Obrazki strony End of Days są hostowane na serwerze photobucket.com. Jeśli nie ładują się ona prawidłowo, najprawdopodobniej strona photobucket.com jest chwilowo niedostępna. Przepraszamy za utrudnienia.
SzukajUżytkownicyGrupyStatystykiRejestracjaZaloguj się

Poprzedni temat «» Następny temat
Cień
Autor Wiadomość
Faust272 
Namiestnik


Wiek: 34
Dołączył: 11 Kwi 2008
Posty: 2598
Skąd: Słupsk
Wysłany: 2012-12-26, 20:53   Cień

Gracz: Cień


Zło kryje się w każdym z nas.


Imię: Dziki Agrest, takie imię nadali mu rodzice. Dziki Agrest, tak krzyczały na niego dzieci w latach młodości. Dziki Agrest, tak zwracali się do niego ludzie na salonach. Hardy Agreście, tak wołała do niego narzeczona, gdy brał ją na kolejnym dziwnym meblu, bądź w publicznym miejscu. Dzikus, znalazł ksywę wśród swego oddziału, bo zawsze pierwszy wskakiwał w ogień, zawsze pierwszy tam, gdzie śmierć zaglądała w oczy. Dziki Agrest...to już przeszłość. Po odrodzeniu pozostał jedynie cień tamtego człowieka, mężczyzna bez perspektyw, ani celów, po prostu Cień.
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Nieumarły
Wiek: 24
Nierozdane punkty doświadczenia: 0


Rozkład po prostu ciało śmierdzi i wygląda paskudnie - Patrz: Wady



Wygląd:


Najdziwniejsze są oczy. Niegdyś bystre, zielone ślepia, w które z takim utęsknieniem wpatrywała się Moira, teraz...białe. Odrodzenie zmieniło chłopaka w kilku aspektach. Najbardziej dostrzegalnym są zupełnie białe oczy. Dla postronnych zdawać by się mogło, że Cień jest ślepy, dlatego podchodzą do niego z lekceważeniem. Nic bardziej mylnego. Mężczyzna ma doskonały wzrok, jedynie kolor tęczówki przybrał śnieżną barwę. Wyraz twarzy niemal zawsze ten sam. Zupełnie obojętny, jednak od czasu do czasu nerwowo podskakujący kącik ust, szybsze ruchy gałkami, wykazywało niejako uśpione szaleństwo chłopaka.
Kruczoczarne włosy odznaczają się białymi końcówkami. Co ciekawe "biała zaraza" postępuje, jak zauważył Dziki Agrest.
Lewa dłoń Cienia jest biała i zimna. Dlatego zawsze nosi na niej czarną rękawicę. To nie jedyne takie miejsce. Na plecach na odcinku lędźwiowym rozciąga się kolejna biała plama, której chłód da się poczuć przy dotknięciu skóry.
Cień wyróżnia się wzrostem, gdyż mierzy dwa metry, przez co na większość ludzi patrzy z góry, jego waga sięga 110 kg. Mogłoby się wydawać dość sporo i racja. Jednak na masę składają się jedynie mięśnie. Atletyczna budowa ciała, gibka i masywna skryta jest pod białymi szatami, składające się z lnianej koszuli oraz spodni. Czemu białymi? Tak upodobał sobie ten osobnik, może to miała być przeciwwaga ciemności Beliara? Ostatnim nieodłącznym elementem stroju Cienia, jest jego płytowa zbroja. Głęboka jak otchłań czerń pancerza, kontrastuje z jego oczyma. Niekompletnemu pancerzowi brakuje hełmu. Cień zawsze kryje się pod czarnym, poszczerbionym płaszczem, szczelnie się nim owijając. Na głową zarzucony kaptur, kryjący niezwykłe oczu. Ponad prawym ramieniem wystaje rękojeść dwuręcznego miecza, przytroczonego do pleców mężczyzny.


Umiejętności:
    Walka wręcz(miecze dwuręczne) - Adept
    Walka bronią dystansową (kusza) - Uczeń


Cechy:
    Wyczucie żywych wyczuwa wszelkie żywe istotny w promieniu 9 metrów od siebie, ale nie mimowolnie; musi ''węszyć''
    "Martwy Mózg" odporność na obce efekty wpływające na umysł, głównie magiczne
    Szybki
    Błyskawiczny refleks



Wady:

    - Rozkład - żadna umowa, ani cel nie trzyma duszy na tym świecie; ciało to wie, a dusza nad tym nie panuję; to tylko kwestia czasu, zanim ciało nosiciela duszy obróci się masę niezdolnego do ruchy przegniłego mięsa


Atuty:
    brak


Postać:


- Łamacz - Wielki, dwuręczny miecz rozmiarami przyprawiając o ból głowy. Bardzo szeroka głownia oscylująca w granicach 150 cm, o długiej rękojeści mierzącej 33 cm, zakończona małym szpicem. Trzonek zaopatrzono w kawałek wytrzymałego bandażu, którym Cień, czasem obwiązuje dłoń w nadgarstku. Prosty, masywny jelec, na którym na całej szerokości zamontowaną obusieczną klingę. Brzeszczot przy końcu nieco się zwęża, dzięki czemu broń, nadaje się nie tylko do mocnych, zamaszystych uderzeń, ale również do sztychów czy flint. Broń jak na swoje rozmiary jest niezwykle ciężka, jednak władający w ogóle nie czuje wagi miecza za sprawą użytych do jej wykucia materiałów. Sam Cień nie zna specyfikacji, jednak fakt znalezienia Łamacza w katakumbach wyznawców Beliara o czymś świadczy. Żeby nie było tak pięknie, dwuręczniak został odrapany zębem czasu. Klinga nie błyszczy się jak za dawnych lat, a ostrze w wielu miejscach jest wyszczerbione i to dość poważnie. Jednak nie umniejsza to niebezpieczeństwu jakie niesie ze sobą przyjęcie ciosu Łamacza. Sama waga, jak mówi nazwa, łamie i gruchocze kości.


- pełna zbroja płytowa Ostatniej Wolnej Kompanii z Khatovaru, gdy Dziki Agrest otrzymał stopień chorążego w zastępie Jaskółki, wraz z nowym obowiązkiem, jakim była ochrona Lancy Cierpienia i powiewającego na niej sztandaru, w prezencie dostał czarny, w tamtym czasie jeszcze połyskujący pancerz. Historię tej zbroi znała chyba jedynie Vindit, kapitan Jaskółek, jednak zmarła na dłoniach Dzikiego Agresta podczas bitwy z wyznawcami Beliara, zabierając tajemnicę do grobu. Dziki Agrest nie szukał i nie dociekał, zbroja spisywała się wspaniale. Była dość lekka, dobrze przylegała do ciała, prawie jak druga skóra, szczelna no i przede wszystkim nie krępowała ruchów, co było dla chłopaka najważniejsze. Wyścielona miękką wełną. Składała się z wielu małych płytek, które nachodziły na siebie, tworząc niemal jednolitą, smukłą konstrukcję, bez żadnych ostrych zakończeń czy ozdobień, ani masywnych dodatków. Dzięki temu broń prześlizguje się po niej. Wyróżnia się niebywałą wytrzymałością i odpornością. Dziś jest niekompletna. W czasie bitwy oddziału Jaskółki przepadł hełm, podobny do głowy jednego z demonów, na miejscu oczodołów, widniały podłużne czerwone szkła, które w nocy jarzyły się krwistą aurą. Niekompletny pancerz zniszczony przez czas, bitwy i wodę, aktualnie prawie na całej powierzchni jest matowy, stracił swój połysk czarnej materii, chociaż to wcale nie umniejsza jego groźnemu i piorunującemu wyglądowi.


- Kusza - różni się od standardowej kuszy, przede wszystkim rozmiarem. Jest sporo mniejsza, ale poręczniejsza. Na łożu kuszy można zamontować maksymalnie trzy małe bełty, które kolejno trzeba zaczepiać na cięciwie. Wykonana z dębowego drewna, łuczysko kompozytowe. Solidna robota. Wykorzystuje małe bełty. Do łoża zamocowano ostrze, którym można zadać obrażenia kute. Kusza na wyposażeniu posiada skórzany pasek, dzięki temu, można ją zawiesić na ramieniu, chociaż Cień nosi ją przyczepioną do lewego biodra, w taki sposób, by nie przeszkadzał podczas walki mieczem. Można z niej strzelać używając jednej ręki.


