzymaj się chłopcze! Zaraz cię stąd wyciągnę! - krzyknął mu do ucha dojrzały mężczyzna o krótko przystrzyżonych blond włosach. Po krótkiej chwili wziął Argona pod ramię i razem ruszyli w stronę baszty. Świsty strzał napastników nie ustępowały, przeciwnie, zdawały się być coraz bliższe i celniejsze. Dwaj mężczyźni posuwali się powoli i mozolnie naprzód. Nagle Argon usłyszał odgłos wbijania się żelaza w ciało. Dowódca krzyknął z bólu, zachwiał się i niemal upadł razem z Argonem. Blondyn dostrzegł grot strzały wystający z jego prawego boku. Z zaciśniętymi zębami powoli ruszył dalej, by po kilku krokach rzucić ciałem Argona w wejście do baszty, a samemu upaść na ziemi, plując krwią. Kilka chwil czołgał się jeszcze w stronę chłopaka, aż w końcu zupełnie znieruchomiał. Ostatnie jego spojrzenie spoczęło na twarzy Argona...
***

- Jak się nazywał? - zapytał nagle aksamitny, dziewczęcy głos, wyrywając mężczyznę ze wspomnień.
- Kto? - spytał mętnym głosem Argon, przyglądając się swojej ranie.
- Ten kapitan. - odpowiedziała dziewczyna, obwiązując opatrunek na brzuchu leżącego Argona.
- Niestety, nie wiem. Przydzielili nam nowego dowódcę tuż przed atakiem orków. W straży mówimy do wyższych rangą per "Pan". - odpowiedział chłopak - Od tamtej pory cały czas czułem, że muszę spłacić jakoś ten dług...
- No to chyba ci się dzisiaj udało i to z nawiązką. Dzięki tobie w Telding jest teraz o dwóch zapchlonych inkwizytorów mniej.
- Taa... - mruknął do siebie Argon - Ciekaw jestem tylko, co na to mój dowódca...
- Nie martw się tym teraz... Szkoda, że nie poznałeś jego imienia. Warto pamiętać ludzi, którzy uratowali ci kiedyś życie... Mnie już znasz. - powiedziała odrywając na chwilę wzrok od bandażu i uśmiechając się do rozmówcy.
- Masz rację, jesteśmy kwita. Cieszę się, że zdradziłaś mi swoje imię, chociaż trochę tego żałuję...
- Słucham? - przerwała lekko urażonym głosem, zaciskając mocniej bandaż. Argon cicho syknął, bardziej by dać satysfakcję rozmówczyni niż z bólu.
- Gdybym nie wiedział jak się nazywasz, dodało by to nutkę tajemniczości. Mógłbym cię wtedy nazywać "piękną nieznajomą". - odparł z uśmiechem.
- Phi, chyba za mocno dostałeś od tego cherlawego kapłana, Argonie!

***

Zakon Białego Płomienia, dwa miesiące później


- A więc, niech Angrogh ma cię w swojej opiece... - powiedział kapłan, po czym wstał i dotknął czoła Argona. Po chwili poczuł paraliż w całym swoim ciele. Nie mógł się ruszyć, ani nic powiedzieć. Nic też nie słyszał. Nagle, wszędzie dookoła pojawiły się czerwone płomienie, a właściwie płonące zjawy które latały po pokoju, okrążając kapłana oraz jego nowicjusza.

Argon przepełniony był strachem. Ponure, płonące twarze które sprawiały wrażenie wrogo nastawionych zbliżały się do niego ze wszystkich stron. Zjawy miały też ręce które sięgały po Argona, chcąc wyrwać go z krzesła. Ten nie mógł się jednak ruszyć, nie wiedział sam czy sparaliżował go strach, czy jakaś dziwna magia. Był przerażony, chciał uciekać lecz nie mógł. Na twarzy starego kapłana pojawiły się krople potu, a zmarszczone brwi oraz zamknięte oczy wskazywały na jego potężne skupienie. Nagle, Argon zauważył że ściany zakrystii zaczęły się kruszyć, a z sufitu spadać poszczególne tafle i głazy. Krzesło na którym siedział Argon także stanęło w płomieniach, podobnie jak jego rękawy oraz nogi. Argon był przerażony i niemal pewien że nadszedł jego koniec...

