End of Days

Rekrutacja - Rekrutacja

zkajo - 2008-04-10, 23:36
Temat postu: Rekrutacja
Zgodnie z obietnicą otwieram dziś rekrutację. Ci którzy się tu wpiszą, a ich zgłoszenia zostaną potwierdzone, zostaną dodani do specjalnej grupy która widzi działy z grą. By rekrutacja została potwierdzona, musisz spełnić następujące warunki:

1. Napisać kartę postaci i umieścić ją w TYM dziale!
2. Napisac następującą formułkę: 'Przysięgam że uznaję słowo Mg, moderatora czy admina za świętość...' :D
3. To chyba wszystko...
4. O czymś nie zapomniałem? Aha, historia ma być także dodana!

Ci co chcą zachować stare postacie niech napiszą na starym forum...

Chomik_Zaglady - 2008-04-11, 14:39
Temat postu: Nadchodzę!
Witam wszystkich!Oto moja postać:

Kegan Khatala
*****************
Człowiek,mężczyzna
*****************
lat: 34
*****************

Kegan,wysoki dobrze opalony,czarnowłosy
człowiek,z włosami zapiętymi w koński ogon
ubierający się w typowy strój mieszczanina
i skórzaną zbroję.Nie wiadomo skąd w sumie
przybył do telding...Jedyne co wiadomo to to
że cierpi na ciężki przypadek amnezjii...
Nie pamięta nic sprzed tajemniczego wieczoru
gdy pojawił się obdarty i krwawiący pod murami
Telding...Cały czas wypełniają mu próby odzyskania
pamięci co z czasem przerodziło się wręcz w pasję...
Co do samego charakteru Kegana, jest to elokwentny
choć ponury osobnik,z natury jest wyrzutkiem
i poszukiwanie informacji o własnej przeszłości
zabiera mu zbyt dużo czasu żeby mógł to zmienić...

(Co do tych wspomnień to taka jakby część questa,którego
sobie ułożyłem w głowie i tyczy się wysp pamięci i takich
spraw,nie będzie za niego pewnie Expów ale to taki jakby mój
własny cel gry który mnie zmotywuje i nada trochę klimatu
opowieści...)


*****************************************************************

Siła:3+1
Zręczność:5
Inteligencja:4
Charyzma:3+1

Umiejętności:
Walka wręcz level 1 +1 rasowe(oba punkty idą
walkę bronią jednoręczną)
Walka na dystans level 2(oba punkty na miotanie
przedmiotami)
Umiejętności magiczne level 2
Parowanie level 1
Zdolności przekonywawcze level 1

****************************************************************

-zestaw pierwszej pomocy
-Plecak
-skórzana zbroja
-Zakrzywiona szabla(broń zwykła)
-Masakrator(Zakrzywiona szabla, tylko że specjalna,
bardzo ostra, do cięć w punkty witalne)
-Sakiewka z 20 sz Teraz dajemy 20 na początek
-Oriony (10 sztuk,miotanki,coś jak Shurikeny) Liczy się jako broń, nie dam

Rudlis - 2008-04-11, 22:02

Imię: Imlin Dum

Wiek: 68 lat

Płeć: Męszczyzna

Rasa: Krasnolud

Wygląd: Imlin wzrostem nie przewyższa swoich Długobrodych towarzyszy. Twarz zakrywają mu długie, brązowe włosy. Jego broda jest tak długa, że podczas walki ma ją za pasem by nie przeszkadzała. Niegdyś nosił zdobione złotem zbroje płytowe lecz po Wielkiej Wojnie stracił je. Teraz zadowala się kolczugą sięgającą mu do kolan. Jego brzuch przytrzymuje szeroki skórzany pas. Na plecach znajduję się oburęczny topór, którym walczy. Darzy go wielką miłością, ponieważ nie raz ratował mu życie. Przy pasie nosi trzy małe nożyki do rzucania. Jego buty wykonane są z twardej, byczej skóry.

Historia: Imlin urodził się w wiosce gdzieś na południu Eredanu. Wychowywał się w rodzinie pełnej miłości lecz jego ojciec był dla syna surowy. Było to ściśle powiązane z chęcią ojca, nie chciał by Imlin wyrósł na „mamisynka”. Od młodego szkraba ojciec uczył go posługiwania się bronią. Szczególnie dobrze wprawił się we władaniu Toporami. Dorastał w domu. Gdy osiągnął wiek około 30 lat wybuchła Wojna, którymi prowodorami byli Ludzie, potem nazwali ją Wielką Wojną. Wraz ze swoimi współplemieńcami bronili się przed ludźmi lecz w końcu polegli. Wśród żyjących był Imlin. Na wojnie poległ jego ojciec. Od tamtego czasu nie nawidzi ludzi. Ma do nich żal, lecz z przymusu nieraz musiał zakładać z nimi pakt. Błąkając się po kontynencie trafił do Teleding. Nie wiedział czego może się spodziewać, przekroczył próg bram...

Statystyki:

Siła: 9
Zręczność: 5
Inteligencja:
Charyzma: 3

Umiejętności:
Walka wręcz (oburącz): 3
Parowanie: 1
Walka na dystans: 2
Zdolności przekonywawcze: 1

Ekwipunek:
- Oburęczny Topór Rodu Dumów( broń specjalna)
- Trzy małe noże do rzucania.
- Hubka i krzesiwo
- Plecak
- 15 m liny
- śpiwór
- kolczuga
- 0,5l butelka dobrej gorzały
- 20 sz

Ulryk - 2008-04-13, 17:59

A zobaczmy co z tego wyjdzie :-)


Ar_Ulryk

Człowiek , mężczyzna

lat: 38

Wygląd: Wysokiej postury i dość barczysty człowiek , posiadający długie czarne włosy gdzieniegdzie można dostrzec siwe pasam włosów i obfita czarna brodę , twarz surowa naznaczona wieloma bruzdami , ubierający się w czerwone szaty pod która nosi normalne ubranie, otulony w płaszcz ze skóry wilka.

Historia: Przeszłości , teraźniejszość , przyszłość … co było kiedyś nie wiem … tylko ulotne scenki potężnej budowy człowiek przepowiadający że nadejdzie chwila kiedy będę musiał się zdecydować jaka droga postąpić i natychmiast po tych słowach kazał mi chwycić młot i trenować dalej . Dom , szkoła życia i walki o sprawiedliwość … nie słowa ale czynami , miażdżąc pomioty zła i chaosu … miejsce kazali nam nazywać pustelnią ale były to jednak ruiny jakiejś dawnej świątyni , jakiegoś zapomnianego bóstwa lecz przekształcone teraz w świątynię Angrogha i miejsce do trenowania jego sług którzy mają zostać posłani by zwalczać zło , wszystko to znajduje się o dziwo pośród gór gdzie króluje wiecznie zima …czas przemijał , trenowałem , medytowałem , stawałem się silniejszy czekając na swoja chwile …końcu nadszedł ten dzień „wstań , otwórz oczy gotuj się do drogi ” wykonałem te polecenia po kolei a gdy otworzyłem oczy ujrzałem wielkiego białego wilka , sam w tej Sali nie byłem lecz reszta była pogrążona w medytacji „ich chwila też nadejdzie , teraz pora na ciebie” rzekł ponownie do mnie … wiedziałem że oto nadeszła chwila , w oczach wilka płoną ogień „ruszaj przez góry , trafisz w końcu do wielkiej warowni tam spotkasz swój los” o tych słowach drzwi otworzyły się z trzaskiem , przerznie wyszedł wilk … stałem tak czekając chwile myśląc o jego słowach , wszyscy poza mną byli pogrążeni w medytacji …zebranie ekwipunku nie było problemem wszystko było gotowe kiedy pojawiłem się w swojej celi …ruszyłem oto w drogę dzierżąc swój młot oraz ciasno otulając się płaszczem ze skóry wilka …był to początek

Siła:8 ( +1 )
Zręczność:4
Inteligencja:
Charyzma:3 ( +1 )

Walka wręcz : Dwuręczne 3 (+1 )
Parowanie 3
Zdolności przekonywania 1

Ekwipunek:
Oburęczny młot wiary (broń specjalna)
Długi nóż
ubranie
torba podróżna
bukłak
płaszcz ze skóry wilka
skórzana zbroja
bandaże
20 sz

mała uwaga, dodaj bonusy rasowe

LordzFc - 2008-04-13, 21:19

to byłem ja

Więc wrzucam tu

Imię: Adad Nasargiel
Wiek: 66(odkąd przebywa na Ziemi)
Płeć: Mężczyzna

Rasa: Krasnolud

Historia: Adad był władcą piorunów a także bogiem huraganów i opadów jednak los tak zrobił iż został zepchnięty z potężnej góry Unael. Ciężko mu było przetrwać, jednak z czasem zaczął dzielić los swych nowych kolegów. Dawnego dumnego króla zastąpiła potulna postać, chce odzyskać swą dawną potęgę, poprzez pokorne wykonywanie poleceń. Służenie nawet prostym chłopom. Czy to go sprowadzi na dobrą drogę, czy odzyska swą dawną chwałę? Tego nie wiadomo. Sporo wyrządził krzywd nie tylko ludziom, ale i innym narodom. Te wszystkie katastrofy, te apokalipsy opisywane w dawnych zapomnianych już księgach to oczywiście jego sprawka. Ile stworzeń zabił, tego nie wiedzą nawet jego dawni słudzy. Było ich tyle, ze gdyby można by położyć jeden obok drugiego to cały obecny świat by pokryli. Jednak nie ma winy bez kary. A pokorne służenie to tylko część jego kary. Teraz ma pomoc uczestnikom uratować przed zagładą świat. Kto wie ile mu jeszcze przyjdzie walczyć, wykonywać poleceń.
Sam Adad włada doskonale magią, w końcu był bogiem piorunów. Poza tym posiada ogromną siłę. Bronią jego to ciężki topór błyskawic, jednak nie dwuręczny, ale jedno. W drugiej ręce trzyma równie masywną tarczę. Na głowie ma szyszak, zbroje skórzaną, gdzieniegdzie pokrytą zardzewiałymi łuskami. Z wyglądu nie rożni się od krasnala. Długa biała broda, niska masywna postura ot nic wyróżniającego go z tłumu.
Statystyki i umiejętności:
Siła: 5 +2
Zręczność: 5
Inteligencja: 3
Charyzma: 2
Walka w ręcz: Jednoręczne: 3 +1
Kradzież: 2
Zdolności przekonywawcze: 1
Handel: 1
Ekwipunek:
Masywna Tarcza
Topór błyskawic(specjalna)
Krótki miecz jednoręczny
Szyszak
Zbroja skórzana na której gdzieniegdzie są zardzewiałe łuski
Skórzane buty
Plecak

Uważaj na pisownie, kilka byków było...

zryty - 2008-04-16, 21:31

Imię: Eldidilla
Wiek: 100 lat
Płec: Kobieta <rodzynka w grze :P P>
Rasa: Elfka
Historia:
Eladilla jest elfką z rodu, który posiadał swego czasu (przed najazdem orków) gromne gospodarstwo. Eledilla była szkolona na czarodziejkę, jednak wybranek jej serca był dzielnym wojownikiem, więc ona równiez potrafi władać mieczem. Magii uczyła się u pobliskiego maga, ktry był w tej sztuce Arcymistrzem. Żyło się im dobrze, spokojnie i w dostatku. Aż do czasu najazdu orków...
Ten dzień zmienił wszystko. Orkowie plądrowali, grabili i niszczyli wszystko wokół. Eledilla była akurat na lekcji u Maga, który przekazał jej magiczną laskę iotworzył portal przenoszący do Teldingu.Jednak zaklęcie nie było doładne i elfka wylądowała w lesie w pobliżu miasta...
Ekwipunek:
Laska Arcymistrza Magii[special weapon]
Długi miecz
Zioła lecznicze
Ciemnozielona szata z kapturem[niby pancerz]
Zdobiona chusta[Do np. zakrycia twarzy]
?Magiczny proszek elfów?[?usypia?]
20 sz
Statystyki:
Siła:4
Zręczność:1
Inteligencja:8
Charyzma:2 +2
Umiejętności:
Walka wręcz broniami jednoręcznymi: 2
Umiej. Magiczne: 4
Walka na dystans: 0 +1
Um. Przekownywania: 1

Dragon - 2008-04-16, 21:34

Wiem, że to nie ten temat, ale trzeba mieć siły 6[!] aby mieć taką walkę mieczem i 8 inteligencji[!], aby mieć tyle na magie. Czytaj regulamin. Sorry za spam.

żaden spam. Dzięki za wyręczenie.

zkajo - 2008-04-16, 21:50

Witamy ponownie Zryty :)
Życzę więcej szczęścia...

Dragon - 2008-04-16, 21:55

No, chyba nie Zkajo. On ma 20 statystyk. Patrze porządniej człowieku, bo ja tu robię za admina. To Ty powinieneś to zauważyć... Sorry, ale taka jest prawda, bo to ty robisz zasady. ;-)
zkajo - 2008-04-16, 22:04

jush zmienione
Werakles - 2008-04-26, 19:07

1. Imię: Werakles Smocza Gwiazda ( wystarczy Werakles )

2. Wiek: 35

3. Płeć: mężczyzna

4. Rasa: Człowiek

5. Historia postaci:
Werakles urodził się w Volcie. Był synem jednego z tamtejszych oficerów dzięki czemu od dziecka był szkolony i uczony strategii, walki nie tylko mieczem i tarczą, ale też kuszą* jaką otrzymał od ojca na 20 urodziny. Niestety jego ojciec zginął w bitwie z orkami, a on sam musiał uciekać z oblężonej Volty jednak pamiętał o wpajanej mu przez ojca lojalności wobec królestwa. Brał udział w oblężeniu Veszhna (nie wiem jak odmienić nazwę) i innych miast. W końcu oddział, w którym służył wpadł w zasadzkę goblinów i został wyrżnięty, a on cudem przeżył i resztkami sił uciekł z pola bitwy. Błąkał się po lasach i polach ranny i chory. W końcu pewnego dnia spotkał grupę uchodźców, którzy zabrali go do Teldingu gdzie został opatrzony i wyleczony. Dostał także nowy ekwipunek, ponieważ ze starego została mu tylko jego kusza. Teraz jest gotów by walczyć dalej z orkami.

*jest to kusza ze specjalnego lekkiego metalu ze specjalną korbką, którą się pokręca co przyśpiesza ładowanie oraz ma zasobnik z pięcioma bełtami dzięki czemu może strzelać 5 razy bez ładowania. Ta kusza jest tak wielka, że można z niej strzelać kotwiczkami z przymocowaną linką .

6. Statystyki i umiejętności:
Siła: 3 +1
Zręczność: 6
Inteligencja: 3
Charyzma:3 +1

Walka wręcz:1 +1[wszystko walka jednoręczna]
Walka na dystans:3[wszystko kusznictwo]
Zdolności przekonywawcze:2
Handel:1

7. Ekwipunek:
-Wielka kusza(opis patrz historia)[broń specjalna]
-Skórzana kurta z metalowym szyszakiem i czarnym płaszczem z kapturem[pancerz]
-miecz jednoręczny[broń]
-20 bełtów w kołczanie[rzecz osobista1]
-ubranie (spodnie, koszula, buty, pas…)[rzecz osobista2]
-Plecak podróżny[rzecz osobista3]
-Bukłak z wodą[rzecz osobista4]
-kotwiczka z przymocowaną linką [rzecz osobista5]
-Hubka i krzesiwo[rzecz osobista6]
-20 sz w sakwie u pasa

Wiadomość go Mistrza gry:
Jeżeli będę miał za dobrą broń specjalną to proszę usunąć jakąś rzecz osobistą, bo bardzo mi zależy na tej kuszy.

Zamiast 3 kotwiczek mogę Ci dać jedną. Nieprawidłowo rozdzielone umiejętności. Pamiętaj, że musisz mieć 2 razy więcej punktów statystyk, niż wymagana od nich umiejętność. W Twoim przypadku nie możesz mieć walki na dystans na poziomie 3 przy 5 poziome zręczności. Musisz mieć 6 zręczności dal 3 poziomu umiejętności; 2 punkty statystyk dal 1 punktu umiejętności; 8 punktów w statystyce dla 4 poziomu umiejętności itd. Poza tym musisz rozdzielić walkę na dystans i walkę wręcz na kolejne podgrupy - patrz zasady. Nie pozbawię Cię miecza, możesz mieć kusze i broń zwykłą.

Popraw.

polak93 - 2008-04-27, 10:43

Imię: Longinus ( Longin to zdrobnienie)
Wiek: 52 lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek

Historia:
Longin był potomkiem rodu wielkich wojowników i generałów którzy od niepamiętnych czasów walczyła przeciw potędze orków. Stając na polu bitwy wraz ze swoim potężnym mieczem sieje postrach wśród wrogów i podnosi morale przyjaciół. On znany głównie z dobrodusznej i pobłażliwej postawy i rodowego miecza.
Podczas licznych najazdów orków dowodził licznymi oddziałami które nie tylko broniły się ale równie często atakowały orków którzy nauczyli śmiertelnie lękać się ,, siwego miecza,,( Longinusowi orki nadały takie przezwisko z powodu siwizny która pojawiła się u niego zaskakująco prędko), lecz pomimo olbrzymich wysiłków siły ludzkie topniały i w końcu musiały przejść do obrony grodów i mniejszych twierdz.
Longinus mimo to często wraz z gwardią przemierzał swoje włości podróżując od grodu do grodu nawołując do odwagi i wytrwałości w oporze przeciw orkom.
Ostatnio usłyszawszy o większej rebelii udał się do twierdzy służąc władcy radą, pomocą i
wielkim mieczem.

siła:8 + 1
zręczność:0
inteligencja: 2
charyzma: 5 + 1

Umiejętności:
- Walka wręcz: miecz dwuręczny 3 + 1
- Zdolności przekonywawcze 2
- parowanie 2

Ekwipunek:

- Rodowy miecz oburęczny ( broń specjalna)
- Pancerz skórzany ( taki skórzany kirys)
- Czarne Ubranie podróżne
- Ciężki płaszcz
- Chorągiew dziedziczna w rodzie( Używana tylko w większych bitwach teraz złożona w
płaszczu)
- Kij do chorągwi ok. 3 metry z grotem na końcu
- Róg sygnałowy

(poprawiłem mam nadzieję że jest ok, a wzrost zmienię na 190-w końcu słynął z wielkiej krzepy i wzrostu :-P )
( co do reszty Longin jest w sile wieku)

Dodany

Dragon - 2008-04-27, 12:03

IMO jednak też powinieneś to zmienić. Bez przesady, taki dziadek w walce już nie jest taki dobry co 30 latek, 20 latek a nawet 40 latek. Po prostu niech GRA będzie rzeczywista trochę. Na Twoim miejscu zmieniłbym wiek na max 45, ale to i tak dość dużo. ;-)
polak93 - 2008-04-27, 12:08

Ale mi chodzi o potężnego rycerza z tradycjami dawnych dni - cóś jak longinus z ogniem i mieczem...
Argon - 2008-04-27, 13:30

Tak wiem, nie powinienem się tu wtrącać, ale muszę wyrazić własne zdanie. Mianowicie co Wam szanownym MG nie pasuje? Każdy tworzy WŁASNĄ postać wg tego jak chce. Jeśli facet chce starszego mężczyznę - ja nie widzę problemu. Nie ograniczać graczy - oto moje motto. Wcześniej był spór o klasy postaci, które ograniczały, jednak inie przeszły. A co do realności świata Dragon - no cóż, magia też jest nierealna ;p. Amen. Ale i tak zrobicie jak uważacie.
polak93 - 2008-04-27, 13:32

MG może mają trochę racji bo na te statystyki był trochę za stary( mój błąd - przepraszam)
Zmieniłem na 52 lata i powinno być OK.

ps. jak robicie takie małe litery?

Dragon - 2008-04-27, 14:05

Trzeba zrobić takie coś

[size=jakaś liczba:9,12,18] a potem [/size]

To tyle. ;-)

Miki - 2008-05-04, 11:58

Imię i nazwisko : Jan Bonson

Rasa: Nizioł 8-)

Wiek: 51 lat

Histoira: Jan urodził się w niewielkiej wiosce, na brzegach Bystrego Jeziora. Miejsce to zamieszkiwały tylko niziołki, prowadziły spokojny tryb życia. Jan mieszkał w jednym z bogatszych domów, matka była zielarką, a ojciec inżynierem. Produkował kusze, naprawiał wszelkie sprzęty domowe w wiosce. Mama zbierała wszelkie zioła, leczyła chorych, robiła napary. Jan był jedynakiem. Podzielał pasje rodziców, ale bardziej ojca. Ten od dziecka szkolił syna w inżynierstwie, chłopak miał do tego talent. Czasem też Jan pomagał matce robić leki i zbierać zioła, toteż jakieś tam pojęcie o zielarstwie i alchemii miał. Z początku młody Bonson robił za testera, przy ojcu. Testował kusze, załatwiał materiały. Strzelając z broni, przez kilka lat Jan obył się dobrze z kusznictwem. Nawet ze słabej kuszy potrafił strzelić tak, żeby trafiła w sam środek celu. Gdy Jan osiągnął wiek nastoletni, pomagał już ojcu w robieniu tychże broni. Raz udało im się skonstruować kuszę, która przy nieco dłuższym czasie ładowania mogła wystrzelić dwa bełty naraz ! Ojciec w podzięce synowi za pracę, ofiarował mu ją. Razu pewnego chcieli skonstruować coś, co nie tyle, że trafi ale przebije bezproblemowo pancerz wroga, jak i ciało ! Lata pracy i ilość pieniędzy na to przeznaczonych wypaliła czymś zupełnie nowym, ojciec nazwał tą broń muscietem, ale Jan mówił na to Muszkiet. Pociski były kuliste, przypominały żwirek. Ważniejszą rolę odegrał proch, który ojciec Jana ściągnął z dalekich krajów. Dopiero, jak się napełniło specjalnie na to przeznaczoną część broni to można było wystrzelić. Jan nie rozumiał tego do końca, nie odgrywał w budowie tej broni głównej roli. Pewnego razu ojciec położył muszkiet, koło ogniska, które było przeznaczone na upieczenie kiełbasy. Nikt nie wie dlaczego...potężny wybuch zniszczył budynki naokoło i mocno poranił Jana, ojca i kilku innych biesiadników. Parę miesięcy rozmów i siedzenia przy poranionym ojcu dało Janowi nieco nauki o życiu. Lekko tylko poparzony Jan dowiedział się, że nie będzie potrzebny do odbudowy domu, zarabianie w wiosce nie ma sensu, i żeby nie trzymał się kurczowo, jak dziad borowy spódnicy matki. Słowa te dały Janowi do zrozumienia, że czas wziąć nogi za pas. Po dokładnym przeszukaniu i osuszeniu pracowni ojca w piwnicy, która o dziwo ocalała Jan ruszył w drogę, ku przygodzie....i dopiero, jak przeczytał pewną książkę o inżynierii dowiedział się, że proch, którego użył ojciec może stać się nieciekawy w obliczu ognia. Jakaż szkoda, że ojciec nie ufał nowoczesnej literaturze...



Atrybuty:

Siła: 2
Zręczność: 5( +1)
Inteligencja: 6
Charyzma: 2(+1)

Umiejętności:

Kradzież (+1, hehe)
Alchemia: 2
Umiejętności strzeleckie:3

No i teraz taki dylemat, że inżynierii nie ma w rulebooku :-) Jeśli za historię mogę takową otrzymać to bym prosił na poziomie 3, odejmując 1 pkt od alchemii. Z góry dziękuję :-)

Ekwipun:

Kusza "Wyżynator" (spec, opisana w historii)
Kilkanaście bełtów do kuszy
Śruby, młotki, klucze taki zestawik majsterkowicza
Parę ziół
Kilka fiolek
Torba podróżna, przekładana przez ramię
Nieco oszczędności

Mam nadzieję, że może być 8-)

kastyl - 2008-05-20, 15:52

Historia niezła, ale proch i muszkiety powstały dopiero teraz w Telding. Nie zmieniajmy historii świata, w którym żyjemy.
adam - 2008-05-24, 00:32

Imię: Michał Woliński

Rasa: Człowiek

Wiek: 27 lat

historia:
Michał dowodził chorągwią dragonów strzegąc granic. Wojna podjazdowa nie przynosiła zbytniej chwały i zabawy. Michał wybrawszy się na wyprawę i rozbijając 2 chorągwie goblinów wrócił i spostrzegł że granice których strzegł przestały istnieć. Rozpoczął przedzieranie się wraz ze swą chorągwią do tetlingu. Po wielu mniejszych potyczkach i bezsennych nocach dotarł do stolicy. Rozwiązał resztki swej chorągwi i niezwłocznie
udał się zdać meldunki.

atrybuty:
siła : 4 + 1
zręczność : 6
inteligencja : 3
Charyzma: 2 + 1

Walka bronią jednoręczną 5 + 1
Umiejętności strzeleckie 2
wyposażenie
- szabla
- brzytwa
- ubranie dragońskie
- osełka
- 20 szt złota
- pistolet i proch i kule które wystarczą na 20 wystrzałów( nabyty w mieście :oops: )
* wiem że historia nędzna i dragoni za bardzo nie pasują ale w tej postaci czuję się najlepiej więc proszę o decyzję o.k :-(

kastyl - 2008-05-24, 23:09

Jeżeli jako MG mam jakiekolwiek słowo w tej sprawie, powiem tak: Do bani. Po pierwsze to, co napisał Dragon. (Chyba dam ci pochwałę za stanie na straży regulaminu.) Poza tym historia. Ech, chyba będę musiał przyczepić się do kilku graczy. Do diaska nie po to jest dział o historii miasta i świata, żebyście wymyślali swoją historię całkowicie przeczącą istniejącej. WTF, się pytam. Ktoś się napracował, a reszta go olewa. To jednak trochę irytuje. Jeden wymyśla muszkiet kiedy nawet proch nie istnieje w marzeniach, a drugi niemal całkowicie olewają zasady.
Faust272 - 2008-05-25, 15:46

Cóż mogę powiedzieć. Moi przedmówcy obrazowo przedstawili problem Twojej KP Adamie. Historia jest za krótka, nieklimatyczna i w ogóle jakoś nie trzyma się kupy. Po statystykach widać też, że nie czytałeś zasad dokładnie. Odsyłam do Rules Booka i zachęcam do ponownego napisania zgłoszenia.
Dragon - 2008-05-25, 17:49

Dodam tylko jedno, choć nie jest to przymusowe, lecz mnie razi w oczy. Wymyśl inne imię. To jest średniowiecze, inne czasy. Tam nie było takich imion. Jak kiedyś były imiona: Miłosz, Bogumił czy coś w tym stylu. A teraz to co innego. Najlepiej sobie coś wymyśl. Bo trza trzymać się klimatu, a nie tak jak Ty. Poza tym mieć historię na 3-4 linijki to lekki wstyd nie uważasz? Jest to historia CAŁEGO życia nie tylko części. Mniej to na uwadze.

P.S. Dzięki Kastylu staram się jak mogę. Po prostu kiedy takie rzeczy widzę, to we mnie się gotuje. ;-)

Jarema - 2008-05-27, 11:33

Imię: Jarema
Rasa: Człowiek
Wiek: 37 lat

Historia:
Jarema posiadał małe księstwo które całkowicie podporządkowane było namiestnikowi.
Starał się uchronić je od klęski i w miarę szybko rozwijać. Wszystko szło dobrze póki zastępy orków nie zaczęły grabić jego wschodnich włości. On odparł ten szturm mszcząc
strasznie się za cierpienia ludu nabijając orki na pale. potem nastąpiło 10 lat spokoju przez które odbudowywał swe małe królestwo. Niestety orki znów zaczęły mordy i grabieże. Jarema znów zorganizował armię i ruszył na niezliczone zastępy. Niestety 3 lata walk okazały się zgubne dla małego księstwa i padło pod naporem nieprzyjaciela.
Nastąpiły 2 lata wojny podjazdowej w której Jarema stracił resztki majątku i ludzi.
Gdy z jego księstwa ludzie zaczęli uciekać do Teldingu osłaniał ich z ostatkami rycerstwa.
gdy ucieczka została zakończona spalił ostatnie mosty i rozwiązał ostatnie odziały i pół roku wędrował po górach by ochłonąć po smutkach i cierpieniach jakich zażył.
Po tym czasie nastąpiła w nim przemiana i ruszył do Telding[/color] by pomóc w ostatniej rozgrywce.

