Obrazki strony End of Days są hostowane na serwerze photobucket.com. Jeśli nie ładują się ona prawidłowo, najprawdopodobniej strona photobucket.com jest chwilowo niedostępna. Przepraszamy za utrudnienia.
SzukajUżytkownicyGrupyStatystykiRejestracjaZaloguj się

Poprzedni temat «» Następny temat
T
Autor Wiadomość
Faust272 
Namiestnik


Wiek: 34
Dołączył: 11 Kwi 2008
Posty: 2598
Skąd: Słupsk
Wysłany: 2009-11-18, 17:55   T

Gracz: Tygrysica

Imię: Tygrysica
Płeć: Kobieta
Rasa: Człowiek
Wiek: 35 lat
Stan: Pełnia zdrowia
Doświadczenie: 2080
Wyznanie: Niewiadome, prawdopodobnie deistka
Charakter:
    Nieskora do rozmów, Tygrysica jest jednak zawsze chętna do walki w słusznej sprawie. Nie obchodzą jej jednak poglądy polityczne, granice czy popularny obecnie podział na "imperialistów" i "rebeliantów". Bardziej dba o to, aby nie krzywdzić niewinnych, a wręcz przeciwnie, stawać w ich obronie. Nie pożąda żadnych bogactw, zawsze dba tylko o to, aby mieć co zjeść i gdzie spać, przedkładając nad wygody i zbytki wyższe cele.

Wygląd:
    Wysoka, mająca prawie sześć stóp wzrostu kobieta wyglądająca na trzydziestkę. Dzięki nieustannym ćwiczeniom i aktywnemu stylowi życia wygląda o wiele młodziej niż swoje rówieśniczki. Paskudne, na szczęście dość dobrze zagojone rozcięcie wzdłuż lewej strony głowy maskuje dość skutecznie długimi do połowy pleców, ciemnobrązowymi włosami, związanymi zwykle czerwoną wstążką, aby nie utrudniały jej ewentualnej walki. W jej błękitnych oczach mogłoby się pewnie utopić niejedno serce... Ona jednak nie stara się o to w żaden sposób, jej styl ubioru nastawiony jest na praktyczność, nie na atrakcyjność - niemal zawsze odziana jest w ten sam strój, składający się z czarnych spodni, dość grubych, aby nie porwały się na pierwszym lepszym krzewie, a zarazem na tyle luźnych, aby nie przeszkadzać jej w żadnym kopnięciu. Do tego zakłada czarny podkoszulek i bluzkę z czerwonego materiału, obszytego złotym haftem na rękawach. Te ubrania również uszyte są z nie byle jakich materiałów, są dość elastyczne, aby nie krępować żadnego ruchu podczas walki. Jako, że to okrycie nie jest zanadto godne zaufania w starciu z mrozem, nosi też zawsze przy sobie porządną, skórzaną kurtę. Wiedząc z doświadczenia, że w niektórych sytuacjach bywa to przydatne, nosi też przy sobie czerwoną, jedwabną suknię. Nie przepada jednak za tym typem ubioru, zakłada ją więc tylko wtedy, gdy jest to naprawdę konieczne. Niemal nigdy nie rozstaje się też z miękkimi rękawiczkami, nabitymi niewielkimi ćwiekami

Historia postaci:
    Gdzieś, wysoko w górach, czasy obecne


    Słońce zachodziło w górach, jego ostatnie promienie zabarwiały czerwienią scenę przepełnioną smutkiem. Wysoko w górach, gdzie śnieg znikał tylko na kilka miesięcy w roku, stała samotna postać. Wspierała się na potężnym, prawie dwumetrowym kiju, patrząc smutno na dogasające zgliszcza tuż przed nią. Wiatr rozwiewał długie włosy kobiety, wciskając je do wypełnionych łzami oczu, głaszcząc twarz wykrzywioną cierpieniem i żalem. Oddech z trudem wydobywał się z piersi, ściśniętej smutkiem. Kobieta wyglądała na jakieś trzydzieści lat, nagłe zmartwienia przygięły ją jednak tak, że mogłaby uchodzić za pięćdziesięciolatkę. Nie była w stanie się poruszyć ani wymówić słowa, patrzyła tylko na tlące się resztki domu, w którym spędziła większość lat dzieciństwa, z którego pochodziła większość jej szczęśliwych wspomnień. Nagle drgnęła, wpatrując się w punkt pośrodku dogasającego stosu resztek drewna. Znajoma, czerwona skórzana okładka pewnej książki dała się zobaczyć zza dymu i popiołu.

    Kij upadł na ziemię, nagle pozbawiony uchwytu silnej ręki. Przed chwilą nieruchoma postać runęła nagle w morze drewnianych odłamków, nic sobie nie robiąc z żaru, który parzył skórę, z gorącej sadzy mieszającej się ze łzami w oczach i pokrywającej całą twarz czernią; wciskającej się do ust i nosa. Nie zważała na drzazgi wchodzące w każdą odsłoniętą część ciała, tylko parła naprzód, dopóki księga nie znalazła się w jej rękach. Widziała ją tyle razy, gdy Sonya w niej pisała… Jeszcze nigdy nie miała okazji zajrzeć do środka. Czy to mogło być lekarstwo? Półprzytomna, wyszła z pogorzeliska i odgięła nadpaloną stronicę, rozpoczynając lekturę. Sadza, powciskawszy się w kąciki jej oczu, drażniła ją bez umiaru, nie zważała jednak na żaden ból. Czy ta książka kryła w sobie odpowiedź?!

    Dziennik Sonyi


    Stało się, założyłam swój własny dziennik. Jak do tego doszło? Cóż, mama ma chyba dość mojego ciągłego paplania i postanowiła skierować moją nieustanną twórczość na inne tory. Choć zabrzmi to śmiesznie jeśli ktoś spróbuje dobrać się do moich zapisków w najbliższym czasie, postaram się jak najlepiej uporządkować moje zapiski, aby kiedyś mogły one przydać się komuś do poznania przeszłych wydarzeń. Ja nazywam się Sonya Runati, moi rodzice są szlachcicami służącymi dość blisko samej Cesarzowej. Jak, mam nadzieję, będzie widać po moich zapiskach, otrzymałam od nich gruntowne wykształcenie na płaszczyźnie pisarskiej. Dla zainteresowanych dodam, iż mój obecny wiek to dwanaście lat i jestem jedynaczką.

