Obrazki strony End of Days są hostowane na serwerze photobucket.com. Jeśli nie ładują się ona prawidłowo, najprawdopodobniej strona photobucket.com jest chwilowo niedostępna. Przepraszamy za utrudnienia.
SzukajUżytkownicyGrupyStatystykiRejestracjaZaloguj się

Poprzedni temat «» Następny temat
Takie tam moje...
Autor Wiadomość
Cień


Pełna KP
 
Dołączył: 23 Gru 2012
Posty: 22
Wysłany: 2012-12-26, 20:49   Takie tam moje...

Moje coś, pisane z nudów i dla własnej przyjemności, bardzo bardzo amatorskie.


Prolog
Czarny Świat


Suchy wiatr garścią pyłu uderzył w ten Czarny Świat, którego granice moralne dawno przeminęły. Być może te podmuchy rozwiały je na wszystkie strony, albo co bardziej prawdopodobne, stworzenia poddały się swej ciemnej stronie. Prastara natura wzięła górę. Bezkresne zło wypłynęło na wierzch jak fale mrozu. Ciche podszepty demonów i ryki naturalnych pragnień, mieszając się stworzyły nieprzerwany łańcuch zdarzeń, które powolnymi aczkolwiek mocnymi krokami sprowadziły świat ku zagładzie. W tej ciemni, gdzie korzenie zapuściła śmierć, częsta jak krople deszczu, gdzie gwałt ściga gwałt, a morderstwa stały się popularne jak niegdyś wieczorna modlitwa, zdarzały się małe skupiska dusz, pragnących pokoju i świata, w którym mrok przepędzony przez światło, zniknie i ustąpi. Ich ulotna nadzieja nie trwała długo. Takich osobników nazywano Chodzącymi Trupami, w języku cieni, Ga Shanti. Ich życiowym celem było dążenie do sprawiedliwości i prawości. Ich całkowicie dobre natury pragnęły zmian na lepsze, zmian na dobre. Jednak mieli podstawowy problem. Niezwykle krótkie życie, kończące się długą i krwawą agonią sprezentowaną przez specjalne oddziały tropiące, składające się z cieni nawigatorów, goblinów i metalurgów. Z czasem istoty mroku wynajmowały również nasiąkniętych niezrównaną siłą orków, czy nawet panów cienia. Tajemniczych istot pojawiających się jedynie w nocy nikt nie mógł opisać. Spotkanie z nimi oznaczało śmierć, żadna śmiertelna istota nie zdała relacji z owego spotkania. Za ich sprawą, indywidualności różnych ras, pragnących światła szybko kończyły swój żywot. Łańcuch straszliwych aktów brutalności nie został zerwany, ani nawet naderwany. Co więcej, nic nie wskazuje na to, aby stało się inaczej. Coraz bardziej pogrążony w krwi i śmierci świat, zmierza ku końcowi. Nieliczne jednostki propagując dobro jedynie w swych sercach, ukryte w mysich dziurach boją się wyściubić nos, nie chcąc pogodzić losu tych, którzy podjęli walkę, stając w szranki z bestiami, które rozszarpując ciała, zmiotły ich właścicieli z ziemi. Jedynym śladem po Chodzących Trupach, to nasiąknięta posoką ziemia, szare kości i wspomnienia w głowach tchórzy, nie mających odwagi zacisnąć dłoni na jelcu broni, nacisnąć spustu kuszy i użyć ostrza włóczni.
Śmierć i szerząca się jak zaraza pożoga są wyznacznikami wiary w czasach Czarnego Świata. Nie ma tu miejsca na porządek i sprawiedliwość, nie ma miejsca dla dobra i zgody. Tylko wojna i zniszczenie mają prawo bytu w tym świecie. Niemal do cna wybite elfy, obrońcy ludzkości… spotkanie z nimi graniczy z cudem, a jaką rolę gra człowiek w tej kupie gówna? Ludzka Zagroda, ostatni przylądek ludzkości, ale czy bezpieczny?






1
Krwawy chrzest


Świergot pliszka pospolitego ucichł. Ściana lasu stała się jakby mroczniejsza, a cisza boleśnie drażniła uszy. Świece zatrzymał się w pół kroku niespodziewanie, przez co idąca za nim dziewczyna wpadła na niego. Chłopak rozglądał się, wypatrując czegoś między drzewami. Niebezpieczna cisza zasiała lęk w jego duszy i natarczywie zapalała czerwoną lampkę w jego głowie.
-Czy coś się stało?- zapytała Nadia swoim radosnym głosem, który jeszcze przed chwilą rozbrzmiewał gromkim śmiechem po polanie.
Świece badał wzrokiem okolice, spodziewając się najgorszego. Minęło kilka sekund, które zdały się dla niego wiecznością.
-Nic- uśmiechnął się do dziewczyny przepraszająco- Wydawało mi się.
Zacisnął lekko palce na jej dłoni, dając do zrozumienia, że wszystko jest w porządku.
Polana w promieniach słońca wyglądała prześlicznie. Nie bez przyczyny nazywano ją Świetlistą Łąką. Gdy słońce stało w zenicie, drobne, lecz wyjątkowe kwiaty rosnące w tym miejscu, lekko przechylały swe łodygi i łapiąc odpowiedni kąt, lekko błyszczały oddając ciepłe promienie we wszystkie strony. Środkiem polany płynęła rzeka o dość słabym nurcie, rozlewając się na zakręcie tworzyła niewielką plaże z kamieni. Po kilkudziesięciu metrach spadała ze sporej wysokości, aby uderzyć o taflę błękitnego jeziora. Niesamowity wodospad głośno ryczał tak, że dało się go słyszeć ze znacznej odległości. Iglasty las rozpościerający się od polany do gór granicznych, pachniał wyjątkowo. Piaszczysta ziemia oraz zrzucone igliwie tworzyło miękkie podłoże, które wygłuszało kroki. Służyło również za całkiem znośne łóżko. Nie raz, nie dwa podczas letnich, ciepłych dni, radosna para umilała sobie wieczory na miękkiej połaci przy szumie wody.
Dziewczyna wsparta na ramieniu chłopaka podziwiała ten widok z zachwytem. Tyleż razy już tu była i zawsze to miejsce wprawiało ją w wyśmienity nastrój. Świece również poddał się temu nastrojowi. Przestał zwracać uwagę na głuchą ciszę i delektował się obecnością Nadii. Głośny szczek wybudził ich z miłosnego transu.
-Grzybek! Gdzie się podziewałeś?!- Świece pogłaskał długą sierść owczarka, który wbiegł na polanę wyłaniając się z lasu niczym cień. Grzybek, wyjątkowy towarzysz chłopaka od najmłodszych lat, ubarwiony na biało, wyjątkowy okaz siły i wielkości. Naznaczony wieloma bliznami świadczącymi o przygodach jakie przeżył wraz ze swym panem. Lekko kulał na tylną łapę, co było efektem polowania na niedźwiedzie.
Nadia kucnęła wtulając się w puszystą i miękką sierść olbrzyma, śmiała się radośnie, gdy ten przewrócił ją i natarczywie lizał jej twarz. Chłopak wsparty dłońmi na biodrach uśmiechał się czując się naprawdę wspaniale. Zerkał na dziewczynę, w której widział kogoś na kim mu zależało. Nie potrafił do końca określić swych uczuć, ale był pewien, że skoczyłby za nią w ogień nie patrząc na konsekwencje. Spotykali się już od kilku miesięcy, toteż od czasu do czasu, poniosła ich namiętna chwila.
-Czemu Grzybek?- zapytała nagle dziewczyna wyrywając Świece ze swych rozmyślań- Już tak bardzo się do tego przyzwyczaiłam, że nigdy mi nie wpadło do głowy, aby zapytać o to… takie dziwaczne imię…
-Dziwaczne?- Świece udał wzburzenie splatając dłonie na piersi i przybierając minę wykwalifikowanego mędrca- W przypływie nieomylnego geniuszu i połączeniu kilku szczegółów, doszedłem do konkluzji…- rozbawiona Nadia uniosła brew do góry.
-No dobrze…- westchnął teatralnie- Jak był mały lubił grzybki…- odwrócił się niby obrażony, jednak skrywał tym sposobem swój głupawy uśmiech. Zapatrzony gdzieś w przestrzeń między drzewami zauważył ruch. Co przemknęło po pniu, błyskawicznie ze zwinnością wiewiórki… Za chwilę rudy ogon zawisł nad gałęzią, a szczęk zjadanego orzecha lekko łechtał uszy obojga. Dziewczyna również pochwyciła widok małego, zgrabnego zwierzęcia, które z takim uporem i wytrwałością pochłaniało swoją zdobycz. Barwa puchatej sierści przybierała różne odcienie, za sprawą tych francowatych, ale pięknych kwiatów.
Chłopak przeczesał swoje bardzo krótkie blond włosy, raczej robił to z przyzwyczajenia niźli jakiegoś konkretnego powodu. Z nieco figlarnym błyskiem w oku zerknął na Nadię i zaproponował wspólną kąpiel. Kucnąwszy na brzegu zamoczył dłonie:
-Rozkosznie ciepła- stwierdził pewnie, Dziewczyna zaraz się przyłączyła. Spoglądali na siebie nieśmiałe jak zwykle w takich sytuacjach. Oboje pragnęli jakoś ruszyć do przodu, ale nie potrafili zrobić tego kroku, którego konsekwencją byłyby kolejne odsłony wspólnych wypraw.
-William wczoraj przyniósł starszyźnie skórę z niedźwiedzia- zawahała się- czarnego…- zaczęła niepewnie dziewczyna brodząc dłońmi w wodzie. Świece zacisnął szczęki, a jego mięśnie lekko drgały pod skórą. Odpowiedział krótko i treściwie nie wdając się w szczegóły:
-Ciekawe…- Nadia poruszyła studnię bez dna, temat który się nigdy nie kończył, teraz stało się inaczej. Wszystko przez tą głupią zdaniem Nadii rywalizację między młodzieńcami. Oboje od najmłodszych lat byli szkoleni przez myśliwych. Już jako sześciolatki wybierali się ze swymi mistrzami na kilkudniowe wyprawy. Poprzez obserwowanie zachowań i działań, uczyli się stojąc z boku, jako obserwatorzy. Teoretyczna wiedza oparta na wizualnych potwierdzeniach umieściła się głęboko w ich głowach, zagnieżdżając. To sprawiło, że Świece upolował pierwszego wilka już w wieku granicznym, jak był nazywany czas, w którym dziecko mając dziesiąte urodziny, powoli wyprowadzane z dziecinnego szaleństwa, dostawało pewne obowiązki i pobierało wczesne nauki u czeladników. Zarówno Świece jak i Will byli pojętni i można by rzec, urodzili się z darem. Myślistwo jest trudną sztuką, tym bardziej dla nauki takich maluchów, oni jednak wykazywali się ponadprzeciętnymi predyspozycjami. Mimo, że Świece górował umiejętnościami strzeleckimi nad konkurentem i lepiej posługiwał się nożem, to niemal zawsze przegrywał we wszelkim turniejach organizowanych przez Zgromadzenie Lasu. Ponosił porażkę również w ich osobistych zakładach. Wszystko za sprawą porywczego charakteru. Braku nadmiernej cierpliwości. Blondyn był w gorącej wodzie kąpany. Jedyny defekt, który w jakiś sposób upośledzał jego umiejętności.
Teraz również nieco zdenerwowany obmył twarz przyjemną wodą, dającą nieco wytchnienia i ukojenia.
Czarny niedźwiedź stanowił esencję ich wszystkich przygotowań. Jego mistrz Bernard, który na swoim łowieckim koncie miał trzy takie bydlaki zawsze powiadał, że mistrzostwo osiągną Ci, którzy odzieją skórę czarnego niedźwiedzia. To już nie chodziło o to, że te osobniki rozmiarami wykraczały po za wszelkie przyjęte granice, wykazywały niezmąconą przez zabójczy instynkt inteligencję. Z wyczulonymi zmysłami czasem wydawało się, że są nadzwierzętami, zdolnymi do niesamowitych czynów, które swoje potwierdzenie miały w opowieściach snutych przy wieczornych ogniskach.
Mając dziewiętnaście lat, jako młody a zarazem doświadczony myśliwy, jak się później okazało, że nie dość doświadczony, Świece przez ostatni czas mało bywał w wiosce, właśnie ze względu na polowanie. Wybył w wysokie góry, by osiągnąć, a raczej potwierdzić szczyt swych zdolności. Czarnego niedźwiedzia miał trzy razy na widelcu i trzy razy zupełnie zaskoczony, został wykiwany przez to stworzenie. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę i szczerze uwierzył w historie Bernarda o niemal ludzkiej inteligencji tych bestii. Jego brak cierpliwości oraz umiejętność niedźwiedzia do upośledzonego wyciągania wniosków ze swych doświadczeń, sprawiły, że chłopak przyznał przed samym sobą, iż nie tylko nie zabrał całego potrzebnego sprzętu, ale również nie przemyślał sposobu i taktyki na tą bestię, czego takie polowanie wymagało. Wróciwszy zaledwie cztery dni temu, analizował zachowanie niedźwiedzia, przygotował sprzęt i miał wyruszyć za dwa dni. Kolejny raz Will go ubiegł…
Z zamyślenia wyrwała go Nadia, kładąc dłoń na jego ramieniu. Uśmiechnął się do niej, na co powiedziała szczerze:
-Zgromadzenie Lasu wie, że jesteś lepszy…- lekko zacisnęła palce na jego koszulce.
-Ale to zdobycze mówią o umiejętnościach, nie słowa.- niestety chłopak stracił humor na wszelkie spacery. Podniósł się otrzepując dłońmi spodnie, a jego myśli ponownie wróciły do drażniącej go sprawy. Zapewne teraz Starszyzna przygotowuje się do wieczornego ogniska i uznania mistrzostwa dla Will’a. Na pewno przybędą również ludzie z Grzmotu, wioski oddalonej o trzy kilometry od Czerwonej Skały, jego rodzimej osady. Na pewno Nadia też tam pójdzie pogratulować czarnowłosemu przeciwnikowi. Wszystko zaczęło się plątać, a Świece napędzał sam siebie w coraz czarniejszych scenariuszach. Jego myśli dryfowały czarną ścieżką. Dowiedział się przecież od swego przyjaciela Szklanego, ucznia kowala, że podczas jego nieobecności, Nadia niebezpiecznie dużo czasu spędzała z Will’iamem, na spacerach i rozmowach. Jak to często bywa w takich sytuacjach, myśl popychała myśl. Na pewno i mistrz Bernard będzie składał gratulacje, ponownie Świece będzie w cieniu osobistości jaką był Will’iam. Nie skończy się na słownych docinkach, które przerodzą się teraz w otwarte kpiny. Będą spadać na dumę blondyna jak głazy, rozchlapując jego dusze na wszystkie strony, drążąc bolesne tunele.
-Powinniśmy wracać- rzekł patrząc na słońce, określił czas. Pora obiadu, a na pewno Nadia chce…
-Masz rację, a muszę się jeszcze przygotować na wieczorną uroczystość- no właśnie, przyznał w myślach Świece, wpadając w coraz to gorszy nastrój. Oczywistym stało się, że nie miał zamiaru pojawić się na wieczornej uroczystości oficjalnie. Usiądzie na jednej z wysokich sosem, które na okolicznych terenach przybierały wspaniale wymyślne kształty, często zawijając się w niemal spirale. Wszystko będzie obserwował z daleka, pogrążając się w żalu i samonapędzającej się złości. Niestety Świece nie był młodzieńcem o zupełnie czystym sercu, ani nie składał się z samych zalet. Praktyką, którą często stosował była ucieczka. Gdy popadał w zamyślenie, starcie z trudnym problemem, z którym nie potrafił sobie poradzić, po prostu znikał na kilka dni, zaszywając się gdzieś głęboko w lesie i w samotności przełykał gorycz przegranej. Polowanie Will’a, a tym bardziej wzmożone zainteresowanie Nadii czarnowłosym, były odpowiednimi sytuacjami, aby Świece wykonał taktyczny odwrót. Zamiast walczyć o względy dziewczyny wycofywał się, nie mogąc poradzić sobie z urażoną dumą i nadszarpniętą duszą.