Siła:5 +1
Zręczność:2
Inteligencja:3
Charyzma:5 +1

walka mieczem
walka bronią jednoręczną:3 +1
zdolności przekonywawcze:3
walka na dystans
strzelectwo (broń palna): 1


Ekwipunek:
- Szabla
- pistolet [broń specjalna*]
- 30 kul
- proch który starczy na wykonanie 30 wystrzałów
- chorągiew swego księstwa
- sygnet księstwa
- Ubranie: - zbroja skórzana z czerwonymi akcentami
- 20 sztuk złota

* pistolet kupił w mieście od swego starego żołnierza który obecnie jest u służbie namiestnika (proszę :cry: )

Mam nadzieję że lepiej ;-)


Parę błędów ortograficznych i interpunkcyjnych, ale ogólnie jest dobrze. Witamy w Telding!

Chomik_Zaglady - 2008-05-27, 14:43

Jeśli mogę:

Co wy do cholery robicie! To jest świat stylizowany na ŚREDNIOWIECZU nie nowożytności!
Jak widzę te szable i pistolety to staje mi przed oczami OGNIEM I MIECZEM. Zresztą jakby imię Jarema nie pochodziło min. stamtąd. Eredan to nie stary świat gdzie wojuje się prochem i szablą! Tej odrobiny klimatu nie zachowacie? Weźmy takiego polaka93 - Ma postać z trylogii Sienkiewicza ale nie kłóci się ona z wizją świata :-| :-| . Rzecz następna - vel. pistolety. Jakie np. ja z moimi 2 szablami mam szanse przeciw takiemu Jaremie który strzeli we mnie z pistoletu z odległości 10 kroków? Nawet nie zdążę się obronić. Co, kula w łeb i mogiła?
Pistolet strzela błyskawicznie, sybkość pocisku jest niesamowita itp. poza tym jest leciutki, nie to co kusza. Gdyby kusznik do mnie mierzył zauważył bym to. A tak? Wyciągnie zza pazuchy pistolet i co? GRÓB. To jest mocno nie fair a poza tym bardzo kłóci się z wizją świata Eredanu :evil: :-x :cry: :-/

kastyl - 2008-05-27, 14:54

Owszem, masz racje. Ale nie zapominaj, że pierwsze samopały często wystrzeliwały same, lub w drugą stronę. Tak samu u mnie będzie. Poza tym niegwintowana lufa tejże broni zapewniała rozrzut rzędu kilkunastu - kilkudziesięciu stopni. Więc celności to one za dobrej nie miały. Choć fakt, samo posiadanie takiej broni daje wielką przewagę nad szermierzem. Poddam to dyskusji na forum MG.
Chomik_Zaglady - 2008-05-27, 17:29

Wg. mnie taka interwencja to jak zdzielenie klimatu w twarz. Jak jest już broń palna to sobie zostawie jedna szablę i kupie 2 pistolety. W ogóle jest to spory przeskok w historii uniwersum - przez długi czas podobno miały być tylko bombardy. I jeśli pojawił się proch większość teraz się przerzuci na prochówki ,,bo jak on może...'' wiadomo że taka broń jest lepsza od np. kuszy. Jakby tego było mało to jeszcze zmieni to całkowicie sposób rozgrywki. Zmieni świat w ten podobny staremu z WFB, już nie będzie wielkich batalii na miecze , o nie , największa sieka będzie przy pomocy dział i muszkietów , jedynie niedobitki będą tłuc się ,,prymitywnymi'' szablami. Poza tym większość będzie używała zapewne TYLKO szabli & pistolca więc urozmaicenie pomiędzy stylami walki różnych graczy pójdzie... w las.
Faust272 - 2008-05-27, 19:39

Cóż mogę powiedzieć. Świat stworzył Zkajo i w jego wizji były obecne muszkiety i pistolety. Pierwsze pistolety, jak mówił Kastyl, nie są doskonałe. Ich celność była dużo gorsza nawet od łuku. Pierwsze pistolety, armaty i muszkiety miały rozrzut w płaszczyźnie 180 stopni, czyli istniała szansa, że w skrajnym przypadku strzelec postrzeli kompana stojącego tuż obok. Poza tym ładowanie pistoletu/muszkietu trwa dużo dłużej niż ładowanie kuszy, która jest celniejsza, tak czy siak na dłuższą metę lepsza jest kusza. Nie martw się, na pewno nie będzie to broń już takiej siły jak współczesna. Magowie w mieście pilnie strzegli prochu od czasu go wynalezienia, ale oczywiście nastąpił przeciek. Broń jest już dostępna na Rynku z powodu rychłego oblężenia.

Czyli podsumowując. Zkajo chciał w swoim świecie proch, pistolety i muszkiety i są czy komuś się to podoba czy nie. Pistolet wcale nie jest silniejszy jak kusza, głównym celem broni palnej było wzbudzenie strachu u przeciwnika. Przeciw kulom ze zwykłego, dopiero co wynalezionego pistoletu wystarczy spokojnie zbroja płytowa, którą kusza może przebić.

Dlatego nie martw się na zapas. Poza tym jest jeszcze magia.

Chomik_Zaglady - 2008-05-28, 15:23

Tsss... Ja nie będę nosił płytówki. Wolę uniki. Przerąbane. Jak wystrzeliwywują pociski w takiej płaszczyźnie to praktycznie nie ma szans uniku. :/
TicTac - 2008-05-28, 17:28

to ja

Imię: Tamel
Wiek: 35 lat
Rasa: Człowiek

Historia:
Tamel był bogatym i rozpieszczonym bachorem zamożnego szlachcica. Beztrosko spędził pierwsze 16 lat swego życia. Wszystko zmieniła pewna wycieczka. Wędrując wraz z liczną
służbą zwiedzał odległe krańce ziem swego ojca często poniżając i męcząc wieśniaków - po pewnym czasie był bardziej znienawidzony niż orkowie. Lecz podczas jednej z tych wycieczek dotarł do najdalszej wioski i tam ujrzał zmasakrowane ciała ludzi którzy pracowali i cierpieli za jego zachcianki. Sam ruszył konia i popędził naprzeciw odchodzącej grupie orków. Choć był wciekły ozdobna szpada nie na wiele się zdała pękając przy pierwszym uderzeniu. Stojąc naprzeciw 30 osobowej watasze orków
i modląc się o cud doświadczył go. Z lasu wybiegli chłopi z innych wiosek roznosząc orki na strzępy. Z początku chcieli pochwycić Tamela lecz ten widząc jak żyją ludzie którymi powinien się opiekować uciekł. Po prostu uciekł. Wrócił po pół roku z 3 tysięczną armią najemników zbierając po drodze chłopów uderzył na orki które osiedlały się w okolicy.
Z początku przychodziły same sukcesy i niespodziewane zwycięstwa lecz skończyły się
pieniądze i najemnicy zamiast walczyć grabili i palili niszcząc resztki fortuny.
Tamel zorganizował sporą watachę chłopów i zaatakował buntowników. Niestety w tym samym czasie orkowie najpierw zniszczyli buntowników potem udali się na chłopów.
Większość chłopów widząc nie ludzi których miała zabijać wielką grupę orków po prostu uciekła reszta udała się do tetlinku. Temel widząc co się dzieję również udał się do stolicy rozdając wszystko co miał.

Ekwipunek:
- Buława oficerska[ broń specjalna]
- Rapier oficerski
- 4 pochodnie
- 25 metrów liny
- krzesiwo
- 20 sztuk złota

Siła: 6 +1
Zręczność: 4
Inteligencja:2
Charyzma:3 + 1

Walka wręcz:
Broń jednoręczna 3 +1
jezdziectwo 2
zdolności przekonywawcze 2

kastyl - 2008-05-28, 18:18

Historia ładna, ale masę błędów interpunkcyjnych i kilka logicznych utrudniają czytanie jej. Popraw te błędy, a będzie lepiej. Statystyki w porządku, tak samo jak historia, aczkolwiek coś ostatnio dużo u nas byłych wielmożów. Nie, żebym się czepiał, ale ludzie, nie wszyscy możecie być jakimiś władcami. Ale to tylko moja subiektywna opinia. W końcu nikt nie chce być jakimś wieśniakiem, który chwycił miecz w łapę i pognał do miasta. :-P
Chomik_Zaglady - 2008-05-31, 21:01

Kurcze. Mam taki pomysł. Można wybierać przy tworzeniu kim zaczyna się grę np. szlachcicem czy wieśniakiem. Szlachcic miałby więcej sprzętu i kasy do wyboru a wieśniak więcej punktów statystyk bo jest lepiej zachartowany przez pracę np. w polu.

To pewnie zwróci niektórych graczy do gry wieśniakami i pomoże ochronić EOd od nadmiaru szlachty ^.^ .

Jarema - 2008-05-31, 23:12

Fajny pomysł ale dopiero w drugiej edycji (jeżeli powstanie- mam nadzieję że tak ;-) ) teraz za wiele postaci powstało...
kastyl - 2008-06-01, 09:00

Dobra, spoko. może coś takiego się wprowadzi, ale kiedy indziej. Ale taka mała dygresja, to jest dział rekrutacji. Jak chcecie się wypowiedzieć w kwestii gry i pomysłów, to zapraszam do odpowiedniego tematu. Bo będę karał.
zkajo - 2008-06-02, 00:16

Faust272 napisał/a:
Cóż mogę powiedzieć. Świat stworzył Zkajo i w jego wizji były obecne muszkiety i pistolety. Pierwsze pistolety, jak mówił Kastyl, nie są doskonałe. Ich celność była dużo gorsza nawet od łuku. Pierwsze pistolety, armaty i muszkiety miały rozrzut w płaszczyźnie 180 stopni, czyli istniała szansa, że w skrajnym przypadku strzelec postrzeli kompana stojącego tuż obok. Poza tym ładowanie pistoletu/muszkietu trwa dużo dłużej niż ładowanie kuszy, która jest celniejsza, tak czy siak na dłuższą metę lepsza jest kusza. Nie martw się, na pewno nie będzie to broń już takiej siły jak współczesna. Magowie w mieście pilnie strzegli prochu od czasu go wynalezienia, ale oczywiście nastąpił przeciek. Broń jest już dostępna na Rynku z powodu rychłego oblężenia.

Czyli podsumowując. Zkajo chciał w swoim świecie proch, pistolety i muszkiety i są czy komuś się to podoba czy nie. Pistolet wcale nie jest silniejszy jak kusza, głównym celem broni palnej było wzbudzenie strachu u przeciwnika. Przeciw kulom ze zwykłego, dopiero co wynalezionego pistoletu wystarczy spokojnie zbroja płytowa, którą kusza może przebić.

Dlatego nie martw się na zapas. Poza tym jest jeszcze magia.


Tu faust ma racje. W moim eredanie, na początku wojny akilijczyków i krasnali, to krasie posiadali proch. Oczywiście, trochę sie to u nas zmieniło i wynalazł go alchemik :D

Wiesz ile trwa ładowanie muszkietu? Nawet do dwuch, trzech minut. A kuszy albo łuku? Porównaj to sobie i zobaczysz że w większości przypadków kusza lub łuk są o wiele bardziej poręczne...

Hermer - 2008-06-06, 18:52

imię - Herman
rasa - człowiek
wiek - 42 lata

historia:
Herman był jednym z członków małych grup które były przerzucane za linię frontu by wzbogacać emocjonalne życie orków doprowadzając do zawałów i wylewów.
Przez 7 lat wraz z nieliczną grupą zabijał, palił i zatruwał studnie orków.
Herman nauczył się jak wykorzystywać las i roślinki [ te trujące].
Z początku był typową maszyną do zabijania z wielkim mieczem wpadając między orków i robiąc dużo hałasu. Po pół roku przerzucił się na łuk. Był znany z wielkiego opanowania i zawsze był zamknięty w sobie. Nigdy nie mówił o sobie i często wypuszczał się na samotne polowania na orki. Gdy odkrył z pewnym opóźnieniem że stalica padła ruszył sam do namiestnika.

umiejętności:

siła - 4 + 1
zręczność - 8
inteligencja - 2
charyzma - 1 + 1

walka na dystans 3
walka mieczem jednoręcznym 2 + 1
alchemia 1 [ głównie sporządzanie trucizn ]
parowanie 1
handel 1

ekwipunek:
- Długi łuk
- miecz jednoręczny
- 25 strzał wysokiej jakości
- osełka
- 10 racji żywnościowych
- nóż myśliwski [ na upartego to broń ale jako taka to tylko w ostateczności]
- hak i lina 40 metrów

Historia jest za krótka. Tak właściwie to jest trochę lepszy spis umiejętności, która ma posiadać Twoja postać. Te grupy uderzeniowe umilające życie orkom spodobały mi się, jednak nie rozpisałeś się za bardzo na ich temat. Czyli tak, co do historii to chcę, abyś opisał:
- gdzie się urodził
- jakie dzieciństwo/dorastanie, albo w ogóle co się działo z postacią zanim uprzykrzała tyłki orkom (bo normalnie wynika, że Twoja postać wzięła się z powietrza)
- wygląd
- szkolenie w dziedzinie łuku/alchemii/handlu/walki mieczem

Masz rozdzielone 8 pkt umiejętności, a możesz maksymalnie rozdzielić 7 pkt - zmień swoje umiejętności.

Masz 3 bronie, a regulamin dopuszcza posiadanie 2 - broni specjalnej i broni zwykłej, nie masz specjalnej. Nóż myśliwski nie będzie bronią, jeśli chcesz go mieć

To tyle. Popraw swoją Kartę przez edycje. Wyślij mi pm-kę z zawiadomieniem, czy poprawiłeś na konto użytkownika Faust272.

Hermer - 2008-06-08, 21:26

imię - Herman
rasa - człowiek
wiek - 42 lata


Historia:
Herman urodził się w jednym dworze szlacheckim które otaczały stolicę.
Po ukończeniu 17 lat pod wpływem ojca wstąpił do wojska.
Herman został po wstępnej selekcji jednym z członków małych grup które były przerzucane za linię frontu by wzbogacać emocjonalne życie orków doprowadzając do zawałów i wylewów. Po 3 latach żmudnych treningów które obejmowały umiejętności przeżycia i doświadczenia na temat trucizn i odtrutek został przerzucony na ziemię orków.
przez pierwsze 3 miesiące wynędzniał i ,,zmalał,, od niedożywienia i ciągłego strach. Aż w końcu udało mu się zaklimatyzować i stać się jednym z mistrzów w swoim fachu.
Przez 7 lat wraz z nieliczną grupą zabijał, palił i zatruwał studnie orków.
Herman nauczył się jak wykorzystywać las i roślinki [ te trujące].
Z początku był typową maszyną do zabijania z wielkim mieczem wpadając między orków i robiąc dużo hałasu. Po pół roku przerzucił się na łuk. Był znany z wielkiego opanowania i zawsze był zamknięty w sobie. Nigdy nie mówił o sobie i często wypuszczał się na samotne polowania na orki. Gdy odkrył z pewnym opóźnieniem że stalica padła ruszył sam do namiestnika.

siła - 4 + 1
zręczność - 8
inteligencja - 2
charyzma - 1 + 1

walka na dystans 3
walka mieczem jednoręcznym 2 + 1
alchemia 1 [ głównie sporządzanie trucizn ]
parowanie 1

ekwipunek

- długi łuk dar od mistrza grup dywersyjnych[ broń specjalna]
- miecz jednoręczny
- 25 strzał wysokiej jakości i kołczan
- osełka
- 10 racji żywnościowych
- nóż myśliwski [ na upartego to broń ale jako taka to tylko w ostateczności] [ pomocny do zakładania pułapek na przykład do strugania patyczków ;-) ]
- hak i lina 40 metrów

Już widzę, jak mnie słuchasz. Powiedział popraw swoje zgłoszenie przez EDYCJE! Ale Ty oczywiście musiałeś walnąć nowy post, niech MG męczy się ze zaśmieconym tematem, a co. Mam nadzieje, że pojąłeś, jak nie, no to mogę tylko się modlić za Ciebie.

Jeszcze parę błędów muszę Ci wytknąć:
- brak opisu wyglądu postaci
- brak ubrania i jego opisu w ekwipunku
- nie używaj Enterów podczas pisania historii, przeskakiwanie wzrokiem od jednego do drugiego wersu przy tak lipnej historii jest strasznie denerwujące, BTW wysil się jeszcze trochę nad historią
- nie rozdzieliłeś umiejętności Walki na dystans na poszczególne podgrupy

Dragon - 2008-06-09, 13:40

Nie bądź taki ostry Fauście. ;-) Wiele osób miało o wiele gorzej, a jakoś przechodzili. ;-)

Nie posłuchał mnie, to teraz będę gadał. Co z tego że inni mieli gorzej? To teraz wrócę niedługo do tamtych i wykopie ich z Gry żeby poprawili historie. Poza tym Hermer nie rozdzielił Walki, a resztę komentarzy dorzuciłem bonusowo.

Hermer - 2008-06-13, 22:36

imię - Herman
rasa - człowiek
wiek - 42 lata

Wygląd:
wysoki, szczupły, oczy piwne, z blizną na twarzy biegnącą od lewej brwi po policzku na wysokość nosa.

Historia:
Herman urodził się w jednym dworze szlacheckim które otaczały stolicę.
Po ukończeniu 17 lat pod wpływem ojca wstąpił do wojska.
Herman został po wstępnej selekcji jednym z członków małych grup które były przerzucane za linię frontu by wzbogacać emocjonalne życie orków doprowadzając do zawałów i wylewów. Po 3 latach żmudnych treningów które obejmowały umiejętności przeżycia i doświadczenia na temat trucizn i odtrutek został przerzucony na ziemię orków.
przez pierwsze 3 miesiące wynędzniał i ,,zmalał,, od niedożywienia i ciągłego strach. Aż w końcu udało mu się zaklimatyzować i stać się jednym z mistrzów w swoim fachu.
Przez 7 lat wraz z nieliczną grupą zabijał, palił i zatruwał studnie orków.
Herman nauczył się jak wykorzystywać las i roślinki [ te trujące].
Z początku był typową maszyną do zabijania z wielkim mieczem wpadając między orków i robiąc dużo hałasu. Po pół roku przerzucił się na łuk. Był znany z wielkiego opanowania i zawsze był zamknięty w sobie. Nigdy nie mówił o sobie i często wypuszczał się na samotne polowania na orki. Gdy odkrył z pewnym opóźnieniem że stalica padła ruszył sam do namiestnika.

siła - 4 + 1
zręczność - 8
inteligencja - 2
charyzma - 1 + 1

walka na dystans
- łucznictwo
walka mieczem jednoręcznym 2 + 1
alchemia 1 [ głównie sporządzanie trucizn ]
parowanie 1

ekwipunek

- długi łuk dar od mistrza grup dywersyjnych[ broń specjalna]
- miecz jednoręczny
- 25 strzał wysokiej jakości i kołczan
- Ubranie: Strój maskujący [mieszanina zieleni i brązu] z kapturem
- 10 racji żywnościowych
- nóż myśliwski [ na upartego to broń ale jako taka to tylko w ostateczności] [ pomocny do zakładania pułapek na przykład do strugania patyczków ;-) ]
- hak i lina 40 metrów

Faust272 - 2008-06-13, 22:47

Niech no już będzie. Wprowadziłem parę zmian w ekwipunku, ale niezbyt szczególnych. Opis dostępnych dla Ciebie mikstur i składników wrzucę potem.
Norbin - 2008-06-18, 12:07
Temat postu: Norbin de Saint Gilles
Imię - Norbin
Nazwisko - de Saint Gilles (St Gilles)
rasa - człowiek
wiek - 16 lat

Wygląd:
Dosyć wysoki, wpasował się w 182 cm. Młodzieńcza twarz mogąca już sobie pozwolić na lekki zarost (ciężko golić się nożem samemu. no to co poradzić xP). Umięśniony jest w miarę przyzwoicie.
Ubrany jest w skórzane spodnie i krochmaloną, lnianą koszulę. Na ramionach zaś podróżny płaszcz z kapturem leży. Najdziwniejszy jego kolor - czarny. Albo ukradł albo chłopem nie jest.

Historia:
Norbin urodził się w rodowej miejscowości - St Gilles. Lecz bynajmniej nie w rodzinie szlacheckiej. Nie, nie jest też bękartem. Więc kim? Ano jego narodzenie zbiegło się z powiciem córki prowincjonalnego barona Kaltena:
Ród ten zawsze łaskawym okiem patrzył na służbę, czym zaskarbił sobie jego prawdziwą sympatię. Owego ranka (jeśli dla kogoś 4.30 rano to ranek) Norbin leżał już sobie spokojnie w kołysce w malutkim pokoiku jaki wydzielono dla jego ciężarnej matki, a baronowa Anwya rodziła dwa pokoje obok nie dając spać chłopczykowi. Po chwili wszystko ucichło. Nie rozległ się tak charakterystyczny płacz kolejnego noworodka. Po prostu cisza. Norbiś zamknął oczka. Po chwili poczuł jak czyjeś zdenerwowane ręce unoszą go z ciepłej kołyski. Zakwilił cichutko. Kilka kroków i z powodu wstrząsów zapłakał. Jednak poczuł zmianę rąk i po chwili było znów cieplutko. Zasnął.
Nazajutrz wszyscy dowiedzieli się, że baronowa powiła bliźniaki. Dziewczynka urodziła się już martwa, zaś chłopiec był cały i zdrowy. Tylko jedna osoba kryła uśmiech we łzach.
Jak na drugiego syna szlacheckiego rodu otrzymał staranne wykształcenie. Zarówno wiedza jak i szermierka była wbijana mu do głowy. Nie wchodziło zbyt opornie, choć na pewno nie łatwo. Gdy dowiedział się, że z majątku będzie mógł wziąć tylko tyle ile uniesie wpadł w lekką złość. Stłukł tylko cenną figurkę należącą do jego przybranego ojca i połamał dwie drewniane tarcze podczas treningu. Nie zrobił nic więcej gdyż przybył posłaniec z wiadomością o mobilizacji wojsk. Wojna. On jako za młody miał zostać w domu. Kolejny powód do zazdrości - nie dość, że Ronald jest jego bratem, nie dość, że dziedziczy niemal wszystko, to jeszcze jedzie po przygody, gdy on musi siedzieć w domu.
Po roku przyszli orkowie. A wraz z nimi wiedza. Zamek był oblegany. W tym czasie służka wyjawiła mu pochodzenie. To ona zabrała go od matki i dała baronowej. Uczyniła obojgu przysługę. Pierwsza zapewniła tym sposobem wspaniałe życie dla syna, druga zaś miała dziecko, mimo iż prawdziwe umarło. Oczywiście o tym nie wiedziała. Cóż za zrządzenie losu: kłamstwo dla szczęścia!
Mury padły. A raczej zostały oddane. Gdy nie było już więcej niż dziesięciu zdolnych do noszenia broni ludzi przyszedł czas na pertraktacje. Życie za zamek. Przez główną bramę wyjechał Norbin z obstawą dwóch żołnierzy - ocalono tylko trzy konie - reszta załogi oraz ludzi szła na piechotę. Nie pozwolono zabrać wozów. Jak wiadomo takie traktaty kończą się zwykle gdy napastnik ma już kilku ludzi na dziedzińcu. Uchodźcy zostali zaatakowani i wymordowani. Konnym udało się uciec. Jednak jednego dosięgła strzała. Spadł z konia, a głupie bydle stanęło w miejscu. Orkowie się najedzą. Drugi żołnierz pognał przed siebie. Nie zatrzymał się nawet, gdy koń Norbina zmęczony cwałem potknął się i skręcił kostkę, tym samym nie nadawał się już do niczego. Tak to podrzutek został sam w lesie przy unieruchomionym zwierzęciu. Miał ledwo trochę uzbrojenia i złota. Zostawił klaczkę, na której jechał by dogorywała w samotności sam zaś ruszył przed siebie. Niedługo po tym skierowano go w stronę Telding, gdzie skierowali go inni uchodźcy.

*
siła - 6 + 1
zręczność - 3
inteligencja - 2
charyzma - 4 + 1

walka mieczem jednoręcznym 3 + 1
parowanie 2
Jeździectwo 1
Zdolności przekonywawcze 1

ekwipunek

- Rapier z herbem St Gilles u nasady (nieumagiczniony)
- Mała trójkątna tarcza (jw)
- Ubłocona i miejscami pokryta rdzą kolczuga
- Ubranie: (skórzane spodnie, krochmalona, lniana koszula, czarny płaszcz - nie najlepszy )
- Rodowy sygnet. (nie ma magii jako takiej, widząc go jednak na palcu wiadomo, że ma się doczynienia albo z dobrym złodziejem, albo szlachcicem. + do charyzmy i przekonywania)**
- Plecak podróżny
- Hubka, skałka i krzesiwo.
- 20 sz


* Jakbym czegoś zapomniał, dał za dużo, lub miał jeszcze wolny slot to proszę poinformować - coś dodam/odejmę
**Oczywiście jeśli można


Ładnie. Cieszę się, że mogę Cię przyjąć do gry. Nie rozdzieliłeś umiejętności jeździectwo, ale wyręczyłem Cię i wpisałem Ci konia.

zryty - 2008-06-22, 11:03

Imie: Imruf

Wiek: 35lat

Rasa: Niziołek

Wygląd:
Imruf jest dość silny i dobrze zbudowany jak a hobbita. Na jego twarzy nie ma zmarszczek, natomiast nosi okulary.
Historia:
Imruf urodził się w małej wiosce hobbitów, gdzie już od dzieciństwa wysłuchiwał opowieści o bogaczach i ich wielkich bogactwach. W wieku 13 lat postanowił zostać jednym z nich, lecz nie miał żadnych pieniędzy. Postanowił zarobić je w sposób niezgodny z prawem, zaczął uczyć się złodziejskiego fachu, jako że nie znał żadnego złodzieja uczył się sam metodą prób i błędów.
Mijały lata, a Imruf doskonalił swe umiejętności złodziejskie, kradł coraz to wartościowsze przedmioty. Pewnego dnia jednak, spróbował ukraść posążek boga w świątyni wtedy właśnie został przyłapany na tym i wygnany z wioski. Gdy opuszczał wioske, jego babca podarowała mu na drogę wyśmienitą szarlotkę.. Tułał się po świecie kradnąc i oszukując. Gdy udało mu się spieniężyć kilka skradzionych przedmiotów i mial już dużo pieniędzy, kontynent zaatakowali orkowie. Wtedy Imruf szybko kupił trochę biżuterii do handlu, oraz miecz po czym bezzwłocznie udał sie do Teldingu. Po drodze odwiedził kowala, który w pośpiechu opuszczał swą kużnię, a chciał wszystko szybko sprzedać. Imruf kupił u niego okazyjnie, za niemalże cały swój dorobek miecz z wkuym rubinem(na ozdobe)
Statystyki:
siła: 4
zręczność: 5+1
charyzma:4+
Inteligencja:2

Kradzież: 3
Walka wręcz mieczem: 2
Handel: 2

Ekwipunek:
Rubinowy Miecz
Miecz jednoręczny
Okulary
Ciepły sweter na zimne dni
Mała łopatka
Szata kupiecka
50dg szarlotki
20sz


Albo mnie nie słuchasz, albo sobie nie radzisz...
Dodałem Cię i wprowadziłem trochę zmian w Twojej KP

Arboris - 2008-06-23, 13:50

Imię: Arboris
Wiek: 57lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Elf

Siła: 4
Zręczność: 4
Inteligencja: 6
Charyzma: 1 (+2 od elfa)

Walka wręcz - Dwuręczne 2
Walka na dystans - Miotanie przedmiotami 1 (+1 od elfa)
Parowanie: 1
Zdolności magiczne: 3

Wygląd:
Arboris jest elfem sięgającym 1,8m wysokości. Posiada długie, mało spotykane ciemnobrązowe włosy, z powplatanymi gdzieniegdzie piórami. Niezależnie od pogody ma ubrane futro z niedźwiedzia. Łapy zawiązuje pod szyją, natomiast futro z łba, zakłada niby nakrycie głowy. Jego zbroja przywodzi na myśl stworzenie elfów, a pierścień i laska tylko potęgują to wrażenie. Elf ten jest przeciętnie muskularny. Cerę ma typową dla swej rasy, niemal nieskazitelnie gładką. Twarz mąci jedynie bardzo krótka broda i ciemnozielone, głębokie jak studnia bez dna oczy. Na lewym ramieniu ma tatuaż przedstawiający niedźwiedzia, a na przedramieniu liście buku.