Nagle, chłopak odzyskał słuch. Spośród dźwięków płomieni i palącego się budynku słyszał także skomlenia zjaw których nie mógł jednak zrozumieć. Były to dziwne piski i szepty, czasami krzyki w nieznanym języku. Kapłan ciągle trzymał swą dłoń na czole Argona. Jedna ze zjaw, zbliżyła się do siedzącego i wyciągnęła swe długie, ogniste ręce. Przypominające czerwone kości. Kiedy zjawa dotknęła go jedną ze swych dłoni, natychmiast wydała z siebie przerażający pisk, oraz odleciała na drugą stronę komnaty. Zakrystia zamieniła się w istne inferno, wszędzie był ogień. Nagle, rozstąpiła się także ziemia, z której wyszły kolejne zjawy. Argon z przerażenia zamknął oczy...
Kiedy je otworzył, zakrystia wyglądała tak samo, gdy chłopak do niej zawitał. Kapłan siedział na krześle popijając wino, i nigdzie nie było widać żadnych śladów pożaru ani zjaw...
- Każdy nowicjusz przechodzi wizję. - zaczął powoli starzec - Lecz nie aż tak intensywną jak twoja. To naprawdę mnie niepokoi...
Kapłan odstawił kielich i przybliżył się do siedzącego przed nim chłopaka.
- Są dwa wyjścia, chłopcze. Albo twa moc jest zaiście bardzo potężna... - tutaj kapłan zrobił chwilę przerwy i zmarszczył brwi - ...albo tkwi w tobie mrok tak potężny, że wyniszczy cię kiedyś od środka...

***

Zachodni gościniec Telding, cztery miesiące później


Telding... Ostatnia stolica upadłego cesarstwa ludzi - Akili, potężne, pradawne miasto, jak wiele innych imponujących miast Eredanu zostało niemal doszczętnie zniszczone podczas trwania oblężenia orków. Niesamowite pałace stojące w centrum miasta zostały zrównane z ziemią. Mury, pomimo swej masywności i solidnej konstrukcji nie wytrzymały ostrzału oblężniczego, a domy, sklepy, czy świątynie obróciły się w większości w płonące ruiny. Ulice usiane były truchłami wszystkich ras Eredanu. Z czasem, dzięki wsparciu magów Gildii, dało się zwalczyć najeźdźcę, jednak nie był to koniec problemów. Niegdyś w spokojnym mieście, panika i chaos szerzyły się po ulicach niczym zaraza. Coraz częściej wybuchały zamieszki spowodowane brakiem żywności. Rozruchy na ulicach pacyfikowane były przez straż i powstałą niedługo potem Inkwizycję Zakonu. Po zapewnieniu tymczasowego schronienia mieszkańcom i dostarczeniu pożywienia, przystąpiono do odbudowy zrujnowanego miasta. Telding pod czujnym okiem króla Hereka z miesiąca na miesiąc odzyskiwało swoją świetność. Z miesiąca na miesiąc zaostrzał sie też konflikt między magami, a zreformowanym Zakonem, wspieranym przez zbrojne ramię straży. Gildia magów coraz śmielej atakowała wojskowe karawany do Crumbles - potężnej górskiej twierdzy króla Hereka, produkującej uzbrojenie, odciętej jednak od zapasów z głównego miasta. Wojna domowa wisiała w powietrzu...

Zaczynało już świtać, gdy wszystkie dziesięć wozów wyjeżdżało z zachodniej bramy Telding. Czarne, kłębiaste chmury zbierały się na niebie, jakby wychodząc gościom na spotkanie. Zanosi się na deszcz – pomyślał Argon. Miał złe przeczucia. Dopiero teraz uświadomił sobie, że po naukach w Zakonie jest jeszcze bardziej wrażliwy na otaczające go zło. Chciał ponownie zobaczyć lśniące, białe mury twierdzy Crumbles, które ostatni raz widział kilka lat temu, podczas kupieckich podróży z Deleghitem. Teraz jednak jest zupełnie innym człowiekiem. Ma coś, na czym może się oprzeć – swoją wiarę w Angrogha. Ma kogoś, kto zajmuje miejsce w jego sercu, Ninę. Zdał sobie sprawę z tego, że to jedyna osoba, na której naprawdę mu zależy. Chociaż nie wie gdzie zniknęła ma wrażenie, że z każdym dniem takim jak ten, ich spotkanie się przybliża, że to przeznaczenie każe mu tam jechać. Przez cały czas pokładał nadzieję, że podróż przebiegnie szybko, rutynowo i bez komplikacji.

- Kapitanie?… Panie kapitanie! – rozległ się nagle gruby głos jednego z żołnierzy, wytrącając chłopaka z jego przemyśleń. Ten przetarł oczy ręką i spojrzał mętnym jeszcze wzrokiem na podwładnego.
- Tak?
- Jesteśmy gotowi, mój panie. Już czas. Proszę wsiąść na wóz. Pan kapitan musi się ukryć razem z innymi.
Argon wziął głęboki wdech i zrobił kilka pewnych kroków do przodu. Po chwili zatrzymał się jednak i popatrzył w dal. Wytężył wzrok. W oddali dostrzegł stado wystraszonych ptaków, wzlatujących właśnie z przydrożnego zagajnika. Próbował dostrzec jakiś znak, jakieś przeświadczenie, że słowa, które zaraz wypowie będą słuszne. W końcu odwrócił się do żołnierza. Powiedział to bardziej do siebie niż do niego.
- Ruszajmy! Dzisiaj nikt nie zginie…