    Sytuacja w mieście, odwołując się do słów mego ojca, „jest dość stabilna”. Oznacza to, że przestępcza organizacja znana jako „rebelianci” siedzi cicho, bojąc się odwetu naszej władczyni albo, że nasi odnieśli nad nimi ostatnio jakieś ważne zwycięstwo. Nie mogę jednak nic powiedzieć na pewno, tata twierdzi, że jestem za mała, aby interesować się takimi sprawami.

    ***


    Rebelianci znowu zdołali przechwycić statek z północy i tata był bardzo zły. Mówił dużo o implikacjach tego paskudnego czynu i narzekał, że znowu wszystko, co zrobi Cesarzowa, to wysłanie oddziału straży, aby nałapała ludzi w biednej dzielnicy... Większość z nich będzie niewinna niczemu, ale i tak zostaną pobici w nadziei na złapanie choć jednego rebelianckiego aktywisty. Nie rozumiem, dlaczego ci nieszczęśliwi ludzie nie wydadzą rebeliantów Cesarzowej, przecież przez nich spotykają ich nieustające reperkusje, których mogliby tak łatwo uniknąć…

    ***


    Rano ojca nie było w domu. Mama powiedziała, że wyszedł uczestniczyć w przesłuchaniach. To znaczy, że naprawdę kogoś złapano, inaczej przesłuchania zakończyłyby się już w nocy. My oczywiście nie będziemy zajmować się niczym choć w połowie tak ciekawym jak pościg a rebeliantami, zamiast tego idziemy w odwiedziny do Rebeki i jej rodziców. Nie śmiem twierdzić, iż jest ono gorsze od chłopskiego, szlacheckie życie jest jednak bezsprzecznie pełne wad. Rebeka jest niższa ode mnie, a jednak uwielbia się wywyższać. Chlubi się tym, że jej ojciec jest generałem i dzięki temu jest sławniejszy od mojego… Poza tym łatwo się obraża i nie ma poczucia humoru.

    ***


    Gdy wracaliśmy do domu, tłumy na ulicach skandowały imię ojca. To powinno zabić ćwieka Rebece! Detale poznałyśmy z matką jednak dopiero w domu. Ojciec opowiedział nam o wynikach przesłuchania. W wyniku łapanki w ręce straży dostało się trzech rebeliantów, od których udało się wydobyć liczne informacje na temat ich zbójeckiej organizacji. Dwie duże placówki w obrębach murów miejskich zostały rozbite jeszcze nim wróciłyśmy do domu, akcja ofensywna przeciw kolejnej ma być przeprowadzona dziś w nocy. Ojciec dowiedział się jednak również o kilku innych siedzibach na terenie całego cesarstwa. Wydawał się zadowolony i ciężko mu się dziwić. Nareszcie tym wrednym zdrajcom dostanie się to na co zasłużyli!

    ***


    Kilka dni temu przeprowadziliśmy się do nowego domu, dużo większego niż poprzedni, natomiast ojca traktuje się z o wiele większym szacunkiem niż przedtem. Rebeka musiała połknąć tą żabę! Obdarzenie nas większymi luksusami było bardzo szczodre ze strony Cesarzowej…

    Szkoda tylko, że ojciec rzadziej niż zwykle przebywa w domu. Powiedziałam mu o tym, a on obiecał, że wyjedziemy na wieś na kilka tygodni, odpocząć od zgiełku miasta. Nie mogę się doczekać! Na wsi mieszkają moi dziadkowie, których nie widziałam już od kilku miesięcy, ale będzie wesoło!

    ***


    Wszystkie przygotowania do podróży gotowe, sama Cesarzowa przysłała „Pogromcy Rebeliantów” (tak nazywają teraz ojca) życzenia miłego odpoczynku. Przez posłańca, rzecz jasna. Spakowałam wszystko, co może się przydać… O, już mnie wołają!

    ***


    Minęły trzy dni podróży, słońce świeci, a my jedziemy przez piękny las. Wokoło ćwierkają ptaki, a powietrze jest tak świeże, że samo oddychanie staje się niebanalną rozrywką. Od dawna nie miałam tyle czasu na rozmowy z ojcem, jak się cieszę, że znowu jest na to okazja! Za kilka godzin mamy się zatrzymać na ostatni nocleg po drodze w przytulnej gospodzie… Z oddali słychać już granie myśliwskich rogów, ciekawe, czy to rzec- (słowo przechodzi w długą krechę przecinającą pół kartki, spora część strony pokryta jest wielką atramentową plamą, gdzieniegdzie widać też czerwone plamki)

    ***


    Od ostatniego zapisu minęło sześć tygodni. Przyczyną jest… Stało się to z powodu… (pismo staje się roztrzęsione, cała strona pokryta jest zaschłymi łzami) Ze strasznego powodu. Nie chcę co tym myśleć, co dopiero pisać, ale podobno dobrze jest zrzucić ciężar z duszy, więc…

    Jechaliśmy do gospody, kiedy w lesie rozległ się dźwięk rogu. Nie zwracałam na to uwagi, dopóki nie usłyszałam świstu powietrza, a strona nie pokryła się czerwonymi kroplami… Spojrzałam w górę akurat w czasie, aby zobaczyć, jak woźnica spada z kozła z szyją przebitą na wylot strzałą. Następna strzała wbiła się w (duży kleks) w gardło mojej matki. Nie mogłam nawet krzyczeć, nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę, po prostu nie mogło tak być… Potem z lasu wypadło co najmniej dziesięciu uzbrojonych bandytów, zwlekli ojca z wozu i rzucili na ziemię, jeden z nich chwycił mnie, ale nawet tego nie zauważyłam, patrząc tylko bez wiary na stygnące ciało mojej matki…

    „Teraz, cholerny imperialisto, dostaniesz na coś zasłużył,” powiedział jeden z nich. Pamiętam te słowa, choć nie chciałam, nie mogłam, ale patrzyłam jak przesuwa ostrzem po gardle mojego ojca… Tak delikatnie, jakby chciał go tylko pogłaskać… a potem pojawiła się czerwona kreska i- i… (kilkanaście skreślonych słów)

    Długą chwilę trwało zanim sobie o mnie przypomnieli. „Córka zasrańca,” tak mnie nazwali… Ten, który zabił mojego ojca… Tak chciałabym napisać, że był szpetny, paskudny, ale nie! Był całkiem przystojny, dość młody… I całkowicie, absolutnie zły. Podszedł do mnie z takim wrednym uśmiechem, że od razu wiedziałam, co chce zrobić, biło mu to z oczu… A wtedy… wtedy odezwał się słaby kobiecy głos, „Co tu się dzieje?”

