Obrazki strony End of Days są hostowane na serwerze photobucket.com. Jeśli nie ładują się ona prawidłowo, najprawdopodobniej strona photobucket.com jest chwilowo niedostępna. Przepraszamy za utrudnienia.
SzukajUżytkownicyGrupyStatystykiRejestracjaZaloguj się

Poprzedni temat «» Następny temat
Rekrutacja
Autor Wiadomość
Lowcakur 
von Hackfleish



Dane w grze
Rasa: Człowiek
Miano: Sindri Myr
Pełna KP

 
Wiek: 29
Dołączył: 06 Sty 2013
Posty: 339
Skąd: Rumia
Wysłany: 2013-01-12, 16:43   

Imię: Albrecht von Hackfleish
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 26
Nierozdane punkty doświadczenia: 100

Historia postaci:


    Dzieciństwo

    Albrecht był pierworodnym synem Albrechta, który był pierworodnym synem Albrechta. W rodzinie von Hackfleish tradycja nakazuje, aby pierworodny syn nosił takie same miano jak jego ojciec(z córkami było inaczej, po prostu zamieniano końcówkę męskiego imienia i zamiast niej wstawiając -a, np. Hefnyr - Hefna, Olgierd - Olga itp, ale nie stanowi to integralnej części opowieści więc pozwolę sobie pominąć rodzinne tradycje, o ile nie będą mieć one wpływu na losy Albrechta). Od małego brzdąca okazywał on niesamowitą sympatię do instytucji armii jako takiej. Uwielbiał nasadzać wojskowe buciory tatusia na swoje malutkie, tłuste nóżki, obwiązywać się ciężkim pasem czy prowadzić musztrę swoim zabawkom. Jednak nawet najwaleczniejszy wojownik miewał chwilę słabości, takich jak zmęczenie wielogodzinną zabawą, chęć przekąszenia czegoś smacznego czy po prostu potrzebę poprzylepiania sie do kogoś. W tym przypadku jego nogi zawsze zanosiły go do pokoju jego matki, Juli(matka miała osobny pokój, właściwie to każdy miał swój osobny pokój, a Albrecht(ojciec) miał ich nawet trzy. W końcu mieszkali w rodowym zamku, dość sporej kamiennej rezydencji, która mimo wtedy panującej mody nic nie straciła ze swojego obronnego charakteru), a ona nie odmawiała Albrechtowi(synowi) żadnej przyjemności, zawsze miała dla niego w zanadrzu nową zabawkę czy smakołyk. Z ojcem Albrecht(syn, nie dziadek. Dziadek Albrecht dwa lata przed urodzeniem Albrechta syna założył się ze swoim szwagrem, Hubertusem, iż skoczy z zamkowej wieży do jeziora, znajdującego się u podnóża zamkowych murów. Cała rodzina rzewnie go opłakała, a na stypę przyjechał nawet Lazarus, ambasador Cesarstwa.) nie miał dobrego kontaktu, gdyż wojny trafiały się w tych czasach dość często, a związany powinnością lenną Albrecht musiał stawiać się wraz z wojskiem na każde wezwanie Cesarza. I tak lata mijały, aż Albrecht co nieco podrósł i stał się


Młodzieńcem


Podczas gdy młody Albrecht świętował 13 urodziny, jego ojciec właśnie wracał z kolejnej wyprawy wojennej wymierzonej przeciw orkom. Niby nic szczególnego, w końcu z wypraw wracał regularnie co rok, lecz ten powrót okazał się pozbawiony rutyny. Dzień drogi od rodowego zamku Hackfleish, ojciec napotkał ciężko rannego i pozbawionego przytomności podróżnego. Jako dość dobry człowiek, zabrał podróżnego na wóz i szybkim tempem pojechał w stronę zamku. Tam, po przywitaniu się z synem i żoną, postanowił porozmawiać z nieoczekiwanym gościem, który już powoli wracał do zdrowia i mógł bezproblemowo rozmawiać. Wdzięczny człowiek przedstawił się jako Kwintus Herbergus, rektor Uniwersytetu Akilańskiego. Usłyszawszy, iż jego wybawca ma syna, postanowił w ramach długu przyjąć go pod swoją pieczę i wykształcić na zawodowego oficera. Nie mogąc stracić takiej okazji, ojciec przygotował syna do drogi i gdy tylko Kwintus wyzdrowiał, posłał z nim Albrechta do miasta Akili. Wyruszyli wraz z niewielką eskortą. Albrecht czuł się dość nieprzyjemnie bez matczynej opieki, lecz geny i słowa ojca po paru dniach wzięły w nim górę, przestał się zamartwiać i zaczął czerpać przyjemność płynącą z wędrówki poprzez wówczas jeszcze niezdewastowane ziemie Cesarstwa. Kwintus opowiadał mu wiele o mieście, o tym jak trzeba się zachowywać wobec rektorów, opisywał mu wszystkie co ciekawsze miejsca, bawił anegdotami. Ot, po krótkim czasie bardzo się polubili, Albrecht traktował Kwintusa prawie jak dziadka. Po trwającej miesiąc podróży orszak dotarł do Akili.
Chlopak był zachwycony. Nigdy nie widział takiego wielkiego miasta, na dodatek tak wspaniałego, o którym tyle to legend krążyło po świecie. Jednak, zarówno teraz jak i przez następne 10 lat nie dane było mu nacieszenie się urokami i możliwościami miasta. Oczywiście, legalne nacieszenie...

Albrecht rozpoczął naukę na Katedrze Wojskowej i już na początku studiów rektorzy odkryli ogromny talent Albrechta w tej dziedzinie. Miał chłonny umysł, giętki język oraz naturalną zdolność do wydawania rozkazów. Nie stał się pupilkiem belfrów, oj nie. Był pyskaty, dumny, ironiczny i notorycznie łamał wszystkie reguły. Jednak nie on pierwszy, nie ostatni tak się zachowywał. Nauczyciele mieli swoje sposoby zmiękczania tej niewidzialnej kości usztywniającej kark, a zwłaszcza Julius nauczyciel taktyki, słynący z porywczości i ciężkiej ręki. Oprócz wyżej wymienionej taktyki, Albrecht uczył się dyplomacji, podstaw balistyki, psychologii, retoryki, podstaw prawa, podstaw kartografii oraz miał wiele zajęć praktycznych, musztry, manewrów... w międzyczasie stał się

Dorosłym


Po dziesięciu latach nauki Albrecht zdał egzaminy z pozytywnym wynikiem, otrzymując oceny pozytywne z każdego przedmiotu. Jako iż wojna z orkowym i demonicznym pomiotem kwitła, szybko dostał przydział do cesarskiej armii, jako dowódca liczącego 80 osób plutonu ciężkiej piechoty. Poza samym zaszczytem wynikającym z dowodzenia oddziałem, zostało mu wręczone porządne uzbrojenie. Po paru dniach polegających na zapoznawaniu się Albrechta z podkomendnymi, LIV pluton pancerny "Dardaniel" został wysłany wraz z III Armią na linię frontu przebiegającej w odległości paru kilometrów od ziem Orków. Nieustające potyczki, zwiady czy walne bitwy zahartowały młodzieńca jeszcze bardziej jak rygorystyczny trening na Uniwersytecie. Zamiast niesamowitej siły, jego mięśnie uzyskały świetną wytrzymałość. Nauczył się także całkiem nieźle korzystać ze swojego dwuręcznego schmeidera, broni jego własnego wynalazku. W międzyczasie awansował na stopień kapitana(jego stateczność i lotny umysł wpadły w oko jednemu generałowi) i objął dowodzenie nad całym XV batalionem "Faduk". Jednak jego karierę powstrzymała niespodziewana wojna bogów. Orkowie i ich niecni sprzymierzeńcy rozpoczęli nieustający marsz zwycięstwa, kierujący się w stronę ziem Cesarstwa. Linia frontu nad ziemiami Orków upadla, a III Armia popadła w rozproszenie. Początkowo zorganizowany odwrót powoli przeradzał się w dramatyczną ucieczkę. Albrecht wraz ze swym batalonem w tym czasie stacjonował na południu frontu, więc dość szybko udało mu się rozpocząć odwrót. Jednakże, niespodziewanie na drodze do Akili wyrósł mur nieumarłych. Batalion mogła uratować tylko szybka decyzja, gdyż żywych trupów było co najmniej dziesięć razy więcej jak wojowników cesarstwa. Albrecht szybko wydał rozkaz do szturmu na najsłabiej wyglądające miejsce w żywo-martwym murze wrogiej armii. Do tej pory zastanawia się, jakim cudem ta akcja mu się udała. Może nekromanci i orkowie nie spodziewali się tak zaciętej walki ze strony żołnierzy? A może sam Angrogh się do nich uśmiechnął? Tego już najprawdopodobniej na tym świecie się nie dowie. Grunt, iż prawie połowię batalionu udało się przebić dalej. Od tej pory jednak nie było już tak łatwo. Patrole wroga, obozowiska wroga, brak zaopatrzenia, spalone wsie i miejscowości, kompletny chaos. Dodatkowo niedobitków batalionu "Faduk" ścigali nieumarli. Tak uciekając, co jakiś czas wpadając na oddziałki wroga, batalion wykruszał się. Ostatecznie, gdy zostali zagonieni na południowe rubieże Cesarstwa, oddział liczył już tylko 132 żołnierzy z początkowych 800. Nie widząc innego wyjścia, Albrecht musiał rozwiązać batalion i każdemu szukać na własną rękę drogi ratunku. Oddział ostatecznie rozpadł się, a Albrecht został jedynie z 7 żołnierzami, którzy nie mieli co ze sobą zrobić i nie chcieli zostawić oficera samemu sobie. Albrecht wraz ze swoją "gwardią" postanowił udać się na pustynie, gdzie, jak myślał, powinien znaleźć cesarski garnizon i tam zdać raport o klęsce. Jednak gdy byli już na górskich przełęczach, oślepiło ich niesamowite światło, huk piekielny. Gdy już jako tako widzieli na oczy, stwierdzili, iż woleliby nie odzyskać wzroku. Z Cesarstwa, niegdyś pięknego i zielonego, została splugawiona ziemia, gdzienigdzie pokryta magicznymi płomieniami. Albrecht zasmucił się, domyślił się iż to musiało stać się z całym Cesarstwem, w tym z jego rodziną. Uronił łzę, najprawdopodobniej ostatnią w swoim życiu, zacisnął pięści, obrócił się na pięcie i pokierował w stronę widniejącej w oddali mieściny, która zwała się Bolgorią...

Wygląd:Albrecht był średniego wzrostu mężczyzną. Nie posiadał wielkich mięśni, ale rysowały się one bardzo dokładnie pod oliwkową skórą. Jego palce były arystokratycznie długie, a dłonie wąskie. Twarz była przyjemna, lecz nie szczególnie piękna. Długi, wąski nos, delikatne brwi, wyraźnie zarysowany podbródek i kości policzkowe, średniej wielkości uszy, oraz ciemne(ale nie czarne) krótko ścięte włosy. Jedyne co rzucało się w oczy(poza bijącym z twarzy szlachetnym pochodzeniem) to były duże oczy, o nietypowym jasnozielonym kolorze, tak jasnym iż przy niektórych rodzajach światła kolor ten wpadał w żółć.

Umiejętności:

    Walka wręcz - dwuręczny topór(uczeń)

    Dyplomacja(uczeń)


Cechy:

    Determinacja
    Chłonny umysł
    Wytrwały


Atuty:


    Postać:
      - Schmeider(nazwa własna broni, nie jej imię) - dwuręczny topór o szerokim ostrzu(do zadawania cięć) z jednej strony, a z drugiej posiadający długi bolec służący do pchnięć i przebijania ciężkiego pancerza. Drzewce ma długość 120cm, jest całkowicie prosty.

      - Stalowy hełm garnczkowy o dość fantazyjnym kształcie, czepiec kolczy sięgający piersi, płaskie, żelazne naramienniki z wymalowanym rodowym herbem, kolczuga o gęstym splocie, nabijana stalowymi ćwiekami taszka(osłona przyrodzenia) stalowe, krótkie karwasze, spodnie kolcze, nagolennice wykonane z bardzo sztywnej, woskowanej skóry, obite kolczugą skórzane łapcie

      - Mizerykodia w wykonanej z hebanu jednolitej pochwie

      - 20 sztuk złota w sakiewce

      - Ubranie: (Okrywający kolczugę czerwony lniany tabard, z wyhaftowanym herbem rodu von Hackfleish na piersiach z wyszytymi dystynkcjami kapitańskimi, szeroki skórzany pas zapinany na cztery klamry, grube rękawic z cielęcej skóry, białe, grube lniane rajtuzy pod pancerzem, lekka pikowana kurta zakładana pod kolczugę.)


    Postać mniej wiecej jak na obrazku - tutaj
    Ekwipunek:

      - Wojskowa torba
      - Dokumenty(potwierdzające szlachectwo i legalność urodzenia, referencje z akademi wojskowej) umiejscowione w drewnianym pudełku, obitym od środka czarnym suknem
      - Zestaw do konserwacji ekwipunku(niedźwiedzie sadło w drewnianym puzderku, osełka do ostrzenia schmeidera, szmatka, szpulka grubych nici, igła do cerowania)
      - Zestaw piśmienniczy(parę nieco wygniecionych kartek papieru, mały kałamarz z lekko zaschniętym czarnym atramentem, trzy dobrze naostrzone pióra
      - Zestaw pierwszej pomocy(cztery sztuki bandaży, pęczek wysuszonego krwawniku, fiolka z jodyną Poprzez bandaż rozumiem czystą, długą szmatę służącą do unieruchamiania opatrunków - OK? (Vanilla)
      - Zestaw podróżny(garść suchej jak wiór hubki, krzesiwo, stalowa menażka)
    Ostatnio zmieniony przez Vanilla 2013-01-12, 18:20, w całości zmieniany 1 raz  
     
     
     
    REKLAMA 
    Namiestnik


    Dane w grze
    Rasa: Człowiek
    Miano: Sindri Myr
    Pełna KP

     
    Dołączył: 11 Kwi 2008
    Posty: 2598
    Wysłany: 2013-01-12, 18:28   

    Ostatnio zmieniony przez Vanilla 2013-01-12, 18:20, w całości zmieniany 1 raz  
     
     
     
    Faust272 
    Namiestnik


    Wiek: 34
    Dołączył: 11 Kwi 2008
    Posty: 2598
    Skąd: Słupsk
    Wysłany: 2013-01-12, 18:28   

    Bardzo dobry przykład zwięzłego, ale ciekawego i treściwego przedstawienia historii. I podobał mi się Albrecht syn Albrechta syna Albrechta oraz dziadek w jeziorze.

    No ale niestety, kolejna postać która wszystko straciła, sierota i pokrzywdzony. No cóż, szkoda nie dać bonusa, ale za dużo tego nie będzie.

    Przyjęte.

    Jesteś w Bolgorii
     
     
     
    Nayla



    Dane w grze
    Rasa: Człowiek
    Miano: Nayla Levion
    Pełna KP

     
    Dołączył: 12 Sty 2013
    Posty: 1
    Wysłany: 2013-01-13, 18:09   Nayla

    Imię: Nayla Levion
    Płeć: Kobieta
    Rasa: Człowiek
    Wiek: 23
    Nierozdane punkty doświadczenia: Brak
    Wygląd:
    Twarz : Avatar
    Sylwetka: Nayla nie jest kobietą wysoką, ma bowiem 161 cm wzrostu. Sylwetka jej jest bardzo kobieca, pełne bodra i średniej wielkości piersi kontrastują z wąską talią. Całe jej ciało jest wyćwiczone i gibkie, niespodziewanie silne, co podkreśla obcisły strój, który nosi. Niezaprzeczalną ozdobą są dla niej długie aż do bioder brązowe włosy, które odbijając światło zmieniają kolor na ciemnorudy.

    Historia postaci:
    - Zabić? – kącik kobiecych warg uniósł się w delikatnym, ale przerażającym uśmiechu. Ostre słowo wypłynęło z nich gładko niczym słowa pieszczoty. Dregorn poczuł dreszcz przebiegający po jego spasłym ciele przystrojonym w najdroższe materiały i klejnoty. Kropelka potu spływała powoli po czerwonym czole, została jednak po chwili wciągnięta przez jedwabną chusteczkę. Czuł się, jakby to chodziło właśnie o jego życie. Mimo tego że to on właśnie był zleceniodawcą, ogarnął go niepokój. Był jak zahipnotyzowany. Jej oczy ciągnęły jego wzrok z nieznaną mu siłą, był jednak zbyt przerażony ich tajemniczym blaskiem, by w nie bez strachu spojrzeć.
    - Zabij. – starał się, by jego głos brzmiał tak samo pewnie jak jej, na jego nieszczęście wdarł się w go cień strachu. Jego oczy powędrowały w kierunku sakiewki leżącej na dzielącym ich biurku. Zwykły brązowy materiał skrywał rzecz bardzo cenną.
    - Tutaj masz połowę, resztę dostaniesz, gdy… wiesz… zrobisz to. – po raz kolejny spróbował zmierzyć kobietę wzrokiem. Stała spokojnie oparta plecami o zimną ścianę, bez zbędnych ruchów, a z tej postawy biła niesamowita pewność siebie. Ręce splecione miała na piersi. Ciemne długie rozpuszczone włosy odbijały blask płomieni z kominka, przez co przyjęły czerwonawy kolor, podobnie, jak jej oczy. Stała tak przez kilka sekund nieruchomo, wpatrując się w ogień. Gdy nagle zrobiła krok w przód, Dregornowi serce podeszło do gardła. Mimowolnie wcisnął się w fotel, a w momencie, gdy kobieta wyciągnęła przed siebie dłoń, o mały włos, a wydarłby się w niebogłosy. Ona tylko, widząc jego reakcję, uśmiechnęła się. Chwyciła za sakiewkę, podrzuciła ją dwa razy, schowała w torbę przewiązaną przez biodra.
    - Tylko się nie zawahaj. – męski głos brzmiał już nieco pewniej.


    - Tylko się nie zawahaj.- do jej uszu dobiegł twardy, zdecydowany i szorstki głos. Pot spływał po jej czole, chłodząc gorączkę, jaką wywołał w niej kolejny już tego dnia trening. Korag często atakował ją bez słowa, w momencie, kiedy najmniej się tego spodziewa. Początkowo zawsze zostawały po tym siniaki, otarcia i bóle mięśni, z czasem nauczyła się reagować niemalże w tej samej chwili, w której zaczął się atak. Podziwiała jednak jego zręczność i była wdzięczna, że zgodził się, by ją uczyć.
    Korag był mężczyzną szorstkim i oschłym. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek uśmiechnął się szczerze i szeroko. Na jego zimnej i ostrej twarzy zawsze była powaga, zupełnie jakby była do niej przytwierdzona. Stalowe oczy świdrowały jej twarz, a ona nigdy nie potrafiła wytrzymać tego spojrzenia dłużej niż przez kilka sekund. Gdy opuszczała wzrok mogła niemalże natychmiast spodziewać się kolejnego ataku.
    Kochała tego mężczyznę. Był dla niej ojcem i nauczycielem. Wiedziała, że w głębi duszy tak naprawdę jest wrażliwy. Trzeba było uważnie się przyjrzeć.
    - Ten świat nie jest dla takich smarkaczów jak ty. – usłyszała, tym razem z nieco większą czułością.


    - Ten świat nie jest dla takich smarkaczów jak ty. – poczuła pieczenie na policzku, które już zdążyło się mocno zaczerwienić.
    - Czym mnie los pokarał, że musiała mi się trafić taka gówniara, jak Ty? Nikt cię nie zechce, nawet, gdybym dopłacał! – kolejne uderzenie zraniło jej skórę. Nikt na targu nie zareagował, niektórzy patrzyli tylko z udawanym współczuciem, po czym oddalali się, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Posiniaczone chude małe ciało trzęsło się mimo panującego upału. Wbiła wzrok w ziemię. Widziała cień swojego właściciela. Jego ręka ponownie unosiła się w górę. Zamknęła oczy, szykując się na kolejny cios. Zacisnęła zęby, a ta chwila oczekiwania dłużyła się. Aż nazbyt.
    - Ile?
    Uniosła wzrok. Siwy mężczyzna z zimnym ostrym spojrzeniem trzymał handlarza za uniesioną rękę. Mocno zaciśnięta dłoń zostawiała już na nadgarstku czerwony ślad.
    - Ile dasz?
    - Dwa konie.
    - Na kogo wypisywać własność?
    - Korag Trevor.
    Reszty nawet nie pamięta. Gorączka zaczęła przejmować całkowitą kontrolę nad jej ciałem. Po kilku chwilach poczuła, jak ktoś delikatnie unosi ją z ziemi i zaczyna nieść na rękach.
    - Nie jest warta nawet kawałka najtańszego materiału… - handlarz pełen szczęścia i dumy ze swojej chytrości krzyknął za odchodzącym mężczyzną.