***

Kopalnie rudy Crumbles, tydzień później


Argon z przerażeniem spoglądał na swoje nogi. Czarna struga pulsowała z żył i rozchodziła się powoli po całym ciele. Nieustępliwie parła do góry. Obejmowała już brzuch, w którym młody kapitan poczuł ból, jakby ktoś skręcał mu trzewia, jakby zapadał się jego żołądek. Skulił się w bólu, oparł o miecz. Oczy Argona niespokojnie biegały od jednej ręki do drugiej. Z każdą sekundą skóra na nich stawała się bardziej szorstka... usychała.
- Mój Angroghu! Błagam, pomóż mi! - wydarł się na całe gardło. Echo jego rozpaczliwego krzyku szybko rozeszło się po całej kopalni.
Nagle poczuł, że upływają z niego siły życiowe. Miał nogi jak z waty. Upadł na zimną jak jego ciało posadzkę. Nic już nie czuł. W głowie przelatywały mu teraz setki wspomnień z całego życia, poplątanych i rozmazanych, jakby pędził z niewyobrażalną szybkością. Zawiódł na ostatniej misji... Zawiódł swoich przełożonych... może powinien umrzeć? Jego głowa pękała z bólu od natłoku myśli. Ostatkami sił podniósł głowę i spojrzał na swojego towarzysza Thora. A więc to koniec... nigdy już jej nie zobaczę... Oczy byłego kapitana powoli zachodziły mgłą. Zdążył tylko usłyszeć ostatnie dwa bicia swego serca... Przepadł w ciemnościach…

Otwiera oczy i widzi, że znajduje się czymś, co przypomina kaplice. Popatrzył na swoje ciało...było normalne. Stąpa po krwisto-czerwonym dywanie, rozciągającym się przed nim. Nie może odwrócić głowy… Widzi witraże na oknach, onyksowe pomniki po obu stronach pomieszczenia. Argon unosi głowę. Spostrzega na ogromnym sklepieniu przepiękne malowidło o… stworzeniu Eredanu. Rozpoznaje Denaghoga, który jedną ręką stwarza morze. Angrogha, który formuje ląd, skradającego się za ich plecami Beliara, który patrzy na to wszystko z nieukrywaną wściekłością… Nagle człowiek dostrzega, po przeciwległej stronie pomieszczenia lśniące wrota. Czuje że go przyciągają. Nie może nic zrobić, by nie iść w ich kierunku. Krok za krokiem, posuwa się na przód, jakby wołany anielskim głosem, który wydobywa się gdzieś z zewnątrz. Co się dzieje? Gdzie ja jestem? – jego myśli zdawały się rozbrzmiewać echem po całej świątyni. Wraz z każdym krokiem odczuwa większe zimno. Mija kolejne marmurowe pomniki ludzi, których nie rozpoznaje. Jeszcze kilka kroków i będzie u samych wrót... Nic nie może na to poradzić. Czuje już gęsią skórkę na policzkach. Argon wyciąga prawą dłoń i sięga nią po lodowato zimną, diamentową klamrę ciężkich, stalowych drzwi, które jednak bez trudu zaczyna otwierać. Wraz z tym, przebija się do niego niebiesko-złota poświata. Nie może jeszcze dostrzec co jest za wrotami… Jeszcze trochę...

Nagle, odczuwa na prawym ramieniu dotyk czyjejś ręki. Mężczyzna odwraca głowę w bok. Ze zdziwienia otwiera usta…Przed sobą widzi piękną kobietę, o lśniących, lekko poskręcanych rudych włosach. Ma bladą twarz, która nie wyraża żadnych emocji. Ubrana jest w jedwabistą, białą suknię. Jej bystre, zielone oczy zdają się przeszywać na wylot. Postać uśmiecha się. Nagle Argona dobiega łagodny, czuły głos, który najwyraźniej należy od dziewczyny, chociaż ta nie porusza ustami.
- Nie możesz jeszcze odejść. Nie jesteś na to gotowy…
Zjawia przesuwa swoją rękę z ramienia na policzek kapitana, który chciałby coś powiedzieć, lecz nie może. Czy to Nina? Odczuwa przyjemne ciepło, płynące z jej zimnej ręki.
- Wracaj… - powiedziała cichym szeptem.
- Wracaj! - dodał stanowczy głos pełen mocy rozlegający się z każdego kierunku - Zostało Ci powierzone zadanie do wykonania!
Błysk oślepiającego światła. Szum w uszach…

***

Kopalnie rudy Crumbles, około półtora miesiąca później


Dziennik kapitana Argona; 4 dzień
Znalazłem kolejny zabitych ludzi. Przyczyny zgonów takie jak poprzednie, wykończyły ich choroby i głód. Sam odczuwam głód. Nie jadłem nic od około trzech tygodni. Jestem przerażony, gdyż odczuwam apetyt na widok znajdowanych w jaskiniach zwłok. Angrogh mnie chroni, nie pozwolę, by nachodzący moją głowę czyn oddalił mnie od Niego. Mój umysł szaleje. Pragnę wpaść w amok kierowany najniższymi instynktami mojej świadomości. Dzięki pisaniu zmuszam swój mózg do pracy i do nie zatracenia mojej osobowości. Dobrze, że znalazłem papier i grafit. Zbadałem czemu się nie rozłożył. Okazało się, że jest zrobiony ze szmat. Cały czas rysuję mapy korytarzy. Są ogromne. Znajduje się pewnie w jakieś odległej od centrum części korytarzy.


