Obrazki strony End of Days są hostowane na serwerze photobucket.com. Jeśli nie ładują się ona prawidłowo, najprawdopodobniej strona photobucket.com jest chwilowo niedostępna. Przepraszamy za utrudnienia.
SzukajUżytkownicyGrupyStatystykiRejestracjaZaloguj się

Poprzedni temat «» Następny temat
A
Autor Wiadomość
Faust272 
Namiestnik


Wiek: 34
Dołączył: 11 Kwi 2008
Posty: 2598
Skąd: Słupsk
Wysłany: 2009-10-25, 12:43   A

Gracz: Argon


Imię: Argon
Nazwisko: Tyberius (przybrane)
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 35 lat

Stan:
Całkowita odporność na trucizny pochodzenia pajęczego (patrz, przeklęty pierścień).
Prawdziwe Widzenie - patrz gogle

Doświadczenie: 7000

Pochodzenie: Prawdopodobnie zachodnio-północna wyspa Bologia. Jako dziecko został znaleziony na wybrzerzu południowego Veragoru. Wychowywany przez przybranego ojca - Deleghita. Odziedziczył po nim szlachecki herb: czarnego orła na białym tle.
Wyznanie: Angrogh. Postać wierzy w dobro, niesienie nadziei i nie poddawanie się przeciwnościom losu. Twierdzi, iż „po każdej burzy, przychodzi poranek”, nowa nadzieja. Nie jest fanatykiem. Wierzy w kompromis i w to, że wszyscy popełniamy błędy i możemy się nawrócić, oraz, że o życie trzeba dbać.
Charakter: Inspirowany przez opowieści swego przybranego ojca o honorze i bohaterstwie królewskich paladynów z Gorcji, już od najmłodszych lat postanowił głosić dobro i walczyć ze złem. Argon ma opinię człowieka opanowanego i spokojnego, jednak w sytuacjach ekstremalnych może wyjść z niego porywczość charakteru i arogancja. Ciężko zasłużyć na jego prawdziwą przyjaźń, jednak ta jest aż po grób. Nie obawia się swojej śmierci ponieważ twierdzi, że jest ona tylko i wyłącznie w rękach Angrogha. W życiu kieruje się honorem, lojalnością i nakazem swojej wiary. Dba zarówno o kondycję fizyczną, jak i duchową ("Należy być silnym jak lew, a zarazem szlachetnym jak kwiat. Poprzez trening można dotrzeć do bram niebios, jednak o duszę trzeba dbać"). Wie, iż nie każde środki uświęcają cel. Jest idealistą, kierującym się w swoim postępowaniu wzniosłymi celami. Uważa, by podczas swoich działań, nie krzywdzić innych wokół siebie.
Słabości: Nina - uratowana przez niego rudowłosa, biedna dziewczyna, która miała spłonąć na stosie. Odwdzięczyła się, wyciągając Argona z opresji. Jakiś czas potem tajemniczo zniknęła. Mężczyzna zadużył się w niej od pierwszej chwili i cały czas ją poszukuje. Ponadto, odkąd tylko pamięta odczuwał lęk przed głęboką wodą, toteż nigdy nie nauczył się pływać. Niezbyt lubi też widok owadów i insektów. Argon jest bardzo wrażliwy na bluźnierstwa przeciwko Angroghowi.
Wygląd: Dobrze zbudowany (185 cm wzrostu) mężczyzna. Jasna karnacja skóry, miejscami nieco blada. Posiada długie, czarne włosy (gdzieniegdzie oznaczone siwizną) i duże zielone oczy wraz z krzaczastymi brwiami. Twarz podłużna, lekko kanciasta z zarysowaną dolną szczęką i sprawiająca wrażenie srogiego, lecz sprawiedliwego człowieka, lekki zarost. Kilka blizn na rękach i twarzy. Czarny tatuaż w kształcie oka na klatce piersiowej. Zawsze chodzi pewnym krokiem, wyprostowany.
Styl walki: "Akiado".
Jeden z najstarszych styli walki białą bronią. Łączy technikę fechtunku bronią jednoręczną (zazwyczaj mieczem obosiecznym) wraz z użyciem tarczy. Wyewoluował ze starego stylu "Akia", który był w użytku jeszcze przed ostatecznym upadkiem Gorcji. Według ówczesnych pism, został stworzony przez szlachcica Kusharona, który nie chciał walczyć chaotyczną serią ciosów stylu powszechnego. Wiele podróżował i udoskonalał technikę walki orężem. Postanowił poświęcić więc połowę swego życia na spisanie zasad stworzonej przez siebie formy walki. Jako pierwszy uporządkował w niej całą swoją wiedzę o fechtunku, segregując ją i dzieląc na pozycje. Ich ilość szacuje się na kilkanaście. Charakterystyczną cechą tego stylu jest dobrze rozwinięta praca nóg. "Ostrza przeciwnika często można uniknąć, schodząc mu z drogi. Wystarczy kilka centymetrów, by broń naszego przeciwnika chybiła celu." Posługujący się stylem Akiado wojownik, cały czas balansuje swoim ciężarem ciała z lewej strony na prawą, przenosząc go co trochę na inną nogę. Ułatwia to wykonanie uniku i trudnia przeciwnikowi rozpoznanie jego kolejnego kroku. Kolejną zasadą był podział kierunków ataku. Mistrz podzielił ciało ludzkie na cztery kierunki ataku, dzieląc je na ćwiartki. Podział opierał się na dwóch liniach: jedną pionową przez środek, drugą poziomą pod żebrami. Ułatwiało to wykonywanie precyzyjnych ataków. Styl wyróżnia się także finezyjnymi i przemyślanymi ruchami.
- "Fechtunek" - jedna z zachowanych rycin w księdze.

Bazując na księdze wnioskuje się, że Kusharon musiał być niezwykle wykształconym i inteligentnym - jak na swoje czasy - człowiekiem. W swoim dziele zawarł mnóstwo metafor i moralistycznych opowieści. Księga ozdobiona była również wieloma rycinami, obrazującymi treningi fechtunku. Niestety, do dziś zachowały sie tylko strzępy jego dzieła. Znaczna część jego wiedzy przekazuje sie tradycją ustną. Znana jest na przykład pewna przypowieść, dzięki której tłumaczy, dlaczego tak dużą rolę w walce powinno się przywiązywać szczegółom postaw:
"Z powodu braku gwoździa koń zgubił podkowę. Z powodu braku podkowy jeździec stracił konia. Z powodu braku konia nie dostarczono wiadomości. Z tego powodu wróg zwyciężył bitwę..." - Tom IV, Wstęp do rozdziału 1.
Technika walki Kusharona była z czasem wiele razy zmieniana i udoskonalana przez jego uczniów, a potem mistrzów. Używany za czasów Drakana styl Akiado, zarezerwowany był tylko i wyłącznie dla straży przybocznej króla. Wraz z buntem i odpadem części paladynów, po kilku wiekach został rozpowszechniony w północno-zachodniej części Eredanu. Obecnie, jedynym problemem w jego nauce jest znalezienie odpowiedniego trenera, których ciężko spotkać w innych częściach kontynentu. Jednak nawet nieliczni z nich poznali wszystkie z postaw. Najczęściej, znane są trzy podstawowe, czyli Węża, Byka oraz Orła.

Poznane pozycje podstawowe:
1. Orzeł – lekki rozkrok przy ugiętych kolanach, z lewą nogą wysuniętą do przodu. Ręka z tarczą trzymana przed sobą na wysokości torsu. Prawa ręka z mieczem skierowana jest ku górze, lekko zgięta w łokciu. Pozycja zrównoważona, dobra zarówno do obrony jak i ataku, dlatego jest najczęściej używana.
-Cios wyjściowy: Fendente - Uderzenie zadawane ostrzem od góry pod skosem w lewo, wraz z krokiem prawej nogi do przodu i skrętem bioder. Celem najczęściej jest głowa, ręka lub ramię przeciwnika.
2. Byk – znaczne ugięcie kolan i szeroki rozkrok, z lewą stopą do przodu. Tarcza trzymana jest wysoko przed sobą, zasłaniająca większość ciała od poziomu oczu w dół. Dłoń dzierżąca miecz cofnięta aż za linię głowy, znajduje się równolegle do podłoża, gotowa do wymierzenia prostego pchnięcia. Ponieważ broń jest zasłonięta przez tarczę, przeciwnik z przodu jej nie widzi. Pozycja bardzo stabilna, zapewniajaca najlepszą obronę, jednak utrudniająca poruszanie się.
-Cios wyjściowy: Mezani – Pchnięcie z wyrzutem prawej ręki do przodu, przy zachowaniu naturalnego kąta pomiędzy przedramieniem ręki a ostrzem. Prawa noga wędruje wtedy daleko do przodu a uderzenie zadawane jest z góry, dołu, lub z prawej strony tarczy, na wysokość bioder czy brzucha przeciwnika.
3. Wąż – postawa boczna z prawą nogą z przodu. Lewa ręka z tarczą za sobą, prawa ręka z mieczem wyprostowana wzdłuż ciała. Charakterystyczną rzeczą jest tutaj to, że rękojeść miecza trzymana jest odwrotnie. Zapewnia to zwiększenie rozmachu broni, a w konsekwencji siły ciosu. Pozycja nastawiona na szybki atak z zaskoczenia, z ograniczoną możliwością obrony.
-Cios wyjściowy: Sotane – Zgięcie kolan i szybki krok prawej stopy do przodu, przy jednoczesnym wymierzaniu ciosu. Cięcie jest wykonywane po łuku, od dołu do góry, aż do poziomu głowy. Najczęściej trafia w tors przeciwnika. Po tym, zazwyczaj następuje zmiana trzymania miecza w ręce na normalny i zamach na odlew.

Historia postaci:

Gdzieś pomiędzy Kaldinją a Veragorem


Słońce kryło się już w połowie za równą linią morza, czerwienią barwiąc błyszczące grzbiety spokojnych fal i zawieszone w nad nimi bezchmurne niebo. Mężczyzna w sile wieku zatrzymał się na łagodnej skarpie pokrytej kępami trawy, w którą zaczynał się wgryzać piasek wybrzeża. Cisza po burzy - pomyślał człowiek pod nosem wygwizdując wojacką piosenkę i wpatrując się w nienaruszoną niczym i spokojną taflę jeziora. Długą chwilę stał i mierzył wzrokiem ukołysujące się do snu morze. W końcu podjął sprężysty marsz wzdłuż linii brzegu, od czasu do czasu rzucając przelotne spojrzenia w stronę zachodzącego słońca. Po chwili mężczyzna spoczął na pobliskim pniu dębu, pokrytym wilgotnym, zimnym mchem.

Szum fal zagłuszyło znajome ujadanie. Wkrótce przy człowieku pojawił się młody szary wilk, o srebrzystej sierści. Wprawny myśliwy nie dałby mu więcej jak rok. Zwierzę obiegając właściciela dookoła nie przestawało szczekać.
- Co jest Fenix? Co jest piesku? - pytał ożywiony człowiek, zdziwiony zachowaniem towarzysza podróży. Nie wiedział dlaczego, ale jakoś nie przechodziło mu przez gardło słowo „wilk”. Po prostu traktował go jako psa.W odpowiedzi Fenix odbiegał kilka metrów wyraźnie dając do zrozumienia o co mu chodzi i wbiegajac spowrotem do lasu.

Nagle z drzew zaczynają wychodzić jacyś ludzie. Jest ich trzech i zachowaniem przypominają zwierzęta. Krzyczą głośno, bluzgają się nawzajem i wymachują mieczami na około. Podchodząc bliżej, zauważają postać siedzącą na pniu. Wreszcie uciszają się i otaczają pień z trzech stron. W końcu, mogą dostrzec mężczyznę, który drzemie sobie swojsko. Zatrzymują się.
- Dawaj całe swoje złoto, chuju! - krzyknął jeden z nich.
Nie widząc żadnej reakcji ze strony osoby do której się zwracał, zbir podszedł bliżej i tępą stroną miecza szturchnął go w ramię. Ten, nie wyrażając żadnych emocji uniósł głowę, otworzył powoli oczy i spojrzał na awanturnika, który trzymał miecz gotowy do zamachu.
- Opuść swoje ostrze. - powiedział spokojnym tonem - Chyba, że chcesz posmakować mojego... - Dodał, patrząc niewzruszonym wzrokiem na przeciwnika.
- Myślisz, że w jakiej ty jesteś sytuacji staruchu?! Oddaj nam swoje złoto, a darujemy ci życie! - Wykrzyczał złodziejaszek dalej trzymając podniesiony miecz.

Dwaj pozostali milczeli i spoglądali z niepokojem na obu mężczyzn. Nie wiedzieli kogo bardziej mają się obawiać. Ich ofiara była zadziwiająco spokojna. Człowiek siedzący na pniu odwrócił wzrok od oponenta, spojrzał to na drugiego, to na trzeciego oprycha. W końcu oczy skierował na ziemię pod swoimi stopami. Wszystko zdażyło się dosłownie w ułamku sekundy. Starzec szybkim ruchem sięgnął ręką w piasek między stopami i wyciągnął ciężki, pozłacany miecz. Jednym zamachem ściął rękę przeciwnika, w której ten trzymał swój oręż. Łotrzyk padł na ziemię krzycząc i turlając się bez celu. Jego towarzysze skamienieli i nie odważyli się podejść do mężczyzny, który małym zamachem w powietrzu pozbył się krwi na swoim ostrzu. Powoli wstał, opierając się o miecz. Dopiero teraz trzech opryszków dostrzegło wielkość swojego oponenta, który ich przewyższał. Nosił piękny, stalowy pancerz, na środku którego widniała czarna naszywka w kształcie kruka. Wojownik odwrócił się i przystawił swój miecz do gardła leżącego złodzieja, gdy ten przestał już krzyczeć z bólu.
- Deleghit z rodu Tyberiusa, to moje imię... Imię, które zapamiętasz do końca życia.
Po chwili towarzysze złodziejaszka ocknęli się i pobiegli ratować swojego kompana. Rycerz zamachnął się, aż rozniósł się świst ostrza przecinającego wiatr. Wbił swój miecz w ziemię, jednocześnie dając tym do myślenia swoim przeciwnikom.