Ekwipunek:
- drzewiec lasu (laska z bukowego drewna, bogato zdobiony w motywy listne tego też drzewa. Co jakiś czas w żyłki wyrzeźbionych liści migoczą szmaragdowozielonym światłem. Na rozkaz myślowy członka klanu z laski po obu stronach wysuwają się ostrza, długości około 40cm. całość po złożeniu osiąga długość 1,6m. Służy jako podpora, w razie potrzeby broń)
- sztylet do rzucania
- skórzana zbroja (wygląda jakby spleciona z liści buku)
- futro z niedźwiedzia (razem z tym z przednich łap i pyska)
- stalowy pierścień (wygląda jak zapleciony liść buku, w żyłkach czasami prześwituje szmaragdowe światło)
- skórzane ubranie (nieco sforsowane, gdzieniegdzie przetarte)
- duża sakwa podróżna
- bukłak na wodę
- 20sz


Historia:
Przed czasami Wielkiej Wojny, kiedy orkowie dopiero snuli plany podbicia pozostałych ras Eredanu, na wyspie Istorach istniało wspaniałe królestwo efów. Władał nim często już zapominany czwarty klan; Klan Bukowego Liścia.
Było to plemię magów, oddanych swemu stworzycielowi – Denagoghowi, stąd byli również nazywani magami natury. Wiedli spokojny żywot poznając i studiując tajemnice swego otoczenia.

Żyliby tak nadal, gdyby nie orkowie, lub jak mawiali zguba życia. Przez długi czas stawiali opór, a nawet wspomagali w walce pozostałych. Byli potęgą, lecz orków było coraz więcej. Z czasem elfy nie były już w stanie bronić wyspy przed masakrującymi wszystko najeźdźcami. By ocalić niedobitków resztki klanu schroniły się w Świętym Gaju, tworzonym przez osiem potężnych jak góra buków. Przez swą więź z naturą, wspomożone przez Denagogha zdołały przetrwać.

Oderwały niewielką część wyspy i uniosły ją w powietrze. Jak głosi legenda ląd ten do dzisiaj unosi się gdzieś nad znanym i opanowanym przez orków kontynentem, przemierzając nieprzerwanie przestrzeń, uciekając przed wzrokiem.

Wiele osób twierdzi, że widziało ów azyl, wolny od zmartwień, gdzieś na zenicie. Marzące o tym spokoju, podupadłe rasy Eredanu nazwały podniebny ląd Novissima, co znaczy ostatni, tak jak ostatnia jest nadzieja na jego odnalezienie.

Podobno tamtejsi magowie stworzyli swe miasto, wśród ośmiu świętych drzew i portal w środku jednego z nich, by w czasach pokoju móc powrócić na stały ląd i żyć tak jak ich przodkowie. Starzy ludzie uważają, iż odpowiednik i jednocześnie drugi portal został utworzony na jednym z czubków gór, lecz mimo wielu prób poszukiwań i śmiałków nikt go nie odnalazł.

Tylko czasami można spotkać osobliwe elfy, znające się na magii i twierdzące, że w Novissimie nadal działa legendarny klan, przybierający teraz nazwę Bractwa Natury.


Jednym z takich elfów jest Arboris. Nikt nie wie skąd się wziął i jak się pojawił. Tylko on pamięta, że jest niemal częścią legendy, że pochodzi z Novissimy, że tam się urodził, dorastał, pobierał nauki, ćwiczył walkę magiczną i wręcz. Tylko on wie, że jest magiem natury, lub pospolicie zwanym druidem i członkiem Bractwa, powstałego na gruzach dawnej tradycji.

Został wybrany przez Radę, by zbadać kontynent i poinformować o możności powrotu na stały ląd. Przyjął to zadanie z zaszczytem, gdyż wiedział, jak wielką ma ono wagę dla całej społeczności, w której się wychował.

Z lekkim żalem przekroczył portal, by znaleźć się na czubku nieznanej mu góry. Mimo niezliczonej ilości przeszkód udało mu się zejść z tego korzenia ziemi i znalazł się na równinie. Niemal natychmiast trafił do splądrowanej i podpalonej wioski, w której obozowali orkowie. Nie miał szans, nieprzyjaciele pozwolii mu dojść do centrum, nim go pojmali w sieć. Te głupie stworzenie jednak nie odebrały mu niczego. Związali go razem z bronią, po czym odeszli oblać schwytanie kolejnego jeńca. Na nieszczęście elfa, te maszkary potrafiły niezawodnie wiązać pojmane przez siebie zdobycze.

Tak minęło kilka tygodni. Arboris długi czas był niedożywiony. Karmiono go resztkami z posiłków strażników więźniów. Co jakiś czas dołączały do niego inne osoby, lecz nie wytrzymywały one długo. Po jakimś czasie, w nie wiadomo już którym obozie nadarzyła się okazja. Orkowie rozstawili się w pobliżu rzeki, gdzie pełno było ostrych kamieni. Rzucili na nie oczywiście jeńców, licząc, że to przysporzy im dodatkowych cierpień i szybciej wyzioną ducha, by mieć wymówkę i nie donieść ich do dowódcy. Elf wraz z pomocą kilku innych pojmanych "przyjaciół" zdołał się uwolnić i w nocy, gdy prześladowcy spali uciekł.

Dotarł do lasu. Było to schronienie nie tylko jego przez dłuższy czas. Tam dowiedział się o ostatniej fortecy, a raczej przedostatniej, mianowicie Teldingu. Po krótkich i skrytych przygotowaniach ruszył wraz z kilkoma osobami ku nadziei, licząc, iż tam zostanie przyjęty. Po bardzo długiej wędrówce, znowu napotkał na orków. Całe szczęście nie był to duży oddział, który z pomocą innych udało się rozbić. Znalazł przy nich nieco złota, które wziął ze sobą.

Gdy dotarł do górskiej twierdzy rozpoczął nowe życie. Starał się zapomnieć o minionych czasach, lecz nadzieja na powrót do Nivissimy pozostała. Znał drogę, ale orkowie byli wszędzie. jedynym wyjściem było liczyć na lepsze czasy i starać się je przybliżyć.

Czary początkowe:
- Korowa skóra - skóra celu zostaje pokryta przez warstwę grubej, elastycznej kory, która częściowo chroni przed obrażeniami. Utrzymuje się przez 5min na każdy poziom doświadczenia rzucającego czar.

- Płomień natury - ręka rzucającego czar wytwarza zieloną kulę energii, która po wystrzeleniu/rzueniu leci prosto przed siebie, aż do zetknięcia z ciałem stałym, które w tym wypadku poraża.

PS:
Mam nadzieję, że wszystko jest w miarę dobrze. Pisze, że to jest gra, której świat tworzy się samemu, więc jak widać historię postaci oparłem na wymyślonej legendzie, oparłem ją na kilku faktach z opisanej już na tym forum historii Eradanu. Nowe nazwy częściowo oparłem na łacinie, jeśli to nie przeszkadza. Czary też podporządkowałem do tego stylu jak i ubiór. W razie sugestii poprawię co trzeba. Co do legendy, pracuję jeszcze nad ewentualnym rysunkiem owego legendarnego miasta, w tym tygodniu powinienem go zamieścić a tym poście, jeśli się mój pomysł spodoba.

Historie sprawdzi Ci potem Zkajo. Ja nie mam nic przeciwko Twojemu członkostwu. Witamy w Grze.

Chomik_Zaglady - 2008-06-23, 19:27

Z gory przepraszam za brak Polskich liter. Pisze na laptopie z angielska wersja windowsa.

Imie: Hinikaran Aiwegwath, nazywany Aiwem
Wiek: 167 lat
Plec: Mezczyzna
Rasa: Cfelf

Historia:

Aiw byl dzieckiem którego rodzice mieszkali na brzegu kontynentu. (Niedaleko wyspy istoriach,
choc nie bezposrednio na niej ) Mieszkali w malej wiosce ukrytej w dolinie. By tam sie dostac
z zewnatrz trzeba bylo przejsc przez wodospad a potem idac jaskiniami w dól dotrzec do wyjscia
wychodzacego na Doline wlasnie. Byla to jedyna droga do doliny gdyz zewszad otaczaly ja wysokie
góry. Rodzice Aiwa byli alchemikami, powazanymi obywatelami wioski poniewaz byli tez jedynymi
lekarzami, ale daleko bylo im do miejscowej Burzuazji. Hinikaran duzo czasu spedzal w lesie oraz
z rodzicami w borze zbieral ziola i podpatrywal zwierzeta by potem zaniesc znalezione
ingrediencja rodzicielom. Oni z kolei pokazywali mu jak zrobic z nich przerózne specyfiki i mikstury
które oddawali pozostalym elfom w zamian za inne dobra. Hinikaran bardzo lubil tez zabawy w chowanego
w lesie, i trzeba przyznac, byl w tym nie najgorszy.

Sielanka oczywiscie, nie mogla trwac dlugo.
Pewnego dnia do wioski przybiegl ciezko dyszac jeden z mieszkanców, nie jaki Atartel.
W noge mial wbity belt z jakiegos czarnego drewna polyskujacego w slonca.

- Elfy... wyznawcy beliara... tutaj... ida... znalezli tajemny... przesmyk w górach...

- powiedzial poczym jeknal gdy matka Hinikarana wyjela belt z nogi. Skóra wokól rany szybko
zczerniala i zaczela z niej wyplywac ropa zmieszana z krwia.
Mieszkancy wpadli w panike. Tych kilku strazników którzy byli w wiosce nie moglo stawic oporu
licznej grupie dosc dobrze uzbrojonych wrogów.
Rodzice Aiwa zabrali troche jedzenia po czym rzucili sie do ucieczki. Hinikaran siedzial ojcu na
barana, odwrocil sie by ostatni raz spojzec na dom i zauwazyl ubrane w zbroe z ciemnej luski
postacie dierzace kusze i dlugie zakrzywione miecze. Kilku mieszkancow rzucilo sie w strone
napastnikow. Wrogowie podniesli kusze. Mlody elf uslyszal tylko gluchy szczek mechanizmu spustowego
kusz. Byli juz dosc daleko od miejsca masakry. Znajome postacie padaly na ziemie. Nie mieli szans.
Przeciwnikow bylo wiecej i byli zarowno lepiej wyszkoleni jak i uzbrojeni.

Nagle kilku napastnikow wymierzylo kusze w uciekajacych. I znow dal sie slyszec dzwiek
mechanizmu spustowego. Daeaglar, biegnacy obok ojca Aiwa, miejscowy rolnik, padl nagle na
ziemie. Z jego plecow wystawal identyczny belt jak z nogi Atartela. Hinikaran nie wiedzial
co sie dzieje, dlaczego ludzie krzycza i uciekaja, dlaczego Daeaglar sie nie podnosi.
Nagle poczul silny wstrzas, potem bol glowy. I zrobilo mu sie bardzo ciemno przed oczyma.

Zostal znaleziony przez napastników i wziety do niewoli. Jechal w wozie razem z innymi
wiezniami, scisniety i glodny. Niedlugo po wzieciu go do niewoli mroczne elfy zostaly napadniete
przez grupe uderzeniowa elfów. Zaden nie przezyl. (mroczny elf =P)

Grupa uderzeniowa jak sie okazalo, byla zlozona z potomków czlonków klanu wilka, tych którzy
nie poszliza swoim przywódca ale stawiali mu aktywny odpór podczas schizmy w Istoriach.
Gnani nienawiscia do zdrajców przez których stracili dom, scigali morczne elfy i z zimna krwia
mordowali. Przyjeli oni pochwycone elfy i wzieli pod opieke.

Kolejne lata Hinikaran spedzil polujac, uczac se sztuki kamuflazu, walki i mordowania mrocznych
elfów. Nie byl moze jakos szczegolnie utalentowany na tle grupy choc lata w wyjatkowo trudnych
warunkach uczynily go calkiem niezlym wojownikiem. Zwlaszcza polubil on walke stalowymi szponami
które powodowaly okrutne szarpane rany. Krew Mrocznych elfów byla dla Hinikarana swego rodzaju
lekarstwem na bol. Nauczyl sie tez sztuki przetrwania w lesie i górach wykorzystujac chociazby
dostepne tam rosliny. Nigdy nie zapomnial tez podstaw alchemii oraz skubnal troszke magii od
druzynowego mistyka.

Oczywiscie domena kazdego elfa byl luk i tu Hinikaran nie byl wcale najgorszy. Majac 124 lata
wybral sie z towarzyszami do lasu gdzie upolowal z porzyczonego od towarzysza luku , sarne.
Wypatroszyl zwierze dosc sprawnie, wszak robil to juz nie raz nie dwa. Potem wycial jej sciegna
Wymoczyl w wodzie i zaniosl do obozu gdzie z pomoca Mirrutha , znajomego zbrojmistrza stworzyl
piekny, rzezbiony, kompozytowy luk o wielkiej sile razenia. Wypracowal tez specjalne strzaly
których groty zakonczone byly bardzo cienkimi stalowymi sekami. W momencie penetracji skóry
seki lamaly sie zostajac w ciele ofiary i robiac z wnetrznosci delikwenta prawdziwa miazge.

I znów Hinikaran byl szczesliwy. O ile szczesciem mozna nazwac zycie w tak trudnych warunkach
dodatkowo wypelnionych krwia i zabijaniem.

Kilka lat po stworzeniu luku, Aiw musial dodac do listy swoich zacieklych wrogów jeszcze jedna
pozycje: Orków. Oddzial dowiedzial sie o inwazji zielonoskórych z opóznieniem z racji tego
ze przebywal dosc daleko od cywilizacji, natychmiast wyruszyl by pomóc bronic Istoriach.
Ale orkowie byli niepowstrzymani. Odzial z kazda potyczka ponosil dotkliwe straty. Kolejne osady
elfów padaly pod naporem przeciwnika. Niedobitki oddzialu czyli jakies 10 z 70 ludzi musialy sie
wycofac do Akili. Byl tylko jeden problem. Akila upadla. Mala grupka cudem przebila sie do teldingu
wykorzystujac swoje zdolnosci kamuflarzu ale i tak z 10 osób w bramie fortecy stanelo tylko 5:

- Dagornim, przywódca
- Tatharheru, czarodziejka bitewna
- Hinikaran
i dwójka braci blizniaków : Ngwawedhel i Mirruth

Przybyli tu tylko po to by wziasc wkrótce udzial w kolejnej bitwie. Bitwie która miala zawazyc
o losach eredanu...

Wygląd:
Hinikaran jest wysokim elfem. Jego wzrost zachacza o 1,7 metra. Chodzi w zbroi skórzanej,
do tego na wierzch ma założony swój płaszcz. Luk nosi na plecach, a na prawej ręce rękawicę ze
szponami. Do tego nosi brązowe spodnie i czarną koszulę którą zakłada pod zbroję.
Ma też opadające do ramion czarne włosy.

Charakter:
Jest małomówny i cierpliwy, stara się pozostawać w cieniu cały czas obserwując otoczenie.
Choć w Telding jest to średnio przydatne należy to najzwyczajniej do odruchów elfa,
wykształconych przez lata spędzone na ukrywaniu się przed wrogimi oczami.
Z natury raczej łagodnie usposobiony, czasem bywa cyniczny.

Statystyki i umiejetnosci:

Sila: 3
Zrecznosc: 7
Inteligenzcja: 4
Charyzma: 1 ( + 2 rasowe )

Umiejetnosci:

Walka wrecz : 2 (przeznaczam oba punkty na poslugiwanie sie szponami)
Umiejetnosci strzeleckie: 2 + 1 ( korzystanie z luku )
Alchemia : 1
Umiejetnosci Magiczne : 1

(Prosilbym jeszcze jesli to mozliwe o dodanie umiejetnosci ,,Ukrywanie sie'' )

Ekwipunek:

- Mocna rekawica z wysuwanymi stalowymi szponami ( mechanizm jest na reku )
- 20 sz
- Dlugi luk kompozytowy (opisany w historii, specjalna bron)
- 20 strzal (jesli moge to te opisane w historii, jesli nie to zwykle)
- skórzana zbroja
- Plaszcz sluzacy do maskowania sie, elficka robota, pozwala upodobnic sie do skaly lub
lesnego runa. Ma kaptur i chuste zakrywajaca dolna czesc twarzy.
- Bandaze
- mikstura usuniecia slabszej trucizny
- zwykłe, tanie ubranie składające się ze spodni i koszuli

Czary:

Kameleon:
Inkantacja:
Nie wykonujac ruchu ( nie zmieniajac swojego polozenia, moge np. poruszyc reka, tyle ze
powoli ) rzucajacy upodabnia sie do otoczenia na ok. 5 minut. Tylko wyjatkowo bystry osobnik moze
go wtedy wypatrzyc.

Drugi czar zostawiam sobie do dodania na pozniej.



Tak wygląda mniej więcej moja postać. Jedyne różnice to to że płaszczjest kolorem podobny do tego z lotra a zbroja ze skóry ( no i hełmu nie ma :P )Zatwierdzone. Sprawdź KP bo zmieniłem je trochę, aby nie było Ci za dobrze.

joker - 2008-06-29, 13:06

Imię: Syriusz [nie kojarzyć z HP]
Rasa: człowiek
Wiek: 35 lat
Płeć: Mężczyzna

Wygląd:
Wysoki, Przystojny, włosy czarne, oczy również czarne.

Historia:
Syriusz urodzony w jednym z najpotężniejszych i najbogatszych rodów w stolicy. Od dzieciństwa wpajano mu podstawowe wartości etyczne i kulturalne. Niestety w tamtych czaszach był zmuszony również do wytrwałych ćwiczeń fizycznych. Trzy lata przed upadkiem stolicy miał nieźle prosperujący interes i wielu zaufanych ludzi którzy tworzyli wewnętrzną siatkę wywiadowczą. Dzięki niej zdołał dowiedzieć się stosunkowo wcześnie o oblężeniu, sprzedać wszystko co posiadał, przesłać w darze dla namiestnika. Po oblężeniu w którym zaciekle bronił stolicy jako jeden z wielu ochotników udał się do nowej stolicy namiestnika. Szedł długo i został wpuszczony jako ostatni.

Siła:5+1
Zręczność:4
inteligencja:2
Charyzma:4+1

umiejętności:
Walka mieczem[rapierem]: 3+1
zdolności przekonywawcze: 2
Parowanie: 1
Jazda konna: 1


Ekwipunek:
- Rapier z hartowanej stali
- Ubranie: Czarny, elegancki surdut.
- Zegarek ze srebra przypinany do ubrania z wzmocnionym łańcuszkiem uniemożliwiającym kradzież
- laseczka z gałką z kości słoniowej pełniąca rolę tylko i wyłącznie ozdobną
- doskonale zamaskowany sztylet

mam nadzieję że wszystko ok. Bardzo mi zależy :-(

Historia trochę mało wyszukana, ale nie będziemy wybrzydzać. Witamy w Grze.

Wprowadziłem trochę zmian, sprawdź KP

Sevilanios - 2008-07-05, 20:03

Imię: Eirik Mothiriel
Wiek: 45 lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Elf

Historia:
Eirik urodził się w Mrocznym Lesie. Właśnie tam się urodził i wychowywał. Wraz z jego rodziną mieszkało tam około trzydziestu osób. Jego ojciec Finarfin od siódmego roku życia uczył go sztuki walki mieczem dwuręcznym jak i strzelania z łuku.

W wieku piętnastu lat wraz ze swoim młodszym o rok bratem Feorem postanowił wyruszyć na wyprawę po Eredanie. Na początku ruszył w stronę Bystrego Jeziora. Mniej więcej w połowie drogi spotkał małą grupkę orków. Wraz z bratem zauważyli ich już z daleka. Korzystając z osłony drzew ruszyli powoli w ich stronę. Gdy od orków dzieliło ich mniej więcej sto metrów razem wypuścili dwie strzały - dwóch orków padło, w tym jedna strzała była śmiertelna. Zielonoskórzy ruszyli na Eirika i Feora, Ci wypuścili kolejne dwie strzały. Tym razem tylko jedna strzała doleciała we właściwie miejsce. Orków zostało pięciu, w tym jeden ranny. Eirik wycelował w gardło jednego z przeciwników, jego brat celował w serce kolejnego. Obydwie strzało okazały się śmiertelne. Następnych dwóch orków padło trupem po chwili, Eirik osłaniany przez brata podbiegł dobić ostatniego. Gdy przeszukali pobliskie zarośla ruszyli dalej.

Do jeziora doszli bez problemów. Zostali tam tydzień. W końcu postanowili ruszyć w stronę gór, aby następnie iść wzdłuż rzeki i powrócić do Mrocznego Lasu. Gdy doszli do pierwszych skał Eirik postanowił ruszyć zbadać teren. Nie było go trzech godzin, gdy wrócił, jego brata nie było. W miejscu gdzie powinien być Feor zauważył tylko ślady orków. Od teraz znienawidził je jeszcze bardziej. Eirik od razu ruszył w stronę, gdzie biegły ślady, chciał dogonić orki i uwolnić brata. Niestety w górach ślady się zamazały i po rocznych poszukiwaniach postanowił wrócić do miejsca gdzie się urodził.

Niestety, wioski nie odnalazł. Dopiero po trzech miesiącach odnalazł ojca wraz z matką i resztą przyjaciół, którzy kryli się w lesie przed orkami. Postanowił nie czekać długo i udać się czym prędzej do Stolicy. Dostał wtedy od ojca miecz "Nivrim" z którym u boku ruszył do Teldingu.

Statystyki i umiejętności:
Statystyki:
Siła: 5
Zręczność: 6
Inteligencja: 4
Charyzma: 0+2
Umiejętności:
Walka wręcz: Dwuręczne 2
Walka dystansowa: Łucznictwo 2+1
Parowanie 1
Zdolności magiczne 2

Ekwipunek:
20 sztuk złota
Długi łuk
Dwuręczny miecz rodowy "Nivrim", hartowany dziesięciokrotnie, z wyrytymi inicjałami właścicieli: W M, A M, F M, E M
Kołczan z dwudziestoma strzałami
Nóż myśliwski, do obrabiania mięsa itp.
Dwa metry zwiniętych bandaży
Ubranie: Ciemno-zielony płaszcz z kapturem, czarne spodnie, błękitna koszula
Skórzana zbroja

Czary:
Osoba rzucająca czar wytwarza dosyć małą kulę ognia, która leci prosto przed siebie, aż do zetknięcia się z jakimś przedmiotem(człowiekiem, deską, murem itd.) i wtedy eksploduje.

Co z tym czarem?

Avenker - 2008-07-05, 21:17

Proponuje, żeby postac, która ma poniżej 3 zdolności magicznych dostawała jeden czar. Wtedy będzie różnica pomiędzy magiem a magiem-wojownikiem ;-) .

PS. Nie możesz miec 3 pkt. do walki na dystans ponieważ masz 5 zręczności :-)

zkajo - 2008-07-06, 19:15

Dodam cię biedaczku bo na fausta już dłuuuugo czekasz ;-)
Argon - 2008-07-06, 20:16

Gratuluję historii Sevilanios. Cieszę się, że uwzględniłeś lokacje z mapy świata.

Co do pomysłu Avenkera, oczywiście popieram. Tylko czy to nie sprawi, że mag będzie miał za dużo spelli?

husarz - 2008-07-07, 01:46

imię: Aron [ jedno ,,a,,]
Rasa: człowiek
Płeć: mężczyzna
Wiek: 23 lata

Wygląd:
Wysoki, dobrze umięśniony, włosy kruczoczarne, oczy również czarne, na piersi wytatułowany znak zakonu.

Historia:
Wychowywany przez ojca i członka zakonu korony więc od dziecka wychowywany w przekonaniach i prawach zakonnych. Od dziecka również uczono go jazdy konno i walki wręcz. W młodości poddany okrutnym zabiegom rytualnym mającym na celu zwiększenie jego sprawności fizycznej i paru innych walorów[dobry wzrok w nocy itp]. Od najmłodszych lat wpojono mu kodeks zakonu:
1. czcij boga swego
2. czcij i podlegaj oficerowi swemu
3. nie okazuj litości ale też nie past się nad przeciwnikiem
4. ulepszaj swój umysł iswe ciało by lepiej nieść słowo pańskie.
5. walcz by nie pokonać ale zniszczyć zło.
W parę lat udało mu się zgłębić tajniki wiary i wstąpić do oddziałów wojskowych. po roku służby jako sługa pozwolono mu zakładać skrzydła do boju i posługiwać się szablą.
Obecnie jako jeden z ostatnich ludzi wpuszczony do bram miasta rozpoczyna ostatnią walkę.


siła:8+1
zręczność:4
Inteligencja:2
charyzma: 1 +1

Walka bronią jednoręczną: 4+1
Jeździectwo: 2
Zdolności magiczne: 1

rzeczy osobiste:
- zwyczajna szabla
- kirys z przypiętymi Okmalnymi* skrzydłami
- 6 porcji jedzenia
- lina
- 10 porcji proszku [ narkotyki]
- 20 sztuk złota

Okmale - Elitarna jednostka konnicy królewskiej - Husari nie było ;-)

mam nadzieję że mnie przyjmiecie :-)

Jak powiedziałem, lekko zmienione ;)

zkajo - 2008-07-07, 08:34

Pozmieniałem lekko kp, ale jest ok. Historia nieco uboga, ale marudzić nie będę... witamy ;)
rokosz - 2008-07-30, 19:27

Imię: Rokosz
Wiek: 32 lata
Płeć: mężczyzna
Rasa: człowiek

Wygląd:
Niezwykle wysportowany młodzieniec z kruczoczarnymi włosami i wąsami. Posiada zielone oczy, dość wysoki i z śnieżnobiałymi zębami.

Historia:
Jeden z tych wielu szlachciców którzy od najmłodszych lat wypuszczali się daleko za granice królestwa w polowaniu na Orki i gobliny. Z początku podróżował tylko w szerokim gronie doświadczonych wojowników którzy byli swojego typu polisą na powrót do domu. Z czasem podróżował w coraz mniejszym gronie by w końcu zacząć wyprawiać się samotnie na polowania jak sam określał swe wyprawy. Z czasem urósł w sławę którą tak pokochał że dla niej zaczął robić coraz bardziej szalone rzeczy graniczące z samobójstwem. Ale właśnie pewność siebie i miłość do ryzyka cało wyprowadzały go z tych wypraw i stale napełniając mu sakiewkę.

Siła: 7 +1
Zręczność: 4
Inteligencja: 2
Charyzma: 1+1

- Walka bronią jednoręczną: 4+1
- Jeździectwo 2
- zdolności magiczne 1

Ekwipunek:
- Szabla
- Buława oficerska

- wędka z przyborami
- mandolina
- ubranie: - skórzane spodnie
- liana koszula
- kurtka z aksamitu z czerwonymi frędzlami
- porządne buty z cholewką - całość ze skury
- brzytwa
- nóż
- 20 sztuk złota


Strasznie licha historia, ale niech Ci będzie

uran - 2008-08-05, 13:45

Imię: Uran
Rasa: Człowiek
Wiek: 37 lat

Wygląd:
Niezwykle barczysty i mierzący ponad 2 metry. Włosy kruczo-czarne a oczy piwne. Ręce szorstkie Od ciągłej pracy w kuźni.

