Obrazki strony End of Days są hostowane na serwerze photobucket.com. Jeśli nie ładują się ona prawidłowo, najprawdopodobniej strona photobucket.com jest chwilowo niedostępna. Przepraszamy za utrudnienia.
SzukajUżytkownicyGrupyStatystykiRejestracjaZaloguj się

Poprzedni temat «» Następny temat
Shirav
Autor Wiadomość
Faust272 
Namiestnik


Wiek: 34
Dołączył: 11 Kwi 2008
Posty: 2598
Skąd: Słupsk
Wysłany: 2013-02-09, 00:42   Shirav

Gracz: Shirav

Imię: Shirav
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 24
Nierozdane punkty doświadczenia: 1250
Stan: OK



Umiejętności:

    Walka Wręcz (Dwuręczny Miecz) - Adept

    Uniki/Parowanie - Adept

    Kowalstwo - Adept


Cechy:
    Chłonny umysł
    Determinacja
    Silny
    Zwiększona odporność na zimno
    - no, chłopak pochodzi z mroźnych terenów, zahartował się, lepiej znosi mróz, rzadziej łapią go odmrożenia, jego odporność na wszelkie zimno jest zwiększona, porównywalnie do współczesnego mieszkańca Syberii lub Eskimosa.


Atuty:
    Potężny Cios - Postać wykonuje zamach i zbiera siły przez 3 sekundy (nie musi jednak stać nieruchomo, wykorzystuje do tego mięśnie od pasa w górę, więc nogi ma wolne, jednak bieganie odpada), po czym uderza z druzgoczącą siłą. W połączeniu z mieczem Shirava cios, jeśli dosięgnie celu, przebija garde wroga, roztrzaskuje przeciętną stalową broń lub tarczę i zatapia się w ciele wroga najczęściej przecinając nieopancerzone cele w całej długości, cios jest średnio przewidywalny dopóki umiejętność walki mieczem nie ulegnie polepszeniu. Nie można używać tego atuty jeśli postać straci cechę Silny lub gdy będzie w jakikolwiek sposób osłabiona.
    Nieświadomy Unik - raz na walkę postać unika pierwszego ciosu lub pocisku, nieważne czy magicznego, czy zwykłego, tak więc ciche morderstwo przez bełt kuszy lub zasadzka są w znacznej większości niemożliwe. Atut bezużyteczny w miejscach pełnych bodźców, jak np. w przypadku znajdowania się w samym centrum ogromnego tłoku, gdzie ciągle każdy kawałek jego ciała jest dotykana, zapach jest zagłuszony smrodem ludzi, słuch jest otumaniony przez hałas tłumu i nic poza nim nie widać.


Postać:
    - Wielki dwuręczny miecz Shirava Wyższy od niego samego, szeroki na pół łokcia, gruby w rdzeniu na centymetr
    - Lekka skórzana zbroja
    - Nóż
    - 20 sztuk złota w sakiewce
    - Ubranie: (lniany strój codzienny koloru biało-czarnego, kaptur z peleryną, buty skórzane, pas)


Ekwipunek:[list]
- Hubka i Krzesiwo
- Prowiant (suszone, solone mięso, gotowana rzepa, przyprawy i zioła) na 3 dni
- 2 x dzienna racja żywnościowa z wodą
- Pochodnia
- Bandaże
- Osełka
_________________
Avenker: budze nimfę
Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
Avenker: co to znaczy udaje?
Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
Avenker: a to szmata
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Nimfa teleportuje się.
Avenker: a to szmata




Ostatnio zmieniony przez Faust272 2013-02-21, 20:12, w całości zmieniany 6 razy  
 
 
 
REKLAMA 
Namiestnik

Dołączył: 11 Kwi 2008
Posty: 2598
Wysłany: 2013-02-09, 00:43   

_________________

Ostatnio zmieniony przez Faust272 2013-02-21, 20:12, w całości zmieniany 6 razy  
 
 
 
Faust272 
Namiestnik


Wiek: 34
Dołączył: 11 Kwi 2008
Posty: 2598
Skąd: Słupsk
Wysłany: 2013-02-09, 00:43   

Historia postaci:


    -Już czas.

    Powiedział znajomy głos. Światło wymusiło otworzenie oczu na maksymalną ich szerokość. Było to złe światło zwiastujące przegraną, lecz ja nie mogłem przegrać. Bez zbędnego zastanowienia, uniosłem ręce i się nimi podparłem dzięki czemu mogłem wstać na nogi. Sen na tego typu skórze nigdy dobrze nie kończy się dla pleców, jednak codziennymi praktykami zdążyły się one do tego przyzwyczaić. Przede mną stał wysoki, muskularnie zbudowany człowiek. Mój mistrz i ojciec, Bolthorn Forn. Broda jego należała do jednych z najdłuższych w plemieniu, nigdy nie ścięta, nigdy nie zhańbiona porażką, broda zwycięscy, spleciona w długi, czarny warkocz. Na jego plecach zaś wisiał miecz, długi na jakieś półtora metra i szeroki na ponad połowę łokcia.

    -Nie opierniczaj się, zaraz rozpocznie się najważniejsze wydarzenie...

    ... mojego życia. Od moich narodzin tylko na ten moment czekałem. No może poza chwilami pławienia się w królewskiej krwi czy przejęciu kościanego tronu Wilków. Wilki... Moja rodzina, przyjaciele i wrogowie, wszyscy oni są Wilkami, członkami tego największego z plemion zachodnich ziem. Wodzem naszym jest Tarthorn, siedzi on na kościanym tronie i jest moim wujem. Krew ta, wodzowska we mnie wrze, zwłaszcza że Wódz nie ma syna, a ja mam wystarczająco dużo siły by władać tym czym i on dyryguje. Mistrz wyszedł z mojego namiotu, muszę się spieszyć. Jak bywałem niegdyś w miastach ludzi zepsutych, zaobserwowałem tam dziki zwyczaj zmieniania stroju na dzień jak i na noc oraz zakładania codziennie nowe szaty. Jak zakompleksionym człowiekiem trzeba być, żeby marnować tyle materiału, jak i czasu, nigdy nie zrozumiem. Podchodzę do wiadra, dobrze. Sługusy zdążyły przywieść świeżą wodę. Biorę jej parę łyków, była ona jakaś paskudniejsza niż zwykle, a resztą myję sobie głowę i przy okazji ręce.

    Tak, już czas. Sięgam za moje legowisko i wydobywam stamtąd podparty o płat skóry namiotu - miecz. Jest to brat bliźniak ostrza mojego mistrza, lecz twórcą jego byłem ja. Zawieszam go na moich plecach, miecze tego typu są ogromnie ciężkie, a ich siła nie polega na samym ostrzu, lecz bardziej właśnie na masie, która rozpędzona tnie wszystko przed sobą, nawet inne żelastwa. Pamiętam jeszcze dzień, w którym pozwolono mi go wykuć. To były śnieżne dni, zapewne gdzieś na północy. Wstałem wtedy rano, powodem była odbywająca się o tej godzinie inicjacja do grona ludzi dorosłych. Testem, dzięki któremu miałem dostąpić zaszczytu odejścia od dzieciństwa było przetrwanie dwóch tygodni samotnie w lodowej krainie. Miałem wtedy trzynaście lat, a mimo to się nie poddawałem. Przetrwałem, poruszając się tylko po niewielkim obszarze i jedząc ryby ukryte pod lustrem lodu w jeziorze. Byłem jednym z pierwszych wiekowo dorosłych wśród wilków, większość bowiem z tych, którzy starali się o uzyskanie tego tytułu, podchodzili doń wiele razy, bądź ginęli za pierwszą próbą ewentualnie zostali na zawsze dziećmi wśród reszty. Wtedy też otrzymałem prawo wykucia sobie miecza. Z tą chwilą, mój ojciec został moim mistrzem. Każdego dnia od piątej rano wstawałem przygotowany do walki, z prowizorycznym mieczem pod kocem, nie ufałem żadnemu członkowi mojej rodziny, będąc gotowym na atak z ich strony. "Na tym świecie nie ma bezpiecznego portu" Te słowa wypowiedział Bolthorn kiedy pierwszego dnia treningu, podczas odpoczynku, kopnął mnie w plecy. Wędrowaliśmy wiele lat spędzonych przede wszystkim na grabieżach i ludobójstwach, a także na treningach i naukach. Mistrz uczył mnie wszystkiego co sam umiał, od kaligrafii, znanej tylko w wyższych kręgach, przez kowalstwo, kończąc na astronomii. W wieku lat 16 rozpocząłem kucie. Przed swoimi oczami pamięci miałem cały czas miecz mojego ojca, wykuty na modłę Fornów. Dzieło zostało ukończone.