Jeden zatrzymał się i pomyślał: Co on robi? Opuścił miecz? Tak mizernie chce skończyć?. Spoglądał raz na wykrwawiajacego się kolegę bez kończyny, raz na stojącego przed nim, wyprostowanego wojownika. Po chwili ocknął się i zaczynał podnosić miecz ku górze. Gdy już miał zamiar zatopić swoje ostrze w ciele Deleghita... nagle jego ręka zatrzymała się. Tyberius odepchnął się jedną nogą i chwycił za nadgarstek swojego oponenta, nim ten zdołał zareagować. Szybkim uderzeniem powalił przeciwnika wyrywając jednocześnie mu miecz z ręki. Przestraszony łotrzyk zaczął uciekać na czworaka, jakby nie potrafił stanąć na nogi. Deleghit z pogardą wbił zdobytą przed chwilą broń w udo oprycha, jednocześnie przytwierdzając go do ziemi. Po chwili, podchodził już do trzeciego ze złodziei. Zbój z wymalowanym przerażeniem na twarzy rzucił broń i zaczął w panice uciekać w stronę lasu. Gdy był już przy pierwszym drzewie...ostrze dosięgło jego pleców. Przebiło nieszczęśnika na wylot, a ten padł na ziemię. "Ofiara napadu" podeszła do martwego już przeciwnika, wyjęła swój miecz i włożyła do pochwy na swych plecach.

Wiatr wiał na tyle mocno, aby roznieść wszędzie zapach krwi. Gdzieś z lasu dało się słyszeć skowyt wilka. Deleghit podszedł do dwóch poprzednich przeciwników i zauważył, że ten, któremu odciął rękę już wyzionął ducha, natomiast drugi leży spokojnie, jakby pogodził się ze swoją śmiercią. Podszedł do niego i wyciągnął wbite ostrze. Zbój głośno zawył z bólu.
- Już chyba dość ofiar, jak na tak szkarłatny wieczór, nie sądzisz? - powiedział spoglądając w niebo - Jesteś wolny. Jeżeli uda ci się przeżyć samotną wędrówkę przez las, to warto było darować ci życie... - Mówiąc to, rzucił na ziemię monetę z wybitymi krzyżującymi się ostrzami. Po chwili popatrzył się na jezioro, ukłonił głowę, jakby chciał złożyć hołd i odszedł, pozostawiając rannego złodziejaszka przy życiu.

Po kilkuset metrach mężczyzna zauważył Fenixa, a przy nim poruszane przez powracające fale ludzkie ciało. Po odwróceniu na plecy postać okazała się być młodym chłopakiem, niemal dzieckiem o bardzo ciemnych włosach, które wyraźnie kontrastowały z jego niemal bladą jak mąka skórą. Był bardzo chudy i zaniedbany. Mężczyzna odnajdując ledwo zauważalne znaki życia w młodym ciele, ostrożnie ułożył sobie chłopca na barkach i żwawym krokiem ruszył przez wydmy spowrotem w stronę, z której przyszedł.

***

Telding, sześć lat później


Było gorące, letnie popołudnie. Zewsząd unosił się pył i kurz, który dzięki silnemu wiatrowi uporczywie pchał się do oczu.W zatłoczonej bramie głównej zgiełk i zamieszanie towarzyszył od świtu do zmierzchu. Dwie młode dziewczyny trzymając się za rękę przeciskały się przez tłumy. Właśnie dzisiaj miał przyjechać kolejny duży transport towarów z Crumbles. W północnej bramie, kupcy, żołnierze, podróżnicy, rzemieślnicy i wszelakiej maści typy, wszyscy wymieszani z garstką mieszczan chcieli jak najszybciej pozbyć się swojego towaru, który nie zawsze był zdobyty w legalny sposób. W końcu kobiety zatrzymały się przy jednym z kolorowych kupieckich straganów, obserwując coraz szybszy wjazd kolejnych wozów do miasta.
- Zobacz, jest! - cicho zachichotała blondynka wskazując ruchem głowy na długowłosego szatyna, zajętego właśnie rozładunkiem drewnianej skrzyni z kupieckiego wozu.
- To on? Przystojny... - wyszeptała rudowłosa dziewczyna, nie odrywając wzroku od młodzieńca - Jak się nazywa?
- Argon.
- Argon… jak? - zapytała odrywając wzrok od chłopaka.
- Po prostu Argon. - wzruszyła ramionami blondynka i po chwili przeczesując dłonią włosy dodała. - To sierota. Ojciec mówił, że znaleźli go na brzegu na wpół nieżywego jak był jeszcze dziecięciem... Morze go wyrzuciło, chyba ze statku z Bologii! Romantycznie, co nie? - zapiszczała.
- Jego rodzina zginęła?
- Nie wiem. Nawet on tego nie wie, bo nie pamięta kim był i skąd... Tylko imię. Imię pamiętał. Zamieszkał ze starym kupcem Deleghitem, który go znalazł. Ale jak widzisz, uczy go nie tylko kupiectwa...
- Argon... - zamyśliła się śliczna rudowłosa, z przymrużonym okiem obserwując młodzieńca. - Przedstawisz mnie? - spojrzała na koleżankę.
- Jasne!

***

Północna Bortia, półtora roku później


Ognisko wesoło trzeszczało palonym suchym świerkowym drzewem i strzelało małymi iskrami ku czarnemu niebu. Płomień rozjaśniał prawie całą niewielką kotlinkę w lesie. Blask paleniska wydobywał z mroku sylwetki dwóch postaci siedzących wokół niego.
- Deleghicie? - podjął młody mężczyzna ze wzrokiem utkwionym w koniec kija, na którym piekł się spory kawał boczku.
- Tak, Argonie? - odpowiedział starszy mężczyzna zajęty tą samą czynnością.
- Długo nad tym myślałem... - zaczął niepewnie szatyn i jakby przekonując siebie, ciągnął dalej bardziej stanowczo. - Chciałbym zaciągnąć się do armii.
- Po co? - skrzywił się starszy mężczyzna udając obojętność.
- Chciałbym się sprawdzić. Sam wiesz, że kupiec ze mnie jak... Nie chcę być...
- Jaki? Taki jak ja? - wtrącił w słowo Deleghit.
- Nie! Wręcz przeciwnie! - odpowiedział młodzieniec urażonym tonem. - Ty też służyłeś przecież. Opowiadałeś mi kiedyś!
- I nic dobrego ani z tego nie było, ani nie ma... - dokończył rozmówca spokojnie i spojrzał na Argona. - Kilka ran, kilka wspomnień, wszyscy przyjaciele na tamtym świecie... Ani żony, ani dzieci, tylko ciebie mam dzięki Angroghowi...

- No i jest jeszcze Fenix! - młodzieniec wyszczerzył białe zęby w szerokim uśmiechu.
Słysząc swoje imię, leżący między nimi szary wilczur, otworzył oczy i podniósł łeb nastawiając uszu.
- Taak. - mruknął przyjaźnie Deleghit, kładąc pomarszczoną rękę na głowie zwierzaka.
- Słuch ma jeszcze wyborny, nie to co ja... - dodał drapiąc za uchem układającego się do przerwanego snu wilka.
- Chciałbym zostać zwiadowcą. Tak jak ty. - ciągnął temat Argon, przyglądając się z bliska jakości pieczeni. Musiał w końcu to załatwić.
- Taaak... - westchnął starzec zdejmując boczek z kija – Myślę, że przyszedł już czas, bym coś ci dał…

***

Dzień marszu na północ od Telding, rok później


- Zbiólka lekluci! W szelegu szybciolem, kulwa jego mać! - darł się gardłowo łysy olbrzym z kwadratową szczęką na środku piaszczystego dziedzińca.
Kilkunastu mężczyzn z obciętymi krótko przy skórze włosami, z czego większość stanowiła wychudzona młodzież, ustawiło się w pośpiechu ramię w ramię naprzeciw kaprala. Rozebrani do pasa, ubrani byli wszyscy w jednakowe czarne spodnie, skórzane buty i czerwone przepaski.

- Będziemy dzisiaj ćwiczyć stlelanie do celu z kuszy! - wrzeszczał przełożony mimo, że wokoło było cicho jak makiem zasiał.
- A co to jest do chuja?! - warknął zaskoczony kapral wytykując palcem jednego z rekrutów. Podszedł do wskazanego szatyna i zaglądając mu z odległości kilku centymetrów prosto w zielone oczy, zapytał z drwiną - Co to kulwa jest!?
- Co jest co, panie kapralu!? - śpiewająco odpowiedział pytaniem, równie zdziwiony i wyprężony jak struna młodzieniec.
- To! - bąknął żołnierz stukając rekruta palcem w klatkę piersiową.
- Melduję posłusznie, że to jest tatuaż panie kapralu!
- Ślepy kulwa nie jestem! - wrzasnął mu nad uchem tamten i robiąc kilka kroków do tyłu, z rękoma splecionymi za plecami, zmierzył tatuaż krytycznym wzrokiem.
- Co znaczy ten lysunek, się pytam, nie? - kapral przekrzywił głowę lustrując wzory.
- To jest oko... Chyba... - odpowiedział chłopak niepewnie. Był zaskoczony takim pytaniem. Nikt nigdy go o to nie pytał.
- Jak to kulwa chyba? Ja mam wiedzieć? Ja kulwa moge! Może to jest w pizdu jebana talcza do celu, ha?! - kpił rechocząc kapral.
- Ja... Nie wiem co dokładnie znaczy ten tatuaż! Mam go odkąd pamiętam! - odkrzyknął młody mężczyzna patrząc w powietrze nad przełożonym. Widać jednak było, że młodzieniec zaczynał tracić cierpliwosć w tym temacie.
- A jak się nazywacie pobolowy to pamiętacie?! - ryknął kapral.
- Argon! - odkrzyknął rekrut.
- Algon?! - zapytał retorycznie żołnierz podchodząc bliżej do chłopaka. Ten przeniósł wzrok na pochyloną nad nim, pokrytą bliznami twarz kaprala.
- Nie, Argon! - ryknął ze złością, na swoje nieszczęście opluwając żołnierza przy tym niechcący. Po chwili, stracił przytomność lądując ciężko na plecach z połamanym nosem.
- Do ciupy na dwa dni! I do cylulika! I w takiej kolejności, do chuja! - warczał przez zaciśnięte zęby kapral do mężczyzn, stojących po obu stronach pustego po szeregowcu miejsca.
- Algon... - mruknął kapral sam do siebie, ścierając rękawem krople krwi z czoła.

***

Trzy lata później

List kaprala Pabla, do dowódcy koszar, Harada


Kapitanie!

Zgodnie z Pańskim rozkazem wybadałem tego…Algona z formacji zwiadowczej. Myślę, że dobrze sprawdzi się w tej misji. Potrzebny nam do niej jakiś zdrowo myślący chłopak, który ma łeb na karku a nie między nogami. Niniejszym zdaję swój raport z wywiadu środowiska, między innymi z rozmowy z jego przybranym ojcem, Deleghitem. Według moich informacji to emerytowany rycerz, który służył jeszcze za czasów Drakana. Na pytanie dlaczego zamieszkał na zadupiu odparł, że nie zamierza gnić jak szczury w mieście. Gość już mi się wtedy spodobał! Ale do rzeczy.

Według wspomnianego już opiekuna, szeregowego Argona od zawsze interesowała walka, lecz to właśnie religię Angrogha darzył szczególnymi względami. Od momentu, gdy ten cały Deleghit go przygarnął, wpajał mu podobno te całe bzdety o paladynach. Podobno uczył go szermierki i retoryki. Podarował mu nawet kiedyś swoją błogosławioną przez kapłanów tarczę, ale Argon Tyberius nic o niej nikomu nie wspominał. Często bywał na polowaniach w pobliskich lasach, podobno z jakimś elfem. Niestety, o nim nic się nie dowiedziałem. Tak czy inaczej, ten cały Argon często bywał w kaplicach podczas różnych świąt. Widocznie prawiczkowi nie śpieszyło się do ożenku, hahaha!

Wśród rówieśników z kompanii ma opinię człowieka spokojnego i rozsądnego. Szkolenie militarne przeszedł wzorowo. Był częstym członkiem straży kupieckiej w mieście. Swoimi czynami, broniąc rannych kolegów i odpierając ataki bandytów, udowadniał słuszność swojego życiowego wyboru. Tylko trzy lata spędził w nowicjacie straży. Nie często to mówię, ale ten chłopak ma chyba talent do wojaczki. Widać, ze ktoś go wcześniej musiał uczyć fechtunku. Jedno mnie tylko zaniepokoiło podczas mojej ostatniej rozmowy z nim. Wierzy iż należy rozmawiać, dopiero potem walczyć, co dla mnie jest co najmniej dziwne. Kulwa! (za przeproszeniem, Kapitanie) Skąd ten chłopak się urwał? Tak czy inaczej, to chyba dobry kandydat do tej misji. W końcu, ostatni zwiad z południowej Kaldinji do nas nie powrócił, a jak sam Pan Kapitan dobrze wie, szkoda nam tam wysyłać większego oddziału.

Podsumowując, z wielką chęcią oddeleguję go Panu Kapitanowi do tego zadania.

PS: Nieoficjalnie, zapraszam Pana Kapitana na degustację nowowyrabianego przez mojego kuzyna szlachetnego trunku. W razie chęci…wymiany wzajemnych doświadczeń, proszę o jak najszybszy kontakt. Ku chwale Straży, Kapitanie!


***

Północno-wschodnia część pustyni Kaldyjskiej, trzy miesiące później


Po pustynnej drodze maszeruje młody chłopak. Dostał pierwszą misję od samego dowódcy – miał to być rutynowy zwiad na pustynie, do pobliskiej krainy Kaldinji, by zbadać obszar wokół prastarego monumentu Vakrisa, w którym od wieków płonął święty ogień. Legenda głosiła, iż tenże monument chroni swoją obecnością pobliskie krainy od wdarcia się na ich teren złowrogich mocy. Kiedyś mówiło się, że Vakris był mesjaszem ludzi, którzy dopiero co osiedlali się na kontynencie. To właśnie on zwalczył pierwszą plagę nieumarłych, która przybyła do Eredanu.

Niewielu ludzi zna historię tego proroka, chociaż wiadomo było, że został zabity przez jednego z jego uczniów. Angrogh, płacząc nad tą straszna śmiercią swojego syna, wyciął mu serce i umieścił na piedestale na środku pustyni. Serce zapłonęło olbrzymim, nieprzeniknionym płomieniem i pali się do dziś z nieprzerwaną, magiczną mocą. Historia stała się legendą. Legenda stała się mitem. Z czasem ludzie zapomnieli o swoim boskim wybawicielu. Chociaż niewielu w to wierzy, każdy jakoś podświadomie czuje, że Ogień Vakrisa pomaga mieszkańcom z okolicy, jednak nikt nie mógł się do niego zbliżyć przez jego niezwykle gorący żar. Podziwiany mógł być tylko z oddali. Właśnie tam miał się udać Argon, nie zaprawiony jeszcze w prawdziwym boju. Chłopak przez całą drogę powtarzał sobie, że nic nadzwyczajnego nie zobaczy.