    - uprząż w pancerzu dla Łamacza
    - dwa noże, jeden mocowany na lewym udzie, drugi z tyłu na pasie
    - 20 sztuk złota w sakiewce
    - Ubranie: (skórzane spodnie, lniana koszula, skórzane buty)


Ekwipunek:

    - hubka i krzesiwo
    - paski suszonego mięsa
    - metalowe pudełko(30 małych bełtów)
    - chleb
    - bukłak z wodą
    -zwinięty sztandar oddziału Jaskółki

Inne:


    - Bella, zmarnowana i wychudła klacz, trzymający się ledwo na nogach z siodłem. Znaleziona w lesie wśród wysokich traw, gdzie najpewniej skonałaby. Brązowa sierść i charakterystyczna biała plama na pysku, czyżby odzwierciedlenie martwych symboli na ciele Cienia?


    - Aurora, biały wilk, wcale w nie lepszym stanie niż klacz, o dziwo nie posilił się zwierzęciem, a leżał tuż obok, jakby w obawie przed samotną śmiercią, tuż przez nadejściem ciemności, oba zwierzęta chciały zaznać bliskości. Wielka bestia o gęstej, białej sierści i czarnych ślepiach.
_________________
Avenker: budze nimfę
Vanilla: Nimfa udaje przyjacielską.
Avenker: co to znaczy udaje?
Vanilla: Nimfa uwodzi cię i odbiea ci RZUT OSZCZEPEM
Avenker: a to szmata
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Wyciągasz drąga z torby
Vanilla: Nimfa za ten czas uwodzi cię i odbiera ci eliksir ślepoty
Avenker: wale ją drągiem
Vanilla: Nimfa teleportuje się.
Avenker: a to szmata




Ostatnio zmieniony przez Vanilla 2012-12-31, 18:19, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
 
REKLAMA 
Banish your fear

Dołączyła: 11 Kwi 2008
Posty: 2422
Wysłany: 2012-12-31, 18:19   

Ostatnio zmieniony przez Vanilla 2012-12-31, 18:19, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
 
Vanilla 
Banish your fear

Dołączyła: 11 Kwi 2008
Posty: 2422
Wysłany: 2012-12-31, 18:19   

Historia postaci:

    Dwadzieścia cztery lata temu.
    Dom rodu Mongomery trząsł się w posadach. Radość i podekscytowanie domowników było namacalne, zaproszeni goście pełni pozytywnych emocji, już tylko oczekiwali, kiedy akuszerka skończy swoją robotę i wyjdzie z sypialni Lorda Roda i jego żony Akacji. Poród zakończył się pomyślnie, odprawiona kobieta, chowając złote monety, szybko opuściła przybytek Mongomerych. Goście zostali wpuszczeni do środka, by podziwiać pierwsze dziecko ich przyjaciół, dziecko, które miało odziedziczyć majątek rodziców. Oczywistym jest, że ktoś tego bardzo nie chciał, a w tłumie łatwo było się schować. Jedno mrugnięcie oczu, gdy cała sala ucichła. W rozgardiaszu nie usłyszano świstu lecącego bełtu, który z głuchym chrupnięciem wbił się w oczodół Akacji, trzymającej w ramionach Dzikiego Agresta, bo takie imię wybrali dla syna. Od pierwszego dnia swojego istnienia chłopczyk został naznaczony krwią, która miała mu towarzyszyć przez całe życie. Krople posoki spadły na jego twarz, o dziwo nie krzyczał, szarpnięcie rzuciło głowę kobiety do tyłu, a jej ciało opadło na łóżko, niemowlak wypał z rąk, jednak w pełni świadomy ojciec, złapał malucha na czas. Oczywiście zamachowca złapano, szkoda, że nikt nie zastanowił się dlaczego tak łatwo poszło, dlaczego złapano go tak szybko. Ojciec popadł w żałobę, jego stan nie pozwalał na wychowywanie syna, którym zajęły się sprzątaczki, kucharki i opiekunka. Na ich barkach spoczywało przeprowadzenie Dziekiego Agresta przez młodzieńcze lata. Szło im nieźle do czasu.


    Dziesięć lat temu
    Dziki Agrest wyrósł na pojętego i bystrego chłopca, co tylko wspomagało jego instynkt rozrabiaki. Jego czyny można było opisać jednym słowem: szaleństwo. Niespożyta energia wykorzystywana do robienia nie tylko psikusów, ale różnego rodzaju zakazanych rzeczy. Buszowanie po zamkniętych sektorach bibliotek, czy kradzież sprzętu z rodowej zbrojowni, dziurawienie sukien damom, takie występki były na porządku dziennym. Jednak najgorszym jest to, że Dziki Agrest wykazywał nie lada zręczność i szybkość, toteż złapanie go wskakiwało na wysoki poziom. Często organizowano na niego zasadzki, by w końcu go okiełzać i kijem wbić mu do głowy nieco oleju. Myślicie, że to pomogło? Gdyby tak właśnie się stało, Dziki Agrest zatraciłby część swojej osobowości. Kilka chwil smutku, drobne łzy na różanych od zmęczenia policzkach i chłopiec wracał do akcji ze zdwojoną siłą. Jedyne miejsce w którym był posłuszny to arena. Tam najlepszy wojownik Lorda Roda, od najmłodszych lat szkolił Dzikiego Agresta. Widząc zręczność oraz szybkość chłopaka, wybrał dla niego zestaw dwóch krótkich mieczy. Każdego ranka chłopiec stawiał się na placu treningowym, gdzie zostawiał krew, pot i duszę. Często przebywał również u kowala Loramosa. W upalnym klimacie kuźni siadała na drewnianym krześle i obserwował jak rosły mężczyzna formował według własnej woli nagrzany metal.
    Nie można powiedzieć, że był zły. Często pomagał, innym okazywał szacunek, gdy nie rozrabiał, uprzejmie odnosił się do starszych, a z kolegami się bił, niejednokrotnie dostając solidne bęcki. Nie powstrzymało go to i nie zmieniło. Dalej był sobą. Nie raz akcje, w których uczestniczył czarnowłosy niosły ze sobą uśmiech dam czy szanownych panów, nie raz śmiechy roznosiły się po Sali, gdy Dziki Agrest przedrzeźniał jakąś osobę lub próbował nauczyć się tańczył, co zupełnie mu nie szło. Pocieszny chłopak, jednak zdarzało się przynajmniej dwa razy dziennie, że przeginał. Jednak na każdego przychodzi czas, że pewne rzeczy zmieniają się…