Historia:
Uran urodził się w jednej z wielu coraz większych wiosek w Dale. Od samego dzieciństwa żył w przyjaźni z krasnoludami i chętnie słuchał ich opowieści i coraz bardziej uchylanych sekretów rzemiosła. W wieku 16 lat rozpoczął pracę w kuźni kontynuując rodzinną tradycję. Od mozolnej pracy, w której nauczył się wykuwać pięknie zdobiony oręż który prawie nigdy się nie łamał nabrał krzepy i cierpliwości. której brakowało mu tylko do wykonywania ozdób którymi gardził. W wieku 27 lat wstąpił do armii i korzystając z rodzinnych powiązań zdobył stopień kapitański którego nigdy się nie wyrzekł. Do walki między ludźmi a orkami przychodziło dość rzadko i były to potyczki niegodne uwagi z powodu małej liczebności żołnierzy biorącej w niej udział. Do walki używał jedynie wielkiego 10 kilowego młota który z łatwością miażdżył tarczę i pancerze "zielonych" [jak z pogardą określał orków]. W 5 lat później jego niewielki oddział został rozwiązany: z powodu małej skuteczności bojowej i wysokiego kosztu utrzymania. Mimo że Uran podążył do stolicy i zrobił piekielną awanturę generałowi, co omal nie skończyło się aresztem, ale nie przyniosło efektu. Zrezygnowany wrócił do oddziału, który rozpoczął 2 letnie staczanie się na społeczny margines dzięki doskonałej wódce, jaką nauczył się produkować Uran. Po tym czasie został odnaleziony przez przypadek przez krasnoludów z którymi obcował w dzieciństwie. One prawie siłą zabrały go ze sobą. Po paru tygodniach, kiedy organizm odpoczął od skutków alkoholu rozpoczął pracę w kuźni. Po pewnym czasie rozpoczął korespondencje z rodziną i po namyśle postanowił udać się do Twierdzy, by tam kontynuować pracę i możliwie poszerzać swą wiedzę i może w dalekiej przyszłości otworzyć własną filię. Po paru latach okazało się że reszta świata przepadła a on na złość znajduje się w ostatnim bastionie więc chcąc nie chcąc musi ruszyć cztery litery i iść do walki.

Siła 9 +1
Zręczność 1
Inteligencja 4
Charyzma 1

Walka Wręcz:
Walka młotem: 5
Walka mieczem 0 +1
Alchemia 2


- Wielki 10 kilowy młot pokryty runami[broń specjalna]
- Wielki 8 kilowy młot przywiązany do pleców

- 20 sztuk złota
- maszynka do tworzenia wspaniałego trunku zwanego samogonem
- zestaw przypraw i składników do samogonu
- 10 kilo ziemniaczków które starczą do stworzenia 5/6 litrów samogonu
- Naramienniki z kolcami na które można nadziać przeciwnika.
-Ubranie
- Koszula biała
- porządne skórzane buty
- porządne spodnie
- kurtka

- mniejszy młot do pracy w kuźni ok. 2 kilo.


Mam nadzieję że ujdzie w tłoku.
ps. w twierdzy dałem podobne więc ostrzegam że tamto to też ja więc to nie plagiat

zkajo - 2008-08-05, 14:47

Lekko zmieniłem ale spox. Śmierdzi mi tu lotrem ale dobra, ujdzie ;)
Arboris - 2008-08-05, 19:51

Cóż, nawet historia nie zmieniona... Nadal są tam takie terminy jak "Dale" i "Twierdza", ale to nie ja jestem adminem i tego się trzymajmy :-P
zkajo - 2008-08-05, 20:09

No cóż, dobra, damy chłopakowi szansę ;) Twierdza - Telding to w sumie twierdzą jest ;)
Rudlis - 2008-08-08, 00:23

Imię: Imlin Dum

Wiek: 68 lat

Płeć: Męszczyzna

Rasa: Krasnolud

Wygląd: Imlin wzrostem nie przewyższa swoich Długobrodych towarzyszy. Twarz zakrywają mu długie, brązowe włosy. Jego broda jest tak długa, że podczas walki ma ją za pasem by nie przeszkadzała. Niegdyś nosił zdobione złotem zbroje płytowe lecz po Wielkiej Wojnie stracił je. Teraz zadowala się kolczugą sięgającą mu do kolan. Jego brzuch przytrzymuje szeroki skórzany pas. Na plecach znajduję się oburęczny topór, którym walczy. Darzy go wielką miłością, ponieważ nie raz ratował mu życie. Przy pasie nosi trzy małe nożyki do rzucania. Jego buty wykonane są z twardej, byczej skóry.

Historia: Imlin urodził się w wiosce gdzieś na południu Eredanu. Wychowywał się w rodzinie pełnej miłości lecz jego ojciec był dla syna surowy. Było to ściśle powiązane z chęcią ojca, nie chciał by Imlin wyrósł na „mamisynka”. Od młodego szkraba ojciec uczył go posługiwania się bronią. Szczególnie dobrze wprawił się we władaniu Toporami. Dorastał w domu. Gdy osiągnął wiek około 30 lat wybuchła Wojna, którymi prowodorami byli Ludzie, potem nazwali ją Wielką Wojną. Wraz ze swoimi współplemieńcami bronili się przed ludźmi lecz w końcu polegli. Wśród żyjących był Imlin. Na wojnie poległ jego ojciec. Od tamtego czasu nie nawidzi ludzi. Ma do nich żal, lecz z przymusu nieraz musiał zakładać z nimi pakt. Błąkając się po kontynencie trafił do Teleding. Nie wiedział czego może się spodziewać, przekroczył próg bram...

Statystyki:

Siła: 9
Zręczność: 5
Inteligencja:
Charyzma: 3

Umiejętności:
Walka wręcz (oburącz): 3
Parowanie: 1
Walka na dystans: 2
Zdolności przekonywawcze: 1

Ekwipunek:
- Oburęczny Topór Rodu Dumów( broń specjalna)
- Mieczyk (o długości ostrza 60 cm)
- Hubka i krzesiwo
- Plecak
- 15 m liny
- śpiwór
- kolczuga
- 0,5l butelka dobrej gorzały
- 20 sz

drugi come back :D Ale mnie ominęło ależ jam Dekiel :D

zkajo - 2008-08-08, 00:25

Miejmy nadzieję tym razem o nas nie zapomnisz :mrgreen:
Witamy z powrotem lisku xD

Gość - 2008-08-14, 16:53

Imię: Prawdziwe od dawna nieznane światu, zwana jednak Tygrysicą

Wiek: 25 lat

Płeć: Kobieta

Rasa: Człowiek

Historia:

    Nie mam pojęcia, skąd pochodzę. Naprawdę! Pierwsze, co pamiętam, to kilka scen z moich treningów, gdy miałam pięć lat. Mój Mistrz twierdził, że zaczął mnie szkolić, gdy miałam trzy lata, widząc spory potencjał. Byłam jego jedyną uczennicą, jedyną towarzyszką życia zresztą...

    Przestań się tak obleśnie gapić! Nie taką towarzyszką...

    Przez ponad 20 lat szkolił mnie w sztukach walki, których był niezrównanym mistrzem. Twierdził, że opanowałam do perfekcji styl tygrysa, choć przy nim zawsze czułam się jak nowicjuszka. Z racji mych zdolności nazwał mnie Tygrysicą... i tak już zostało.

    Czemu zatem jestem tutaj? Wierzcie mi, nie z własnej woli! Nawet największy mistrz musi czasem ulec, gdy ma przeciwko sobie armię... Tak też się stało. Odbywałam właśnie samotny trening w górach - jako iż trzeba Wam wiedzieć, iż mieszkaliśmy w górach opodal Kreslaru - gdy usłyszałam hałas ze strony domu. Biegnąc tam, widziałam hordę zielonoskórych, walącą w dół ścieżki, niosąc grubo spętanego Mistrza... nigdy więcej go nie widziałam.

    Dobiegłam do domu, zastając tam wyłącznie pobojowisko, wiele zielonych trupów... ehh. Pobiegłam śladem porywaczy, ale nie mogłam... nie potrafiłam... zawiodłam.

    Dowlokłam się do domu, pomna nauk Mistrza zachowując wewnętrzny spokój. Przeanalizowałam sytuację, wzięłam, co było mi potrzebne i ruszyłam w świat, jakże bowiem inaczej mu pomóc? Cóż osiągnęłabym, siedząc w miejscu?

    Tak jakoś wyszło, że trafiłam tutaj... I zostałam ciepło przyjęta. Mam też cichą nadzieję, że jeszcze nadarzy się okazja, aby odnaleźć mego mentora...

    Czy mam uraz do zielonych? Nie. Wendetta to rzecz niegodna, daleka jestem od zniżania się do niej...


Wygląd: Wysoka (około sześciu stóp), ciemnowłosa kobieta, w prostym, wygodnym i nie krępującym ruchów stroju.


Statystyki i umiejętności:

    Siła: 5
    Nie siła jest najważniejsza, mawiał Mistrz... jeśli tylko wystarczy Ci umiejętności, siła staje się zbędna! Daleko mi jednak do jego talentu, więc cieszę się swymi mięśniami.
    Zręczność: 7
    Podstawą jakiejkolwiek sztuki walki jest bezsprzecznie zręczność. Czy może zatem dziwić ona u mnie?
    Inteligencja: 2
    Zgoda, nie jestem może szczególnie obeznana ze światem i tak dalej... ale przynajmniej umiem się ładnie wyrażać...
    Charyzma: 1
    Ludziom łatwo uwierzyć chyba tylko w to, że niełatwo mi uwierzyć. I nie chodzi tu o to, żebym opowiadała niestworzone historie... po prostu nie jestem zbyt przekonująca... ostatecznie w życiu nie musiałam się z nikim kłócić...

    Walka wręcz - styl tygrysa: 2
    "Moje ciało jest moją bronią" - to maksyma każdego poważnego wojownika. I, rzecz jasna wojowniczki...
    Walka wręcz - broń dwuręczna: 2
    ...gdy jednak nadarza się okazja, kawał długiego kija również może się przysłużyć nabiciu kilku guzów!
    Parowanie: 2
    Czymże byłabym, gdybym nie była w stanie uniknąć ciosu przeciwnika?
    Walka dystansowa - shurikeny: 1
    Wprawdzie nie jest to najważniejsza umiejętność, liznęłam również nauki rzucania shurikenami...


Ekwipunek:

    - 20 sztuk złota
    To wszystko, co zdołałam znaleźć w domu. Wszak pieniądze nie były nam potrzebne do życia...
    - kilkanaście shurikenów
    Duma mojego mistrza, wykonane przez krasnoludów z hartowanej stali, ostre jak brzytwa, szybkie jak błyskawica...
    - skórzane karwasze i nagolenice
    Zbroja to śmierć dla sztukmistrza (lub mistrzyni, oczywiście) walk. Parowanie ciosów rękami lub nogami może jednak zaboleć - i to poważnie, więc drobny skórzany dodatek do ubioru nie zaszkodzi...


Czy znajdzie się miejsce dla klimaciary? :)

Byłabym wdzięczna, gdyż mam kilka pomysłów, lecz nie wiem, czy zostaną przyjęte ;)

A tak a'propos, witajcie ;)

Tygrysica - 2008-08-14, 17:09

Hej, nawet nie zauważyłam, kiedy mnie wylogowało... dziwne...

W każdym razie powyższy post jest mój ;)

Chomik_Zaglady - 2008-08-14, 19:19

Heh, no walki wręcz raczej ci nie przyjmą, nie pamiętam ile razy apelowałem o to do zkaja i Vanilli o wprowadzenie takowych... Napisałem nawet artykuł... Eh...
Tygrysica - 2008-08-14, 19:24

A to przykrość...

Chyba będę musiała od nowa wszystko pisać :-(

Chomik_Zaglady - 2008-08-14, 19:26

Nie, nie.
Zobaczymy, mnie zkajo przyjął walkę naręcznymi szponami, więc się zobaczy :p

Arboris - 2008-08-14, 20:43

Ale naręczne szpony to trochę coś innego. Walka wręcz ma takie ograniczenia, że co rękami zrobisz komuś odzianemu w płytówkę?? Teoretycznie mu nawet siniaka będzie trudno nabić, nie mówiąc o samej walce.

Takim szponem masz szansę kogoś zranić, omijając/przebijając pancerz.

Więc jeśli cenisz sobie klimat wschodnich sztuk walki, proponowałbym za broń wziąć np. katanę, która potrafi narobić niezłego zamieszania, lub inną broń (można pofantazjować, jak ja:P Po oblężeniu pójdę jeszcze do kowala, może mi ją nieco przerobi.)

Chomik_Zaglady - 2008-08-14, 20:51

No toć pisałem, walka wręcz ma być boostowana magią :p
Tygrysica - 2008-08-14, 20:55

Ależ panowie, gościowi w płytówce mogę zrobić bardzo dużo :)

Począwszy od tego, że będzie niezgrabny, mogę go szybko powalić na ziemię, zajść go od tyłu, ew. uderzyć z wyskoku... Dłonią dużo łatwiej zadać precyzyjny cios niż jakąkolwiek bronią :)

A w ostateczności mogę chwycić sporą lagę jako broń dwuręczną :D

Arboris - 2008-08-14, 21:05

Niestety zajście od tyłu niewiele da... Do wywrócenia także będzie trochę siły potrzebne, szczególnie jak się gość zaprze. Jeśli w planach było uderzenie w kark, to muszę uprzedzić, że mogłoby się okazać powodem bólu dla ręki, gdyż często hełmy osłaniały także cały tył głowy, łącznie z karkiem. tak czy siak, ja to przedstawiam od gorszej strony, a to przecież Zkajo, faust i Vanilla jak jest decydują o tym, nie ja, więc nie wtrącając się dalej pozostawiam sprawę do rozsądzenia i tak nic nie zdziałam.
Tygrysica - 2008-08-14, 21:13

Wywrócić można różnymi sposobami, mogę go na przykład podciąć :)

Zresztą, mogłoby być niełatwo - na tym polega życie ;) Na stawianiu czoła przeciwnościom :)

Chomik_Zaglady - 2008-08-14, 21:29

Odejmij 1 od walki wręcz i dodaj 1 umiejętności magicznych. Potem jako czar dodaj wytworzenie niewidocznego magicznego ostrza wokół dłoni - walka wręcz ale jednak siła ostrza. Możesz też pokombinować z innymi efektami dodatkowymi. Po cholerę gościowi płytówka jeśli będzie miał ostrze w bebechach ;P
Tygrysica - 2008-08-14, 21:44

Nie zrozum mnie źle... ani nie weź tego ofensywnie... ale to już nie jest to samo.

Staję się w ten sposób czarodziejką, dodatkowo wyszkoloną w machaniu mieczem... I cały klimat postaci idzie precz ;)

Chomik_Zaglady - 2008-08-14, 21:48

No, niestety ale jak się nie ma co się lubi...
A tak wogóle to offtopa robimy więc może założyć temata w offtopicu?

Arboris - 2008-08-14, 21:49

Oj chomiczku, nie psuj wizji postaci Pani, bo marchewki nie dostaniesz... Tak, ciasteczka też :mrgreen:
Gość - 2008-08-14, 23:48

Imię: Tulkas
Człowiek: 37 latek
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek

Historia:
Z początku... na właściwie powinno się zacząć od początku. Pan spotkał panią i się z nią ożenił no i w nocy... niech każdy się rodziców zapyta. Po 8 miesiącach i 2 tygodniach pani poczuła że brzuszek zaczyna ją leciutko boleć. Pół godziny później na świat przybył Tulkas. Jako że jego tatuś był sołtysem wsi wydano taką imprezę jakiej świat nie widział [przynajmniej w tej wsi]. Do opieki Tulkasa który dobrze wyszedł z zbyt szybkiego dołączenia do grona żywych wyznaczono dwie bardzo miłe panie. Niestety impreza przeciągała się i dwie panie znużone usnęły. W tym czasie w pobliżu grasowały bandy dzikich ludzi[tych z pustyni] próba wproszenia się na imprezę nie powiodły się i dzicy ludzie pogłówkowali i wygłówkowali że jeżeli dowiedzą się z jakiego powodu jest ta impreza łatwiej będzie się wprosić. Po wysłaniu zwiadowców rpzbili obóz niedaleko wsi Tulkasa. Gdy po miesiącu wrócili[wężykiem] uszczęśliwieni zwiadowcy że udało im się wprosić i że urodził się jakiś chłopczyk. W tamtej chwili udało się wprosić reszcie bandzie dzikich ludzi. Impreza trwała pół roku. Tulkas który był stale pilnowany urósł i przytył. Przez ten czas dzicy ludzie połączyli się z ludźmi ze wsi i powstała nowa wieś. Po 9-miesiącach Tulkas skończył roczek a 60 pań które mieszkały we wsi poczuły dziwne uczucie w brzuszku. Po pół godzinie w największym pomieszczeniu wsi w którym zrobiono tymczasowy żłobek obok rocznego Tulkasa leżało 60 innych bachorów które niemiłosiernie darły twarze. Zaczęła się kolejna impreza. Dwie panie które pilnowały dzieci postanowiło popełnić samobójstwo. Na szczęście z powodu zakończenia się imprezy z powodu braku surowca zostały od tego odwiedzione. Gdy po 7 latach które nie były zbyt udane a większość ludzi głodowała[w małym stopniu ale zawsze] zebrało się zebranie. Postanowiono że pomysły kanibalizmu i masowego samobójstwa odpadły ale postanowiono że stworzą oddziały wojskowe z dzieci i darują je na służbę namiestnikowi. Jako że dzieci od najmłodszych lat były hartowane odznaczały się niezwykłą siłą i wytrzymałością. I rozpoczęło się szkolenie. Po 10 latach Tulkas był jednym z 61 najlepszych wojowników wszech czasów. Przez ten czas często polował na orki które przybywały mordować, grabić i gwałcić. Jako że Tulkas nie chciał zostać zgwałcony był jednym z najzagorzalszych wrogów orków. W wieku 36 lat wyruszył z wieściami do stolicy. W tym samym czasie cały świat[oprócz tetlingu i nowej wsi] został podbity przez orków Tulkas osiadł na stałe w stolicy.

Jeżeli chciecie to przetłumaczyć na poważniejszy ton to po prostu wyobraźcie sobie życie młodego spartiaty

siła:9 +1
zręczność: 4
inteligencja:1
charyzma:0 +1

Walka mieczem jednoręcznym: 3+1
Walka włócznią: 2
Miotanie włócznią: 2

Ekwipunek:
- Włócznia z ostrzami na obu końcach
- miecz jednoręczny[ taki sam jak w 300 - bardzo fajne załamania według mnie, broń specjalna]

- Tarcza
- Zbroja:
- Kirys[jak 300]
- naramienniki
- hełm[ z 300 z takim fajnym piuropuszem]

Ubranie:
- spodnie ze skóry
- kaftan ze skóry
- brzytwa
- grzebień
- 20 sztuk złota

Wiem że historia większość z was może zdenerwować ale tu lubię pofantazjować, w grze zachowuję się normalnie więc bez załamywania się.

Tulkas - 2008-08-14, 23:53

To ja - jażeli macie wieszać to ktoś inny.
Chomik_Zaglady - 2008-08-15, 00:07

Spartańscy hoplici nie nosili zbroi w filmie (swoją drogą - tu przegięli - hoplita to CIĘŻKOZBROJNY piechur, choć niektórzy twierdzą że w ten ostatni bój Lełonidas & company ruszył bez zbroi, namaszczony oliwą :p ) przecież.
zkajo - 2008-08-15, 11:53

Tygrysica:

Imo dość ciekawe kompilowanie Wschodu oraz Eredanu. Masz u mnie plusa ;) Jednak, w grze napotkałabyś wiele trudności. Samurajowie czy ronini, używali katan oraz mieczy, nie pięści ;P

Proponuję byś używała czegoś jak np. metalowe szpony. Wątpię by twoje pięści zrobiły co kolwiek masywnemu orkowi.

Tulkas:

Błagam cię na wszystkie świętośći. Zrób jakąś historię która jest bardziej poważna i ma... więcej wspólnego z naszą grą ;-) Naprawdę zależy nam na klimacie, a historia postaci jest niesamowicie ważna. Spójrz np. na Arborisa. Jego historia była klimatyczna, oryginalna, i stał się dość ważną postacią z którą pokładam wielkie nadzieję. Ba! Mam nawet co do niego mrooooczne plany :mrgreen: Arboris stał się mrocznym magiem, który także włada naturą. Mam nad nim lekką kontrolę, i nasz elf służy Beliarowi ;-)


Faust powinien zająć się rekrutacją. O ile nie będzie go przez kilka następnych dni, zrobie to ja.

Faust272 - 2008-08-15, 11:56

Pozabijam za spam.

Zaraz dopisze resztę tylko się muszę uspokoić. Każdy następny post po moim nie będący zgłoszeniem skasuje bezwarunkowo.

Tygrysica

Witamy w Grze. KP dodałem do Gry, ale oczywiście musiałem wprowadzić parę zmian. Zajrzyj do Kart Postaci i sprawdź czy Ci odpowiada. Notki wypisane przez Ciebie pryz Ekwipunku i umiejętnościach były ciekawe, więc przeniosłem je do historii. Zapisałem Ci trochę więcej przedmiotów w ekwipunku. Po prostu sprawdź, a wszelki wątpliwości na pm-kę proszę.

Nie ma nic do zarzucenia odnośnie stylu Tygrysa, ale będziesz musiała barwnie i realistycznie opisywać walkę.

Tulkas

Twoja Historia jest trochę za bardzo ekscentryczna jak na mój gust. Myślę, że powinieneś nad nią jeszcze trochę popracować. I nie "tetling", tylko Telding.

Tulkas - 2008-08-15, 20:53

Imię: Tulkas
Człowiek: 37 latek
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek

Wygląd:
Wysoki, dość barczysty, włosy oraz oczy kruczoczarne.

Cechy charakteru:
Odważny, dumny, trochę zbyt zaufany we własne siły i gardzący orkami.

Historia:
Tulkas urodził się w Teldingu jako syn jednego z najpotężniejszych magnatów. W wieku 16 lat po ukończeniu edukacji przeprowadził się do dziadka po burzliwej kłótni z ojcem który chciał by Tulkas został bankierem tak jak jego ojciec. Po przeprowadzeniu się do dziadka usłyszał że 6 pokoleń jego przodków było marszałkami dopiero dziadek nie widząc następcy[miał tylko córkę matkę Tulkasa] zrzekł się tytułu. Tulkas po długich namowach dziadka postanowił wstąpić do armii która szykowana była do pokonania oddziałów orków. Tulkas który wyruszył w wieku 21 lat był dumny siebie i wyniosły. Gdy wracał 3 lata potem jako jeden z niedobitków potężnej armii był zmizerniały i słaby. Gdy tylko pojawił się u progów domu dziadka został siarczyście spoliczkowany za "niewystarczające wysiłki". Dziadziuś postanowił temu zaradzić i przez resztę swego życia tworzył z Tulkasa maszynę do zabijania trenując go i inwestowaniu w niego swych wszystkich pieniędzy. Gdy po śmierci dziadka Tulkas wstąpił do wojska znów był dumny i butny.

siła:9 +1
zręczność: 4
inteligencja:1
charyzma:0 +1

Walka mieczem jednoręcznym: 3+1
Walka włócznią: 2
Miotanie włócznią: 2

Ekwipunek:
- Włócznia z ostrzami na obu końcach
- miecz jednoręczny[ taki sam jak w 300 - bardzo fajne załamania według mnie, broń specjalna]

- Tarcza
- Pancerz:
- Kirys[jak 300]
- naramienniki
nagolenniki
- hełm[ Z wytopionym smokiem ma górze i wykonany przez krasnoludów. Podobny jaki posiadał Turin z "Dzieci Hurina" ]
Ubranie:
- spodnie ze skóry
- kaftan ze skóry
- brzytwa
- grzebień
- 20 sztuk złota

wiem że historia znów nędzna ale nienawidzę pisania historii szczególnie jeżeli nie mam pomysłów jak dziś.

Dam Ci szansę. Pisz klimatyczne posty żebym nie musiał tego żałować.

Zerminator - 2008-08-17, 10:52

Rendav Novigerd
Człowiek 16 lat
Płeć: Mężczyzna

Historia postaci:
Rendav to ponury człowiek pochodzący z mroźnej północy. Rendav jest nieustępliwy. Ciągle poszukuje wiedzy. Chce być najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Aby tego dokonać potrzebuje więcej czasu niż daje mu na to życie. Właśnie dlatego jego obecnym celem jest stanie się nieśmiertelnym. Rendav jest bardzo inteligentny i na dodatek pozbawiony skrupułów co daje niszczycielską mieszankę.

Niegdyś dumny ród Novigerd był panem północy. Jednak z nastaniem wojny ród rozpadł się, a Rendav jest jednym z kilku ostatnich potomków tego szlachetnego rodu. Gdyby był ostatni ród na pewno by niemiał szans na odbudowe gdyż Rendava nie obchodzi jego pochodzenie. Na szczęście kilku dalekich krewnych miało dość siły by ochronić choć część włości i teraz odbudowują ród na północy. Jednak nie bez znaczenia jest fakt że Rendav pochodzi w prostej linii od samego Dovena, założyciela rodu. Dzięki temu że jest głównym potomkiem Dovena, Rendav jest w stanie używać tajemniczego miecza Drach’nyen. Podobno jest w nim zaklęta wielka moc. Mimo że Rendav słabo posługuje się mieczem ciągle nosi go przy sobie ze względu na jego rzekome specjalne właściwości. Życie Rendava ciągle jest narażone przez jego krewnych gdyż tylko ten kto ma ten miecz może być wodzem rodu Novigerd. Tak więc jedyną szansą na odbudowę rodu jest pozbycie się Rendava i odebranie mu miecza na co on nie wydaje zgody. Zabił już 2 krewnych tylko dlatego że podejrzewał ich oto że czyhają na jego miecz.

Rendav zawsze uwielbiał magię. Bardzo szybko ją przyswajał. Już jako dziecko potrafił używać prostszych zaklęć. Ostatnio zajął się także alchemią. Zdziwiło go odkrycie jak wiele ta dziedzina wiedzy może mu dać. Teraz przybył do miasta. Uważa że w mieście wreszcie będzie mógł prowadzić swoje badania.


Statystyki i umiejętności:
Siła 4 (+1)
Zręczność3
Inteligencja 8
Charyzma0 (+1)

Walka bronią dwuręczną lev1 (+1)
Alchemia lev2
Zdolności magiczne lev4

Ekwipunek:
Czarna szata
Srebrna maska
Mieszek ze złotem
Czarny pas (skórzany nie w karate  )
3 puste szklane butelki (mam nadzieję że liczone jako 1 przedmiot)
Torba na pasie
Miecz Drach’nyen (dwuręczny)
Kostur (z czarnego drewna)
20sz

Recepty:

Trucizny:

Jad małej stonogi
- wymagany poziom alchemii: 2
- rana, kontakt z krwią
- cena: 90 sztuk złota za fiolkę
- działanie: ofiarę nachodzi lekki dreszcz i odrętwienie kończyn; zmniejsza to zręczność ofiary o 1k4 punkty; czas trwania: 5 - 6 godzin
- składnik

Śluz ślimaka kolczastego
- wymagany poziom alchemii: 2
- spożycie
- cena 110 sztuk złota za fiolkę
- działanie: płyn przedostaje się do mięśni ofiary i rozrasta się tam powodując tworzenie się tymczasowej tkanki tłuszczowej. Zmniejsza to siłę o 1k4 punkty; czas trwania 7 – 8 godzin.
(działa tylko zmieszane z płynem!)

Mikstury:

Krwawnik
- wymagany poziom alchemii: 1
- spożycie
- cena 100sz za fiolkę
- działanie: przyśpiesza krążenie krwi dzięki czemu posiadacz jest bardziej pobudzony ale z ran wypływa więcej krwi. +1 do umiejętności opartych na sile i zręczności, +2 do otrzymywanych obrażeń
- Wykonanie: 2 garście wysuszonych liści dębu, zmielona purchawka, wątroba czarnego wilka i czerwony proszek alchemiczny

Zmyślec
- wymagany poziom alchemii: 2
- Spożycie
- cena 140sztuk złota za fiolkę
- Działanie: wyostrza zmysły. Postać dostrzega szczegóły i ma o 5% wieksze szanse na udane trafienie krytyczne oraz na unik. Jeżeli osoba po wypiciu tej mikstury otrzyma ranę krytyczną musi zdać test ( rzucić 50% lub więcej). Jeśli się nie uda jest ogłuszona na turę z powodu ogromnego bólu płynącego z wyostrzonego zmysłu dotyku.

Ogólnie całkiem kulturalnie. Witamy w grze. Co do receptur to wątpliwości budzi we mnie "Zmyślec". Na razie wstrzymam się z wprowadzeniem go do Twojej KP. Natomiast Krwawnik i kolczasty ślimak są spoko i wprowadzę do poradnika alchemicznego, oczywiście napiszę, kto jest pomysłodawcą.

