John opatrzył ranę lecz nie wyglądało to dobrze. Na pewno dziewczyna nie była zdolna do biegu czy skakania. Rana była głęboka.
Leczenie trochę zajmie. Dziewczyna warzy około 30-40 kilo. Jakby co to możecie ją nieść xD Sakażenie się nie wda, rana jest jakoś tam opatrzona
*Marek wstał dosyć wcześnie. Musiał przenieść się w cień, by nie oślepiało go światło.*
- To jak, trzeba przeszukać budynek. Chyba najlepiej chodzić dwójkami...
*Powiedział z kąta, gdy wszyscy się obudzili.*
husarz [Usunięty]
Wysłany: 2008-08-14, 13:45
Marek też wstał choć nihuhu mu się nie chciało i wziąwszy pistolet obudził resztę towarzyszy i podszedł do drzwi.
To samo zrobił John. jednak gdy doszedł do towarzyszy, powiedział:
-Może dziewczynka powinna zostać. Zamknie się na klucz i zamek, to nic się jej nie stanie. Jak sądzicie? -
- Zgadzam się, tutaj będzie bezpiecznie. Jest nas czterech, dwie grupy po dwóch by było jednym z wyjść, co sądzicie??
husarz [Usunięty]
Wysłany: 2008-08-15, 19:31
Marek mruknął:
- Dobra, to ja idę z Markiem i przede wszystkim zabezpieczymy windę. Gdy cokolwiek będzie nie tak krzyczcie.
I sprawdził czy rewolwer jest załadowany.
-My za to pójdziemy sprawdzić pkoje. Może ktoś jeszcze przeżył oprócz nas w tym apartamentowcu. - powiedział John. Odbezpieczył broń, i otworzył drzwi.
-Zamknij drzwi na cztery spusty i czekaj na nas. - powiedział jeszcze do dziewczynki i wyszedł. Rozejrzał się po korytarzu.
- A więc jesteśmy takie dzienne marki. - mruknął z ironią Marek(?), po czym przeładował rewolwer.
- Proponowałbym, aby bazą wypadową było właśnie to mieszkanie. Co do blokowania windy, nie wiem jak wy, ale nie wydaje mi się, by te zombi umiały z niej korzystać, a może okazać się jedynym ratunkiem w razie niebezpieczeństwa. One się nie męczą, a my tak. Na schodach nie mamy szans.
chyba mi się przypomina film jako tako o podobnym wirusie
John wszedł do środa trzymając przed sobą pistolet. Mieszkanie przypominało coś w rodzaju biura. Nie było to typowe mieszkanie dla rodziny.
Narazie, nie słychać było niczego, ani nikogo. Było cicho, bardzo cicho. Korytarz był długi na może trzy metry. Prowadził on prosto. John podszedł bliżej. Na lewo był pokój... czysto. Nikogo w nim nie było. John szedł dalej, w końcu staną na rozwidleniu. Korytarz prowadził na lewo, i prawo. Przed Johnem takrze były drzwi. Pokój po lewej, z tego co widział John na odbiciu sporego lustra, był pusty i przypominał kuchnię...
- No to ruszamy... - rzekł Marek do swego imiennika, po czym wyszedł z mieszkania i udał się w stronę przeciwną do drugiej grupy. Miał w pogotowiu rewolwer jak i tasak. Po podejściu do najbliższych drzwi zobaczył czy są otwarte. Jeśli nie, postanowił je wyważyć, dając znak towarzyszowi by go ubezpieczał.
John, widząc, że te pokoje są puste, gestem ręki kazał towarzyszowi iść z nim do pozostałych pokoi. Policjant cichutko przeszedł do następnego pokoju, z odbezpieczoną bronią i palcem na spuście. Szybko zerknął w lewo, potem w prawo, sprawdzając, czy gdzieś się nie czai wróg. Dopiero gdy stwierdzi, ze pokój jest pusty, wejdzie dalej. Jeśli jednak coś w nim jest, John zacznie się wycofywać z pokoju, jednocześnie strzelając (oczywiście w głowę).
Przepraszam pana, ja szukam tylko gilotyny do papieru, mówię do istoty, siedzącej w pokoju
*Marek uważał. Te odgłosy mogą być podejrzane. Wyciągnął rewolwer przed siebie i zaczął powoli i najciszej jak umiał wchodzić do pokoju. Dał znak, by jego imiennik szedł za nim.
Uważnie rozglądał się i nie wykonywał pochopnych ruchów, chciał tylko nieznacznie zobaczyć co jest w pomieszczeniu.*
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach