Obrazki strony End of Days są hostowane na serwerze photobucket.com. Jeśli nie ładują się ona prawidłowo, najprawdopodobniej strona photobucket.com jest chwilowo niedostępna. Przepraszamy za utrudnienia.
SzukajUżytkownicyGrupyStatystykiRejestracjaZaloguj się
Znalezionych wyników: 7
End of Days Strona Główna
Autor Wiadomość
  Temat: W klatce - Maya
Dosiek

Odpowiedzi: 10
Wyświetleń: 3862

PostForum: Misje   Wysłany: 2013-01-02, 14:28   Temat: W klatce - Maya
Instynktownie mój wzrok został skierowany w stronę wyjścia. Nadal niezbyt wyraźny obraz, chociaż słuch raczej nie kłamie - "Coś się ukrywa?" - może i myśl ta była mało trafna, lecz ważna jak każda inna. Po części prawdą było, że coś znajdowało się przy wyjściu z tej przeklętej jaskini, jednakże gdyby chciało ukryć przede mną swoją obecność, to przecież nie robiłoby takiego... "hałasu"... - "Łupie coś? Ale co?" - za gówniarę nie było mi dane spotkać się z dźwiękiem złamanych kości. Nawet przez ostatnie dwa, trzy lata, kiedy to sama próbowałam przetrwać w lesie, nie spotkałam się z jakimkolwiek złamaniem. Może to i lepiej? W każdym razie dobrze nie było. Coś łupnęło w mój brzuch. Heh, niezbyt przyjemne, ale to lepiej niż miałabym oberwać w głowę... W tym momencie, źrenice zmalały mi do wielkości główki od szpilki, a powieki rozwarły do granic ich możliwości. Dałam krok do tyłu - "Co to jest za stworzenie?!" - rozbrzmiał potężny ryk w mojej głowie. Całe ciało zaczęło mi się robić niesamowicie gorące. Nawet źrenice, które wcześniej zmalały, teraz wyglądały jakbym połknęła zbyt dużą ilość toksycznych medykamentów. Odruchowo zacisnęłam pięści i spięłam mięśnie w lewej nodze. Przesunęłam prawą po ziemi gdzieś tak metr za siebie i, przenosząc na nią cały ciężar, staram się jak najszybciej unieść lewą dolną kończynę do góry, aby cała była w linii prostej, tworząc z podłożem kąt prosty. Zaciskam zęby i mięśnie brzucha, uderzając wyprostowaną nogą w głowę ghula, warcząc przy tym jak pies. Jeśli atak się uda i ghul się nie rusza, to korzystam z tej okazji i na wszelki wypadek wykonuję ten sam atak drugą nogą, tym razem w korpus. Jeżeli jednak przeciwnik w jakiś sposób zrobi unik, to jestem zmuszona nie korzystać z lewej nogi, która dopiero co dotknie ziemi, tylko z prawej, na którą przełożony był cały ciężar. Dotykam całą wewnętrzną stroną lewej dłoni ziemię i z całej siły kopię piszczelem gdzieś tak w szyję ghula prawą nogą.
  Temat: W klatce - Maya
Dosiek

Odpowiedzi: 10
Wyświetleń: 3862

PostForum: Misje   Wysłany: 2012-12-28, 19:43   Temat: W klatce - Maya
Można powiedzieć, że radość przepełniała moją skażoną duszę i ciało. Nie zdobyłam się jednak na uśmiech, bądź gest uciechy, bo na pierwszym miejscu pojawił mi się cel - ucieczka. Tylko jak? - "Ups, mogło być za głośno." - delikatnie rozejrzałam się dookoła po wnętrzu jaskini, lecz nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek mógł to usłyszeć, a jeśli nawet, to pewnie nie zwrócił na taki hałas uwagi - "No dobra, Maya, myśl! Jest źle, bardzo źle. Ruszam się wolniej, głowa mnie naparza od myślenia i jest mi zimno jak nigdy." - pociągnęłam nosem i przełknęłam ślinę. Nadal sucho. Już instynktownie chciałam zmoczyć gardło własną wydzieliną i bynajmniej nie chodzi tutaj o mocz, a właśnie o ślinę. Miałam za pasem wodę, ale kto by w takiej sytuacji zwracał uwagę na pragnienie. Z innymi emocjami panującymi w mojej świadomości, graniczyła obojętność, raz za razem zatruwając resztę swoich towarzyszy jej przyzwyczajeniami - "Lina, muszę mieć linę." - rozejrzałam się po klatce, ale takowej nie było. No tak. Dziwnym by świat się stał, gdyby znikąd pojawiały się przedmioty w losowym miejscu. I to do tego jeszcze takie, jakie chcemy, bądź są nam potrzebne. Spojrzałam po sobie. Spodnie. No, tych to raczej ściągać nie będę, nawet jeśli są przemoczone do suchej nitki. Bransolety, pasek, bluzka, drugi pasek - "Wstążka..." - zrobiłam krótką pauzę na namysł. Przydałaby się, gdyby nie to, że jest zrobiona z materiału, który nie ma mowy na nieporwanie się pod moim ciężarem. Około czterdzieści kilogramów, ale jednak - "Chwila!" - rozbrzmiało w mojej głowie. No tak! Przecież miałam sznur przy spodniach i to do tego mokry. A skoro mokry, to zdawałoby się, że wytrzymalszy! Tylko... to są zaledwie trzy metry... a upadku z takiej wysokości raczej nie miałam najmniejszego zamiaru sobie fundować. Macałam drżącymi dłońmi po całym ciele, aby wyszukać czegoś jeszcze. Czegokolwiek. Wprawdzie miałam przy sobie bandaże, które łącznie dawały dziewięć metrów, kiedy leżą sobie luźno - "Może się uda... może..." - podkreśliłam to jedno, napędzające mnie niepewnością słowo. Chwyciłam za bandaże i zaczęłam je rozwijać - "Wszystko mokre. Po prostu wyśmienicie." - skomentowałam ironicznie. Starałam się związać końce improwizowanej liny trwale, chociaż korzystać z jak najmniejszej jej ilości, aby nie stracić na długości. Liczył się każdy milimetr. Na koniec przyszedł czas jeszcze na sznur przy moich spodniach. Rozwiązałam kokardkę, zdjęłam go i obleciałam wzrokiem spodnie - Oby mi tylko nie spadły... - przywiązałam sznur do bandaż i tak oto powstała pseudo lina, która niby miała mi pomóc w wydostaniu się z więzienia. Odmierzyłam dobre czterdzieści centymetrów pierwszego bandaża i zaczepiłam go o tą długość za klatkę. Pociągnęłam dwa, trzy razy, całkiem energicznie, aby sprawdzić czy się nie zerwie. Zrzucam następnie pozostałość liny w dół. Wyciągam jeszcze w dodatku bardzo rzadko używany płaszcz i owijam go sobie wokół stóp. Dlaczego? Miał on robić za pewien rodzaj amortyzatora, jak już znajdę się na ziemi. Złapałam dłońmi za bandaże i powoli opuszczałam się w dół, chwytając kolejne porcje prowizorycznej liny. Patrzyłam raz w dół, raz na linę i starałam się wypatrzeć czy nie ma żadnych pęknięć, rozerwań, bądź czegoś w ten deseń. Jak już znajdę się na koniuszku, zaciskam dłonie z całych sił na czerwonym sznurze i energicznie usiłuję zerwać linę, mając na względzie w miarę bezpieczny spadek na ziemię. Nigdy nie mierzyłam maksymalnej wartości rozciągnięcia się trzymetrowego bandaża, bo najzwyczajniej nie miałam w tym interesu. Mogłam jedynie się domyślać jaką długość liny uda mi się osiągnąć. Jeśli uda mi się w miarę szybko wstać, to rozglądam się po jaskini, w międzyczasie przywiązując do spodni swój czerwony sznur.