Nadia podniosła się zerkając na chłopaka. Wyczuwała jego nastrój, znała go na tyle dobrze, że domyśliła się dalszego rozwoju wydarzeń. Postanowiła jednak nie przejmować się tym zbytnio z bardzo prostej przyczyny. Z Will’em równie przyjemnie spędzała czas, co z wyższym blondynem. Po za tym chciała się cieszyć szczęściem tamtego oraz uczestniczyć w wieczornej uroczystości, która zaowocuje nocą tańców, pysznych dań oraz masy zabawy. Tego nie potrafiła sobie odmówić. Tym bardziej, że Will wspaniale całował, o czym Świece nie mógł wiedzieć i zapewne się nie dowie.
Para obdarzyła polanę ostatnim spojrzeniem, jednak dotychczas bawiący się w rzece Grzybek znieruchomiał. Widząc to, Świece poszedł w ślady towarzysza. Pies postawił uszy lekko przekręcając łeb na bok, tak samo jak podczas mówienia do niego. Świece szybko podłapał, że najwidoczniej ktoś się zbliża. Grzybek kogoś wyczuł ze znacznej odległości. Chłopak przesunął wzrokiem po grzbiecie owczarka, lekko nastroszona sierść. Sytuacja stała się naprawdę niepokojąca. Prawdziwego porażenia strachu doznał, gdy ujrzał, że ogon Grzybka był zupełnie nieruchomy, wstrzymał oddech. Grzybek był wyszkolonym psem myśliwskim i w jakimś sensie bojowym. Zakupiony w hodowli Bezpieczne Życie, oddalonej o cały tydzień drogi stąd, chyba wypił z mlekiem matki pewne talenty oraz umiejętności przydatne jego służbie. Znali się lata, Świece nauczył się odczytywać sygnały dawane przez psa. Gdyby postawił uszy i położył się, trwał nieruchomo w takiej pozycji oznaczałoby to, iż zwierzyna się zbliża, zwierzyna, która może stać się ofiarą. Machanie ogonem zawsze oznaczało, iż zbliża się przyjaciel. Czasem zdarzało się, że Grzybek nastroszył sierść w pozycji leżącej, co oznaczało, że zbliżająca się zwierzyna będzie wytrawnym przeciwnikiem, tak się stało przy spotkaniach z Czarnym niedźwiedziem. Jednak teraz owczarek stał, zupełnie nieruchomo, skierowany na północ, cały napięty co dopiero dostrzegł Świece. Jedna myśl przyszła mu do głowy, tylko jedna.
Należy uciekać.
-Świece…- zaczęła Nadia.
-Ciii- uciszył ją gestem dłoni.
-Ale tam…- gorączkowo przylgnęła do niego wskazując coś palcem.
-Daj mi posłuchać- chłopak nieco podenerwowany strachem odparł szorstko, zbyt szorstko.
-W wodzie, spójrz…- pociągnęła za rękę chłopaka. Ten wstrzymał powietrze, gdy zimny dreszcz jak omen śmierci przebiegł po jego plecach. Rozglądnął się jeszcze raz, w końcu spojrzał w miejsce gdzie wskazywała dziewczyna.
Świece nie był tchórzliwym człowiekiem, czasem wykazywał się głupotą, co doprowadzało do skrajnie niebezpiecznych sytuacji. Nikt nie wierzył jego zapewnieniom, że to odwaga. Wręcz przeciwnie, pod tym słowem ukrywała się głupota oraz rzadko spotykany brak roztropności. Szaleńcze czyny, w których się lubował wyrobiły mu niejaką markę. Znany był w okolicznych osadach i często przyjmował od mieszkańców niebezpieczne zlecenia. Jednak w tym momencie domniemana odwaga, głupota, a nawet szaleńczość chłopaka obróciły się w proch. Drobne ziarenka zdmuchnięte przez wiatr, porwane, bezpowrotnie w tej sytuacji. Zmroziło go.
W wolnym nurcie rzeki, zaczęły pojawiać się dziwne plamy, długie, czerwone smugi. Nie miał wątpliwości. Widział nie raz. Zawsze patroszył zwierzynę przy rzekach, by móc umyć noże oraz dłonie. Smugi krwi jak nieprzerwany łańcuch płynęły zza zakrętu, niosły ze sobą strach i śmierć.
-Co to?- wyszeptała dziewczyna, głosem cichym strachliwym, jakby spodziewała się, że ktoś ją usłyszy oprócz chłopaka. Świece cieszył się, że Nadia postąpiła w ten sposób, sam nie wiedział dlaczego. Złe przeczucie, które wykształciło się podczas wielu polowań. Każdy myśliwy w pewnym momencie zaczyna ufać takiemu przeczuciu i czasem kierując się nim, wychodzi żywy z nierównych potyczek.
-Krew- szepnął Świece bez ogródek. Dobitnie i jednoznacznie…
Z ust dziewczyny wydobył się głośny jęk, a zaraz za nim zduszony krzyk. Jej ciałem zaczęły wzruszać drgawki. Pociągnęła nosem raz drugi. Szlochała kryjąc się za chłopakiem, który stał sparaliżowany, nie mogąc poruszyć choćby palcem. Nie mógł oderwać wzroku od rzeki, która powoli zamieniała się w krwawą smugę, przebiegającą przez środek polany, zupełnie jak wielka rana na niewinnym ciele. A propos ciał. Oczywiście Nadia myślała, że gorzej być nie może, jakież to musiało wywołać zdumienie, gdy zza roku wypłynęło ciało. Świece zbladł, a pod dziewczyną nogi się załamały, gdyby nie silne dłonie chłopaka, najpewniej upadłaby na ziemię. Ciało dryfowało, lekko unosząc się na wodzie. Grzybek podnosząc wyżej łeb złapał zapach, nie tylko krwi, ale jakiś dziwny, nieznany. Ciało zbliżało się coraz bardziej, w końcu będąc na wysokości stojącej pary, chłopak kucnął i marszcząc nos, zupełnie blady i przestraszony sięgnął dłonią, łapiąc za łachmany i wyciągnął ciało…