Trochę zmieniłem opis Krwawnika.

Sprawdź swoje KP, ewentualne wątpliwości proszę zgłaszać na pm-kę lub gg.

Vakunne - 2008-08-21, 13:05

Imię: Vakunne, syn Andurila z dynastii Blacków
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Elf
Wiek: 70 lat

Historia postaci:

    Urodzony równo siedemdziesiąt lat temu Elf.
    Nieznający swoich rodziców(wpajano mu, iż pochodzi od rodu Blacków i tajemniczy korbacz, który był przed nim chowany, należy do niego) rozpoczął życie w rodzinie zastępczej. Tam, traktowany jak pomiot z rąk krasnoludzkiej rodziny zastępczej, nie posiadał nawet imienia. Zwany był Odmieńcem, ze względu na wzrost.
    Jedynymi rozrywkami codziennymi, w dobie ciężkiej pracy na roli, a czasami w kopalni, było zabijanie zwierząt, ponieważ uważał,że to potrafi najlepiej.
    Gdy zauważono, że naprawdę nie byle jak mu to idzie, nie musiano długo czekać, by zabił rodzinę zastępczą i trafił do przytułku.
    Otrzymał psa od dyrektorów widzących, iż nie zaklimatyzował się w codziennym życiu z resztą wychowanków. Co noc potajemnie wymykał się z budynku i chodził z nim na łowy. Pewnego razu spotkali zbyt potężnego przeciwnika, Smoka. Cudem udało przeżyć się Vakunne'owi, niestety psu już nie.
    Rozwścieczony stratą najlepszego przyjaciela,jedynego kompana w życiu, poprzysiągł zemstę wszystkim smokom jakie gdziekolwiek spotka.
    Dostał na pocieszenie skierowanie do świątyni,ponieważ uwilbiał wysłuchiwać legend i mitów,co uznano za powołanie. Tam poznał rzecz,która stała się jego kompanem - HAZARD.
    Niedługo potem wyrzucono go z klasztoru, z powodu nadmierniego grania w karty i kości, jak również nadmierną uciążliwość, częściej zwaną zawarcaniem du - głowy. Dzięki drugiemu powodowi, zyskał przydomek, który wdzięcznie nosi, Cierń.
    I tak przez resztę dotychczasowego życia ćwiczył kunszt Modlitw, szukając sobie miejsca na przenocowanie. Jak dokładnie tu się znalazł? Nie wiadomo...On sam nawet tego nie wie


Statystyki i umiejętności:

    Siła: 7+0
    Zręczność: 7+0
    Inteligencja: 1+0
    Charyzma: 0+2

    Walka Wręcz: 3+0 [Broń segmentowa]
    Walka Dystansowa: 3+1 [Łuk]
    Parowanie: 1


Ekwipunek:

    Srebrny Łańcuch [ok.2,5m]
    Przekazywany przez pokolenia Korbacz Blacków, wyszedł z pod młota i kowadła założyciela i pierwszego przodka dynastii.Jest wykuty z Adamantytu.Jego przeznaczeniem było zabijanie smoków, lecz ogień stopił surowiec, a Korbacz stał się nadnaturalnie ciężką bronią, która jakimś sposobem potrafi nie przenikać duchów...Jest tak ciężki, że Vakunne ledwo go unosi, a co dopiero walczy - Nieużywany.
    Zwykła skórzana, wszystkie elementy zostały przefarbowane na srebro.
    Koc
    Śpiwór
    Torba
    Bukłak
    Krzesiwo
    20 sztuk złota
    Ubranie:
      Turkusowy, kapłański płaszcz, z kapturem...Rzecz dająca do myślenia nad przeszłością.
      Długie, czarne mokasyny, z licznymi ozdobami w kolorze krwi
      Pas, to złoty sznur, zawiązany tuż pod brzuchem
      Amulet: Pentakl Salomona, wytworzony z miedzi i mosiądzu, mający pomagać w kształceniu nowych umiejętności.


Zaliczone

Convectum - 2008-09-16, 21:06

Imię: Inehgar
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Elf
Wiek: 50 lat
Wygląd: Jest bardzo chudy, nawet jak na elfa. Widać to wszędzie, na wciągniętych policzkach, łydkach, ramionach, wszystko wygląda jakby opierało się wyłącznie na kości. Jego głowę okalają kruczoczarne, spadające do ostatniego żebra włosy, spięte w kitę brązowym sznurem. Gdyby nie fakt, iż posiada długie, szpiczaste uszy, nie byłoby ich zapewne widać. Na jego twarzy znajdują się bardzo duże oczy, w środku nich bardzo wąska źrenica, jak u kota. Otoczona jest ciemnoniebieską tęczówką, karminowe, małe usta i równie mały zadarty nos. Jest dość wysoki, ma około dwóch metrów.

Historia postaci:

    Urodzony… Nawet stosunkowo niedawno, jak na elfa. Nie miał tak łatwego dzieciństwa, jak większość.

    Gdy miał sześć lat, miał szansę spotkać się z naprawdę okropnym widokiem. Podczas jego nieobecności, spowodowanej zabawą z kolegami, jak normalne dziecko, spłonął, w niewiadomych o dziś okolicznościach jego rodzinny dom. Obraz szczątków domu i zwłok jego rodziców odbił się w jego psychice i pozostał w umyśle na zawsze, krzywiąc miarę przyzwoitego zachowania.

    Nie warto wypytywać o jego historię, gdyż można źle skończyć. Jest nadpobudliwy i cechują go bardzo nieprzemyślane działania. Często oraz bardzo szybko popada w nałogi, powstawały już podejrzenia, iż jest sługą Beliara, stworzonym do tego, by sprowadzać na złą drogę zaufanych znajomych. Wszystko przez to wydarzenie… Mimo to jest dość przykładnym wiernym.

    Powracając do historii, resztę życia spędził w domostwie dziadków, lecz znów nie była to sielanka. Dni trwały pod znakiem ciężkiej pracy, związanej z życiem na wsi. Niby takie małe, nieszkodliwe zajęcia, niestety, zwieńczone wieczorami powiązanymi z treningami kunsztu wojennego. Dziadek potajemnie wyrywał go ze snu i w naprawdę bolesne, okropne sposoby nauczał posługiwać się orężem, głównie brońmy do walki dystansowej, dziad był zasłużonym weteranem wojennym w tylnych szeregach łuczników. Jeśli cokolwiek mu nie wychodziło, był karany chłostą, biczem, ale ogólnie uderzano go wtedy czym popadnie. Był również niesamowicie słabo odżywiany. Taka ‘dieta’ połączona z wysiłkiem fizycznym doprowadziła go do jeszcze większego, niż poprzednio, rozłamu psychicznego. Pewnego razu, gdy tylko wyuczył się podstawowych umiejętności, wybił całą wieś, w której zamieszkiwali jego opiekunowie.
    Następnie jego dzieło przypisała sobie szajka bandytów, która właśnie szykowała się do ograbienia owej osady, po to, by zasłynęli i wzbudzali postrach. Wybili pozostałych niedobitków, podpalili domy oraz zabrali wszystkie kosztowności, pieniądze, broń i trunki jakie znaleźli. Nie zabili jednego, właśnie owego, trzydziestoletniego wówczas elfa. Po prostu go nie znaleźli, nie dali rady wejść do domu w którym przebywał, a w momencie podpalenia, Inehgar uciekł przez okno. Nie miał wyjścia, nie mógł przecież mieszkać w wyludnionej wiosce, gdzie nic już go nie trzyma… Wyruszył w poszukiwaniu jakiegoś lokum, gdzie spędzałby noce i potrafiłby wyszkolić się bardziej w walce, by jednak coś w życiu potrafić, acz pozostawało mu tylko to. W podróży do Helfing, najbliższego większego miasta, w połowie drogi spotkał się z oporem, z bandziorami. Oczywiście wyposażony desperat zrobił tylko to, co przyszło mu pierwsze na myśl.

    Rozcięli mu obydwa łuki brwiowe, co niewątpliwie miało doprowadzić do oślepienia, ale, ponieważ banici byli partaczami, zepsuli i tą robotę. Strumienie krwi wlewane do oczu osłabiły jedynie wzrok (pogorszył się o jakieś ledwie 2%), lecz nie pozbawiły go. Doczołgiwał się pięć dni, nie mogąc przyzwyczaić do zamazanego widoku, wszystko widział jak przez mgłę, mimo, iż widział nawet dobrze, to tak nagła zmiana zawsze przeszkadza. Po paru dniach przygarnięto go do o wiele mniejszej grupy, niż tamta, złodziei. Grabili mniejsze osady, byli kieszonkowcami itp. Ich banda nieustannie powiększała się o kolejnych wyrzutków. Gdy uznano, iż pora nie większy ,,wypad”, udali się do Medril. Tam zostali rozgromieni, przy pierwszej nieostrożnej próbie kradzieży, przez strażników. Tych, którzy przeżyli, zamknięto w więzieniu w Sargan, z uwagi na małą ilość cel w mieście, które stało się miejscem klęski. Udało mu się uciec, zwyczajnym szczęściem, podczas buntu więźniów (przekonał bandytę w celi naprzeciwko, że ,,Wcale nie musi tak żyć”, a owy powiedział to pozostałym, zadziałało to na tak bezrozumne istoty), walki z patrolem strażniczym, uciekł przez nisko położone, okno, piłując kraty.

    Kolejne dwadzieścia lat spędził na wyżebrywaniu rzeczy, niektórych dorobił się sam, pracując na zbiorach w polu, górnictwie i pilnowaniu zwierząt. Przez te lata zapomniał już, jak kraść, nie chciał mieć z tym nic wspólnego, nic nie pamiętać.
    Jest nadal, mimo czasu, ścigany przez prawo, więc znalazł się tu, w Telding, tylko przez ucieczkę… Ucieczkę przed przeszłością. Trafił w moment orkowego oblężenia, więc dostał się do Cytadeli, dołączając do grupy podróżników, mających przyprowadzić porządek Eredanowi.




Statystyki i umiejętności:

Siła: 2+0
Zręczność: 10+0
Inteligencja: 2+0
Charyzma: 1+2

Walka wręcz [Oburęczność]: 1+0
Walka Dystansowa [Broń Miotana - Sztylety]: 4+1
Uniki: 1+0
Perswazja: 1+0

Ekwipunek:

    Spory mieszek sztyletów do rzucania
    Zwykła, podstawowa, w naturalnym kolorze, zbroja skórzana, dobrze obszyta brązowymi, lnianymi nićmi. Płaty niedźwiedziej i dziczej skóry, są zszyte tak, że nie widać najmniejszych odstępów. Na środku widnieje, wymalowany farbą krwawego koloru, znak, jest to koń, znajdujący się w kole.
    Koc, posłanie
    Hubka i krzesiwo
    Bukłak, na wszelkie trunki, zastępujący kubek
    Stara, wysłużona, była używana podczas polowań prze jego ojca w młodości, szarawa torba
    20 sztuk złota
    Ubranie:
      Brązowe spodnie z bufami, wyglądające jak z jakichś worków
      Lniana, biała, koszula, również z bufami, dzięki tym dwóm rzeczom (Spodniom i koszuli), mimo tego, że zrobione zostały z niespecjalnych materiałów, wygląda jak arystokrata, co dziwi większość społeczeństwa.
      Brązowe, wielkie rzemionki, oplatające również łydki.
      Pas, czarny, bez dodatków… No, może poza pozłacaną klamrą
      Nie nosi biżuterii

Faust272 - 2008-09-16, 21:21

Jesteś przyjęty. Zacznij pisać od Cytadeli. Całe miasto jest oblężone i pełne orków, jedynym miejscem gdzie możesz swobodnie się poruszać jest Cytadela.
freather - 2008-09-26, 18:06

Freather

Imię: Freather syn Fredora z rodu Anelgot

Wiek:115 lat

Płeć:Mężczyzna

Rasa:elf


Statystyki:
Siła 4
Zręczność 5
Inteligencja 3
Charyzma 3 (+2 od elfa)

Umiejętności:
Walka wręcz:
- jednoręczna 2
Walka na dystans:
- łucznictwo 2 (+1 od elfa)
Jeździectwo: 1
Walka na dystans (konna): 2
Kradzież:
Parowanie:
Alchemia:
Zdolności magiczne:
Zdolności przekonywawcze:
Handel: 1

Umiejętności bezpoziomowe:
- zdejmowanie futer ze zwierząt

Ekwipunek
Ekwipunek
- Cisowy zdobiony długi łuk z herbem rodu Anelgod pośrodku łuku (cięciwa wykonana z włosów elfów, a łuk wzmocniony magią[broń specjlna]), ( obrażenia 3 )
- zdobiony długi miecz (obrażenia 3)
- medalion z herbem rodu Anelgod,
- bukłak,
- hubka i krzesiwo,
- trzy pochodnie,
- pełna skórzana zbroja (lekko znoszona), (obrona 1)
- elficki płaszcz,
- elficki sztylet (obrażenia 1)
- kołczan z bydlęcej skóry ściągany rzemieniami
- 23 strzał kutych
- Zdobiona pochwa na miecz
- 48 sztuk złota
- nóż do oprawiania zwierzyny
- lisie futro

*czeladnik myśliwego Bartoka*


Historia: Freather mieszkał przez większość życia w swoim rodzinnym mieście Helfilingu. Przez wiele lat pracował jako myśliwy zarabiając na życie, ponieważ pochodził z niezbyt zamożnego rodu. Pewnego dnia skradając się przez las ujrzał resztki obozowiska. Podążał śladami istot, które rozbiły obóz i sądząc po jego stanie szybko go opuściły. Szedł lasem trzy dni ciągle tropiąc te istoty. Trzeciego dnia rano gdy ślady zaprowadziły go do jaskini w głębokim wąwozie został zaatakowany przez 3 orków. 2 udało mu się zestrzelić z łuku ale jeden go dopadł i zranił w lewą rękę. Jednak Freather nie zamierzał się poddać, ponieważ orki zabiły jego rodzeństwo w dzieciństwie. Przeczedł pomiędzy nogami orkowi i dźgnął go mieczem w plecy. Ork padł martwy. Przeszukując orki, Freather znalazł medalion jego siostry oraz sztylet swegzo brata. Oba nosi ze sobą do dziś. W jaskini znalazł złoto oraz broń. Wziął wszystko i udał się do miasta. Nie zastał już tam swojej rodziny. Wszyscy wyjechali z miasta bez niego. Sprzedał broń na targu. Okazało się, że to co znalazł w jaskini orków było bardzo wartościowe i sprzedał po okazyjnej cenie. Następnie wziął swój cały dobytek i przez trzy lata podróżował po lasach polując na orki. Teraz przybył na kontynent Eredan chcąc zniszczyć na zawsze orki.

Faust272 - 2008-09-27, 10:22

Freather jest dawnym graczem chcącym wrócić do gry. A komentowanie zgłoszeń w rekrutacji jest tylko moją działką, i nie lubię czytać kilku stron spamu by sprawdzić jedno KP. Usunąłem spam i proszę, żeby więcej takich postów-śmieci tutaj się nie pojawiało.

Freather - witamy w Grze.

Ildor - 2008-09-27, 19:16

Imię: Ildor syn kupca Morda z rodu Feagril
Płeć: Męszczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 36 lat

Historia postaci:

    Ildor urodził się podczas jednej z podróży swego ojca niestety podczas porodu zmarła jego matka. W wieku 5 lat ojciec wysłał go na naukę do uczonego Gawrela z Medril.
    W ciągu pierwszych lat nauki Ildor mógł tylko przyglądać się pracy swego mistrza jednak po dwóch latach zaczęła się prawdziwa nauka. Gawrel nauczył go podstaw alchemii niestety na tym skończyła się nauka Ildora, ponieważ kilka dni później jego mistrz zginął w jednym ze swoich eksperymentów. Niedługo po jego powrocie do domu wybuchła wojna. Musieli się z ojcem przeprowadzać z miasta do miasta. Na 13 urodziny dostał miecz półtoraręczny wykonany na polecenie jego ojca z dziwnego lżejszego do stali metalu. Rok później jego ojciec ciężko zachorował więc Ildor musiał go często zastępować w interesach. Po trzech latach jego ojciec umarł jednak przed śmiercią dał mu zniszczony sygnet rodowy.
    Po tym wydarzeniu pojechał do akademii wojskowej gdzie został przeszkolony i wcielony do wojska. Podczas jednej z potyczek z orkami jego oddział został zdziesiątkowany, on sam uszedł z życiem tylko dzięki szybkości i temu, że znalazł konia i uciekł. Nie wrócił do koszar tylko od najbliższego miasta gdzie sprzedał konia i wyruszył do swojej posiadłości. Gdy przybył na miejsce wszystko było zniszczone. Udało mu się znaleźć swoją skrytkę z pieniędzmi gdzie było 100 złota. Niedługo później usłyszał o odwrocie do Telding więc wyruszył jak najszybciej w drogę. Po przybyciu otworzył sklepik z jedzeniem jednak po krótkim czasie musiał go zamknąć z powodu braku zysków. Jakiś czas później zaczęło się oblężenie i musiał się wycofać do cytadeli gdzie się obecnie znajduje.


Statystyki i umiejętności:

[list]Siła: 4+1
Zręczność: 3+0
Inteligencja: 3+0
Charyzma: 5+1

Walka Wręcz[oburęczność]1: 1+1
Handel2: 3+0
Alchemia 3: 2+0
Jeździectwo 4: 1+0

Ekwipunek:

    Zwykły krótki miecz
    Wywarzony i specjalnie wykuty dla Ildora z nieznanego metalu znalezionego we wnętrzu meteorytu miecz półtoraręczny z mottem jego rodu "Kogo nie przekupisz tego orężem przekonasz".
    czarno-czerwona zbroja skórzana ze srebrną płytką na sercu z herbem rodu Feagril.
    Hubka i Krzesiwo
    możdzież alchemiczny
    3 puste flaszki na mikstury
    Skurzany plecak
    pas z kilkoma sakwami na zioła i komponenty alchemiczne
    Księga "Podstawy walki mieczem" opisująca gardy i ataki mieczem jednoręcznym, Oprawiona w skórę zabarwiona na zielono.
    20 sztuk złota
    Ubranie:
      skórzane czarne spodnie
      lniana koszula wyszywana złotymi nićmi
      wysokie buty z utwardzanej skóry
      miedziany sygnet z herbem rodu z śladami pozłacania pozostałość z czasów świetności rodu Feagril


Znane receptury:

Mikstura leczenia lekkich ran
- wymagany poziom alchemii: 2
- inne wymagania: inteligencja poziom 5
- spożycie
- cena: 35 sztuk złota
- działanie: leczy 1 ranę
- baza alchemiczna: woda
- składniki: korzeń Rebisu, włókno wątroby ssaków, łyżka miodu, 1 łyżka soku z dowolnego owocu
- receptura

Krwawnik
- wymagany poziom alchemii: 2
- spożycie
- cena 100 sztuk złota za fiolkę
- działanie: przyśpiesza krążenie krwi dzięki czemu posiadacz jest bardziej pobudzony ale z ran wypływa więcej krwi. +1 do umiejętności opartych na sile i zręczności, zadane rany liczą się podwójnie; działa 5 minut
- Baza alchemiczna: woda
- Składniki: 2 garście wysuszonych liści dębu, zmielona purchawka, włókna wątroby czarnego wilka i czerwony proszek alchemiczny
- receptura

Faust272 - 2008-09-27, 20:04

Jesteś przyjęty. Witamy w Grze. Sprawdź swoje KP, czy Ci pasuje.
Czarownik_Gaju - 2008-10-24, 19:58

Imię: Atai

Wiek: 36

Płeć: Mężczyzna

Rasa: Człowiek

Historia:
Atai jest Wojownikiem. Gdy miał 16 lat stracił rodzinĘ przez bandytów, którzy w nocy włamali się do jego chaty i zabili jego rodzinĘ i spalili jego chatĘ. W skutek czego uciekł do lasu. Jego rodzina była biedna. Atai pochodzi z miasta Telding. Po paru miesiącach znalazł go mistrz wschodnich sztuk walki: Shin Lou, był pochodzącym z Chin (!!! w świecie Endofdays nie ma czegoś takiego jak Chiny!!! w dodatku napisałes Chiny z małej litery) mistrz sztuk walki. Gdy znalazł Atajego, zaczął uczyć go sztuk walki. Atai traktował mistrza jako swego ojca. Gdy Atai miał 30 lat dostał od mistrza miecz i wyruszył zabijać złe istoty. Sztuk walki uczył się w świątyni ! (Jakiej świątyni! Wyznawcy Angrogha, Denagogha nie zajmowali się wschodnimi sztukami walki. Może Beliar, chociaż to chaotyczne bóstwo więc róznie z nim bywa). Władać mieczem uczył siĘ około 4 miesięcy, na_początku było bardzo_trudno, ale potem dał radę. Do Telding dostał się błądząc przed siebie. Swój ekwipunek znalazł po drodze.

Statystyki:
Siła: 5 +1
Zręczność: 5
Inteligencja: 3
Charyzma: 2 +1

Umiejętności:
Walka Wręcz [obUręczność]: 4 +1
Uniki: 2
Handel: 1

Specjalne Zdolności:
Ostrzenie Broni, Wyrabianie broni z Metalu.

Ekwipunek:
→20sz
→Miecz
→Miecz Radowy ?
→Zbroja Skórzana
Śpiwór, Pochodnia
→Cały Ubiór czarny, w shatańskich ? znakach.

Faust272 - 2008-10-25, 15:19

No cóż. Nie mogę Ciebie przyjąć. Przepraszam, że zapewniłem Ciebie o tym, że włączę Ciebie do Gry, ale wtedy nie przyjrzałem się dokładnie Twojej KP. Po jej dokładnym sprawdzeniu ustaliłem, że nie mogę Ciebie dopuścić jeszcze do Gry. A teraz powody:

    I - Strasznie dużo błędów. Popełniłeś chyba wolsztyńskie możliwe. Od groma ortów, interów, błędów językowych, logicznych i rzeczowych.

    II - Twoja historia nie trzyma się kupy. Piszesz, że pochodzisz z Telding. Było ono dużym miastem i naprawdę nie jest logiczna ucieczka z niego. Taki młodzik dużo lepiej czułby się w mieście, niż w lasach. Dodatkowo jakiś mistrz sztuk walki pochodzący z CHIN? W Endofdays nie było czegoś takiego jak Chiny, a mistrzowie sztuk walki nie chodzili sobie bezcelowo po świecie i nie nauczali byle przybłędów/uciekinierów. Jeszcze jaka świątynia? Powstała ona z niczego? Sam owy Mistrz ją stworzył? Świątynie nie rosły na bezdrożach, a obecni w Grze bogowie nie zajmowali się wschodnimi sztukami walki. Także do ich przybytków nie wpuszczano plebsu/przybłędów/uciekinierów, a już na pewno nie powierzali im swoich tajemnic, jeżeli naprawdę nauczaliby sztuk walki.

    III - Specjalne zdolności. Fajnie było je mieć, to prawda, ale one też kosztują punkty umiejętności. Tak więc razem z nimi i standardowymi umiejętnościami wychodzi na to, że wydałeś na nie 9 pkt. umiejętności, a na WSZYSTKIE umiejętności można wydać tylko i wyłącznie 7 pkt.

    IV - Ekwipunek. Co to jest miecz "Radowy" i co to są "shatańskie" znaki? (domyślam się, że szatańskie, ale ja jestem przeczulony na temat takich neologizmów)


Wniosek:

Za dużo błędów. Nielogiczna historia, Wiele nieścisłości. Wszystko to nie pozwala mi przyjąć Ciebie do gry. Gra ma na celu "trzymać klimat" i odgrywanie stworzonej przez siebie postaci. Ty chcesz zrobić wszystko na szybkiego i mieć wszystko jakby z niczego. Nie tędy droga.

Popraw i napisz jeszcze raz. Mam nadzieje, że nie zniechęcisz się za szybko.

Carl - 2008-10-30, 20:27

Imię: Carl
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 23

Wygląd: Niezbyt umięśniony, czarnowłosy i zielonook młodzik.

Historia postaci:


    Płatki śniegu popychane przez zimny wicher kłuły delikatną skórę młodego, czarnowłosego mężczyzny. Marznąca istota odziana jedynie w futrzany strój mogłaby budzić politowanie, ale... czyje? W okolicy nie sposób było znaleźć śladu obecności rasy rozumnej, która odczuwałaby żal nad tymi resztkami czyjegoś jestestwa.. Żadnego? Cóż, jeden można było odkryć. Właśnie to, co przedstawicielom ras takowych wychodziło najlepiej. Daleko na niebie widać było czarny dym posiadający swe źródło ukryte za delikatną linią horyzontu. Jakże prosto całe życie może stracić swój sens oraz się zawalić. Carl, syn Kowala, jeszcze wczoraj będący skromnym handlarzem operującym produktami wioskowego stolarza Toma, miał wreszcie zostać wtajemniczony w tajniki fachu swego ojca. Zdążył jedynie wykonać swoje pierwsze ostrze. Nie było wprawdzie niczym szczególnym, ale stanowiło w tym momencie jedyną pamiątkę po dawnym życiu - to ostatnia po wełnianych gatkach rzecz osobista, jaką posiadał przy sobie podczas ucieczki. Nie wiedział nawet co dokładnie się wydarzyło. W jednej chwili wieś została po prostu zrównana z ziemią. Był zapewne jedynym ocalałym, mimo jednak, że doskwierał mu chłód, żył. Powieki Carla uniosły się ukazując jasnozielone oczy. Podparł się ręką, po czym spróbował wstać. Po nieudanej próbie począł wyprowadzać ową myśl raz kolejny. Tym razem nie upadł na grubą warstwę śniegu -wręcz przeciwnie- na zgiętych w kolanach nogach dał kilka kroków wprzód. Ponownie zaczął odczuwać zawroty głowy, jednak młodzik nie poddawał się. W miarę czasu poruszał się sprawniej, w postawie niemalże wyprostowanej. Dotychczas nie apercypował możliwości padnięcia martwym, nie w tak młodym wieku i nie w tak prosty sposób. Po kilku minutach stało się dla niego jasnym, iż jego czas może dobiegać końca. Kolana ponownie zaczęły się uginać, ciężar miecza ciągnął go do podłoża coraz bardziej. W końcu legł pod wielką skałą, osłaniającą go przed zawieją. Oddałby wszystko, aby to był prosty, letni zefirek. Ależ oczywiście nie! Jakby na przekór jego marzeniom wszystko musi odbywać się w nieprzyjaznych okolicznościach. Niemożliwym by było, aby to wszystko wydarzyło się w lipcowym słońcu podczas wypadu na jagody, prawda? Bogowie musieli sobie jak zwykle zrobić z niego żarty. Filozoficzne rozważania przerwał jednak narzucony przez zmęczenie, nienaturalnie głęboki sen. Kiedy się zbudził, czuł, że nadal może poruszać swoimi kończynami. Przetrwał ciężkie godziny, jednak na niewiele mu się to zdało. Do następnej wsi dwa dni drogi, a on pozostał sam w pustym, zawalonym białym puchem lesie. W najbliższym czasie nie było szans na to, aby czekało go cokolwiek lepszego.


Statystyki i umiejętności:

    Siła: 5+1
    Zręczność: 4+0
    Inteligencja: 2+0
    Charyzma: 4+1

    Walka wręcz: 2+1
    Jeździectwo: 1+0
    Parowanie: 1+0
    Uniki: 1+0
    Perswazja: 1+0
    Kradzież: 1+0


Ekwipunek:

    Żelazny krótki miecz
    Pierwsze samodzielnie wykute ostrze
    Pancerz skórzany
    Skórzana torba
    Pióro
    Kałamarz
    Sakiewka
    Zwinięte rulony pergaminu
    Medalion przedstawiający nów księżyca
    20 sztuk złota

    Ubranie:
      Gacie
      Lniana koszula
      Skórzane buty
      Pas
      Czerwone nogawice
      Jasnooturkusowe cotte
      Biały, podszywany jasnoszarym lnem płaszcz z połowy koła
      Kapelusz

Faust272 - 2008-10-31, 09:01

Historia ciekawa i obszerna. Żadnych błędów w rozpisaniu punktów statystyk i umiejętności. Brakuje w walce wręcz konkretnej podkategorii, ale skoro masz krótki miecz to wpiszę w Twojej karcie postaci, że walczysz bronią jednoręczną. Widzę także znajomość niektórych ubrań średniowiecznych (cotte). Chyba Ciebie polubię.

Witamy w Grze. Sprawdź swoje KP.

Pisz w Cytadeli.

ROTFL - 2008-12-08, 15:28

Imię: Benerim
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Krasnolud
Wiek: 32 lat
Historia postaci: Benerim zwany Benem odmieńcem. żył razem z Ojcem i matką i dwoma braćmi w wiosce Aurken. Benerim wyróżniał się od swoich rówieśników, wolał czytać wiersze i pieśni napisane przez Elfów zamiast pić piwa machać toporem. Kiedy Benerim miał lat 16 ojciec chciał zostać wodzem wioski, był dobrym strategiem, świetnym wojownikiem, a społeczeństwo go lubiło, lecz krasnoludy niezbyt lubiły Benerima, dlatego stary kazał mu opuścić wioskę i nigdy nie wracać, a na drogę dostał mieszek ze monetami, mały toporek i procę. Ben udał się do Edupy, miasta, w którym żyły Niziołki. Jako iż było to bardzo cywilizowane miasto i ludzie czytali dużo książek, a szczególności literaturę napisaną przez inne rasy o swoich zwyczajach. (w szczególności to byli ludzie, nieraz Elfy, nie było krasnoludów) Krasnolud postanowił napisać swoją książkę o zwyczajach jego rasy. Cały dzień pracował , pół nocy pisał, a drugie odpoczywał. Po 6 latach skończył pisać, a po 2 latach znalazł wydawcę. Książkę zakupiło wiele Niziołków i stała się bardzo poularna. Po udanym sukcesie Benerim kupił sobie wielki dom, założył konto w banku (to należało tylko dla nielicznych i obce rasy nie mogły mieć konta) na które wpłacił wiele pieniędzy. Ben mając 32 lat napisał 30 wierszy i 3 książki o tematyce swojej rasy. Niestety krasnoludy dowiedziały się o działalności swojego rodaka i kazały mu zaprzestać bo inaczej wybuchnie wojna. Jako, że Niziołki nie były krajem militarnym kazały opuścić kraj, a cały majątek oddały krasnoludom Ben udał się do Teldingu


Statystyki i umiejętności:

Siła: 3+ 2
Zręczność: 2 + 0
Inteligencja: 4 + 0
Charyzma: 6 + 0

Walka wręcz: 3 + 2
Jeździectwo: 0+0
Perswazja: 3 + 0
Kradzież 0+0

Ekwipunek:

    krótki żelazny miecz
    Hobbicki złoty sztylet
    Hełm Hobbicki
    Hobicki zegarek
    śpiwór
    Książka ,,Zwyczaje Krasnoludów’’
    stos papierów, listów
    tytuł hobbicki ,,Lord’’
    karty hobbickie
    20 sztuk złota
    Ubranie:
      spodnie hobbita
      jedwabna koszula hobbita
      buty
      pas z herbem Hobbickiego króla
      Pierścień z wielkim Diamentem


Nie mogę Ciebie przyjąć. W twojej KP znajduje się szereg niezgodności związanych zarówno z mechaniką jak i z historią i realiami Gry. Pierwsze co to napisałeś KP niezgodna z nowymi zasadami, musisz to poprawić. Poczekam na notkę od Zkaja na temat Twojej historii, ale już teraz mogę wymienić parę niepokojących mnie rzeczy:

- niziołki nie wyznawały czegoś takiego jak arystokracja, dlatego tytuł lorda jest nie na miejscu,
- miasto Edupy jest moim zdaniem śmieszne


To samo co powiedział faust. Nie podoba mi się i nazwa miasta nieźle przesadzona. Pozatym pisanie ksiąg potrafiło zająć więcej niż kilka lat..

Dante - 2008-12-19, 09:42

Imię: Dante, z rodu zaś de Morgan.
Płeć: Mężczyzna.
Rasa: Człowiek.
Wiek: lat 26

Opis krótki:
Dante de Morgan. Wysoki, smagły chłopak. Jego wyraziste rysy twarzy podkreślają czarne, krótko ścięte włosy, z którymi idealnie kontrastują zielone oczy, usta, a właściwe ich brak, są podkreślone przez młodzieńczy zarost, który mimo usilnych starań Dantego nie przerodził się jeszcze w wąsy. Długi, brązowy płaszcz, w który zazwyczaj jest ubrany świetnie współgra z brązowymi, płóciennymi spodniami i lnianą koszulą. W dni letnie zazwyczaj widywany jest w długim, czarnym płaszczu pod którym widać skórzaną kurtę i spodnie. Mimo iż nie nosi broni potrafi zadać głębokie rany... Swoim słowem - które potrafi sprowadzić do pionu nawet największych siłaczy. Jego sposób bycia jest niesamowicie denerwujący - nie okazuje szacunku prawie nikomu, jedynie osobą, które, w jego mniemaniu, na to zasługują.

I na dodatek historia:

Był rozpieszczony, ale co się dziwić, skoro urodził się w szlacheckiej rodzinnie. Lecz nie było mu z tym dobrze, zbyt wiele oczekiwań. Miał stanąć na czele rodziny, więc od najmłodszych lat był szkolony w pierwiastku wojskowym, strategicznym, ekonomicznym nawet. Lecz nikt nie poświecił ni krzty czasu aby nauczyć go, jego ulubione nauki, filozofii. W wieku lat 18 uciekł z domu. Oczywiście nie trafił na ulice, a na uniwersytet, gdzie wreszcie zajął się tym co kochał: Filozofią. Po skończeniu fakultetu, nie mógł wrócić do domu więc ruszył w drogę. Jak potoczą się jego losy? Gdzie zawędruje? To wszystko zależy od niego.


* * *

Umiejętności:
-Walka wręcz: uczeń
-Krasomóstwo: uczeń

Cechy:
-Chłonny umysł

Atuty:
-Brak.

Ekwipunek:
-20 sztuk złota
-Miecz, zwykły długi miecz.
-Rapier pojedynkowy i pięknej złotej rękojeści. Jest to raczej wydłużona i spłaszczona wersja kordelasa, lecz świetnie nadaje się do pojedynków. Broń ta słabo nadaje się do walki z jakimkolwiek innym typem broni niźli inny rapier. Ten zaś okaz jest rapierem rodzinnym, poznasz to panie po hermie na topie rękojeści, oraz ozdobnej pochwie zawieszonej u pasa Dantego.
-Zbroja? No niestety Dante nie zaopatrzył się w takową.
-Rzeczy osobiste:
-Butelka czerwonego wina.
-Kieliszek, a właściwie dwa.
-Torba zawieszona na ramieniu.
-Sygnet rodzinny.
-Kapelusz.
-Ubiór zamieszony w opisie.

(nie wiem czy to wszystko, i nie wiem czy to dobrze, lecz jeżeli coś jest nie tak, prosze o pm :) )

Pomyliłeś umiejętności i cechy, poprawiłem. Historia nie kłóci się z grą i jest krótka. Możesz być przyjęty...

Zkajo


No to ja też nie mam zastrzeżeń. Witamy w Grze!

Faust272

Matiddd - 2008-12-28, 14:20

Imię i nazwisko: Munfi Kopacz
Rasa: Niziołek
Wiek: 36 lat

Nierozdane punkty doświadczenia - 0

Historia:

Munfi pochodzi z niewielkiej wioski na starym trakcie do Telding. Wychowywany był tylko przez matkę i jej starego ojca, którzy wmawiali mu, że jego ojciec, niejaki Borgas, był drwalem i zginał tragiczną śmiercią, to znaczy udławił się kostką od kurczaka. Prawda była jednak inna: jego ojciec był wędrownym oszustem, który uwiódł jego głupiutką matkę i ekhem..zapewnił potomstwo. Młody Munfi dowiedział się o tym, gdy miał 30 lat. Jego rodzina bowiem prowadziła niewielką karczmę. Do gospody zawitał "znajomy" Borgasa, który stracił przez Nizioła cały dobytek. Munfi zaczął napierać na matkę, która wyjawiła mu sekret. Młody hobbit postanowił odnaleźć więc swojego ojca. Pewnej nocy uciekł z domu, zabierając cenne rodowe garnki i inne kuchenne bzdety. Chłopak ruszył do Telding, tuż przed atakiem orków.


Umiejętności:
Kradzież - uczeń
gotowanie - uczeń

Cechy:
Niziołcza zręczność i szybkość

Atuty:
Brak

Ekwipunek:
- 20 sztuk złota
- kuchenny nóż do patroszenia
- rodowa siekierka "postrach kurczaka"
- porządny, lniany fartuch i biała czapka kucharza
- rodowe garnki, patelnie i miski
- zestaw noży i nożyków kuchennych
- specjalny stojak, niezbędny przy gotowaniu nad ogniskiem
- zestaw najróżniejszych przypraw, takich jak pieprz, papryka czy sól
- specjalny plecak podróżny, w którym hobbit trzyma powyższe graty
- niewielki zestaw innych narzędzi kuchennych, takich jak młotek do mięsa czy trzepaczka do jajek


Ubranie:
- Biała koszula
- wełniany, ręcznie robiony sweter (bardzo pasiasty)
- zielony płaszcz
- brązowe, grube spodnie
- kalesony
- rękawiczki
- pasek
- ciepłe wełniane skarpety
- hobbickie buty (najnowszy trend, na rzepy)


Dopisek: ostatnio byłem trochę nieaktywny. Znudziła mi się stara postać, a zkajo pytał się mnie, czy dalej będę grać, bo chciał robić czystki w KP. Dlatego napisałem nową KP :P

Nie mam zastrzeżeń.

Ja też

Tuiq - 2008-12-28, 23:13

Gracz: Tuiq

Imię: Estivo Przebiegły
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Elf
Wiek: 105 lat
Nierozdane punkty doświadczenia: 0

Historia postaci:

    Historia
: Estivo, urodził się w rodzinie znanych i cenionych w przestępczym świecie cichych zabójców należących do specjalnego ugrupowania : "Bractwa cieni". Od małego został nauczony zakazanego rzemiosła. Nauczył się poruszać niczym cień i zabijać, szybko i chicho, jak jad grzechotnika. Wymazano w nim wszelkie uczucia, całą wielką elfią dumę. Zrobiono to dla większego dobra. Po 90 latach wykonywania tego, czego go tak doskonale nauczono robić, coś poszło nie tak i musiał uciekać. Opuścił bractwo i uciekł jak najdalej mógł. Po ucieczce nie miał odwrotu...musiał rozpocząć nowe życie.

Wygląd: Wysoki, szczupły i dobrze zbudowany elf o zaskakująco ciemnej karnacji. Czarne, śrdeniej długości, włosy ledwo dosięgają mu ramion. Przez lewą skroń, aż do jego górnej wargi ciągnie się paskudna blizna, zadana jakimś tępym ostrzem. Estivo chodzi szybko i cicho. Na prawej ręce ma wypalony znak więźnia. Jego oczy są szarawe i błyszczące.

Umiejętności:
    Walka wręcz (sztylety) - uczeń

    Kradzież

Cechy:
    Zręczność i widzenie w ciemnościach.


Atuty:
    brak


Ekwipunek:
    - Dobrze wyważona szabla.
    - Sztylet z inicjałami "Bractwa Cieni"
    - Wygodny kubrak z utwardzanej skóry byka.
    - Nożyczki
    - Krzesiwo
    - Dwa bochenki chleba
    - Manierka z wodą
    - Obszerny plecak
    - Medalion "Bractwa Cieni"
    - 20 sztuk złota


Ubranie:
    - Spodnie
    - Przytłumiane buty
    - Wełniana koszula
    - Czarny płaszcz
    - Pasek


Historycznie nie mam zastrzerzeń. Co do postaci także nie. Jestem na tak.

No to witamy w Grze

Altaris - 2009-01-26, 10:10

•Imię: Galahad Berserk z klanu Białego Kruka (po prostu Galahad jak kto by pytał)
•Płeć: Mężczyzna
•Rasa: Elf
•Wiek: 120lat

A o to moja historia...
Urodziłem się poza granicami tutejszych krain, w których aktualnie przebywam; w krainie zwanej Królestwem Abdanga Okrutnego. Był to tyran który spiskiem wbił nóż w plecy swojemu ojcu i tak przejął władzę._Mieszkałem w malutkiej wsi tuż obok miasta oddalonego 10 minut jazdy konno. Ojciec mój był strażnikiem w pałacu i kapitanem straży królewskiej. Uczył mnie władać mieczem i łukiem, nauczył mnie różnych sprawności manualnych i jak zadbać o siebie. Zawsze podobał mi się jego miecz... Zweihander. Była to w zasadzie bardziej katana niż miecz obosieczny. Miał on ogromną siłę i moc. Jednym cięciem przecinał grube konary drzew. Po paru latach ćwiczeń gdy wszedłem w okres "młodzieńca" i miałem zamiar walczyć z czymś groźniejszym od drzew, ojciec zabrał mnie do miasta zwanym Grader. Znalazł dla mnie nauczyciela walki w ręcz, jazdy konnej oraz strzelania z łuku. Ojciec powiedział: "Ja zaawansowanego stylu walki cię już nie nauczę, bo nie potrafię nauczyć... ale kiedyś nauczę cię czegoś, co poprowadzi cię przez życie". Zdziwiłem się... wróciliśmy do wsi i zabrałem się do pracy w polu aż usłyszałem szelest nieopodal pobliskich polu drzew (mieszkaliśmy przy lesie). Nagle coś wielkiego wyskoczyło zza zarośli i dzikim pędem pogalopowało na mnie... był to ork, dość wyrośnięty. Biegłem co sił do chaty... ojciec wyruszył z misją do pałacu... chwyciłem za łuk i strzały. "Matka także pojechała do miasta zapewne" pomyślałem widząc pusty dom. Wystrzeliłem ok. 5 strzał w potwora lecz on wydawał się dzikszy od wszystkich innych orków. Był on pół nagi i z wielką maczugą barbarzyńską. Wystrzeliłem jeszcze parę, ostatnią w łeb potwora, który zaryczał... i przyspieszył, był już 3 metry i zamierzał skoczyć wprost do okna z którego szyłem strzałami... Chwyciłem za rodowy miecz-_Zweihandera. Poczułem wielką moc i siłę przepływającą przez całe me ramię, a potem i ciało. Nagle poczułem że na ręku widnieje jakiś nowy znak? Czyżby rana? Nie... To był znak... tatuaż z popiołu moich przodków... Nie wiem skąd to wiedziałem, ale tak mi mówił instynkt. Wszystko to trwało ułamki sekund. Nagle do chaty wpadł wielki ork wybijając okno. Zamachnąłem się i wepchnąłem swój miecz głęboko w jego klatkę piersiową. Teraz wiedziałem co zrobiłem źle... byłem unieruchomiony! Szybkim ruchem wolnej ręki mocując się z potworem wyjąłem nóż myśliwski i zacząłem godzić nim w głowę napastnika. Po chwili prawie już bez sił oboje upadliśmy na ziemię. Myślałem, że już po mnie, aż tu znikąd elfie ostrze włóczni pokazało się od strony ciała potwora. Okazało się że to był mój ojciec... przebił kreaturę od tyłu. Następnego dnia po kształceniu się z miejscowym magiem wyruszyłem do karczmy w której miałem zastać nauczycieli. Zauważyłem elfa z łukiem i kołczanem ubranym w skórzaną zbroję. Myślę sobie: "To on, nauczyciel łucznictwa". Po chwili ujrzałem masywnej postaci człowieka w pięknej zbroi, z lancą i mieczem przy boku. Miał on na plecach coś podobnego do skrzydeł z białymi piórami... przymocowane były do pleców... Ojciec wszedł do karczmy i mówi: "To twoi nauczyciele, ten elf to mistrz walki łukiem, a tamten przy stole to... husar, obeznany we wszystkich krainach Eredanu". Po parunastu latach ćwiczeń ojciec dostał list... orkowie oblegają cytadele w środku miasta... Wtedy ojciec powiedział: "Nauczę cię teraz czegoś... rób wszystko tak byś nie musiał tego żałować, chroń to, co ci cenne, za cenę własnego życia, uwolnij swą wewnętrzną moc poprzez koncentrację. W dzikim szale jest więcej siły, lecz nie będziesz mógł się opamiętać... Idź za sercem, pamiętaj te słowa, idź i walcz z sercem!!". Po dwóch dniach oczekiwania paru strażników przebiegających obok naszej wsi, stanęli przy domu i zostawili coś... podbiegłem i to otworzyłem... Zbroja ojca i.. Zweihander. Okazało się że orkowie zdobyli miasto i ludzie uciekają w popłochu. Wyruszyłem do miasta zwanym Telding i tam rozpocząłem życie na nowo... Tak zaczyna się nowa historia nowego bohatera.

Wygląd: Młody szczupły lecz dobrze zbudowany, silny i zręczny elf o niebieskich oczach i srebrnych włosach (długie włosy) .


Umiejętności:
•Walka w ręcz (walka mieczami dwuręcznymi)-uczeń
•Walka dystansowa (Łuk)-uczeń

Cechy:
* Silny
* Widzenie w słabym świetle
* Bystry wzrok
* Czuły słuch



Ekwipunek:
- Zweihander - idealnie wyważona dwuręczna katana; zwiększa swoją moc wraz ze wzrostem doświadczenia posiadacza; aktualnie: 10% na zadanie krytycznego ciosu (nie musi być śmiertelny); konsultacje - Faust272
- krótki łuk
- kołczan z 15 strzałami (proste, kuty grot)
- hubka i krzesiwo
- nóż myśliwski
- worek, a w nim:chleb, masło, trochę owoców i warzyw, butelka z wodą
- duży plecak
- śpiwór
- lina konopna 15 metrów
- deska
- garnek
- drewniana micha
- drewniana łyżka i widelec
- Ubranie: lniane gacie, skórzane spodnie, lniana koszula, skórzane buty, granatowe cotte, granatowy kaptur z blankami, skórzany płaszcz, skórzane buty, lniana szarfa do włosów
- sakiewka do pasa
- 20 sztuk złota


Czy błękitny jest już zajęty kolor przez jakiegoś adma? Czy może tak zostać jak coś to poprawie.

Gracze nie mogę pisać na kolorowo, no chyba że prowadzą własna sesje RPG.
Wiele błędów, poprawiłem tyle, na ile miałem siłę.
Karta trochę zmieniona, ale ogólnie do przyjęcia.

Witamy w Grze.

Faust272


I mam pytanie czemu niektórzy mają tyle do elfów -_- ...

Oki - 2009-01-26, 12:27

Imię: Holin Vakos
Płeć: Męska
Rasa: Niziołek
Wiek: 40
Nierozdane punkty doświadczenia:0

Historia postaci:

    Mam na imię Holin. Urodziłem się w pewnej hobbickiej wiosce o nazwie Hirsha. Gdy byłem mały, matka mnie porzuciła w koszyku na rzece w obawie przed ojcem, który robił zadymy. W koszyku oprócz mnie był list:"Droga osobo, kimkolwiek jesteś, proszę,zaopiekuj się biednym Holinkiem. Porzuciłam go w obawie przed agresją ojca. W środku znajduje się kryształ Hirshy, który będzie zawsze świecił, gdy Holina obejmą ciemności". No i tak trafiłem do farmy w pobliżu Telding. Wychowywała mnie Anny i jej mąż Helion. Byli oni ludźmi, więc od czasu do czasu pytałem skąd pochodzę, ale oni zawsze zmieniali temat. Nie mieli za dużo pieniędzy, dlatego czasami kradłem kasę przechodniom. Raz mnie nawet przyłapali, ale udało mi się uciec i obiecałem sobie, że już nigdy mnie nie przyłapią. Pewnego dnia gdy miałem 29 urodziny powiedzieli mi prawdę, jak to matka mnie porzuciła i wtedy przeżyłem szok. Gdy skończyłem 40 lat postanowiłem odszukać matkę. Przed opuszczeniem gniazda przybrany ojczym ofiarował mi procę.


Umiejętności:
    Walka wręcz (sztylet) - uczeń

    Kradzież - uczeń


Cechy:
    Niziołcza zręczność oraz szybkość

    Czuły węch




Ekwipunek:
    - sztylet
    - proca Heliona
    - woreczek z 16 ołowianymi kulkami
    - zbroja skórzana
    - śpiwór
    - szczoteczka do zębów
    - hamak
    - plecak
    - hubka i krzesiwo
    - garnek
    - Ubranie: czarna, wełniana peleryna z kapturem; brązowe, skórzane spodnie; biały, wełniany płaszcz; szara, lniana koszula; lniane gacie
    - skórzany mieszek
    - 20 sztuk złota


No to git, zaraz będziesz mógł grac.

Carl - 2009-01-27, 08:54

Mam pytanie co do KP Galahada. Z jakiego powodu ma tyle cech i przedmiotów? O tej fajnej katance wspominać nie będę, gdyż może po prostu historia spodobała się któremuś GM-owi.

Mi się spodobała, więc dostał parę bonusów ode mnie.
Van: Ale ma u mnie przewalone bo jest elfem
Parę? Jeśli to nie jest masa to możecie zrobić ze mnie driadę.
Nie kuś. Po prostu nie kuś.
W sumie to nie jest zły pomysł, może warto się zatroszczyć o rasę tylko dla pań? Nimfy, driady, rusałki...
A co do bonusów... Chłopak miał szczęście że byłem w dobrym humorze, zresztą z tego wszystkiego co mu dałem to jedynie miecz jest najbardziej kontrowersyjny. Reszta przedmiotów to jakiś chłam, który tylko działa na flegmatyczność. Pograj chwilę Carl w moje questy to też się dorobisz, albo stracisz, zależy na co trafisz :D
BTW: Na serio chcesz być driadą?

Jasne, że chcę. Pod warunkiem, że nie będę w tym samym mieście co ten zawszony hobbit, bez urazy. :lol:

Chomik_Zaglady - 2009-02-02, 16:09

Carl napisał/a:
Mam pytanie co do KP Galahada. Z jakiego powodu ma tyle cech i przedmiotów? O tej fajnej katance wspominać nie będę, gdyż może po prostu historia spodobała się któremuś GM-owi.

Mi się spodobała, więc dostał parę bonusów ode mnie.
Van: Ale ma u mnie przewalone bo jest elfem
Parę? Jeśli to nie jest masa to możecie zrobić ze mnie driadę.


No fakt że "letko" przesadzone. Bywały IMO historie dużo ciekawsze a ich autorzy żadnych bonusów nie dostali. Poza tym ta Husaria... Bosześfienty. Dlaczego większość gimnazjalistów ma fioła na punkcie Husarii?
Może dlatego że to jedna z niewielu rzeczy które były w czasach Odrodzenia się Polsce udały... Hmmmmm...
Może wypadałoby dać Faustowi urlop do czasu matury bo widać że ostatnio coś nie jest w formie.
Zresztą Faust jest codziennie - Natomiast inni MG to troszkie tak nie bardzo... Ja naturalnie rozumiem że ktoś odpisać nie może, bo też jestem człowiekiem, wiem jak jest w życiu. A Faust codziennie, dzień w dzień odpisuje. Wszystkim. Forum się rozrasta i matura zbliża się powoli...

Nie biadol bo cię nie było. Faust dłuuuugo nie odpisywał. Oblężeniem i wyzwoleniem zajeliśmy się ja i van...


Był czas, kiedy byłem codziennie. Był też czas, kiedy całym oblężeniem zajęli się na spółę Val ze Zkajem. Z maturą nie przesadzajmy, bo przecież nikt nie będzie non stop siedział przy książkach, bo by ześwirował. A End OF Days jest wspaniałą rozrywką. Chociaż ostatnio jak udało mi się uruchomić na komputerze Final Fantasy VII... Może się zdarzyć, że znowu nie będzie mnie na End Of Days jakiś czas.
A zainteresowanie husarią jest usprawiedliwione bo husaria jest fajna po prostu i tyle.
BTW: Co to znaczy "nie jest w formie", hmm?

Milord - 2009-02-04, 12:21

Vranday n'Varai
Wiek: 43 lata
płeć: Mężczyzna
Rasa: Elf

Historia
Vranday n'Varai był synem sławnego małżeństwa kupców - Marcusa i Aryi n'Varai. Urodził się w Draness, wyspie Tollagham, ponad sto dni żeglugi od Eredanu. Ojciec często zabierał
go na Haldess - jego statek na wyprawy kupieckie, w których nabywał zdolności takie jak astronomia lub nawigacja. W wieku 14 lat jako młody elf wraz z ojcem dotarli do Zilden. W tamtej okolicy odbywał się
turniej łucznicy dla wszystkich. Marcus n'Varai razem z synem wziął udział w zawodach. Oczywiście sam Vranday nie zajął dobrego miejsca, dopier dwudzieste, ale jego ojciec wygrał Złotą Strzałę - najlepsze
trofeum, jakie może dostać łucznik. Po tej wyprawie Vranday wrócił do Tallagham, żeby pójść do szkołu. Po dziesięciu latach znów wypłynął razem z ojcem oraz matką. Po wypłynięciu z portu, po 3 dniach żeglugi
Marcus ciężko zachorował na dziwną egzotyczną chorobę, która znana była jako Tresana. Zaraza dotknęła również Aryę i kilku marynarzy. Po śmierci ojca, Vranday został kapitanem Haldessa. Kilkanaście lat ha -
dlował różnym luksusowymi towarami, aż podczas sztormu niedaleko Fortecy Górskiej statek zatonął. Morze wyrzuciło Vrandaya razem z kilkoma rzeczami na brzeg...

Umiejętności:

Jeździectwo (Kon) - uczeń
Walka wręcz Mieczem Półtora ręcznym - uczeń

Cechy
Częściowa Niewrażliwość na ból

Atuty
Brak

Ekwipunek
- przerdzewiały żelazny miecz półtora ręczny z herbem rodu n'Varai na rękojęści
- samodzielnie stworzony hebanowy łuk
- przerdzewiała elficka zbroja z herbem n'Varai na klatce
- medalion rodu n'Varai
- krzesiwo
- Sakwiewka
- Skórzana torba
- kołczan ze strzałami
- lina
- 20 sztuk złota
- Ubranie:
. -jasne elfcikie spodnie
. -jasne elfickie buty
. -elficka koszula ze skóry
. -jasna czapka elfa

Zastrzerzeń ni mam
Wyrzucony na brzeg ze zbroją, lol
Błędów od cholery. Pancerzyk likwidujemy, gdyż jak to Vanillia skomentowała, za bardzo gryzie się z realizmem. Reszta może być, więc witamy w Grze. Wprowadziłem parę zmian w KP. Radzę sprawić nową wersję.

Murtagh - 2009-02-10, 15:11

Murtagh Ergorth
Człowiek
Mężczyzna
Wiek: 33 lata


Historia postaci:

Murtagh urodził się w Telding. Jest synem Foltesta Erogtha. Matka Cecille umarła przy porodzie młodszego brata Murtagha - Aidana, który był oczkiem w głowie ojca. Murtagh żyjąc w cieniu brata, większośc czasu przesiadywał u zbrojmistrza straży miejskiej -Drake'a, wspaniałego szermierza i człeka niezwykle dobrze wykształconego. Drake odkąd Murtagh skończył 12 lat szkolił chłopca w posługiwania się rapierem, nazywanego przez Drake, królewską bronią. Drake, również uczył Murtagha podstawowych nauk, takich jak matematyka, filozofia. Kiedy Murtagh skończył 17lat pojechał za granicę na studia trwające sześć lat. Murtagh po skończeniu studiów, pogrzebał swojego ojca Foltesta, który zmarł na zawał serca.
Tymczasem Aidan, wtedy jeszcze 20- letni młokos, ożenił się. Z młodszą o 2 lata, ale bogatszą o lata świetne Lidią i rozpoczął karierę Kupca.
Murtagh przez pięć lat podróżował po świecie razem ze Drakiem, który zrezygnował po śmierci Foltesta ze służby i zamieszkał na wyspie Minorth. Natomiast Murtagh powrócił do Telding, by rozpocząć nowe, samodzielne życie.
Umiejętności:

Walka wręcz (rapier)- adept
Uniki/Parowanie - adept

Cechy:
Wytrwałość

Atuty:


Ekwipunek:
- rapier
- sztylet
- 20 sztuk złota
- pierścień
- worek z chlebem i owocami
- ubranie:
. • czapka
. • czarne spodnie
. • koszula
. • buty
. • pasek ze skóry

Adekwatna historia do ekwipunku. Jak dla mnie OK

Ni ma zastrzerzeń

No to witamy w grze

bond001 - 2009-02-11, 22:55

Imię : Jaxom Leiloth
Płeć : Mężczyzna
Rasa : Człowiek
Wiek : 24
Pochodzenie : Akilla
Jaxom przez całe, jak do teraz życie trenował się u swego mistrza, z którym mieszkał aż do jego śmierci(do 20-stu lat). Uczył się walki mieczem i wszystkich podstaw jacy powinni znać wszyscy rycerze. Jego rodzice zostali zamordowani przez przybyszów z dalekiej Todorii. Po śmierci swego mistrza Jaxom wyruszył w daleką wyprawę po świecie gdzie pomagając innym i stawiając w walkach z okrutnymi ludźmi zyskiwał sławę, bogactwo i doświadczenie. W końcu powrócił do swego domu w Akillii, a potem wyruszył do Telding......