    Siedem lat temu

    Ich oczy spotkały się. Zielone ślepia młodzieńca zatrzymały się, w skupieniu utkwione w piwnych oczętach niewiasty o rudych włosach. Ubranej w elegancką czerwoną suknię, prostą i skromną, a jednak pełną wdzięku. Dziewczyna przysłoniła pełne, usta dłonią odzianą w czerwoną rękawiczkę, ukrywając uśmiech i tłumiąc radosny chichot. Nie spuszczała Dzikiego Agresta z oczu, który zastygł w dziwnej pozycji. Jeszcze przed chwilą naśladował lot pijanej jaskółki, która narobiła na głowę pewnego hrabiego, który w swej pysze, kazał nawozić rolnikom pola własnym kałem.
    - Dostało gówno, gównem po głowie. - Wyszeptał pod nosem młodzieniec, teraz nie śmiąc wypowiedzieć tych słów na głos i po raz kolejny zabawiać publiczność na balu.
    Zastygł jak marmurowy posąg.
    W końcu otrzeźwiał. Przeskakując nad stołem, uciekł bocznym wejściem. Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem, a ludzie wrócili do zabawy. Muzyka zagrała, pary wstały od stołów i zaczęły wirować na parkiecie.
    Dziki Agrest zaszył się na grubej gałęzi sosny czarnej. Drzewa te uwielbiał. Dawały mu spokój, a zapach igieł wytchnienie. Nogi zwisały mu, a wzrok utkwił w jakimś nieznanym, oddalonym punkcie. Jego myśli biegły jak opętane, jakby ścigane przez demony samego Beliara. Najgorsze były dręczące go pytania, o to, co się przed chwilą stało. Dlaczego naszło go zrozumienie, że wszystko co do tej pory robił, było głupie i dziecinne? Dlaczego wydawało mu się, że błaznowanie na sali, stało się aktem desperacji i niemożności wyrażenia siebie, prawdziwego? Dlaczego jego występki miały na celu zwrócenie na siebie uwagi? Uderzył się pięścią w głowę, starając wykurzyć negatywne myśli z głowy.
    -To jej spojrzenie… – Wyszeptał do siebie.
    Jedno spojrzenie wystarczyło, by chłopak zrozumiał, że zrobi dla tej dziewczyny wszystko.
    Wystarczyły trzy dni dyskretnych pytań, podchodów i Dziki Agrest dowiedział się, gdzie mieszka rudowłosa. Jego styl postępowania składał się z prostej zasady: uderzaj. Nie czekaj, tylko uderzaj. Jeśli masz okazję, uderzaj. Zawsze uderzaj.
    I uderzył.
    Wspinaczka na balkon nie należała do najłatwiejszych z powodu pnączy obrastających dom, które zaopatrzone były w mnóstwo drobnych igieł, boleśnie wbijających się w dłonie chłopaka.
    Cichy stuk o szybę. Rudowłosa przywitała go ciepłym uśmiechem. Przyłożyła palec do ust, aby zachował ciszę i wyszła na balkon. Nie dała mu powiedzieć ani jednego słowa. Przywarła swoimi wargami do jego. Na tym się nie skończyło. Widać on też wpadł jej w oko…


    Pięć lat temu
    Księżyc zaglądał do niewielkiej, drewnianej altany, służącej do letnich obiadów czy spotkań. Noc okalała swym płaszczem i przyjemnym, ciepłym wiatrem dwójkę osób. Czerwone róże pięły się po drewnie tworząc szczelną ścianę, a cisza wypełniała uszy zakochanych.
    Młodzieniec opadł na kolano wyciągając przed siebie dłonie. Trzymał w nich małe pudełeczko barwy białej, otwierając wieko, oczy dziewczyny momentalnie stały się większe. W pudełku był złoty pierścionek, bardzo delikatny, na środku wtopiony ognisty kamień, kolorem przypominający barwę włosów dziewczyny.
    -Wyjdziesz za mnie, Moira?- Padły słowa, ważne słowa. Cień strachu przemknął po twarzy chłopaka, usta wygięte w ciepłym uśmiechu, a w oczach radosne iskierki.
    -Tak!- Odparła dziewczyna bez zastanowienia, padła na kolana i nachalnie zaczęła całować Dzikiego Agresta. Dopiero po chwili, gdy złapała oddech, przyjęła pierścionek. Roześmiana, uszczęśliwiona.
    Następne dni spędzali na rozpowiadaniu radosnej nowiny. Zdarzenie to w pozytywny sposób wpłynęło Lorda Roda, który częściowo otrząsnął się z apatii po stracie żony. Rodzina Moiry była uradowana. Jedynie wpływowy ród Holbergów pokazywał publicznie swoje niezadowolenie. Zawsze chcieli, by Moira wyszła za ich syna Diuka, złośliwego, dumnego blondyna, który widział jedynie siebie i czubek własnego nosa. Na każdym kroku starał się zepsuć mile spędzane chwile zakochanych.
    Kolejne dwa lata były dla zakochanej pary wspaniałym czasem. Ciągle razem. Miłość kwitła, więzy zacieśniały się. Widzieli jedynie siebie, planowali wspólną przyszłość, wszystko szło dobrze, chociaż w pewnym momencie ojciec Moiry sprzeciwił się nagle ich związkowi. Była to zaskakująca wiadomość, gdyż wcześniej popierał ich całym sobą. Co się zmieniło? Nie wiadomo. Za to Dzikiego Agresta bardzo to rozeźliło, nie raz próbował na osobności porozmawiać z ojcem Moiry, dlaczego zmienił zdanie. Wiele osób przekonało się, że nie można denerwować chłopaka, nie dość, że niemal każdego przewyższał, to jeszcze dysponował niebagatelną siłą i gdy w młodości przegrywał każde bijatyki, od tamtego czasu wszystko zmieniło się diametralnie. Ojciec jednak nie chciał wyjawić swoich pobudek, zaczęły się publiczne kłótnie, które wniosły wiele złego w obie rodziny i relacje między nimi. Jedynie Dziki Agrest i Moira nie odczuli tego negatywnie w swoim związku. Pewnego dnia…


    Trzy lata temu
    Krew splamiła posadzkę. Głowa mężczyzny odleciała w bok, zakuta rękawica pozostawiła głębokie rozcięcie na policzku.
    -Przyznaj się!- Krzyknął kapitan gwardzistów. Za nim stała Diametria, a jej córka Moira siedziała na łóżku, z którego przed chwilą został wyciągnięty brutalnie jej narzeczony przez dwójkę rosłych i uzbrojonych gwardzistów.
    Kolejny cios spadł na głowę oszołomionego mężczyzny, który zacisnął mocno zęby, bez przerwy wpatrywał się w kobietę jego życia. Jej szeroko otwarte oczy naszły łzami, rzuciła się w stronę Dzikiego Agresta z krzykiem, by osłonić go przed kolejnymi uderzeniami, jednak przeszkodził temu kolejny gwardzista. Dwóch trzymało chłopaka, z ust, nosa i ran na policzkach płynęła obficie krew. Klęczał w samych szortach, a jego ręce przytrzymywało dwóch osiłków.
    -Przyznaj się demonie! Każdy widział wasze kłótnie! Tylko ty mogłeś go zabić, on przeszkadzał waszym zaślubinom!- Okuta żelazem pięść uderzyła chłopaka w bok głowy, jego oczy uciekły, a sam przewrócił się na bok, zaraz podniesiony przez gwardzistów. Ocucony został opluty przez Diametrę, jej długie paznokcie z bólem wbiły się w jego ramię. Dziki Agrest nie krzyczał, nie walczył, nie mógł skrzywdzić nikogo z nich, nie przy ukochanej. Jednak ta nieznacznie skinęła głową, doskonale zdawała sobie sprawę, że jeśli ona nie poprosi to Dziki Agrest nigdy nie będzie przy niej agresywny i brutalny. Znak dotarł do chłopaka. Kapitan zamachnął się z krzykiem złości. Pięść uderzyła w powietrze, gdyż czarnowłosy odchylił się do tyłu migiem wstając na nogi. Dowódca stracił równowagę. Dziki Agrest błyskawicznie rozbił twarz głową gwardziście po prawej. Odruchowo schylił, a w tym momencie ostrze krótkiego miecza przecięło powietrze tuż za nim. Często walczył instynktownie. Doświadczenie zebrane nie tylko na polu treningowym, czy turniejach z różnej maści wojownikami, ale głównie na ulicy w bójkach teraz procentowało. Wyprostowawszy się łokciem trzepnął atakującego w bok głowy, na szczęście żaden z nich nie miał hełmu, po prostu nie zdążyli założyć, gdyż prosto z komnaty Diametrii przybiegli tutaj. Trzymający Moirę gwardzista pchnął ją na łóżko, dłonią złapał za rękojeść. Nie wyciągnął miecza. Potężne uderzenie stopy zaparło mu dech w piersiach. Poleciał na dębową szafę. Znikąd pojawił się kapitan. Dźgnął chłopaka w udo, a następnie przyduszał go ramieniem. Siłowali się chwilę. Zapewne czarnowłosy straciłby w końcu przytomność, jednak z pomocą przyszła Moira, rozbijając duży wazon na głowie kapitana. Upadł on na podłogę z głuchym hukiem.
    Dziki Agrest dopadł do Moiry. Przyłożył dłonie do jej polików.
    -Nie zrobiłem tego! Wiesz przecież! Byłem zły na niego! Ale nie śmiałbym… to nie ja!- Lamentował, jego oczy zaszły łzami, a ciepła krew spływała po jego nodze.
    -Wiem o tym, wiem…- Szeptała Moira, głaszcząc czule. – Uciekaj…- Płakała w jego ramionach.
    -Wrócę…- Obiecał chłopak, ona skinęła głową, pocałowała go szybko, nachalnie i z pasją pełną miłości.
    -Będę czekała.- Słysząc obietnicę, ostatni raz spojrzał na Moirę i wybiegł z pokoju.
    Chłopak rzucił się schodami na dół i najszybszą drogą skierował się do stajni. Tam znalazł chłopca, jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Koszula była mokra od krwi. Leżał półprzytomny w sianie, sztylet o dziwnej rękojeści wystawał z jego klatki. Z desperacją zacisnął małą dłoń na przedramieniu kucającego mężczyzny.
    -Cie…mnej skórze…wysoki…Zapo…ghe…ghe…- Kaszel przerodził się w krztuszenie krwią, która spływała po jego brodzie.-Ziemie…- Dokończył ostatnim tchnieniem, ciało chłopca zwiotczało w ramionach Dzikiego Agresta, którego umysł analizował to co właśnie usłyszał. Wyszarpnął nóż, zabrał ciuchy starszego stajennego i wskoczył na konia. Ruszył oczyścić swe imię.