Gdy przekroczył granicę Kaldinji, nie spodziewał się zobaczyć tego nawet w najgorszych snach. To, co ujrzał zmroziło w nim młodzieńczą, gorącą krew. W oddali, tam, gdzie miał znajdować się święty symbol mesjasza, rozpościerały się majaczące nieprzeniknioną mgłą bagna. Nie docierały z tamtąd żadne promienie zachodzącego słońca. Z oddali słychać było krzyki ludzi…i innych stworzeń. Widać było palący się ogień w wioskach, najwyraźniej rabowanych...lecz przez kogo?Najgorsze było to, że Argon nie ujrzał płomienia. Pradawny znak świętości znikł, jakby przytłoczony nieprzeniknioną ciemnością, która dochodziła od strony południowego morza. Jakby czarna mgła ugasiła jego źródło. Strażnik sam nie wiedział ile czasu wpatrywał się w ten przerażający widok. Nie miał odwagi pójść dalej. Musiał zawrócić.

***

Koszary Telding, cztery miesiące później


Pośród koron drzew ciężko już było dostrzec zarysy zachodzącego słońca. Na środku polany stoi młody chłopak, dzierżący w prawej ręce długi, drewniany kij. Rozebrany do pasa, ujawnia swoje niemalże wychudzone, blade ciało. Na klatce piersiowej można było dostrzec jakiś czarny zarys. Drugą ręką odgarnął z twarzy pozlepiane od potu czarne włosy. Pozwoliło to dostrzec przystojną, młodą twarz i jego charakterystyczne, zielone oczy. Skupiając całą siłę powoli wyprostował się z jękiem, by zaraz zachwiać – jego obolałe mięśnie dały o sobie znać. Pot obficie spływał mu z czoła. Ciężko dychał, jednak nie spuszczał wzroku ze swojego przeciwnika, stojącego kilka kroków przed nim.
- Tylko waleczni i odważni mogą nazywać siebie strażnikami króla! Nie narzekają na trudności, wysiłek i ból! Oni się w nich lubują! Nigdy się nie poddają! - wykrzyczał niemalże jego oponent, mężczyzna trzymający w ręce znacznie krótszy kij. Był w sile wieku, postawnej postury. Nie było po nim widać zmęczenia. Jego bystre, niebieskie oczy nie wyrażały żadnych emocji. Tylko nieznaczna siwizna na jego brązowych włosach mogła świadczyć o jego starości. Po chwili zamysłu, runął do przodu i zamachnął się swoją bronią na chłopaka. Ten zrobił zręczny koziołek w bok, by po chwili wymierzyć szybkie pchnięcie, które jednak zostało z łatwością sparowane i odbite. Nastąpiła szybka wymiana ciosów i uników między walczącymi. Wreszcie starszy mężczyzna błyskawicznie odpowiedział pchnięciem, trafiając młodziaka w brzuch. Ten, pchnięty siłą ciosu cofnął się do tyłu, by po kilku chwiejnych krokach upaść plecami na ziemię. Jego przeciwnik powoli podchodził do niego, z uniesioną do góry bronią.
- Rycerz jest szlachetny i uczciwy w walce. Nigdy, nie stosuje forteli, które wyrządziłyby uszczerbek na jego honorze...- powiedział, opuszczając kij i podając chłopakowi prawą rękę. Ten wpatrywał się z wyrzutem krótką chwilę w stojącą nad nim postać, by po chwili korzystając z jego pomocy ciężko wstać i otrzepać się z kurzu.
- Cieszę się, Deleghicie, że to już koniec treningów na dzisiaj. Ostatnio wyjątkowo się nade mną znęcasz. Czyżbyś ciągle denerwował się, że wygrywam z tobą w szachy? - przyznał z uśmiechem na twarzy młodzieniec, oddając rozmówcy kij.
- Nauka tak wdzięcznego zajęcia jak szermierka powinna cię cieszyć zawsze. - odparł wojownik z powagą na twarzy.
- A co do gry w szachy...szczęściem, zawsze trafiasz na mój napadowy ból głowy... - powiedział, uśmiechając się szeroko -...Ale jeśliś innego zdania, z chęcią rozstrzygniemy nasz spór w polu, haha!

Deleghit wziął od chłopaka kij i wyczochrał ręką jego bujną czuprynę, wytrzepując z niej przy okazji resztki piasku.
- Dobrze się dzisiaj spisałeś, Argonie. No już, leć do tej swojej księżniczki, bo coś czuję, że tylko o niej dziś myślałeś.
Na te słowa, na zmęczonej i pobrudzonej twarzy chłopaka momentalnie powróciło życie. Pośpiesznie wykonał kilka kroków w stronę pobliskiego gościnca, zatrzymując się jednak i odwracając po chwili, jakby właśnie coś sobie przypomniał.
- Wiesz, chciałbym kupić je....ee, coś do jedzenia na podróż, a ostatnie zarobione pieniądze pożyczyłem przyjacielowi. Mógłbyś... W końcu, jakby nie patrzeć, dzisiaj prawie przetrzebiłem ci skórę. Chyba coś mi się za to należy. - Argon porozumiewawczo mrugnął lewym okiem.
Deleghit spojrzał łaskawie na chłopaka. Po chwili wyjął małą sakiewkę przymocowaną do pasa i rzucił Argonowi.
- Rycerz walczy i naraża się wyłącznie dla sławy i chwały rycerskiej, nie dla bogactw materialnych. Udział w zwycięskim boju, pokonanie silnego przeciwnika czy po­twora jest dla niego znacznie ważniejsze od łupów, które przy okazji mogą wpaść mu w ręce... Ale fakt, wymęczyłeś mnie dzisiaj wyjątkowo, haha. - odparł z uśmiechem mężczyzna. Argon zręcznie złapał sakiewkę i z zadowoleniem ścisnął ją w garści.
- Aha, i pamiętaj synu! - tutaj Deleghit wyprostował się i podniósł palec wskazujący. Zawahał się nie wiedząc co powiedzieć, jakby bał się swoich słów.
- Rycerz jest dworny wobec dam. Taktowny, uprzejmy i godny zaufania. Nie może splamić jej imienia. - dokończył za niego chłopak. Deleghit słysząc te słowa zrezygnował ze swojej myśli. Opuścił rękę, a na jego twarzy znów zagościł uśmiech.
- Ale przede wszystkim, nie może dać jej czekać na ulicy... Ruszaj!
- Tak jest! - Argon zasalutował i jeszcze szerzej się uśmiechnął. Po chwili z całych sił pognał drogą przez las, mijając kolejne świerkowe drzewa. Nagle obraz zaczyna rozmywać się i rozpływać jak opary. Kolory zacierają się z wypływającą zewsząd szarością. Po chwili, wszystko zmienia się w nieprzeniknioną czerń...


Stłumione krzyki ludzi, odgłos walących się domostw, smród dymu… To właśnie zbudziło Argona z błogiego snu w miejskich koszarach. Otworzył oczy. Zdał sobie sprawę, że to był tylko sen. Słysząc w ciemnościach ożywione szepty kolegów z kompanii natychmiast się podniósł. Wilk pod jego łóżkiem zaczął warczeć. Nagle, niemal wyważając drzwi, wpadł do środka uzbrojony mężczyzna, wpuszczając do pomieszczenia szeroki snop światła.
- Wstawać nędzne śmiecie! Do bram! Orkowie oblężają miasto!

***

Mieszkanie w centrum Telding, rok później


- No cóż, jeśli chcesz o tym posłuchać, opowiem Ci... Pamiętam to jak dziś. Słońce przebyło już połowę swojej drogi po bezkresnym niebie. Grzało niemiłosiernie i raziło nas wszystkich w oczy...

Argon ciężko oddychał, miał spieczone, zeschnięte wargi. Wypluł w bok nagromadzony piasek z ust. Zdał sobie sprawę, że nic nie słyszy. Otworzył oczy i poczuł, że leży brzuchem na posadzce. Powoli dochodziły do niego przeróżne dźwięki. Krzyki ludzi, huki armat, z początku stłumione i zniekształcone, z czasem zaczęły się wyostrzać. Otumaniony odgłosami ze wszystkich stron, w końcu wstał. Odgarnął z twarzy pozlepiane od potu, kruczoczarne włosy. Poczuł w nozdrzach ostry zapach czarnego prochu w powietrzu. Ponownie usłyszał trzask pękającego kamienia. Trzęsienie ziemi. Chwilę potem mężczyzna znowu upadł, tym razem tylko na kolana. Poczuł, jak krew wycieka mu z nosa, powoli spływając po policzku. Rozejrzał się wokół siebie. Znajdował się na zrujnowanym kawałku muru, jeśli jeszcze można go było tak nazwać. Wszędzie walały się ciała żołnierzy... jego kompanów, braci broni, z którymi przeżył kilka lat w wojsku. Byli mu jak rodzina po stracie Deleghita. Teraz większość leżała martwa. Argon popatrzył otumanionym wzrokiem w kierunku prawego wejścia do baszty, gdzie schroniły się resztki z jego oddziału, w tym jego kapitan, opatrujący rannych. Ten, dostrzegłszy odruchy Argona, wyszedł z kryjówki i podbiegł do niego, schylając kilka razy głowę przed niecelnymi strzałami orków.
- Trzymaj się chłopcze! Zaraz cię stąd wyciągnę! - krzyknął mu do ucha dojrzały mężczyzna o krótko przystrzyżonych blond włosach. Po krótkiej chwili wziął Argona pod ramię i razem ruszyli w stronę baszty. Świsty strzał napastników nie ustępowały, przeciwnie, zdawały się być coraz bliższe i celniejsze. Dwaj mężczyźni posuwali się powoli i mozolnie naprzód. Nagle Argon usłyszał odgłos wbijania się żelaza w ciało. Dowódca krzyknął z bólu, zachwiał się i niemal upadł razem z Argonem. Blondyn dostrzegł grot strzały wystający z jego prawego boku. Z zaciśniętymi zębami powoli ruszył dalej, by po kilku krokach rzucić ciałem Argona w wejście do baszty, a samemu upaść na ziemi, plując krwią. Kilka chwil czołgał się jeszcze w stronę chłopaka, aż w końcu zupełnie znieruchomiał. Ostatnie jego spojrzenie spoczęło na twarzy Argona...


- Jak się nazywał? - zapytał nagle aksamitny, dziewczęcy głos, wyrywając mężczyznę ze wspomnień.
- Kto? - spytał mętnym głosem Argon, przyglądając się swojej ranie.
- Ten kapitan. - odpowiedziała dziewczyna, obwiązując opatrunek na brzuchu leżącego Argona.
- Niestety, nie wiem. Przydzielili nam nowego dowódcę tuż przed atakiem orków. W straży mówimy do wyższych rangą per "Pan". - odpowiedział chłopak - Od tamtej pory cały czas czułem, że muszę spłacić jakoś ten dług...
- No to chyba ci się dzisiaj udało i to z nawiązką. Dzięki tobie w Telding jest teraz o dwóch zapchlonych inkwizytorów mniej.
- Taa... - mruknął do siebie Argon - Ciekaw jestem tylko, co na to mój dowódca...
- Nie martw się tym teraz... Szkoda, że nie poznałeś jego imienia. Warto pamiętać ludzi, którzy uratowali ci kiedyś życie... Mnie już znasz. - powiedziała odrywając na chwilę wzrok od bandażu i uśmiechając się do rozmówcy.
- Masz rację. Cieszę się, że zdradziłaś mi swoje imię, chociaż trochę żałuję...
- Słucham? - przerwała lekko urażonym głosem, zaciskając mocniej bandaż. Argon cicho syknął, bardziej by dać satysfakcję rozmówczyni niż z bólu.
- Gdybym nie wiedział jak się nazywasz, dodało by to nutkę tajemniczości. Mógłbym cię wtedy nazywać "piękną nieznajomą" a nie tylko "piękną Niną". Przyznasz, że to pierwsze brzmi znacznie bardziej romantycznie? - odparł z uśmiechem.
- Phi, chyba za mocno dostałeś od tego cherlawego kapłana, Argonie!

***

Zakon Białego Płomienia, dwa miesiące później


- A więc, niech Angrogh ma cię w swojej opiece... - powiedział kapłan, po czym wstał i dotknął czoła Argona. Po chwili poczuł paraliż w całym swoim ciele. Nie mógł się ruszyć, ani nic powiedzieć. Nic też nie słyszał. Nagle, wszędzie dookoła pojawiły się czerwone płomienie, a właściwie płonące zjawy które latały po pokoju, okrążając kapłana oraz jego nowicjusza. Argon przepełniony był strachem. Ponure, płonące twarze które sprawiały wrażenie wrogo nastawionych zbliżały się do niego ze wszystkich stron. Zjawy miały też ręce które sięgały po Argona, chcąc wyrwać go z krzesła. Ten nie mógł się jednak ruszyć, nie wiedział sam czy sparaliżował go strach, czy jakaś dziwna magia. Był przerażony, chciał uciekać lecz nie mógł. Na twarzy starego kapłana pojawiły się krople potu, a zmarszczone brwi oraz zamknięte oczy wskazywały na jego potężne skupienie. Nagle, Argon zauważył że ściany zakrystii zaczęły się kruszyć, a z sufitu spadać poszczególne tafle i głazy. Krzesło na którym siedział Argon także stanęło w płomieniach, podobnie jak jego rękawy oraz nogi. Argon był przerażony i niemal pewien że nadszedł jego koniec...

Nagle, chłopak odzyskał słuch. Spośród dźwięków płomieni i palącego się budynku słyszał także skomlenia zjaw których nie mógł jednak zrozumieć. Były to dziwne piski i szepty, czasami krzyki w nieznanym języku. Kapłan ciągle trzymał swą dłoń na czole Argona. Jedna ze zjaw, zbliżyła się do siedzącego i wyciągnęła swe długie, ogniste ręce. Przypominające czerwone kości. Kiedy zjawa dotknęła go jedną ze swych dłoni, natychmiast wydała z siebie przerażający pisk, oraz odleciała na drugą stronę komnaty. Zakrystia zamieniła się w istne inferno, wszędzie był ogień. Nagle, rozstąpiła się także ziemia, z której wyszły kolejne zjawy. Argon z przerażenia zamknął oczy...