    - Nie jest warta nawet kawałka najtańszego materiału. – drgała z przerażenia. – Wygląda na może 14 lat, warto ją do burdelu oddać, brzydka nie jest. A i dziewica pewnie, pięć razy więcej zgarniemy.
    Patrzyła na jeszcze ciepłe ciała swoich rodziców. Krew rozlewała się powoli po całym pokoju, wsiąkając w drewnianą podłogę. Łzy ciekły po jej policzkach gęstym strumieniem. Nie potrafiła się ruszyć.
    Zapach krwi mieszał się z zapachem ziół. Ziołami w tym domu pachniało wszystko, ściany, meble, materiały. Jej rodzice byli najlepszymi medykami w rozległej okolicy. Pomagali wszystkim, bez względu na stan i majątek. Byli jednak za dobrzy w swoim fachu. „Za dobrzy, jak na zwykłą naukę”, jak powiedział jeden z władających tymi ziemiami. Tak szybko, jak tylko słowo „magia” pojawiło się w jego głowie, tak szybko wydał rozkaz ich zabójstwa.
    - Pierdolone trupy, tyle z nimi problemów. – jeden z morderców splunął na ciało jej matki.


    - Pierdolone trupy, tyle z nimi problemów. – wycedził przez uśmiech Lras. Czuła, jak narasta w niej gniew. Nie znała dotąd tego uczucia. Rozrastał się w niej, przejmując władzę nad jej kończynami.
    - Ciekaw jestem, czy Korag spodziewał się, że umrze z rąk własnego ucznia… - powiedział cicho. – Zresztą, jakiego ucznia! Odkąd się pojawiłaś, byłaś jego oczkiem w głowie! – szept przerodził się w pełen nienawiści krzyk.
    - Nie miałbyś z nim szans w walce wręcz… - rzuciła gniewnie. – Trucizna?! Jak tchórz! – tylko tyle zdążyła powiedzieć, a już musiała uskoczyć przed atakiem. Lras był szybki i silny, ale nie bała się o własne życie. Jej wzrok uciekł na martwe ciało Koraga. Zacisnęła zęby, by powstrzymać naciekające łzy. Ta chwila słabości wystarczyła, by została przyparta do ściany. Mężczyzna przyłożył do jej gardła sztylet, drugą ręką przytrzymując jej ciało przy ścianie.
    - Tylko się nie zawahaj. Nie wahaj się. Zawsze to powtarzał, skurwiel jeden. – w jego oczach widziała szał, nie znała go takiego. Był czas, że była w stanie uznać go jako swojego brata. Jak bardzo się myliła…
    - I wiesz co? Ja się nie zawahałem…
    Zacisnęła pięści. Nie potrafiła dalej słuchać tych szyderstw. Kolano wbiła w krocze mężczyzny, po czym ten zwił się z bólu i upadł na ziemię. Nie czekała na nic, rzuciła się od razu na Lrasa, usiadła na nim okrakiem i zaczęła okładać pięściami po twarzy. Nie minęła chwila, jego twarz zalała się krwią. Sięgnęła ręką do buta. Twarda rękojeść przywitała jej dłoń z wdzięcznością i z miłością. Metaliczny dźwięk towarzyszący wyciąganiu sztyletu z pochwy ukrytej w obuwiu przeciął powietrze. Lras otworzył zlęknione oczy.
    - Błagam… nie…
    Sztylet momentalnie wbił się w jego czoło. Ciało przestało się napinać. A ona poczuła ulgę…



      Umiejętności:
        Walka wręcz (miecz krótki wspomagany sztyletem) - Adept - stopień


      Cechy:
        Chłonny umysł
        Determinacja
        Wyostrzony refleks


      Atuty:
        Brak


      Postać:

        - Miecz krótki, nosi go w pochwie przy pasie
        - Sztylet, schowany w bucie
        - 20 sztuk złota w sakiewce
        - Ubranie: czarne długie nie za obcisłe spodnie, czarna obcisła koszula bez zdobień, czarne wysokie buty, torba przewiązywana przez biodra, ciemny płaszcz z kapturem


      Ekwipunek:

        - lniany bandaż
        - krzesiwo i hubka
        - osełka do ostrzenia
        - drewniana fajka
        - tytoń


      Historia jest rozłączna ze światem Eredanu. Nie ma wspomnienia gdzie postać się urodziła, gdzie była, co robiła podczas Błysku i inwazji nieumarłych. Są to rzeczy stosunkowo ważne, zwłaszcza że chodzi o historię - czyli czas przeszły, zdecydowanie
      Ostatnio zmieniony przez Vanilla 2013-01-13, 18:24, w całości zmieniany 1 raz  
       
       
      Faust272 
      Namiestnik


      Wiek: 34
      Dołączył: 11 Kwi 2008
      Posty: 2598
      Skąd: Słupsk
      Wysłany: 2013-01-13, 19:51   

      Historia bez szału. Znowu pokrzywdzone dziecko, sierota, doświadczone przez los. Wszyscy oprócz niej pomarli. Brak jakiejkolwiek pożywki fabularnej. Jedynie konstrukcja i powtarzalność ostatniego i pierwszego zdania kolejnych akapitów była interesująca.

      Determinacji nie dam, bo to wymaga wielkiego przeżycia, traumy, a tutaj w historii tego nie widzę. Rozumiesz, potrzebne jest coś, co pozwala Ci przeć naprzód. A tu tego nie ma. Wszystko Ci pomarło, więc nie masz dl;a kogo żyć, nic właściwie nie masz więc nie masz po co żyć. Od taki przybłęda. A więc usuwam Determinację.

      Dodam Ci walkę sztyletem na poziomie Adepta, by zgadzało Ci się z historią, ale to wszystko.

      W bólach, ale przyjęte.

      Brak pożywki fabularnej: brak misji początkowej, zaczynasz po prostu w Bolgorii jako brudna, smutna, głodna i spragniona kobieta.
      _________________
      Avenker: budze nimfę
      Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
      Avenker: co to znaczy udaje?
      Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
      Avenker: a to szmata
      Avenker: wale ją drągiem
      Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
      Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
      Avenker: wale ją drągiem
      Vanilla: Nimfa teleportuje się.
      Avenker: a to szmata




       
       
       
      Debowy_Mocny 
      Władca Puszek



      Dane w grze
      Rasa: Człowiek
      Miano: Enderus
      Pełna KP

       
      Wiek: 32
      Dołączył: 23 Gru 2012
      Posty: 535
      Skąd: Słupsk
      Ostrzeżeń:
       2/3/6
      Wysłany: 2013-01-31, 22:48   

      Imię: Enderus - Syn Herpderpusa
      Płeć: Mężczyzna
      Rasa: Człowiek
      Wiek: 30
      Nierozdane punkty doświadczenia: 0

      Wygląd
      Enderus jest dobrze zbudowany. Wysoki na 180 cm. Brunet włosy 4 centymetry. Lekkie wąsy. Nos orli, oczy koloru szmaragdowego. Twarz owalna. Zęby lekko żółtawe jednak nie wyglądają odrażająco.

      Historia postaci:


      Bardzo, bardzo ważny rozdział z życia Herpderpusa, który jest ojcem Enderusa
      Herpderpusowi obiecano wyjątkowo wielką nagrodę za zgładzenie nekromanty, którego imie to Necrimnius. Dzięki długim poszukiwaniom udało mu się odnaleźć kryjówkę nekromanty. Nekromanta trzymał w klatcę dwójkę najemników, Krasnludzkiego inżyniera o mieniu Czadorb, oraz zbrojny wojownik i mianie Adamithrilus, nekromanta już się szykował by wezwać swoje nieumarłe sługi które pomogą mu złożyć więźniów w ofierze. By mu się udało gdyby nie fakt że ciało nekromanty przebił potężnych rozmiarów miecz dwuręczny. TO był Herpderpus który postanowił wykorzystać nieuwagę nekromanty by go zgładzić. Dodatkowo uwolnił krasnoluda oraz zbrojnego z klatki. Od tamtej pory Herpderpus, Adamithrilus oraz Czadorb postanowili stworzyć drużynę najemników. Adamithrilus oraz Czadorb byli świadomi, że mają spory dług u Herpderpusa za ta że dalej mogą cieszyć się życiem najemnika. Przed rozstaniem się Herpderpus powiedział do towarzysza.
      "Słuchaj przyjacielu, ja wiem że chciałbyś sie odwdzięczyć za ocalenie życia. Mam prośbę, jeśli by mi się coś stało a miałbym jeszcze młodego syna, byłbym wdzięczny gdybyś to ty zrobił z niego wojownika i mężczyzne kiedy ja nie będę w stanie tego uczynić". Adamithrilus odpowiedział "To ty planujesz mieć syna?". Herpderpus odpowiedział "różne są koleje losu, jeśli miałbym syna, to nauczę go tajnego hasła które będzie musiał powiedzieć jeśli mnie przy nim nie będzie a ty go zapytasz czy jest moim synem". Adamithrilus odpowiedział "Trochę to dziwna prośba, ale jeśli tak będzie to zrobię wszystko razem z Czadorbem by wyrósł z niego prawdziwy wojownik".




        Poczęcie i narodziny.

        W Eredanie znano wielu silnych ludzi, sprawnych wojowników, potężnych czardzejów, dziwnych istot oraz innych ciekawych żyjątek. Jednym z nich był Herpderpus, był to najbardziej nieustraszony najemnik, legendy mówią że ten człowiek gołymi rękami zabił gronga. W pewnej karczmie spotkał kobietę, która też prowadziła życie najemnika była to urocza czarodziejka, a jej imie to Alfomega. Obydwaj się zadurzyli między sobą, przez większość czasu wspólnie zarabiali grosz jako najemnicy, jednak zawsze razem byli. W końcu Herpderpus wraz z Alfomegą zdobyli w ruinach starej świątyni dość bogactw by zakończyć życie najemnika. W końcu postanowili zamieszkać na stale, wtedy gdy powstał ich dom (Który bardziej przypomniał twierdze niż dom), stałe miejsce gdzie spędzą reszte życia, wtedy to pierwszy raz Herpderpus i Alfomega wskoczyli do łóżka (wiadomo po co), po 9 miesącach narodził się ich syn Enderus, miejsem zamieszkania była wioska niedaleko akilli.



        Dzieciństwo

        Enderus gdy tylko miał 2 lata i był w stanie już sprawnie się poruszać i mówić, jego ojciec Herpderpus zaczął wychowanie syna oraz szkolenie (Jak każdy ojciec kochający swojego syna). Najpierw dostał drewniany miecz, uczył się różnych technik machania mieczem. Czasami ojciec dał młodemu siekierę , postawił wielką kłodę i kazał mu uderzać siekierą w kłodę tak mocno i tak długo jak tylko był w sanie. Po 3 latach ciągłego twardego wychowaia, młody Enderus był w stanie w miarę władać orężem, i był w stanie bez problemów przeciąć kilkoma uderzeniami średnią kłodę. Gdy tylko Enderus miał 8 lat, swoją sprawnością bojową zadziwiał (Ojciec wiedział że syna wiecznie pilnować nie może więc w razie czeo to niech synek umie co nie co się obronić).



        Utrata rodziców, spotkanie starego znajomego ojca.

        Niestety gdy Enderus miał 10 lat. Necrimnius Nekromanta, którego kiedyś uśmiercił Herpderpus, powrócił jako dużo potężniejszy lisz (Stare porachunki). Spalił wszystkie wioski dookoła domu Enderusa a wszyscy mieszkańcy wiosek zostali zamienieni w nieumarłych, wszyscy nieumarli razem z liszem kierowali się w stronę domu Enderusa, rodzice jego powiedzieli by uciekał oni sami stanęli by walczyć z armią, potężna siła Herpderpusa oraz niszczycielskie czary Alfomegi były w stanie zniszczyć wszystkich nieumarłych, pozostał tylko lisz Necrimnius, niestety moc Necrimniusa była zbyt potężna, po długiej walce niestety Herpderpus oraz Alfomega zaginęli (Są albo martwi albo porwani, nikt nie wie). Enderus uciekając usłyszał tylko krzyk jego rodziców. Enderus nie miał czasu na opłakanie zaginięcia jego rodziców gdyż na drzodze jego ucieczki stanął pokaźnej wielkości czerwony smok, Enderus próbował uciekać jednak smok uderzył ogonem w ziemie tuż obok chłopca, Enderus nie dał rady utrzymać równowagi z powodu trzęsienia jakie wywołał smoczy ogon, i się przewrócił. Enderus jak na swój więk był wyjątkowo sprawny w boju, jednak nie był w stanie pokonać takiego smoka, smok już chciał dobić młodzika i zjeść gdy nagle jego zamiary przerwała wielka metalowa kula która uderzyła prosto w smoczy łeb. Enderus się spojrzał w stronę z której nadleciała owa kula zauważył pokaźnej wielkości czołg parowy, z czołgu wyskoczyły 3 postacie, pierwszym z nich był krasnolud mający dziwaczne gogle na oczach, w rękach trzymał pokaźnych rozmiarów broń palną, obładowany był różnymi materiałami wybuchowymi. Drugim był pokaźnych rozmiarów ettin, nosił kolczugę, obydwie głowy miały szyszak, uzbrojony był w 2 pokażnych rozmiarów topory. Trzeci był mag, trzymający w ręku dość egzotycznie wykonaną laskę, na górnym końcu laski przymocowana była kula o średnicy 4 centymetrów która jarzyła się jasnym niebieskim światłem. ów mag zaczął machać laską, wykonywać dziwne gesty ręką oraz wypowiadał niezrozumiała inkantacje, Smok próbował się poruszyć jednak nagle kończyny, skrzydłą oraz ogon gadziny zostały przytwierdzone do ziemi za pomocą pokażnych brył lodu. SMok mógł poruszać tylko głową. Po chwili w stronę smoka ruszył ettin który dwoma uderzeniami zrobił niemała ranę na szyi smoka. Krasnolud szybko dobiegł do smoka by w ranę smoka wepchnać jak najwiecej materiału wybuchowego i odpalił, wybuch rozwalił smokowi kark, gadzina zdechła.

        Nagle z czołgu wychodzi zakuty w stal mężczyzna (Zbroja była dość bogato zrobiona, wykonana za adamentu, zdobiona złotem oraz kamieniami szlachetnymi). I krzyczy
        " Dobra, kolejna jebana gadzina zdechła, pakować ją do naszej siedziby!!!!", nagle zauważa chłopca, podchodzi do niego i mówi "A ty tu kurwa czego gówniarzu? Wypierdalaj", gdy Enderus odwraca się w stronę zbrojnego, zbrojny wojownik nagle przestaje patrzeć sie złowrogo zaczyna się przyglądać młodzieńcowi i nagle mówi.
        "CHwila czekaj, twoja twarz mi coś przypomina... czy ty nie jesteś przypadkiem synem Herpderpusa?"
        Młody Enderus odpowiada formułkę którą nauczył jego ojciec (Ojciec powiedział Enderusowi że jeśli Ojciec i matka zaginą, i spotka zbrojnego w towarzystwie krasnoludzkiego inżyniera. I jeśli ten zbrojny się zapyta o ojca to Enderus powinien wypowiedzieć formułkę. Młodzieniec uczył się formułki przez tydzień i co każdy czwartek czytał formułke by zapamiętać ją co do joty)
        -"Tak jestem jego synem... niestety mój ojciec zaginął... (Tutaj Enderus przerwał wypowiedź zaczał się lekko jąkać jakby próbował sobie coś przypomnieć gdy po chwili kontynuuje) a ja sam próbuję się odnaleźć w tym swiecie"
        Zbrojny przez chwilę zamarł w bezruchu, okazało się że usłyszał tajne hasło udowadniające że ten młodzieniec jest synem jego najlepszego przyjaciela (Owszem zbrojny zauważył że Enderus się lekko jąkał, jakby próbował przypomnieć ten tekst, jednak hasło było prawidłowo powiedziane) .
        - "Twój ojciec, kiedyś mi pomógł, jemu zawdzięczam wiele. Swój chłop, jednak szkoda że zaginął, ten człowiek był wiele wart dla mnie. Ach tak, nazywam się Adamithrilus" Odpowiedział zbrojny

        Mag wykonał parę dziwny gestów i pojawił się wielki portal z którego wyskoczyła spora grupka trolli która zabrała truchło smoka przez portal.

        - "Jak chcesz możesz iść z nami, mam nadzieję że staruszek doceni mój gest"
        Enderus w sumie nie miał innego wyboru, samotnie tułając się by nie przeżył. Poszedł z nowym znajomym przez portal.



        Dorastanie w nowym miejscu.

        Po przejściu przez portal Enderu znalazł się w ogromnej komnacie, komnata była ogromna, miała kształt sześcianu, na ścianach były porozwieszane trofea w postaci smoczych głów. Na jednym kącie komnaty leżał wcześniej zabity smok, z którego teraz grupka ludzi wydobywała smoczą skóre, łuski, pazury, mięso oraz krew. Po drugiej strony komnaty stały 4 czołgi podobne do tego którego młody enderus widział podczas spotkania ze smokiem.

        Zbrojny zaprowadził Enderusa przez wyjście z komnaty. Widok zaparł mu dech w piersiach, niebo nie było normalne, kolor był połączeniem niebieskiego oraz zielonego, dodatkowo po niebie latały różne latające ustrojstwa. Znalazł się w dziwacznym mieście gdzie wszędzie można było zobaczyć zębatki, rury, maszyny parowe. Gdzieniegdzie przejeżdzały wozy bez koni, napędzane parą. WIększość budowli była wykonana z metalu. Wszędzie było słychać dzwięki obrabianego metalu, pary wydobywającej się z ustrojstwo, odgłosy mechanicznych ustrojstw. Gdzie nie gdzie można było zobaczyć różne pracownei magiczne lub alchemiczne.
        - "WITAMY W AZGARDADZIE, Czuj się jak u siebie w domu" do Enderusa powiedział Adamithrilus.
        - "Przyszedłem do Eredanu by spłacić Herpderpusowi dług jaki u niego miałem, ale ze względu na okoliczności to jedynie co mogę zrobić dla chłopa to pomóc jego synowi" Powiedział w myślach zbrojny.

        Adamithrilus zaprowadził Enderusa do spiżowej budowli, owa budowla była jednocześnie hutą, koszarami, pracownią inżynieryjną, kowalską i płatnerską, w środku byli czarodziej, ettin oraz krasnolud których Enderus widział jak oni zabijali smoka.
        - "No panowie. Jest sprawa, ten oto tutaj młodzieniec jest synem mojego przyjaciela, który niestety zginął, pobędzie z nami póki nie podrośnie".
        Od tego momentu Enderus spał w jednym z koszarowych łóżek, i wszysto zanosiło na to że reszte swojej młodości spędzi w tym miejscu.

        Pierwszego dnia w nowym miejscu, Enderusa budzi dzwięk wydobywający sie z pracowni inżynieryjnej. Młodzieniec postanowił sprawdzić co się dzieje.
        Krasnolud zaczął grzebać w jednym z czołgów, młody Enderus jeszcze był dzieckiem, przyglądał się pracy krasnoluda. Krasnolud po godzinie postanowił zrobić sobie przerwe, zauważył Enderusa i powiedział do niego.
        - "Widzę młody że moja praca ciebie zaciekawiła, twojego ojca też ciekawiły takie smaczki"
        Młodzieniec nie wiedział skąd oni znają jego ojca więc postanowił się zapytać krasnoluda.
        - "Nigdy mi mój ojciec o was nie mówił, czy mógłby mi pan opowiedzieć skąd znacie mojego ojca?".
        Krasnolud łyknął trochę miodu pitnego i opowiedział historię.
        -" ANo widzisz, kiedyś jak twój ojciec podróżowaliśmy po świecie. Nadepnęliśmy na odcisk pewnemu potężnemu nekromancie, Necrimniusowi, Adamithrilus, oraz ja zostaliśmy uwięzieni i pozbawieni naszego uzbrojenia, sądziliśmy że zostaniemy złożeni w ofierze gdyby nie to że nasze wołanie usłyszał twój ojciec, który z zaskoczenia wbił miecz w jego serce. Gdy nekromanta poległ, Herpderpus uwolnił nas. Od tego momentu póki Herpderpus nie spotkał Alfomegy często spotykaliśmy i rozmawialiśmy o różnych rzeczach a czasami współpracowaliśmy, jak od nas odszedł to odkryliśmy jak stworzyć portal do tego miejsca i tutaj powstało wspaniałe miasto. Adamithrilus nadal ma to odczucie że jest winien wiele twojemu ojcu, dlatego ciebie przygarnął w sumie ja też mu wiele zawdzięczam, widzę że zainteresowany maszynami, mogę ciebie wiele nauczyć konstruowania różnych machin, nie miałem nikogo kto by mi pomógł lub z kim mógłbym dzielić się moją pasją."

        Enderusa zainteresowały maszyny i uznał ze taka wiedza może mu się przydać w przyszłości.

        - "Byłbym zaszczycony pobierać nauki od pana" powiedział Enderus
        - "W roli ścisłości, ja się nazywam Czadorb" odpowiedział krasnolud.