Dziennik kapitana Argona; 8 dzień
Straciłem nad swoją kontrolę. Pożarłem zwłoki jednego z znalezionych robotników. Czuję nadal smak zepsucia i ropy w ustach. Popełniłem wielki grzech. Czuję gniew mojego Boga. Zmówiłem wiele modlitw i litanii. Muszę odzyskać mego Boga, inaczej nie przeżyję tutaj.


Dziennik kapitana Argona; 24 dzień
Straciłem rachubę. Z przerażeniem odkryłem, że zasmakowałem w ludzkim mięsie. Zjadam także oczy i wysysam szpik. Mięso pełzaczy, kiedyś jedyny mój pokarm, teraz jest dla ogromnie obrzydliwy i cuchnący. Nie potrafię się oprzeć na widok mięsa ludzkiego. Czuję, że zamieniam się w coś złego. Czyżby to miało związek z ukąszeniem ghoula?


Dziennik kapitana Argona; 30 dzień
Natrafiam na coraz więcej ślepych korytarzy i kończy mi się papier. Jak tak dalej pójdzie i nadal nie znajdę wyjścia. Zginę. Nie mogę penetrować niezbadanych korytarzy, zgubię drogę posuwając się do tego. Wszystko przez to, że zgubiłem jedną z rysowanych wcześniej map zawierających drogę do wyjścia.


Dziennik kapitana Argona; 42 dzień
Skończył mi się papier do map i kończy mi się grafit. Mógłbym wykorzystać dzienniki, lecz wtedy potrzebne mi były by utrzymać świadomość, a teraz nie mogę wymazać zapisanych słów nie niszcząc i tak już wiekowego papieru. Nie wiem czy argument świadczący za pisaniem dzienników jest prawdziwy, ale wiem, że mi pomógł. Znowu jestem głodny, jestem słaby, tracę przytomność z głodu. Muszę przeżyć, muszę, mam coś do zrobienia.


Ostatnia kartka dziennika:
jestem głodny


***

Kopalnie rudy Crumbles, około tydzień później


- Znaleźliśmy kogoś! Jest żywy!
- Nie pierdol! Nikt nie ma prawa tutaj być żywy.
- Niech sierżant sam spojrzy!

Grupa ludzi. Trzech robotników i dwóch ludzi ubranych w wojskowe mundury i zbroje otoczyły nieruchome ciało. Jeden z wojskowych pochylił się i podetknął lezącemu mężczyźnie swoją dłoń pod nos. Sierżant wyczuł ciepły prąd powietrza wydobywający się z płuc mężczyzny.
- Na co się gapicie do kurwy nędzy? Zawołać medyków, wezwać cesarzową.

***

Statek imperium, ok 9 lat później


Minęła prawie dekada od traumatycznych wydarzeń w życiu Argona. Wciąż to pamięta, choć jakby przez mgłę, choćby chciał nie może zapomnieć. Poznał do jakich złych skłonności zdolny jest człowiek. Przez ten czas na świecie wiele się zmieniło. Akila, stołeczne miasto Cesarstwa było teraz rządzone przez uważaną za świętą Cesarzową. Jedna osoba z absolutną władzą zdolną do wszystkiego. Ustalała własne prawo, wprowadziła cenzurę a silnym ramieniem wojska niszczyła wszelki ruch oporu w mieście, prawdopodobnie stosując też tortury. Świątynie dobrych bóstw musiały potajemnie wspierać rebeliantów, na czele których stała prawowita następczyni króla Hereka – Nina.