Kiedy je otworzył, zakrystia wyglądała tak samo, gdy chłopak do niej zawitał. Kapłan siedział na krześle popijając wino, i nigdzie nie było widać żadnych śladów pożaru ani zjaw...
- Każdy nowicjusz przechodzi wizję. - zaczął powoli starzec - Lecz nie aż tak intensywną jak twoja. To naprawdę mnie niepokoi...
Kapłan odstawił kielich i przybliżył się do siedzącego przed nim chłopaka.
- Są dwa wyjścia, chłopcze. Albo twa moc jest za iście bardzo potężna... - tutaj kapłan zrobił chwilę przerwy i zmarszczył brwi, po czym kontynuował - ...albo tkwi w tobie mrok tak potężny, że wyniszczy cię kiedyś od środka...

***

Zachodni gościniec Telding, cztery miesiące później


Telding... Ostatnia stolica upadłego cesarstwa ludzi - Akili, potężne, pradawne miasto, jak wiele innych imponujących miast Eredanu zostało niemal doszczętnie zniszczone podczas trwania oblężenia orków. Niesamowite pałace stojące w centrum miasta zostały zrównane z ziemią. Mury, pomimo swej masywności i solidnej konstrukcji nie wytrzymały ostrzału oblężniczego, a domy, sklepy, czy świątynie obróciły się w większości w płonące ruiny. Ulice usiane były truchłami wszystkich ras Eredanu. Z czasem, dzięki wsparciu magów Gildii, dało się zwalczyć najeźdźcę, jednak nie był to koniec problemów. Niegdyś w spokojnym mieście, panika i chaos szerzyły się po ulicach niczym zaraza. Coraz częściej wybuchały zamieszki spowodowane brakiem żywności. Rozruchy na ulicach pacyfikowane były przez straż i powstałą niedługo potem Inkwizycję Zakonu. Po zapewnieniu tymczasowego schronienia mieszkańcom i dostarczeniu pożywienia, przystąpiono do odbudowy zrujnowanego miasta. Telding pod czujnym okiem króla Hereka z miesiąca na miesiąc odzyskiwało swoją świetność. Z miesiąca na miesiąc zaostrzał sie też konflikt między magami, a zreformowanym Zakonem, wspieranym przez zbrojne ramię straży. Gildia magów coraz śmielej atakowała wojskowe karawany do Crumbles - potężnej górskiej twierdzy króla Hereka, produkującej uzbrojenie, odciętej jednak od zapasów z głównego miasta. Wojna domowa wisiała w powietrzu...

Zaczynało już świtać, gdy wszystkie dziesięć wozów wyjeżdżało z zachodniej bramy Telding. Czarne, kłębiaste chmury zbierały się na niebie, jakby wychodząc gościom na spotkanie. Zanosi się na deszcz – pomyślał Argon. Miał złe przeczucia. Dopiero teraz uświadomił sobie, że po naukach w Zakonie jest jeszcze bardziej wrażliwy na otaczające go zło. Człapał ciężko za wozami po błotnistej drodze, rozbryzgując naokoło lepką maź. Jako nowy kapitan straży, dostał zadanie eskorty ładunku. Zgodził się prawie natychmiast. Miał juz po dziurki w nosie zatłoczonego Telding i tej całej śmierdzącej sprawy z Inkwizycją, która dzięki bogu została niedawno zlikwidowana. Chciał ponownie zobaczyć lśniące, białe mury twierdzy Crumbles, które ostatni raz widział kilka lat temu, podczas kupieckich podróży z Deleghitem. Teraz jednak jest zupełnie innym człowiekiem. Ma coś, na czym może się oprzeć – swoją wiarę w Angrogha. Ma kogoś, kto zajmuje miejsce w jego sercu, Ninę. Zdał sobie sprawę z tego, że to jedyna osoba, na której naprawdę mu zależy. Chociaż nie wie gdzie zniknęła ma wrażenie, że z każdym dniem takim jak ten, ich spotkanie się przybliża, że to przeznaczenie każe mu tam jechać. Przez cały czas pokładał nadzieję, że podróż przebiegnie szybko, rutynowo i bez komplikacji.
- Kapitanie?… Panie kapitanie! – rozległ się nagle gruby głos jednego z żołnierzy, wytrącając chłopaka z jego przemyśleń. Ten przetarł oczy ręką i spojrzał mętnym jeszcze wzrokiem na podwładnego.
- Tak?
- Jesteśmy gotowi, mój panie. Już czas. Proszę wsiąść na wóz. Pan kapitan musi się ukryć razem z innymi.
Argon wziął głęboki wdech i zrobił kilka pewnych kroków do przodu. Po chwili zatrzymał się jednak i popatrzył w dal. Wytężył wzrok. W oddali dostrzegł stado wystraszonych ptaków, wzlatujących właśnie z przydrożnego zagajnika. Próbował dostrzec jakiś znak, jakieś przeświadczenie, że słowa, które zaraz wypowie będą słuszne. W końcu odwrócił się do żołnierza. Powiedział to bardziej do siebie niż do niego.
- Ruszajmy! Dzisiaj nikt nie zginie…

***

Kopalnie rudy Crumbles, tydzień później


Argon z przerażeniem spoglądał na swoje nogi. Czarna struga pulsowała z żył i rozchodziła się powoli po całym ciele. Nieustępliwie parła do góry. Obejmowała już brzuch, w którym młody kapitan poczuł ból, jakby ktoś skręcał mu trzewia, jakby zapadał się jego żołądek. Skulił się w bólu, oparł o miecz. Oczy Argona niespokojnie biegały od jednej ręki do drugiej. Z każdą sekundą skóra na nich stawała się bardziej szorstka... usychała.
- Mój panie Angroghu! Błagam, pomóż mi! - wydarł się na całe gardło. Echo jego rozpaczliwego krzyku szybko rozeszło się po całej kopalni.
Czuł kujący ból w mięśniach, jakby jego krew nie dochodziła do członków. Kości zdawały się twardnieć i rozciągać we wszystkie strony. Człowiek krzyknął z bólu. Tracił czucie w dłoniach, jednak nadal mógł nimi władać. Po chwili odczuł ten sam ból w klatce piersiowej. Serce biło coraz wolniej i ciszej. Mężczyzna złapał się prawą ręką za serce...

Nagle poczuł, że upływają z niego siły życiowe. Miał nogi jak z waty. Upadł na zimną jak jego ciało posadzkę. Nic już nie czuł. W głowie przelatywały mu teraz setki wspomnień z całego życia, poplątanych i rozmazanych, jakby pędził z niewyobrażalną szybkością. Zawiódł na ostatniej misji... Zawiódł swoich przełożonych... może powinien umrzeć? Jego głowa pękała z bólu od natłoku myśli. Ostatkami sił podniósł głowę i spojrzał na swojego towarzysza Thora. A więc to koniec... nigdy już jej nie zobaczę... Oczy byłego kapitana powoli zachodziły mgłą. Zdążył tylko usłyszeć ostatnie dwa bicia swego serca... Przepadł w ciemnościach…

Otwiera oczy i widzi, że znajduje się czymś, co przypomina kaplice. Popatrzył na swoje ciało...było normalne. Stąpa po krwisto-czerwonym dywanie, rozciągającym się przed nim. Nie może odwrócić głowy… Widzi witraże na oknach, onyksowe pomniki po obu stronach pomieszczenia. Argon unosi głowę. Spostrzega na ogromnym sklepieniu przepiękne malowidło o… stworzeniu Eredanu. Rozpoznaje Denaghoga, który jedną ręką stwarza morze. Angrogha, który formuje ląd, skradającego się za ich plecami Beliara, który patrzy na to wszystko z nieukrywaną wściekłością… Nagle człowiek dostrzega, po przeciwległej stronie pomieszczenia lśniące wrota. Czuje że go przyciągają. Nie może nic zrobić, by nie iść w ich kierunku. Krok za krokiem, posuwa się na przód, jakby wołany anielskim głosem, który wydobywa się gdzieś z zewnątrz. Co się dzieje? Gdzie ja jestem? – jego myśli zdawały się rozbrzmiewać echem po całej świątyni. Wraz z każdym krokiem odczuwa większe zimno. Mija kolejne marmurowe pomniki ludzi, których nie rozpoznaje. Jeszcze kilka kroków i będzie u samych wrót... Nic nie może na to poradzić. Czuje już gęsią skórkę na policzkach. Argon wyciąga prawą dłoń i sięga nią po lodowato zimną, diamentową klamrę ciężkich, stalowych drzwi, które jednak bez trudu zaczyna otwierać. Wraz z tym, przebija się do niego niebiesko-złota poświata. Nie może jeszcze dostrzec co jest za wrotami… Jeszcze trochę...

Nagle, odczuwa na prawym ramieniu dotyk czyjejś ręki. Mężczyzna odwraca głowę w bok. Ze zdziwienia otwiera usta…Przed sobą widzi piękną kobietę, o lśniących, lekko poskręcanych rudych włosach. Ma bladą twarz, która nie wyraża żadnych emocji. Ubrana jest w jedwabistą, białą suknię. Jej bystre, zielone oczy zdają się przeszywać na wylot. Postać uśmiecha się. Nagle Argona dobiega łagodny, czuły głos, który najwyraźniej należy od dziewczyny, chociaż ta nie porusza ustami.
- Nie możesz jeszcze odejść. Nie jesteś na to gotowy…
Zjawia przesuwa swoją rękę z ramienia na policzek kapitana, który chciałby coś powiedzieć, lecz nie może. Czy to Nina? Odczuwa przyjemne ciepło, płynące z jej zimnej ręki.
- Wracaj… - powiedziała cichym szeptem.
- Wracaj! - dodał stanowczy głos pełen mocy rozlegający się z każdego kierunku - Zostało Ci powierzone zadanie do wykonania!
Błysk oślepiającego światła. Szum w uszach…

***

Kopalnie rudy Crumbles, około półtora miesiąca później


Dziennik kapitana Argona; 4 dzień

Znalazłem kolejny zabitych ludzi. Przyczyny zgonów takie jak poprzednie, wykończyły ich choroby i głód. Sam odczuwam głód. Nie jadłem nic od około trzech tygodni. Jestem przerażony, gdyż odczuwam apetyt na widok znajdowanych w jaskiniach zwłok. Angrogh mnie chroni, nie pozwolę, by nachodzący moją głowę czyn oddalił mnie od Niego. Mój umysł szaleje. Pragnę wpaść w amok kierowany najniższymi instynktami mojej świadomości. Dzięki pisaniu zmuszam swój mózg do pracy i do nie zatracenia mojej osobowości. Dobrze, że znalazłem papier i grafit. Zbadałem czemu się nie rozłożył. Okazało się, że jest zrobiony ze szmat. Cały czas rysuję mapy korytarzy. Są ogromne. Znajduje się pewnie w jakieś odległej od centrum części korytarzy.


Dziennik kapitana Argona; 8 dzień

Straciłem nad swoją kontrolę. Pożarłem zwłoki jednego z znalezionych robotników. Czuję nadal smak zepsucia i ropy w ustach. Popełniłem wielki grzech. Czuję gniew mojego Boga. Zmówiłem wiele modlitw i litanii. Muszę odzyskać mego Boga, inaczej nie przeżyję tutaj.


Dziennik kapitana Argona; 24 dzień

Straciłem rachubę. Z przerażeniem odkryłem, że zasmakowałem w ludzkim mięsie. Zjadam także oczy i wysysam szpik. Mięso pełzaczy, kiedyś jedyny mój pokarm, teraz jest dla ogromnie obrzydliwy i cuchnący. Nie potrafię się oprzeć na widok mięsa ludzkiego. Czuję, że zamieniam się w coś złego. Czyżby to miało związek z ukąszeniem ghoula?


Dziennik kapitana Argona; 30 dzień

Natrafiam na coraz więcej ślepych korytarzy i kończy mi się papier. Jak tak dalej pójdzie i nadal nie znajdę wyjścia. Zginę. Nie mogę penetrować niezbadanych korytarzy, zgubię drogę posuwając się do tego. Wszystko przez to, że zgubiłem jedną z rysowanych wcześniej map zawierających drogę do wyjścia.


Dziennik kapitana Argona; 42 dzień

Skończył mi się papier do map i kończy mi się grafit. Mógłbym wykorzystać dzienniki, lecz wtedy potrzebne mi były by utrzymać świadomość, a teraz nie mogę wymazać zapisanych słów nie niszcząc i tak już wiekowego papieru. Nie wiem czy argument świadczący za pisaniem dzienników jest prawdziwy, ale wiem, że mi pomógł. Znowu jestem głodny, jestem słaby, tracę przytomność z głodu. Muszę przeżyć, muszę, mam coś do zrobienia.



Ostatnia kartka dziennika

jestem głodny

***

Kopalnie rudy Crumbles, około tydzień później


- Znaleźliśmy kogoś! Jest żywy!
- Nie pierdol! Nikt nie ma prawa tutaj być żywy.
- Niech sierżant sam spojrzy!

Grupa ludzi. Trzech robotników i dwóch ludzi ubranych w wojskowe mundury i zbroje otoczyły nieruchome ciało. Jeden z wojskowych pochylił się i podetknął lezącemu mężczyźnie swoją dłoń pod nos. Sierżant wyczuł ciepły prąd powietrza wydobywający się z płuc mężczyzny.

- Na co się gapicie do kurwy nędzy? Zawołać medyków, wezwać cesarzową.


***

Statek imperium, ok 9 lat później


Argon wszedł na pokład statku. Czuł, że to nie będzie przyjemna podróż. Po uwolnieniu z rud przejętych teraz przez mości Cesarzową Argon został wysłany do katedry w Akili. Miał być przesłuchiwany i sądzony o powiązania ze Starym Porządkiem z racji posiadania wiekowej zbroi. Stawił się za nim jeden z obecnych kapłanów i zabronił przesłuchania oraz osądzenia. Argon został zabrany do katedry gdzie przez kilka lat szkolił się jako kapłan, potem został wysłany jako misjonarz i członek załogi Strugi, jednego z statków Imperium. Nie udało mu się, jego przełożeni nie będą zadowoleni. Elfy są bardzo oporne na zmianę religii. Jednak ta wyprawa od początku miała charakter handlowy, więc to nie miało znaczenia...