        Po chwili wchodzi Adamithrilus
        - "Młody, czas na trening, trzeba zobaczyć ile jesteś wart, spokojnie znajdziesz czas dla siebie."
        Enderus poszedł ze zbrojnym do miejsca pełnego drewnianych mieczy manekinów i innych takich. Dał młodziakowi drewniany miecz i nakazał uderzyć tym mieczm najmocniej jak mógł w manekin przed nim. Chłopak zrobił mocny zamach, siła była wystarczająca by przełamać jednocześnie miecz oraz drewnianego manekina na pół.
        - "Widzę ze stary Herpderpus się nie pierdolił w wychowywaniu syna" zakomentował Adamithrilus. No cóż oto jak przebiegało życie Enderusa w Azgadadzie.

        10-13 lat - enderus poznawał kolejne techniki władania długim mieczem, w pracowni krasnoluda uczył się rozpoznawania jaki to metal jest, (krasnolud upewniał się że się tego nauczył), oraz uczył się wytwarzania prostych częśći typu rury, zębatki, śrubki. Gdy miał 13 lat był w stanie bezbłędnie wytworzyć zębatki rury i śrubki wielkości jakiej chciał.

        13-14 lat - Enderus był tylko niewiele mniejszy od Adamithrilusa no i wygrywał siłowanie się na rękę z pijanym starym półorkiem w karczmie, jego siła dobrze się zapowiadała. W pracowni krasnoluda pracował nad wytworzeniem własnoręcznie silnika parowego.

        14-17 lat - Enderus miał tyle w siły w ręce że był w stanie trzymać półtorak w jednej ręce. W pracowni krasnoluda, jak miał 15 lat, był w stanie samodzielnie wytworzyć średniozaawansowany silnik parowy, prostą broń palną, wychwycił też co nieco kowalstwa, własnymi rękami wytworzył swój własny miecz półtoraręczny,
        W wieku 17 lat uczył się budować pojazdy parowe, oraz ujarzmiać energie elektryczną.

        17-18 lat - Młodzienieć już sprawnie walczył półtoraręcznym mieczem oraz tarczą, jego treningi są nadal udoskonalane, miał tyle krzepy że nie było człowieka, niezwykle rzadko zdarzał się krasnolud, który mógł go pokonać w siłowaniu na rękę, za to u orków było 50%. W wieku 18 lat zaciągnął młodą elfkę do łóżka, Adamithrilus stwierdził że Herpderpus w świecie umarłych się cieszy ze nie ma syna-pedała. Był w stanie wykonać bezproblemowo wiele ustrojstw, od prostych zębatek aż po ogromne czołgi parowe, nadal sie uczył ujarzmiania energii elektrycznej.

        18-20 lat - Enderus z nadzwyczajną precyzją posługiwał się półtorakiem oraz tarczą. Gdy miał 19 lat. Wszystkie ładne elfki w promieniu 5 kilometrów od domu Enderusa zostały dogłębnie poznane. Enderus razem z Czadorbem skonstruowali pierwszy czołg strzelający wyładowaniem elektrycznym, podczas pierwszego testu ucierpiało 10 grongów, 50 szkieletów oraz 3 smoki.

        21 lat - Enderus po ciągłych treningach walki zbrojnej oraz nauki konstruowania maszyn stwierdził "A może by tak połączyć jedno z drugim", pomysł Enderusa spodobał się Czadorbowi. Rozpoczęli pracę nad stworzeniem inżynieryjnie zmodyfikowanego pancerza, miecza i tarczy.

        21-26 lat - Enderus dorównał Adamithrilusowi we władaniu orężem. Poznał całą wiedzę o inżynierii jaką mógł przekazać mu Czadorb. Dodatkowo Enderus z czadorbem wynalezli elektromagnes oraz ogniwo zasilane jakimkolwiek światłem (słonecznym, magicznym lub światłem bijącym z ognia).
        Po wielu prototypach w końcu się udało stworzyć.
        Technologicznie skonstruowany półtoraręczny miecz, miecz dostał nazwę "Krwawy Zdzichu", Miecz był w stanie na życzenie wysunąć zęby i ciąć nimi niczym piła łańcuchowa. Dodatkowo raz dziennie był w stanie porazić prądem ofiarę w którą wbito miecz.

        Technologicznie skonstruowana duża tarcza. nazwano tarcze "Twarda gienia", tarcza była w stanie za pomocą wytwarzanego prądu wytworzyć pole magnetyczne, które odpychało metalowe rzeczy od niej. Dodatkowo tarcza jest wzmocniona lekką domieszką adamentu.

        Technologicznie skonstruowana pełna zbroja płytowa, owa zbroja z tyłu posiadała rury z których co chwila się wydobywała para. Zbroja tak samo jak tarcza była w stanie wytworzyć odpychające pole magnetyczne. Zbroja ma nazwę "Pancerz Mechanicznej Pogardy".

        Pięciostrzałowy pistolet kulkowy. Trochę prochu strzelniczego, 5 metalowych kulek. Ten pistolecik różnił się od innej broni palnej że można oddać 5 strzałów zanim będzie trzeba przeładować, jednak wszystko ma cenę, przeładowanie tego pistoletu trwa bardzo długo, dlatego lepiej przeładować przed walką.

        Adamithrilus oraz Czadorb uznali że Enderus jest już gotowy by zasmakować najemniczego życia, enderus stał się członkiem grupy Adamithrilusa (I walczył ramie w ramię z takimi osobnikami jak mag Mendalf oraz ettin który się nazywa GromGron, tą dwójkę spotykał praktycznie codziennie od czasu gdy oni uratowali go przed smokiem).

        26-28 lat - Enderus ze swoim nowym uzbrojeniem był powodem do dumy ze strony Adamithrilusa oraz Czadorba, zastali 10 letniego syna najemnika, zrobili z niego wyjątkowo wartościowego wojownika. Enderus wraz ze swoimi mentorami (krasnalem i zbrojnym) wspólnie pokonali jednego z potężniejszych demonów. W wieku 27 lat enderus odnalazł w opuszczonej świątyni kilka kamieni, przepełnione niewyobrażalnie wielką energią magiczną .Razem z Czadorbem postanowili wykorzystać wielki potencjał owych kamieni, rozpoczęto pracę nad udoskonaleniem uzbrojenia Enderusa.

        29 lat - Udało się udoskonalić owe uzbrojenie, obecnie miecz tarcza i pancerz mogły wykorzystywać albo energię z kamieni albo z ogniw wytwarzających energie ze światła.

        Powstanie Mithrilowych skrzydeł
        Enderus w wieku 30 lat razem z jego ekipą wyruszyli do ruin świątyni niedaleko miasta "Karalkinus", mieszkańcy miasta narzekali że z ruin wyskakują demony beliara które poprostu zastraszają i zabijają mieszkańców Karalkinusa. W sumie okazało się że w lochach świątyni szalał jakiś podrzędny nekromanta beliara, i to on nasyłał demony. Walka nie była trudna. Jednak kiedy po walce wyszli ze świątyni, Enderus zauważył 2 walczące między sobą gryfy. Owszem bestie po chwili odleciały, każdy w swoją stronę. Jednak zostawiły po sobie sporo gryfich piór. Enderus zebrał dość sporo piór. Jego planem było stworzyć mechaniczne skrzydła, dzięki którym człowiek będzie w stanie latać niczym ptak. Niedaleko odkrył opuszczone gniazdo gryfów gdzie piór gryfich było od groma. Ilość piór która znajdowała się potem w pokoju Enderusa wywołała zdziwienie wśród jego towarzyszy, jednak każdy stwierdził, że z tych piór Enderus planował stworzyć coś niezwykłego. Enderus następnie z broni palnej ustrzelił lecącego jastrzębia. Truchło ptaka zabrał do pracowni. Przyjrzał się dokładnie skrzydłom ptaka, jak wyglądają, jaka jest zbudowane, przyjrzał się kościom i stawom na skrzydłach. Na podstawie obserwacji narysował plany prototypowych mechanicznych skrzydeł. Odpowiedniki kości i stawów zostały zbudowane z mithrilu który w alternatywnym świecie (czyli tam gdzie jest zbudowany azgardad) mithrill był powszechny jak żelazo. DO metalowej konstrukcji doczepił gryfie skrzydła spajając je kroplami płynnego mithrilu który stygnąc idealnie przytwierdział pióra do mechanicznej konstrukcji skrzydeł. Pracował cały dzień jednak się udało stworzyć prototyp skrzydeł. Podczas pierwszych testów okazało się, że Enderus nawet ie wzbił się w powietrze. Oznacza to że może i jest na dobrej drodze, ale narazie musi jeszcze przemyśleć co zrobił nie tak.


        Obrona Azgardadu, powrót do Eredanu
        Enderus po spędzeniu 20 lat stał się wybitnym inżynierem oraz dość sprawnym wojownikiem. Mieszkańcy Azgardadu nazywali go "Wojwnikiem Technologii". W komnacie portalowym, mimowolnie otworzył się portal, z portalu wyszły niezliczone hordy nieumarłych dowodzone przez lisza Necrimniusa, podczas walki śmierć poniosło wiele ofiar, jednak Azgardad nie był jakąś tam wioską, była to twierdza ukryta w jakimś miejscu oddalonym bardzo daleko od Eredanu (Być może znajduje się w innym planie), poza maszynami Czadorba do zabawy dołączył się oddział trolli wojowników (Wyszkolonych i uzbrojonych), nieumarli szybko polegli pozostał tylko lisz. Enderus rzucił się w pościg za liszem przez portal (Enderus wiedział że to ten lisz zabił mu rodziców). Niestety jak Enderus przeszedł przez portal to jakaś magiczna siła (prawdopodobnie efekt akilijskiego świtu) sprawił że portal do Eredanu się zamknął i nie można było na nowo otworzyć. Lisz niestety zbiegł, a Enderus nie mógł już powrócić do Azgardadu. Na szcęście miał przy sobie jedzenie, proch strzelniczy, mały zestaw narzędzi mechanika, plany jego uzbrojenia (większość miał w pamięci), kilka lasek dynamitu oraz całą wiedzę o mechanice i wynalazkach, był to okres po akilijskim świcie. Enderus pojawił się prawdopoodbnie w zasypanej jaskini będącej w pobliżu pobliżu jakiegoś ocalałego miasta, w Eredanie miał tylko jeden cel, dopaść lisza i pomścić prawdopodobną śmierć jego rodziców (Enderus żył w przekonaniu że lisz zabił jego rodziców). Jaskinia wielka nie była a kamienie blokujące wyjście zmieniły zdanie po tym jak Enderus użył dynamitu, wyszedł z jaskini i udał się do miejsca zwanego Bolgorią.


      Umiejętności:
        Walka mieczem półtoaręcznym - adept

        Walka bronią i tarczą - adept

        Strzelanie z pistoletu kulkowego - adept

        Inżynieria/Mechanika - specjalista(chciałem dać mistrzowski, bo by bardziej pasował ale sądze że MG uzna za przesadę)

        Rachunek różniczkowy - wystarczający do zdania egzaminu



      Cechy:
        Determinacja
        Chłonny umysł
        Silny


      Atuty:
        Obsługa mechanizmów, mechanicznie zmodyfikowanego uzbrojenia - Ta postać ogarnia guzikologię jego zmodyfikowanego uzbrojenia. Dodatkowo jeśli odnajdzie jakieś mechaniczne urządzenie to postać bez problemu może na zasadzie intuicji odkryć jej działania oraz jak urządzeniem sterować





      Postać:


        - Krwawy zdzichu - Miecz zmodyfikowany inżynieryjnie, w rękach człowieka który nei ogarnia obsługi tego orężu, będzie to zwykły półtorak o dość specyficznym wyglądzie. Jeśli ktoś ogarnia obsługę mechanizmów tego miecza to wtedy miecz ujawnia pełnie swoich możliwości. Miecz jest w stanie na miejsce ostrzy wysunąć metalowe zęby które poruszają się wzdłuż ostrza (Jak piła). Dodatkowo raz dziennie (Lub raz na 2 dni gdy akurat na miecz nie pada dość silne światło, raz na 3 dni w całkowitych ciemnościach) miecz może porazić prądem ofiarę która ma bezpośredni kontakt z mieczem. Wyładowanie nie jest duże by zabić jednak potrafi oszołomić przeciwnika. Mechanizm został porządnie wykonany, solidna niezawodna robota.


        - Twarda gienia - Zmodyfikowana inżynieryjnie duża metalowa tarcza. Wykonana z solidnej stali. Tarcza w sobie posiada swoisty elektromagnes, który wytwarza pole magnetyczne, owo pole nasącza pobliskie metalowe przedmioty ładunkami dodatnimi, sama tarcza od razu się nasącza ładunkami dodatnimi, dzięki czemu tarcza działa odpychająco na metalowe przedmioty co zwiększa nieco wartości obronne tarczy przeciwko metalowemu orężowi.

        Obraz przedstawia jeden z zarysów prototypów zbroi, ale zbroja którą nosi aktualnei Enderus jest wyglądem bardzo zbliżona. dodatkowo enderus posiada kryty hełm.
        - Zbroja mechanicznej pogardy - Mechanicznie zmodyfikowana płytowa zbroja. Tak samo jak tarcza, owa zbroja jest w stanie wytworzyć pole magnetyczne odpychające metalowe rzeczy, słabsze niż te co wytwarza tarcza. Prototypy zbroi miały naramienniki które przedstawiały pyski ryb głebinowych ze świecącymi światełkami. Obecna zbroja zamiast rybich pysków ma smocze głowy, oczy smoków świecą się dość jasnym swiatłem. W zbroi znajduje się niewielki pojemnik na wodę. Woda w środku może na życzenie posiadacza w zbroi zamienić się w parę, która będzie wylatywać ze smoczych pysków. Para ze smoczych pysków nie jest gorąca i nie ma wartości bitewnych, jednak całkiem nieźle wygląda jak smocze głowy na naramiennikach zieją parą. Większość zbroi jest wykonana z mithrilu (Którego w świecie alternatywnym jest jak żelaza) Gdzie nie gdzie zbroja jest wzmacniana adamentem.



        - Pistolet kulkowy - Ten niewielki pistolet potrafi wystrzelić metalowe kulki, jest to skuteczna broń zasięgowa. Pistolet może wystrzelić 5 kulek zanim będzie trzeba przeładowywać. Jednak ze względu na to że przeładowywanie jest dość długie i ryzykowne, to najlepiej uzupełnić magazynek przed i po walce.
        - 30 sztuk złota w sakiewce
        - Ubranie: (Lniane spodnie, lniana koszula, lniane gacie)


      Ekwipunek:

        - Zapas krasnoludzkich sucharów (chodzi o pieczywo, nie żarty) na 10 dni
        - Plany Krwawego Zdzicha, twardej gieni, zbroi mechanicznej pogardy oraz pistoleu kulkowego .
        - Polowy zestaw narzędzi inżynieryjnych (Klucze, śrubokręty, młot kowalski, formy do odlewania zębatek oraz śrubek, poprostu wszystko co potrzebne by zrobić mechaniczne ustrojstwa lub je naprawić)
        - 40 metalowych kulek (Amunicja do pistoletu)
        - Proch strzelniczy (3 kg)
        - 6 lasek dynamitu
        - Hubka i krzesiwo
      [/list][/list]
      _________________
      Słowa Enderusa
      Myśli Enderusa

      HIT MUZYCZNY XXI WIEKU!!!!!!!!
      Ostatnio zmieniony przez Faust272 2013-01-31, 23:34, w całości zmieniany 2 razy  
       
       
       
      Faust272 
      Namiestnik


      Wiek: 34
      Dołączył: 11 Kwi 2008
      Posty: 2598
      Skąd: Słupsk
      Wysłany: 2013-02-01, 00:10   

      Po godzinie kłótni na gadu i poprawianiu wreszcie mogę przyjąć tą postać do gry. Witamy,
      _________________
      Avenker: budze nimfę
      Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
      Avenker: co to znaczy udaje?
      Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
      Avenker: a to szmata
      Avenker: wale ją drągiem
      Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
      Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
      Avenker: wale ją drągiem
      Vanilla: Nimfa teleportuje się.
      Avenker: a to szmata




       
       
       
      Nomin 



      Dane w grze
      Rasa: Człowiek
      Miano: Sceotend „Wyklęty” z rodu Sihtric
      Pełna KP

       
      Dołączył: 03 Lut 2013
      Posty: 19
      Wysłany: 2013-02-03, 19:17   

      Przed przeczytaniem: Historia postaci oraz wierzenia były tworzone przy oku zkaja który korygował wszelkie niezgodności ze światem, i pomógł mi trzymać się świata EoD.

      ORAZ:

      Kiedy czytacie historię włączcie tę muzykę, zapauzujcie i zmieniajcie tracki zgodnie z opisem :P


      Imię: Sceotend „Wyklęty” z rodu Sihtric
      Płeć: Mężczyzna
      Rasa: Człowiek
      Wiek: 28
      Nierozdane punkty doświadczenia: 100 (lub 0, zależy)

      Historia postaci:

        Urodzony w roku 4091p.p.w.b w Tobrecan, jednym z Siedmiu Królestw które właśnie zostało włączone do jeszcze bardzo młodego, Akilijskiego Cesarstwa. Sceotend był pierwszym synem Lundena I Sihtric’a zwanego „zdobywcą”.


      Królewski szlak


      (odpalamy muzykę na 8:33)

        Nocne, pieniste fale tłumiły dźwięk skrzypiącego drewna setek statków czekających na plaży w Faran. Okrzyki żeglarzy zmagających się ze sztormem i problemami na ich okrętach cichł wraz z powiewami hucznego wiatru, który zrywał flagi z masztów i strzępił pozwijane jeszcze żagle, a jedynymi źródłami światła które pozwalały na jakiekolwiek rozpoznanie kształtu były palące się pochodnie i pobłyski piorunów. Tak wielkiej, zjednoczonej pod jedną banderą floty te wody nie widziały od niepamiętnych czasów, a widok jej potęgi przerażał nawet samego jej dowódcę, Lundena. Stał on na skalistym klifie, oddalonym około 50 metrów od linii brzegowej. Statkom nie było końca – było ich tak wiele, że zanikały daleko w deszczu gdzie tylko sięgnęło oko. To wszystko jego. Czuł się jak bóstwo, czuł że może wszystko. Trzymając w prawej ręce topór, a w lewej drewnianą tarczą uniósł głowę do góry patrząc w czarne niebo. Zamknął oczy, słyszał deszcz uderzający w jego otwarty hełm, grzmoty piorunów i pokrzykiwania gdzieś w oddali. Jego ciężkie futro unosiło się lekko na potężnym wietrze. Rozpościerając ramiona, jak orzeł skrzydła, wziął głęboki oddech po czym wydał z siebie głośny, wojenny ryk „Aerdea aet min gefind!”. Najpierw, ci którzy byli najbliżej by usłyszeć swego kapitana powtórzyli za nim: „Aerda aet min gefind!”. Po chwili, kolejne głosy dołączyły do krzyczących. Słowa te przeszyły całą flotę jak jedna wielka fala. Stojący obok oficer Cesarski popatrzył na towarzyszącego mu dworzanina, który znał język i obyczaje tutejszych ludzi.
        - Co to znaczy? – zapytał z niepokojem, i zarazem podziwem jak bardzo podporządkowani, a zarazem pełni furii byli żołnierze Lundena.
        - Śmierć mym wrogom – odrzekł.


      Oblężenie Aldenhal - stolicy Tobrecan, 4091 p.p.w.b, dzień 31


        Pomiędzy piaszczystą linią brzegową a kamiennymi, wysokimi murami Aldenhal było około 20, 30 metrów. Był to dystans nad którym panowała śmierć – setki strzał spadały na biegnących żołnierzy którzy starali się kryć pod drewnianymi tarczami. Pole wypełniały ciała rannych, umierających lub już martwych wojowników. Z okrzykiem na ustach biegli do murów. Za nimi, ciągnięte były tarany i drabiny które miały otworzyć drogę do miasta. Z murów sypały się strzały, a z katapult zamieszczonych na wieżach, na statki wroga miotane były podpalone za pomocą żywicy gruzy. Za każdy kamień który spadł nieopodal lub wprost na statek oblegających, ci odpowiadali tym samym. Ten atak, miał być ostatnim. Aldenhal, choć zbudowane by wytrwać atak z lądu jak i z wody, nie mogło oprzeć się nieustannie nadciągającym falom rozwścieczonych wojowników. Morze przyszło, by pochłonąć miasto. Morze nad którym panował Lunden.

        Atakujący wdarli się do środka, mordując wszystkich którzy stanęli im na drodze. Gwałcili, plądrowali i palili. Nad tym Lunden nie miał już kontroli. Nie mógł zabronić tego swym ludziom, którzy byli gotowi oddać za nie go życie. Walczyli dla niego – należała im się zapłata. Spaliłby i milion miast, byle ocalić te jedno. Tego dnia jednak, nie mógł zrobić już nic.