Wygląd : Wysoki szatyn o jasnej karnacji. Brązowe oczy, krótki nos.

Głowne cechy :
refleks

wytrzymałość

zręczność.



Ekwipunek :

Miecz półtoraręczny
Klasyczne ubranie każdego przeciętnego mieszkańca
Plecak
Chleb
Kilka sucharów
Sztylet
Sakiewka Złota(20 sztuk)
Amulet(który niby dodaje szczęścia)

Uzupełnij KP. Amulet szczęścia ci nie doda, jednak zawsze trochę złomu więcej
Takie sobie, widziałem lepsze :D Ale czepiać się ni będę (historycznie).
Brakuje umiejętności; możesz wybrać tylko jedną cechę na początek

Popraw koniecznie

rokosz - 2009-04-05, 21:45

Imię: Dakmar oraz Dagrund są jednymi z licznych imion jakimi jest nazywany i to ich najczęściej używa.
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 61 lat

Historia:
Historia tego człowieka jest jedną z najburzliwszej oraz posiadającą niezliczoną ilość ciemnych plam zapomnienia lub ukrycia większości faktów oraz przeżyć. Cała młodość okryta jest całunem milczenia który do tej pory nie został zdjęty z umysłu tego starca. Niewiele wiadomo jest również o jego losach oraz o tym jak rozpoczął przygodę z magią. Praktycznie można rozpocząć te opowiadanie od dostanie się przez niego do niewoli podczas jednej z licznych potyczek z Orkami jakie miały miejsce i pewnie będę mieć miejsce jeszcze długo. Człowiek ten został w wieku 37 lat odizolowany od świata. Przeżywał przez 17 lat najbardziej wirafinowane tortury jakie były zdolne wymyślić Orkowe plemię oraz istoty ciemniejsze i potężniejsze od nich. Oprócz mglistych szczegółów niewiele wiadomo o jego pobycie w licznych lochach twierdz Orczych rozsianych po cały Świecie. Wiadome że kiedy został odbity przez jedną z większych podjazdów wojsk cesarskich coś w nim pękło. Przez następny rok mieszkał w jakimś zapomnianym mieście tylko po to by po tych 365 dniach zniknąć i w krótkim czasie zostać całkowicie zapomnianym przez mieszkańców tej mieściny która pewnie i tak przestała istnieć. Wiadome jest że błąkając się przeżył oraz doświadczył obcowania z najróżniejszymi stworzeniami oraz osobami nie zawsze będącymi przykładnymi obywatelami.
Wszelkie spostrzeżenia zapisywał w wielkiej księdze której wypełnianie trzymało go przy życiu w sytuacjach które zabiłyby o wiele silniejszych od niego.
Obecnie postanowił odpocząć. Po prostu kości jego zaczęły domagać się spokojnego snu i sytego jadła.

Krótki opis:
Dakmar jest stary, to pewne lecz starość oraz trudy usiały jego twarz gęstą pajęczyną zmarszczek, a często doświadczany głód oraz niebezpieczeństwo sprawiło że prawie całkowicie zatracił wiarę w dobro a przynajmniej dobro w jakie wierzył kiedyś. Ma siwą bródkę oraz krzaczaste brwi oczywiście siwe jak jego włosy. Wydaje się chorobliwie chudy i żylasty ale to tylko skutki życia jakie prowadził. Tak naprawdę jest dużo silniejszy i wytrzymalszy niż powinien być normalny człowiek. Ma długie, chude i zręczne palce oraz oczy. Oczy które potrafią wyczytać wszystko. Wszystko nie tylko z oczu innego człowieka. Właściwie posiada w tych oczach jakąś hipnotyzującą moc.

Umiejętności:

Magia Ognia - Uczeń

Magia Ziemi - Uczeń

Niewykorzystane doświadczenie: 100 exp

Cechy:

Wytrzymałość

Ekwipunek:

- Drewniana laska
- sztylet przywiązany do ręki i ukryty w rękawie

- 20 sztuk złota

- Butelka jakiejś ciemnej i gęstej mazi która ma wielką moc wzmacniającą dzięki produkcji na bazie alkoholu
- Ubranie: Skórzane, przedarte w kolorach brązu oraz ciemnej zieleni. Kaftan z kapturem oraz wytrzymałe buty.
- Wielka i ciężka księga w której zapisany jest dorobek życia maga.
- Mandolina
- Parę piór oraz 2-3 buteleczki atramentu
- Fajka i zapas ziela
- skórzany worek ze starym chlebem oraz odrobiną suszonego mięsa.
- stara lina oraz hak
- Małe drewniane pudełko zawierające kupę rupieci sentymentalnych bez jakiejkolwiek wartości pieniężnej
- Osiołek

Uwaga moja postać jest lekko zbzikowana ale ogólnie sympatyczna

* Proszę bardzo o tego osiołka. Jeżeli się nie da to trudno ale będę się mścił: grafiti na murach, podpalenia, grupy przestępcze itd.

Argon - 2009-04-14, 19:11

Gracz: Argon

Imię:Argon, syn Lewjusza Tyberiusza, z rodu Tyberiuszów

Wiek: 25 lat

Płeć: Mężczyzna

Rasa: Człowiek
EXP: 250



Historia postaci:
Argon, jak każdy człowiek na kontynencie Eredan nie zaznał spokoju. Ciągłe napady bezlitosnych orków na jego rodzinną wioskę w Akilli, niedaleko miasta Telding spowodowały, że już w czasach beztroskiego dzieciństwa - czasu, gdy człowiek nie powinien mieć zmartwień - wyznaczył sobie cel na całe swe życie: zemsta. Jednak najgorsze w jego życiu miało się dopiero wydarzyć. Otóż po jednym z "rutynowych" napadów zielonoskórych jego rodzice zginęli, a on sam cudem uniknął tego samego losu. Był zdany tylko na siebie. Na początku włóczył się po okolicznych lasach i próbował przeżyć. Pewnego poranka spotkał na swojej drodze młodego wilka, który stanał przed nim i wpatrywał się w niego przez dłuższy czas. Argon dostrzegł, że wilk ma bliznę na lewym oku. Młody chłopak, ze strachu zaczął uciekać w gęsty las. Nawet nie wiedział kiedy się zgubił. Na szczęście na swojej drodze spotkał starego weterana wojny: Deleghita - ówczesnego paladyna, który był zbyt honorowy by - jak to powiadał - gnić jak szczury w mieście. W swoim czasie służył on u króla Drakana i organizował wraz z nim rebelię. Jednak gdy król stracił zmysły postanowił odłączyć się od swego pana i w pojedynkę bronić ojczyzny przed wrogiem. To właśnie on nauczył Argona fechtunku mieczem i wpoił jemu swoje prawa o honorze wojownika, szacunku dla swojej broni i dla przeciwnika. Argon traktował te prawa jako święte. Był gotów poświęcić za nie swe życie. Jednak nigdy nie wyzbył się on pragnienia zemsty. Wraz z Deleghitem spędził 5 długich lat wykorzystanych na trening swojego ciała i siły woli, aż do śmierci swojego mistrza. Przed śmiercią jednak podarował Argonowi jego największy skarb: Swoją Tarczę, pobłogosławioną przez samego kapłana Angrogh'a. Oddawszy cześć i honory zmarłemu, z żalem wyruszył na poszukiwanie swojego przeznaczenia.
Jakiś czas później, jako młody chłopak jeszcze przed atakiem orków zaciągnął się na służbę do wojska w oddziałach zwiadu. Dostał pierwszą misję od samego dowódcy – miał to być rutynowy zwiad na pustynie, do pobliskiej krainy Kaldinji i zbadać obszar wokół prastarego monumentu Vakrisa, w którym od wieków płonął świety ogień. Legenda głosiła, iż tenże monument chroni swoją obecnoscia pobliskie krainy od wdarcia się na ich teren złowrogich mocy. Kiedyś krążyły mity, iż Vakris był mesjaszem ludzi, którzy dopiero co osiedlali się na kontynencie. Niewielu ludzi zna historię tego proroka, chociaż wiadomo, ze został zabity przez jednego z uczniów. Angrogh, płaczac nad tą straszna śmiercia swojego syna wyciał mu serce i umieścił na piedestale. Serce zapłonęło olbrzymim, nieprzeniknionym płomieniem i pali się do dziś z nieprzerwana, magiczna mocą. Historia stała się legendą. Legenda stała się mitem. Z czasem ludzie zapomnieli o swoim boskim wybawicielu. Chociaż niewielu w to wierzyło, każdy jakos podświadomie czuł, że Ogień Vakrisa pomaga mieszkańcom z okolicy, jednak nikt nie mógł się do niego zbliżyć blizej niż na 100 kilometrów. Tak, właśnie tam miał się udać Argon, niezaprawiony jeszcze w boju.
Gdy przekroczył granicę Dotii nie spodziewał się tego w najgorszych snach. To co zobaczył zmroziło w nim młodzienczą, szlachetną krew. W oddali, tam, gdzie miał znajdować się święty symbol mesjasza, widać było majaczące nieprzeniknioną mgłą bagna. Z oddali słychać było krzyki ludzi…i innych stworzeń. Ale najgorsze było to, że Argon nie ujrzał płomienia. Ten znikł, jakby przytłoczony nieprzeniknioną ciemnością, która dochodziła z południowej Morti. Argon sam nie wiedział ile czasu wpatrywał się w ten przerażający widok. Z zagapienia wyciągnął go dopiero jego głos skamlenia jakiegos zwierzęcia. Szybko pobiegł w stronę nadchodzących odgłosów, aż po jakimś czasie dostrzegł w małej kotlince szarego wilka, który leżał na ziemi. W tedy Argon dostrzegł zakrwawioną nogę zwierzęcia i wszystko zrozumiał – kłusownicy. Z ciekawości podszedł do konającego wilka i dostrzegł tą samą bliznę na oku, którą miał wilk przed którym jeszcze kilka lat temu uciekał. Argon pojął, że to zwierze jest mu przeznaczone tak jak on jemu. Nie mógł go tutaj zostawić. Zabrał go, opatrzył i przywiózł ze sobą do stolicy. Wilk nie był agresywny, przeciwnie, był zadziwiająco spokojny nie tylko wobec Argona, ale też innych ludzi. Jakiś czas później Argon nazwał go Feniksem, ponieważ tak jak on, obydwaj podnieśli się z zatracenia i śmierci.


Umiejętności:
Walka wręcz: jednoręczne miecze: Adept
Walka bronią i tarczą - uczeń

Cechy:
Przyśpieszona regeneracja
Chłonny umysł

Atuty:
brak

Ekwipunek:
- zbroja półpłytowa
- podniszczona lekka zbroja skórzana
- skórzane buty
- skórzane rękawice
- Święta błogosławiona Tarcza (chroni przed atakami bezcielesnymi)
- śpiwór
- stary bandaż
- duży topór
- łuk
- kołczan
- 25 strzał
- 197 sztuk złota
- młody szary wilk imieniem Fenix, z blizną na lewym oku



PS:Moje konto dzisiaj skasował Zkajo, dlatego postanowiłem tylko zmodernizować i ulepszyć stare, a także dodać kilka smaczków. Liczę na to, że sie spodoba :)


Zostawiłem mu ten stary exp, i imo na niego zasługuje po ciężkich studiach xD
Dobra, ja tam przyjmuję, imo za historię należy się atut, ciekawa :)


Witam w grze. Atutu nie dam, ma za to dodatkową cechę.

Debowy_Mocny - 2009-04-21, 13:33

Imię: Dragal
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 25
Nierozdane punkty doświadczenia: 0

Historia postaci:

    Dragal wywodził się z obecnie nieistniejącego rodu walecznego drzewca. Jego ojciec jeden z lepszych wojowników owego rodu trenował go w walce mieczami półtoraręcznymi, głownie trening się opierał się na na atakowaniu w miejsca witalne oraz na walce z zawiązanymi oczami, trening był ciężki jednak Dragal dzięki temu uderzał skutecznie i był w stanie w miarę uderzyć w sytuacjach gdzie oczy nie mogły widzieć. Później znajomy jego ojca wprowadził go w tajniki magii bitewnej. W dniu 15 urodzin otrzymał miecz półtoraręczny który został specjalnie dla niego wykuty przez najlepszego kowala w zamku.
    W wieku 15 lat parę dni po dniu urodzin był świadkiem jak nieznany mag zabił mu rodzinę. Postanowił wzrosnąć w siłę i się zemścić. Wziąwszy pieniądze i wykupiwszy za nie ekwipunek na podróż wyruszył z rodzimego miasta i rozpoczął życie podróżnika. Zwiedził wiele miast zarabiał jako płatny najemnik. Szlifował swoje umiejętności. W czasie swych podróży stał się samotnym podróżnikiem. Kiedyś w czasie swojej podróży spotkał w karczmie starca który znał wiele legend i opowiadań. Ów starzec powiedział że mag którego szuka Dragal może być w okolicy miasta Telding.
    Więc Dragal tam się właśnie udał ponieważ nie zapomniał o zemście...


Umiejętności:
    Walka wręcz (miecz półtoraręczny) - uczeń

    Magia bitewna - Uczeń


Cechy:
    Silny


Atuty:
    -


Ekwipunek:
    - broń zwykła
    - Miecz półtoraręczny (B. Dobrze wykonany, Rękojeść okryta skórą)
    - zbroja skórzana
    - Hubka i krzesiwo
    - Zwijane posłanie
    - Namiot
    - Plecak w miarę dobrej jakości
    - Lina lniana (długość 30 metrów)
    - 20 sztuk złota
    - Ubranie: Skórzane spodnie, dobrej jakości lniana koszula, wełniana bluza


Mam nadzieję że dobrze napisałem podanie

Nieklimatyczna nazwa postaci, pełno błędów językowych i interpunkcyjnych w historii i w ogóle jakaś lipna ta historia. Popraw, bo nie zostaniesz przyjęty.

Na pewno zauważyłeś, że do gry dostawali się ludzie z równie lipną historią, ale na bogów, nie ma mowy by Twoja postać miała nick Dębowy Mocny. Chociaż trochę klimatu proszę zachować.


Zgadzam się z faustem

Dobra poprawiłem, mam nadzieję że jest już lepiej

Matiddd - 2009-04-28, 22:25

Imię: Torstein Wygnaniec , często też nazywany po prostu zdrajcą
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 37 lat
Nierozdane punkty doświadczenia: 10 ode mnie

Historia postaci:

Torstein urodził się w rodzinie imigrantów pochodzących z północy, którzy dawno temu osiedlili się w Telding, uciekając przed armiami orków. Rodzinie dobrze powodziło się w mieście, dlatego postanowili zostać tam na dłużej. Głowa rodziny, Bjorn syn Jormundura, który stado wilków nożem zabił, syna Bjarniego, co 9 dzbanów miodu wypił, syna Lokiego, co babie się bić nie dał (i tak dalej...) został strażnikiem miejskim. Dzięki dobrej sytuacji finansowej, familia mogła pomyśleć o kolejnym dziecku. I tak dwa lata po przyjeździe urodził się Torstein. Był wychowywany wedle standardów jego ludu - czyli surowa dyscyplina, nauka walki i zawodu ojca. Młody nord szybko dorastał, naśladując we wszystkim swojego tatę. Największym marzeniem chłopca było być takim jak ojciec - szanowanym i poważanym...

Gdy Torstein osiągnął już wymagany wiek, zaciągnął się do straży miejskiej. Jego służba była dobra, a także był odpowiednio przystosowany do tej pracy (ze względu na swoją siłę odziedziczoną po ojcu), jednak sukcesy w dużej mierze zawdzięczał wysoko postawionemu rodzicowi. Jednak dobra passa młodego mężczyzny skończyła się wraz ze śmiercią ojca. Gdy Bjorn odszedł, młody strażnik musiał sam zająć się utrzymaniem matki oraz sióstr. Spadły też na niego inne obowiązki ojca. Torstein nie umiał sobie poradzić. Problemy po śmierci Ojca popchnęły go w ramiona szaleństwa. Uzależnił się od alkoholu, zaczął narcystycznie patrzeć na siebie. Chociaż na początku mężczyzna czuł, że może pokazać, że jest więcej wart niż jego ojciec, wraz z upływem czasu strażnik był spychany przez przełożonych na boczny tor. Przez cały ten czas Torstein marzył o szansy pokazania się całemu miastu i zabłyśnięcia w oczach wszystkich mieszkańców

I wtedy w mieście pojawił się niewielki kult Beliara. Młody strażnik został oddelegowany pod komendę jednego z inkwizytorów, który miał odnaleźć i zniszczyć kultystów. Strażnik, dzięki temu, że miał pilnować dokumentów zbieranych przez inkwizytora, mógł je potajemnie sam przeglądać. Dowiedział się z nich, że kultyści wcale nie są słabi i nieliczni - wręcz przeciwnie, dysponowali oni ogromnymi mocami. Kulty Beliara zaczęły fascynować Torsteina, by następnie przerodzić się w obsesję. Znając miejsca spotkań zaczął obserwować kultystów. Niestety, został wykryty, jednak główny kapłan, a zarazem potężny mag, odkrył, że ma przed sobą strażnika inkwizytora o żądzy potężnej mocy. Zachował on Torsteina przy życiu, co więcej, obiecał mu coś, czego młody wojownik od zawsze pragnął - mocy i potęgi.

Młody wartownik musiał spełniać więc najróżniejsze rozkazy maga. Przekazywał więc informacje, brał udział w akcjach planowanych przez kultystów, załatwiał też sprawy sekty, które wymagały kontaktu z normalnymi obywatelami. Za dobrą służbę Torstein otrzymywał upragnioną siłę, która pochodziła od piekielnych mocy BeliaraZ początku szło wszystko dobrze, lecz po jakimś czasie inkwizytor, któremu Torstein służył, zaczął coś podejrzewać. Gdy odkrył, że jego strażnik przegląda jego dokumenty, postanowił go śledzić. Wynajął więc szpiega, który miał dostarczyć mu informacje, z kim Torstein się spotyka. Ten odkrył powiązanie między wartownikiem a heretykami. Inkwizytor, dowiadując się o zdradzie strażnika, kazał mu się z sobą spotkać, aby móc go zaaresztować i zdobyć jak najwięcej wiadomości o kulcie Beliara. Torstein przyszedł na wezwanie inkwizytora, lecz gdy wyczuł, że to pułapka, przebił inkwizytora mieczem i za sprawą nadludzkich mocy wybił wszystkich strażników w sali. Morderca, nie wiedząc, co zrobić, pobiegł do kryjówki maga, by powiedzieć mu o wydarzeniach. Jednak jednocześnie pociągnął za sobą pościg, który, podążając za jego tropem, odkrył kryjówkę kapłana i ją otoczył. W podziemnych komnatach kultystów rozegrała się straszliwa walka. Zginęli wszyscy z wyznawców Beliara, oprócz zdrajcy, Torsteina. Tego pochwycili magowie, pozbawiając go nadludzkich mocy.


Inkwizytorzy uznali, że za zbrodnie, których Torstein się dopuścił, nie zasługuje na szybką śmierć. Wobec tego zamknęli go w najgłębszych lochach, gdzie przez 5 długich lat był poddawany najokrutniejszym torturom i poniżeniom. Tych 5 lat zmieniło Torsteiga w zgorzkniałego szaleńca, który marzył jedynie o zemście. Przez cały ten czas mroczny bóg, Beliar kształtował jego myśli, zamieniając Torsteina w potwora. Mroczny bóg podsysał jego żądze mordu, jednocześnie obiecał wielkie nagrody za służbę. Okazja do ucieczki nadarzyła się przez zaniedbania inkwizytorów, którzy zapomnieli o swoim więźniu. Podczas podawania posiłku Torsteig zadusił jednego z dwóch wartowników, którzy pilnowali jego celi. Drugiego zabił w walce na miecze. To umożliwiło mu ucieczkę z więzienia. Wziął ze sobą broń strażników, pieniądze i wszystko, co dało mogło mu się przydać. Następnie uciekł kanałami miejskimi z miasta.


Po ucieczce Torstein zaczął planować zemstę. Zaczął napadać na podróżnych, by zdobywać pieniądze i broń, jednocześnie ćwicząc swoje ciało. Przez 5 lat przygotowywał się, by odpłacić się całemu miastu za cierpienia i upokorzenia, których doznał, oraz by spełnić wolę jego Mrocznego Pana. Przez długi czas, żyjąc z dala od miasta, zebrał sporo łupów, które przed wyruszeniem do miasta spieniężył na potrzebne mu rzeczy (po transakcji nabił kupca na płot, ale to szczegół). Jedyne cele jego życia to zemsta i mord dla Beliara. Nie spocznie, dopóki z Telding nie zostaną jedynie zgliszcza.

Obecnie teraz Torstein to dwumetrowy drab o jasnej karnacji i ciemnych włosach. Chociaż wszelkie zaklęcia nałożone na niego przez maga zostały sprawdzone przez inkwizycje i w miarę możliwości zdjęte, nie umniejsza to siły potężnie zbudowanego Norda, którego nie złamały nawet wieloletnie tortury. 5 lat spędzonych w więzieniu zostawiło jednak swój ślad na ciele, tak więc Torstein ma wiele blizn na ciele, w szczególności na plecach przez biczowanie (o dziwo, inkwizytorzy nie zabrali się za jego uzębienie i Torstein ma prawie wszystkie zęby).

Umiejętności:
    walka maczugą - uczeń

    walka bronią ręczną (topór) i tarczą - uczeń


Cechy:
    Wytrwały
    Silny - bonusowa cecha





Ekwipunek:
    - Toporek bojowy
    - Maczuga bojowa (broń specjalna) - broń dwuręczna o dużym ciężarze, którą bez siły kolosa nie da się posługiwać. Zdobyta podczas napadu na większy konwój. Wykonana w całości w metalu, usprawniona grubymi kolcami na głowicy. głowica maczugi mająca 7 cm średnicy jest osadzona na drzewcu mierzącym metr długości (wykonanym z metalu). Opis dodany, by było wiadomo, o co dokładnie mi chodzi - maczugi zwykle nie są oburęczne :P
    - Kolczuga
    - list ze stemplem, odebrana pewnemu kupcowi, z nieznaną treścią (Torstein nie czyta zbyt dobrze, dlatego nie zadawał sobie nawet trudu przeczytania listu)
    - Niewielka sakwa, najczęściej ukryta pod innym inwentarzem Wygnańca, w której trzyma najróżniejsze przedmioty, a także pieniądze
    - 2 pochodnie
    - 20 sztuk złota



Ubranie:
    - Skórzany pas, za którym zawsze znajduje się toporek
    - poobcierane spodnie
    - pas skórzany, przystosowany, by móc wygodnie odwiesić maczugę na plecy
    - białe gacie, przynajmniej były, dopóki wisiały na pewnym podróżniku
    - kolczuga (Torstein prawie zawsze ją ma na sobie)
    - brązowy płaszcz, za którym Torsten czasem ukrywa swoje oblicze
    - lekko zużyty kaftan bojowy (który nosi pod kolczugą) - choć jest w kiepskim stanie, chroni częściowo przed ciosami bronią obuchową
    - Buty z niedźwiedziej skóry
    - rękawice ze świńskiej skóry
    - opaska na włosy



Edit: zmieniłem lekko ubranie, by bardziej pasowało do mojej postaci

kastyl - 2009-05-04, 23:49

Imię(rodowe): Tellan Varjo
Imię(używane): Thor
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Elf
Wiek: 162 lata
Nierozdane punkty doświadczenia: 0

Historia postaci:

    Tellan urodził się na Wyspie Istorach. Jego ojciec, Derlis, był kowalem, a matka, Arisa uzdrowicielką. Tellan miał dwójkę rodzeństwa, brata Sentisa i siostrę Minerę. Brat Tellana był od niego silniejszy i lepiej posługiwał się mieczem. Był także szybszy i wyższy. Minera natomiast była bardzo inteligentna i, będąc jeszcze dzieckiem, swymi mądrymi osądami zadziwiała wszystkich. Tellan, nie tak silny jak brat i nie tak mądry jak siostra, był dużo bardziej od nich zręczny i potrafił zawsze ukryć się, lub poruszać niepostrzeżenie.
    Derlis bardzo faworyzował starszego syna, gdyż ten znakomicie przyswajał fach swego ojca. Natomiast Arisa większość czasu przebywała z córką, ucząc jej technik uzdrawiania i rozpoznawania ziół. Kiedy Tellan zaczął dorastać, niemal nie spędzał czasu ze swoją rodziną. Jego ojciec uważał go za słabego, gdyż nie był wystarczająco silny by spędzać całe dnie w kuźni, natomiast matka twierdziła, że nie będzie przerywać nauki Minery, aby nauczać Tellana podstaw.
    Rodzice elfa nie zwracali na niego zbyt wiele uwagi. Jedynie tyle, żeby mniej więcej wiedzieć, co ich czyni całymi dniami ich syn.
    Tellen wpierw całe dnie spędzał ze starszym iluzjonistą, który uchylił mu rąbka swej wiedzy i stał się jedyną bliską osobą młodego elfa. Tellen miał 94 lata, gdy jego jedyny przyjaciel zmarł. Młody elf nigdy nie dowiedział się, w jaki sposób stary iluzjonista zmarł.
    Po tym wydarzeniu, Tellen zamknął się w sobie jeszcze bardziej, a jego gorycz, wywołana wywyższaniem jego rodzeństwa przez rodziców, rosła z każdym dniem.
    W szeregi zabójców młody elf trafił zupełnie przypadkiem. Tellen lubił myszkować w karczmie ukrywając się w cieniu, wspomagany sztuczkami których nauczył się w młodości. Pewnego dnia, przypadkiem podsłuchał rozmowę dwóch zabójców. Niestety dla Tellena, jeden z zabójców go zauważył i złapał, gdy tylko elf opuścił karczmę. Wiele czasu Tellen przekonywał łotrzyka, że nie miał zamiaru ich podsłuchiwać i tylko trenował swoje umiejętności. Zabójca zostawił go i kazał zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Tellen i tak nie miał komu tego powiedzieć, gdyż jedyna osoba której ufał, nie żyła.
    Rok później, Tellena zaczepił inny elf. Zapytał go, czy nie chciałby udoskonalić swoich umiejętności skrywania i walki. Tellen przystanął na tą propozycję dość chętnie, gdyż była to dla niego jedyna możliwość zmiany swojego życia. Młody elf nauczył się walczyć krótkim ostrzem i zgłębił sposoby skrytobójców. Jego nowy mentor szybko zorientował się, że jego podopieczny jest przepełniony goryczą i wykorzystał to, aby zniszczyć poczucie dobra i zła u młodego elfa. Przez to, Tellen niemal całkiem wyzbył się uczuć.
    W końcu, po kilkudziesięciu latach, Tellen miał wstąpić w szeregi zabójców. Miał zapomnieć swojego imienia i rodu i przyjąć nowe. Jego nowe imię brzmiało: Thor. Ponadto miał zabić jakąś osobę tylko dla chęci stania się zabójcą.
    Jako swoją ofiarę, wybrał swego brata, gdyż nawet niemal wyzbyty z uczuć, wiedział, że nie będzie mógł zabić siostry. Thor nocą zakradł się wieczorem do kuźni, gdzie jego brat kończył pracę. Sentis wykańczał właśnie krótki miecz, który miał zamiar podarować bratu na jego 110 urodziny, gdy Thor zakradł się do kuźni. Santis wrzucił do rozgrzewania stal, aby ją ostatecznie zahartować. Odwrócił się na chwilę, aby osłonić się przed żarem pieca. Wtedy, pod osłoną magii, Thor podszedł pod palenisko, wyjął miecz i zahartował go... w krwi brata, przebijając jego serce. Santis zdołał odwrócić się i zobaczyć twarz brata, która była jak za kamienia, nic nie wyrażała . Thor jeszcze przez chwilę stał nad zwłokami brata, bez żadnego uczucia po czym wyjął miecz ze zwłok Santisa i lekko podostrzył ostrze. W tym momencie do kuźni weszła siostra Thora, która na widok zwłok Sarisa krzyknęła i zemdlała. Thor nie mógł przemóc się, żeby zabić siostrę, toteż zabrał miecz, którym zabił brata i uciekł wiedząc, że na wyspie nie było już dla niego miejsca.