    Wszyscy spojrzeli w stronę pytającej. Wyglądała na jakąś staruszkę, garbiła się i opierała na wielkim kiju, a głowę miała przewiązaną chustą. Oni zaczęli się śmiać i przedrzeźniać ją, a ona tylko podeszła bliżej do tego, który chciał mi… I powiedziała: „Odejdźcie, a być może dożyjecie starości”. Ten młody koło mnie miał jej chyba dość, bo pchnął ją tylko… a przynajmniej chciał to zrobić.

    Nagle bowiem staruszka chwyciła go za rękę, pociągnęła, zginając jednocześnie trzymaną rękę, aż chrupnęło… I rzuciła nim w wóz. A potem wyprostowała się, odsłaniając wcale nie tak starą twarz, machnęła kijem parę razy dookoła i oparła go sobie nonszalancko o ramię. Powtórzyła ostrzeżenie, ale ich było dziesięciu… Przez chwilę. Kiedy się rzucili, ona tylko… tak jakoś machnęła kijem, że jeden się przewrócił, potem dwóch chwyciło się za twarze, a po chwili i tak szybkiej walce, jakiej jeszcze nie widziałam, wszyscy leżeli na ziemi, niektórzy chyba martwi… Widziałam turnieje w Akili, ale nikt nie walczył tak szybko… i nikt nie byłby w stanie pokonać dziesięciu uzbrojonych ludzi… kijem.

    „Paskudna sprawa,” mruknęła tylko. „I co ja z tobą zrobię?” Nie mogłam odpowiedzieć, nie miałam słów, za dużo było emocji, a dużo myśli… Podbiegłam tylko do niej, przytuliłam się i rozpłakałam. Wzięła mnie do gospody, do tej samej, w której miałam spać z rodzicami… Jakże inaczej wyglądała, wielka, ciemna i straszna… Ale nie bałam się, bo obok siedziała ona… Nie rozmawiałyśmy tego dnia, zjadłam tylko kolację, którą mi kupiła i poszłyśmy spać…

    Dużo jest jeszcze do napisania, ale muszę kończyć, gdyż robi się już zbyt ciemno, aby pisać, a jutro muszę wcześnie wstać.

    ***


    Znów minęło kilka dni od ostatniego zapisu… W tym tempie nigdy nie nadrobię zaległości.

    Po śniadaniu następnego dnia moja wybawicielka złamała wreszcie ciszę. „Wiem, ile straciłaś,” powiedziała, „i współczuję ci. Powiedz mi jednak chociaż, czy masz się gdzie podziać? Nie zostawię cię przecież na szlaku…” Wydukałam coś o wsi moich dziadków dzień drogi od gospody, a ona tylko skinęła głową i znowu nic nie mówiłyśmy aż do wieczora. Kiedy zapadł zmrok, ona zeszła po prostu o kilka kroków z drogi i zaczęła rozpalać ogień… Nigdy jeszcze nie spałam pod gołym niebem. Byłam jednak tak zmęczona i zrozpaczona, że zasnęłabym pewnie i na kamieniu. zanim zasnęłam, poczułam jednak potrzebę zapytania jej o imię… „Tygrysica”, powiedziała. Postanowiłam zadowolić się tym na jakiś czas.

    Nazajutrz dotarłyśmy do wioski… Czy też raczej do miejsca, gdzie niegdyś była wioska. Właściwie nie wyglądało to tak źle, tylko trochę sczerniałych resztek drewna, gdzieniegdzie jeszcze dymiących. Nie trzeba mi było jednak tłumaczyć, że nie miałam już nikogo żyjącego w rodzinie. W oczach zebrały mi się łzy i byłabym pewnie się rozpłakała, gdyby nie powstrzymał mnie jej spokojny głos. „Mocno się na was uwzięli, nie ma co. Czy masz jeszcze jakichś krewnych?” Odpowiedziałam, że gdyby odprowadziła mnie do Akili, Cesarzowa pewnie zapewniłaby sierocie wikt i dach nad głową. Zaśmiała się tylko z cicha i pokręciła głową. „Z takimi wrogami nie w miejscach publicznych szukać ci schronienia, mała… Jak ci w ogóle na imię?”

    „Sonya,” odpowiedziałam, po czym zamyśliłam się głęboko. Nie było to łatwe, wciąż bowiem piekły mnie oczy od powstrzymywanych łez, cała moja rodzina zginęła w przeciągu ostatnich dwóch dni… Z zadumy wyrwała mnie znów Tygrysica. „Nie masz się gdzie podziać,” powiedziała. „Jeśli chcesz, mogę cię wziąć ze sobą.” Zgodziłam się, zażądałam jednak, żeby nauczyła mnie walczyć tak jak ona. Zaśmiała się znowu i powiedziała tylko: „No to chodźmy.”

    Przez kilka dni szłyśmy w ciszy, rozmawiając tylko wtedy, kiedy było to naprawdę konieczne. Po kilkunastu dniach nauczyłam się to doceniać, dając mi bowiem różne zajęcia i ćwiczenia przez cały czas zajmowała moją uwagę czymś innym niż rozpamiętywaniem mojej straty… Dzięki temu zdołałam nie tyle zapomnieć, co raczej przestać użalać się nad sobą z powodu straty rodziny. Wciąż płakałam nocami, jednak po kilku dniach uspokoiłam się na tyle, aby opisać to straszne wydarzenie… Od razu poczułam się trochę lepiej.

    Po takim czasie nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam zadawać pytania. Tygrysica bardzo niechętnie mówi, choć bez wahania wydaje polecenia, jest też w stanie rozmawiać o planach czy wydarzeniach minionego dnia. Kiedy jednak zapytałam ją o przeszłość, długo nie chciała odpowiedzieć, w końcu bąknęła tylko, że ona nawet nie pamięta swoich rodziców. Od czwartego roku życia była wychowywana przez jakiegoś mistrza… kiedy spytałam o więcej, zamknęła się w sobie i nie chciała mi już nic powiedzieć przez kolejne dwa dni.