Argon wszedł na pokład statku. Czuł, że to nie będzie przyjemna podróż. Po uwolnieniu z rud przejętych teraz przez mości Cesarzową Argon został wysłany do katedry w Akili. Miał być przesłuchiwany i sądzony o powiązania ze Starym Porządkiem z racji posiadania wiekowej zbroi. Stawił się za nim jeden z obecnych kapłanów i zabronił przesłuchania oraz osądzenia. Argon został zabrany do katedry gdzie przez kilka lat szkolił się jako kapłan, gdzie próbował zapomnieć o tym, co wydarzyło się w kopalni rudy. Potem został wysłany jako misjonarz i członek załogi Strugi, jednego z statków Imperium. Nie udało mu się, jego przełożeni nie będą zadowoleni. Elfy są bardzo oporne na zmianę religii. Jednak ta wyprawa od początku miała charakter handlowy, więc to nie miało znaczenia. Sytuacja zmieniła się wraz z widocznym na horyzoncie statkiem piratów…

***

Okolice Telding, dwa tygodnie później

Trzymając w dłoniach rękojeść broni oprawcy, mężczyzna upadł na kolana. Po chwili w głowie zaczął słyszeć poszarpane głosy. Próbował je w myślach złożyć w całość i zrozumieć, jednak im bardziej się starał, tym słyszał większy szum i odczuwał większy ból, płynący z wbitego w trzewia miecza. W uszach Argona szumiały słowa... W zamian za twoje poświęcenie obarcza cię ciągłym bólem i samotnością. Chronisz ludzi w jego imieniu, lecz on nie może uchronić dla ciebie jedynej osoby, na której ci zależy. Czy tak postępuje dobry bóg? Głupcze!

Kolory tracą blask, kontury się rozmazują, światło blednie... Echo słów. Szepty, dziwne obrazy, halucynacje. I przez to wszystko przebiło się kilka zdań. Jak dźwięk mosiężnego dzwonu nad hałaśliwym rynkiem pełnym ludzi.

- "Naprawdę myślisz, że mój brat zdoła uratować to, co mu pozostało? Twój bożek nie wytrzyma kolejnego ciosu. Ty również!"

Gniew. Nie, tego już za wiele. Beliar za dużo sobie pozwala. Jak to ścierwo śmie tak mówić do mnie. Do mnie! Do Angrogha!

- Bracie! Ja jeszcze nie przegrałem i nie pozwolę, byś mi ubliżał! - rozległ się srogi głos w głowie Argona.

Argon otworzył oczy. Emisariusz... Przed kapłanem był Emisariusz. Siedział na swoim koszmarnym wierzchowcu. Czarny ogień ogarniał jego sylwetkę. Strugi skrzepłej krwi pokrywały jego zbroję, a purpurowe oczy wyrażały czyste zło. Lecz Argon się już go nie bał. Już nie. Czarne ostrze w jego ciele drżało, blask wydostawał się z rany. Przez chmury przebił się snop światła, który oświetlił Argona. Paladyn czuł moc, czuł jak bóg go wypełniał a ostrze pękało. Z pęknięć wydostawało się białe światło.

- "Naprawdę myślisz, że mój brat zdoła uratować to, co mu pozostało?”

- A ŻEBYŚ KURWA WIEDZIAŁ! - wrzasnął Argon.

Ostrze prysło. Czarne odłamki wystrzeliły we wszystkie kierunki. Te, które trafiły w ogień, spłonęły, a kilka z nich trafiło w konia Emisariusza zabijając go. Emisariusz upadł na ziemie. Argon wstał, bił od niego blask, biała poświata otaczała go. Z nieba oświetlał go snop światłą słonecznego, w ręku zmaterializował się boski miecz. Biały płaszcz opadł na ramiona, z pleców zaczęły rozpościerać się wielkie, anielskie skrzydła. Wykorzystując ten czas Emisariusz wstał. Jego rogaty hełm zasłaniał twarz, tylko płonące purpurą oczy wyzierały spod niego czystym złem. Czarna zbroja pokryta zakrzepłą krwią, kolce na napierśniku i karwaszach, czarna, postrzępiona peleryna. Cień dosłownie spływał z Emisariusza. Dwaj wysłańcy bogów stanęli naprzeciwko siebie…

***

Wioska Velen, okolice Telding, kilka dni później


- Głupcze! Twój bóg nie pozwoli mi Ciebie zabić. Jednak nic nie jest niemożliwe. Dzięki sługom mojego pana przeklnę cię, dzięki czemu stracisz panowanie nad swoją mocą!

Świst strzał. Cztery czarne strzał wyleciały z lasu i przebiły jego dłonie, głowę oraz serce. Argon wrzasnął z bólu. Żył! Ale jak? Z lasu wyszli czterej łucznicy odpowiedzialni za te strzały. Mroczne elfy.

Argon mógłby coś zrobić, gdyby nie ten ból. Ból, agonia normalnie prowadząca do śmierci. "Boże, daj mi umrzeć. Myślał tylko o bólu, o tym, jak od niego uciec. Zwątpienie, strach, żal, beznadziejność i skutek tego wszystkiego - ból. Wszystko to odcięło go od Angrogha. Nie mógł na niego liczyć. Nie miał silnej woli. Kolejny ból, kolejny wrzask. Jakby ktoś rozrywał go od środka, przypalał i mroził jednocześnie.
- NIEEE! ZROBIĘ... ZROBIĘ WSZYSTKO. CZEMU MI NIE POMAGASZ ANGROGHU! NAPRAWDĘ JESTEŚ TAKI SŁABY? CZY BELIAR NAPRAWDĘ JEST TYM JEDYNYM?
Substancja przelała się do dłoni i tam zaczęła wpływać pod skórę do naczyń. W końcu płynny cień dotarł do głowy i wlewał się do niej przez uszy, oczy, nos, usta i ranę po strzale.
- POMÓŻ! RATUJ! ZROBIĘ CO ZECHCESZ, TYLKO RATUJ! - Argon krzyczał niemym krzykiem do Emisariusza.
- JA WIEM, MÓJ PRZYSZŁY SŁUGO, JA TO WIEM.