        Na tronie siedział mężczyzna w sędziwym już wieku. Miał on 65 lat. Eamon II z rodu Kenric – który zasiadał na tym właśnie tronie od 20 lat. Wyglądał na przerażonego, lecz wiedział dobrze że nie miał dokąd już uciec. Do Sali wdarł się Lunden, za którym szedł oficer Cesarskiej armii. Wyglądali oni jak ogień i woda – jeden dziki, pełen furii i potężnie zbudowany, a drugi niższy, bardziej opancerzony, ale nawet w połowie nie wyglądał na tak groźnego. Lunden stanął na chwile, rozglądając się po sali i prześwietlając wszystko co się w niej znajdowało. Kolumny były bogato zdobione, a nad tronem wisiała rzeźba płonącego miecza – znaku Angrogha przyjętym na północy. Starzec nie mógł wydać z siebie ani słowa. Przeszył go strach, i wtedy zrozumiał błędy swej młodości. Zgubiła go chciwość i duma. Zgubiła go zdrada którą popełnił. Wzrok Lundena spoczął na nim. Udał się szybkim krokiem w kierunku starca który zaczął coś do siebie szeptać i poszlochiwać pod nosem. Rzucił tarczą z taką siłą, że roztrzaskała się o kamienną kolumnę i posypała na drobne kawałki. Starzec zadrżał i jękną ze strachu, przyglądając się zakrwawionemu toporowi Lundena. Był tuż przy nim. Mężczyzna lewą ręką złapał starca za gardło, po czym dusząc go podniósł go w górę. Eamon wił nogami i wiercił się, jednak siła Lundena była zbyt wielka. Patrząc królowi prosto w oczy rzekł:
        - Zdradziłeś mego ojca – ścisnął jego gardło jeszcze mocniej, tak że oczy starca latały na prawo i lewo – zabiłeś go – mówił powoli, poprzez ściśnięte zęby – pokutuj do swego boga – rzekł, po czym cisnął starca na kamienną podłogę, przycisnął go nogą i jednym, szybkim ruchem topora odciął mu głowę.



      Następstwa



        Wszystkie królestwa pozostały w rękach prawowitych władców, którzy zmuszeni zostali do zapieczętowania przysięgi wierności cesarstwu. Część z ich podatków, statków jak i wojska mogła zostać powołana na każde żądanie Cesarzowej. Ojca Sceotend’a obowiązywała taka sama przysięga. Miał on jednak, z racji tego że wcielił wszystkie siedem królestw do Cesarstwa wiele przywilejów: zaniżone podatki były tylko jednym z wielu. Sceotend doczekał się także dwóch braci, Aoenda i Leofa.



      Młodociane Lata i nauka


      (odpalamy 46:57)


        Sceotend wdał się w ojca – widać to było nie tylko po wyglądzie i ostrych rysach twarzy, ale też po jego zamiłowaniu do wojny i sprawnej dłoni w walce. Przewyższał on młodszych braci w sile oraz umiejętnościach, i zawsze był faworyzowany przez ojca który widział w nim godnego wojownika i następcę do swego tronu. Po Lundenie przejął instynkt północnego wojownika, siłę, żar i gorliwość – to co najpotrzebniejsze dla wojownika. Od ojca uczył się metod walki, metod które praktykowane są tylko na północy...

        - Popatrz na nich – rzekł Lunden do swego syna, wskazując na dwóch Akilijskich żołnierzy którzy ćwiczyli walkę wręcz późnym wieczorem. Cesarzowa nakazała, by przez pierwsze sześć lat w stolicy część straży pochodziła właśnie z kontynentu, by dopomóc w integracji królestwa – Powiedz mi, co oni robią?
        - Walczą... to znaczy, ćwiczą walkę – odpowiedział Sceotend patrząc się dwójkę dzierżącą średniej długości miecze i tarcze
        - Nie, to nie jest walka. Ja tak nie walczę, i ty też nie będziesz tak walczyć. Południowcy nie walczą. Oni co najwyżej tańczą – rzekł po czym przerwał, by zaobserwować reakcje syna. Młodzieniec nic nie powiedział, tylko przyglądał się dalej, w kompletnej ciszy – Unoszą ręce wysoko w górę, by wziąć zamach. Jedyne co musisz zrobić by zabić, to szybkie cięcie w odsłonięte żebra – powiedział, kładąc rękę na ramieniu swego syna – Stoją daleko od siebie, dają przeciwnikowi szansę i czas na przewidzenie ruchu, i zasłonięcie się tarczą, czy sparowanie mieczem. Przedłużają tylko walkę. Nie o to w tym chodzi. Musisz podejść blisko, krócej niż na wyciągnięcie miecza. Musisz być szybki, i pełen furii. Nie przejmuj się utratą sił, siła przyjdzie wraz ze złością. Musisz zaatakować ich dziko, wić się we wszystkie strony. Bić ich mieczem i tarczą. Stracą orientację, nie są przyzwyczajeni do tego typu walki. Rozumiesz synu? – powiedział po czym czekał na odpowiedź syna. Ten przyglądał się dalej, i pokiwał głową – Świetnie, jutro pokaże ci o co chodzi, a teraz, idź już spać – rzekł, i zaprowadził Sceotenda do komnaty.

        Nazajutrz Lunden czekał na syna wraz ze swoim sztandarowym Kaelrisem. Obaj byli odziani w wyścielone skórzane ubranie, kolczugi, i otwarte hełmy. Wyposażyli się w specjalne miecze treningowe, tępe na obu końcach by upewnić się że żadnemu nie stanie się krzywda – coś co jest gwarantowane przy tym stylu walki oraz małe, drewniane tarcze z metalową obróbką.
        - Pokażemy ci młodzieńcze, jak walczą prawdziwi żołnierze północy – sztandarowy zaśmiał się po czym ugiął się lekko, gotowy do walki. Młodzieniec obserwował. Mężczyźni rzucili się na siebie w furii, będąc tak blisko, że dystans pomiędzy nimi był na długość ich miecza. Ciosy były szybkie, i wyprowadzane jeden po drugim bez dłuższego zastanawiania się. Zmieniali oni pozycje powoli, osuwając się to na prawo, to na lewo. Kaelris odskoczył do tyłu, kiedy to Lunden zauważył odsłonięty brzuch swego przeciwnika i postanowił wyprowadzić długie cięcie. W mgnieniu oka jednak powrócili do poprzednich pozycji, gdzie instynktownie wyszukiwali miejsc podatnych na zranienie. Kaelris uniósł miecz do góry, by wyprowadzić cięcie. Lunden widząc to, obniżył się, tarczę uniósł nad wysokość głowy blokując rękojeść sztandarowego, i uderzył go w odsłonięte żebra. Kaelris stracił równowagę od uderzenia po czym przewrócił się i wylądował na ziemi.
        - Odsłoniłeś się – rzekł srogo patrząc się na „poległego” przeciwnika. Nastała chwila ciszy, która wydawała się być dla chłopca bardzo nieswoja. Nagle obaj mężczyźni wybuchli śmiechem, a Lunden pomógł sztandarowemu wstać.
        - Widzisz synu, tak trzeba walczyć. Tak właśnie chcę żebyś ćwiczył, a Kaelris ci pomoże. Od dziś, on cię uczy – powiedział po czym poszedł do siebie.

        Lekcje ze sztandarowym były częste i bardzo wymagające, i nie raz chłopak wracał do komnaty poobijany od uderzeń tępego miecza. Sińce były na jego ciele czymś codziennym, a ból tylko i wyłącznie w jednej kończynie luksusem. Pomimo tych wszystkich nieudogodnień chłopakowi bardzo podobały się lekcję, i cieszył się że robi postępy. Co jakiś czas, podejmował się nawet walki z ojcem. Ten jednak, nie upraszczał dla niego walki i zawsze też dawał z siebie wszystko. Chłopiec widział więc do czego dąży, i jakie umiejętności powinien osiągnąć. Do nich, była jeszcze długa droga, no ale, miał przecież tylko 13 lat.

        Wraz z byciem następcą tronu pojawiły się też inne obowiązki. Jego ojciec uczył go jak zarządzać królestwem, nauczał jazdy konno oraz taktyk militarnych. Pokazał mu nawet pewnego rodzaju grę, która służyła do treningu gdzie przesuwali pięknie wyrzeźbione, drewniane figury żołnierzy po mapie i rozgrywali walki używając kości – To jest zabawa która uczy – powtarzał jego ojciec – jeśli masz popełniać błędy, to tylko i wyłącznie teraz. W prawdziwej bitwie, nie ma czasu i miejsca na błędy – mówił, a młodzieniec słuchał – to tylko figury. Przewrócisz je, to i podniesiesz. Tego samego nie możesz robić ze swymi ludźmi. Szanuj ich, opiekuj się nimi, a oddadzą za ciebie życie.

        Trening trwał dalej, a młodzieniec starał się jeszcze bardziej. Sceotend coraz więcej czasu spędzał w królewskiej kuźni, gdzie wytwarzano broń specjalnie dla członków dworu, jak i rodu Sihtric. Pracujący tam kowal, sędziwy już człowiek przekazywał wiedzę na swego młodego syna który miał go niebawem zastąpić. Sceotend także skorzystał z tych nauk, przyglądając się pracy chłopca którego mógł zdecydowanie nazwać swoim przyjacielem. Kowalowi podobało się to, że jego syn ma tak dobre kontakty z przyszłym królem, a Lunden widział że jego syn wyrasta na władcę który traktuje i szanuje wszystkich którzy są godni tego właśnie szacunku – nie tylko tych którzy są wysoko urodzeni. Choć silny i gorliwy, mądry i uczciwy. Takiego właśnie syna wymarzył sobie Lunden.

        Pewnego dnia rozmyślając nad tym co mówił jego ojciec na temat walki, Sceotend wpadł na pomysł. Udając się do kuźni i prosząc kowala o pomoc, stworzył replikę swojego miecza treningowego, która jest jednak dwa razy cięższa. To samo zrobił z tarczą, obijając drewno metalem. Trenował używając tego właśnie ekwipunku. Kaelris zdziwił się pomysłem młodzieńca, nie widząc w nim sensu. Szybko jednak zrozumiał, że ekwipunek ten wymagał o wiele większego wytężenia fizycznego, a walka prawdziwym orężem wydawała się o wiele łatwiejsza. Pomysł bardzo spodobał się Lundenowi, który wcielił go w życie wymagając by na każdym treningu żołnierze używali tego właśnie oręża.

        Bliźniacy Aoend i Leof rośli w zazdrości. Nie dość, że jedyne co mieli odziedziczyć po ojcu to mała fortuna i status wasali poddanych swemu bratu, to ich ojciec nie poświęcał im połowy uwagi którą darował Sceotendowi. Matka traktowała wszystkich na równi, ale taka była jej natura. Nie byli oni o wiele młodsi, bo dzieliły ich tylko cztery lata od swego starszego brata, i rozmyślali od dłuższego czasu jak odmienić ich los. Nie okazywali tego otwarcie; traktowali go z szacunkiem, i nie dawali poznaki że spiskują przeciwko niemu. Czekali na odpowiednią okazję.



      Powstanie


      (odpalamy 51:50)

        Nienawiść pozostałych królów do Lundena nie malała. Był on szanowany i tolerowany, ale tylko dzięki dobrym relacjom z Cesarstwem. Wraz z błyskiem, wszystko się zmieniło. Każdy z króli ogłosił autonomię, i razem postanowili odpłacić Sihtricom za przelaną krew i 28 lat niewoli pod Cesarską flagą. Miasto zostało oblężone, i upadło w przeciągu parudziesięciu dni. Lunden nakazał Sceotendowi ucieczkę tłumacząc że on zrobił dokładnie to samo kiedy Eamon II obalił jego ojca. Dzięki temu, mógł go pomścić. Sceotend protestował, lecz Kaelris wraz z grupą strażników zmusili młodzieńca do ucieczki i przygotowali statek, odpływając pod osłoną nocy.

        - Masz prawo do tronu – rzekł Kaelris wpatrując się przed siebie. Sceotend stał obok niego, przyglądając się gwiazdom i nasłuchując fal. Był zły, że nie mógł być teraz z ojcem, i bronić tego co należy do nich – kiedyś powrócisz – mówił dalej, ale mężczyzna nie miał ochoty na odpowiedzi. Zdawał sobie sprawę w jakiej sytuacji się znajduje.

        - Płyń do północnego pasma górskiego. Tam mnie zostawisz – rzekł definitywnie – Udam się na południe, do portu. Droga morska jest zbyt niebezpieczna, ale pieszo dam radę. Zajmie mi to parę miesięcy, ale dam radę – mówił, a Kaelris patrzył na niego z niedowierzaniem.
        - Służyłem twemu ojcu bardzo długi czas. Teraz służę i tobie... – mówił, lecz Sceotend wtrącił
        -Więc służ mi, i zrób jak mówię – rzekł zimno
        - Jak sobie życzysz... Wiedz tylko, że jeśli kiedyś będziesz chciał odebrać to co należy się tobie, to co należało się twemu ojcu to szukaj mnie. Kiedy znajdziesz, pomogę ci – Sceotend uśmiechną się na słowa swego towarzysza, dalej wpatrując w gwiazdy. Nie powiedział nic, tylko poszedł do kajuty.



      Podróż



        Jak zechciał, tak też zrobiono. Wylądował na północnym pasmie górskim, z jedzeniem i piciem które starczyło na paręnaście dni. Miał przy sobie to co potrzebne. Podróż na południe była jednak długa i trudna. Silne wiatry, zimne deszcze i mała ilość zwierzyny utrudniały jego wędrówkę. Napełniał, manierkę gdzie mógł – przy strumieniach, rzekach. Spał w miejscach które wydawały się bezpieczne, i zawsze z dala od głównych dróg. Widział też wielu wędrowców, którzy jak najszybciej chcieli dostać się za pasmo. Nigdy nie zostawał w takich grupach dłużej niż dzień, jako że uważał iż jest to zbyt niebezpieczne. Był sam, był cichy i mniej widoczny.

        Po kilku miesiącach wolnego lecz trudnego marszu wreszcie przekroczył pasmo górskie – na samym południu. Stamtąd droga do portu była prosta, aczkolwiek gorąca. Nie był przyzwyczajony do takich ilości piasku. Preferował deszcz, lasy i wilgotne kamienne mury. Kochał też statki – nigdzie nie czuł się tak swobodnie jak na morzu – a teraz wylądował w mieście suchym i żółtym.




      Wygląd:

        180 centymetrów wzrostu na oko, ostre rysy twarzy i lekko wysunięte kości policzkowe. Krótki wąsik oraz zarost.



      Umiejętności:

        Walka bronią i tarczą (uczeń) – adept/zaawansowany jeśli MG się zgodzi
        Kowalstwo (uczeń) – wyżej jeśli MG się zgodzi



      Cechy:

        Chłonny umysł
        Determinacja
        Silny



      Atuty:

        brak




      Postać:

        - Długi miecz jednoręczny
        - Mała, czerwona, drewniana tarcza okuta żelazem.
        - Stalowy hełm otwarty z nosalem z przyczepianym kołnierzem kolczym
        - Kolczuga ze skórzanym pasem zapinanym na 5 klamer
        - Przeszywanica
        - Wełniana koszula i spodnie
        - Szare rękawice z wilczej skóry
        - Manierka na wodę zaczepiana na pas(1,5l)



      Ekwipunek:

        - Skórzana torba naramienna a w niej:
        - Hubka, krzesiwo, menażka
        - Ręczna osełka do ostrzenia miecza
        - Trochę czerstwego chleba
        - Młot kowalski
        - zwinięty szary płaszcz



      Wierzenia:
        Sceotend nie wyznaje żadnego z trzech Bogów niegdyś czczonych na kontynencie. Za prawdziwego wyznaje inny panteon bogów. Najważniejsi to:

        Arandar: Bóg wojny i burzy
        Venesena: Bogini urodzaju
        Geweran: Bóg morza i oceanu




      Historia approved jakby co. Bonusy itp zostawiam Faustowi.
      zkajo
      Ostatnio zmieniony przez zkajo 2013-02-03, 19:31, w całości zmieniany 1 raz  
       
       
      Faust272 
      Namiestnik


      Wiek: 34
      Dołączył: 11 Kwi 2008
      Posty: 2598
      Skąd: Słupsk
      Wysłany: 2013-02-03, 22:42   

      Dobra historia. Podoba mi się motyw walki o tron, istnienie braci, ojca, Kaelrisa. Ciekawe też było wykorzystanie muzyki. Jesteś przyjęty. Lada moment pojawi się Twoja KP. Obejrzyj ją i jeśli zgadzasz się z jej zawartością, możesz zaczynać grę.

      Zacznij pisać w wybranym przez Ciebie mieście.
      _________________
      Avenker: budze nimfę
      Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
      Avenker: co to znaczy udaje?
      Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
      Avenker: a to szmata
      Avenker: wale ją drągiem
      Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
      Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
      Avenker: wale ją drągiem
      Vanilla: Nimfa teleportuje się.
      Avenker: a to szmata




       
       
       
      Messiah 
      Kapłan Muz


      Dane w grze
      Rasa: Człowiek
      Miano: Adam vi Vinci/Teherij
      Pełna KP

       
      Wiek: 27
      Dołączył: 04 Lut 2013
      Posty: 109
      Skąd: Siedlce
      Wysłany: 2013-02-04, 20:53   

      Imię: Adam vi Vinci/Teherij
      Płeć: Mężczyzna
      Rasa: Człowiek
      Wiek: 17 lat
      Nierozdane punkty doświadczenia: 100

      Wygląd

        Adam Teherij jest wysokim, szczupłym młodzieńcem, przewyższającym swego brata o długość palca małego. Należy na pewno do najwyższych bywalców karczmy, lecz nie do najpostawniejszych. Włosy koloru ciemny blond, opadające na ramiona. Końcówki włosów naturalnie kręciłyby się, gdyby nie fakt że Adam nie lubi loków połowę długości jego włosów stanowią dredy, przyozdabiane obwiązanymi dookoła metalowymi drutami. Parę dni na pustyni sprawiło, że naturalnie ciemna karnacja Adama przybrała jasnobrązowy odcień.
        Siedemnastolatek ma krótką bródkę z młodzieńczego zarostu, goli całą twarz poza brodą. Ma nadzieję kiedyś sprawić sobie warkoczyk na samej brodzie. Żuchwę ma twardą, męską, kości policzkowe niewidoczne. Oczy blękitne, jednak w chwilach złości czy narastającego ryzyka przybierają szary kolor. Trudno to jednak dojrzeć, gdyż od ciągłego nadużywania ziół Adam ma wiecznie rozszerzone źrenice. Nad oczami widać dłuższe rzęsy niż u większości mężczyzn, i grube, czarne i wyraziste brwi.
        Adam jest powszechnie uważany za uroczego nie tylko z racji swego z krwią odziedziczonego wyglądu, lecz także z powodu uchronienia całego swego ciała przed okropnymi, wojennymi bliznami. Rany z dzieciństwa nie pozostawiły u niego żadnych śladów, a obecne skaleczenia nie są dość głębokie, by zostawić paskudne bruzdy.
        Wbrew swej szczupłej sylwetce, Adam ma od walki mieczem świetnie wyrobione mięśnie lewej ręki, mimo że pisze prawą. Ojciec przyuczał go do walki w niestandardowej, zaskakującej pozycji. W walce mieczem wykorzystuje swoją małą wagę do szybkiego manewrowania, oraz swoje długie ręce, które nierzadko pozwalają mu trzymać na dystans przeciwnika. Oprócz tego chłopak ma świetnie wyrobione mięśnie brzucha. Mimo że nie uwidaczniają się tak jak u innych, to ciężko uderzyć go w brzuch tak, by przełamać siłę mięśni ochraniających wnętrzności.
        Z warunków fizycznych korzystnych dla Adama wymienić należałoby duże stopy. Ciężko mu znaleźć buty pasujące na jego rozmiar, z tej racji bardzo długo korzysta z jednych i dba o nie. Istnieje jednak zaleta tej cechy - kopnięcia wymierzane przez Adama są siniejsze, a także łatwiej mu utrzymać równowagę w walce.
        Nieodłączną cechą Adama jest dowolność ubioru, oraz wieczny atrybut - drewniany flet o nazwie Heerem.


      Charakter

        Młodszy brat Iviego jest osobą specyficzną. Nie pysznił się nigdy pochodzeniem z bogatego, szlacheckiego rodu, nie narosła w nim warstwa arystokratycznego snobizmu czy egoizmu. Jedyną cechą którą odziedziczył po ojcu jest chciwość. Uważa że pieniądze zapewnią mu to czego potrzebuje - rozrywkę i pasję. Jednak wie, że honor też się liczy. Po odzyskaniu brata jest zmotywowany, by odkupić honor rodziny, który Teherijowie stracili przez jego kłótnie z Ivim.
        Większość złota przeznacza na doczesne korzyści, typu ubrania, używki (od ziółek różnorodnych i alkoholi wyrobił sobie niezłą wytrzymałość wątroby i głowy, jednak i tak ustępuje "rasowym" pijakom), czy rozwój swoich umiejętności.
        Kocha muzykę, gra na flecie utwory dawnych mistrzów, i zamierza niegdyś zacząć pisanie utworów. A jeśli chodzi o bardziej "przyziemne" hobby, to od czasu do czasu lubi coś zniszczyć.
        Jest tolerancyjny dla magów (co zostało opisane w historii) i dla wszelakich wyznań. Ponadto, oczekuje takiej tolerancji od wszystkich. Między innymi dla swojego stylu ubierania - jest niechlujny, ubiera często zdobyczne szaty czy to, co uda mu się... podstępem zdobyć.