    Dwa lata i dziewięć miesięcy temu
    -Ty Skurwysynu!- Te kilka drobnych ran, jak wybity obojczyk, głębokie rozcięcie na prawym policzku, czy wbity nóż w nogę, nie przeszkadzało Dzikiemu Agrestowi okładać pięściami twarz murzyna. Twarz mężczyzny wyglądała jak rozbite jabłko, a cienie rzucane przez ognisko nadawały jedynie większej grozy dziełu.
    -Zabiłeś go, mów dlaczego!- Krzyczał w wściekłości czarnowłosy wyprowadzając kolejne druzgocące uderzenie. Jego ofiara jedynie się uśmiechała, co sprawiało, że chłopak tracił kontrolę nad sobą. Wsunął ostrze noża do ognia. Gdy tylko stal nagrzała się, bez zastanowienia złapał ciemnoskórego za włosy i przyłożył nóż do jego oka. Mężczyzna zawył z bólu. Nie mógł się bronić rękoma, gdyż te połamane wcześniej, zwisały bezwładnie wzdłuż ciała.
    -Oślepię cie. Doskonale wiesz, że powiesz mi wszystko, oszczędź sobie bólu…- Szeptał Dziki Agrest, gdy odcinał ucho mężczyźnie, którego twarz bez chwili wytchnienia wykrzywiał grymas bólu. Gardło bolało go od krzyku.
    -Diuk…- Powiedział zachrypniętym głosem mężczyzna.
    Oczy Dzikiego Agresta zwęziły się do granic możliwości. Szybkim ruchem poderznął gardło swej ofierze i usiadł przy ognisku. Bujał się do przodu i tyłu. Jedynie szok wdzierał się w jego komórki mózgowe, porażone przez prawdę. Zdał sobie sprawę jak bardzo się zmienił. Nie był tym samym człowiekiem, który wyruszał. Te trzy miesiące pościgu sprawiły, że stał się twardszy niż był kiedykolwiek wcześniej. Wytrzymywał trudy podróży, nauczył się zabijać bez wahania, gdy wymagała tego sytuacja. Wszystko dla osiągnięcia celu, by ponownie ujrzeć Moire. Jak marzenia mogą zmienić człowieka. Nie przypuszczał, że wychowany w dostatku, luksusie stać go na takie rzeczy. A jednak. Minąwszy Bortie, dorwał mordercę w lasach nieopodal Zapomnianych Ziem.
    Ruszył w drogę powrotną… Stał się jednoosobowym oddziałem.


    Dwa lata i osiem miesięcy temu, lasy niedaleko Borti.
    Zacząłem prowadzić zapiski ze swojej podróży. Nie mam do kogo otworzyć gęby, toteż spiszę moje przygody na kartkach papieru.
    W owym czasie, ja, Agrest Dziki, służyłem pod własnym sztandarem. Nikt nie wydawał mi rozkazów, nikt nawet o tym nie pomyślał, ale czemu? Przecież nie jestem złym człowiekiem, może trochę zepsutym. Nazywanie mnie Geniuszem Zła oddaje moją duszę, mimo to, staram się być dobry. Jednak ta wyprawa zmieniła mnie, sam nie wiem czy na lepsze, skłaniam się do opinii, że moja osobowość wzbogaciła się o nowe doświadczenia.
    Po raz kolejny szedłem przez las, mijałem drzewa, które wydawały mi się identyczne, już od kilku dni te same. Osłona nocy była moim sprzymierzeńcem, ze względu na mój nędzny wygląd, odstraszający miejscowych wieśniaków i szlachetne damy. Cóż zrobić, wysoki, wychudły, wytarte ciuchy udekorowane posoką.
    Kroczyłem ścieżką utartą przez leśne zwierzęta, najprawdopodobniej zające, gdyż co rusz napotykałem ich bobki...
    - Nie potrafią srać w jednym miejscu, bo po co... - Rzuciłem w nocny chłód, który targał moim płaszczem skradzionym, gdzieś na farmie, zresztą prawie szlacheckim. Złote nitki, którymi go obszyto, pochodzą z mandżurskiej farmy jedwabiu albo… co bardziej możliwe, nitki z owczej wełny, tylko zżółkły ze starości.
    Przedzierając się przez cholerne zarośla, moich uszu dobiega kilka dźwięków, które nie powinny występować w tej części lasu. Blask ogniska przedzierał się między drzewami, zacząłem się skradać, co nie wyszło mi na dobre. Po chwili zaczepił mnie tajemniczy osobnik i wyprowadził na polanę, gdzie stała przedziwna grupka...chciałbym powiedzieć, że ludzi, ale szybko pojąłem, że Ci osobnicy nie są normalni.
    Z ukłuciem strachu rozglądnąłem się. Zobaczyłem rzeczy, których nie chciałem zrozumieć, np. te ciężkie worki wrzucane do rowu. Na prawdę nie chciałem wiedzieć, że to cholerne trupy! Ani powiewający złowrogo sztandar o obliczu jaskółki. Chciałem się cofnąć, ale poczułem ciepły oddech nieznajomego na karku. Nie było odwrotu. Zaszedł mnie od tyły...gej?!
    - Jesteśmy kompanią Jaskółki, a Ty jesteś nowym rekrutem. - Kobiecy głos zwrócił moją uwagę.
    - Hę? - Rzuciłem, jedną z moich inteligentnych uwag, która odziana w metafory i egzystencjalne duperele, na pewno zamurowały tych dziwaków. Tak! Dlatego się nie ruszają! Myśli biegły mi szybciej, niż ja podczas ucieczki przed bandą zboczeńców.
    - Najpierw jednak, musisz przejść inicjację, inaczej skończysz jak twoi koledzy. [b]- Wskazała palcem na dół z workami.
    Przełknąłem głośno ślinę, bojąc się czekającego mnie zadania. Czy obetną mi jaja? A może będę musiał spożywać zwęglone szczątki dżdżownicy?
    - [b]Czym jest awersja wsteczna czasu przepływowego w elektrominach? - Padło pytanie, które nie dość, że wytrąciło mnie z równowagi, to w dodatku sprawiło, że zagotowało mi się w mózgu i spodniach. Skąd miałem to wiedzieć? Byłem wojownikiem…znałem się na mieczach…a to, to…Nie wiedziałem o czym ta kobieta mówiła, czy to czarnoksięskie sztuczki? A może technologia krasnoludów…
    Nagle biały rozbłysk i dostałem olśnienia, wykonałem mój autorski plan, mimo, iż strach ściskał mi dupę. Rozpostarłem dłonie na boki, stanąłem na jednej nodze, drugą podniosłem do tyłu, nachylając ciało do przodu. Majestatycznie machnąłem dłońmi udając ruch skrzydeł:
    -[b] Ćwir...ćwir?