Argon stracił przytomność. Gdy zapadał w ciemność ból znikł i Argon był niesamowicie wdzięczny Beliarowi i jego słudze za to, że zabrał ból. Jego uwielbienie do boga zła było bezgraniczne. Jednak gdy się przebudzi, niczego nie będzie pamiętał…

***

Akila, podziemne lochy, cztery dni później

Krzyk wypełnił korytarz gdy strażnik pchnięty mieczem stoczył się po schodach zostawiając za sobą strugę krwi. Za nim wpadł Argon. Był ranny. Z jego lewego ramienia ciekła krew, całe jego ciało było poparzone ogniem, przeżarte kwasem, poranione strzałami. Przedzierając się tutaj natknął się na magów, żołnierzy, strażników, kapłanów. Teraz wszyscy byli tuż za nim. Tuż za ogromnymi, stalowymi drzwiami, które zatrzasnął za sobą by zyskać czas. Dawni przyjaciele i towarzysze, najemnicy i mściciele – wszyscy pragnęli wyłącznie jego śmierci. Pytanie, które zadawał sobie w myślach: „Jak do tego wszystkiego doszło?” – było tłumione coraz bardziej z każdym przebiegniętym metrem.

Argon biegł ile sił w nogach. Mijał kolejne zamknięte cele i drzwi. Do jego kroków doszedł odgłos prób wyważenia drzwi. Jego zbroja była zniszczona. Był pozbawiony części swoich rzeczy, biegnąc tutaj wyrzucił je, by nie przeszkadzały mu w przebiciu się do Niny.
Do jego umysłu wlatywały wspomnienia z ostatniej wyprawy, niczym sekundowe migawki z filmu. Walka z cieniostworem, kontakt z tymi niecodziennymi nieumarłymi – Świadomymi, walka z Emisariuszem, Velen… Od początku wiedział, że to zadanie będzie próbą dla jego wiary. Jednak zawiódł. Zawiódł towarzyszy, zawiódł swego boga, zawiódł siebie. Wbijając swój miecz w trzewia tego bydlaka ze świątyni dobrze wiedział, że podjął ostateczną decyzję. Wizje o uwięzionej Ninie to wszystko, w co teraz wierzy. Jeszcze nie wszystko stracone, musi tylko…

Rozważania przerwał znajomy mu widok. Jest! Tak, to ten korytarz. Te drzwi, to ta sala tortur z wizji. Argon wszedł. W komnacie było niesamowicie duszno i gorąco. Zauważył łoże, narzędzia, skrzynie, wszystko jak w śnie, ale nigdzie nie było Niny.

- NIEEEEEEEEEEEE!!! - Argon upadł na kolana i zaczął szlochać. Przenieśli ją? Zabrali ją? Nie uratował jej, gdzie ona jest?

- Spóźniliśmy się. - powiedziała spokojnym głosem istota z cienia obserwując, jak splugawienie ogarnia całą komnatę tortur i pozostałe części kompleksu podziemnego.
- Teraz już nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Chodź za mną.
Sługa Beliara wziął Argona pod ramię i poprowadził go do zielonego portalu, który pojawił się na pokrytej Splugawieniem ścianie. Argonowi było już wszystko jedno. Gdy żołnierze wpadli do sali ogarniętej splugawieniem zdążyli tylko ujrzeć pojedynczy, zielony błysk gasnącego portalu. Argon uciekł…

***

Ruiny Velen, godzina później

Ogromne gruzowisko. Ruiny góry. Tak wygląda wioska Velen po starciu z mocą Beliara. Ogromne pustkowia spowodowane roztrzaskaniem ogromnej góry. Spore obszary pustyni kamieni i gruzów. Wszechobecny kurz, brud i splugawienie. Teraz po tej okolicy pałętały się tylko potwory i nieumarli zabijając i zjadając się nawzajem. Niebo zasnute było ciemnymi chmurami. W powietrzu unosił się zapach Splugawienia a na horyzoncie zielonym blaskiem lśniło Telding.