Prosiłbym o opis wszystkiego, co będę w stanie zobaczyć, gdyby udało mi się dotrzeć na dół.
  Temat: W klatce - Maya
Dosiek

Odpowiedzi: 10
Wyświetleń: 3862

PostForum: Misje   Wysłany: 2012-12-28, 18:53   Temat: W klatce - Maya
- "Łańcuch i kłódka... cholera..." - nawet nie miałam co się rozpowiadać na ten temat. Rdza i korozja, więc trzeba by było pewnie jakiegoś młota, miecza, po prostu mocniejszego rąbnięcia. Szkoda tylko, że jedyne co miałam przy sobie, to kości i krzemień, a te pierwsze to pewnie jeszcze spróchniałe. Gdybym zaczęła się z tym szarpać, o ile organizm by mi na to pozwolił, to każda istota zarówno w samej jaskini, jak i poza nią by mnie usłyszała. Co robić, co robić... - Eh? - uniosłam prawą brew do góry z powodu lekkiego zaciekawienia. Czyli głucha nie jestem. Chociaż o tyle dobrze. Migotanie, światełka, szybki obrót i błąd - "Zniknęło?" - dreszcz zagościł na moim ciele, bawiąc się jak nigdy dotąd. Skakał raz tu, raz tam, wzniecając we mnie uczucie bojaźni. Zmrużyłam oczy na wypadek, gdybym jednak czegoś nie mogła dostrzec. A może... a może nie było mi dane tego ujrzeć? Nie ma kroków, albo ich nie słyszę. Nie ma obiektu, albo go nie widzę. Mam omamy? Chyba byłoby to jednym z najbardziej racjonalnych wyjaśnień, podsuwanych mi przez słabo pracujący mózg. Zdjęłam dłonie z zardzewiałego łańcucha i podsunęłam się do granicy klatki. Przytknęłam twarz do szczeliny, aby móc objąć już i tak nie do końca sprawnym wzrokiem większy teren. Nadal się nie odzywałam. Doszedł tutaj jednak przy okazji efekt lekkiej bojaźni - "W przejściu niczego nie ma, 'u mnie' niczego nie ma... jestem tutaj sama?" - jeśli się okazało, że właśnie tak jest, to wyszukuję najgrubszą, największą kość ze szkieletu obok i próbuję rozwalić zamek. Jeśli nic mu się nie dzieje, to łańcuch. Dobieram po kolei jak największe "narzędzia", gdyby te poprzednie miały się złamać. Natomiast jeśli okaże się, że w jaskini dotrzymuje mi ktoś towarzystwo, to też łapię za jedną z większych kości i w chwili nieuwagi rzucam temu czemuś kością w głowę.
  Temat: W klatce - Maya
Dosiek