    Wszyscy pokiwali głowami, uznając mój metaforyczny przekaz na tyle doskonały, aby pozwolić mi żyć. Co z tego...spodnie i tak musiałem zmienić...
    Tak wstąpiłem do oddziału Jaskółki. Stałem się bratem. Nie mogłem odejść, bo za dezercje karano śmiercią, a otaczający mnie wojownicy, magowie potrafili zbyt wiele, bym skusił się na próbę ucieczki. Mogłem jedynie zostać i uczyć się wojennego rzemiosła. Dostałem marnej jakości pancerz i poszczerbiony krótki miecz.
    Chciałem wrócić do mojej Moiry, ale to musiało zaczekać… Każdego wieczora zasypiając wpatrywałem się w gwiazdy obiecując jej, że wrócę.


    Dwa lata temu
    Właśnie zakończyliśmy atak na katakumby klasztoru Weg, w północnej części Zapomnianych Ziem. Sekta Beliara okazała się liczniejsza niż się spodziewaliśmy. Wszyscy zostali wybici, nie braliśmy jeńców, jak zawsze. Straciliśmy aż dwóch braci. A może tylko, patrząc na ilość ciał przeciwników.
    Wieczorem pożegnaliśmy brata Fikającego Gbura i brata Zrankieja.
    Rano, dnia następnego oddziałowy medyk, mój dobry kompan Zjeb, pomógł mi w liczeniu ciał. Stu dwudziestu jeden zabitych, w tym czterech magów. Kawał dobrej roboty jak na oddział liczący trzydziestu żołnierzy. Cichy i Żabi Ryk, nasi pomniejsi magowie, kolejny raz wykazali się sprytem pokonując lepszych od siebie. Doprawdy muszę przyznać, że tkwię w dziwnej rodzinie, tak, po tym co z nimi przeżyłem mogę powiedzieć ze spokojnym sumieniem, że stali się moją rodziną. Zbieranina szumowin, ludzi z przeszłością, hołoty bez perspektyw.
    Walczymy razem i umieramy razem.
    Kapitan dostrzegła we mnie potencjał. Nie kwalifikowałem się do wielkim i głupich osiłków, wykazywałem siłę, bystrość umysłu i oddanie. Potrafiłem podejmować trafne decyzje w trudnych sytuacjach, może dlatego coraz częściej powierzano mi dowództwo nad mniejszymi oddziałami. Ponadto szkolił mnie Gajowy. Mówiono, że najlepszy wojownik z całej naszej gromadki. Nie tylko władał ostrzem, ale również kuszą. Brałem u niego lekcje, nie za darmo rzecz jasna. Stałem się jego psem na posyłki.
    Mały oddział ekspedycyjny pod moim dowództwem wyruszył w głąb katakumb. Oczywiście towarzyszył mi Zjeb, czasem jego czyny można nazwać cudami, chociaż w sztuce medycznej kształcił się na zwierzętach. Ruszył z nami Żabi Ryk, który swoimi głupimi komentarzami irytował każdego, a sam wyglądał jak kupa chodzącego gówna, do tego bardzo mała.
    -Te! Agrest! Postaw jeszcze jeden krok, a rozpierdoli ci nogę po same jądra! No postaw! Dawno nie widziałem fajerwerk!- Tak, ten pieprzony skrzat był przydatny. Rozbroił magiczną pułapkę i ruszyliśmy dalej. Główną siłą były dwa osiłki, wzrostem niemal mi dorównywali. Ciemnoskórzy, umięśnieni, nie nosili pancerzy, a jedynie przepaski ze skóry dzikich zwierząt. Walczyli podwójnymi mieczami o zakrzywionych ostrzach.
    Ku mojemu zadowoleniu nie spotkaliśmy już nic, co zagrażałoby naszemu życiu. Zupełna cisza rozbrzmiewała dookoła, jedynie stuk naszych nóg o kamienną posadzkę, zaburzał śmiertelną ciszę. Naszym oczom ukazała się wielka komnata, na środku stał tron, przy nim kielichy z krwią, jakieś wzory. Pamiętam jak przez mgłę, że wczoraj właśnie tu zginęli nasi dwaj bracia, to tu najdłużej walczyliśmy. Tu padło trzech magów. Przeszukaliśmy komnatę. Szeroki, dwuręczny miecz wpadł w moje ręce, mimo, iż czas zatarł jego świeżość, porzuciłem dotychczasową jednoręczną klingę. Zacisnąłem dłoń na długiej rękojeści spodziewając się ciężaru. Ostrze wydawało się lekkie, chociaż w późniejszym czasie zauważyłem, że spadające ciosy są destrukcyjne, jakby miecz ważył dużo.
    Oprócz tego wynieśliśmy dwie skrzynie pełne srebra. Kapitan Vindit była zadowolona…


    Sześć miesięcy temu
    Nie pamiętam już, kiedy mieliśmy spokój. Bitwa za bitwą, tym razem jest zupełnie inaczej. Słudzy Beliara nękają nasz obóz dzień i noc.Widocznie zaszliśmy im za skórę tak mocno, że wszystkie okoliczne siły skierowali do ataku na nas. Wcale się nie dziwię. Od ponad roku krążymy po Zapomnianych Ziemiach jak sępy i wybijamy sługusów Beliara.
    Od kilku dni jesteśmy na nogach. Nie śpimy. Niektórzy przewracając się ze zmęczenia. Zostało nas dwudziestu. Bronimy trzech stron, za nami jest jedynie skała.
    Wczoraj zginął chorąży podczas szarży jakiegoś wielkiego stwora, który wdarł się do obozu. Lanca Cierpienia, a do niej przymocowany sztandar Jaskółki stał bez ochrony. Byłem zupełnie zaskoczony, gdy kapitan Vindit mianowała mnie nowym chorążym. Znałem swój obowiązek, ochrona sztandaru. Znałem ryzyko. Wiedziałem, że ludzie na tym stanowisku nie umierali śmiercią naturalną, nawet nie zbliżali się do wieku, w którym śmierć naturalna byłaby naturalna!
    Dostałem również bardzo cenną rzecz. Czarny pancerz, jedyny w swym rodzaju, przekazywany z chorążego na chorążego. Najdoskonalszy jaki posiadała kompania Jaskółki. Najwytrzymalszy. Doskonała robota, ale kogo? No właśnie. Chodzą plotki, że jedynie Stara zna historię tej zbroi…
    Gdy ją założyłem, poczułem, że mogę wszystko. Poczułem siłę i moc, rosnącą odwagę, może każdy chorąży czuł podobnie? Może dlatego tak rwali się do walki?