      Historia postaci:


        Przed narodzeniem Adama

        Teherijowie byli szanowaną rodziną z Akilii. Ich rodowym zajęciem było hodowanie owiec, zatrudniali więc masy pasterzy i pasterek. Pewnego dnia dziedzic rodu Teherijów, Hubert, zadurzył się w pewnej pasterce, i tak właśnie na świat rpzyszedł pierwszy syn, Ivi. Aby uniknąć hańby, Hubert wziął za żonę pastereczkę, i stworzyli (wbrew pozorom) szczęśliwą rodzinę. Wycieńczony wojnami, dziadek Iviego szybko zmarł, i tak Hubert przejął całe wełniane imperium Teherijów! Osiem lat po narodzinach Iviego, na świat przyszedł Adam Teherij, najmłodszy syn Państwa Teherijów.

        Dzieciństwo 4102-4114

        Ivi dorastał jako obiecujący młody chłopak, jednak rodzice większą opieką otaczali uroczego Adama. Tak właśnie rosła konkurencja między dwoma braćmi. Adam posiadał predyspozycje do ciągłej zabawy i imponowania innym swym wyglądem, oraz umiejętnościami muzycznymi. Bardzo szybko nauczył się przygrywać na flecie swym towarzyszom zabaw. Ojciec próbował go jednak uczynić równym Iviemu dziedzicem, i tak oto Adam odbierał lekcje walki mieczem. Nie przykładał się do tego tak, jak powinien, i mimo talentu, nie jest teraz wybitnym szermierzem. Gdy zaczął nieco rozumieć zależności w swej rodzinie i w państwie, to wiedział, że całe gospodarstwo trafi się w spadku Iviemu. Dlatego też nie spędzał dużo czasu na nauce rzeczy według niego "niepotrzebnych". Dopiero teraz tego żałuje.

        Późniejsze lata

        W 4117 roku Ivi i Adam walczyli żażarciej niż zwykle. Jeden próbował przebić drugiego w tej czy innej dziedzinie. Odbierali sobie nawzajem honor, aż w końcu żaden z nich nie był tak szanowany jak jego ojciec. Teherijowie stracili za sprawą synów szacunek w Akilii Zakończyło się to ucieczka Iviego z domu. Teherijowie bardzo to opłakiwali, a Adam obwiniając się o to wpadł w wir ryzykanckiej zabawy. Coraz częściej ryzykował życiem i zdrowiem w zabawach typu "Kto skoczy z X piętra wieży". Najbardziej zaszkodziła mu zabawa w "przypinanie ogona osłowi". Nie mieli jednak osła, więc do zabawy użyli wielkiego konia pociagowego. Adamowi niezbyt wyszła jego próba, i w skutek końskiego kopnięcia zasnał na cały tydzień. Gdy obudził się, pomioty Beliara były wszędzie. Cały rodzinny majątek został spalony, a jego rodzina uciekła bez niego. Adam wstał, zebrał co jego, i kryjąc się przed potworami, ruszył przed siebie. Od czasu kopnięcia cierpi na delikatną narkolepsję - parę razy nagłe zaśnięcie uratowało mu życie w starciu z potworami, które przekonane były że oto ten młodzieniec umarł z nagłego strachu. Niekiedy Adam uważa, że wszystko co dzieje się od 4117 roku mu się śni, i w takie dni jest skłonny ryzykować bardziej niż zwykle.
        No, i ma wciąż jakieś przebłyski nadziei na to, że oprócz niego i Iviego ktoś z rodziny przeżył, ale... Akilia upadła...


        Nowy początek


        Po paru miesiącach błąkania się, Adam natrafił na jednego z magów, który ruszył z nim na zachód. U niego zapoznał się nieco z dziejami tej wojny, i bogami. Mag ten teraz nie żyje, gdyż podczas przeprawy przez przełęcz dwaj wędrowcy zaatakowani zostali przez grupę pomiotów Beliara. Mag używając resztek swej energii uratował chłopca przed niechybną śmiercią, samemu jednak poświęcając życie. Od tego czasu Adam nie jest wrogi magom, jednak nie kusi go perspektywa używania magii.
        Parę dni siedział w górskich jaskiniach, rozmyślając, śpiąc i egzystując. Modlił się do Bogów, tak jak nauczano go w domu. Obserwując ze szczytów upadek Akilii, zdecydował się ruszyć na zachód, i zacząć nowe życie.
        Zszedł więc z gór, i pierwsze co przytrafiło się temu szczęściarzowi, to napaść przez bandytów. Nie dali oni jednak rady odebrać "bogactw" Adama, gdyż przeszkodził im nieznajomy, niejaki Ivi vi Vinci. We dwóch pokonali trójkę bandytów, schronili się w jaskini, gdzie przeżyli Błysk. Później wyruszyli w stronę miasta. W drugim dniu drogi rozbili ognisko, i zaczęli się zapoznawać. Poznając historię swego towarzysza, Adam zorientował się, że Ivi vi Vinci to jego brat, który przyjął nowe nazwisko by odciąć się od przeszlości... która go tu dogoniła...
        Pojednali się przy ognisku, pijąc pozostały im alkohol i paląc okoliczne zioła. Adam w Bolgorii używa niekiedy nazwiska Teherij, a kiedy potrzebuje pomocy brata woli posłużyć się mianem vi Vinciego, gdyż takie nazwisko przyjął po ucieczce Ivi.
        Teraz, mieszkają razem w mieście - Adam nie wnika czym zajmuje się Ivi, ale gdy brat potrzebować będzie pomocy, to młodszy rzuci fujarzenie w karczmie i ruszy mu z pomocą!




      Wyznanie

        Nie wyznaje żadnego z głównych Bogów Panteonu, wierzy jednak że istnieją. Nie ma nic przeciwko wyznawcom i kapłanom innych kultów. Sam Adam jest gorącym wyznawcą i kapłanem Siedmiu Muz Świata: Liedy (odpowiadającej za muzykę), Laury (odpowiadającej za teatr), Julii (odpowiadającej za malarstwo), Jovity (odpowiadającej za rzeźbiarstwo), Patrony (odpowiadającej za lirykę), Olustii (odpowiadającej za epikę) i Tyfony (odpowiadającej za sztukę życia). Bóstwa te są pokojowo nastawione i nie zawiniły w żadnej wojnie, więc ludzie traktują ich kapłana z szacunkiem, szczególnie widząc jaką łaską darzą go Lieda i Patrona. Ludzie powiadają, że flet Adama "Heerem" jest nasycony mocą Muz. Podobno niczyje usta, jak tylko kapłana Muz potrafią wydać z niego dźwięk..




      Umiejętności:
        Walka wręcz mieczem jednoręcznym - Uczeń (1)

        Gra na flecie - Uczeń (1)


      Cechy:
        Chłonny umysł (zawsze był utalentowany, lecz skoro Ivi miał wszystko odziedziczyć, nie miał motywacji...)
        Determinacja (wyrobiona na długotrwałych walkach z bratem)
        Czuły Słuch


      Atuty:
        brak


      Postać:
        - W pochwie długi miecz Teherija, dzierżony niegdyś przez ojca i przez dziada, który Adam zabrał z ruin gospodarstwa.
        - Naszyjnik w kształcie lutni, potrafiący wydać cieniutki dźwięk - atrybut kapłana Muz.
        - Heerem, flet Muz, przywiązany do pasa łańcuchem.
        - przy skórzanym pasie sakiewka z X liczbą żelaza (niech Mistrz zadecyduje), oraz bukłak z czystą wodą, przydatny na pustyniach.
        - Strój - Pustynne sandały, zwiewne spodnie i koszula, chusta na głowie chroniąca przed słońcem, oraz peleryna Kapłana Muz.


      Ekwipunek:

        - Stalowa maska, osłaniajaca twarz Adama przed ranami. Posiada otwory na oczy i usta, przez które słychać posiadacza. Jest zakładana przez Teherija na czas walki, lub eskapad. Podarowana mu niegdyś przez matke, zrobiona została jako odwzorowanie twarzy Adama.
        - Skórzane utwardzane rękawice - nadają się świetnie do wymierzania ciosów, jak i ich blokowania. Zakładane są na czas walk i eskapad.
        - Gęsie pióro i butelka inkaustu, oraz notatnik.
        - butelka wina i kubek.
        - drewniana fajka i kilka (Mistrzu, poratuj) porcji tytoniu do niej.
        - Koc dostatecznie ciepły, by pod nim spać w zimne pustynne noce.
        - Krzesiwo i hubka.
        - Nieco chleba, którego zapewne teraz szuka brat (nie mogłem się powstrzymać Ivi ;) )
        - Spirytus do odkażania i dwa bandaże (przesiane, bo Adam używał ich w nocy jako szalika)
        - Świeca, zapewniająca światło podczas snucia opowieści w karczmach... Bardowski klimat!

      _________________
      "Gospoda robi się ciekawa. Czy Adam nawróci mieszkańców Bolgorii? Czy Ivi pokona przeciwnika który rzucił mu wyzwanie? Tego dowiecie się już w najbliższym odcinku pod tytułem "Faust odpisał w Gospodzie". " ~ Kalkstein
       
       
       
      Rollin Dices
      y = 1 / sqrt[1 - (c^2/v^2)]



      Dane w grze
      Rasa: Człowiek
      Miano: Salomon z Dali/Salomon Wędrowiec
      Pełna KP

       
      Dołączył: 03 Lut 2013
      Posty: 89
      Wysłany: 2013-02-04, 21:17   

      Imię (używane): Ivi vi Vinci
      Imię (używane): Ivi Teherij
      Płeć: Mąż
      Rasa: Człowiek
      Wiek: 25 lat
      Nierozdane punkty doświadczenia: 100

      Wygląd postaci:

        Ivi jest mężczyzną średniego wzrostu, niższy od swego brata od długość małego palca, nie wie tylko, czy chodzi o palca jego czy jego brata. Jest w miarę chudy, mocno zbudowanym brunetem, chodzącym ze stale poczochranymi włosami. Oczy koloru brąz, nad którymi widnieją łagodne brwi, ubiera się w to co tylko znajdzie i rzadko są to wyszukane stroje. Z daleka sprawia on wrażenie silnego męża, z którym lepiej nie wchodzić w konflikty.


      Historia postaci:

        Interesuje Ciebie zapewne jak Ivi spędził swe dzieciństwo. Wielu to interesuje, jednakże mało kto zna prawdę, bo mało komu Ivi ją zdradza. Z resztą, mało osób też wie jak spędził swe młodzieńcze lata, ja jednak wiem i uchylę Ci rąbka tajemnicy.

        Młodzieniec wywodzi z rodu Teherijów, prawiącego się hodowlą owiec. Bardzo szanowany ród, pielęgnujący swoje dobre imię.
        Dziedzic rodu Hubert jako jeszcze młody mąż rozkochał się w młodej pasterce, zatrudnianej przez jego ojca. Ich tajemny romans nie trwał długo, gdyż wkrótce na świat przyszedł Ivi, a by uniknąć hańby dziedzic i pasterka wzięli ślub, po którym stworzyli bardzo szczęśliwą rodzinę, a z całego tego szczęścia wziął się drugi syn – Adam, wziął się on dokładnie 8 lat po Ivim.

        Nie minęło dużo czasu, by dziad Iviego umarł, a Hubert objął owcze przedsiębiorstwo. Jako, że zmarły dziad, był wielkim wojownikiem, który dopiero na stare lata się ulokował, ojciec postanowił tą samą przyszłość zaplanować dla Iviego. Dlatego też od 6 roku życia młody był trenowany na wojownika. Szkolenie nie było łatwe ni przyjemne, z chłopca chciano zrobić maszynę do zabijania. Trenował od samego rana, do samej nocy, nie ważne czy zima, czy lato.
        Gdy skończył 8 lat, na świat przyszedł Adam. Drugie dziecko, nie miało takiego potencjału jak pierwsze, a do tego jeszcze nie chętnie czegokolwiek się uczyło, a jako pupilek rodziców (przynajmniej w mniemaniu Iviego) nie był zmuszany do ćwiczeń. Wtedy zaczął narastać spór między braćmi, nie była to konkurencja, wiadomo było, że syn pierworodny był po prostu lepszy. Nie czynił tego wiek, w mniemaniu Iviego brat był po prostu pierdołą.

        Spór zdecydowanie był z dnia, na dzień co raz większy. Nie bili się, o nie. Zamiast tego oczerniali się nawzajem w oczach znajomych, zazwyczaj wywoływało to nie małe skandale, a rodzina szybko traciła dobre imię. Ivi w miedzy czasie. stawał się co raz starszy, dojrzał i dopiero wtedy zobaczył co spór narobił, nie mógł się z tym pogodzić, dlatego odszedł z domu. Nikomu nic nie powiedział, zabrał tylko to co niezbędne i poszedł przed siebie – w świat.

        Zabrał ze sobą jedynie miecz, narzędzie swego rzemiosła, swego jedynego rzemiosła. Żył z zabijania. Chodził po świecie i wykonywał „brudne” zlecenia. Czasem musiał zabijać ludzi, czasem inne rasy. Czasem musiał zabijać winnych, czasem tych bez skazy. W snach co dzień widział twarze swych ofiar, lecz za dnia był kamiennym mordercą, bez uczuć, bez współczucia. Nie wnikał kogo zabijał.
        Na początku nowy styl życia przynosił mu spore zyski, z czasem jeszcze większe, lecz czas przyniósł też zmartwienia. Wielu osobom nie podoba się zamartwianie po dniach i nocach o ich życie, dlatego tak jak to czasem bywa to on stał się czyimś zleceniem.
        Był wybitnym wojownikiem, dlatego początkowo udawało mu się unicestwiać zagrożenie, czas jednak sprawiał, ze cena rosła, a jego osobą przestały się interesować pojedynczy zabójcy, a całe grupy bandytów. Stały lęk, zabił w nim poczucie strachu, Ivi stracił już praktycznie wszystkie uczucia.
        Pewnego dnia, podczas podróży został zaatakowany przez zgraję bandytów. Jeden na dwudziestu. Bez szans. Musiał się poddać. Zrobił to pierwszy raz w życiu i przyrzekł sobie, że ostatni.
        Dokładnie nie pamięta co się wtedy działo, praktycznie cały czas był nieprzytomny. Bandyci prawdopodobnie wieźli go do swego zleceniodawcy. Nie wątpił, że niebawem nastąpi jego kres, normalnie zapewne zostałby niewolnikiem, sługą, ale zabójcy są zbyt niebezpieczni, ich się zabija.

        Pewnej nocy wśród bandytów obudził go gwar bitwy. Niewątpliwie ktoś, przypuścił atak na bandytów, wtedy jeszcze nie wiedział, że była to jego odsiecz. Ten moment życia również pamięta jak przez mgłę, a może raczej nie chce sobie, go przypominać? Najważniejsze jest to, że dostał się w ręce sekty, nie miał pojęcia dlaczego sekta fatygowała się, by go zdobyć, w sumie nie interesowało go to, w gruncie rzeczy cieszył się, iż udało mu się uniknąć marnego końca, nie ważne w jak parszywy sposób. Uwierzył, że zaczyna życie na nowo, porzucił swoje rodowe nazwisko, od tamtego czasu przedstawia się jako Ivi vi Vinci.
        Wkrótce po rozpoczęciu „nowego życia”, został wcielony w szeregi sekty, która czciła bóstwo nad bogami, coś nad wszystkim. Ivi nie zdobył zbyt wielkiej wiedzy o tym czymś, jednak przebywanie wśród jego wyznawców, zaszczepiło w nim tą wiarę, on zaś zwykł mówić, iż wierzy w chaos.
        Nie minęło dużo czasu, wśród „heretyków”, a Ivi zaczął się buntować sam w sobie, nie był w stanie znieść ograniczeń nakładanych na niego, przez sektę, jednak wiedział że nie uda mu się tak po prostu odejść. Zaczął się starać o działanie na rzecz sekty w terenie, co w miarę szybko mu się udało, potem zaś uzyskał zgodę od seksty na tymczasowe życie na zewnątrz. Miał jedynie spełniać polecenia sekty, które otrzymał, wiedział że niesubordynacja może się skończyć powrotem lub nawet usunięciem z świata żywych.
        Po rozpoczęciu życia na zewnątrz nie wiedział, co z sobą zrobić, nie wiedział nawet ile czasu mogło minąć. Jak się potem dowiedział, miał wtedy 24 lata. Z tej całej niewiedzy postanowił po prostu ruszyć przed siebie. Podróżował od miasta do miasta, a w trakcie swej wędrówki co raz bardziej buntował się sam w sobie przeciwko sekcie, aż w końcu polecenia zaczął wykonywać z obojętnością, raczej z przymusu, niż jakiegokolwiek przekonania. I mimo tego oddalania się od „heretyków” jego wiara pozostawała nadal jednakowo silna.

        Wykonując tak zadania wiódł monotonne życie, aż do czasu gdy na szlaku spotkał wędrowca napadniętego przez trzech zbirów, nie mógł w to uwierzyć, ale młodzieńcem w potrzebie okazał się jego brat Adam, bez chwili zastanowienia ruszył mu na pomoc. Bez problemu rozprawili się z agresorami, jednakże Ivi pozostawał w ukryciu przed bratem, dopiero po trzech dniach wspólnej zdradził swoją tożsamość. Dziwnym sposobem bracia tym razem znaleźli wspólny język i zżyli się jak nigdy dotąd, podróżowali teraz razem, a podczas ich wędrówki stało się coś niezwykłego.
        Jednego dnia postanowili urządzić sobie dłuższy spoczynek, zatrzymali się w wygodnej jaskini, która chroniła ich przed słońcem, które tego dnia wyjątkowo nie szczędziło swego ciepła. Jaskinia nie była typowa, na ścianach była wymalowana manuskryptami. Chcieli ja opuścić, jednak wtedy nastąpił huk, piekielny huk. Początkowo ogłuszeni, wyszli na zewnątrz, tam ujrzeli pustynie. Po chwili namysłu ruszyli w poszukiwaniu jakiegoś miasta. Trafili do Bolgorii.


      Umiejętności:
        Walka wręcz długim mieczem - uczeń

        Oburęczność - uczeń


      Cechy:
        Chłonny umysł
        Wytrwały
        Determinacja


      Atuty:
        brak


      Postać:

        - zbroja lekka, skórzana
        - długi miecz
        - 20 sztuk złota w sakiewce
        - Ubranie: lekko zużyte, dwie nogawice, koszula, płaszcz z kapturem.


      Ekwipunek:

        - Pierścień z sekty
        - Prowiant
        - Krzesiwo
        - Butelka mocnego alkoholu
       
       
      Faust272 
      Namiestnik


      Wiek: 34
      Dołączył: 11 Kwi 2008
      Posty: 2598
      Skąd: Słupsk
      Wysłany: 2013-02-04, 22:18   

      Krótkie historie, ale z treścią. Jest wiadome kto z kim, gdzie i dlaczego. Przynajmniej w jakieś części. Pomysł na braci w Eodzie i gra na flecie, miodzio smaczek w Eodzie. Taki lukier na suchym cieście.

      Przyjmuję was da Gry.

      Możecie pisać w Bolgorii, a nawet lepiej. Możecie założyć temat z waszym domem. Napiszcie co chcecie, najwyżej przedyskutujemy to i poprawimy.

      Chociaż zabiorę wam na pewno Determinacje, bo z waszej historii nie wynika żadnych cel tej determinacji. Bo w sumie się odnaleźliście, a rodzina prawdopodobnie zginęła z powodu Świtu. Przynajmniej dla Determinacji wymagam od historii lepszego jej przedstawienia.

      Tak więc jak będą wam pasować wasze karty, to możecie zaczynać pisać.
      _________________
      Avenker: budze nimfę
      Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
      Avenker: co to znaczy udaje?
      Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
      Avenker: a to szmata
      Avenker: wale ją drągiem
      Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
      Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
      Avenker: wale ją drągiem
      Vanilla: Nimfa teleportuje się.
      Avenker: a to szmata




       
       
       
      Jogurt



      Dane w grze
      Rasa: Człowiek
      Miano: Marwyn Crane
      Pełna KP

       
      Dołączył: 06 Lut 2013
      Posty: 83
      Wysłany: 2013-02-06, 03:47   

      Imię: Marwyn Crane
      Płeć: Mężczyzna
      Rasa: Człowiek
      Wiek: 20 lat
      Nierozdane punkty doświadczenia: 0
      Wygląd:Na oko ciężko ocenić wiek tego człowieka. Rysy typowo trójkątnej twarzy wydają się młodzieńcze, jednak cera jest blada, skóra zniszczona i popękana. Z głowy Marwyna spływają długie, gęste włosy o jasno-brązowej barwie, które zwykł on zaczesywać na bok, co niezbyt pasuje do malującej się wiecznie na twarzy powagi. Tuż pod grzywką da się dostrzec duże, niebieskie oczy o spokojnym wyrazie. Kolor tęczówek znacznie wybija się spośród lekko bladej cery pozbawionej zarostu. Na resztę jego aparycji składa się sporo za długi nos, wąskie usta oraz całkiem przeciętnego rozmiaru uszy. Jedno z nich jest w połowie urwane, zaś drugie przeszywa nieduży, dziwny kolczyk. Marwyn mierzy około 180cm wzrostu posiadając przy tym solidną budowę, jednak bez przesady w żadną stronę. Widać, że nie przedkłada siły nad zwinność. Na ciele widoczne jest kilka dawno zagojonych ran, niezbyt imponujących.