    ***


    Dopiero po kilkunastu dniach podróży dowiedziałam się, dokąd idziemy. Kierujemy się z stronę gór, mam jednak tylko mgliste pojęcie czemu. Tygrysica przyznała mi się ostatnio, że dzięki treningom w górach jej płuca są znacznie sprawniejsze od płuc innych ludzi, co pozwala jej dłużej zachować oddech w walce, biegu i przy rozmaitych innych okazjach. Wczoraj po raz pierwszy obok tradycyjnych ćwiczeń wytrzymałościowych Tygrysica postanowiła zacząć mnie uczyć walki. Kazała mi uderzyć z całej siły w drzewo. Zdziwiłam się, nie mogłam przecież nic drzewu zrobić, ale nie protestowałam. Uderzyłam, zabolało… Spojrzałam na nią, a ona kazała mi kontynuować, aż puści mi się krew z rąk. Myślałam, że to żart, ale nie. Po kolejnych dwóch uderzeniach nie czułam rąk, na całych pięściach miałam odciski od chropowatej faktury drewna… Ona jednak kazała mi kontynuować. Wytrzymałam jeszcze kilka uderzeń, ale więcej już nie mogłam, nie umiałam znieść bólu. „Do krwi,” zażądała tylko ponownie Tygrysica. Odważyłam się zapytać, po co. Spojrzała na mnie groźnie i nic nie powiedziała, podeszła tylko do drzewa, zdejmując skórzaną rękawicę. Dała mi chwilę, abym przyjrzała się jej ręce, chyba celowo – nie była jakoś szczególnie wypielęgnowana, ale te i niezbyt uszkodzona. Nie rozumiałam, o co jej chodziło… dopóki nie uderzyła w drzewo, dokładnie to samo, w które biłam bez skutku kilka razy, uszkadzając sobie ręce… A ona uderzyła raz i nawet się nie skrzywiła… Natomiast na drzewie pozostało widoczne wgłębienie w miejscu uderzenia. Bez słowa ubrała rękawicę i poszła rozpalić ognisko.

    Zacisnęłam zęby i wypełniłam polecenie, naprawdę biłam aż do krwi. Jeszcze w tej chwili ciężko mi utrzymać pióro w obolałych palcach… Tego wieczora stała się jednak jeszcze jedna rzecz, która kazała mi zapomnieć o moim własnym bólu… Tygrysica po raz pierwszy odkąd ją spotkałam zdjęła swoją przepaskę z głowy. Okazało się, że ma piękne, ciemnobrązowe włosy… i paskudną ranę, biegnącą od górnej części głowy aż do policzka. Taka rana może się zrosnąć, jednak nigdy nie zagoi się bez śladu, co dla większości kobiet jest tragedią. Nie odważyłam się o nic pytać tego wieczora.

    ***


    Ach, jak dawno nic nie pisałam! Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że życie u boku mojej mistrzyni, jak pozwoliła mi się ona niedawno nazywać, płynie dość jednostajnie. Nie narzekam, rzecz jasna, na nudę, wprost przeciwnie. Jutro mamy wejść w góry, gdzie, jak sądzę, rozpocznie się prawdziwy trening…

    Tymczasem, udało mi się nakłonić ją do opowiedzenia mi jeszcze części swojej historii. Przyznała mi się, skąd wzięło się jej imię…

    „Jak już ci mówiłam, miałam cztery lata, kiedy z nieznanych mi do dziś przyczyn przestałam żyć z rodzicami, a przeniosłam się pod opiekę Mistrza. Miałam wtedy jakieś imię, on jednak zwracał się do mnie zawsze per »uczennico« tudzież »mała«. Po kilku latach takiego traktowania zapomniałam zupełnie miana, jakim określali mnie rodzice… W moim życiu nie było niczego prócz treningów, o zewnętrznym świecie wiedziałam tylko dzięki rozlicznym książkom zgromadzonym w chacie Mistrza. Czasem marzyłam sobie, jakby to było, zejść między ludzi, przejść się po targu, porozmawiać z kimś w gospodzie… Gdybym podówczas wiedziała, jak będą wyglądać moje doświadczenia w tej materii, chyba wolałabym pozostać na zawsze w odosobnieniu! Życie jednak szło naprzód wypełnione walką, medytacją, walką, treningami… I walką. Byłam niewiele starsza od ciebie, gdy, widząc moje zdecydowane upodobanie dla potężnego i bezpośredniego stylu tygrysa, Mistrz nadał mi miano Tygrysicy, którego używam do dziś… Było to na krótko przed…” zawahała się i zamilkła, wyraźnie nie chcąc kontynuować opowieści tego wieczora.

    ***


    Trzy dni temu dotarłyśmy do samotnej chatki, wysoko w górach. Jak tu zimno! Dom wyglądał na opuszczony od wielu lat… i nic dziwnego, kto by chciał mieszkać w takich warunkach? Gdy weszłyśmy, Tygrysica pogładziła czule ścianę. Nie zrozumiałam, poszłam więc tylko cicho za nią przez pokoje nadgryzione zębem czasu i pogody, która przedarła się przez wszystkie możliwe szczeliny, rujnując wnętrze niemal doszczętnie. W jednym z pokoi, przez który przechodziłyśmy, widziałam całe regały książek, zatęchłych i zbutwiałych, najprawdopodobniej gotowych rozsypać się pod pierwszym dotknięciem. Wtedy coś zaczęło mi świtać, jednak dopiero gdy ze skrzypieniem otwarły się drzwi do ostatniego pokoju, zyskałam pewność. Tygrysica opisała mi ten pokój tylko raz, jednak nie zapomniałam z niego ani szczegółu: zawieszone za czasów jej Mistrza na ścianach miecze wciąż tam były, dywan cudownej roboty leżał na środku pokoju, choć przez fatalne warunki domu pozostawionego na pastwę losu ledwie przypominał piękną tkaninę, z taką lubością wspominaną przez moją mistrzynię… Kazała mi biegać wokół domu aż braknie mi sił, a potem położyć się w pokoju, w którym ona sama spała przez pokaźną część swego życia.

    Wróciwszy po wykonanym zadaniu, słaniając się na nogach powlokłam się do wskazanego pokoju… Nie mogłam jednak nie spostrzec otwartych drzwi do pokoju Mistrza. Tygrysica klęczała w środku, otoczona co najmniej setką płonących świec, które musiała wydobyć z jakichś zakamarków tego domu, które przetrwały fatalne warunki pogodowe. Nie chciałam jej przeszkadzać, nie mogłam się jednak powstrzymać i weszłam do pokoju. Uklękłam obok mojej mistrzyni, rozkoszując się ciepłem rozlewającym się po ciele. Dym ze świec wpłynął na mój umysł, powodując u mnie rodzaj wizji, czy też snu… Widziałam wysokiego, siwego człowieka, stojącego na jednej ręce w śniegu padającym tak gęsto, że ciężko było zobaczyć wyciągniętą rękę. Obok niego na obu rękach stała dziewczyna w wieku około szesnastu lat, widać było, że z trudem utrzymuje równowagę. Jednocześnie zaś powtarzała jakieś formułki, których jednak nie zrozumiałam…

    Obudziłam się w tym samym pokoju, przykryta grubym kocem. Świece zniknęły; Tygrysicę znalazłam przy palenisku. Gotowała właśnie śniadanie… Od tamtego czasu nie zdarzyło się nic godnego uwagi, całe dnie poświęcamy na naukę kolejnych technik i styli oraz pozorowane walki.