    Uchylam skórzane "drzwiczki" od mojego namiotu, słońce raziło mocno w oczy mimo że to był poranek całkiem przyjemny. Lekko ciepła temperatura pozwalała na swobodne poruszanie się bez dodatkowego stroju. W całym obozie zauważalny był ruch, ogromny, pewnie wszyscy przygotowywali się na walkę. Pod moim namiotem stało czterech niewolników, spojrzałem w oczy jednemu z nich. Nic tam nie zobaczyłem, samą anatomię, ludzie tego typu nie są już ludźmi, lecz jedynie skorupami swoich dawnych właścicieli. Wyszedłem na środek drogi centralnej w obozowisku, współplemieńcy ustępowali mi z drogi, często żałośnie kłaniając się przede mną. Statut mojego rodu Fornów, wymagał tego, lecz mi to było na nic. Idąc tak, dotarłem do enklawy mojego ojca, chronionej przez sześciu ludzi tylko od strony bramy. Wszedłem, a ten już na mnie tam czekał. Kiwnął głową i poszedłem za nim na plac treningowy pod jego domem, jednym z nielicznych, zbudowanych z drewna. Złapał energicznie za miecz podczas gdy jeszcze za nim szedłem, i próbował nim przeciąć mnie na pół, jednak to była norma w moim szkoleniu, więc unik i przygotowanie do walki nie zdziwiły mistrza. Walka ta trwała jakąś chwilę, przegrałem w jej ciągu z pięć razy, co w walce z najsilniejszym wilkiem, kapitanem Czarnych i dowódcą wojsk, było imponującym wynikiem.

    -Dobra, idziemy już.

    Lakoniczna mowa, która była wizytówką mojego ojca, była czymś pożądanym wśród wilków, oznaczała ona męstwo i ukazywała siłę jednostki. Po wyjściu z enklawy ruszyliśmy do świątyni Baakhra, tak, to tutaj miało się wszystko stać. Świątynia ta była podzielona na cztery tej samej wielkości pomieszczenia w kształcie koła, zaś sufit istniał tylko pod postacią nieba i krążących po nim gwiazd. Na centralną półkę świątyni wszedł wtedy najwyższy szaman, który zaczął wymawiać nikomu nie znane formuły, tymczasem.

    -Jesteś chlubą domu Fornów, masz wyrżnąć wszystko co ma za zadanie leżeć u twoich stóp.

    Ojciec puścił ostatnie ostre spojrzenie w moją stronę, z ukrytą troską i stanął przy szamanie by krzyknąć do całej gawiedzi, która się tutaj zebrała.