Odpowiedzi: 10
Wyświetleń: 3862

PostForum: Misje   Wysłany: 2012-12-28, 17:45   Temat: W klatce - Maya
Źrenice jakby wcale nie reagowały mi na światło.. albo po prostu takie miałam wrażenie. Chciałam przetrzeć jeszcze raz swe dziecięce oczęta, ale problem w tym, że po chwili docierało do mnie krótkie wspomnienie o piekącym bólu. Czemu miałam zamiar to zrobić? Taki jakiś odruch. Źle widzisz - przecierasz oczy, bo a nóż coś Ci do jednego wpadło. Tym razem chyba było inaczej. Zmrużyłam oczy, aby zmusić organizm do włożenia większego wysiłku w zmysł wzroku. Oddech miałam trochę płytszy, chociaż nie wydawało się to sprawiać jakichś problemów. Wdech. Raz przez nos, raz przez usta. Wydech. Tak samo, przemiennie. Rytmika serca kulała, a ciało od czasu do czasu lekko drżało - "Przeziębienie?" - pojawiła się na horyzoncie jedna myśl. Błędna. Bardzo. Czułam się jakby to było kilka przeziębień połączonych w jedno. Co u licha się ze mną działo? - "Ktoś tu jest..." - skomentowałam niezbyt wyraźny obiekt widziany gdzieś przy smudze światła - "Pomoże mi?" - co chwilę łapałam jakieś nowe idee - "Widzi mnie?" - byłam jak bezradny paralityk, o którym wszyscy zapomnieli - "Ciemno..." - cała jaskinia była skąpana w czerni i ciemnej niebieści, nie licząc wyjścia. Wystawiłam ramię przez szpary w klatce, jakbym chciała dać o sobie znać. Drżąco, powoli, niepewnie gnałam ręką do przodu, do celu, do obiektu. W pewnym momencie do głowy biła mi się jednak jakaś taka... niepokojąca myśl... - "A co, jeśli to coś mnie tutaj trzyma?" - zakrzywiłam palce w dłoni i jeszcze tak przez chwilę trzymałam rękę poza klatką, po czym w miarę energicznie postarałam się ją zabrać z powrotem do klatki. Przełknęłam ślinę w pośpiechu i rozszerzyłam oczy do prawie granic możliwości. Panika. Panika.... panika? Czy na pewno? Chciałam dobyć oczami miejsce, w którym mógłby gnieździć się klucz, mechanizm otwierający, cokolwiek, co miałoby w sobie wygląd wejścia do klatki. Zaczęłam oddychać coraz szybciej, coraz głębiej. Nie byłam pewna, na ile pozwoli mi organizm, ale wolałam wycisnąć z niego trochę więcej, niż na co pozwalał mi teraz. Jeśli znajdę to, co chcę, to wtedy zaczynam kombinować z otwieraniem klatki. Potrzeba klucza - korzystam z kości, które mi "towarzyszą". Nie potrzeba klucza - robię to, na co mnie stać. Jeśli jednak nie znajdę czegoś takiego, to biorę jedną kostkę, tą największą, i próbuję machnąć nią w stronę tego obiektu. Jednego, bądź kilku. W obecnym stanie nie było w mojej mocy dokładnie ocenić sytuację.
  Temat: W klatce - Maya
Dosiek

Odpowiedzi: 10
Wyświetleń: 3862

PostForum: Misje   Wysłany: 2012-12-28, 16:42   Temat: W klatce - Maya
- Hmm?... - wydałam z siebie krótki odgłos... w zasadzie to ni zaciekawienia, nie zmartwienia. Bardziej niż te dwa, doskwierała mi niewiedza. Świat realny? Hmh, trudno określić. Przełknęłam ślinę. Boli. Coś nie tak z gardłem. Przetarłam drżącymi dłońmi twarz - "Zimno? Piecze... czyli gorąco?" - pojawiła mi się myśl w głowie. Nie wiedziałam czy jest mi zimno, czy gorąco. Moja niegdyś nieskazitelnie czysta, roześmiana twarz, wyglądała teraz jakbym wyszła z lochu. Cała zmarznięta. Czułam, że ciało w jakimś stopniu odmawia mi posłuszeństwa. Odsunęłam dłonie od twarzy i spojrzałam na nie. Niezdarnym wzrokiem skanowałam każdy ich milimetr, jadąc z góry na dół. Znowu przełknęłam ślinę. Jestem spragniona. Jestem głodna. Doskwiera mi dziwne, nieznane dotąd zimno - "Co się ze mną dzieje?" - nawet nie zaprzątałam sobie w tej chwili głowy, gdzie tak do końca jestem. Przerzuciłam wzrok z dłoni na brzuch, następnie jadąc jeszcze niżej - na nogi. Stopy były sine, a co gorsza - siedziałam na mokrym. Zawroty głowy... cholernie nieprzyjemne. Z trudem da się myśleć, a w dodatku z natury nie byłam w tym dobra. Rozejrzałam się dookoła. Klatka jak klatka. Dziwna i jak dla przerośniętego ptaka. Co w takim razie robię w niej ja, człowiek? Szkielet obok... w takim stanie, to dla mnie było wszystko jedno czy on jest, czy go nie ma. Chciałam wstać. Wstać jakkolwiek tylko organizm mi na to pozwalał. Po raz trzeci przełknęłam ślinę... sucho... sucho w gardle, mokro na ciele. Czemu właśnie tak? Szczękę miałam tak bardzo zmrożoną, że ledwo nią mogłam poruszać. Nie mówiłam nic. Nie chciałam, nie mogłam, nie miałam po co. Wzywać pomoc? Dlaczego? Coś mi się dzieje? W tym stanie ciężko jest mi ocenić moją sytuację. Jest źle. Nawet bardzo źle. Czy może być gorzej? Starałam się dotargać swoje cielsko do skraju klatki i spojrzeć co jest na dole. Błądziłam oczyma w różne strony, nawet nie wiedząc do końca po co.
  Temat: Komentarze do rekrutacji.
Dosiek

Odpowiedzi: 103
Wyświetleń: 42610

PostForum: Rekrutacja   Wysłany: 2012-12-28, 14:35   Temat: Komentarze do rekrutacji.
Z Rico to właśnie taka jedna, wielka niewiadoma:P Z początku chciałem wyraźnie napisać w liście, że umarł, ale stwierdziłem, iż MG może coś wpleść do fabuły po jakimś czasie, jeśli by chciał, bądź pasowałoby mu to.
  Temat: Rekrutacja
Dosiek

Odpowiedzi: 215
Wyświetleń: 78343

PostForum: Rekrutacja   Wysłany: 2012-12-27, 18:38   Temat: Rekrutacja
Imię: Maya
Płeć: Kobieta
Rasa: Człowiek
Wiek: 19 lat
Nierozdane punkty doświadczenia: 100 pkt.