    Pięć miesięcy i dwadzieścia osiem dni temu
    Kapitan Vindit zmarła na moich rękach. Przed śmiercią pocałowała mnie. Nie wiem dlaczego, czy to było podziękowanie za te kilka rozmów, w którym pokazała prawdziwą siebie?
    Za mną powiewał sztandar. Linia obrony załamała się na moich oczach. Ludzie odziani w długie szaty, pomniejsze pomioty wdzierały się do obozu. Porucznik Kwas skrzyknął ludzi. Dziesiątka żywych stawiła się przy mnie.
    Kwas wykrzykiwał rozkazy, krąg się zacieśniał. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że chcą przerwać linię śmierci i dać mi czas oraz szansę na ucieczkę, uratowanie sztandaru oraz Lancy Cierpienia.
    Ruszyliśmy.
    Ogłuszający krzyk z jedenastu gardeł, pełen złości, gniewu i determinacji.
    Żyliśmy razem i razem umrzemy.
    Nasza broń cięta i szarpała, jakby ludzkie ciało przed nami, by stworzyć tunel, jedyną drogę ucieczki. Zagubiona pałka trafiła w moją głowę, zachwiało mną, a hełm potoczył się po trawie. Przedostaliśmy się, nie wszyscy. Zaledwie czterech. Nie było czasu na łzy, liczyło się przetrwanie, a w pamięci wszyscy bracia. Wpadliśmy między drzewa docierając do ukrytej zagrody, w której czekały konie. Stara zasada kompanii, by zawsze mieć gdzieś dalej kilka ukrytych koni w razie problemów…
    Pomknęliśmy jakby sama śmierć nas goniła i rzeczywiście tak było. Materiał na Lancy mocno łopotał, poprawiałem na drzewcu śliską od krwi dłoń. Drugą zaciskałem mocno na wodzach. Przede mną jechał porucznik Kwas, obok Zjeb, po lewej złodziejka Mesaja i…głuchy łoskot. Odwróciłem się. Ciemnoskóry wojownik spadł z konia i potoczył się po trawie.
    Widziałem jak z jego pleców sterczą trzy strzały.
    Widziałem jak ciężko się podnosił i obnażał dwa miecze.
    Widziałem jak fala pomiotów, bawiąc się nim jak zabawką, zabijając go bardzo powoli.
    Stłumiłem łzy, nie czas na nie.
    Wypadliśmy na leśną ścieżkę. Moje ciało drżało ze strachu, ze zmęczenia. Drżało od tych wszystkich straszliwych myśli, kłębiących się w mojej głowie. Czas zwolnił. Wydawało mi się, że uciekamy już kilka dni, może to kwestia wyczerpania, znużenia, dążenia do zakończenia tego żywota. W momentach kryzysowych dla mojej duszy, odnajdywałem siłę. Myśli wędrowały do Moiry, której obiecałem wrócić. Czekała na mnie.
    Jeszcze trochę przez las, później ostry skręt w prawo, przedarcie się przez bardzo wąskie przejście między skałami i zjadł z gór. Tam była granica Borti, a przy niej żołnierze… Los chciał inaczej. Gdy tylko zostawiliśmy las za sobą, rozległ się stukot kopyt o skałę. Tuż przed wąwozem zasypał nas grad strzał. Dwa konie śmiertelnie ranne, zrzuciły swoich jeźdźców. Zatrzymaliśmy się tuż przed przesmykiem. Mesaja i Zjeb podnieśli się ciężko. Zeskoczyłem z konia, by pomóc im wstać. Zatrzymał mnie porucznik Kwas.
    -Jedziesz dalej.- Powiedział, chociaż znał mój wybuchowy temperament.
    -Nie.Zostawię.Was.- Odparłem, akcentując każde słowo.
    -To rozkaz.- Złamanie rozkazu oznaczało śmierć. Popatrzyłem po kompanach. Mesaja skinęła głową.
    -Spierdalaj. Pilnuj sztandaru. Te demony dowiedzą się, że z kompanią Jaskółki nie należy zaczynać…- Uśmiechnął się do mnie, chociaż oczy miał puste.
    Wsiadłem na konia. Serce mi krwawiło, zostawiałem moją rodzinę. Kwas trzepnął dłonią zad konia, który poniósł mnie w stronę granicy. Słyszałem szczęk wyciąganego oręża. Porucznik zapewne wysunął swój krótki miecz, chroniąc się tarczą. Złodziejka użyła kuszy, a Zjeb? Zjeb jest pojebany…rzuci się z gołymi pięściami.
    Nie mogłem wiedzieć, że tuż przed natarciem, pojawił się przy nich Cichy. Wspomógł ich ciała swoją magią, a przeciwników raczył iluzjami. Nasieniu Beliara zajęło godzinę sforsowanie czterech ludzi.
    Nie. To nie byli ludzie. To bestie.
    Słyszałem krzyki i ryki z oddali. Z moich oczy płynęły nieprzerwanie łzy, drżałem z zimna i wyczerpania, chociaż największy ból czułem w sercu. Musiałem zostawić moich przyjaciół, by pamięć ich czynów przeżyła. By sztandar nie wpadł w niepowołane ręce.
    W końcu cisza. Koń słabł, piana zdobiła jego pysk. Jedynie głuche uderzenie kopyt o ziemię wypełniały moje uszy. Powieki powoli mi opadały. Wtem rozległ się przeszywający wrzask. Coś przykryło niebo rzucając ogromny cień. Szpon rozorał mi bark.
    Silne szarpnięcie. Latający stwór wyrwał mi Lancę, a ja w przypływie głupiej odwagi, zerwałem się i wskoczyłem na siodło od którego wybiłem się do góry. Moje palce odziane w pancerną rękawicę zacisnęły się na poszarganym materiale. Spadłem na plecy. Leżałem bez ruchu, czułem pulsujący ból, rozchodzący się po całym ciele. Najważniejsze było jednak to, że w dłoni ściskałem sztandar, nie odebrali mi go.
    Oczywiście nie mogłem wiedzieć, że od samego porządku chodziło o Lance Cierpienia, a nie o powiewający materiał na niej, nie o symbol kompani, tylko tajemniczy artefakt…