-Pan Rod…- wyszeptał zszokowany, dopiero teraz rozpoznał charakterystyczną kamizelkę, niegdyś zieloną, teraz przesiąkniętą krwią, którą nosił karczmarz z Grzmotu. Dziewczyna cicho osunęła się na trawę wymiotując i dławiąc się. Jej reakcję można usprawiedliwić. Tylko nieliczni zachowaliby śniadanie w żołądku po takim widoku. Pan Rod od głowy po sam mostek był niemal przepołowiony, a z brzucha sterczała mu strzała, z dziwnymi i niespotykanymi rubinowymi lotkami. Świece szybko ocenił, iż obrażenia zostały spowodowane jakąś ciężką bronią, najpewniej toporem. Nie wiedział jak mocno się mylił. Jego dłoń spoczęła na plecach dziewczyny, palcami przytrzymując jej włosy, słyszał jedynie dudnienie w uszach i szum krwi. Ciśnienie jakie zawrzało w jego ciele niemal go dusiło, boleśnie napierając na szyi. Zdał sobie sprawę z sytuacji, wszystko zrozumiał, spadło na niego jak grom. Nie mógł opanować drżenia rąk. Zawroty głowy nie ustąpiły, mętnym wzrokiem spoglądał na otaczające polanę drzewa. Grzybek pisnął.
-Musi…- zupełnie zaschłe gardło nie pozwalało złożyć słów, dopiero po chwili mógł wycharczeć polecenie -…uciekamy…
Nadia była zbyt przerażona, aby myśleć. Zagubiona w krainie majaków i nocnych strachów, kuliła się na trawie, po tym jak pozbyła się śniadania. Cała drżała. Świece z trudem dźwignął się na nogi, które były jak z waty. Pociągnął towarzyszkę za rękę, ta nie reagowała.
-Chodź-wyszeptał- Musimy uciekać.- Nie dochodziły do niej słowa, w końcu zniecierpliwiony chłopak, gnany strachem użył siły, stawiając Nadię na nogi, zdzielił ją w policzek, a potem potrząsnął. Pomogło. Skoncentrowała wzrok na twarzy młodzieńca, nie mogąc wymówić słowa, wpatrywała się w niego.
Pociągnął ją zmuszając do biegu. Ruszyli, ale było już za późno.
Przerażający ryk, ni to ludzki, ni zwierzęcy, przetoczył się po okolicy. Obojgu zjeżyły się włosy na głowie, dodając sił i energii do biegu. Chłopak pchnął przed sobą dziewczynę, by ta przyśpieszyła, a samemu odwrócił się, by w porę zobaczyć dziwne stworzenie wyskakujące z pomiędzy drzew. Karłowata postać o czarnej jak węgiel skórze poplamionej odcieniami zieleni, zaskrzeczała wysokimi tonami, zdejmując z pleców krótki łuk. Już nasadzona czarna strzała, miała zaraz ze świstem pomknąć ku uciekającym. Świece zdążył jeszcze dojrzeć zupełnie czarne oczy i obrzydliwy uśmiech, który szpeciły ostre zęby. Chłopak rzucił się do przodu przewracając dziewczynę na ziemię, w tym momencie nad ich głowami śmignęła strzałą. Zlany potem popędzał Nadię.
-Szybciej, szybciej… to nie nasz czas… szybciej!
Stracił panowanie nad głosem, który teraz się załamywał i mieszał. Dziewczyna w lekkich trzewikach poślizgnęła się na trawie, co było pięknym i ekstrawaganckim gwoździem do trumny pary. Chłopak znający się na sztuce strzelania z łuku, wiedział, że przeciwnik wystrzeli za chwilę kolejną strzałę, a on pomagał wstać dziewczynie. Nieruchomi tworzyli idealnie łatwy cel.
Jednak od czego ma się przyjaciół. Czekając na nieuniknione, Świece nie doczekał się. Gdy stworzenie naciągało cięciwę, obok niego pojawił się Grzybek. Z szeroko rozwartą paszczą skoczył na osobnik, wgryzając mu się w odsłoniętą szyję. Ciemna, niemal czarna posoka splamiła białe futro bestii, która wydała z siebie gromki ryk, co Świece zrozumiał jako triumf i przywołał przyjaciela, w samą porę, bo z lasu wyskoczyło więcej stworzeń i to nie tak słabego kalibru jak gobliński tropiciel. Groźne wrzaski i ryki rozbrzmiewały za plecami uciekających zupełnie jak ścigająca w śnie zjawa. Grzybek wyprzedził Świece, który pomagając dziewczynie wskazał na wodospad, będą musieli skoczyć, gdyż ścieżka była po za ich możliwościami. Przeleciało kilka strzał, jedna z nich otarła bark chłopaka. Grymas na jego twarzy był wystarczającym dowodem na spory ból rozprzestrzeniający się od rany. Kolejna salwa i zagubiona czarna strzała wbiła się w Grzybka, podkuliwszy tylną nogę biegł na trzech. Nieporadnie, ale dzielnie, zwolnił pędu. Krawędź była coraz bliżej, tak samo jak atakujące ich chmary stworów. Uciekinierzy zużyli ostatnie siły, by przyśpieszyć i w końcu rzucić się w przepaść. Lot trwał naprawdę krótko. Powitała ich przyjemna zimna woda, a głośny plusk rozprzestrzenił się z prędkością światła. Pierwszy na brzeg wygramolił się ranny pies i położył się pod drzewem liżąc sierść wokół strzały. Kaszląc i plując Świece wynurzył się spod tafli i pomagając Nadii wyszli na brzeg. Dziewczyna od razu padła na kolana drżąc, cała blada uniosła wzrok smutno się uśmiechając do opartego o drzewo chłopaka. Powoli wstając podeszła do niego.
-Boję się… co teraz?- zapytała roztrzęsiona, kurczowo zaciskając palce na koszulce chłopaka.
-Wracamy, mis…
Śmiertelny świst.
Bryzg krwi.

