Argon wstał i rozejrzał się. Nie miał już na sobie zbroi kapłana, nie był już sługą Angrogha. Stracił wszystko to, na co pracował przez te wszystkie lata. Ideały, kapłaństwo, posadę strażnika, szacunek ludzi. Stał się wyklęty. Ale nie czuł żalu. Zabawne. Był raczej tym rozbawiony, niż zawiedziony, smutny. Było mu obojętne, co myślą o nim w mieście, to nie miało znaczenia. A gdzie u diabła jest ta zjawa?

- Witaj ponownie Argonie, nowy Zaprzysiężony. - sługa Beliara jakby na zawołanie pojawił się przed mężczyzną. Argon przechodząc przez portal zdjął z siebie kajdany niepamięci. Wiedział teraz, że wtedy w Velen, kiedy zaatakował Emisariusz, został nałożony klątwą, której skutki teraz widać: Splugawienie w Akili, utrata więzi z Angroghiem, radość z odbierania życia...

Wiedział, że dzięki tej klątwie Beliar manipulował nim. To Beliar zsyłał mu wizję torturowanej Niny i pastwiącego się nad nią egzorcystę. To był fałsz. Wszystko to było po to, by Argon zabił egzorcystę, a Beliar mógł zaszczepić zło w samej Akili. Sam egzorcysta nie był taki arogancki i dumny, to Beliar manipulował zmysłami Argona, by tak myślał. Zabicie egzorcysty było momentem przełomowym obu wiar. Cała ta historia z Niną była fałszem, jednak wynikała z niej jedna pozytywna rzecz. Nina nadal żyła i ukrywała się gdzieś. Musi ją tylko znaleźć i zrobi to, choćby miał wyciąć w pień całą Akilę. Teraz Argon służył Beliarowi. Nie czuł winy, skruchy, czy żalu. Czuł raczej radość, podniecenie, jakby doświadczał czegoś nowego.

Wszystkie ideały i wartości, za które jeszcze niedawno oddałby życie prysły w jednej chwili jak mydlana bańka. Zdziwił się w duchu jakie to proste. Uciszanie własnego sumienia. Dopiero teraz uświadomił sobie jakim był głupcem, jak bardzo się mylił. Dość służalczego uniżenia przed jakimś staruchem. Angrogh nie był wart jego poświęcenia, nigdy nie doceniał go, nie pomógł mu szukać Niny. Wymagał tylko bezgranicznego oddania. Argon poczuł złość, dziwne podniecenie i przypływ adrenaliny.
- Jesteś gotów do służby Beliarowi?
- Tak… jestem. - odpowiedział Argon.

***

Telding, Krypta Verthelma, Świt Akilijski


Zaczęło się od stłumionego stukotu w głębi korytarza. W pierwszej chwili Argon uznał, że to tylko kolejny szczur wpadł w jedną z pułapek w tym przeklętym grobowcu. Chociaż znając szczęście Argona… Nagle cała posadzka pod jego nogami zaczęła drżeć, a ściany falować. Tumany kurzu wzbiły się w powietrze i wciskały w każdy otwór ciała, a kawałki nieokreślonego gruzu zaczęły spadać wokół niego.
- Cholera, wiedziałem! – warknął Argon łapiąc miecz i gogle, które mu wypadły. Chwilę potem podniósł się z bólem i ruszył biegiem w stronę przeciwległego końca komnaty. Olbrzymi huk i zgrzyt kamieni wypełnił salę. Zaczęły walić się kolumny podtrzymujące sufit. Kaszląc i krztusząc się pędził naprzód, obserwując co ma nad sobą. Wolał się potknąć niż dostać odłamkiem w głowę.
Tuż za jego plecami waliły się resztki komnaty, w której był jeszcze kilka sekund temu. Nie patrząc za siebie i nie czekając ruszył długim korytarzem w stronę rozwidlenia. Ziemia dosłownie osuwała się spod jego nóg, ściany tańczyły utrudniając orientację w plątaninie korytarzy. Wraz z każdym oddechem było coraz gorzej. Argon czuł na skórze pozlepiany potem pył, na języku czuł gorzki smak kurzu, w płucach kuło, jakby ktoś go przebijał szpilkami od środka, oczy łzawiły gęstą od tego wszystkiego breją, która tylko zlepiała powieki. Co chwila mijał kolejne zakręty. Pędząc na oślep potykał się o każdy marmurowy próg schodów, które dłużyły się w nieskończoność. Wreszcie jest! Smugi światła dochodzące z drugiej strony korytarza utwierdziły go w przekonaniu, że ponownie oszukał śmierć.