Wygląd:

    Maya wyróżniała się ze swojego grona jedynie - jeśli by ująć to łagodnie - optymizmem, "przyjazną, lekką nadpobudliwością" oraz niezbyt wysoką inteligencją, jeśli chodzi o sprawy dyplomatyczne, uzgodnienie czegoś, bądź coś w ten deseń. Najzwyczajniej w świecie - załatwienie sprawy za pomocą słów sprawiało dla niej problem. Znacznie bardziej wolała rozmawiać przy pomocy pięści i nóg. Brunetka, długie włosy, które ułożone są w taki sposób, aby nie nachodziły za bardzo na oczy, acz łagodnie smagały brwi Mayi. Zawsze odkryty brzuch, ponieważ dziewczyna nie lubi zbyt dużej ilości odzienia. Nie tylko tyle, że jest jej niewygodnie, gdy ma na sobie za dużo, lecz przeszkadza jej to także w walce. Woli mieć po prostu na sobie mniej, a pożyteczniej. Cera... hmm... tutaj chyba można podjąć się dyskusji. Niektórzy mówią, że kawowa, inni - wschodnia, a jeszcze inni, że po prostu Maya się często wylegiwała na słońcu i teraz ma przyjemną dla oka opaleniznę. Prawie zawsze jej twarz zdobi uśmiech. Niezależnie od sytuacji, jest on albo taki normalny, pozytywny, albo mocno uwydatniony, bądź jak to jest powszechnie nazywane - uśmiech od ucha do ucha. Czy Maya jest wysoka? A skąd! Sto sześćdziesiąt centymetrów, to według mnie raczej niezbyt duży wzrost, a co do wagi - ledwo czterdzieści trzy kilogramy. Co sprawiło, że dziewczyna nierośnie? A cholera wie. Po prostu po siedemnastym roku życia przestała nabierać centymetrów. Waga jest dla niej ważna, ponieważ chce utrzymać zarówno zgrabne ciałko, jak i też znajomość swojego organizmu. Woli wiedzieć na co ją stać, a na co nie, aby później nie było rozczarowań. Nie nosi butów. Nie znosi butów. Nie cierpi czegokolwiek, co mogłoby się na nie nadawać. Wyjątkami są jako takie sytuacyjne filce z bandaży. Można w sumie pokusić się o stwierdzenie, iż Maya jest cholernie wysportowana. Wysiłek jest dla niej codziennością, co można wywnioskować po całkiem wyraźnych, lecz jeszcze niewyszlifowanych "kostkach" na brzuchu. Mięśnie. Dokładnie tak. Może i dziewczyna nie wygląda na taką, która potrafi znieść codzienny znój, lecz jak to mówią - "cicha woda brzegi rwie". Szczególnie podczas walki, bądź zwykłej, ulicznej bójki, kiedy Maya napina mięśnie, uwidaczniają się jej długo wypracowywane mięśnie.


Historia postaci:

    I w końcu nadszedł ten dzień. Dzień, przez który nastała niezliczona ilość za, jak i przeciw. Ci, co byli pozytywnie nastawieni do narodzin Mayi, uważali, że przełamie on złą passę rodziny i w końcu nada się do pracy w tym dziwnym świecie, a co za tym idzie - wyprowadzi majątek domu na prostą. Wierzyli, albo przynajmniej tak sobie wmawiali, iż będzie ona tym złotym dzieckiem, które przyniesie chwałę swojej rodzinie. Czym zaś karmili się ci, którzy negatywnie podchodzili do narodzin Mayi? Tutaj sprawa leży bardziej na podłożu psychologicznym. Rodzina licząca siedmioro dzieci, dwójkę rodziców oraz babkę, gnieżdżąca się w klitce, która ledwo sięgała sto pięćdziesiąt metrów kwadratowych, nie miała zbyt dużo, aby utrzymać się nawet w klasie średniej. Każde z rodzeństwa Mayi było o rok młodsze od poprzedniego, nie licząc właśnie jej. Bowiem dziewczyna ta odbiegała od "normy" siedmioma latami. Sąsiedzi, którzy byli przeciw kolejnemu dziecku tej rodziny, mawiali o większych kosztach utrzymania, mniejszej ilości czasu spędzanej z dziećmi ze względu na pracę, a także o zawężeniu przestrzeni mieszkalnej. W końcu przecież to kolejny gęba do wyżywienia, nieprawdaż? Powodów było wiele i zdawałoby się, że to właśnie ci drudzy mają rację. No, przynajmniej wszystko na to wskazywało. Ogródek? Dobre żarty. Zwykłe pole, na którym trzeba było pracować. Nawet sama babka, licząca sobie około siedemdziesięciu pięciu lat, zasuwała od rana do nocy, aby wspomóc rodzinę jak tylko mogła. Chcąc nie chcąc, to był właśnie jej dom, a po jej śmierci przejdzie na córkę, czyli matkę Mayi.