2
Wysoko


Młodzieniec, który ubiorem przypominał zamkniętego w klasztorze mnicha z artretyzmem, siedział przy biurku nieco skulony. Mimo, iż liczył zaledwie dwadzieścia cztery wiosny, jego zapuszczana broda od lat, sięgała niemal klatki piersiowej.
Z grymasem bólu na twarzy odłożył pióro. Obolałe palce i pulsujący nadgarstek nie pozwalały na dłuższe pisanie. Jego zmaltretowane ciało daje o sobie znać coraz częściej i to na różne sposoby. Najgorszym jest to, że chłopak nie wiedział skąd owe rany, blizny i ślady cierpienia zatarte w pewnym stopniu przez czas.
Krzesło zaskrzypiało intensywnie, co było wynikiem braku renowacji, która w pewnością przedłużyłaby żywotność mebla. Jednak nic nie pomoże młodzieńcowi. Z cichym westchnieniem wysiłku podniósł się i powolnym krokiem podszedł do wielkiego okna. Opierając dłonie na kamiennym parapecie wdychał zimne powietrze poranka. Komnata położona najwyżej w wieży, dawała możliwość ujrzenia niesamowitych widoków, które dziś niestety były przykryte białą jak mleko mgłą. Nieprzenikniona i zimna, rozniosła się po okolicznych wzgórzach i kotlinach, siejąc zamęt. Zielone, zmęczone oczy starały się dojrzeć jakieś szczegóły, na próżno. Wkrótce pojawiła się partnerka mgły, mżawka, która spłoszyła resztę niedobitków, stawiających opór białej zjawie. Niesprzyjająca pogoda, utrzymująca się ostatnimi dniami, nie sprzyjała pracy chłopów, którzy w tej chwili powracali na włości sir Roger’a.
Komnata lekko zawirowała, a nogi chłopaka ugięły się pod jego ciężarem . Mężczyzna przytrzymał się mocniej parapetu zamykając powieki. Gdy zawroty przeszły, przyłożył dłoń do twarzy przeczesując odruchowo włosy. Otworzył oczy. Ukazała się im czarna dłoń, czarna niczym onyks. Skrzywił się i opadł na krzesło. Dłonie położone na stole lekko drżały, a czarna skóra pięła się po dłoni jak nieokiełznany wąż sięgając niemal łokcia. Prawa ręka naznaczona w tak szczególny sposób powinna przywoływać strzępy wspomnień, jednak chłopak szukając w swej pamięci odpowiedzi, natrafiał na pustkę, za która był jedynie gruby mur.
Dlaczego?
Jak?
Co?
Taka pogoda sprzyjała melancholii i rozwodzeniu się nad własnym życiem. Życiem, którego mężczyzna nie miał. Mrużąc oczy rozejrzał się po surowym pomieszczeniu. Stół, krzesło, zawsze jedno. Wygodne łóżko i komoda. W kącie duża miska do kąpieli, a nad nią dziwna rurka, z której czasem leciała woda. Żelazne drzwi, których nigdy nie otwarto, a przynajmniej tak się chłopakowi wydawało, w zasadzie to niczego nie pamięta…
Dlaczego?
Płaski lufcik służący do podawania żywności. Zawsze głucha cisza po drugiej stronie drzwi, jakby nikt nie nadchodził, nikt nie odchodził. Ileż słów, ileż próśb padło w stronę metalowej barykady. Od zawsze odpowiadała mu cisza, milczącym szumem drzew zza okna.
Dlaczego?
Czy był wyrzutkiem? Może jakaś zakaźna choroba?
Podniósł czarną dłoń i przekręciwszy ją zawsze napotykał bliznę długości palca wskazującego, przecinająca wnętrze dłoni. Tylko z nią wiązały się jakieś mgliste wspomnienia z trudem przebijające się przez gruby mur zapomnienia.
Ciemna noc. Błysk stali. Spadające ostrze i zbyt późna reakcja. Potem tylko ból i ciemność.
Chłopak jednak nie był pewny czy to prawda, może to tylko sen? Nawet nie wiedział czy kiedykolwiek znajdował się po za wieżą.
Dlaczego?
Dlaczego nic nie pamięta?
Kim jest?
Kim był?
Cały czas te cholerne pytania, zawsze te same, powtarzane jak mantra w śmiertelnej agonii. Jaśniejąca pustka w głowie wypełniona tylko jedną historią. Nic po za tym.
-Świece… to ja?- zapytał pustkę, która była jego jedynym towarzyszem.
Wtem błyskawica rozjaśniła pomieszczenie, uderzając tak blisko, że niemal można było wyczuć drżenie kamieni. Czy to potwierdzenie, a może absolutne zaprzeczenie?
Mężczyzna zaryczał zwierzęco, jak zupełnie dziki osobnik. Czarną pięścią uderzył w stół i z głośnym sykiem zdał sobie sprawę, że zrobił to za mocno. Gniew przesycony w jego postępowaniu nadał temu gestowi, czegoś, czego nie mógł pojąć. Wiedział co się stanie.
Czekał.
Nie za długo wbijał wzrok w dębowe deski tworzące blat. Z cichym skrzypieniem, na desce szybko powstawał pajączek pękających rozgałęzień. Źródłem było oczywiście miejsce uderzenia. Sfrustrowany zacisnął pięści na swych poplątanych włosach, które zupełnie naturalnie odstawały na wszystkie strony. Zaczął się bujać do przodu i tyłu, na usta ciskały mu się same przekleństwa, pretensje, a przede wszystkim pytania, na które nie znalazł odpowiedzi i zapewne nie znajdzie. Szukając zgnije w tym kamiennym lochu. I znowu to przedziwne uczucie. Myśl o śmierci bądź samobójstwie, zawsze kończyła się tym głębokim przeczuciem, które wypełniało młodzieńca od środka. Przemożna potrzeba, misja spisania tej cholernej historii, kłębiącej się w jego głowie. Co się takiego wydarzyło, że jedynie co pamięta, to tę historię nic więcej. Co?
Czy to było jego życie? Przeczytana dawno powieść, a może uczestniczył w tych wydarzeniach, nie wiedząc nawet, że tam był, wplątany w życie Świece jak niepotrzebny ogryzek odrzucony na bok dla jednych, a dla innych centrum wydarzeń, pokroju dzika, który z miłą chęcią skosztowałby jabłka? Mężczyzna obawiał się, że cała historia miała o wiele więcej oblicz niż pamięta. Całość składa się na jakiś przerażający ciąg momentów i zdarzeń, a on zapchlony, zaniedbany facet, zamknięty w kamiennej wieży, doprowadzony do stanu, w którym przypomina zboczonego, starego i niezwykle zarośniętego filozofa w cholernej zimnej puszce. Rzeczywistość była doprawdy malownicza, tyle, że mężczyzna nie mógł podjąć jakiegokolwiek działania. Wszystko przez to poczucie misji.
Wolnym krokiem skierował się do krzesła i sadzając na nim swoje cztery litery wziął pióro do obolałej dłoni. Zamarł nad kolejną kartką pergaminu.
-Czy cena jaką zapłacił za miłość była za wysoka?- zadał sobie pytanie dotyczące kresu historii zawartej w jego pamięci, na końcu gdzie ślad został zatarty.
W pomieszczeniu rozległ się cichy dźwięk zostawianych liter na papierze.