    ***


    Nie było jeszcze tak długiej przerwy w moim pisarstwie. Dziś mijają dokładnie dwa lata od dnia śmierci moich rodziców. Z tej okazji Tygrysica zarządziła dzień wolny od treningu, mam więc czas, aby spisać wydarzenia ostatnich miesięcy.

    Codzienny plan dnia jest prosty: wstajemy przed świtem, jemy śniadanie, podziwiając wschód słońca, ćwiczymy do obiadu, po którym odbywamy kilkugodzinną sesję ćwiczeń umysłowych – mistrzyni przekazuje mi całą swą wiedzę o świecie – po czym do zachodu słońca skupiamy się nie lżejszych ćwiczeniach, formach z bronią i bez czy też technikach obronnych.

    Tygrysica chciała, abym czytała książki jej Mistrza, zgodnie z moimi przewidywaniami jednak nie nadawały się one już do niczego. Obudziwszy się następnego dnia po tym odkryciu ze zdumieniem stwierdziłam, że książki i regały zniknęły z domu przez noc.

    Nie jest tego wiele, Tygrysica bowiem wciąż niechętnie opowiada o przeszłych wydarzeniach, jednak poznałam dalsze fakty dotyczące jej przeszłości. Zaczęło się boleśnie. Gdy Mistrzyni miała dwadzieścia lat, chata – ta sama, w której od niemal roku spędzam całe dnie – stała się przedmiotem ataku orków. Powodów nie zechciała mi wyjawić, choć nie ulega wątpliwości, że je zna. Tygrysicy nie było podówczas w środku, ćwiczyła daleko w górach, powróciwszy zobaczyła tylko wycofującą się straż tylną armii zielonoskórych. Nie miała szans przeciw tak przeważającej liczbie, wzięła więc tylko to, co było jej potrzebne z domu i wyruszyła w pościg. Podążając tropem swych wrogów, dotarła pod mury Telding…

    W tym miejscu kończy się obecnie moja wiedza o losach Mistrzyni. Sam fakt, iż znała ona straszliwe Telding jeszcze przed jego upadkiem napełnia mnie olbrzymią ciekawością, nie śmiem jednak naciskać. Legendy o Telding napełniają każdego słuchającego zdumieniem, mowa jest o wielkich skarbach pozostawionych w piwnicach zrujnowanych pałaców, o zwałach zaklętych przedmiotów pozostawionych w opuszczonym gmachu Gildii Magów, wszystkiego zaś mają chronić chodzące trupy, gotowe rzucić się na każdą żywą istotę celem zaspokojenia swojego głodu.

    Poznałam już podstawy wszystkich styli znanych Mistrzyni. Nie podoba mi się jej ulubiony styl tygrysa, brakuje mu finezji, skupia się tylko na ataku na przeciwnika i ciągłym wykorzystywaniu jego błędów do kolejnych ataków. Zdecydowanie bardziej podoba mi się styl węża, atakujący z pozoru delikatnie, jednak tak skutecznie, iż nie pozostaje nic do dodania.

    Ach, warto jeszcze dodać, że Tygrysica nareszcie zaleczyła tę paskudną ranę na swojej głowie. Tak jak się spodziewałam, została blizna, jednak umiejętne ułożenie włosów pozwala na zakrycie jej w większej części.

    ***


    Po raz pierwszy od trzech lat opuszczamy tą zapyziałą górską chatę i wyruszamy w podróż! Tygrysica stwierdziła, iż mój trening nie może obejść się bez, jak to określiła, „ćwiczeń praktycznych”. Mamy iść przez świat i pomagać potrzebującym, wykorzystując ich wrogów do ćwiczenia walki… Gdy pomyślę, że właśnie dzięki takiej włóczędze Mistrzyni przez świat moje życie zostało uratowane, nie mogę się doczekać.

    Jej opowieść przeprowadziła mnie tymczasem przez znaczącą część jej samodzielnego życia. Streściła mi pierwsze dni swojego pobytu w Telding, gdy, dawszy się wciągnąć w wyprawę w poszukiwaniu oka niejakiego Vecny, wraz z grupą poszukiwaczy przygód i fortuny zapuściła się w podziemia wypełnione plugawymi istotami, głównie nieumartymi, tworzonymi przez jakiegoś psychotycznego nekromantę przy użyciu rzeczonego oka… Głównym celem Mistrzyni było odnalezienie swojego Mistrza, wiedziała jednak, że zagłębiając się w ziemie orków, pogrąży wszelkie swoje szanse, wydając się niemal dobrowolnie na śmierć. Dlatego została w Telding, czekając na rozwój wypadków i wypatrując nowych okazji tudzież wiadomości o Mistrzu…

    Brała udział w walkach z największą falą natarcia orków oraz w następującej po tym fakcie czystce. Potem jednak zainteresowała się sprawami półświatka… Niejasno wytłumaczyła mi, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności podczas pomagania kapłanowi Denagogha spotkała się z jakimś starym mistrzem, którego nazywała uparcie Bajarzem. Zaczynam zastanawiać się, czy ona nie ma czegoś przeciw imionom… Tygrysica, Mistrz, Bajarz… aż dziw, że nie zwraca się do mnie per „uczennico”. W każdym razie, Bajarz nauczył ją nowych technik, takich, o których od własnego mistrza nigdy nawet nie słyszała. Nauczyła się angażować swój umysł, paranormalne zdolności w ataki fizyczne… Nie na wiele jej się to przydało. Wytropiwszy bowiem nekromantę odpowiedzialnego za liczne nieszczęścia w mieście, przegrała z nim potyczkę i zmuszona była do wynajęcia oprychów, aby móc podjąć jakiekolwiek próby uratowania swojego nowego mistrza. To nie mogło skończyć się dobrze…

    Tymczasem, zdobyła tajemniczym sposobem wiadomości o swoim Mistrzu, przetrzymywanym przez orków w bazie niedaleko Telding. To było dość, aby zapomniała o wszystkim innym. Wyruszyła tego samego dnia, opuszczając Telding, aby nigdy już nie powrócić… Dopiero po wielu tygodniach dotarły do niej wieści o oblężeniu miasta przez nieumarłych, o bohaterskiej obronie pod dowództwem jakiegoś żywotnego starca. Z emocji, jaka biła z jej słów, gdy o nim opowiadała, wnioskuję, że wierzy ona, i był to jej Bajarz.

    Opowieść urywa się w tym miejscu, nie zdołałam jeszcze wydusić z Mistrzyni nic o jej samotnej podróży na terytorium zielonoskórych.

    ***


    Jest już ciemna noc, gdy piszę te słowa. Tygrysica od dawna śpi, ja jednak muszę opisać wydarzenia minionego dnia, inaczej nie będę mogła zasnąć. Zresztą, nie jest jeszcze wcale tak późno…

    Pierwsza „okazja” nadarzyła się właśnie tutaj, kilkadziesiąt metrów od gospody. Typowy przypadek – człowiek napadnięty przez bandytów z powodu głupiego przyznania się do posiadanej przy sobie ilości gotówki. Zastaliśmy trzech rosłych mężczyzn w chwili, gdy chcieli rozpłatać biedakowi gardło. Bez namysłu podbiegłam do tego, który trzymał miecz i obrotowym kopnięciem w skroń na dłuższą chwilę wyłączyłam go ze starcia. Nim pozostali dwaj zorientowali się, że są atakowani, podskoczyłam do jednego i uderzyłam wyprostowanymi palcami w splot słoneczny. Gdy zgiął się z bólu, poprawiłam kopnięciem kolanem w twarz. Niestety, zajęło mi to zbyt dużo czasu. Trzeci zbir zdołał zajść mnie od tyłu i przydusić. Pamiętając nauki Tygrysicy, rzuciłam się na ziemię, w efekcie przerzucając sobie oprycha nad głową i przetaczając się po nim. Gdy próbował wstać, osadziłam go ciosem między łopatki.

    Z pomocą Mistrzyni związałam całą trójkę, pozostawiając ich obok półprzytomnego ze strachu kupca… Co on z nimi zrobił, jego sprawa.

    Nęcą mnie odgłosy zabawy dobiegające z dołu, bądź co bądź nie przebywałam między ludźmi od półtorej roku… Wyjdę tylko na chwilę, Tygrysica nawet nie zauważy.

    ***


    Jakże byłam głupia! Zeszłam na dół i przyłączyłam się do zabawy. Było bardzo wesoło, trochę nawet udało mi się potańczyć choć nie miałam okazji ćwiczyć od kilku lat… Potem usłyszałam kogoś opowiadającego o Telding. Zawsze uwielbiałam legendy na temat Martwego Miasta, szybko więc przysiadłam się i słuchałam chciwie opowieści o magach, dążących do nieśmiertelności przez oszukiwanie Beliara, o skarbach, jakie pozostawili po sobie w gruzach świątyń… Nawet nie zauważyłam, kiedy zostaliśmy sami z opowiadającym, całkiem przystojnym chłopakiem. Zapytał mnie, czy chcę poznać naprawdę mroczną historię… A ja bardzo chciałam! Powiedział coś w stylu „Przekażę ci nasienie chaosu”, dalej już nic nie pamiętam. Tylko tyle, że obudziłam się w łóżku naprzeciw Tygrysicy, a wszystko mnie bolało… Miałam jednak nadzieję, że to wynik ciosów otrzymanych we wczorajszej walce, że to wszystko tylko zły sen…

    Tygrysica wstała, spojrzała na mnie i skrzywiła się. „Śmierdzisz mężczyzną,” mruknęła tylko i zaczęła się ubierać. To straszne! Czy to naprawdę mogło być…? Nie, nie pozwalam sobie o tym nawet myśleć. Będę musiała odwiedzić znachorkę, wydobyć od niej jakieś zioła, zrobić coś, przecież nie mogę tak po prostu pozwolić sprawie się rozwijać, co jeśli…?

    ***


    Minęły dwa miesiące od nieszczęsnego wypadku i wciąż nie ma znaków, choć nie doszło do spotkania z żadną znachorką. Dzięki niech będą (słowo skreślone: Beliarowi!) Angroghowi. Dziś zaszłyśmy do miasta, którego nazwę udało mi się dość szybko skojarzyć z krainą geograficzną – wydaje mi się, że zbliżamy się do Veragoru. To znaczy też, że idziemy coraz bliżej Telding… Oby! Nie wiem czemu, ale coś ciągnie mnie ku temu miastu z przemożną siłą.

    Zdarzyło się ostatnio kilka razy, że Tygrysica przyłączyła się do mnie w walce. Zauważyłam, że wielu ruchów jeszcze mnie nauczyła, choć wyglądały na bardzo proste… Czyżby nie wierzyła, że sobie poradzę? A może uważa mnie za niegodną? Kiedy zaczęłam podczas jednego postojów odtwarzać z pamięci jej posunięcia, spojrzała na mnie tylko, uśmiechnęła się tak jakoś dziwnie i odeszła w las, zapewne medytować.

    Nigdy wcześniej tego nie zauważałam, ale czy w jej uśmiechu nie krył się cień szyderstwa? A może wściekła się, że odkryłam jej sekrety, ale nie chciała tego okazać? Nie… pewnie tylko jestem przemęczona. Ostatnio często boli mnie głowa. Tygrysica daje mi różne zioła, jednak niewiele to pomaga.

    ***


    Doszłyśmy na front. Tygrysica nie mogła oczywiście nawet spytać mnie o zdanie, tylko z miejsca rzuciła się do walki. Cóż było robić, poszłam za nią. Ależ te bestie są potężne! Belial wykonał naprawdę dobrą robotę, to dopiero bóg godny chwały! Nie zmienia to jednak faktu, że przez głupią brawurę mojej mistrzyni jestem teraz poraniona. Gdy siadłyśmy wieczorem do spoczynku przy ognisku i zaczęła opatrywać mi rany, śmiała mi się w twarz! Udawała, że to walka pobudziła ją do działania, jednak ja swoje wiem. Wyśmiewa się z moich umiejętności i nie chce mi nawet tego powiedzieć w twarz, taka jej mać!

    „Czy pojedziemy do Telding?” spytałam, siląc się na spokój. Skoro chciała grać w udawaną uprzejmość, niech tak będzie.

    „Do Telding? Cóż miałoby nas ciągnąć do tak straszliwego miejsca, Sonyu?” zapytała z całkiem nieźle, trzeba jej przyznać, udawaną troską.