Statystyki:

Umiejętności:
Walka wręcz (miecz jednoręczny) - Zaawansowany
Walka bronią i tarczą - Uczeń
Czarna magia/Nekromancja

Cechy:
Przyśpieszona regeneracja
Chłonny umysł

Atuty:
- pozyskiwanie łusek, płytek, chitynowych pancerzy

Czary:

    Animacja umarłego
    Czas rzucania: 5 sekund
    Działanie: Najprostszy czar z dziedziny nekromancji. Kapłan animuje martwe ciało nasączając ją negatywną energią. W przeciwieństwie do ożywienia animowany umarły jest raczej zbitką mięsa, mięsem armatnim rzucanym na pożarcie. Ożywiony umarły zamienia się w szkielet lub zombie zdolnym usłuchać bardziej skomplikowanych rozkazów niż idź, stój, atak. Animowany umarły to najczęściej jakiś godny pożałowania ożywieniec wlokący się jak na potępienie gdzie go nogi poniosą. Łatwo się przewraca i równie łatwo ginie. Prędzej złamie nogę niż dojdzie do celu, ale jednak jest to mobilne mięso armatnie zbierające ciosu wrogów. Potrafi wykonać i zrozumieć 3 rozkazy: idź, stój, atakuj.
    Czar ten za to świetnie nadaje się do ożywiania pojedynczych kończyn i otworzyć coś takiego jak biegające samopas dłonie, czy samodzielnie gryzące głowy itp. itd.
    Zasięg: dotykowy
    Czas trwania: aż ożywieniec się rozpadnie

    Ożywienie
    Czas rzucania: natychmiastowy (ale ożywiony potrzebuje około 15 sekund do pełnego funkcjonowania)
    Działanie: Kapłan nasącza ciało negatywną energią powodując ponowne jego ożywienie. Powstaje w pełni funkcjonalny zombie o zwiększonej sile i spowolnionych ruchach niż oryginał za życia. Niestety nie zostają zachowane umiejętności, które cel miał za życia. Zombie nie jest inteligentny, ale potrafi wykonywać więcej skomplikowanych poleceń jak pilnuj, atakuj każdego który wejdzie do tej komnaty, podnieść to, przynieś itp. itd.
    Czas trwania: permanentny
    Zasięg: dotykowy (kapłan musi dotknąć cel)
    Uwagi: Używanie go jako osobistej ochrony nie jest mądry, gdyż zombie nie potrafi rozpoznać wrogów i przyjaciół i będzie atakować każdego. Poza tym zombie nie myśli, więc chcąc chroniąc swojego Pana może przypadkiem sam go zabić, stratować itp.

    Profanacja
    Czas rzucania: od natychmiastowego do kilkudziesięciu minut
    Działanie: Kapłan otacza cel aurą zła i nasącza go negatywną energią powodując jego profanacje. Wszelkie święte istoty i przedmioty tracą domenę świętości, a wraz z tym wszelkie właściwości. Im przedmiot jest silniejszy i bardziej święty, tym dłużej trwa profanacja. Profanowanie magicznych przedmiotów i broni powoduje utratę przez nich specjalnych właściwości nadanych im przez Boga. Profanacja świątyń i ołtarzy pozwala udzielić Boga od wyznawców. Profanacja świętych istot jest nieopłacalna, gdyż z reguły są one nasycone taką ilością pozytywnej energii, że zanim kapłan je sprofanuje, to one go dawno zabiją. No i jeszcze fakt bezpośredniego zasięgu...
    Czas trwania: permanentny
    Zasięg: dotykowy (kapłan musi dotknąć cel)
    Uwagi: Kapłan profanując przedmioty wymazuje z nich świętość, ale nie nadaje im jakiś specjalnych cech. Podobnym czarem dysponują kapłani innych wiar. Błyskawicznie profanuje się lekkie błogosławieństwa, kilka minut trwa profanacja przedmiotów i broni, kilkanaście minut trwa profanacja potężnych broni, przedmiotów i artefaktów, a kilkadziesiąt minut trwa profanacja świątyń i ołtarzy. Czar profanacja jest potrzebny, gdyż źli kapłani nie mogą inaczej zniszczyć, ani nawet zbliżyć się do świątyń czy ołtarzy. Kapłan może sprofanować KAŻDĄ świętą rzecz BEZ WZGLĘDU NA BOGA.

    Naznaczenie
    Czas rzucania: natychmiastowy
    Działanie: Kapłan naznacza duszę wyrwaną gwałtem z ciała negatywną energią. Taki znak utrzymuje się na duszy do chwili jej "odejścia" bądź unicestwienia i pozwala na odnalezienie i wykorzystanie naznaczonej duszy w dowolnym momencie, póki jest naznaczona.
    Zasięg: dotykowy
    Czas trwania: ciągły, nieprzerwany
    Uwagi: Kapłan musi dotknąć ciała duszy, którą chce naznaczyć. Kapłan naznacza tylko dusze ludzkie.

    Rozjuszenie
    Czas rzucania: 2 sekundy
    Działanie: Kapłan natychmiastowo nasyca potwora negatywną energią, która powoduje u celu niesamowitą wściekłość, która musi znaleźć ujście.
    Czas trwania: aż zwierze same się uspokoi
    Zasięg: wzrokowy (kapłan musi widzieć ofiarę)

    Rozkaz dla bestii
    Czas rzucania: natychmiastowy
    Działanie: Kapłan nakazuje niehumanoidalnym bestiom i zwierzętom wykonać jedno proste polecenie. Z reguły jest to pilnuj, atakuj tamto miejsce, idź za mną itp. Niestety minusem tego rozkazu jest to, że najbardziej efektywny jest przez pierwsze 5 minut. Potem zwierze się zniechęca i przestaje reagować na rozkaz.
    Czas trwania: od 5 minut do momentu, aż bestia się znudzi
    Uwagi: kapłan nie może obierać za cel ludzi i inne humanoidalne rasy, bestie.

    Powolny rozkład
    Czas rzucania: zależy od celu, ale ogólnie 10 minut
    Działanie: Kapłan przyspiesza rozkład namierzonego, nieżywego celu organicznego. Cel powoli się rozkłada zamieniając się w pył. Czar jest dosyć precyzyjny i regulowany myślowo, więc kapłan może rozkładać dowolne cele o dowolnej wielkości nie naruszając innych części organicznych.
    Czas trwania: permanentny
    Uwagi: Można namierzyć tylko cele nieożywione i organiczne. Czar nie działa na kamienie, minerały, żywe istoty, zwykłą glebę itp.


Postać:
- tępy długi miecz
- gogle Prawdziwego Widzenia [wykrywanie niewidzialnych, niematerialnych istot, rozpoznawanie iluzji i zdolność widzenia przez nie, daje zdolność widzenia w całkowitych ciemnościach lub w oślepiającym świetle, nie wykrywa rzeczy naturalnie ukrytych jak przywalonych kamieniami przejść czy zasypanych liśćmi wilczych dołów, wykrywa magie, zasię 50 metrów; nie pozwala nosić hełmów, chyba że specjalnie dopasowanych]
- Przeklęty Pierścień Pajęczych Enzymów (założony) - założony nie pozwala się ściągnąć z palca (potrzeba zdjęcia klątwy lub interwencji egzorcysty); nosicielowi nadaje całkowitą odporność na trucizny pochodzenia pajęczego; energie dla swoich właściwości czerpie z ciała posiadacza
- mithrilowe stiletto
- Ubranie: wełniany płaszcz; skórzany kubrak; skórzane buty; lniane gacie, lniana koszula.
- sakiewka a w niej:
- złota obrączka
- srebrny pierścień z różowofioletowym oczkiem.
- 157 sztuk złota
- 15 sztuk srebra
- 5 sztuk miedzi

Ekwipunek:
_________________
Avenker: budze nimfę
Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
Avenker: co to znaczy udaje?
Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
Avenker: a to szmata
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Nimfa teleportuje się.
Avenker: a to szmata




Ostatnio zmieniony przez Faust272 2010-10-17, 10:06, w całości zmieniany 44 razy  
 
 
 
REKLAMA 
Namiestnik

Dołączył: 11 Kwi 2008
Posty: 2598
Wysłany: 2009-10-29, 20:49   

_________________

Ostatnio zmieniony przez Faust272 2010-10-17, 10:06, w całości zmieniany 44 razy  
 
 
 
Faust272 
Namiestnik


Wiek: 34
Dołączył: 11 Kwi 2008
Posty: 2598
Skąd: Słupsk
Wysłany: 2009-10-29, 20:49   

Gracz: Avenker





Imię: Sharin
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Półelf
Wiek: 38 lat
Mana: 0/320
Exp: 0
Stan:OK

Rana cięta na prawej ręce

Wygląd: Sharin nie jest zbyt wysoki, nawet jak na człowieka, ma około 178 cm oraz jest bardzo dobrze zbudowany. Ma średniej długości brązowe włosy. Jego rysy są dość wyraźnie zarysowane, jednak od razu widać, że nie jest człowiekiem z pełnej krwi. Jego uszy są widocznie spiczaste, jednak nie rzucają się tak w oczy jak elfie. Zwykle Sharin ma kilkudniowy zarost, co ostatecznie skreśla pomylenie go z elfem czystej krwi.

Wyznanie: Półelf nigdy nie miał do czynienia z bogami i nie oddaje żadnemu z nich czci. Jednak szanuje ich kapłanów i samych bogów. Jest świadom, że tak naprawdę bogowie kierują tym światem i czynnie wpływają na jego losy, dlatego też zawsze starał się nie obrażać bogów.

Charakter: Sharin ma różne wahania nastrojów. Czasem jest sympatyczny i dowcipny, a innym razem szorstki i sarkastyczny. Wszystko zależy od jego humoru i okoliczności. Przeważnie jednak stara się być nie obraźliwy i dość miły, jednak bez przesady. Gdy go coś zdenerwuje potrafi być naprawdę nieprzyjemny



HISTORIA:


Las pod jakąś wioską w Todorii



- Antonio, podaj jeszcze jedną flaszkę. - odparł starszy mężczyzna, siedzący pod drzewem.

Słońce powoli kryło się za pobliskimi szczytami gór, pokrywając okolicę złocistym płomieniem i zabarwiając odległe niebo na piękny, krwisty kolor. Duszne powietrze nie dawało żyć.

- Nie ma to jak czysta żołądkowa o zachodzie słońca. - powiedział drugi staruszek leżący na miękkiej trawie i opierający głowę o kłodę. Sięgnął ręką do płynącego obok strumyczka i wyciągnął butelkę, którą podał swojemu towarzyszowi. - Doprawdy, trzeba uczcić tegoroczne plony. Matka ziemia była dla nas łaskawa. Wszystko się teraz zacz...

Nagle tuż obok błysło jaskrawę światło, a po polanie roszedł się odgłos grzmotu. Zaskoczony staruszek upuścił flaszkę, która rozbiła się o kamień. Jednak po chwili, która wydawała się trwać niemiłosiernie długo, wszystko się uspokoiło. Nastała dziwna, nienaturalna cisza. Do nozdrzy wieśniaków wdarł się ostry, nieprzyjemny zapach. Przez kilka minut żaden z nich bał się ruszyć, w obawie przed nieznanym niebezpieczeństwem, kryjącym się za drzewami. Trwali tak w bezruchu kilkadziesiąt minut. Wtem niebo przeszył krzyk kobiety.

- STEEEFAAAN! DO DOOOMUUUU! KOOOLAAACJAAA!

Staruszkowie drgnęli, jakby ocknęli się ze snu. Powoli i czujnie wstali i rozejrzeli się. Kilka metrów od nich na polanie był okrąg wypalonej trawy. Co dziwniejsze, gdy przyjrzeli się dokładniej w samym środku okręgu leżała postać. Bez słowa, kierowani dziwnym przeczuciem podeszli do niej i przyjrzeli się jej. Była to kobieta. Piękna, młoda kobieta. Płomieniście rude włosy spływały jej do ramion.Obok niej leżała maska, a raczej część kombinezonu, w który była ona ubrana. Rolnicy przez kilka długich chwil wpatrywali się w jej twarz, gdy naglę drgnęła. Dopiero wtedy zauważyli dziwny tobołek, który mocno ściskała w rękach. Kobieta powoli otworzyła oczy. Gdy ujrzała mężczyzn, jakby uśmiechnęła się i z wielkim trudem zaczęła mówić.
- P..proszę, weźcie moje dzi... - jej ciałem wstrząsnął kaszel, w koncikach delikatnych ust pojawiła cię kropla krwi. - Weźcie moje dziecko.... Zaopiekujcie się nim. I niech wie… że Avenker, jego ojciec… kochał go.
Wyszeptała ostatnie słowa i umarła.


Jakaś wioska w Todorii, osiem lat później



Ciepło z kominka ogrzewało największe pomieszczenie w chacie. Była to jedna z kilkunastu podobnych chat w małej wiosce w pobliżu miasta Dragrand. Oprócz Sharina mieszkało tu siedmiu innych dzieciaków i prawie dwadzieścia rodzin. Jej mieszkańcy utrzymywali się głównie z hodowli zwierząt i z rolnictwa. Ich dom składał się z największej jadalni, kuchni oraz dwóch pokoi. Stół w jadalni był zapełniony jedzeniem, głównie własnej produkcji.

- Dziadku, a muszę tam iść? -spytał się błagającym głosem Sharin. - Ja nie chcę. - W jego wiosce podobało mu się, a oni chcieli go gdzieś wysłać.

Dziadek Antonio westchnął. Już kilka razy tłumaczył Sharinowi, iż tak musi być. Będzie musiał zrobić to jeszcze raz.

- Tak, musmy cię wysłać do szkoły. Nauczysz się tam wielu ciekawych rzeczy. I będziesz mógł wracać do nas co tydzień. Twój brat też chodził do szkoły. I zobacz na jakiego mądrego człowieka teraz wyrusł, prawda Nahlanie? Gdyby nie on, do dzisiaj nie wiedziałbym, że doić krowy powinno się wieczorem a nie z rana.

Nahlan był starszym bratem Sharina. W wieku ośmiu lat wyruszył do miasta, gdzie uczył się w szkolę. Następnie wrócił na wieś, gdzie dalej pomagał ojcu. Jego silna dłoń zawsze była przydatna, a umysł, a właściwie jego brak, nie przeszkadzał.

- Ale oni się będą tam ze mnie śmiać! Dziadku, dlaczego ja mam takie uszy?! - Chopak, bliski płaczu spojrzał na dziadka.

- Avuś, jesteś wyjątkowy, nie ma się co wstydzić. Tam, w odległych krainach mieszkają elfy, majestatyczne stworzenia od których do teraz się uczymy. Jesteś do nich podobny i nie musisz się tego wstydzić. Nie przejmuj się innymi dziećmi. Dla mnie zawsze będziesz najważniejszy. - Antonio już wcześniej zauważył inność tego dziecka. Szybciej dorosło, szybkiej się uczyło, jego refleks był zawsze lepszy. Rysy twarzy tego dziecka były delikatniejsze, a kości policzkowe słabiej zarysowane. To było wiadome, że Sharin był półelfem.