    Pięć lat. Minęło już pięć słodkich, pełnych radości, długich lat. Czym różnił się kolejny potomek od reszty, która poniekąd znała już realia tego świata? Na pewno optymizmem. W przeciwieństwie do jej rodziny, dziewczynka była cały czas uśmiechnięta. Już nawet od najmłodszych lat, kiedy to każdemu dziecku z dolnych warstw towarzyszą zadrapania, obtarcia, upadki i inne takie, ona okazywała nadzwyczajną wolę pięcia się dalej, gdzie jej rówieśnicy najpewniej rozpłakaliby się i uciekli do domu. Żaden z okolicznych mieszkańców nie miał pojęcia po kim Maya odziedziczyła takie zachowanie. Po matce? Matka była zwykła wieśniaczką, która zaprzątała sobie głowę tylko i wyłącznie domem. Niczym więcej. Często płakała, użalając się nad swoim losem. Po ojcu? Ojciec nawet na oczy nie widział nigdy wojny. Nawet zwykłej bójki. Chyba można pokusić się o stwierdzenie, iż była to swego rodzaju pokraka, która ceni sobie bardziej pracę na roli, aniżeli władanie domownikami, jak to przystało na głowę rodziny. Młodziuteńka Maya pojmowała coraz bardziej z dnia na dzień, że ten świat nie został usłany różami, a przynajmniej nie dla niej. Zawzięła się i przyrzekła, że nigdy nie będzie oglądać smutnych twarzy swych rodziców. Co w takim razie postanowiła robić? Niestety, ale musimy wkroczyć na czarne zakątki charakteru dziewczyny. Bowiem czymże jest życie bez chociażby ODROBINY adrenaliny? Tak właśnie tłumaczyła sobie różne drobe, bądź większe występki, jakimi były kradzież chleba, jabłek, pomidorów, zastraszanie swoich rówieśników, aby trzymali gęby na kłódkę, co w zasadzie brzmi dość zabawnie, kiedy mówimy o siedmiolatce. Najbardziej jednak przypadały jej do gustu bójki. I nie takie zwykłe bicie na oślep, bądź czym popadnie. "Kij, maczuga, miecz, kamień? Nazywasz to bronią? A może pokażę Ci, co potrafię moje pięści i nogi, hę?!" - tak odpowiadała Maya na komentarze dotyczące braku jakiegokolwiek oręża. Często mówiła, że woli wiedzieć na co stać jej ciało, a nie broń. Nigdy nie starała się zrozumieć, dlaczego inni korzystają z pomocy prostackiej broni. Miecz to nie ręka, a maczuga to nie noga. Jak w takim razie człowiek ma wiedzieć w jakim jest stanie jego oręż? Dziewczynka wiele się nauczyła przez te sześć lat, kiedy "pomagała" rodzinie w różnoraki sposób. Lecz co było najdziwniejsze? To, że udawało jej się polepszać dobrobyt rodziny. Nawet Ci ludzie, którzy z początku byli negatywnie nastawienie do kolejnego dziecka tej rodziny, powoli zaczynali zmieniać zdanie na takie, że może jednak coś z najmłodszej pociechy będzie.

    Maya wiedziała już całkiem sporo o standardach, w których żyła, jak na jedenastoletnią dziecinę. Miała pojęcie czym jest kradzież, czym jest poświęcenie - chociaż nie do końca - a nawet czym cechuje się zawziętość. To właśnie ona pozwalała Mayi trzymać się postawionych sobie celów. "Jeśli coś nie uda mi się za pierwszym razem, to za drugim zrobię to dwa razy lepiej!" - z takim nastawieniem stawiała czoła każdemu wyzwaniu. Na tym etapie życia, w dziewczynce zaczynał kreować się zadziorny charakterek. Odpyskiwała różnym osobom nie zważając ani na wiek, ani na pozycję, ani na majętność. Zaczęła chodzić własnymi drogami, ponieważ - jak to mówią - "z kim przystajesz, z takim się stajesz", a ona nie chciała zamienić się w typową gosposię. Po prostu jej to nie odpowiadało. W jej ruchach zaczęła się uwidaczniać precyzja. Biegała. Dużo biegała. Nie tylko przez to, że chciała, lecz także przez fakt, iż musiała. Musiała uciekać. Za każdym razem, kiedy kradła, bądź uliczna straż siedziała jej na ogonie, nie było takiej uliczki, żeby młoda Maya nie dała rady uciec przed prześladowcami. Co najdziwniejsze, zawsze towarzyszył jej szeroki uśmiech. Traktowała takie gonitwy bardziej jak zabawę, urozmaicenie dnia, bądź "odpoczynek" od codziennego, żmudnego treningu. Czemu tak? Ponieważ ta "nieznośna" czternastolatka ceniła sobie zmienność. Nie charakteru, lecz wrażeń, które dostarcza jej dzień. Zawsze jakoś udawało się Mayi zgubić strażników w biedniejszych częściach dzielnicy, ponieważ znała je jak własną kieszeń. Już wtedy zorientowała się, że lepiej jej wszystko wychodzi bez butów, aniżeli z nimi. Można podnieść coś bez schylania się. Czujesz dziko rosnącą trawę, rozgrzane ulice, dachy i inne takie przyjemne według Mayi korzyści idące z braku filców.

    Szesnaście lat, to wiek, w którym Maya postawiła sobie za cel kompletną samodzielność. Tak, stała się indywidualistką. Niemniej nie przeszkadzało to dziewczynie w zawieraniu znajomości. Raczej unikała jakiekolwiek żywe istoty, poruszając się pod osłoną cienia, bądź własnych ulic i uliczek, przejść, zakamarków, dróżek i innych. Istny samotnik. W tym wygodnym jak dla Mayi wieku, zaczęła wdawać się w nielegalne zarobki i zdobywanie poważania u nie tych osób, co trzeba. Dziewczyna nigdy nie była zwolenniczką przestrzegania prawa i poddawania się jakimś zasadom. Chciała być ponad prawem? Po części tak, a po części nie. Wolała uznawać "indywidualne bezprawie", stając się przy tym zwykłym złoczyńcom. Upodabniając się do tych, którzy kradną, krzywdzą niewinnych, zabijają bez jakiegokolwiek "ale", nie zaprzątają sobie głowy czymś takim jak litość, przebaczenie i inne. Mimo tej czarnej strony postępowania Mayi, była ona całkiem wesołą osóbką. Nie zabijała, bo po pierwsze nie miała do tego powodów, a bo drugie nie uważała to za konieczność. Trudno sobie wyobrazić mordującą szesnastolatkę. Wątłe, acz w miarę umięśnione ciałko, nienawiść do broni białej, a więc skazanie na użytek tylko ciała, niewielki wzrost. Maya po prostu nie była stworzona do zabijania. Do bicia aż do utraty przytomności - tak. Po części dlatego, że był to wymóg niektórych zleceń branych z najniższych warstw społecznych. I tak też mijał jej czas... wesoło, acz nie koniecznie przyjaźnie dla otoczenia...