      Historia postaci:

        Marwyn urodził się w spokojnej, kochającej rodzinie. Zamieszkiwał z rodzicami i dziadkiem mieszkanie w biednej dzielnicy niezbyt dużego miasta w Cesarstwie. Była to jedna z nędzniejszych ulic, która jednak samym swym wyglądem odwodziła przechodnia od takiej myśli. Ludzi tutaj mieszkających coś wyraźnie oddzielało od innych. Ani jeden kafelek nieobluzowany, szeregowe domy o ścianach ze spróchniałych desek oddzielone pięknie, co do centymetra najtańszą farbą. W słoneczne dni dzieci z nadmiaru energii biegały wokoło starej, metalowej latarni, która częściej podtrzymywała sznurek do suszenia ubrań niż świeciła. Dzieci głodne, lekko wystraszone. Jednak w przeciwieństwie do wielu ulic biedoty, na tej biegające urwisy nie były brudne. Zawsze wyszorowane tanim mydłem, a ich ubrania, choćby bardzo podarte, zawsze solidnie pozszywane i czyste. Jednym z takich dzieci był swego czasu mały Marwyn. Lata dzieciństwa spędził ganiając wśród rozkrzyczanej bandy wokół starej latarni, skacząc z trzepaka czy wyłudzając od pomocnika cukiernika połamane ciastka. Ojciec był prostym szklarzem, matka zaś zajmowała się tym, czym tylko się dało, czasem cerowaniem ubrań, czasem sprzedażą ryb, czy wyplataniem koszyków. Marwyn zaś był pomocnikiem ojca. Podczas sprzątania pracowni mógł zatrzymać dla siebie małe kawałki szkła, które do niczego się nie przydawały. Jakie było zdziwienie starego rzemieślnika, gdy wszedłszy do piwnicy zastał tam piękną, prawie ukończoną mozaikę. Ta historia, jak i całe życie w tej jakże osobliwej dzielnicy biedoty nauczyły go, że nawet na pierwszy rzut oka nieprzydatne okruchy można przemienić we wspaniałe dzieło. Oni, okruchy społeczeństwa trzymali się tego. Wiedzieli, że czas i możliwości, choćby najnędzniejsze trzeba układać w mozaikę życia, a okaże się to mistrzowskim dziełem. Chłopak uczył się wielu rzeczy. Najważniejszą jednak rzeczą jaką nauczył się w tym okresie był szacunek do samego siebie i do innych. Tak wśród licznych przygód mijały lata, a Marwyn rósł i uczył się.
        Po radosnym okresie zabaw, rozbijania nosów i łapaniu kotów po zaułkach jego rodzinę czekała przeprowadzka do bogatszej dzielnicy. Panowała tu inna atmosfera, ludzie byli z sobą mniej zżyci, a im trudno było się przystosować. Rzadziej byli już jednak głodni i stać ich było na wygodne ubrania, chłopak więc nie narzekał. Najlepszym co go jednak tutaj spotkało było to, że zaprzyjaźnił się ze starym bibliotekarzem, poczciwym panem Ronem. On nauczył go pisać i czytać, opowiadał o starych dziejach i tłumaczył przypowieści, a czasami dawał jeść. Wszystko to w zamian za brak samotności. Marwyn niezbyt dobrze dogadywał się z rówieśnikami, uciekał więc w książki, najczęściej stare dzieje mitycznych rycerzy i bohaterów. Po nocach marzył o wielkich bitwach, przygodach ramię w ramię z Theradem Szarym i poszukiwaniach Wież Burzy. Dorastał wśród starych zwojów, kart, map i zapachu korzennych ciastek. Tak mijało jego życie aż ukończył 16 lat. Wreszcie miłą sielankę jakby uderzeniem topora przerwało pewne wydarzenie. Gdyby nie zważać na jego konsekwencje można byłoby je określić jakże niewinnym mianem „niefortunne”.
        ***


        - Te, panienko nie słyszysz jak cię kurwa wołam?- wydarł się na całe gardło jakiś wyrostek. Podobnymi zarówno w treści jak i w formie tekstami zawtórowali mu jego kompani. Grupa ta, złożona z kilkunastu nastolatków podążała śladem jednego chłopaka, który nie odwracając się do tyłu szedł przyśpieszonym krokiem wzdłuż ulicy. Był późny wieczór, dość chłodny. Półmrok rozświetlały tylko otwarte okna kamienic, które zwartym murem ogradzały brukowaną uliczkę. Wieczorną ciszę przerywały tylko kolejne wrzaski nieprzyjemnej bandy, która zbliżyła się już do samotnego chłopaka na tyle, że ci idący z przodu mogli go już sięgać wymierzanymi jakby od niechcenia kopniakami.
        -Co nic nie mówisz? Boisz się, kurwa? To idź szybciej szmato!- rozległ się znowu krzyk i padł kolejny kopniak, tym razem mocniejszy. Wydawało się jakby nastolatek miał zaraz się przewrócić, jednak zachował równowagę i szedł dalej jeszcze szybciej.
        Kopiącym był najwyraźniej przywódca grupy, chudy i dość dobrze ubrany wyrostek. Kto by się spodziewał, że wypluwający najgorsze wyzwiska, pryszczaty bandzior może być synem zamożnego właściciela banku? Po dokładniejszym przyjrzeniu się zgrai można było jednak zauważyć że coś tu jest na rzeczy. Przecież taki chuderlak i to tak ubrany prowadzi bandę zbirów, w większości dużo większych od niego. Nerwowe śmiechy jego kompanów z niezbyt śmiesznych kpin i powtarzanie zachowań pokazywały, że dzieciak potrafił wykorzystywać swoje pochodzenie i ojcowskie pieniądze.
        - Czego tak leziesz cioto? Prawdziwy mężczyzna by się odwrócił i walczył. No ale ty przecież nie jesteś mężczyzną tylko jebaną ciotą!
        -Marwyn idący z przodu znów ostatkiem sił złapał równowagę. Bał się, bardzo. Nie wiedział co robić. Wytężał zesztywniałe ze strachu nogi i parł przed siebie modląc się tylko, żeby to wszystko się już skończyło.
        Padł kolejny kop okraszony lawiną przekleństw. -Patrzcie, pizda nawet się nie odwróci! No idź kurwa, szybciej! Pierdolony pedał! No co, myślisz że nie wiem? Wszyscy wiedzą, na pierwszy rzut oka widać! Przyznaj się, brałaś już w dupę paniusiu? Że też takie coś żyje, tfu!- wykrzyknął pryszczaty i z całą mocą plunął chłopakowi na plecy. Któryś z wyrostków poprawił uderzeniem pięścią w tył głowy. Z ręki nastolatka wypadła torba, a z niej posypały się na zabłocony bruk kupione na kolację bułki.
        Marwynowi zeszkliły się oczy. Wiedział, że tamten ma rację. Że nie zasługuje na to, by nazywać siebie mężczyzną. W takich momentach nienawidził siebie, że takim jest. Jest ciotą i do tego tchórzem.
        Bandziorom już najwyraźniej znudziła się obecna sytuacja. Wkurzało ich milczenie ofiary. Coraz śmielsze kopnięcia i uderzenia przybrały na sile do tego stopnia, że Marwyn przewrócił się. Banda otoczyła go, a kilku opryszków zaczęło kopać go w brzuch i głowę. Z rozbitych ust popłynęła krew, z nosa zresztą też.
        -Odsuńcie się!- krzyknął przywódca bandy. -Pamiętasz co ostatnio ci obiecałem? Że ci spalę te babskie kudły. Będziesz wiedział, że ja dotrzymuję słowa- powiedział i zaczął szukać w kieszeni zapałek.
        Umysł Marwyna słabo zarejestrował co się działo w ciągu kilku najbliższych sekund. Skumulowana złość i poczucie beznadziejności sytuacji doprowadziły do reakcji, której nigdy by się po sobie nie spodziewał. W jednej chwili wystrzelił do góry jak sprężyna i prawie że na oślep grzmotnął z całej siły pryszczatego. Chciał trafić w twarz. Pech chciał natomiast, że pięść trafiła czysto w krtań. Coś nieprzyjemnie chrupnęło. Przywódca bandy osunął się na kolana, zaczął charczeć. Parsknął krwią, przewrócił się i udusił. Bandyci w pierwszej chwili chcieli się rzucić na Marwyna, jednak kiedy spostrzegli, że z ich szefem jest coś nie tak stanęli jak wryci gapiąc się na umierającego. Po chwili jednak przypomnieli sobie o chłopaku i ogarnięci dziką żądzą zemsty rzucili się powrotem w jego kierunku. Marwyna już tam jednak nie było, uciekał ile sił w nogach klucząc w ciasnych uliczkach i mimo niezbyt dużej przewagi zaskoczenia jakimś cudem udało mu się uciec.
        Następne godziny przeleciały w jego historii z szybkością bełtu wystrzelonego z kuszy. Zabił syna jednego z najbardziej wpływowych ludzi w mieście, w dodatku na oczach jego brata ciotecznego. Bankier dowie się o tym jak nic. Oni wiedzą jak się nazywa i gdzie mieszka. Musiał uciekać z miasta. Więzienie było najgorszym miejscem jakie kiedykolwiek potrafił sobie wyobrazić, oczami wyobraźni już widział jakie piekło tam na niego czeka. Nie mógł wrócić do domu. Panu Ronowi powiedział wszystko co się wydarzyło i kazał to przekazać rodzicom. Zabrał od niego z domu parę rzeczy i uciekł najkrótszą drogą.
        ***


        Następne dni były bardzo trudne. Nocował po lasach i przymierał głodem idąc po prostu przed siebie, jak najdalej od miasta. Kiedy któryś raz próbował zasnąć zwinięty pod drzewem trzęsąc się z zimna, kompletnie zrezygnowany i przekonany, że przegrał życie postanowił wreszcie zrobić coś ze sobą. Obudziły się w nim dawne wartości i jakaś dziwna zaciekłość. Całe życie uczono go, że każdy człowiek ma wielką wartość i on zamierzał tą wartość teraz pokazać. Zamierzał teraz pokazać, że zasługuje na miano mężczyzny. Kiedyś wróci do domu, kiedy będzie gotowy ale teraz pokaże, że jako człowiek ma wielką wartość. Nie wiedział komu i po co ale pchało go to przez dalsze lata w wytrwałości i trudzie. Włóczył się po wielu miejscach, wsiach i miasteczkach parając się każdego możliwego zawodu. Musiał pracować żeby przeżyć. Nie kradł, kradną tylko słabi. Była to doskonała szkoła życia. Bolesna i nieprzyjemna ale skuteczna. Wreszcie osiadł na dłużej w okolicach gór na wschodzie, gdzie zajął się fachem zwiadowcy. Była to prościej mówiąc górska milicja. Zawód ten spotykany jest chyba wyłącznie w tych rejonach, uważany za najbardziej niewdzięczną i niebezpieczną pracę zaraz po prostytutce i piracie. Fach ten polegał na odbywaniu długich wypraw w odludne tereny i ostrzeganiu ludzkich osad przed zagrożeniem ze strony górskich klanów czy dzikich zwierząt. Czasem trzeba było szukać zaginionej karawany, czasem zlikwidować stado wilków albo po prostu załatwić jedzenie. Wielu zwiadowców nie wracało z takich marszów, tak więc by zwiększyć liczbę patroli często chodziło się w pojedynkę lub co najwyżej dwójkami. W tym właśnie okresie Marwyn naprawdę wydoroślał. Jego życie mijało wśród skalistych pustkowi, potężnych mroźnych lasów i górskich wąwozów. Ciągle jednak tęsknił za domem. Podczas, gdy jego znajomi z dzieciństwa przyuczali się do różnych rzemiosł, uczyli się w szkołach, bawili, czy żenili, on przemierzał dziesiątki kilometrów w świecie traw, śniegu, dzikich zwierząt i niebezpiecznych band. Noce zaś zamiast w ciepłym łóżku spędzał wśród gałęzi drzew lub czuwając przy ognisku. Przede wszystkim jednak rozmyślał. Była to jego jedyna stała przyjemność, a okoliczności sprzyjały, by oddać się jej bez reszty. Zdobywał mądrość jakby wprost z potężnych górskich masywów, zimnych potoków i prastarych drzew. Nie była to mądrość książkowa ale mądrość życia wyrażana w tym jak człowiek obserwuje gwieździste niebo w mroźną noc, co myśli kiedy jest sam jeden z toporem w ręku przeciwko niedźwiedziowi, co czuje widząc ciepły chleb. W tych okolicznościach jednak stawał się zgorzkniały, tracił przywiązanie i wyczucie do innych ludzi. Tak minęło kilka kolejnych, długich miesięcy, sam nawet nie wie ile.
        I tak pewnego dnia, a może nocy, stojąc samotnie pośrodku skalnego pustkowia zobaczył na zachodzie blask. Potężny, oślepiający i surrealistyczny. Wiedział o bliżej niesprecyzowanych niepokojach w tamtych rejonach ale nie spodziewał się, że przyjęło to takie rozmiary. Gdzieś tam przecież byli jego rodzice. Nie czekając udał się do najbliższego miasta dowiedzieć się czegoś więcej, wyruszył na południowy wschód.


      Umiejętności:
        Walka mieczem długim - uczeń
        Ukrywanie się - uczeń


      Cechy:
        chłonny umysł
        determinacja
        wytrzymały organizm


      Atuty:


      Postać:
        - Miecz długi (tzw. półtoraręczny). Przede wszystkim jest to bardzo solidny miecz o dobrym wyważeniu mimo sporej wagi, bardzo prostej budowy. Broń a nie ozdoba. Jelec prosty, dość szeroki, głowica talaryczna. Powierzchnia metalu na głowicy i jelcu jest czerniona, by zapobiegać korozji i nie odbijać światła. Wygląd:http://szymonchlebowski.pl/zdjecia/IMG_1633.JPG
        - Przeszywanica warstwowa w formie ciemno-niebieskiej, długiej kurtki rozpinanej z przodu. Wykonana jest z ciężkiego, grubego materiału. Odróżniają ją łądne, białe obszycia na krawędziach wysokiego kołnierza i na mankietach oraz wzmocnienia z woskowanej skóry na łokciach. Oprócz tego długie, stalowe karwasze przywiązywane rzemieniami do rękawów. Powierzchnia metalu jest czerniona.
        - sztylet typu baselard w rogowej oprawie.
        - 20 sztuk złota w sakiewce
        - Ubranie: Głównym elementem stroju jest wcześniej wspomniana kurtka, pod nią lniana koszula. Biodra spina czarny pas mieczowy z metalową klamrą i pochwami do miecza i sztyletu. Do tego czarne, skórzane spodnie z grubą, woskowaną skórą przyszytą na kolanach. Resztę stroju stanowią solidne buty o lekko jaśniejszej barwie i wysokich cholewach. Obuwie jest sznurowane z przodu i spięte na klamrę, co zapewnia znaczną wygodę nawet przy długich wędrówkach, zaś metalowe ćwieki w podeszwach zapobiegają ślizganiu się na trawie. Ostatnim elementem ubioru jest nieduży, czarny kolczyk o kształcie zwężającej się tulei, wykonany z gładkiego, czarnego kamienia. Bez jakichkolwiek zaczepów, wkładany bezpośrednio w dziurę w uchu.


      Ekwipunek:

        - Torba kurierska ze skóry zakładana na ramię
        - Spory, lniany worek
        - Zestaw składający się z hubki, krzesiwa i krzemienia.
        - Drewniany grzebień.
        - Maść do smarowania ran
        - Duży kawał czystego płótna
        - Igła i mocna nitka
        - Osełka
      [/list]

      Nie jestem tylko pewien tych kierunków, nie wiem czy wszystko dobrze załapałem.
       
       
      Faust272 
      Namiestnik


      Wiek: 34
      Dołączył: 11 Kwi 2008
      Posty: 2598
      Skąd: Słupsk
      Wysłany: 2013-02-06, 09:46   

      Dobra historia. Podoba mi się motyw mozaiki składanej z odłamków szkła jak i obrazowe przedstawienie "końca dzieciństwa". Historia wzbudziła we mnie smutek, a to już grubo więcej niż obojętność. Zlikwiduję jednak Determinację, gdyż nie znalazłem dobrego opisania siły ciągnącej Cię naprzód. A skoro jesteś wartościowy i wiesz o tym, to nie musisz tego nikomu udowadniać.

      Szkoda tylko, że nie ma za dużo pożywki fabularnej. Kolejny sierota i dziecko pokrzywdzone przez los. No. Ale tutaj smutek udziela się czytającemu, a to już coś.

      Zaakceptowany. Zaczynasz w Bolgorii po kilkumiesięcznej tułaczce. Przejrzyj swoją KP i jeśli nie ma żadnych zastrzeżeń, to możesz pisać i grać.
      _________________
      Avenker: budze nimfę
      Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
      Avenker: co to znaczy udaje?
      Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
      Avenker: a to szmata
      Avenker: wale ją drągiem
      Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
      Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
      Avenker: wale ją drągiem
      Vanilla: Nimfa teleportuje się.
      Avenker: a to szmata




       
       
       
      Schyschek 
      Mutant, Heretic, 'n Unclean

      Dołączył: 02 Lut 2013
      Posty: 7
      Wysłany: 2013-02-07, 13:21   

      Imię: Okropir
      Płeć: Mężczyzna
      Rasa: Mutant, patrz poniżej
      Wiek: 22
      Nierozdane punkty doświadczenia: zerolololol

      No, mam tylko nadzieję że da się to przeczytać. Bo trochę czytadła jest.
      Ilość mnie nie przeraża, ale jak jest do dupy, to tylko Ty masz się czego obawiać
      Historia postaci:

        W ciemniej, wilgotnej, zatęchłej i ośligzłej jaskini aligatorzyca zawyła z bólu. Rodziła. Tak, rodziła - nie składała jaj. Wpierw pojawiła się jaszczuropodobna główka, która już otwierała oczy.
        -Ach... widzę, że już nadszedł na was czas, moje maluchy? - zabrzmiał piskliwy, skrzekliwy, wyjątkowo nieprzyjemny męski głos. Z cienia wyłonił się człowiek. Niesamowicie wychudzony, wygłodzony, o oczach w których dało się ujrzeć błysk szaleństwa jak i geniuszu, zakrzywionym nosie, i pokaźnym ubytku w zębach łatanym gdzieniegdzie żelaznymi atrapami. Podszedł szybko, po czym pomógł młodemu mutantowi wyjść na świat, biorąc go w swoje żylaste, szorstkie, poorane bliznami dłonie. Zaraz młode poczęło wydawać z siebie pierwsze dźwięki, przy okazji prezentując pokaźny wachlarz kłów.
        Z odbytu aligatorzycy począł wychodzić kolejny, bardzo podobny do poprzedniego mutant. Opętany Anatageles już wkrótce tulił do siebie trzy małe jaszczoruludzkie mutanty nad truchłem aligatora o nienaturalnie poszerzonym i krwawiącym odbycie.

        Początek się nieźle zapowiada

        ***


          Okropir wraz z dwójką rodzeństwa przyszedł na świat gdzieś w górach na południowym-wschodzie Akili. Konkretniej w kompleskie jaskiń, w których zamieszkał oszalały mag-technolog, Anatageles. On, jego brat, i siostra, byli wynikiem długich badań Anatagelesa nad dawno wymarłą rasą jaszczuroludów, która zamieszkiwała niezbadane obszary pod zamieszkałym przez technomaga pasmem gór, na południe od Akili. Przez kilka lat przeprowadzał on żmudne badania na zwłokach wywleczonych z podziemnych grobowców, aż w końcu udało mu się, z pomocą niedalekich krewnych jaszczuroludów – aligatorów (a konkretniej, aligatorzycy) - na nowo przywieźć na świat trzy egzemplarze tej rasy. Którymi byli rzecz jasna Okropir, Pogrobir i Kszatrija. Anategeles stworzył ich głównie z myślą o posiadaniu sług, wykonujących każde jego polecenie bez szemrania, i udało mu się tak ich wychować; zaś fakt wykazywania przez nie agresywnych, zaborczych zapędów uznał za pomocny, i pielęgnował je, hodując w młodych jaszczuroludach uczucie przyjemności płynące z czynienia krzywdy. Zaś wychowaniem, czy może raczej: przeżyciem potomstwa wyhodowanych przez siebie egzemplarzy (czy przynajmniej konkurencję pomiędzy dwoma samcami o jedną tylko samicę) już się nie przejmował, dopóki same jaszczuroludy nie skakały sobie do gardeł. Bądź przynajmniej nie dawały sobie tego uwidocznić.