3
Marność Życia


Grzybek głośno zaskomlał i podwijając puszysty ogon pod siebie podniósł się dość ciężko. Wynurzając się z cienia rzucanego przed wielkie drzewo potruchtał najszybciej jak mógł, by szturchnąć pyskiem leżącą na ziemi dziewczynę. Zimny nos rozmazywał krew na jej policzku, a martwe oczy patrzyły gdzieś w dal. Pies szybciej zrozumiał, że dla Nadii nic nie można już zrobić, a najlepszym wyjściem tej sytuacji będzie zdecydowany odwrót nie cierpiący zwłoki.
Sparaliżowany chłopak, nie tyle był innego zdania, tylko nagła zmiana losów, ucięcie w tak brutalny sposób życia, wprowadził go w stan bliski załamania. Świece w bezruchu stał nad ciałem przyjaciółki nie wiedząc do końca co się stało. Jeszcze przed chwilą mówiła do niego swym miłych dla ucha głosem, a w jednej chwili, sekundzie wszystko się posypało. Na świat spadło niepojęte gówno. A teraz leżała martwa nawet nie wiedziała jak została zabita. Może i lepiej?
Niespodziewana śmierć nie była tak przerażająca jak wyczekiwana i nadchodząca powolnymi, pewnymi krokami, a świadomość, że kostucha nieuniknioną siłą jest, potęgowała uczucie strachu. A tak, prosto i szybko. Świst, puste uderzenie i śmierć.
Świece zmusił się cała siłą woli, aby spojrzeć pod nogi. Zobaczył przerażający widok. Bliska mu osoba, którą znał od wielu lat, leżała bezwładnie na ziemi. Jej ręka dziwnie zawinięta pod brzuchem, nogi złączone, a ciemne włosy rozwiane w totalnym nieładzie w wielu miejscach sklejone krwią. Można by pomyśleć, iż dziewczyna śpi, jednak strzała z czarnymi lotkami, która mocno ugrzęzła w tyle głowy Nadii rozwiewała iluzję. Krew dalej sączyła się rany, zarówno z tyłu czaszki jak i ust, gdzie grot wyszedł w gardle. Niesamowita siła naciągu cięciwy oraz nieludzka krzepa strzelającego nadały olbrzymią prędkość lecącej strzale. Poczyniła śmiertelne obrażenia. Chłopak nie potrafił zamknąć oczu, nie mógł oderwać ślepi od makabrycznego widoku. Zagłębiony we własnych szaleńczo galopujących myślach, zupełnie zagubiony jak dziecko w centrum miasta, potrafił tylko stać i bezsilnie patrzyć. Jego usta same składały się do bezgłośnych słów niedowierzania i przekleństw.
-…- nie wydobył żadnego dźwięku z zaschniętego gardła, mimo, że cisnęło mu się tyle pytań i oskarżeń wobec wszelkim bogom, którzy pozwolili na taki bieg wydarzeń.
Jedynym przytomnym osobnikiem w tym gronie okazał się Grzybek. Szczekając ostrzegawczo, jak to czynił na polowaniach w końcu zwrócił uwagę Świece na siebie. Chłopak w mig pojął, że stracił już za dużo czasu i niebezpieczeństwo drepta mu po piętach, a może raczej miażdży…
Wodospad niósł przedziwne dźwięki. Poderwał głowę do góry, by zerknąć w stronę skarpy i spadającej wody z dość wysoka. Zdał sobie nagle sprawę z tego, jakim to było głupim pomysłem, skakać z takiej wysokości. Jednak myśli szybko wyparowały z jego głowy, gdy na skraju pojawiły się ciemne sylwetki, olbrzymie. W pełnym słońcu osobnicy nie wyglądali w ogóle, ani nie przypominali niczego co do tej pory widział Świece. Zerkał na posłańców śmierci, by zaraz ponownie ujrzeć Nadię.
Łzy brodziły w pyle jego policzków. Powoli cofał się szurając stopami. Nogi stały się bardzo ciężkie, niemal nie mógł ich podnieść. Uderzył plecami o drzewo i osunął się na ziemię. Uszła z niego wola życia. Po co miał żyć, skoro tak łatwo uciąć nitkę wiążącą go z tym światem? Jaki był cel ludzkiej egzystencji… jego egzystencji. Wszyscy umrą… Zamknął oczy. Grzybek trącał pyskiem chłopaka, ten jednak nie reagował. Szargał kłami jego ubranie, ugryzł, by Świece oprzytomniał, jednak młodzieniec ukrył się w swoim świecie, gdzie mógł się otworzyć na żal i cierpienie, sam siebie zadręczać. To potrafił nawet lepiej od posługiwania się łukiem.
Z transu wyrwał go odgłos puszczanej cięciwy. Czarna strzała ruszyła jakby napędzana nadludzkimi siłami. Z głuchym uderzeniem wbiła się w ciało przeszywają lewe ramię. Świece otworzył szeroko oczy, które szybko stały się czerwone. Stłumiony jęk wyrwał się z jego ust, a ciałem wstrząsało od siły uderzenia. Ból w mgnieniu oka rozlał się przywracając zmysły. Świece zacisnął zęby cały czas będąc w szoku. Nie mógł się wstać, a nawet najdrobniejszy ruch wywoływał fale bólu, które stawały się nieznośnie. Krzyknął przy ponownej próbie wstania. Wiedział, że strzała przeszłą przez ramię i grot zapewne z zadziorami, uwiązł w drzewie. Czuł ciepło krwi spływającej po ręce, zadziwiło go, ileż posoki spływało… Jego umysł pobudzony bólem, zaczął analizować sytuację. Strzałą powinna zatamować krwawienie, ale nie robiła tego. To oznaczało, że grot musiał być sporo większy od promienia, zostawiając duży otwór w ciele, krew mogła bez przeszkód ujść…
-Grzy-bek… kapitan Mei-fert leć…
Biała bestia popędziła co sił w nogach. Czerwona Skała nie była daleko, jednak droga nie należała do najłatwiejszych.
Świece spojrzał w górę mocno zaciskając zęby, nie zobaczył nikogo. Nadia wpatrywała się w niego pustymi oczyma, zupełnie matowymi. Ich blask zgasł. Odwrócił wzrok i skupił się na przeżyciu. Starał się rozerwać jedną ręką kawałek koszulki bądź spodni, jednak nie miał dość siły, a każdy ruch powodował nieopisany ból. Krwawienie mógł zatamować jedynie dłonią. Przyłożył zdrową rękę do rany, wsuwając strzałę między palce i mocno przycisnął. Zduszony krzyk wyrwał się i pomknął niesiony wiatrem. Z każdą minutą czuł się gorzej. Zimno atakowało z każdej strony, a myśli kłębiły się niepowstrzymanie.
Dlaczego dalej krwawi?
Pytanie zdawało się jak najbardziej na miejscu. Spomiędzy palców chłopaka nadal sączyła się posoka. Znalazła każde ujście. Tracił mnóstwo krwi. W końcu dłoń mu zdrętwiała, nie miał siły przyciskać jej do rany. Opadła bezwiednie na korpus. Powoli powieki opadały, sen nadchodził. W końcu świat zniknął pod czarną kurtyną.