    - Psst! Rico! - rozległo się którego dnia ciche nawoływanie mężczyzny w kwiecie wieku. Brodaty, z typowym "gniazdkiem" na czubku głowy, lekko grubawy i tylko z jednym szkiełkiem, aby ułatwiać sobie pracę - Rico, tutaj!
    - Hęęę? - rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nie był pewien o co chodzi. Jakiś głosik i tyle - Kurde.. już kompletnie mi się powaliło?
    - Rico, no tutaj!! - mężczyzna w tym czasie obrócił głowę w stronę krótkiego puknięcia w uchylone okno i jego oczom ukazała się roześmiana twarzyczka - Masz to?
    - Aaaa, toż to Maya! - stęknął, jęknął, charknął, bąknął, aż w końcu podniósł swoje cielsko z krzesła i zaczął kroczyć w stronę drzwi. Wyciągnął z tylnej kieszeni spodni klucz, który na pierwszy rzut oka wyglądał jak miedziany. Przekręcił go w zamku, pociągnął mocniej za klamkę, aż w końcu powiedział otwierając przy okazji drzwi - Wejdź do środka, szkrabie. Rico zawsze ma czas dla małej Mayi. - po czym ta właśnie dziewczynka wgramoliła się do zakładu krawieckiego Rico. Dokładnie tak. Rico, z zawodu krawiec, jako hobbysta - kowal.
    - Wcale nie małej! - naburmuszyła się i wydęła policzki, krzyżując ręce na piersiach. Przemaszerowała przez pomieszczenie i usiadła na jakimś wolnym krzesełku.
    - Ach, no tak! Głupi ja, głupi ja. Przecież Tyś dorosła, wysoooka jak dąb i do tego obeznana ze światem! - wymieniał po kolei z narastającym, zabawnym sarkazmem, przy okazji czochrając czuprynkę dziewczyny.
    - Ricoooo!~ - wydała z siebie Maya, będąc lekko poirytowaną zachowaniem mężczyzny. Wiedziała, iż sobie żartuje, chociaż ona i tak tego nie lubiła.

    Zawsze powtarzała, że coś małego też jest zdolne do rzeczy wielkich i ona będzie tego przykładem. Ten zaś od razu rzucał jakimś żartem, bądź czymś w rodzaju docinka, aby wkurzyć dziewczynę. Nie po to, by zrazić ją do siebie, lecz dlatego, że zabawnie wygląda, kiedy się naburmusza. Rico był w zasadzie jedyną osobą, do której Maya przychodziła w czasie wolnym od nielegalnej roboty. Sześćdziesięcioletni mężczyzna nie pochwalał tego, jednakże postanowił nie mieszać się w ambicje dziewczyny, skoro obrała sobie właśnie taką ścieżkę w życiu. Wspierał ją, dawał rady, opowiadał bajki, legendy, przeróżne mity, pomagał jej trenować.

    - Już się nie burz, Mayu. Przecież dobrze wiesz, że tylko żartuję. - mężczyzna ocierał jeszcze oczy z łez, kiedy szedł na zaplecze. Chichotał trochę, ale już nieznacznie, aby przejść do rzeczy ważniejszych. Maya natomiast tylko przewróciła oczami z krzywym uśmiechem, chociaż w jej oczach dało się widzieć radość z rozmowy z - jak ona to mówi - "starcem". Rico wrócił za jakąś minutę, lub dwie, z brązowymi, skórzanymi nagolennikami - Oto one. Co prawda nie pierwszej klasy, ale lepsze to niż jakieś inne ochraniacze na piszczele.
    - Nagolenniki, Rico. N a g o l e n n i k i. - capnęła je momentalnie i już zaczęła przymierzać. Podwinęła spodnie aż do kolan i sprawdzała czy pasują.
    - Nagoniki, tak, tak. Rozumiem. Przecież to oczywiste. - znowu zaczął z tym typowym dla niego sarkazmem - Tylko powiedz mi jedno, Mayu. Przecież to jest skóra. Nie sądzisz chyba, że zatrzymasz tym miecz, co? Prędzej połamałabyś sobie kość. - zapytał w trosce o jej bezpieczeństwo. Cały Rico.
    - Oczywiście, że nie. Ważne, że jest w miarę twarde. Od tych z mieczami będę uciekać, nie martw się! - uściskała mężczyznę o dwie głowy wyższego i kilka razy tęższego, po czym opuściła nogawki, aby ukryć skórzane cudeńka. Wyleciała z zakładu krawieckiego jak z procy, a w progu jeszcze tylko pomachała, przy okazji żegnając starca radosnym uśmiechem.

    Rok temu. No, a dokładniej, to półtorej roku temu. Młoda Maya ukończyła wtedy osiemnaście lat i zaszyła się gdzieś w lesie. Wschodnia część Akilii, z tego co jej było wiadomo. Nie dawała o sobie znaku życia, jeśli chodzi o rodzinę i sąsiadów. Jedyną osobą, która wiedziała o istnieniu dziewczyny, był nie kto inny, jak sam Rico. Czy daleko domu? Nie. Może pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt kilometrów. Czy radziła sobie? Radziła. Ale cóż to tak właściwie znaczy? Zdobywać pieniądze, żywić się porządnym jedzeniem, mieć dom, pracę? A może najzwyczajniej w świecie żyć na tyle, ile wystarcza to, co zdobyliśmy w danym dniu? Jedzenie - nic prostszego. Pójść do okolicznej wioski, ukraść coś, walczyć za pieniądze, pobić tego i tamtego w zamian za jakąś kwotę i wszystko jakoś sprowadzało się do możliwości zapewnienia sobie czegoś na ząb. Miejsce zamieszkania? Trudno powiedzieć. Było to coś na rodzaj namiotu, chociaż strasznie nietypowego. Higiena? Płynął nieopodal całkiem czysty strumyk, tak więc nawet z tym nie było większego problemu. Co było powodem wyboru takiego stylu życia? Tutaj wszystko sprowadza się wszystko do jednego czynnika - kształcenie się. I nie, nie chodzi wcale o widzę typu książki, książki i jeszcze raz książki, aby stać się typowym jajogłowym. Może "kształcenie się", to niepoprawne słowo. Bardziej dokładnym będzie "szlifowanie ciała". Bowiem właśnie tutaj, na terenie tego lasu, Maya była w stanie szkolić się w tym, co uwielbiała najbardziej - walką na gołe pięści i nogi. Biegała, aby wyrobić sobie kondycję. Kopała i biła drzewa, wykonując przy tym opracowane przez siebie pozy. Z biegiem czasu wykształciło się jej to poczucie, że słowa, które powtarzała od gówniarza, a były nimi "Małe potrafi wiele i ja będę tego istnym przykładem.", mogły się stać się prawdą. Dążyła do tego celu prawdopodobnie nie dokładnie tą ścieżką, którą powinna, jednakże samorealizacja jest najważniejsza. Doszła też w końcu do tego, że bardziej opłaca się jej szkolenie nóg, skoro już skupia się na walkę tylko nimi, aniżeli rąk. Te drugie będą potrzebne tylko do pomocy. Spędziła w taki sposób blisko półtorej roku. Ćwicząc, opracowując nowe pozycje, dopracowując kroki w walce, uzależniając się od samotności i indywidualności. Przez te długie i wydawałoby się, że najdłuższe półtorej roku jej życia, nie widziała się z Rico ani razu.