    -Czarni są dumą wszystkich Wilków! Żyją tylko po to by umrzeć z imieniem Wodza na ustach jednocześnie przegryzając gardziele swoich wrogów! Cztery dni temu zginął jeden z dziesięciu naszych Czarnych Wilków, Saegumn. Walczył on ze swoimi jedenastoma ludźmi przeciw czterem oddziałom armii tego państwa, po obu stronach nie było czego zbierać, spośród stu trzydziestu dwóch żołnierzy, przeżyło dwudziestu, na których już zemstę wywarliśmy. Zostali oni nabici na pale zaraz przy świątyniach swoich bogów, ich żony doznały pociech od naszych wojowników, a dzieci są w centrum obozu dla niewolników i właśnie dostają lekcje! Teraz wybierzemy godnego jego pamięci następcę spośród czterech ludzi naszego ludu! Niech wystąpią do komnat! Dordmund, Shirav, Yoorglard i Ralfstad! No i zaczynajcie rzeź!

    Wkroczyłem do okrągłej komnaty zaraz po wypowiedzeniu mojego imienia. Ludzie wiwatowali, cieszyli się i świętowali wokoło. Zdjąłem z pleców miecz. Nie, nie miał on swojego imienia, nie nazywa się mieczy. Miecz jest żelaznym przedłużeniem ręki swojego posiadacza. Ma być z nim jednością, a nazywanie go oddziela jego istnienie od wojownika i tworzy z nich dwa oddzielne byty. Dosłownie chwilę później do zamkniętego już pomieszczenia wpadł ogromny szary wilk, tak jak i u wszystkich innych. Walka ta nie trwała długo, nogi wilka ugięły się pod siłą uderzeniową, jaką przygotowało dla niego te uderzenie. Chwilę później wypuszczono na nas jakieś nieznane mi przedtem golemowate potwory, w walce z którymi problem, choć istniejący, został szybko spacyfikowany. Otworzyły się powoli bramy, wszyscy inni także wygrali te walki i teraz to my mieliśmy walczyć ze sobą. Ja miałem walczyć z Yoorglardem, a Dordmund z Ralfstadem. Yoorglard był człowiekiem mi całkowicie obojętnym, zwłaszcza z tego powodu że był ode mnie starszy o jakieś sześć lat. Dordmund jest moim wrogiem nie tylko prywatnym ale i rodowym, to jego ród Snowów pretenduje do przejęcia władzy nad wilkami. Ralfstad jest moim przyjacielem, można by powiedzieć że od kołyski, razem urządzaliśmy wspólne polowania, napady czy podróże.

    Walka się rozpoczęła, szybkim ruchem natarłem na Yoorglarda, był silniejszy ale i mniej zgrabny ode mnie. Walczył dwoma toporami, każdy u Wilków jednak wie czemu Fornowie trzymają władzę i czemu wielkie dwuręczne miecze są na sztandarze Czarnych. Siła miecza, która nie pozwalała na złapanie równowagi broniącemu się po sparowaniu ciosu i szybkie kolejne ciosy doprowadziły wkrótce do porażki Yoorglarda. Po stronie przeciwnej przegrał niestety Ralfstad, a Dordmund wrogim wzrokiem patrzył mi prosto w oczy, by nagle po spojrzeniu wyżej się drwiąco uśmiechnąć. Bramy między nami zostały otworzone, a ranni wyniesieni i wtedy nagle dobiegł wszystkich krzyk:

    -Kapitanie Bolthornie! Kapitanie! Oszustwo zostało wykryte!

    Był to krzyk szamana cienia, Itiyarda, na co Kapitan odpowiedział:

    -Co się stało?! Czemu przerywacie święte ceremoniały, nad którymi duchy dzięki najwyższemu szamanowi, sprawują opiekę?!

    -To panie! - pokazał fiolkę podchodząc do Kapitana, w środku niej widoczne były krople zielonej mazi - to jest mikstura wzmacniająca refleks i ogólną szybkość ruchową osób ją zażywających, zaś naoczny świadek widział pana Shirava Forna ją pijącego.

    -Co?! To jakiś absurd! - Krzyknąłem, na widowni ludzie obumarli, nastała tak wyczekiwana cisza, teraz już znienawidzona.