    Miesiąc temu
    Do Akili dostałem się morzem, mała łódką rybacką. Państwo było oblegane przez hordy nieumarłych, stworów i przerażających orków. Świat oszalał. Historia zatoczyła koło, znowu miałem się zmagać ze sługami Beliara.
    Często boli mnie głowa. Mam czarne dziury w pamięci. Niewiele pamiętam po tym, jak stwór odebrał mi Lancę Cierpienia. Zamazane obrazy przesuwały się w mojej głowie. Kurowałem się w jakimś domku wiejskim, gdzieś w lesie, daleko od miasta.
    Doiłem krowy...
    Szyłem i cerowałem…
    Kurwa, jak pierdolona gosposia…
    Wszystko zasnute mgłą. Dopiero ostatnie dni stały się czyste, niczym wody oceanu.
    Kierowałem się w głąb Akili, do mojego rodzinnego miasta. Nie zawsze mogłem uniknąć walki, ale niemal trzy lata spędzone w kompanii nauczyły mnie radzić sobie z każdym rodzajem niebezpieczeństwa. Nieumarli padali pod ostrzem Łamacza. Tak nazwałem swój dwuręczny miecz, który częściej łamał i miażdżył kości niż ciął. Pomagałem małym wojskowym oddziałom, a także cywilom, w końcu jednak dotarłem…
    Miasto zmieniło się. Opustoszało, a ludzie przenieśli się do centrum, gdzie zbudowano barykady i mieszkańcy poruszali się na ograniczonym terenie. Kilku z nich rozpoznało mnie, przywitało z chłodnym dystansem, informując, że ojciec umarł rok temu, a cały majątek rozkradziono. Przed podróżą zapewne padłbym na ziemię i płakał, krzyczał i oskarżał o niesprawiedliwość. Teraz jestem innym człowiekiem. Zachowałem łzy straty na później, a majątek wcale mnie nie obchodził. Dowiedziałem się, gdzie mieszka Moira, spotkałem po drodze kowala Loramosa. Facet stracił oko, ale jako nieliczny przywitał mnie niedźwiedzim uściskiem.
    -Chłopcze myślałem, że nie wrócisz. Nigdy nie wierzyłem, że to ty…masz tu jeszcze przyjaciół pamiętaj.- Skinąłem głową i odwzajemniając uścisk, podziękowałem mężczyźnie.
    Po drodze kupiłem czerwoną różę. Poprawiłem miecz i kuszą wiszącą przy pasie. Gdy wchodziłem po schodach, pancerz nawet nie zazgrzytał. Uwielbiam jego wyjątkowość.
    Zapukałem.
    Drzwi otworzyła mi Moira. Uśmiechnąłem się szeroko, okryta prześcieradłem wyglądała tak pięknie, jak ją zapamiętałem.
    -Wróciłem!- Rzuciłem radosnym tonem i ruszyłem w jej stronę, by wziąć ją w objęcia. Jednak jej oczy rozszerzył się mocno, a delikatnie dłonie przysłoniły usta. Zatrzymałem się gwałtownie, gdy za nią pojawił się…
    -Diuk!- Bez zastanowienia ruszyłem do przodu. Wdarłem się do ich domostwa. Pchnąłem z całej siły mężczyznę, poleciał do tyłu na szafę. Złapałem go za blond włosy i uniosłem głowę wyżej. Opancerzone kolano połamało mu nos. Silny cios w szczękę, przeleciał przed drewniany stół. Splunął na mnie krwią. Podnosiłem zaciśnięta pięść, by go zabić, ale powstrzymały mnie smukłe ręce. Moira z krzykiem rzuciła się na mnie.
    -Nie proszę, zostaw go! Mamy mieć dziecko!- Zamurowało mnie.
    Czy widzieliście kiedyś kłębiącą się w oczach miłość, radosne iskierki, oddanie ponad wszystko? A widzieliście jak te uczucia znikają, a na ich miejsce pojawia się chłodna obojętność? Jeśli nie, to macie szczęście. Nigdy nie doprowadźcie do tego. Moira to ujrzała w moich ślepiach. Przeraziła się. Widziałem to. Nic dla mnie już nie znaczyła.
    -Czekałam…nie wracałeś…- Zaczęła płaczliwym głosem.
    -Dałem słowo, a wiesz, że ja zawsze wypełniam swoje obietnice…widać twoje zapewnienia były puste, jak serce Diuka.- Zbliżyłem się twarz do jej, chciałem ją przytulić, otrzeć łzy, powiedzieć, że wszystko się jakoś ułoży. Nie mogłem, serce protestowało.-Wiesz z kim się związałaś? Kogo dziecko nosisz? To on nastawił twego ojca przeciwko nam, a później wynajął zabójcę z Zapomnianych Ziem, by go zabił, tak wszystko ukartował, że wina spadła na mnie, żebym zniknął, a ty wpadłaś w jego łapy. O to prawda.- Nie musiałem tego mówić, ale ból jaki wypełniał moją duszę był tak olbrzymi, tak bardzo przenikliwy, że moje myśli wypełniła złość i gniew. Chciałem ją dobić.-Rozumiesz, że muszę go zabić?- Nie czekałem na odpowiedź, ruszyłem w jego stronę.
    Zlał się w portki.
    -Tchórzu.- Złapałem drewniany stołek. Zamachnąłem się. Podłogę splamiła krew.
    O tak. Zmieniłem się. Widziałem przerażenie i strach w oczach Moiry, a także pogardę dla samej siebie. Widziałem jak dygota jej drobne ciało. Wcześniej nie byłem w jej obecności brutalny czy agresywny, chyba, że wyraziła zgodzę, jak podczas pamiętnej ucieczki. Zawsze ułożony, nieco szalony, uśmiechnięty. Teraz zabijający bez skrupułów tych, którzy na to zasłużyli. Zmienione priorytety i chociaż samo jestestwo pozostało te same, to osobowość rozwinęła się o nowe zachowania.
    Stołek rozleciał od po kolejnym uderzeniu w Diuka. Uniosłem go i rozbiłem jego głową o ścianę. Z twarzy pozostała miazga, a ciało zwiotczało. To nie była łatwa, ani szybka śmierć. Moira zapamięta ją na długo. Wyszedłem bez słowa.
    Kobieta dogoniła mnie na schodach, złapała za rękę.
    -Proszę…- Wyszeptała.
    Odparłem jej to samo, co usłyszałem z ust kapitan Vindit, gdy po moim błędzie zosta śmiertelnie ranny jeden z braci.
    -Każda decyzja niesie ze sobą konsekwencje. Pogódź się z tym.- Zostawiłem ją samą. Łzy żłobimy tunele w brudzie na moich policzkach. Krew zdobiła zbroję, a w głowie pusto.

    Poszedłem na front. Co innego mi zostało? Chciałem zginąć zabierając ze sobą jak najwięcej pomiotów Beliara. Po kilku dniach walk zostałem już rozpoznawany w szeregach wojsk Akilijskich. Specyficzny pancerz oraz charakterystyczna broń znali niemal wszystkich. Pojawiałem się zawsze tam, gdzie walki były najczęstsze.
    Szukałem śmierci.
    Nie pamiętam już, który to dzień walki. Sytuacja z godziny na godzinę stawała się gorsza. Nieumarli spychali nas. Miasto padało za miastem. Żołnierze ginęli, linie załamywały się. Cywili mordowano w bestialski sposób, a my walczyliśmy. Młóciliśmy mieczami, choć na niewiele się to zdawało. Magowie postanowili uwolnić jakąś moc. Nie znam żadnych szczegółów, w zasadzie to niezbyt wierzyłem w te pogłoski rozchodzące się wśród żołnierzy. Jakże się myliłem.
    Nagły wybuch jasnej energii, a później rozprzestrzeniająca się fala błysku, która pożerała wszystko i wszystkich. Z radością patrzyłem na ten widok. Przywitałem się ze śmiercią. Rozpostarłem ramiona. Usta wykrzywiłem z uśmiechem, czekałem na pożarcie.
    Zapadła ciemność.
    Bo ciemność zawsze nadchodzi…