- Nie martw się, poradzisz tam sobie. - z czułością w głosię odezwała się Rachel. - Wiem, że jesteś wyjątkowy. Zawsze będziesz lepszy od innych. Zaufaj mi. A teraz już idź spać, późno jest a jutro musisz wcześnie wstać.


Dragrand, plac ćwiczeń, sześć lat później



- Ruszać się! Szybciej! Tylko na tyle was stać?! - wydzierał się na biegającą dookoła placu ćwiczebnego grupę dzieciaków starszy mężczyzna, z poharataną twarzą. Był ubrany w zwiewną koszulę i spodnie. Na jego plecach wisiał ciężki dwuręczny miecz. Gherk, to on był odpowiedzialny za utrzymanie kondycji uczniów tutejszej szkoły na wysokim poziomie i naukę ich fechtunku.

Powietrze placu ćwiczebnego śmierdziało potem. Plac był duży, prawie pół kilometra kwadratowego. Dookoła ćwiczyło około dwustu dzieci. Trenowali strzelanie z łuku, walkę mieczami i inne ćwiczenia. Dookoła znajdowały się pomieszczenia ze sprzętem do ćwiczeń i kwatery nauczycieli. Ghrek, nauczyciel Sharina, był jednym z najostrzejszych i najbardzej wymagających nauczycieli w szkole. I najbardzie nietolerancyjny.

- I czego kurwa stoisz bękarcie?! - wydarł się trener na półelfie dziecko.
- Już przebiegłem... - odparł powoli, zdyszany Sharin.
- No to kurwa 50 pompek. Nikt nie stoi na moich lekcjach!

Bez zwlekania chłopak padł na ziemię i wydobywając z siebie resztki sił zaczął robić kolejne ćwiczenie.


Dragrand, sala egzaminacyjna, cztery lata później



- Patrz, Sharin ściąga. – mruknął Alfred do siedzącego obok nauczyciela.

Sala 112, sala egzaminacyjna. W pojedynczych ławkach w sali siedziało około dwudziestu uczniów, kończących w tym roku szkołę. Dzisiaj pisali ostateczny test potwierdzający ich wiedzę.

- Czekaj. – odparł drugi nauczyciel, widząc, jak Alfred powoli wstaje, by zabrać małemu cwaniaczkowi kartkę. – Widać, że chłopak jest zdolny. Nie checsz chyba mu popsuć dalszej drogi? Przecież zawszę był zdolny, mimo, że nieposłuszny. Jeszcze wyrosną niego ludzie. Tylko dajmy mu szansę. A i tak już wystarczająco wycierpiał od innych dzieciaków, przez swoje pochodzenie. On ma zdolności i umie je odpowiednio wykorzystać. Ma determinację i tyle samozaparcia, że mógłby zostać wielki. Tylko daj mu szansę. Pozwólmy mu się wykazać. Jeszcze będziemy z niego dumni. I będziesz zadowolony z dokonanej w tej chwili decyzji.

Alfred zatrzymał się. Wydawało się, że rozważa słowa towarzysza. Po chwili na jego twarzy pojawił się niezbyt przyjemny uśmiech.

- Inni też wycierpieli jak wybijał im zęby. – powiedział powoli. – On dzisiaj nie ukończy testu.

Egzaminator wstał i szybkim krokiem ruszył w stronę ławki półelfa.


Obóż wojskowy gdzieś w Veragorze, dwa lata później



- BACZNOOOŚĆ! – krzyknął Khirk, świeżo upieczony oficer do swoich nowych podwładnych.

Około sześciedzięciu osób stało w zwartym dwuszeregu. Każdy z nich był uzbrojony w skórzaną zbroję, tarczę oraz krótki miecz. Niezbyt dużo. Dookoła było porozstawianych kilkadziesiąt namiotów. Z nieba płynął żar. Słońce, niczym olbrzymia kula ognia wisiała nad obozem, wyciskając z ludzi ostatnie poty. Wszędzie dookoła obozowiska była niemal pustka. Tylko za zachód, gdzieś daleko migał zarys jakiegoś zamku, który wprawdzie był ich celem. W powietrzu unosił się smród zgniłego jedzenia. Ćwiczący na terenie obozu żołnierze wznosili pełno kurzu, który drażnił nozdrza wojownikom. Tylko jedna rzecz przyciągała uwagę. A mianowicie był to dużych rozmiarów czerwono-złoty namiot. Przed wejściem stało dwóch bardzo dobrze uzbrojonych żołnierzy, którzy pozwalali wejść do środka tylko nielicznym.

We wnętrzu namiotu znajdowała się kwatera kapitana tej wyprawy. Dowódca, weteran wielu bitew i znany wojownik, odniósł już wiele zwycięstw, nawet, gdy wróg miał ogromną przewagę. Teraz miał nadzieję na podobne wygraną. Przyniesie mu ona w przyszłości wiele chwały i złota, jednak jeszcze nikt o tym nie wiedział. Jak na razie przynosiła same kłopoty.

- Witajcie żołnierze. – powiedział już ciszej Khirk. – Jestem waszym oficerem. Podlegacie tylko mi i macie się mnie słuchać. Wszyscy znaleźliście się tutaj z tego samego powodu. Nie potrafiliście poradzić sobie. Nie mogliście znaleźć pracy, mieliście kłopoty z alkoholem albo jeszcze inne rzeczy. To teraz bez znaczenia. Teraz jesteście żołnierzami. Będziecie mieli szansę się wykazać i przysłużyć się społeczeństwu w sposób, który wam się może spodobać. Teraz będziecie służyć ojczyźnie jako wojsko. Już wystarczająco długo śledziliśmy naszego wroga. Teraz przyszedł czas na ofensywę. Najwidoczniej bandyci przymierzają się do kolejnego napadu. A wtedy przyjdzie nasza kolej. Nareszcie zatopimy nasze głodne klingi w ich ciałach. A więc przygotujcie się. Już niedługo odbędzie się prawdziwy sprawdzian waszych możliwości. A dokładniej, naszym zadaniem jest rozgromienie dużej bandy przestępców, która od kilku miesięcy panoszy się po okolicy i atakuje duże osady.


Wioska w pobliżu pewnego zamku w Veragorze, tydzień później



Slagn powoli wspinał się na strome wzgórze. Słońce wznosiło się wysoko na niebie oblewając krainę niewyobrażalnym ciepłem. Na tutejsze ziemie od dawna nie spadła ani jedna kropla deszczu. Ziemia, po której wspinał się myśliwy była wysuszona i osuwała się pod jego nogami. Jedyną ulgę przynosiły pojawiające się od czasu do czasu podmuchy chłodnego powietrza. Jednak wszystko ma swoje minusy. Każdy podmuch wzbijał w powietrze tumany kurzu, który właził w oczy, usta i nozdrza. Slagn musiał przewiązać się kawałkiem szmaty, by się nie udusić. Mimo tej osłony i tak kaszel zginał go przy każdym uderzeniu wiatru. W końcu, po kilkudziesięciu minutowej, ciężkiej i męczącej wspinaczce udało mu się wdrapać na szczyt. Nie miał pojęcia czego się tam spodziewać. Nie wiedział nawet dlaczego się wspinał na to wzgórze. W końcu doszedł do wniosku, że to było jakieś przeczucie. I dobrze, że go posłuchał. Tuż pod nim w dość dużej wiosce rozgrywała się bitwa. A dla niego pojawiła się okazja na zdobycie kilku sztuk złota.

- DO ATAKU!! – krzyknął do swoich oddziałów oficer Khirk. Natychmiast około pół setki wojowników ruszyło biegiem na znajdujących się w centrum wioski bandytów. Było ich około dwieście. W tej samej chwili z drugiej strony na przeciwnika runęła kolejna pięćdziesiątka zbrojnych. W szeregach banitów zapanował chaos jednak sprawny dowódca szybko uformował szyki swoich wojowników i zaczął się wycofywać. Nie spodziewał się tego ataku. Zaniedbał to i teraz tego żałował. Powinien czujniej obserwował tereny za nimi. Teraz było za późno. Musiał skupić się na walce. Mimo, że został zaskoczony jeszcze nie wszystko stracone. Szybko wyszarpnął ciężki, dwuręczny topór zza pasa i zaczął wykrzykiwać rozkazy.

Odgłos przecinanego przez ostrze powietrza i bryzg krwi. Głowa kolejnego przeciwnika runęła na ziemi. Śmiech młodego wojownika zagłuszył odgłos zwalonego silnym kopniakiem na ziemię ciała. Szybki młyniec półtoraręcznym mieczem i następny żołnierz Imperium rzuca się na ziemię trzymając się rękoma za twarz, spomiędzy których wypływa krew. Szybki obrót i kolejny śmiercionośny cios. Brzęk metalu uderzającego o metal i silny wstrząs w ramionach. Zaskoczenie w szeroko otwartych oczach bandyty. Zanim się otrząsnął ostrze miecza już mknęło z zadziwiającą prędkością w kierunku jego twarzy. Zbyt szybki cios. Zbyt wolny blok. Niewyobrażający ból nad oczyma. Pada na kolana. Przed nim stoi jego kat. Półelf. Krew zalewa mu oczy. Ból powoli zanika. Smak ziemi w ustach. A potem tylko ciemność.

A więc to koniec, pomyślał przywódca bandytów wymachując dookoła swoim toporem i trzymając na dystans otaczających go wrogów. Plecami poczuł drewno jednej z chat w wiosce. Jakiś żołnierz, najpewniej wypchnięty przez jednego ze swoich „przyjaciół” wpadł pod ostrze jego krwiożerczej broni i od razu upadł pozbawiony lewej ręki, którą próbował zatrzymać zbliżający się cios. Przestępca wiedział, że to już koniec. Zaraz przybędą łucznicy i go po prostu rozstrzelają. Najpewniej zostało mu kilka minut życia. Teraz nikt nie będzie na tyle głupi, by narażać się, skoro już niemal wygrali. Do jego uszu dochodziły przeraźliwe wrzaski umierających ludzi, najpewniej członków jego bandy. Żołnierze Imperium prawdopodobnie wybijali właśnie ostatni jego wojska. W oddali usłyszał odgłos biegnących ludzi i jakieś krzyki. Idą. Miał racje. Otaczający go wojownicy rozsunęli się i jakieś dziesięć metrów dalej stanęło pięciu łuczników. Szybko wyciągnęli z kołczanów strzały zakończone połyskującym w świetle stalowym grotem i wycelowali w bandytę. Herszt ze zrezygnowaniem opuścił topór. Nadeszła jego ostatnia chwila. Następnie coś się w nim poruszyło, zacisnął dłonie na trzonku broni i silnie wybił się nogami, rzucając się na najbliższego żołnierza. Powietrze przeszyło pięć strzał. Nie czuł bólu. Czuł tylko jak pada na ziemię a z jego ust spływa strużka ciepłej krwi. I skonał.


Pomieszczenie medyczne, zamek gdzieś w Veragorze



Funkcję pomieszczenia medycznego tymczasowo pełniła sala bankietowa. Wyniesiono z nie niemal wszystkie meble i cenne rzeczy. Pozostało tylko kilka stołów, które służyły to wykonywania operacji. Na podłodze leżało około stu ciał. Większość z nich żyła. Jeszcze. Po pomieszczeniu krążyło około dziesięć pielęgniarek i kilku lekarzy. Niezbyt imponująca liczba w porównaniu z liczbą pacjentów. W powietrzu unosił się zapach jodyny, krwi oraz przeróżnych ziół. Przez wielkie okna do pomieszczenia wpadały promienie zachodzącego słońca. Sanitariuszki bezskutecznie próbowały zaprowadzić ciszę i spokój na sali, jednak niezbyt im się to udawało. Wielu rannych nie mogąc wytrzymać bólu wydzierało się, co tworzyło niezbyt przyjemny efekt. W dodatku ilość materiałów leczniczych była wysoce ograniczona.

Wielkie, drewniane drzwi do sali otworzyły się na oścież i do pomieszczenia weszło około dziesięciu zbrojnych i oficer Khirk. Przez chwilę krążyli po sali, rozmawiając z żołnierzami. W końcu dotarli do leżącego przy ścianie półelfa. Jego prawa ręka była ciasno obwinięta bandażem, całkowicie przesiąkniętym krwią. Ten, ocknąwszy się z półsnu spojrzał na swojego dowódcę.
- Dzielnie walczyłeś. – odezwał się pierwszy Khirk. – Doniesiono mi, że chciałbyś dostać przepustkę i na jakiś czas wrócić do rodzinnego domu.
- Tak jest, sir. – odparł Sharin. – Jeśli to możliwe…
Oficer zamyślił się. Przez chwilę nie odzywał się. Po chwili powiedział coś cicho do jednego z żołnierzy, który zaraz skierował się do wyjścia z sali. Mężczyzna ponownie zwrócił się do żołnierza.
- A więc dobrze. Przysłużyłeś się państwu podczas ostatniej walki. Będziesz mógł wrócić do rodziny. Na dwa tygodnie. Jeśli chcesz możesz wyruszyć, gdy tylko wrócisz do zdrowia.
- Tak jest, sir. – odparł posłusznie młodzieniec. W końcu będzie mógł oderwać się od żołnierki. Przez ostatnie dwa lata zdążył już znudzić się służbą wojskową. Teraz będzie miał okazję trochę odpocząć. Nareszcie.
- Aha, półelfie. – przypomniało się Khirkowi. – Po przepustce nie będziesz wracał do wojska. Odniosłeś ciężką ranę w walce dla ojczyzny. Wątpie czy w najbliższym czasie będziesz mógł korzystać z ostrza z taką wprawą jak wcześniej. Zamiast tego wyruszysz do Szkoły Magii i Kapłaństwa w Todorii. Poznasz tam najgłębsze tajemnice magii oraz nauczysz się ich tajników. Masz bystry i otwarty umysł. Sądzę, że staniesz się wprawnym magiem i będziesz służył ojczyźnie nie mieczem a magią. Powodzenia na szlaku.

Oficer odwrócił się i ruszył dalej w głąb sali a Sharin zasnął, pochłonięty marzeniami o potężnych czarach i niebezpiecznych artefaktach.