    -Wykonajcie szybkie ujawnienie magii, wielki szamanie - Powiedział rozwścieczony Bolthorn, patrząc na szamana cienia - Jeżeli kłamiesz, to nawet nie chcesz wiedzieć co na ciebie czeka.

    Wielki Szaman machnął laską w kierunku Shirava, cały on nagle zaczął błyszczeć, co było znakiem potwierdzającym prawdziwość oszczerstw. Wszędzie nagle rozpoczęły się okrzyki oburzenia i wszyscy utkwili swój wzrok na Kapitanie Bolthornie, którego nienawistny wzrok wypalał dziury w ciele Shirava.

    -Straż! Złapać go... Wielki Szamanie, co go czeka według boskich praw?
    -Śmierć

    Siedziałem w klatce, chwilę po załadowaniu mnie do niej, zaraz obok, został zamknięty Ralfstad. Wyrok miał zostać dokonany z rana dnia, następnego. Zapadła noc, Ralfstad został oskarżony o współdziałanie w świętokradztwie, ponieważ to on według informatorów podał mi miksturę. Czekaliśmy teraz tylko na śmierć. Pod koniec nocy jednak do miejsca pobytu zbrodniarzy przybył mój brat, Sandrov Forn, który nagle otworzył moją klatkę kluczem.

    -Uciekaj. Zastąpiłem drogę północną naszymi ludźmi, czekać na ciebie będzie Caerth, twój najwierniejszy strażnik, innym nie ufam.

    Wyszedłem z klatki i spojrzałem za siebie.

    -Nie zostawię Ralfstada na śmierć, otwórz jego klatkę.

    -Nie otworzę, jego klucz posiada Szaman Cieni, do którego dostępu nie mam. Twój posiadał jednak nasz ojciec, udało mi się ukraść kiedy szedł na grób swojej matki, jesteś dla niego już trupem bez honoru ale ja wiem że nie zrobiłeś tego.
    Ralfstad wtedy powiedział

    -Zostawicie mnie na śmierć?
    Nastała cisza Trwająca za długo. Powiedziałem.

    -Wyryję twoje imię na kamieniu wielkich wojowników, i własnymi rękoma zamorduję Dordmunda, a na mogile Snowów przeze mnie wykopanej, twój ród będzie tańczył, wspominając twoje imię. Więcej ci uczynić nie mogę.

    Ralfstad stał w klatce i patrzył mi prosto w oczy, nie mogłem tego wytrzymać, odwróciłem się i zrobiłem krok przed siebie, po czym już nieco szybciej bez patrzenia za siebie, wyszedłem z więzienia. Nie można patrzeć za siebie, lecz obietnice dawno złożone są prawem ważniejszym od tych nadanych przez władców czy bogów. Poszedłem w kierunku północy, nakładając na swoją głowę kaptur, aż wreszcie trafiłem na Caertha z dwoma końmi, prowiantem i moim sprzętem, to jest ubraniem i mieczem. Brat mój za moimi plecami się zatrzymał.

    -Tutaj się rozstajemy, Shira. Jedź na wschód, tam będziesz bezpieczny, a ja spróbuję tutaj przywrócić porządek i znaleźć dowody twojej niewinności. Gdy tylko będzie korzystna sytuacja dla ciebie, wyślę ci wiadomość.

    -Dzięki Sandro... To był Dordmund, on...
    -Wiem. Jedź
    -Powodzenia...

    I po kilku latach dotarł do Bolgorii.
_________________
Avenker: budze nimfę
Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
Avenker: co to znaczy udaje?
Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
Avenker: a to szmata
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Nimfa teleportuje się.
Avenker: a to szmata




 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

| | Darmowe fora | Reklama


Głosując na stronę na poniższych toplistach wspomagasz jej rozwój ;)
Gry Wyobraźni - Strona o grach PBF Toplista-Gier Toplista gier rpg Głosuję na GRĘ !!! Ninja Gaiden PBF
© 2007-2009 for Artur "Władca Zła" Szpot
Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 13