        ***


        -Okropirze! Podejdź tu! - zakrzyknął Anatageles. Zaraz też w jego głównej pracowni, wśród przeróżnych technomagicznych maszyn pojawił się jaszczuroczłek. Równie chudy jak sam jego stwórca, lecz o mięśniach dających się uwidocznić pod warstwą gadzich łusek.
        -Tak, panie? - spytał niskim, bezuczuciowym, ostrym jak sztylet głosem, podchodząc.
        -Weź to – odrzekł, wciskając mu w jego szponiaste łapy pistolet.
        -Cóż to, panie?
        -To służy do zabijania. Znacznie skuteczniejszego niż tradycyjne, którym się zawsze posługiwaliście. Spójrz. Widzisz tego mięsnego golema? Wyceluj mu w głowę, po czym naciśnij na spust – instruował go mag-wynalazca, samemu mu pomagając.
        Pistolet wystrzelił. Bez żadnych specjalnych efektów – ot, cichy, głuchy huk, i w tym samym momencie golemowi eksplodowała głowa, rozpryskując się na pobliskiej skalnej ścianie, po czym reszta jego ciała bezwładnie osunęła się na ziemię. Komnatę przeszył pełen satysfakcji śmiech opętanego Anatagelesa. Okropir spojrzał się na dzieło poczynione przecież jednym ruchem palca, spojrzał jeszcze raz na broń, a pysk jego wykrzywił się w okrutnym uśmiechu.
        Technomag powrócił znów nad ciężki, stalowy stół, stanowiący miejsce sklecania wielu jego bojowych wynalazków. Spośród wielu walającyh się po nim bez ładu i składu narzędzi wziął jedno, po czym zawołał:
        -Pogrobirze, chodź tu! - krzyknął zacznie głośniej; po całym kompleksie jaskiń rozległo się echo zawołania. Po krótkiej chwili do komnaty wręcz wbiegł kolejny jaszczurolud, który sprawnie zatrzymał się tuż przed swoim stwórcą. Ten jeden jednak znacznie różnił się od przebywającej już na miejscu dwójki – duży, silnie umięśniony i dobrze zbudowany, wyglądał znacznie groźniej od swego brata.
        -Przybyłem na twe wezwanie, panie – zameldował się ochrypłym, rykliwym, basowym głosem.
        -Weź to – odrzekł, wciskając mu w szponiaste łapy ciężkie, żelazne rękawice z zamontowanymi na nich długimi ostrzami, ni to szponami, ni to sztyletami – Załóż – rozkazał, co jego wytwór i sługa posłusznie uczynił.
        -Ty też, Okropirze – przywował go do siebie gestem, po czym podał taki sam egzemplarz broni, jak jego bratu.
        -Pogrobirze – zwrócił się do niego, zostawiając Okropira przeglądającego nowy wytwór mistrza samemu sobie – Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałbym Ci dać. Oto ona – po czym sięgnął po leżący na stole miecz. Wielki, ciężki, masywny miecz o wkutym w ostrze bliżej niezidentyfikowanym kamieniu, na którym wygrawerowano magiczne glify.
        -Widzisz tego golema? Zarąb go tym. Wystarczy jedno uderzenie – po czym Pogrobir z doskoku i zamachu sieknął stojącego na przeciwległym rogu komnaty drugiego mięsnego golema. Glify zalśniły lekkim niebieskawym światłem, po czym fala uderzeniowa rozniosła golema na małe kawałki, które dodatkowo zwęgliło. Po jaskini znów przebiegł szaleńczy śmiech wynalazcy.


        ***


          Anatageles był bardzo płodnym w swojej dziedzinie technomagiem. Tworzył wiele mechanicznych zabawek, których, zwąc ogólnikowo, „napęd”, opierał się na magii – najchętniej posługiwał się glifami i różnymi ich kombinacjami. Wiele ze swoich zabawek dawał do przetestowania swym małym, jaszczurkowatym podopiecznym. Choć rzadko kiedy dawał im je na stałe – no chyba, że tworzył je specjalnie z myślą o nich. W ten sposób do ręki Okropira dostały się między innymi żelazne rękawicoszpony, by nie musiał łamać swoich pazurków, oraz pistolet glificzny, którym posługuje się zresztą do dziś, wraz z zestawem amunicji o różnych właściwościach i przeznaczeniu (wybuchowe, trujące, szarpiące, srebrne itp.), z czego większość już mu się udało w ten czy inny sposób wykorzystać.



        ***


        Nagły wybuch oszołomił na chwilę wszystkich bywalców karczmy. W miejscu, gdzie przed chwilą stała drewniana ściana, wyziewała wielka dziura, w niej zaś stał Pogrobir. Doskoczył on do pierwszego lepszego gapia, chwycił jego głowę w swe szpony po czym zwyczajnie zgniótł ją, jak gdyby była kawałkiem papieru. Wszyscy nagle ocknęli się i rzucili ku drzwiom mając na celu uratowanie swych wynędzniałych dupsk. Szybko jednak ich nadzieje legły w gruzach, wraz z przestrzelonymi ciałami pierwszych nieszczęśników, którym udało się wybiec z budynku. Na drodze stał Okropir, właśnie przeładowujący swoją broń.
        -Pod ścianę! Już! - ryknął. Wystraszeni wieśniacy przekonani argumentem miecza i pistoletu posłusznie wykonali rozkaz – Ręce założyć na głowy, odwrócić się ku ścianie i klęczeć! - rozkazał Pogrobir. Koło niego wyrosła jak z podziemi jaszczurzyca, Kszatrija, dzierżąca dwa krótkie miecze.
        -Przypilnuj ich, a my zajmiemy się resztą – szepnął do niej Pogrobir, po czym gestem przywował brata. Zaraz też zaczęli odwiedzać każdy dom w wiosce, wyciągając każdego kto się ukrywał i rzucając do szeregu, zawsze z bólem i paroma kopniakami bąć walnięciami. A jeśli ktoś wcześniej uciekł – nie przejmowali się tym. Nie na tym im zależało.
        -Wasz pan, Anatageles, zastanawia się, czemu przestaliście wysyłać mu należną zapłatę za „ochronę”...? przed takimi sytuacjami jak ta – melodyjnym, ślicznym, zupełnie nie pasującym do całej sytuacji głosem spytała Kszatrija.
        Wieśniacy byli zbyt zaszkoczeni, oszołomieni i wystraszeni, by któremukolwiek coś przeszło przez gardło.
        -Nie wiemy, tak? No to... porozmawiamy sobie inaczej... - rzekł z okrutnym, sadystycznym uśmieszkiem na pysku Okropir, zbliżając się do pierwszego z boku wieśniaka, pochylając się nad nim i zaciskając na jego ramieniu szpony swych rękawic, drugą ręką gładząc go po głowie.


        ***


          Częstokroć Anatageles wysyłał trójkę swoich pomiotów poza ukochaną, oślizgłą, ciemną, brudną, i zatęchłą jaskinię. W różnym celu – czy to przypomnieć nieszczęsnym wieśniakom o haraczu, czy to by pozyskać w górach jakiś kruszec pilnie potrzebny technomagowi w nowej zabawce, czy też na dalsze wojaże, na południe, w celach badawczych, by pozyskać nowe truchła innej wymarłej rasy, spisania starożytnych znaków/glifów/run, i tak dalej, i tak dalej... Głównie one były dla Okropira (i reszty) okazją do rozwoju. Fakt, że Anatageles nigdy nie skąpił im jakże pomocnego sprzętu, częstokroć nie wystarczał, i tu do gry wchodziły zdolność do szybkiego podejmowania decyzji, dyplomacji, kłamania, oszustw, forteli, przeplatanych z doskonaleniem umiejętności mordobicia, tłuczenia, cięcia, rąbania, kąsania, szarpania, strzelania, kłucia... oraz ucieczki i wydostawania się z kłopotów; ratowania życia. Bądź jego podtrzymywania, gdyby nawet tak odporny organizm jak jaszczuroczłeczy był na skraju wyczerpania. A czasem, wycieczki te były też okazją do wymyślania coraz to wymyślniejszych sposobów na torturowanie, okaleczanie czy czerpanie czysto chorej, sadystycznej przyjemności z zadawania bólu.



        ***


        Jaskinia była spokojna. Ciszę zakłócały czasem jedynie pomrukiwania, jęki bądź inne dźwięki które samoistnie i niekontrolowanie wydawał z siebie Anatageles, o i tak już mało zrównoważonym umyśle. Wylegującym się w wilgotnych pęknięciach ścian jaszczuroludom to nie przeszkadzało. Nie mogło. Czasem tylko któryś przekręcił się na drugi bok. Pupilki technomaga wykorzystywały kolejny dzień, w którym nie musiały nic robić.
        Nagle jednostajną, niezmęconą ciszę przerwał głośny huk, który gwałtownie wyparł swoją poprzedniczkę zapełniając wszystkie korytarze całego kompleksu, tylko po to, by zaraz po chwili znów ustąpić miejsca głuchej nicości.
        Na podłodze leżało bezgłowe truchło Anatagelesa, zaś szczątków jego głowy można by zapewne szukać i na przeciwległej ścianie, a nawet za otwartymi drzwiami komnaty, acz z pewnością nie stworzył tam tak spektakularnego malunku jak na najbliższej ścianie i stole, nad którym właśnie bawił się technomag. Zaraz też nad całym tym martwym obrazem zebrała się trójka jaszczuroludów, bardziej chłonąc całą scenę, niż bojąc się. Zaskoczenie i szok mieszały się na ich pyskach z fascynacją i zaciekawieniem, zaś w przypadku Okropira dochodził jeszcze ten charakterystyczny uśmiech, którym zdawał się czerpać swoistą satysfakcję.
        Jako pierwszy podszedł, badając bliżej całą sprawę. Za jego przykładem poszło rodzeństwo. Uwagę Okropira przykuł stół, nad którym przed chwilą jego pan i stwórca robił... coś. No właśnie, co? Nie leżało tam przecież nic. Chyba... że...
        Powolnym, delikatnym ruchem zgarnął zalegającą krew, ochłapy czaszki, mięsa oraz zmielonego i przypalonego mózgu. Odsłonił zaciekły już co prawda czerwonym płynem, skrawek papieru. Były na nim wymalowane jakieś rzeczy. Postanowił odsłonić większy fragment papieru. Po chwili z całego stołu zostały względnie wygarnięte resztki ludzkiej głowy. Przed Okropirem leżała mapa. Przesączona krwią, ale mapa. Całej Akili i okolic, wraz z zaznaczonym miejscem, w którym znajdował się kompleks jaskiń Anatagelesa.
        Kszatrija spojrzała na to zza ramienia brata.
        -A cóż to? Mapencja? - stwierdziła odkrywczo, po czym wraz z Okropirem poczęła przyglądać się znalezisku.
        -Nic nie rozumiem – zarzucił Okropir – nie ma tu niczego, co mogłoby spowodować tak poetycko artystyczną śmierć... tylko mapa. Co do chuja?
        Kszatrija nie odpowiedziała. Tak samo Pogrobir, wciąż kontemplujący nad zwłokami.
        -

        -Chodźcie tu! - zagrzmiał z oddali głos Pogrobira. Dochodził z wyjścia.
        Ten stał nad stromym skalnym urwiskiem, umiejscowionym tuż przed wejściem do jaskini. Wkrótce też koło niego pojawili się Okropir i Kszatrija, niemo wpatrując się w krajobraz, dotąd przesłaniany gąszczem drzew.
        Przed nimi, poza linią skał, rozgąciały się przeogromne pustkowia, sięgające daleko poza linię horyzontu. Z całej okolicy znikły wszelkie drzewa, wszelkie życie.
        -Ja... pier... dole... - wykrztusiła z siebie Kszatrija. Okropir jedynie stał niemo, wpatrując się w bezmiar nicości. Jego pysk nie wyrażał żadnych emocji. Przez dłuższy czas, nawet gdy rodzeństwo już się napatrzyło i poszło z powrotem do jaskini, kładał fakty. Nagle w jego głowie zrodziła się jedna, bardzo silna, i jak mu się wydawało, jedyna słuszna myśl. "Udać się na wschód".
        Dotychczas, zajęty rozmyślaniem, ignorował wszelkie bodźce jakie do niego dochodziły, gdy wchodził do jaskini. Dopiero otrząsnął się, gdy w komnacie mieszkaniowej Anatagelesa, o ile tak ją można było nazwać, ujrzał uprawiajace seks rodzeństwo, na łożu niedawnego pana. "Zajebie. No kurwa ja go zajebie". Po czym wyszedł z wściekłością i zazdrością, zostawiając nie przeszkadzającą sobie jego obecnością parę samą.

        No, w końcu musiało do tego dojść.
        Nom.

        -

        -Pogrobirze?
        -Tak? - Odpowiedział na pytanie zbliżającego się do niego leniwym chodem Okropira. Ten podszedł już dosyć blisko niego, po czym zupełnie nagle przyłożył bratu pistolet do ucha.
        -Ostatnie słowo, kurwo.
        Pogrobir nie wypowiedział ani słowa, a cisza i bezruch jaki zapadł na ten czas, zdawał się trwać całą wieczność. Jedynie strugi potu, który nagle zaczął lać mu się z karku, przypominały o upływie czasu, leniwie spływając po ogromnym cielsku.
        Pogrobir był szybszy. Złapał go za rękę i wyłamał, w chwili, gdy ten już miał nacisnąć spust. Kula trafiła w sufit. Okropir zawył z bólu.
        -Doigrałeś się. Teraz to cię zapierdolę. Zarżnę jak świnię – zarzucił Pogrobir, po czym złapał go za kark i zaczął walić nim w ścianę. O ile człowiek już straciłby przytomność, o tyle Okropir jedynie lekko krwawił, gdy zwinnym ruchem wyrwał się z uścisku brata, po czym wskoczył mu na grzbiet. "Jeden cios, jedna śmierć". Ostrze wysunęło mu się spod rękawa, po czym wbiło się z całą siłą w kark Pogrobira, opryskując krwią pysk Okropira. Jaskinie przeszył potężny ryk bólu i nienawiści.
        Pogrobira zabić mu się nie udało. Sztych zatrzymał się na kręgosłupie, a Okropir zmuszony był odskoczyć, by uniknąć kolejnego ciosu. Zaraz też Pogrobir wyszarpał sobie z ciała niewielki sztylet, po czym rzucił go niezgrabnie w stronę brata, rzecz jasna zezując. Zaraz też zaszarżował na niego. Okropir zgrabnie uchylił się przed nim, a ten nieomal wpadł w ścianę. Uzyskany dzięki temu niewielki ułamek czasu Okropir przeznaczył na szukanie pistoletu. Jest. Znalazł go. Na drugim końcu komnaty. Pędem rzucił się ku niemu, lecz w połowie drogi wbił się w niego rozpędzony brat, rozbijając go o ścianę. Okropir rzygnął krwią wprost na głowę brata, nagle tracąc siły. Strach pomyśleć, jak wielkie obrażenia wewnętrzne musiał mu zadać taki taran. Pierwsze dwa kolejne uderzenia w twarz nie zdołały go jednak dobić. Miast tego, trzecie uderzenie zostało brutalnie zatrzymanie dzięki przebiciu przez mocarną rękę kolejnego ukrytego pod drugim rękawem ostrza, które niczym żądło pozostało w ciele, gdy Okropir czołgał się do pistoletu wykorzystując czas w którym Pogrobir zajęty był wyciem.
        Mocarny jaszczuroczłek otrząsnął się, wziął pierwszy lepszy leżący z boku młot i rzucił się na brata z wyskoku. W chwili, gdy miał zadać decydujący cios, pocisk przeszył powietrze, przebijając się przez czaszkę Pogrobira i tworząc z tyłu fontannę krwi wymieszanej z rozmiażdżonym mózgiem i płatami czaszki. Martwy upadł na Okropira, przygniatając go, zaś młot uderzył w podłogę niecały metr od jego głowy.
        Okropir wymęczony, przymknął powieki. Zasnął z wyrazem okrutnej, surowej determinacji, cierpienia i nienawiści na pysku. Nim dopadła go ciemność, wykrzyczał jeszcze w myślach ostatkami sił, iż nie jest to jego ostatni sen.
        -

        -Hej, wróciłam! Na zewnątrz naprawdę nic nie ma. Żadnego życia. Hej, jesteście?
        "A więc tak jak myślałem. Może za górami na wschodzie coś się uchowało?"
        -Haaaaloooo... ja pierdole! - pisnęła nagle. Zapewne zauważyła już wszędzie ślady krwi na ścianach. I truchło Pogrobira.
        Zajęło to dłuższą chwilę, nim odeszła od swojego ukochanego i wędrując po komnatach, poczęła wołać: "Okropirze, okropirze! Jesteś tu gdzieś?". Ale nie. Jedynie jaskinia odpowiadała jej echem. Nikt i nic więcej. Głucha, martwa cisza.
        Okropir siedział w cieniu, oparty o ścianę, w kącie pracowni. Na szczęście jeszcze tu nie zajrzała. Jaszczur siedział niemal bez ruchu. Dzięki lekom znalezionym w sypialni Anatagelesa i własnym regeneracyjnym właściwościom jaszczurzego ciała zdołał całkiem szybko przywoicie się wykurować. Przymknął powieki.
        -Okropirze! - z zadumy wyrwał go krzyk siostry, tym razem ze znacznie bliższej odłegłości. Nerwowo rozglądnął się. Nie zauważyła go. Weszła do komnaty drzwiami po drugiej stronie. Okropir powoli i bezszelestnie wstał, po czym przykucnął.
        -Okropirze! Boję się... - Kszatrija przeszła przez salę powolnym ruchem, kuląc się.
        Wtem wystarczył ułamek sekundy, gdy uderzyła głową o jedną z maszyn, lądując zaraz na podłodze, przygnieciona cielskiem brata.
        -Ja pierdole!... a więc to ty! - zorientowała się, darząc go przestraszonym wzrokiem.
        Ten obdarzył ją jedynie swym charakterystycznym, sadystycznym uśmiechem, zdawałoby się że zarezerwowanym specjalnie dla niego. Złapał ją za głowę, wykręcił, po czym uderzył dwukrotnie o ziemię, za nic mając sobie jej krzyki.
        -Zapierdolę cię, dziwko. Tak jak jego. I wiesz co? Twoje truchło zgwałcę. Albo lepiej. Zgwałcę cię na śmierć.
        Jaskinię przeszył śmiech. Okrutny, bezduszny śmiech Okropira, który zaraz to ochoczo wziął się do postanowionego dzieła. W przeciwieństwie do siostry.

        -

        Śmiech opętanego. Śmiech szaleńca. Śmiech okrutnika. Śmiech sadysty. Śmiech opętanego, szalonego, okrutnego sadysty. Śmiech Okropira.
        Błogo mu było po wczorajszej nocy. Teraz kończył już dzieło. Szybkim ruchem wyrwał rękę spod wnętrzności. Wraz z sercem. Uśmiechnął się, zlizał je. Zamruczał, po czym obdarzył jeszcze soczystym pocałunkiem trupa siostry, nim nałożył sobie jej serce na język, by po chwili wciągnąć je do pyska i delektować się smakiem. Delicje. Słodkie, a do tego niesamowicie soczyste.
        Spojrzał się za siebie, za drzwi, obdarzając spojrzeniem truchło brata, z którego brzucha wyziewała krwawa dziura.