Na zewnątrz zapadł już zmrok. W końcu miał chwilę wytchnienia. Krypta najwyraźniej istniała tak długo, jak znajdował się w niej jakiś zapieczętowany duch. Kiedy Argon uwolnił duszę lisza Arborisa, wszystko zaczęło się sypać. Swoją drogą jego zjawa mogła go o tym uprzedzić. Ostatnio dziwnie milczy.
- Ugh, chyba wyczerpałem na dzisiaj limit katastrof… - wysapał otrzepując się z tumanów kurzu, które obieliły jego czarne ubranie. Stary płaszcz wydawał się teraz jeszcze bardziej postrzępiony, co zupełnie mu nie przeszkadzało. Nagle usłyszał głośny huk. Nienaturalny. Na chwilę się uspokoiło.
- Co do… - zdążył tylko wykonać na twarzy grymas zniechęcenia. Oślepiający blady błysk. Trzęsienie ziemi. W ułamku sekundy fala uderzeniowa ścięła go z nóg i posłała kilka metrów do tyłu, wprost na kamienną kolumnę. Stracił przytomność.
***

Maszerował teraz trawiastą ścieżką. Wokół niego rozciągały się zielone pola zbóż. Droga stawała się coraz bardziej błotnista aż w końcu ziemia pod jego stopami zamieniła się w potoczek. Otaczały go wysokie, coraz wyższe brzegi ale gdy w końcu wdrapał się na jeden z nich okazuje się, że za nim jest kolejna rzeka. Rozlewa się zbyt daleko i szeroko żeby mógł ogarnąć ją wzrokiem. Patrząc za siebie dostrzegł, że woda się już za nim zamknęła, nie może zawrócić. Musi jakoś iść dalej, jest mu zimno. Coraz zimniej.
Szepty znajomej zjawy…
***

Po chwili sen mija. Argon otworzył oczy. Wróciło krążenie do odrętwiałych kończyn, wraz z nim niestety i ból mięśni. Z trudem wstał i oparł się o nieszczęsną kolumnę, w którą gruchnął plecami i rozejrzał się dokoła. Krajobraz wokół niego delikatnie się zmienił, nadal wszędzie walał się gruz, jednak teraz wszystko pokrył szary popiół a w powietrzu unosiła się dziwna w zapachu mgiełka. Teraz dopiero poczuł, że on sam był brudny, miał kilka zadrapań i czuł się jak gdyby ktoś mu solidnie dał wycisk. Poza tym o dziwo był mokry od deszczu. Widać był nieprzytomny dłużej niż mu się zdawało. Z żołądka zaczęły dobiegać mruczenia przypominające o ostatnim posiłku.

"To tylko głód. Spokojnie chłopie, już nie raz byłeś głodny. Wytrzymasz... Na pewno wytrzymasz. Spójrz na siebie. Przeżyłeś ucieczkę z walących się ruin, przeżyłeś wybuch, przeżyjesz i ten mały dyskomfort." – złapał się za głowę, w której kłębiły się przeróżne myśli, głównie takie które miały go zmotywować do dalszej egzystencji. Zawsze należał przecież do niestrudzonych osobników. „Zaraz…wybuch?” Argon jeszcze raz wytężył wzrok w poszukiwaniu punktu na horyzoncie, z którego uderzyła fala. Z oddali widać było tylko kłęby czarnego dymu i tumany ognia. Jakby cały znany mu świat nagle… wyparował. Miał szczęście, że był tak daleko od epicentrum.
- Musisz iść naprzód. Na północ, w stronę Bolgorii.– odparła zjawa jakby z wnętrza jego głowy. Dobrze to wiedział, nie może tu zostać. Wydarzyło się coś niewyobrażalnie potężnego i czuł, że jego mroczne moce przy tym osłabły. Musi poszukać pomocy. Nie, żeby o nią prosił u innych ludzi. Ma swoją godność.
***

Z mozołem człapał przed siebie przez resztę nocy. Krajobraz prawie wcale się nie zmieniał. Wciąż ta sama, odludniona kraina. Na nowo niezbadana, jak dawniej. Z każdym przebytym krokiem wyrastały przed nim w oddali mgliste góry. Wszechobecną, wypaloną, jałową ziemię, gdzie nawet resztki konarów drzew należały do rzadkości zastąpiły z czasem bagna i mokradła. Gęste, czarne chmury, które skutecznie blokowały promienie słońca przesuwały się za niego. Zaskakująco te krajobrazy nie wzbudzały w nim strachu, wręcz przeciwnie. Czuł się tym wszystkim jakby otulony. Dopasowany. Bezpieczny. Nie! Musi się skupić, przetrwać. Wytężając wzrok wypatrywał na horyzoncie jakichś rozpoznawalnych kształtów.
_________________
Avenker: budze nimfę
Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
Avenker: co to znaczy udaje?
Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
Avenker: a to szmata
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Nimfa teleportuje się.
Avenker: a to szmata




 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

| | Darmowe fora | Reklama


Głosując na stronę na poniższych toplistach wspomagasz jej rozwój ;)
Gry Wyobraźni - Strona o grach PBF Toplista-Gier Toplista gier rpg Głosuję na GRĘ !!! Ninja Gaiden PBF
© 2007-2009 for Artur "Władca Zła" Szpot
Strona wygenerowana w 0,49 sekundy. Zapytań do SQL: 11