Szkoła Magii i Kapłaństwa w Todorii, rok później



Mały gabinet dyrektora szkoły wypełniał przyjemny zapach pergaminu i świeżo skoszonej trawy. W kominku przyjaźnie trzaskał ogień. Przez małe okno wpadały srebrzyste promienie księżyca oświetlające twarz Mistrza. Siedział on za dość dużym, pięknie wyrzeźbionym biurkiem. Na blacie leżało kilka książek, stojak na pióra, pojemnik z atramentem i kilka pustych zwojów. Za fotelem dyrektora stała pokaźna biblioteczka wypełniona przeróżnymi tomami książek interesujących i tajemniczych. Naprzeciwko Mistrza w prostym, acz wygodnym krześle siedział młody adept ubrany w ciemnobłękitną szatę, oznaczającą pierwszy poziom wtajemniczenia. Jego twarz była spokojna, lecz w ciemnych oczach można było ujrzeć iskrę ciekawości.

W najciemniejszym kącie pokoju stał mały fotel. Siedziała w nim niska i szczupła postać ubrana w czarno-srebrne szaty. Obok niego, oparta o ścianę stała bogato zdobiona laska, jakby jarząca się własnym blaskiem. Niemal czuć było od niej bijącą moc. Twarz postaci była ukryta w cieniu rzucanym przez zarzucony na głowę kaptur. Tylko dwa jasne punkty, symbolizujące oczy, jarzyły się słabym światłem i bystro przyglądały się uczniowy.

- Przykro mi, chłopcze. – łagodnie odparł dyrektor. Jego twarz była pomarszczona. Na ramiona opadały długie i wiotkie, siwe włosy.

Mistrz powoli wyjął z szuflady fajkę i zręcznie nabił ją ziołem. Chwilę krzątał się, szukając czegoś. Następnie cicho westchnął i strzelił palcami. Z fajki zaczął unosić się dym o przyjemnym zapachu jabłek. Znowu zwrócił swą uwagę na ucznia.

- Przykro mi, lecz nic cię nie nauczymy. – powiedział powoli, czujnie przyglądając się chłopakowi i sprawdzając jego reakcję. – Przepraszam za to wyrażenie, ale jesteś odporny na wiedzę. Po prostu jesteś wyzuty z energii magicznej. Nie ma w tobie ani krztyny magii.

Przez chwilę wszyscy siedzieli nie mówiąc nic, ciszę zakłócał tylko palący się ogień. W końcu odezwał się półelf.

- Rozumiem. – trudno było nie wyczuć w jego głosie goryczy. – Rozumiem. A więc wracam do wojska…

Mistrz ze smutkiem spojrzał na ucznia. Gdy tutaj przybył zapowiadał się naprawdę dobrze. Na początku ignorowano pierwsze znaki jego „antymagii”. Nie umiał rzucać nawet najprostszych zaklęć, ani nawet używać magicznych przedmiotów. Lecz tak dalej nie mogło być. W końcu zdecydowano o wydaleniu go ze szkoły. A szkoda, gdyż miał naprawdę bystry umysł. Jednak nie można było nic na to poradzić. Musieli to zrobić.

Przez kilka minut siedzieli w ciszy. Możliwe, że sądzi, iż Mistrz zmieni decyzję. Jednak tak nie mogło się stać. W tej szkole nie ma miejsca dla słabszych jednostek. Ktoś tak zablokowany nie może blokować drogi do kariery innym. Mam nadzieję, że on również to zrozumie, pomyślał dyrektor.

I chyba zrozumiał. Powoli wstał, ostatni raz przebiegł po twarzy Mistrza a następnie szybko odwrócił się i wyszedł z gabinetu. Obie postacie jeszcze przez prawię godzinę siedzieli w bezruchu.


Jakaś wioska w Todorii, kilka miesięcy później



W pomieszczeniu panowała cisza. Było podobnie jak prawie dziesięć lat temu. Przy stole siedział staruszek. Obok niego, krzątała się przy stole jego żona, wydawało się, że jeszcze starsza. Naprzeciwko młodego chłopaka w obszarpanym ubraniu, z młotkiem do ubijania mięsa przy pasie siedział wysoki i bardzo dobrze zbudowany mężczyzna. Na jego dłoniach widniało wiele blizn. To jasne, że niemal od urodzenia pracował on na roli. Jego tępy wyraz twarzy mówił sam z siebie, iż ten osobnik nigdzie indziej by się nie nadawał. Wszyscy siedzieli zajęci własnymi myślami. W końcu odezwał się staruszek, zagłuszając ciszę panującą w pomieszczeniu.

- Musimy ci coś z Rachel powiedzieć… - zaczął Stefan. Słowa te przychodziły mu z wielkim trudem. Zacisnął zęby, jakby nie mógł mówić dalej. Jednak po chwili dalej kontynuował. – Widzisz… z Rachel doszliśmy do wniosku, że w końcu nadszedł czas, byśmy ci coś powiedzieli.
Młodego półelfa zaczęło ogarniać złe przeczucie. Czuł, że to się źle skończy. Zacisnął palce na blacie stołu. Poczuł, jak ostre drzazgi wbijają mu się w dłonie, lecz nie zwracał na to uwagi. Tylko przyglądał się ojcu, czekając na dalsze słowa.

- Sharinie… nie jesteś naszym synem. Znaleźliśmy cię ale… – Do oczy starca napłynęły łzy i powoli zaczęły spływać po jego policzkach. Głos mu się załamał. Spuścił głowę i zamilkł. Przez prawie pięć minut wszyscy siedzieli w bezruchu, w milczeniu. W końcu zebrał się w sobie i zaczął opowiadać.

- Siedziałem pewnego wieczoru nad strumykiem z przyjacielem, gdy pojawiła się jakaś kobieta z tobą. Powiedziała tylko imię twojego prawdziwego ojca. Brzmiało ono Avenker. I umarła pewnie z wycieńczenia, bo nie miała żadnych ran. Ale mimo to kochaliśmy cię jak własnego syna… Wybacz nam…

Mysz była w ślepym zaułku. Już zbliżał się do niej siwy kot, z jarzącymi się ślepiami. Już nie miała dokąd uciekać. Nagle wyczuła w powietrzu dziwne napięcie. Odezwał się w jej głowie instynkt.
- Uciekaj!! – wołał.
Kot najwidoczniej też to wyczuł. Odwrócił uwagę od jego niedoszłej kolacji i rozejrzał się. Następnie szybko skoczył na okno i czmychnął przez dziurę na zewnątrz. Mysz też dłużej nie zwlekała. W powietrzu uniósł się dźwięk szurania, gdy jej małe pazurki uderzały o drewnianą podłogę. Już po chwili siedziała cicho w wysokiej trawie, sparaliżowana strachem i uważnie obserwowała swój dawny dom. Nie wiedziała, że już nigdy do niego nie wróci.

Sharin siedział w milczeniu i wbijał wzrok w podłogę. Nie mógł uwierzyć, że zataili przed nim taki fakt, mimo że się tego spodziewał. Zawsze wiedział, że jest inny. Mimo to nie mieściło mu się to w głowie. Poczuł w sobie zbierający się gniew. Z nieopanowaną nienawiścią przyglądał się swoim przybranym rodzicom. Ze złością chwycił leżący na stole talesz i z całych sił rzucił nim w ścianę. Naczynie z impetem przywaliło w drewno i roztrzaskało się na wiele małych kawałków. Rachel podeszła do niego i łagodnie pogłaskała go po twarzy. Tego już było za wiele. Półelf nie wytrzymał. Nie opanował gniewu. Przegrał. Poczuł jak jego wnętrze rozrywa niewyobrażalna siła. Powaliła go na kolana. Z jego gardła wydarł się przerażający krzyk. Mgła zasłoniła mu oczy. Szum w uszach uniemożliwiał mu odbieranie jakichkolwiek dźwięków z otoczenia. W nozdrzach czuł zapach krwi. Potem tylko czuł ulgę. Czuł jak cała złość i gniew ulatnia się z niego. Czuł dziwne podniecenie i ekstazę. Czuł moc. A potem tylko ciemność.


Las, kilkanaście godzin później



Sharin otworzył oczy. Leżał na ziemi, przykryty ciepłymi futrami. Powoli uniósł się, jednak po chwili znowu leżał. Wszystko go bolało. Podszedł do niego jakiś mężczyzna z kubkiem w ręku. Wyglądał na około pięćdziesiąt lat. Bym krótko ostrzyżony i schludnie ogolony. Jego szaty nie były nowe, ale mimo to zadbane. Nieznajomy przyklęknął i dał chłopakowi napój. Potem pomógł mu się oprzeć o pobliskie drzewo.
- Wypij to. Dzięki temu szybciej wyzdrowiejesz. – odparł szorstkim, lecz przyjaznym głosem.
- Kim jesteś? – podejrzliwie spytał się półelf.
Mężczyzna uśmiechnął się i odpowiedział.
- Nazywam się Dallas. Miałeś szczęście, że akurat byłem w pobliżu i widziałem wybuch. Co tam się właściwie stało?
Sharin był co najmniej zdziwiony.
- Jaki wybuch? Pamiętam tylko, jak zdenerwowałem, potem jakby mnie coś rozrywało i po chwili wszystko minęło i chyba zemdlałem.
Dallas zastanowił się. Po chwili odpowiedział.
- Najwidoczniej twój gniew znalazł ujście i eksplodował potężną dawką energii, która zniszczyła cały dom. Miałeś szczęście, że udało mi się uratować ciebie spod resztek domu. Teraz rozumiem, masz potężny talent magiczny. Jeśli chcesz mogę cię wziąć pod swoje skrzydła i przelać w ciebie całą moją wiedzę o magii jaką posiadam. Dawno nie miałem ucznia i zaczyna mi doskwierać brak towarzystwa. Powiedz tylko a stanę się twoim Mistrzem. Aha, takie zdolności nie zyskuje z niczego. Można ją tylko odziedziczyć. Najczęściej po ojcu. Przypadkiem twój ojciec nie był jakimś potężnym czarodziejem?
Półelfowi przypomniał się jego przybrany ojciec. Wielce zdziwił się, gdy nie czuł po nich żalu. Jednak teraz nad tym nie miał siły myśleć. Spojrzał na jego wybawiciela.
- Nie znałem mojego ojca. – odparł. – Ale zgadzam się. Zostań moim Mistrzem i naucz mnie wszystkiego co sam potrafisz. Na pewno cię nie zawiodę.
Przynajmniej Sharin miał taką nadzieję. Nie wiadomo czemu przypomniała mu się Akademia Magii. Teraz jednak czuł , że może siłą woli przenosić góry. Jakby coś się w nim odblokowało. Miał przeczucie, że magia zwiąże się z jego życiem do końca. I nie mylił się.


Zachodnie wybrzeże, cztery lata później



Zimny, nadmorski wiatr rozwiewał włosy i płaszcze dwóm postaciom, powoli jadącym na koniach wzdłuż linii morza. Zimna, słonawa woda podmywała kopyta karej klaczy, na której jechał starszy mężczyzna. Obok niego jechał młody mężczyzna. W dłoni trzymał prosty, drewniany kij z kryształem na samej górze. Kostur wyglądał na twardy, zdolny zablokować nawet cios mieczem. Nogi jego czarnego ogiera cicho i z gracją stąpały po piasku. Złota, ognista kula słońca powoli chowała się za odległą wodą, zalewając wybrzeże pięknym czerwoną łuną . Woda, oblana promieniami słońca wydawała się płonąć. Na plaży nie było żadnych innych istot poza dwoma podróżnymi. Wędrowali oni tak w zupełnej ciszy przez kilka godzin. Gdy ostatnie promienie zaszły i krainę oblała srebrna poświata księżyca starszy mężczyzna odezwał się do swojego towarzysza.

- Nauczyłem cię wszystkiego co sam umiałem. Teraz musisz znaleźć innego nauczyciela. Ode mnie nic nowego już nie poznasz. – z dumą spojrzał na swojego ucznia. – Nastała pora, by się rozdzielić. Nasze drogi się rozchodzą. Obaj dalej musimy iść własną drogą. Wiem, że masz siłę i talent by zdobyć potężną moc zdolną kształtować losy tego świata. Nie zmarnuj tego. Mało osób na tym kontynencie ma podobny przywilej. Musisz to wykorzystać w mądry i przemyślany sposób. Pamiętaj zawsze o innych ludziach. Wątpię czy jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. Nie zawiedź mnie i co ważniejsze siebie. Żegnaj uczniu.
Półelf wpatrywał się jak jego Mistrz popędza konia i galopem oddala się na północ. Przez chwilę odprowadzał go wzrokiem a następnie zwrócił konia na wschód i ruszył na spotkanie przeznaczeniu.


Las gdzieś na Zapomnianych Ziemiach, pół roku później



Na małej polance w ciemnym lesie żarzyły się resztki niedopilnowanego ognista. Gdzieś w oddali było słuchać pohukiwanie sowy. Niebo było zachmurzone. Od czasu do czasu przez gęste chmury przedzierały się pojedyncze promienie księżyca. Nieopodal resztek niedopalonego drewna leżała postać, ciasno zawinięta w futra. Obok niej leżał mocny, drewniany kostur i plecak. Widać było na twarzy kilkudniowy zarost. Jego twarz wskazywała na duże zmęczenie podróżą. Zimne powietrze nie dawało się porządnie wyspać, a niepokój panujący w lesie zmuszał jedynie do czujnego półsnu.

W pewnej chwili polanę wypełniła jasna, nieprzenikniona mgła. Chłód narastał, aż w końcu stał się nie do zniesienia. Leżąca postać gwałtownie zbudziła się ze snu i wyciągnąwszy z sakwy komponenty potrzebne do rzucenia morderczego zaklęcia stanął czujnie obserwując teren dookoła. Przez chwilę nic się nie działo. Następnie z cienia między drzewami wyłoniła się postać młodego elfa w czerwonej-złotej szacie. W ręku trzymał zwykły, obity stalą kostur, a przy pasie miał zardzewiały długi miecz. Jego czarne jak noc włosy spływały mu do ramion. Czerwone oczy jarzyły się własnym światłem. Całą sylwetkę elfa otaczała poświata. Zjawa powoli wyciągnęła rękę w stronę młodego mężczyzny. Ten, przestraszony dziwnym wydarzeniem, wykrzyknął kilka słów w nieznanym języku i z jego dłoni wystrzeliła świetlista kula ognista. Jednak zamiast uderzyć w ducha przeleciała przez niego. Ten się tylko uśmiechnął.
- Jesteś taki podobny… - odparł cicho. – Wiedz, że jestem twoim ojcem. Obserwowałem twoje poczynania. Cieszę się, że jesteś taki zdolny i umiesz radzić sobie w życiu. Przykro mi, że nigdy mnie nie poznałeś. W zamian za to zostawiłem coś dla ciebie.
Elf sięgnął do pasa i wyciągnął stary, zardzewiały miecz.
- Widzisz… ten miecz jest magiczny. Mimo pozornego wyglądu ma wielką moc. Niestety nawet ona nie uratowała mnie ze szponów śmierci. Chciałbym, żebyś go dostał. A także pewien czar. Koszt rzucenia tego zaklęcia jest duży, jednak dzięki temu zyskasz możliwość sięgnięcia po boską moc. Będziesz musiał jednak rozważnie korzystać z tym darów. Aha, jest jeszcze jeden szkopuł. Niestety nie mogę ci podarować tych przedmiotów. Jedyny sposób, byś wszedł w ich posiadanie to wyprawa do ruin miasta Telding. Tam znajdziesz pewien grobowiec w którym znajdziesz ów miecz i wiedzę na temat czaru. Prawdopodobnie będziesz musiał zmierzyć się z wieloma przeciwnościami losu. Jednak nagroda jest tego warta. Pomóc ci może mój stary przyjaciel, Argon. Spróbuj go odnaleźć i poprosić o pomoc. Teraz muszę odejść. Żegnaj synu.