Odpocznę sobie, trochę snu… przyśpieszy regenerację organizmu. Pewnie niedługo przyjdzie kapitan, Grzybek mnie nie zawiedzie. Odpocznę sobie. Zdrzemnę się. Obudzą mnie jak przybędą. Na pewno. Nic się nie stanie.
Jestem zmęczony, strasznie zmęczony. Wszystko przez to, że wstałem wcześnie rano. Nie zdążyłem zjeść porządnego śniadania, a to najważniejszy posiłek.
Trochę mi zimno. Może zapomniałem o kocu? Tak… ubrałem się w letnie szatki, co mi strzeliło do głowy. Przecież przy wodzie jest chłodno. Mogłem ubrać kurtkę…
Zimno…
Sen dobrze mi zrobi…
Głowa Świece opadła na ranny bark. Ból wniósł się do wyżyn granicy, jednak chłopak odpłynął nie czując już nic. Posoka szybko wsiąkała w ziemię pod nim, zostawiając jedynie czerwoną plamę, świadectwo słabości.
-Mamy szczęście Gahga, żyje gha.- Ciało chłopaka przykrył cień nieznajomego.
-Żyje? Agr! Gha Zjemy go?
-Nie gha bądź głupi. Dobijamy i wracamy gha, wiele wiosek czeka gha nas.- rzucił goblin, który właśnie sięgał po czarną strzałę. Zacisnął czarne, zniekształcone palce na promieniu i szarpnął.
-Gha na Guzde Gora. Mocno utkwiła gha- rzucił zdenerwowany i kopnął leżące ciało.
-Urżnij gha łeb, a później czaszkę roz…gha…trzaskasz, a ja dobije…gha- nachylił się nad Świece.
W dłonie błysnęło zakrzywione obusieczne ostrze, z jednej strony ząbkowane, przypominające piłę, jakby stworzone do odcinania kończyć. Z drugiej gładka stal. Zbliżył się do chłopaka i nachylił się nad nim. Podniósł broń celując w szyję, arteria strzeli, aż miło…


I może przyda się grafika pustyni do czegoś.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

| | Darmowe fora | Reklama


Głosując na stronę na poniższych toplistach wspomagasz jej rozwój ;)
Gry Wyobraźni - Strona o grach PBF Toplista-Gier Toplista gier rpg Głosuję na GRĘ !!! Ninja Gaiden PBF
© 2007-2009 for Artur "Władca Zła" Szpot
Strona wygenerowana w 0,18 sekundy. Zapytań do SQL: 12