    - Hia!! - rozległ się głośny, w miarę groźny krzyk w dotychczas głuchej dziczy lasów Akilii - Ała, ała, ałaa~ - Maya zaczęła syczeć z bólu, kiedy złamała dwucentymetrową belkę z drewna przy użyciu nogi. Instynktownie przytuliła się do promieniującego miejsca i energicznie pocierała. Czy pomagało? Ani trochę. Tutaj przydałaby się zimna woda i bandaż. Oczywiście obydwie te rzeczy znalazłyby się szybko, jednakże jak to zwykle było z myśleniem Mayi - zero oszczędzania się. Jakiś tam pierwiastek radości powstał po spostrzeżeniu złamanej belki, chociaż to i tak nie było to, czego oczekiwała - Cholera no! Nie potrzebnie się dzisiaj tak męczyłaaAaa ałaa~ - i znowu zasyczała z bólu, kiedy próbowała się podnieść. Niestety, ale jednak wbrew swoim zasadom musiała skorzystać z bandaża. Pozbierała się do kupy i zasiedziała się - uwaga, uwaga - myśląc. Łagodnym, dziecięcym wzrokiem błądziła po ziemi - Półtorej roku... - spojrzała na swoje dłonie i nogi. Zadrapania, lekko widoczne siniaki, zaczerwienione miejsca, które ukazywały codziennie znoszony trud poprzez postawiony sobie cel - Półtorej roku... - powtórzyła Maya i przełknęła delikatnie ślinę - ...a minęło jak dziesięć... - dopowiedziała krótko. Momentalnie jednak zabrała wszystkie swoje rzeczy, w których skład wchodziło dzienne ubranie, płaszcz, krzesiwo, woda i inne takie, po czym ruszyła w kilkugodzinną wędrówkę do starego, dobrego Rico. Uliczki pamiętała tylko połowicznie, więc zajęło jej to trochę dłużej niż zwykle, zanim dotarła na miejsce. Raz zabłądziła, drugi raz zawędrowała nie do tego domu co trzeba, jednakże w końcu znalazła całkiem spory szyld z napisem "Zakład Rico - krawiectwo". Złapała za klamkę i niepewnie pchnęła drzwi, które srogo zaskrzypiały.
    - Rico? - rozbrzmiał w pomieszczeniu słodki głosik dziewczynki - Jesteś tu? - i znowu. Światło było zapalone. Chociaż... było tutaj pełno brudu i trochę porozwalanych rzeczy. Niby to naturalne w zakładach krawieckich, ale nie u Rico. Coś tu było nie tak... albo może gdzieś wyszedł? Jak najciszej, jak najwolniej, Maya stawiała swoje gołe stópki na drewnianych panelach pomieszczenia, lustrując błyskotliwymi, a zarazem bojaźliwymi oczyma otoczenie. Wyglądało to jak istne pobojowisko. Nawet drzwi na zaplecze były wyłamane z zawiasów i przerobione na wióry. Na środku biurka, na którym zawsze stała maszyna krawiecka, leżały jakieś czarne maleństwa. Oczywiście podeszła tam z czystej ciekawości. Ta niewinna nadpobudliwość, którą ukazywała Maya, niosła także ze sobą nieodpartą ciekawość do wszystkiego, co obce/nieznane. Zauważyła obok kartkę, na której ktoś nabazgrał coś węgielkiem. Było tego dużo. Najpierw bez czytania przeleciała wzrokiem bo obu stronach i poznała, że pismo było nieco podobne do Rico. Tylko... jakieś takie zniekształcone...

Droga Mayu,

Jeśli czytasz ten list, to zapewne wróciłaś do domu. Szkoda tylko, że tak późno. Czemu tak długo Cię nie było? Wszyscy się o Ciebie zamartwiali i sądzili, że umarłaś. Nawet ja powoli zaczynałem w to wierzyć... Nie mogę się nadziwić jak przez te wszystkie lata wyrosłaś na piękną dziewuchę, która radzi sobie w życiu jak żadna inna. Czy mogę powiedzieć wyjątkowa? Tak, chyba mogę. Przez ten cały czas, kiedy widziałem Twoją roześmianą buzię, rodziło się we mnie poczucie, że jesteś jedyną osobą, dla której taki starzec jak ja może jeszcze ruszać swoje cztery litery tu i tam. Naprawdę czułem się dzięki Tobie jak prawdziwy ojciec, Mayu. Jestem w stanie chyba śmiało stwierdzić, że znałem Cię lepiej niż ktokolwiek żyjący na tym świecie i nikt mi nie wmówi, że jesteś kolejną skazą swojej rodziny. Pamiętaj, moje dziecko: jeśli ktokolwiek będzie chciał Ci wmówić, że jesteś wyrzutkiem, to zrób to, czego stary Rico Cię nauczył! Podbiegnij, powal tą osobę na łopatki jednym, mocarnym kopnięciem, napluj mu w twarz, wyszczerz zęby i bądź dumna z tego, jaką jesteś! Może i nie byłem najlepszym wychowankiem, moja droga, ale widziałem, że nie potrzeba Ci zbyt dużo. Żyłaś chwilą, cieszyłaś się z wszystkiego i wolałaś samodzielność. Już nie będzie nam dane się spotkać, bo mój czas dobiega końca, z tego co mówił mi Earl... pamiętasz go? Lekarz. Dobry człowiek. A przynajmniej nie wymienimy spojrzeń na tym świecie...