    „Czuję, że muszę się tam udać, to wewnętrzne poczucie,” wyjaśniłam zgodnie z prawdą. Uśmiechnęła się i powiedziała, że przedyskutujemy to nazajutrz. A potem odeszła na stronę, jak twierdziła dotąd, żeby medytować. Dość razy już nadużyła mego zaufania, poszłam więc zaraz za nią i udało mi się podsłuchać, jak mówi, jakby do siebie: „Wszystko stało się dokładnie jak powiedziałeś, Mistrzu. Znalazłam pełnię siebie poza sobą i szkolę się, trenując siebie. Choć jednak uważałam, aby ta, którą uczę nie przestała być wierna właściwym ideałom, przechodzi ona chyba teraz ciężki okres. Uparcie chce podążać dokładnie moimi krokami, ciągnie ją do Telding, w którym w tak krótkim czasie dokonało się tak wiele ważnych dla mnie wydarzeń… Czy powinnam jej pozwolić? Czy widok tego cmentarza jej nie zaszkodzi?”

    Dalej nie słuchałam. Podążać jej śladami? Zadufana w sobie suka! Niech sobie jednak myśli, co jej się podoba, ja jej grę podtrzymam z łatwością. Nie po to rodziłam się szlachcianką, aby nie umieć wyrolować jednej wojowniczki!

    ***


    Wysforowałam się dziś nieco naprzód, nie mogąc znieść sposobu, w jaki patrzyła na mnie ta egoistka o wydumanym pojęciu własnej wartości… Idąc, usłyszałam z pewnej odległości ożywioną rozmowę. Nie zajęło mi długo wywnioskowanie, że rozmawiającymi byli cholerni rebelianci, planujący kolejny niecny atak na siły wierne Cesarzowej! Podbiegłam do nich czym prędzej. Na dwóch wozach jechało trzech mężczyzn i kilkanaście kobiet i dzieci. Nim zdali sobie sprawę z mojej obecności, dwóch mężczyzn leżało martwych, reszta poszła jak z płatka. Akurat kończyła wybijać życie z ostatniego smarkatego rebelianckiego ścierwa, gdy nadeszła Tygrysica. Przybrawszy smutny wyraz twarzy, podeszłam do niej, mówiąc, że złapałam tych drani w tracie ataku na nieuzbrojone kobiety i dzieci, nie zdążyłam niestety nikogo uratować. Ta głupia dupa dała się na to nabrać! Śmierć rebeliantom!

    ***


    Widziałam Telding z odległego wzniesienia! Jest wspaniałe, Beliarze, jakże cudne stworzyłeś królestwo sługom swym niegodnym! Mury toną w mroku gęstych, czarnych chmur zaściełających niebo w sporej odległości od miasta, w środku zaś ruiny dawnych budowli tylko czekają, abym dobrała się do ich tajemnic. Moją kontemplację przerwał jak zwykle ten przeklęty, szyderczy głos. Wielka mistrzyni cholery zapytała, czy teraz rozumiem, dlaczego nie chce się tam udać. ONA nie chce? Co mnie to obchodzi? Wytknęłam jej to, prosto w twarz. Odeszła bez słowa, pozostawiając mi przygotowanie obozu. A niech sama sobie przygotowuje, ja idę spać.

    ***


    Po dwóch tygodniach wreszcie odzyskałam władzę w rękach! Ta wredna kurwa związała mnie tej samej nocy i zabrała siłą do jakiegoś miasta. Byłam już tak blisko mojego celu, głupia zdzira! Zaciągnęła mnie do jakiejś bandy starców, którzy chcieli mnie „leczyć”. Akurat, chciała mnie im sprzedać, niedoczekanie! Nawet związana bez problemu przewróciłam jednego z nich i rozwaliłam mu głowę butem. Ależ się lała krew! Nie mogłam się powstrzymać, rzuciłam się na ziemię i chłeptałam posokę ze szczątków głowy tego debila. Drugi, widząc to, najpierw zwymiotował, potem wziął jakiś nóż i chciał mnie zaatakować… Phi. Zginął jeszcze szybciej niż jego towarzysz. Akurat zdążyłam rozciąć moje więzy, gdy weszła ta dziwka, która mnie tam przywiozła. Minęłam jej gardło o milimetry, udało mi się jednak rozedrzeć jej ramię nożem. Jak słodko smakowała jej krew, tak dawno marzyłam, aby poznać jej smak!

    Związała mnie znowu, tym razem dużo ciaśniej. Nie zatrzymywała się już, aż dowiozła mnie do tej cholernej górskiej chaty. Powiedziała, że wróci z pomocą i wyszła. Zostawiła mi nawet jedzenie, kurwa! Wyswobodzenie się trwało długo, ale wreszcie jestem wolna. Po co to piszę? Z przyzwyczajenia. I dlatego, że kiedyś ta historia stanie się znana jako życiorys największej służebnicy Bielara! A gdy posiądę jego moc, odnajdę ją. Odnajdę i zabiję. GIŃ, ŚCIERWO! Najpierw spalę dom twego mistrza, potem zniszczę ciebie. ZNISZCZĘ! W IMIĘ BELIARA!!!

    Czasy obecne


    Księga upadła bezwładnie na ziemię. Tygrysica nie wierzyła temu, co przeczytała, nie mogła pojąć nagłego wybuchu złości w swojej uczennicy. Była przecież tak obiecująca… Przeczytała jeszcze raz wszystko od wpadki podczas pierwszej wyprawy wyćwiczonej już Sonyi, zaciskając z gniewem pięści.

    - Głupia! – krzyknęła nagle. – Dlaczego jestem taka głupia? Trzeba było od razu ją wybadać po tym, jak wymknęła się zasmakować życia, przecież sama tak wpadłam…

    - Jesteś dla siebie za surowa, Tygrysico – odezwał się spokojny, głęboki głos zza jej pleców.

    - Ale to prawda! Musi na mnie ciążyć jakaś klątwa, najpierw straciłam moją córkę, potem ciebie, teraz uczennicę… Dlaczego?

    - Na to nikt nie zna odpowiedzi. Być może jednak zbyt prędko uważasz rzeczy za stracone? Mnie przecież nie straciłaś…

    - Masz rację, Mistrzu – przyznała, uspokajając się nieco. – Jeszcze nie jest stracona, a póki żyję nie spocznę, nim jej nie odnajdę i nie wyleczę!