    Sen.
    Czas w tym miejscu nie gra roli. Nierzeczywista realność tego świata stawała się niemal uciążliwa. Kolejne obrazy buzowały wyłaniając się z najciemniejszych zakamarków umysłu. Fale strachu nadchodzące zimnymi powiewami igieł, kujących nie tyle ciało, co umysł, nie dawały spokoju.
    Nękały...
    Papierowa dusza niemal doszczętnie spalona...
    Jedynie ciemność...
    A ciemność zawsze nadchodzi.
    W pomieszczeniu, któremu brakowało przynajmniej dwóch ścian, panował półmrok. Na szczęście uchował się kawałek kamiennego sufitu, który dawał choć trochę osłony przed szarżującym deszczem. Zawieszone pochodnie odbijały swój blask od wilgotnych murów, które zdawał się żyć w poruszających się płomieniach. Wiszący nad lasem księżyc tworzył sensualistyczną otoczkę, a całość zdawała się niemal romantyczna...niemal...
    Prowizoryczne łóżko zbite z kilku grubych gałęzi, słomy i koca, donośnie skrzypnęło , by zaraz wydać z siebie pełen litości trzask. Kurz wzbił się w powietrze, aż przytkało mi gardło. Rozkaszlałem się jak gruźlik cierpiący na dżumę. Machnąłem dłonią przed twarzą, by odgonić to cholerne ustrojstwo...dłonią?! Owłosioną wielką łapą!
    -Aaaa...aaaAAa..aaa Kurwaaa!- zerwałem się z łóżka, a huk budzący mnie przed chwilą, okazał się zarwaniem mojego posłania! Gwałtownie rzuciłem się do tyłu dalej wlepiając ślepia w moją łapę, na której podczas nocy wyrosło mnóstwo włosów...
    -Sierść! Zmienili w psa!- uderzyłem z impetem plecami o ścianę, zbiła mnie z nóg, zaparła dech w piersi. Padłszy na kolana, ciężko dysząc, pieprzoną owłosioną łapą otarłem łzy, które żłobiły drobne kanaliki...w cholernie owłosionej twarzy...nie! Pyskowi!
    Zamknąłem oczy i oparłem się o zimny mur. Cały drżałem. Nie rozumiałem. Co się stało i dlaczego. Wczoraj zasypiałem jako człowiek, a dziś obudziłem się jako...sam nie wiem. Nie mam lustra. Może i lepiej. Głęboko odetchnąłem, a powietrze zafurczało w płucach. Chciałem przełamać strach. Odegnać żal i wziąć się w garść. Muszę się poznać...
    Powoli wielkimi łapami zacząłem się obmacywać, a z każdym zmienionym miejscem krzywiłem coraz mocniej pysk, który już po kilku chwilach bolał mnie jak cholera. Moje ciało zmieniło się całe... nie było w nim nic znajomego, moja rozpacz sięgnęła zenitu. Wsunąłem dłoń między nogi...
    -O szlag! Jaki olbrzym! No w sumie to nie jest tak źle...-rzuciłem w ścigającą mnie noc.
    Powoli wstałem i obejrzałem się na ile mogłem. Moja sylwetka stała się nie tylko masywniejsza, ale i przybyło mi wzrostu, sporo. Ciuchy zostały rozerwane na strzępy, ale udało mi się na szybko zmontować jakieś gatki, co by z gołą dupą nie paradować. W prawdzie nie chcemy, aby wszelkie księżniczki tego świata padły z wrażenia. Zerknąłem na moje łóżko. Niewiele z niego zostało, teraz się nie dziwię, skoro masa ciała podwoiła się, jak nie potroiła.
    Kilka kroków i padłem na kamienną podłogę. Zdałem sobie sprawę z mojej nieporadności. Uderzyłem pięścią w szczątki posłania, które uległy mocniejszej deformacji.
    -Większa siła...
    Nagle ogarnął mnie jeszcze silniejszy strach, zagłębił się w samej duszy, gryząc ją i odrywając kolejne kawały jestestwa...mojego ego. Szaleńczo przemierzałem oczyma schron.
    -To przez tą kompanie, podali mi coś w nocy...na pewno któryś z oficerów...kurwa... Kwas…Gajowy...szlag...Metheor...wszyscy to szaleńcy i psychopaci, zresztą kapitan też, tyle, że ona słodka niczym lukier...-uderzyłem się łapą w czoło kontynuując monolog - Najprościej będzie uciec, w końcu stare ruiny, oni pewnie śpią...
    Wybiwszy się wskoczyłem na kawał muru, skąd rozciągał się doskonały widok. Skok przyszedł mi nadzwyczajnie łatwo. Poprawiły się wszystkie atrybuty mojego ciała...powiększyły się.
    -Huehuehue- mój śmiech odbił się od zimnych ścian jak chichot pieprzonego diabła ucztującego gdzieś w jądrze ziemi.
    To co zobaczyłem po raz kolejny zbiło mnie z nóg. Zabiłbym się niechybnie, jednak w ostatniej chwili wbiłem szpony w mur i usadowiwszy się z sercem niemal w gardle, straciłem wszelką nadzieję. Jak się okazało skromne ruiny, w środku pieprzonego lasu, na cholernie małej polanie, wśród tysięcy jebanych drzew w ciągu nocy zmieniły się w istny obóz treningowy!
    -Nie...ona nie jest słodka...psychiczna...tak...tak psychiczna...
    Rzuciłem do siebie. Polana została powiększona poprzez wykarczowanie kawału lasu. Zdobyte materiały zostały przeznaczone na budowę drewnianych murów poprzedzonych zaostrzonymi palami wbitymi w ziemię. Same ruiny wyremontowany, pomieszczenia zadaszone, kamienie łączone z drewnem tworzyły osobliwy widok. Nieludzie spali gdzie popadło, wymęczeni po całonocnej pracy. Dół na ciała powiększył się w zastraszającym tempie.
    Mój wyostrzony słuch odnotował jakieś wesołe dźwięki. Przemieszczając się cicho po daszkach i murach usiadłem nad siedzibą oficerską. Ujrzałem cały sztab kompani. Grali w karty jakby nigdy nic.
    -Hahaha widzieliście Młotka? Jebaniec się wczoraj przewrócił i nabił na własną łopatę!- rzucił Zabi Ryk śmiejąc się głośno.
    -Taaak, widziałem to z wieży, widok przedni, zakładaliśmy się z Cichym, kiedy sobie coś zrobi...
    -Właśnie! Przejebałem dwie sztuki złota do chuja, Młotek spóźnił się o dwie godziny, mógł wcześniej zdechnąć!-nieco zezłoszczony Cichy pchnął Gajowego, któremu banan nie schodził z twarzy. Do rozmowy przyłączyła się kapitan nieco władczym tonem:
    -A kazaliście chociaż komuś posprzątać zwłoki, mózgi?
    I nagły atak śmiechu ogarnął wszystkich oficerów płci męskiej. Wybuch i entuzjazm był tak wielki, że prawie spadli z krzeseł. Najszybciej opanował się porucznik Kwas, mówiąc:
    -Taa, Zbłąkany hehehe...miał się tym zająć...hehehe
    -Ale zapomniałem, że wczoraj wrzuciłem go do dołu, bo polubił ziemię!- dokończył Żabi Ryk i ponownie wszyscy wybuchnęli śmiechem, który stawał się głośniejszy i głośniejszy. Jedynie Metheor nie udzieliła się ta atmosfera i siedziała niebezpiecznie cicho. Wnet zacisnęła drobne palce na swoim kosturze i posłała pocisk płynnego ognia. Już po chwili ogromny huk rozniósł się po okolicy, a w miejscu, gdzie leżały szczątki Młotka, można by zrobić głębokie jezioro.


    Obudziłem się.
    Rozkaszlałem na dobre, w ustach miałem pełno ziemi o dziwnym smaku. Podniosłem się gwałtownie, rozsypując na boki pół-płynną glebę, która przykryła całe moje ciało. Czułem się inaczej, ten sen…zmieniłem się. Coś we mnie się zmieniło. Coś we mnie drzemie smacznie.
    Jestem potworem?
    Rozglądnąłem się rozmasowując twarz, oczy mi się zwęziły gdy dostrzegłem zupełnie biała dłoń. Co się stało? Rozglądnąłem się. Nie zobaczyłem zupełnie nic. Żadnych ludzi, zabudować, wrogich armii. Płaski teren. Wszędzie pół-płynna czerwona gleba.
    Błysk…
    Rozpierdoliło wszystko, śmierć mnie nie chciała?
    Przecież umarłem…dlaczego żyję? Jestem pewien, że umarłem…
    Nie rozumiałem. Wiedziałem tylko jedno. Zmieniłem się, nie byłem już Dzikim Agrestem. Straciłem wszystko, rodzinę, ukochaną, szacunek, majątek, braci… Nie miałem nic. Moja dusza została wypalona przez czyny innych, uczucia wyblakły i ja sam nie widzę dla siebie perspektyw, ani celów, w które mógłbym się zaangażować. Jestem cieniem dawnego człowieka…
    -Jestem Cieniem…
    Moje ciało doznało kilku zmień, ale cały czas wyczuwam tą dziwną ingerencję, coś co nawróciło mnie ze ścieżki śmierci, ciągły tępy ból we wnętrzu. Ból tłumiący inne uczucia i emocje.
    Kim jestem?
    Nieumarłym?
    Istnieję, ten sam, a zarazem inny.


    Teraz.
    Cień odłożył pióro. Zamknął swój dziennik i schował do plecaka. Nie wiedział, gdzie jest, kierował się na północny wschód w stronę morza. Przegrzebał kijem ognisko i okrył się szczelniej czarnym, postrzępionym płaszczem. Nasunął kaptur na głowę i ułożył się opierając plecami o drzewo. Powoli zasypiał, gdy rozbudził go koński kwik.
    Zerwał się na nogi i naciągnął kuszę. Ruszył w stronę dźwięku. W wysokiej trawie odnalazł dziwną parę. Brązową klacz i białego wilka. Wyczerpane zwierzęta nie mogły już wstać. Cień wrócił to obozowiska i wziął jadło. Rzucił wilkowi kilka suchych plastrów mięsa, a koniowi zmoczony chleb. Wrócił i zasnął.
    Kolejnego ranka, zbudziwszy się, ujrzał niecodzienny widok. Niedoszłe trupy znalazły się w pobliżu ognisko. Co bardziej zaskakujące, gdy chłopak spakował się, klacz nazwana później Bellą i biała wilczyca zwana Aurorą, ruszyły za nim. Tak narodziła się przyjaźń.

_________________
Cały tworzony przeze mnie kontent jest na licencji WTFPL


"What a strange world we live in where porn sites are suspect, but defense contracting for gun wielding robots is a plum assignment."
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

| | Darmowe fora | Reklama


Głosując na stronę na poniższych toplistach wspomagasz jej rozwój ;)
Gry Wyobraźni - Strona o grach PBF Toplista-Gier Toplista gier rpg Głosuję na GRĘ !!! Ninja Gaiden PBF
© 2007-2009 for Artur "Władca Zła" Szpot
Strona wygenerowana w 0,15 sekundy. Zapytań do SQL: 14