Statystyki:


Umiejętności:
    Magia ognia - Zaawansowany
    Magia energii - Specjalista


Cechy:
    Silna wola
    Chłonny umysł


Atuty:
    Brak


Czary:


Ognista kula
Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne
Czas rzucania: 5 sekund
Działanie: Mag wystrzeliwuje ognisty pocisk w kształcie kuli o średnicy 50 centymetrów. Gdy tylko zetknie się z dowolnym ciałem, lub na rozkaz myślowy maga eksploduje, wytwarzając ogromną ilość energii. W promieniu metra od wybuchu fala uderzeniowa jest tak silna, że odrzuca humanoidalne stworzenia kilka metrów dalej. Im dalej od centrum wybuchu, tym fala słabnie. Dodatkowo jest szansa, że łatwopalne przedmioty (np. tkaniny itd.), które znajdują się w zasięgu wybuchu (w zasięgu wybuchu, nie fali uderzeniowej) zostaną podpalone.
Koszt many: 30
Zasięg: 25 metrów
Uwagi: Jakakolwiek rana, ból lub oszołomienie zmniejszają prawdopodobieństwo powodzenia

Identyfikacja
Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne i materialne (perła o wartości co najmniej 5 sztuk złota)
Czas rzucania: Natychmiastowy
Działanie: Identyfikuje wszystkie właściwości przedmiotów (broni, zbrój i pierścieni), takie jak umagicznienie, bonusy do obrażeń, walk, ochrony, identyfikuje także artefakty, pokazuje co to jest, jak to działa, ile ma ładunków i jak tego używać.
Koszt many: 25
Zasięg: Dotyk
Uwagi: Działa tylko na przedmioty

Otwieranie zamków
Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne
Czas rzucania: od kilku do kilkunastu sekund (w zależności od stopnia skomplikowania zamka)
Działanie: Zaklęcie otwiera zamek, który był podmiotem czaru. Można otwierać zamki w kufrach, drzwiach itd. O skuteczności zaklęcia decyduje moc maga oraz stopień skomplikowania zamka.
Koszt many: 10 - 20
Zasięg: Dotyk
Uwagi: Zaklęcie nie otwiera zamków zapieczętowanych magicznie

Rozproszenie Magii
Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne i materialne (bursztynowy pył o wartości co najmniej 5 sztuk złota)
Czas rzucania: 4 sekundy
Działanie: Mag koncentruje swoją uwagę na wybranym obszarze działania magii, zdejmując z niej wszystkie magiczne efekty (pozytywne i negatywne)
Koszt many: 10 pkt many za 1 cel/1m2
Zasięg: 10 metrów

Lot
Wymagania: komponenty somatyczne
Czas rzucania: natychmiastowy
Działanie: Energia oplata podmiot czaru i pozwala mu unosić się w powietrzu. Postać może wznosić się i opadać, a także poruszać się na boki. W czasie trwania zaklęcia rzucający musi być skoncentrowany na utrzymaniu czaru.
Koszt many: Unoszenie się w miejscu i powolne opadanie - 10 pkt many na metr; Wznoszenie się i poruszanie - 30 pkt many na metr
Zasięg: Rzucający
Uwagi: Zakłócenie koncentracji przerywa działanie czaru

Fala
Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne
Czas rzucania: natychmiastowy
Działanie: Wysyła rozchodzącą się promieniście od miejsca gdzie stoi mag falę energii o wysokości równej wysokości maga rażącą wszystkie stworzenia w zasięgu lub strumień mocy atakujący pojedynczy cel, lecz mający większy ładunek energii. Fala/Strumień uderza w oponentów, odrzucając ich na odległość od kilku do kilkunastu metrów. W dodatku strumień, umiejętnie wykorzystany potrafi nawet połamać przeciwnikowi kości (np. gdy odrzucony wróg uderzy o np. ścianę)
Koszt many: 20
Zasięg: 50 metrów
Uwagi: Uwagi: Każda rana, ból, lub rozkojarzenie zmniejszają prawdopodobieństwo powodzenia. Odrzucenie przeciwnika jest zależne od zasięgu czaru.


Piorun
Wymagania: głośna inkantacja(min. 70 dB), srebrny pręt o wartości przynajmniej 15 sztuk srebra, gest polegający na wycelowaniu prętem w cel.
Czas rzucania: 3 sekundy
Działanie: Wysyła w cel gruby strumień energii ukształtowany jak wyładowanie elektryczne i podlegający podobnym prawidłom. W pełni uziemione cele, jak rycerze w płytówkach, mogą zostać powaleni ale przeżyją. Cele nieuziemione zostaną ugotowane, albo nawet i spalone żywcem.
Koszt many: 40
Zasięg: 10 metrów. Za każdy dodatkowy metr 2 punkty many, do 20 metrów max.
Uwagi: Uwagi: Każda rana, ból, lub rozkojarzenie zmniejszają prawdopodobieństwo powodzenia.

Ognista fala
Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne i materialne (onyksowy kamień o wartości co najmniej 7 sztuk złota oraz bursztyn o wartości przynajmniej 2 sztuk złota)
Czas rzucania: natychmiastowy
Działanie: Wysyła rozchodzącą się promieniście od miejsca gdzie stoi mag falę ognia o wysokości równej wysokości maga rażącą wszystkie stworzenia w zasięgu lub strumień płomieni atakujący pojedynczy cel, lecz mający większy moc. Fala/Strumień uderza w oponentów, odrzucając ich na odległość od kilki do kilkunastu metrów, podpalając i parząc dotkliwie. W dodatku strumień, umiejętnie wykorzystany, potrafi nawet precyzyjnie zwęglić wybrany cel. Trafienie strumieniem ognia ma 20% szansę, że cel zginie na miejscu.
Koszt many: 50
Zasięg: 20 metrów
Uwagi: Uwagi: Każda rana, ból, lub rozkojarzenie zmniejszają prawdopodobieństwo powodzenia.

Postać:
    - Prosty kostur kończący się niebieskim kryształem (wzmacnia czary; na myślowy rozkaz właściciela, w krysztale pojawia się płomień światła, który rozświetla obszar dookoła; 25 ładunków, wzmocnienie czaru o 50% lub stworzenie światła zabiera jeden ładunek)
    - Sztylet przywiązany do nadgarstka
    - Sakwa z komponentami:

      31*srebrny pręt
      6*bursztynowy pył
      9*onyksowy kamień
      6*bursztyn

    Ubranie: piękna czerwona szata z cesarskich kwater

Ekwipunek:
    - 0,5 sztuk złota
    - plecak
    - lina (15 metrów)
    - Ciepły koc
_________________
Avenker: budze nimfę
Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
Avenker: co to znaczy udaje?
Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
Avenker: a to szmata
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Nimfa teleportuje się.
Avenker: a to szmata




Ostatnio zmieniony przez Vanilla 2012-12-27, 00:44, w całości zmieniany 44 razy  
 
 
 
Faust272 
Namiestnik


Wiek: 34
Dołączył: 11 Kwi 2008
Posty: 2598
Skąd: Słupsk
Wysłany: 2010-02-09, 05:20   

Gracz: Azrael Raytil

Imię: Azrael Raytil, syn Diraela, z rodu Raytil'ów
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Elf
Wiek: 120 lat
Nierozdane punkty doświadczenia: 100 punktów

Historia postaci:

Początek (1-15lat)


Azrael urodził się w biednej, szlacheckiej rodzinie elfów, w małym miasteczku. Gdy był mały, zawsze chciał się bawić. Miał mały łuk, który ojciec wyrzeźbił dla niego. Azrael lubił się nim bawić i ćwiczył już wtedy strzelanie z łuku. Jego matka, Arianna Raytil, była łowczynią i świetnie posługiwała się łukiem, a ojciec natomiast nosił imię Dirael i bardzo dobrze władał mieczem jednoręcznym. Ród Raytilów miał w herbie łuk, gdyż większa część rodu posługiwała się właśnie tą bronią. Azrael miał ścisłe grono przyjaciół, z którymi codziennie się bawił. Razem biegali, strzelali z łuku do celu albo bili się na drewniane mieczyki.

***

Pełnoletność (15-60lat)


Gdy Azrael miał 15 lat, zaczął swoją edukację. Ojciec przez cały czas nauczał go walki, a matka posługiwania łukiem. Nie był on jednak bardzo pojętnym uczniem, ciężko przychodziła mu nauka. W tym wieku zaczął bardziej dbać o wygląd, i oglądał się za dziewczynami. Nie zajmował się już przyjaciółmi, często chodził sam po miasteczku, siedział pod drzewami i oglądał chmury. Rozmyślał o swoim przyszłym życiu, zaczął pomijać swoje lekcje u rodziców, zaczął uciekać w nocy by patrzyć się w niebo. W tym wieku poznał nowego przyjaciela, z którym jako jedynym utrzymywał kontakty, a mianowicie Taldira. Tak rozpoczęła się ich przyjaźń.

***

Miłość, przyjaźń i depresja (60-100lat)


Młodzieńcze lata Azraela powoli się kończyły, poznał bardzo miłą i piękną elfkę - Filirath z rodu Riidian. Pokochał ją od pierwszego wejrzenia, zaczął z nią się spotykać, i tym razem prawie już w ogóle nie spędzał czasu w domu. Cały czas wychodził albo z Taldirem, albo z Filirath. Z Taldirem bardzo dobrze się bawił, jednak ten prawdopodobnie czuł, że coraz mniej interesuje Azraela. Natomiast z Filirath Azrael wychodził coraz częściej, spotykali się u niej w domu lub na polance, gdzie dyskutowali i się bawili... Azrael był bardzo nieśmiały, przez co nie mógł zajść dalej w znajomości z Filirath.
Pewnego dnia w 90 urodziny Azraela podczas nocnego spaceru z Filirath została ona zabita przez niewiadomego zabójcę z łuku. Strzała przebiła jego ukochaną tak, że nie było możliwości na jej odratowanie. Azrael wpadł w depresję, przestał jeść i pić.
Ale jednak miał przyjaciela... Taldir wspierał go w tych trudnych dla niego chwilach. Azrael postanowił że teraz będzie chronił swoich bliskich i ponownie rozpocznie naukę.

***

Nauka i podróż (100-120lat)


Azrael ponownie rozpoczął naukę. Rodzice wybaczyli mu jego zachowanie i kontynuowali jego naukę. Tym razem uczył się solidnie, ale i tak opanował tylko podstawy używania łuku i miecza. Ćwiczył także zręczność, by być lepszym w tym fachu, chciał być godnym przedstawicielem swojego rodu.
Postanowił wyruszyć do Akilli, stolicy imperium. Taldir postanowił dać prezent przyjacielowi. W 119 urodziny Azraela postanowił dać mu swój łuk, który był wykonany z bardzo dobrej jakości drewna i miał dobrą cięciwę, która pozwala mocno naciągnąć łuk. Azrael się wzruszył i chociaż nie chciał, zaczął płakać. Pożegnał się z przyjacielem i obiecał że nie zhańbi tego łuku. Azrael wziął najpotrzebniejsze rzeczy i ruszył do stolicy. Droga mu się dłużyła, była trudna do pokonania. Po drodze spotykał rożnych ludzi i różne zwierzęta, nawet ktoś chciał go okraść... W wieku 120 lat dotarł do stolicy, gdzie postanowił prowadzić dalszą naukę i pracować, wykonywać misje, by pokazać że jest warty bycia członkiem rodu Raykilów.

Umiejętności:

    Walka Bronią Dystansową (łuk)- Uczeń
    Walka Wręcz (miecz jednoręczny)- Uczeń


Cechy:

    Częściowa odporność na ból
    Zręczność


Atuty:


    Postać:
    - Specjalny łuk, który otrzymał Azrael od swojego przyjaciela Taldira. Ma on około 2 metry, jest wykonany z dobrej jakości drewna. Posiada mocną cięciwę, która może zostać naprawdę mocno naciągnięta, co daje dobrą siłę wystrzału.
    - Prosty miecz jednoręczny, zazwyczaj nie używany przez Azraela, gdyż unika walki wręcz
    - Lekka zbroja skórzana
    - Ubranie: Zielona lniana koszula, czarna przewiewna kamizelka z wyhaftowanym łukiem na lewej piersi, skórzane lekkie buty, skórzane spodnie, skórzany pasek
    - 20 sztuk złota w sakiewce
    [/list]

    Ekwipunek:

      - Drewniany Kubek
      - Hubka i krzesiwo
      - mały koc
      - średniej wielkości plecak
      - Piękna chusteczka, z wyhaftowanym na niej łukiem
    _________________
    Avenker: budze nimfę
    Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
    Avenker: co to znaczy udaje?
    Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
    Avenker: a to szmata
    Avenker: wale ją drągiem
    Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
    Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
    Avenker: wale ją drągiem
    Vanilla: Nimfa teleportuje się.
    Avenker: a to szmata




     
     
     
    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Nie możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach
    Dodaj temat do Ulubionych
    Wersja do druku

    Skocz do:  

    Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

    | | Darmowe fora | Reklama


    Głosując na stronę na poniższych toplistach wspomagasz jej rozwój ;)
    Gry Wyobraźni - Strona o grach PBF Toplista-Gier Toplista gier rpg Głosuję na GRĘ !!! Ninja Gaiden PBF
    © 2007-2009 for Artur "Władca Zła" Szpot
    Strona wygenerowana w 0,23 sekundy. Zapytań do SQL: 13