    - Pamiętaj, przede wszystkim myśl. Sonya nie działa według planu, jest zwierzęciem…

    - Sonya nie jest zwierzęciem! – przerwała nagle Tygrysica. – Jest dziewczyną, bardzo obiecującą adeptką…

    - Ale zachowuje się jak dzikie zwierzę – tym razem wtrącił się Mistrz. – Niedobrze będzie iść za nią bez wsparcia, przecież sama wiesz, że musi być coś nienaturalnego w jej przemożnej sile… Znajdź sojuszników, bez nich może być ciężko opanować jej furię. Zwłaszcza, że dotarłszy do Telding, Sonya wzrośnie w siłę.

    - Tak uczynię. Powiedziałeś, Mistrzu, „Ukończ swoje szkolenie trenując siebie. Niech ta, którą uczysz, na powrót stanie się tobą, a ty stań się nią.” Daj mi jeszcze jakąś wskazówkę, powiedz dokąd iść…

    Odpowiedziało jej milczenie, duch odszedł. Mistrz nigdy nie powiedział jej więcej, niż było konieczne, nawet po śmierci nie stał się łaskawszy. Tyle mógł ją nauczyć… On jednak był na to zbyt honorowy.

    Po chwili, Tygrysica podniosła się i rzuciła zapis bezpośredniej relacji straty Sonyi na żer płomieniom. Wiele już opowiedziała swej podwładnej, która stała się jej droga jak córka. Wciąż jednak tyle było do opowiedzenia… Wyprawa w głąb terytorium orków i walka o oswobodzenie Mistrza, rozmowa, którą z nim przeprowadziła, gdy powiedział jej wszystko, co musiała wiedzieć, aby sama mogła stać się Mistrzynią. Kilkuletnie podróże po świecie po upadku Telding, poszukiwanie Mistrzów, których wymienił jej własny… Dziesiątki twarzy, setki przygód… I mogła nigdy nie dostać okazji, aby przekazać tą okazję Sonyi?

    Otarła twarz z popiołu, dociągnęła paski karwaszy i nagolenic, wsadziła kij do specjalnego pojemnika, podobnego do mocno wydłużonego kołczanu, który miała przewieszony przez plecy. Dzieło anonimowego kowala, wykonane z kilku kawałków skóry, pozwalało dobyć długaśnego kija z równą łatwością jak krótkiego miecza. Poprawiła pasek torby podróżnej, wyczuwając w środku ostrza kilkunastu shurikenów, jedynej obecnie pozostałości po jej Mistrzu. Nigdy nie lubiła ich używać, kilka razy jednak okazały się naprawdę przydatne… Poza tym, nie mogła [i]sprzedać[/b] pamiątki po Mistrzu!

    Rzuciła ostatnie spojrzenie dogasającym resztkom domu jej dzieciństwa. Nie mówiąc już ani słowa, odwróciła głowę i ruszyła sprężystym krokiem przed siebie, zdecydowana działać jak najszybciej, aby uratować tą, na której tak jej zależało…

    Akila, tydzień po przybyciu


    - Pani Tygrysica?

    Wojowniczka zdziwiła się, że ktoś zupełnie dla niej nieznajomy, jakieś dziecko około 15 roku życia, znalazło ją w środku miasta. Chłopak wyglądał na kuriera i zasadniczo nim był. Miał przewieszony przez prawe ramie i lewe biodro szarfę z pieczęcią Cechu Rzemiosł Różnych.

    - Tak, to ja. O co chodzi?

    - Przesyłka dla Pani. Chodzi testament. Proszę się zgłosić z tym w Urzędzie Miasta.

    Powiedział chłopak wręczając wojowniczce jakiś urzędowy dokument z woskową pieczęcią.


Umiejętności:
    Walka bez broni (Styl Tygrysa) - Zaawansowany
    Walka bronią dystansową (shurikeny) - Uczeń
    Walka wręcz (kij) - Uczeń

Atuty:
    Uderzenie Ki - ataki zyskują charakter magiczny; dzięki temu można zadawać rany istotom odpornym na ataki fizyczne oraz bezcielesnym, a nawet istotom odpornym na magie, ponieważ Ki nie jest czystą magią a wolą; użytkownik może "wyłączać i włączać" ten atut kiedy tylko zechce, atut ten jest niewykrywalny przez wykrycie magii ani inne czary poznawcze

Cechy:

    Elastyczna
    Uroda
    Chłonny umysł


Postać:
    - skórzane spodnie, ciepłe, acz pozwalające na swobodę ruchów; ze skórzanym pasem i sznurkami pozwalającymi na ściaśnienie nogawek w razie potrzeby
    - czarny podkoszulek i czerwona bluzka ze złotym haftem wzdłuż rękawów
    - solidna, skórzana kurtka
    - skórzane karwasze i nagolenice
    - Skórzane Rękawice Talentu; skórzane rękawice, które w miejscu knykci mają zgrubienia a na zewnętrznej ich części znajduje się rząd srebrnych run; rękawice nie przejawiają żadnej mocy dopóki nie zostaną aktywowane; każde udane trafienie daje 20% szansy na aktywowanie srebrnych run, którymi są pokryte rękawice; aktywowane rękawice zadają przy następnym trafionym ciosie podwójne rany i odrzucają przeciwnika, efekt wyczerpuje się w chwili zadania ciosu po aktywacji; siła zaklęcia zależy od MG*
    - torba podróżna z dodatkowym paskiem na shurikeny, pozwalającym na ich zakrycie; zawieszone wewnątrz 14 shurikenów
    - Amulet Tłumienia (niesprawdzony)
    - sakiewka do pasa
    - gruby, prawie dwumetrowy kij w dopasowanym, robionym na zamówienie skórzanym uchwycie na plecy

Ekwipunek:[list] - czerwona, jedwabna suknia kobieca (jedwab, dopasowane rękawy, długa do kostek, znaczący dekolt, suknia na ramiączkach, rozcięcie do połowy ud - nie krępuje walki ani biegu
- zwijane posłanie
- testament
- hubka i krzesiwo
- 5 sztuk platyny
- 3 sztuk miedzi
- 6 sztuk srebra
- 53 sztuki złota
_________________
Avenker: budze nimfę
Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
Avenker: co to znaczy udaje?
Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
Avenker: a to szmata
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Nimfa teleportuje się.
Avenker: a to szmata




 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

| | Darmowe fora | Reklama


Głosując na stronę na poniższych toplistach wspomagasz jej rozwój ;)
Gry Wyobraźni - Strona o grach PBF Toplista-Gier Toplista gier rpg Głosuję na GRĘ !!! Ninja Gaiden PBF
© 2007-2009 for Artur "Władca Zła" Szpot
Strona wygenerowana w 0,15 sekundy. Zapytań do SQL: 13