        ***


          W czasie Świtu Akilijskiego, w czasie owego wielkiego wybuchu magii, mózg Anatagelesa został nagle niesamowicie przeciążony. A konkretniej – ośrodek odpowiadający za magię właśnie. W jednej chwili, wybuchł. Pracował on właśnie nad mapą, chcąc wysłać pupilków na wschód, przez Akilę, w poszukiwaniu kolejnego drogocennego dla niego kruszca. Miast tego zapaskudził jedynie mapę breją swego mózgu. Dalej było już tylko łączenie faktów, głównie przez najszybciej myślącego z całej trójki Okropira. Pozbawieni pana jaszczuroczłecy szybko się zdeprawowali, już do cna. Przez pierwszy tydzień, gdy za pożywienie mieli sobie ciało swego stwórcy, a także parę jego mniejszych pupilków, częstokroć dochodziło do spięć na linii Okropir-Pogrobir; zwłaszcza jeśli chodziło o Kszatriję, co często kończyło się spraniem po pysku tego pierwszego, bądź też nieco poważniejszymi kontuzjami, które jednak jaszczurzy organizm szybko naprawiał. Mniejszy i słabszy po prostu drogą tradycji musiał ustąpić silniejszemu, z czym to ten pierwszy pogodzić się nie mógł. Czarę goryczy przelał stosunek Pogrobira z Kszatriją, bezwstydnie na oczach Okropira. Ostatecznie skończyło się to bratobójczą walką, w której ostatecznie zwyciężył ten najsłabszy – głównie za sprawą pistoletu. Wymęczony, połamany i poturbowany, Okropir przez okres dwóch dni lizał rany. Zaledwie dwóch, gdy wrócił do pełni sił – pomogły mu w tym leki pozostawione przez jego stwórcę. Zużył je w tym czasie niemal wszystkie, a taką dawkę jego organizm przyjął i wykorzystał doskonale.
          Przez cały ten czas, Kszatrija była na zewnątrz. Szukała jakichś śladów życia po Świcie Akilijskim. Nie znalazła. Gdy wróciła, zastała makabryczną scenę jej martwego kochanka. Przestraszona nie mogła znaleźć po jaskini Okropira – a gdy już go znalazła... doszło do brutalnego gwałtu. Tak. Okropir zgwałcił własną siostrę, dusząc ją na koniec penisem. Następnego dnia Okropir zjadł ich serca, wątroby i troszkę mięsa, po czym oddzielił łuski i skórę od mięsa, mięso od kości, pokroił je na kawałeczki i uwędził, wykorzystując do tego jedną ze starych, dymiących już maszyn Anatagelesa. Z łusek brata zaś, wyszył sobie w tym czasie prowizoryczną zbroję. W skórę z łuskami siostry zawinął zaś mięso (wcześniej samą skórę też uwędził, by za szybko nie gniła), po czym spakował je do torby, wraz z najbardziej niezbędnymi rzeczami. Podczas sypialni Anatagelesa, znalazł ciekawą rzecz. Był to karabin. Jednostrzałowy oczywiście. Szybko Okropir rozgryzł tajniki jego działania, a działał na tej samej zasadzie co pistolet, tyle, że z trzykrotnie większą siłą. No, i miał dwa rodzaje glifów, i dwa spusty, ułożone jeden przed drugim. Jedne glify ładowały się bowiem światłem dziennym, drugie – jego brakiem. Skombinował sobie na niego odpowiednią kaburę, zawiesił rzemieniem przez ramię...
          Po czym ruszył na wschód, mając nadzieję, że przynajmniej tam istnieje jeszcze jakieś życie.



        ***


          Słońce prażyło bezlitośnie, zaś wędrówka poprzez mazistą, magiczną pustynną breję była długa i mozolna. Okropirowi zdawało się, że wędruje w tym samym kierunku już całą wieczność. Dawno stracił orientację co do czasu, lecz nigdy nie zbaczał z drogi. Chęć przetrwania kazała mu wciąż przeć do przodu. Wschód był dla niego ostatnią szansą i nadzieją. Jeśli nie tam, to nigdzie nie powinno być życia, do którego zdołałby dosięgnąć on. Każdy krok zaczynał być wysiłkiem, zwłaszcza przy kończących się mu już zapasach. Lecz parł. Nie przestawał, chyba żeby przespać się w południe, gdy słońce było dlań najbardziej bezlitosne. Najlepiej zaś szło mu się nocą, gdzie panowała miła odmiana – chłód. Wbrew logice czuł się na tej pustyni dosyć bezpiecznie, był niemal pewien, że nie spotka na niej niczego, co mogłoby chcieć go zabić.
          I wtedy, coś nagle zaczęło go budzić z tego swoistego letargu, w który zapadł, a którego egzystencja w owym czasie polegała jedynie na tym, by wciąż iść na wschód. Wstał, w wieczór. Spał dłużej niż dotąd, gdy chciał jedynie ochronić się przed południowym słońcem. Nagle zorientował się. Spojrzał na krajobraz przed sobą, któremu nie mógł dać wiary.
          Przed nim, daleko na horyzoncie, rozciągały się szczyty gór.
          Poczuł nagły przypływ nowych sił.
          Gdy wreszcie znalazł się w górach, znalazł w końcu życie. Tu, Świt Akilijski nie dotarł. Poczuł się jak w raju. W lokalnych jaskiniach znalazł parę zwierząt, z których ubił i tak tylko tyle ile akurat potrzebował, oraz świeżą wodę z górskich potoków. Tutaj, regenerował siły. Po czym ruszył dalej.



        ***


        -To interesująca propozycja – krzywo uśmiechnął się Okropir. Usiadł na najbliższym głazie, podpierając się karabinem. Niedaleko niego leżały dwa ludzkie truchła – jeden z przebitą kulą głową, drugi cały niemal rozszarpany szponami. Przed Okropirem zaś stało czternastu uzbrojonych mężczyzn, z czego ten na przedzie z nim negocjował, zaś reszta stała z tyłu gotowa w razie czego do obrony. Czy może raczej ataku.
        -W sumie czemu by się znów nie zabawić? - zaśmiał się jaszczurolud.
        -Czyli co? Propozycja przyjęta? - uśmiechnął się zagadkowo przywódca bandy, wyciągając ku Okropirowi rękę w geście pojednania.
        -Tak – wstał, po czym uścisnął dłoń.
        -

        Nastawał świt. Słońce leniwie przedzierało się przez horyzont na wschodzie. Wieś budziła się powoli do życia. Środkiem placu, przy studni, przechadzała się właśnie trójka dobrze uzbrojonych strażników. Szli do wozów karawany, która właśnie sprowadzała żelazo i inne kruszce z lokalnej kopalni, która oficjalnie nie istniała.
        Głowa pierwszego z nich znalazła się na celowniku Okropira. Wstrzymał oddech, nie chcąc by jakiekolwiek drgania mu przeszkadzały. Wziął poprawkę na odległość, lekko unosząc lufę w górę. Parę stopni. Wiatr nie wiał, wobec czego nie musiał na niego brać poprawki. Nacisnął spust.
        Hełm strażnika wgniótł się, zaś tylna jego część oderwała się od reszty, wraz z fontanną poszatkowanego mózgu, brei mięsnej i krwi. Padł, zaś pozostali dwaj strażnicy rozglądali się dokoła, nie wiedząc co się dzieje, zdezorientowana bez swojego przywódcy. Zaraz też zza najbliższych domów wypadła piątka bandytów, uzbrojonych we wszelkiego rodzaju prymitywną broń, jak pałki, włócznie itp. Strażnicy byli co prawda lepiej uzbrojeni, ze swoimi mieczami, kolczugami, szyszakami i tarczami. Pierwszy bandyta zaraz też padł, zaraz pomszczony przez swojego kolegę z włócznią, który przebił nią gardło przeciwnika. Osamotniony kolega nie miał szans i padł zaraz potem, raniąc dwóch przeciwników, acz nie na tyle, by wyłączyć ich z walki.
        Wieś obudziła się. Rumor walki jej w tym pomógł. Zaraz też z domów wieśniaków wybiegła reszta – dwunastu strażników. Jednak to bandyci mieli po swojej stronie efekt zaskoczenia. Szybko atakując znienacka z boków czy z tyłu, zawsze conajmniej po dwóch na jednego, wykorzystując fakt, iż strażnicy jeszcze nie zbili się w oddział. Szybko z dwunastu zrobiło się pięciu, którzy osłonili się plecami i odpierali wszystkie wściekłe, kąszące ataki. Bandytów zostało już dziesięciu.
        Okropir podszedł spokojnie, z karabinem zarzuconym na ramię. Cały czas z tym swoim krzywym, podłym uśmiechem. Lufa karabinu błyskawicznie powędrowała w stronę pierwszego ze strażników, którego pocisk zaraz pozbawił życia. Kolejnego pistolet. Strażnicy byli przerażeni, a bandyci się jedynie śmiali.
        -Wasza trójka ma wybór. Albo dać się wybić do końca, albo poddać, złożyć broń i życie zachować. Nam zależy jedynie na dostawie – rzekł jaszczurolud.
        Wieśniacy patrzyli się z przerażeniem zza okien, wraz z właścicielem karawany.
        Nie minęło wiele chwil, gdy obdarci ze wszelkiego uzbrojenia strażnicy wraz z wieśniakami i kupcem klęczeli przed ścianą największego z domów.
        -

        Nastawał już zmierzch. Na placu, wokół studni, ustawionych było pięć krzyży. Na nich zaś wisieli dogorywający już trzej strażnicy, kupiec i wójt wioski. Przy drzwiach od każdemu domu także stał krzyż, a na nim gospodarz. Wokół krwawo okaleczone trupy, kobiet zaś dodatkowo nagie.
        W domu wójta trwała dotąd zabawa, teraz przerwana przeliczaniem i rozdawaniem łupów. Sporo się tego znalazło. Zwłaszcza żelaza – jak się Okropir zdążył dowiedzieć, tutejszej waluty.
        -Dwanaście sztab żelaza na głowę! - wykrzyknął herszt bandy. Wszystkim taka suma wyraźnie się spodobała. Wrócono do zabawy, gdzie lokalny bimber robił furorę. Okropir zdążył jednak zauważyć, iż coraz częściej padają na niego spojrzenia, aż w końcu w jego stronę odwróceni byli wszyscy. Ten zwietrzył już, co się święci, i rzucił się do ucieczki. Został jednak brutalnie zatrzymany ciosem pałki w brzuch. Szybko rzucił się na pierwszego lepszego z bandytów, rozszarpując mu szponami gardło. Kolejny podzielił jego los, tym razem z gardłem przegryzionym. Jednak i Okropir dupa, kiedy wrogów kupa. Wkrótce wylądował ciężko pobity na posadzce, przytrzymany rękoma czterech bandytów. Kolejnych sześciu zastanawiało się, co by z nim zrobić. Herszt wpadł na genialny pomysł – Okropir zginie od tego, co sam wymyślił.
        Już wkrótce bandyci ruszyli karawaną, zagrabiając wszelkie uzbrojenie jakie było można, włącznie z karabinem jaszczuroczłeak, oraz bogactwa. Zostawiając jeszcze jeden krzyż, przy wyjeździe z wioski. Na nim zaś, zwisał Okropir.
        -

        Obudziło go prażące, wschodnie słońce. Było już południe. Jego zaś już nic nie bolało. Tylko było mu trochę niewygodnie. Musiał im przyznać – straszne z nich skurwiele. I idioci, nie umiejący nawet porządnie ukrzyżować człowieka, aby zdechł. Zaparł się jedną nogą, drugą zaś próbując wyłamać gwóźdź krępujący ruchy.
        Już wkrótce Okropir z dziurami po gwoździach w rękach i stopach biegał po wiosce, w poszukiwaniu wszelkich przydatnych rzeczy. Dobrze, że przynajmniej rękawicoszpony i pistolet schował pod ubraniem. Tego mu już nie zabrali.


        ***


          Wędrując po wschodnich stokach gór, Okropir natknął się na zbrojnych bandytów hasających po okolicy. Po krótkiej walce, w której dominował jaszczuroczłek dzięki wyższości swego uzbrojenia oraz szybkości i lekkości, z jaką poruszał się po skalistych stokach, herszt zaproponował mu dołączenie do bandy, na co ten chętnie przystał. Ich pierwszym wspólnym celem była lokalna wieś, a konkretniej karawana transportująca kruszce z lokalnej kopalni, o której istnieniu wiedziała tylko część przestępczego półświatka. Bandyci urządzili we wsi masakrę, spotęgowaną sadystycznymi fantazjami Okropira. Ostatecznie najważniejsi członkowie lokalnej społeczności zostali ukrzyżowani.
          Przy podziale łupów jednak, doszło do starcia. Bandyci nie chcieli dzielić się z takim mutantem, jak Okropir, wobec czego wywiązała się walka. Wobec przewagi liczebnej wroga, Okropir ostatecznie przegrał, po czym odebrano mu karabin Znowu mu karabin odebrali? Czy pistolet? najszybciej myślący jaszczuroczłek a drugi raz dał się wydymać w ten sam sposób. A może to retrospekcja?Nom i ukrzyżowano. Bandyci zostawili go tak samego by zdychał, a sami ruszyli na południowy wschód.
          Bandyci nie mieli jednak talentu do krzyżowania ludzi, wobec czego Okropir rankiem wydostał się z krzyża. Wyszabrował z wioski parę przydatnych drobiazgów, uwędził z najzdrowiej wyglądających osobników gatunku ludzkiego mięso, spakował w ich skóry i schował do swojej torby, dotąd zwiniętej pod ubraniem. Większość rzeczy bowiem trzymał w bardzo licznych kieszeniach z wewnętrznej strony ubrania – włącznie z rękawicoszponami i pistoletem. Czyli jednak retrospekcjaNom.Okropir sklecił sobie zbroję z połączonych pasów ludzkiej skóry. Następnie ruszył tropem karawany. Szła ona w większości przez pustynne tereny. Okropir za dnia czołgał się za nią, utrzymując wzrokiem na linii horyzontu by być niewidocznym, w nocy zaś pozwalał sobie bardziej zbliżyć. Cały czas niestrudzenie podążał za nią, chęcią zemsty i odzyskania broni. Dodatkowo czuł cały czas na karku oddech niebezpieczeństwa, że coś ciągle czai się na niego. Karawanę też. Ta pustynia był zła. Ciągle czujny, ciągle uważny.
          Już gdy miał zarżnąć wszystkich, czekając na najdogodniejszy moment, schowany pod jakimiś kamieniami, nagle zauważył, że karawana przystała. Słyszał jakieś głosy. Trwało to chwilę, po czym karawana ruszyła dalej. Teraz słyszał jeszcze więcej głosów. Ludzkich.
          Nocą cicho wyrwał się spod kamieni. Rozglądnął się dokoła. Był w mieście. W Bolgorii. Zaś w gospodzie na wyższych piętrach słyszał odgłosy ludzkie. Rozpoznał wśród niej herszta bandytów. Urządzili sobie postój nim wyprzedadzą wszystko. Uliczka zaś była cicha i tylko gdzieniegdzie przechadzał się jakiś człowiek.
          Okropir szybko złapał jednego, zarżnął nim ten zdążył wydusić choć słowo... zaś z jego twarzy zrobił sobie maskę.
          Był gotów odzyskać swoją własność, zemścić się na zdrajcach i szukać przeżycia w Bolgorii. Poczynając od jakiejś ciemnej, zatęchłej, pustej uliczki.



      Umiejętności:
        Walka bez broni* - uczeń (jakby się dało - wyższy)
        Ukrywanie się - uczeń (ponawiam lolprośbę)
        bym też prosił Oszukiwanie żeby się umiejętniej zaszyć wśród ludzi w mieście


      Cechy:
        Przyśpieszona regeneracja
        Wytrzymały organizm
        Szybki


      Atuty:
        Lolnic


      Postać:
        - pistolet glificzny – jednostrzałowiec działający na zasadzie magii; po pociągnięciu za spust dwa wykute w onyksie magiczne glify stykają się, przekazując zgromadzoną w nich energię pociskowi. Broń ta przy wystrzale wytwarza jedynie cichy, głuchy huk, ponadto nie potrzebuje ona żadnego prochu, ma bardzo przyzwoitą siłę obalającą. Jedynym problemem z nią związanym jest fakt, że glify ładują się w świetle dziennym ponad minutę, zaś w nocy – nawet do pół godziny, wobec czego korzysta się z niej tylko w ostateczności.
        - zbroja lamelkowa ze zszytych pasów ludzkiej skóry, pod nią nałożona kamizelka, plus karwasze, spodnie z łusek brata Okropira
        - żelazne rękawice, na których zainstalowane są żelazne ostrza-szpony
        - Ubranie: lniana koszula, lniane spodnie, podarty brązowy skórzany kaftan z kapturem pełen kieszeni i zapinanych rzemieniami ukrytych kabur na broń, brązowy skórzany płaszcz z kapturem, skórzany pas, czarne skórzane buty wysokie prawie do kolan spinane rzemiennymi paskami z wszytą w podeszwę i czubek buta żelazną płytą (glany), rękawiczki z ludzkiej skóry, maska z ludzkiej skóry.


        Ekwipunek:

          - Hubka, krzesiwo
          - Zwinięte czyste, białe, długie szmaty (bandaże)
          - Garść leków tabletkopodobnych oraz w proszku, przeciwbólowe, na zrośnięcie się stawów itp.; niewielka ilość
          - Torba pełna uwędzonego ludzkiego mięsa (schowana pod płaszczem)
          - Bukłak pełen wody, wykonany z niewiadomego materiału
          - Dwadzieścia jeden uniwersalnych pocisków do pistoletu i karabinu glificznego
          - Osełka


      Wygląd:
      Okropir jest wysokim i smukłym jaszczurem, o piwnych gadzich oczach i krótkim pysku pełnym bielutkich, długich i ostrych zębisk. Mięśnie i żyły, choć nie specjalnie wielkie, są jednak dobrze widoczne pod warstwą jasnobrązowych, niewielkich łusek, i gdyby nie to, wydawałby się dosyć delikatnym, kruchym osobnikiem. Ręce o grubych, mocnych, lecz niezbyt długich czarnych pazurach. Uszy podobne do ludzkich, nieco przylegające do ciała. Brak ogona. Łysy.
      Ostatnio zmieniony przez Faust272 2013-02-07, 23:17, w całości zmieniany 3 razy  
       
       
      Faust272 
      Namiestnik


      Wiek: 34
      Dołączył: 11 Kwi 2008
      Posty: 2598
      Skąd: Słupsk
      Wysłany: 2013-02-07, 21:34   

      Niom. Postać przepak. Przepak w opór. Odrzuciłbym z marszu, gdyby nie ostatni akapit. No ale pora na szczegóły. Udział oznacza, jak bardzo dana cecha miała wpływ na moją ostateczną opinię, dzięki temu będziesz wiedział, co najbardziej trzeba poprawić. Punkty to moja ocena Twoich zalet w skali od 1 do 5.

      Zalety:

      * oryginalność (jaszczuroczłek, pistolet na magiczny glif, narodziny mutantów) 2/5
      * naciągając: kreatywność (właściwie to tylko narodziny, bo reszta już była przeze mnie gdzieś widziana) 3/5
      * ostatni akapit (zalążek pierwszej misji) 3/5
      * pistolet 4/5

      Wady:

      * brak pożywki fabularnej (rodzeństwo zginęło, rodzic też, kolejna sierota sama, bez miejsc gdzie może powrócić, bez przyjaciół, wrogów; gdyby nie ostatni akapit z chęcią odzyskania własnego ekwipunku, to naprawdę byłby natychmiastowy odrzut podania) Udział: 40%
      * błąd fabularny (magowie z zasady nie wybuchają od Świtu, inaczej nie byłoby ich w Bolgorii i nie mielibyśmy radości z ich prześladowania; no nie wiem, jak już ma umrzeć, to wypadałoby to wyjaśnić jakoś) Udział: 30%
      * za dużo retrospekcji (naprawdę, pisanie tego samego, ale w innej formie wydłuża historię, ale wcale jej nie robi ciekawszej; zamiast tego wole emocjonalny opis, ale w jednym akapicie) Udział: 15%
      * nieadekwatna historia do przepakowanego ekwipunku (czyli dużo historii, ale mało w sumie informacji, czy opisów, czy czegokolwiek, żeby mieć szpony, pistolet, regeneracje, naturalną zbroje, szybkość, być jaszczurem itp itd.; no ale od tego MG są by to sprawdzać) Udział: 10%
      * za dużo "lol" Udział: 5%


      Czyli podsumowując. Nie zaliczyłbym, gdyby nie ostatni akapit, ostatnie zdania, które mogą być dobrym wstępem do Gry. Widzę w tym potencjał, ale niewykorzystany, a historia jest moim zdaniem za słaba, by dać te wszystkie rzeczy proponowane przez Ciebie.

      Jeszcze na korzyść przemawia ten pistolecik. Fajna rzecz, podoba mi się i mógłbym ją wprowadzić razem z Twoją postacią, no ale niestety, zbyt duży przepak został zrobiony jak na tą historię.

      Tak więc albo poprawiasz historię, albo dyskutujemy, albo rozmawiamy, cokolwiek. Jak nie będzie odpowiedzi... No cóż, to w takim razie nie jesteś za bardzo przywiązany tak bardzo do postaci, tak myślę.

      Zapraszam do dyskusji w komentarzach do rekrutacji, zwłaszcza Zkaja i Vanilie. Zdanie innych graczy również będzie przydatne.
      _________________
      Avenker: budze nimfę
      Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
      Avenker: co to znaczy udaje?
      Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
      Avenker: a to szmata
      Avenker: wale ją drągiem
      Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
      Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
      Avenker: wale ją drągiem
      Vanilla: Nimfa teleportuje się.
      Avenker: a to szmata




       
       
       
      Wyświetl posty z ostatnich:   
      Odpowiedz do tematu
      Nie możesz pisać nowych tematów
      Nie możesz odpowiadać w tematach
      Nie możesz zmieniać swoich postów
      Nie możesz usuwać swoich postów
      Nie możesz głosować w ankietach
      Dodaj temat do Ulubionych
      Wersja do druku

      Skocz do:  

      Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

      | | Darmowe fora | Reklama


      Głosując na stronę na poniższych toplistach wspomagasz jej rozwój ;)
      Gry Wyobraźni - Strona o grach PBF Toplista-Gier Toplista gier rpg Głosuję na GRĘ !!! Ninja Gaiden PBF
      © 2007-2009 for Artur "Władca Zła" Szpot
      Strona wygenerowana w 0,22 sekundy. Zapytań do SQL: 18