PS. Skorzystałem ze wszystkiego co zdołałem wyskrobać i wykonałem dla Ciebie te oto karwasze oraz nagolenniki. Ha! Pierwszy raz dobrze to napisałem. Wiesz, ile musiałem się natrudzić, aby to zapamiętać? W podzięce za to, że mogłem spotkać tak niesamowitą osobę jak Ty. Wiem jak bardzo cenisz sobie takie dziwactwa, więc postarałem się jak najbardziej mogłem, aby były przypadły Ci do gustu. Idź w świat Mayu. Idź w świat i nie oglądaj się za siebie. Pamiętaj o swoim postanowieniu: "Małe też jest w stanie dokonać czegoś wielkiego." I tak, Ty będziesz tego przykładem, Mayu. Proszę Cię o jeszcze jedno... oszczędź swoje drogocenne łzy na mnie...

~Twój stary, dobry przyjaciel Rico


    Maya... siedziała wpatrzona w kartkę... Nie drgnęła nawet o milimetr. A przynajmniej nie do czasu, kiedy w gardle zaczęło ją ściskać, a pierwsze gorzkie łzy spłynęły po delikatnym, dziecięcym policzku, tańcząc niezdarnie na koniuszku brody, aż w końcu uderzyły o świstek papieru. Dziewczyna powolnym, bezradnym ruchem opuściła ciało na blat, opłakując utratę jedynej osoby, która naprawdę ją rozumiała. Która potrafi powiedzieć coś dobrego NAWET, jeśli ta zrąbała coś po całości. Taka strata boli... Rozszarpuje swymi ostrymi jak brzytwa pazurami serce, otwiera je i zatruwa jadem, który nigdy nie znika, lecz pozostaje aż do śmierci. Wstała, otarła twarz, założyła "prezent" od Rico i jeszcze raz, ostatni raz, zaczerpnęła zapachu zakładu, w którym przebywała tyle czasu, że nie da rady tego zliczyć. Zamknęła za sobą drzwi i ruszyła na zachód w nieznane...


Umiejętności:
  • Walka bez broni - uczeń
  • Uniki/Parowanie - uczeń


Cechy:
  • Chłonny umysł
  • Szybki


Atuty:
    brak


Postać:
  • Nagolenniki - brzmi jak zwykła część opancerzenia, co? No, bardziej mylić się chyba nie można. W rękach, a raczej tym przypadku nogach Mayi, jest to broń wzięta żywcem z wojska. Są one bowiem podwójnie uszyte ze skóry, jako że na samym środku, przez część, która okrywa piszczel, przechodzi milimetrowa z grubości stal. Wszystko po to, aby wzmocnić siłę kopnięcia i przy okazji nie narazić się na złamanie kości. Oczywiście każdy materiał ma swoje granice, a te, z których został stworzony nagolennik także. Czemu nadano im taki wygląd, a nie inny? Odpowiedź jest prosta - widowiskowość. Może trochę prawdy, może trochę kłamstwa, jednakże ukazują one to, w czym Maya jest dobra - w szybkim naparzaniu nogami. Trzy porządne kawałki pasów z tyłu, aby mocno trzymały się nogi i nie utrudniały poruszania się.
  • Karwasze - kolejna tak zwana "zwykła część uzbrojenia". Można się tutaj jednak tak samo oszukać, jak w przypadku nagolenników. Karwasze te są uzupełnieniem "bojowego stroju", w który przyodziewa się Maya na czas walki. Oczywiście jest nim to, co ma na sobie oraz - o co głównie chodzi - te właśnie karwasze i nagolenniki. W przeciwieństwie do tych drugich, nie są one noszone całodobowy, lecz zwisają luźno przyczepione do prawego boku paska, a także nie mają żadnych pasków. Karwasze uszyte są dokładnie na miarę rączek Mayi, zresztą tak samo jak nagolenniki. Występuje w nich ten sam krój, w którego wkład wchodzą materiał-stal-materiał. To "dopełnienie" bojowego stroju dziewczyny, jest głównie po to, aby móc sobie poradzić z blokowaniem broni białej(np. mieczy), lecz to wszystko zależy oczywiście od siły, z jaką uderzy przeciwnik.
  • Dwadzieścia sztuk złota w sakiewce zaczepionej po lewej stronie paska
  • Ubranie(takie, jakie widnieje przy rubryce "Wygląd"): szare bawełniane spodnie, czerwony sznur, krótka czarna koszulka na ramiączkach, czerwony pasek wokół biustu, czarne frotki na nadgarstkach, opaska na szyi, czerwona wstążka jedwabna, dwie miedziane bransolety na lewej ręce i dwie na prawej nodze.


Ekwipunek:


  • Trzy bandaże półelastyczne
  • Trzystu mililitrowa menzurka(półpełna)
  • Krzesiwo
  • Czarny płaszcz z kapturem - zazwyczaj schowany/nieużywany
  • Cztery bułki
  • Osiem liści sałaty
 
Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

| | Darmowe fora | Reklama


Głosując na stronę na poniższych toplistach wspomagasz jej rozwój ;)
Gry Wyobraźni - Strona o grach PBF Toplista-Gier Toplista gier rpg Głosuję na GRĘ !!! Ninja Gaiden PBF
© 2007-2009 for Artur "Władca Zła" Szpot
Strona wygenerowana w 0,08 sekundy. Zapytań do SQL: 16