    Przez wiele lat podróżowanie i używania różnej maści trucizn, stał się częściowo odporny na ich działanie, choć wciąż nie miał sposobności nauczyć się ich wytwarzania. W końcu dotarł do Telding.


Umiejętności:
    Walka wręcz (miecz krótki) - poziom 1

    Magia iluzji - poziom 1


Cechy:
    Widzenie w słabym świetle

    Bystry wzrok

    Czuły słuch

    Wytrzymały organizm


Atuty:
    None



Czary:(sugerowane przeze mnie)
    - stopienie się z cieniem (postać rzucającego lekko się rozmywa i stapia się z cieniami, przez co trudniej zauważyć czarodzieja [koszt i komponenty:do obgadania ])

    - wywołanie dźwięku (wywołuje niezbyt głośny dźwięk (nie głośniejszy od normalnej mowy)[koszt i komponenty:do obgadania])


Ekwipunek:
    - 20 sz
    - Zwykły krotki miecz, używany do normalnej walki w dzień.
    - Krótki miecz „Bratobójca” - miecz, którym Thor dokonał pierwszego morderstwa. Uśmiercił nim swego brata, twórcę miecza. Przez lata podróży, Thor zmienił wygląd miecza na tyle, aby łatwiej było pokryć go trucizną. Na całej długości miecza rozchodzą się małe rowki, równoległe do ostra, dzięki czemu większa dawka trucizny dostaje się do organizmu przy zranieniu. Miecz jest lekko zakrzywiony, ostrze ma długość 60 cm, a rękojeść jest prosta, bez żadnych zbędnych dodatków. Ostrze jest pomalowane na czarno, aby nie odbijało światła.
    - lekka zbroja skórzana
    - Fiolka trucizny (Jeśli łaska)
    - 2 pochodnie
    - śpiwór
    - hubka i krzesiwo (coby się Faust nie czepiał, że nie mam czym odpalić pochodni)
    - 20 sztuk złota
    - Ubranie: (wełniane spodnie, lniana koszula, wełniany płaszcz, skórzany kaftan. Wszystko w ciemnych kolorach)



Dobra, starałem się jak mogłem. Ave.


Jeszcze kolorowo, bo to w sumie ostatni post jako MG. Oficjalnie przechodzę z mistrzowania, do uprzykrzania życia MG... znaczy się do grania ;p

seba199494 - 2009-05-17, 13:29

Imię(rodowe): Sebastian Aragorn Wielki II
Imię(używane): Sebastian
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Dark Elf
Wiek: 38
Nierozdane punkty doświadczenia: 0

Historia postaci:

    Dwa lata po śmierci rodziców Sebastiana, postanawia on wrócić na swoje stare “śmiecie”, na wyspę Kanadyjską. Jak zwykle tak jak się mu trafia, tam jest jakąś wojna. W tym samym czasie, kiedy Sebastian wraca na wyspę, jego odwieczny wróg Arquar udaje się także na tą wyspę. Sebastian przypływa do miasta i od razu melduje się u najwyższego gubernatora, Lariusa. W czasie rozmowy, Sebastian dowiaduje się ze Sędzia miasta został zabity z reki tajemniczego wojownika. “Ponoć za cos mu za Malo zapłacił…”. Sebastian idzie tropem mordercy, do najgorszego terytorium tej wyspy Isqlar… Natomiast Arquar, już tam jest i już się przygotowuje na jego przyjście. Na tym terytorium Arquar wstępuje do niewielkiej karczmy w której rozpoznaje swojego dawnego przyjaciela - Jacka. W czasie rozmowy, Jacek opowiada mu o tym, jak to Sebastian stal się sławny przez zabójstwo swoich rodziców(wszyscy tak myśleli, ale to nie on). Sebastian już po wejściu na Isqlar spotkał Arquara. Arquar zauważając Sebastiana wyciągnął Ciężki Miecz Dwuręczny że był on człowiekiem honorowym, to poczekał na to kiedy on też wyciągnie, lecz Sebastian chciał z nim porozmawiać. Arquar wysłuchując go, jak mówi, że wrócił tu i już nie chce mu się z nikim walczyć i przyszedł tu, zeby to powiedzieć, już chciał chować mieczy dopóki.... nie usłyszał zdania: "no bo wiesz, rodzice mi umarli na jakąś chorobe i ....", Arquar mówi do Sebastiana "dobra skończ te brednie, WALCZ!", po długiej walce trwającej ponad godzinę, wtrąca się pewien Mag i im przerywa i grozi tym że jeśli się nie uspokoją w tej krainie to wyzwolą demony, walczący przestali się atakować, lecz jak mag odszedł, powiedzieli sobie, że na następny dzień spotykają się w głębie terytorium, walczą na śmierć i życie, do tego stylem jakim chcą walczyć..... Sebastian przygotował się, kupił świetną broń, naprawił swój pancerz,i kupił drugi miecz, bo pomyślał "wszystko może się przydać"... Idąc na spotkanie z myślą wygranej, zobaczył już Arquara stojącego.
    W tej samej chwili gdy się zobaczyli, Arquar wyciągnął jakiś magiczny miecz i zaczął atakować Sebastiana..... Walka była trudna do wygrania, gdy tylko Sebastian odsunął się od przeciwnika, on robił ze swojej magicznej broni, bardzooo długi wodny miecz, więc opłacało się walczyć z bliska.... Po dwóch dniach walki, każdy był już zmęczony nagle demony się pojawiają Arquar się odwrócił, Sebastian jeszcze ich nie zauważyl, ale zabił Arquara rzucając w niego drugim mieczem... Dalej nie wiadomo co się stało, gdyż Sebastian obudził się w szpitalu z amnezją, podobno nie dał rady z demonami i wszystko stracił, uratował go tamten mag co ich ostrzegał... Sebastian już znów się uczy i dostał przedmioty od swojego bliskiego przyjaciela, lecz ciężko będzie sobie przypomnieć to wzsystko co się nauczył.....


Umiejętności:
    Walka wręcz(Miecz Dwuręczny) - Poziom 1

    Walka bronią dystansową(Łuk) - Poziom 1

Cechy:

    Szybki

    Silny

    Wyostrzony refleks

    Zręczność



Atuty:
    Wielokrotny strzał

    Taniec mieczy



Ekwipunek:
    - Zardzewiały miecz dwuręczny
    - Włócznia Magicznej Mocy
    - Zbroja Kruka
    - 15 Mikstur Życia
    - 15 Mikstur Many
    - 10 Mięsa
    - Runa Teleportu do Starogardu
    - Runa Mocy Życiowej
    - Pusty mieszek po Złocie
    - 20 sztuk złota
    - Ubranie: (Skórzane Spodnie,Skórzana Kamizelka, Buty ze Skóry, Pasek Skórzany, Łańcuszek)


Hmmm. Naprawdę nie wiem od czego zacząć. Zacznę więc od początku i skupie się na kwestiach związanych z mechaniką i podstawową fabułą gry.
- w naszej grze nie występuje rasa "Dark elf"
- nie licząc darmowych cech przydzielanych za przynależność do danej klasy, gracz może wybrać dla swojej postaci tylko jedną cechę
- atuty "Taniec Mieczy" oraz "Wielokrotny Strzał" nie istnieją w grze end of days
- mikstury życia, many oraz runy są niezwykle rzadkie w świecie end of days, dlatego posiadanie takiej ich ilości przez początkującego gracza graniczy z cudem

Powyższe punkty pozwalają mi sądzić, że nie czytałeś dokładnie 1 części podręcznika, oraz że w ogóle nie zajrzałeś do 2 części podręcznika. Niniejszym Twoje podanie zostało odrzucone.

Proszę o ponowne napisanie Karty Postaci.


Eliksiry many absolutnie nieuzasadnione, nie umiesz czarować. Nie znam Starogardu, a teleportowanie się to naprawdę kawał potężnej magii, oj potężnej. Sama Gildia Magów musiałaby wybulić na to skandaliczną ilość gotówki.

Kelpie - 2009-05-23, 16:27

Imię: Cylian Kythlion
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 22

Historia postaci:

Cylian urodził się w niezamożnej, chłopskiej rodzinie mieszkającej w małej wiosce na północ od Glitan. Gdy Cylian był jeszcze dzieckiem, na wioskę napadła banda orków. Zabili oni wszystkich mieszkańców oraz zgrabili i spalili domy. Matka zdołała jednak uchronić syna ukrywając go w snopie siana, sama jednak zginęła dosięgnięta strzałą. Po stracie bliskich, nie mając do kogo wrócić Cylian włóczył się po lasach bezskutecznie szukając pomocy. Byłby zginą niechybnie z głodu, gdyby nie pewien wędrowny elf, który natrafił na chłopca. Zlitowawszy się nad dzieckiem, zabrał je do swojego domu. W domu elf ten dał chłopcu jeść oraz zorganizował miejsce do spania. Wysłuchawszy jego historii, postanowił przyjąć Cyliana do swojej rodziny. Początkowo żona nie zgadzała się z pomysłem ojca, jednak w końcu dała mu się przekonać.


Cylian nie potrafił nawiązywać kontaktów z elfickimi dziećmi, przez co bardzo często przebywał sam. Chodził ze spuszczoną głową i prawie nigdy się nie uśmiechał. Czuł się inny i odrzucony. Z odrętwienia wyrwała go jego przybrana matka. Miała ona 3 synów, lecz wszyscy bardziej przepadali za ojcem, przez co nie miała komu przekazać swojej wiedzy. Pojawienie się chłopca wzbudziło w elfce nadzieję na przekazanie mu swoich umiejętności. Tak więc, zaczęła uczyć Cyliana o roślinach leczniczych, o ich wykorzystywaniu i rozpoznawaniu. Chłopiec okazał się mieć chłonny umysł, toteż szybko nauczył się korzystać z ziół i innych roślin.


W wieku dorastania Cylian coraz częściej zapuszczał się poza dom. Poszukiwał ciekawych okazów roślin i zwierząt. W tamtym czasie nauczył się także polować i strzelać z łuku. W wyprawach towarzyszył mu wierny przyjaciel, oswojony wilk, którego niegdyś spotkał rannego i na wpół martwego (najprawdopodobniej ucierpiał tak na wskutek walk) . Uleczył go, a ten z wdzięczności pozostał u jego boku.


Cylian mając 22 lata stwierdził że może samodzielnie zarabiać na życie więc gdy nadarzyła się okazja opuścił dom i udał się do miasta Telding, gdzie pragnął przeżyć wiele przygód oraz bliżej poznać przedstawicieli swojej rasy.



Umiejętności podstawowe:

-

Umiejętności rzemieślnicze:

- tresura zwierząt- uczeń
- zielarstwo- uczeń

Cechy:

-chłonny umysł
-wyostrzony refleks


Ekwipunek:

torba podróżna:
- sakiewka z 20sz
- kozik
- psi gwizdek
- koc
- bochenek chleba
- woda w bukłaku
- niewielki kociołek
- zapałki

torba na zioła:
- zioła lecznicze il. 5
- zioła trujące il. 2
- nasiona ziół leczniczych
- nasiona ziół trujących
- odtrutka ( przeciwko jadowi węża, działa również wzmacniająco)
- zioło na „oczyszczenie”
- 4 puste fiolki


Ubrania:

- szaro- zielony, elficki płaszcz z kapturem
- skórzane spodnie
- skórzane buty z długimi cholewami
- gruba wełniana koszula
- skurzany pas


Wygląd i Charakter:


Cylian to szczupły, wysoki mężczyzna. Nosi długie, jasno brązowe włosy na modłę elficką, przez co czasem mylony jest z elfem. Ma jasno zielone oczy.
Unika towarzystwa i jest małomówny, jednak umie dochować tajemnicy oraz jest honorowy.

Ps. To ja pisałem na pomarańczowo

Howkins - 2009-05-26, 20:28

Imię: Cobyr Armigorth
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 25
Nierozdane punkty doświadczenia: 0

Historia postaci:

Urodziłem się w Bologi, w ubogiej wiosce Gorglom, niedaleko granic królestwa. W dzieciństwie miałem sporo problemów, lecz najgorszym wydarzeniem mego dzieciństwa było... Śmierć moich rodziców! Pewnego wieczoru wioskę zaatakowali łupieżcy. Moi rodzice ratując mnie oddali za mnie życie. Widziałem twarz tych szubrawców i zapragnąłem zemsty! Czym moi rodzice sobie tym zasłużyli? Nie byli bogaci! Właściwie nic nie mieli, a oni dobrze o tym wiedzieli... a jednak... Reszta mojego dzieciństwa spędziłem u wujka, który popierał moją zemstę. W wieku 14 lat załapałem się do grupki myśliwych, nauczyłem się tam paru sztuczek i zdobyłem trochę formy. Nadal miałem przed oczami smukłą, czarna postać elfa który zamordował moich rodziców! Po przekroczeniu 18 roku życia opuściłem Gorglom na rzecz samotnych polowań. Ciężkie warunki oraz nieustanne starcia ze zwierzętami zmusiły mnie do porzucenia tego miejsc. "prześladuje mnie pech!" myślałem... W podróży do Argotgrodu - dużego miasta w Bologi - spotkałem grupę rzezimieszków, a na ich czele stał... Elf morderca! Od razu rzuciłem się na niego, ale udało mu się oślepić mnie jakimś proszkiem i zwiał. Coraz bardziej pragnąc zemsty załapałem się do straży Argotgrodu polując na bandytów... gdy osiągnąłem 25 lat nieustannej mordęgi i 20 lat bólu po stracie rodziców znów spotkałem tego mordercę... W pogoni za nim dobiegłem aż do granic Telding... Tam mnie napadła jego banda... ostałem obudzony przez farmerkę w szopie, była piękna ale to było nic w porównaniu z moja wściekłością! Zabrałem to na co mi pozwolili i ruszyłem do Telding...
    Historia postaci


Umiejętności:
    Strzelec z łuku - uczeń

    walka mieczem jednoręcznym - uczeń


Cechy:
    Wytrzymały organizm



Atuty:

Ekwipunek:
    - Miecz Półtorareczny
    - Miecz Pradziadów - przekazywany od 5 pokoleń miecz z herbem mojej rodziny. Wykuty został przez mojego Pradziada jeszcze gdy moja rodzina była bardzo wpływowa wśród cech kowalskich. Wykuty na cześć "przyszłego" władcy Bologi. Od czasu gdy posłaniec zabił nim wybrańca i podrzucił go nam by wszystko wyglądało na nas! Od tego czasu mówi się że ten oręż przynosi pecha. Inne plotki głoszą że, że gdy jednostki zagłady polowały na mojego pradziada po tym incydencie, rzucił na miecz czar który broni posiadacza przed bonusowymi atakami broni magicznej. Nikt nie wie co jest prawdą, ale jedno jest już wiadome... Miecz ocalił życie niejednemu członkowi mojej rodziny, a i tez zabrał nie jedno życie mojej rodzinie. Miecz ma gdzieś około metra, lecz dzięki lekkiej stali może być bronią jednoręczną. Na klindze jest napisany pismem runicznym prawdopodobnie ten urok.
    - skórzana zbroja
    - koc
    - misa (nadaje się do picia jak i do jedzenia)
    - rozpałka i zapałki
    - sztylet z brzucha mojej matki. Piękny sztylet, na końcu rękojeści oprawionej w skórę jakiegoś czerwonoskórego gada jest duży bursztyn. Prawdę mówiąc to jest jedyne co mi zostało po rodzinie...
    - manierka po wódzie
    - bochenek najlepszego wiejskiego chleba jakiego jadłem
    - 20 sztuk złota
    - Ubranie: kurtka z wilczych skór gdzieniegdzie barwiona na czerwono, buty, skórzane spodnie, jedwabna koszula, pas z łańcucha owinięty skórą z wiewiórki.
[/list]

Już sie naroiło tych śmierci rodziców że szok... ale co tam, mi pasi. Nie mam zastrzeżeń pod względem fluffu, Faust sprawdzi stronę techniczną. Podoba mi się, ale KP napisane w pierwszej osobie, lecz nie jest to jakieś wielkie przewinienie. IMO przyjęty ;-)

Niech będzie

Szalenie lubię się wkręcać. To że napisane w pierwszej osobie to zaleta, w RPG-ach mówić się właśnie powinno w pierwszej. Amen

Jacuuy - 2009-06-23, 08:22
Temat postu: Rekrutacja
Imię: Grenth
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 51
Nierozdane punkty doświadczenia: 0

Historia postaci:

    Grenth - Pochodzi z Taki. Jest najstarszym bohaterem w rodzinie Geisów. Jest bardzo nerwowy, zwykł zabijać swych przyjaciuł. Dlatego nie ma przyjaciuł. Za najwyższą wartość uważa pieniądze. Zajmuje się rachunkowością w rodzinie. Jest łowcą nagród.-


Umiejętności:Walka Wręcz
    Nazwa umiejętnościWalka dwoma rodzaami broni - poziom 1


Cechy:Silny

Atuty:Brak

Ekwipunek:
- Mizerykordia
- Miecz półtorak rodu Przykładów
- Skórzana zbroja
- Kubek
- Koc
- Hubka i krzesiwo
- Wysłużony plecak
- 20 sztuk złota
- Ubranie: (skórzane spodnie, pas z klamrą rodu Przykładów, sygnet rodu Przykładów, lniana koszula, skórzane buty)

Historia powinna być przynajmniej pięć razy taka długa. Postaraj się, potrafisz :)

Sarton - 2009-06-23, 19:11

Gracz: Sarton

Imię: Sarton Avegod
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 27
Nierozdane punkty doświadczenia:100

Historia postaci:


    Urodził się w Veragor. Jego ojciec Hanor był myśliwym, matka Troenda zaś handlowała na targu żywnością. Sarton miał brata Gernin'a który był wyjątkowo zarozumiały, ponieważ w walce mieczem był naprawdę świetny, chociaż nie był on zbyt mądry co jest ważne w zawodzie myśliwego. Jednak Sarton był o wiele zręczniejszy, mimo tego nikt nie wierzył że jest on w stanie coś osiągnąć. Nie był on zbyt szczęśliwy. Spędzał czas samotnie. Ojciec w niego nie wierzył, nie chciał go uczyć fachu myśliwego. Sarton ukradł ojcu miecz, trenował całymi dniami walkę nim przez kilka miesięcy, jednak nic z tego nie wyszło.Gernin był w tym o wiele lepszy mimo tego iż jakoś specjalnie nie trenował. Sarton okazał się nieudacznikiem. Po kilku dniach wpadł na pomysł sprawdzenia umiejętności strzeleckich, za swoje oszczędności kupił łuk i strzały. Znów wziął się za ostry trening ale tym razem strzelecki, okazało się że Sarton miał talent w tej dziedzinie, gdy stwierdził że jest wystarczająco dobry. Udał się na polowanie. Zaczaił się w krzakach i ustrzelił jelenia z przepięknym porożem, oskórował go odciął głowę i wrócił z tymi trofeami pochwalić się ojcu. Hanor ucieszony uściskał syna i powiedział "A jednak jest jakaś nadzieja, twój brat umie walczyć lecz nie polować. Jestem z ciebie dumny!" Od tego czasu razem z ojcem polował. Dla pieniędzy atakowali nawet osady orków. Atakowali z cienia po czym uciekali. Jednak pewnego razu coś nie poszło i pewien ork zorientował się nim uciekli. I zaatakował Hanor'a a on ledwo się obronił. Lecz gdy wrócili do domu ojciec trafił do szpitala na skutek ran. Okazało się że nie będzie on już mógł polować. Pieniądze z napadu na orki zleconego przez straż poszły na leczenie i dalsze utrzymanie Hanor'a a Sarton postanowił wyruszyć do Telding aby pomóc w walce z orkami.


Umiejętności:

    Walka dystansowa (łuk) - uczeń



Cechy:
    Bystry wzrok



Atuty:
    Pozyskiwanie skóry




Ekwipunek:
    - krótki miecz
    - Łuk
    - Lekki pancerz skórzany
    - Plecak
    - Mapa
    - Kołczan i 25 strzał
    - Nóż do skórowania
    - Fiolka trucizny do moczenia w niej strzał
    - 20 sztuk złota
    - Ubranie: Skórzana strój i lniany pas


Historia lekko naciągana. Taki ork zabiłby bohatera jednym ciosem a tu taka ciapa 'ledwo co się obroniła' :D Ale pozatym tragicznie nie jest. Pod względem historycznym, choć troszkę byków jest... a co mi tam, ja jestem na tak, ale postaraj się bardziej pisząc posty ;)

No niech będzie. Żadnych błędów dotyczących mechaniki nie wykryłem.

Caranthir - 2009-07-20, 09:18


Imię: Altair ibn al-Ahad
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 25
Nierozdane punkty doświadczenia: 0

Historia postaci:

    Altair urodził się w bogatym domu w Kaldinji, do od początku swego życia przejawiał duże zainteresowanie sztuką oraz religią. Od dziecka kochał przepych i styl barokowy. Był pierworodnym synem swojego rodu. "Tradycja" w tym rodzie nakazuje by każdy pierworodny syn lub córka szedł do szkoły zabójców jest to spowodowane umową jaką zawarł przodek tej rodziny z liderem Asasynów.
    W wieku 10 lat musiał opuścić dom ponieważ upomniała się o niego szkoła Asasynów. Naprędce zebrał swoje rzeczy osobiste i już miał wychodzić z pokoju gdy na drodze stanął mu dziadek i wręczył mu 2 rękawice.
    - Miałem to dać twojemu ojcu, ale...
    - ???
    Dziadek założył rękawice i pierścień na palec poruszył gwałtownie małym palcem i natychmiast "wyskoczyło" Ostrze Mortis, legendarna broń w naszej rodzinie.
    - Masz ich pilnować, i gdy nadejdzie pora zrobić z tego użytek.
    Chłopiec kiwnął tylko głową,schował broń do plecaka i wyszedł przed dom.
    Czekał na niego już na niego jeździec ubrany w białe szaty ze skórzanym płaszczem.
    Tego dnia porzucił wygody rodziny szlacheckiej i udał się z nieznajomymi do szkoły.

    W pierwszych dniach miał wolny czas by zapoznać się z ludźmi i nauczycielami oraz panującą tu hierarchią. Sposoby nauk Asasynów są ściśle tajne i nie mogą być przekazywane poza szkołą. Ale najogólniej rzecz biorąc dzielą się na 3 dziedziny
    1: Decerto - walka, nie jest to zwykła walka lecz sztuka parowania uników oraz kontrataków, tak naprawdę oprócz podstawowych ciosów Altair nie umie nic ciekawego jednak jego zdolności do efektownych kontrataków mogą w oczach wroga uczynić z niego Mistrza fechtunku.
    2: Vadere - Akrobacja i poruszanie się po dachach budowli oraz wspinanie się na nie, jest to niezwykle przydatne przy uciekaniu straży oraz przy planowaniu zamachu. Mamy pełną widoczność na panoramę miasta.
    3: Abditus - Ukrywanie się w cieniu, w tłumie, skradanie się. To wszystko świetnie pomoaga przy wykonywaniu zabójstw, oraz kradzieży.
    Altair przodował we wszystkich dziedzinach nikt się temu nie dziwił ponieważ nazwisko rodowe ibn al-Ahad było rozsławione wśród zabójców jako rodzina "Tych Którzy Polują Za Dnia" od czasu do czasu otrzymywał zadanie takie jak przyniesienie kosztownego przedmiotu lub czegoś innego. Oczywiście w kodeks zakazuje odbierać własności innym członkom zakonu więc przedmiot był oddawany 1 dzień po "kradzieży".

    Po 15 latach treningu przyszedł czas by opuścić szkołę.
    - Wracam do domu - powiedział po cichu, nawet z nutką żalu w głosie
    Przebył drogę dość szybko, i gdy był już na wzgórzu z którego widać było jego dom zobaczył przed domem 7 białych wierzchowców. Przeszedł w galop by jak najszybciej sprawdzić co się dzieje. Zostawił konia w stajni i poszedł do domu. Usłyszał nagle znajomy krzyk i głuche uderzenie o posadzkę, to była jego matka... zajrzał przez okno do pokoju, były w nim ciała całej jego rodziny... Wpadł w szał i już chciał wpaść do domu u wyrżnąć ich wszystkich, jednak powstrzymał się i zachował spokój zabójcy obserwując sytuacje. Mordercy zaczęli wychodzić z jego domu. Wiedział kim są. . . to byli paladyni rycerze światła o których tyle słyszał. . .
    Gdy wyszli z domu i wsiedli na konie Altair błyskawicznie wyskoczył z cienia i rzucił się z Ostrzem Mortis na ich przywódce. Atak był tak szybki ze nikt nie wiedział co się stało, chwilę później dowódca padł na ziemie a na biała peleryna zaczęła nasiąkać krwią. Nie czekał zbyt długo i podjechał pod dom po czym z grzbietu konia wyskoczył na dach szopki a następnie na dach domu, uciekając im z zasięgu wzroku.
    Następnego dnia pochował całą rodzinę i aż do wieczora siedział przy ich mogiłach. usłyszał dudnienie kopyt, prawdopodobnie 1 jeździec. Wyszedł przed dom i zobaczył swojego znajomego ze szkoły, niósł list który wręczył Altairowi. W treści listu zawarte było wezwanie do szkoły przez samego dyrektora. Nie tracąc czasu już nad ranem dotarł do szkoły, został wpuszczony przez strażników i skierował się prosto do gabinetu dyrektora Djakstry. Wyraził on swoje współczucie i od razu przeszedł do rzeczy.
    - To się stało nie tylko w twoim domu!
    - Co?!
    - Oprócz ciebie wycięto w pień jeszcze 3 rodziny szlacheckie
    - Po co paladyni mieli by interweniować aż tak daleko od swej siedziby?
    - Nie zapominaj że ciągle toczy się Święta Wojna!
    - Niemożliwe! Podpisano przecież pakt o nieagresji
    - Tak ale władze zakonu się zmieniły.
    - ?!
    - Od tej pory zerwano pakt i coraz częściej słyszy się brutalnych morderstwach wśród szlachty
    - Dobrze - Co mam robić?
    - Twój cel jest prosty...
    - hmm?
    - Zabić wszystkich przywódców paladynów! A jeśli trzeba to i naszych!
    - Co?! dlaczego powierzasz to zadanie takiemu nowicjuszowi!
    - Bo masz talent a zabójstwo kogoś kto zrobił ci takie rzeczy sprawi ci przyjemność
    - Uch... Dobrze gdzie mam się udać?
    - Udasz się do Akilli do miasta Telding
    - Zrozumiałem
    - Masz to
    Djakstra wstał i dał mu sygnet ze znakiem szkoły zabójców.
    - To ci pomoże dostać wyższy stopień w gildii złodziei bez przechodzenia prób
    - Wyruszę najszybciej jak tylko się da
    - Dostaniesz eskortę która doprowadzi cię do miasta
    Nic nie odpowiedział tylko wyszedł ze szkoły gdzie już czekała na niego eskorta...


Umiejętności:
    Walka dwoma rodzajami broni - poziom 1

    Ukrywanie się - poziom 1


Cechy:
    Wyostrzony refleks


Ekwipunek:
    - Miecz jednoręczny - zwykła broń ze znakiem rozpoznawczym szkoły asasynów, broń jest na tyle poręczna i lekka że została stworzona nie do ataku bezpośredniego lecz do ataku z kontry. .
    - Ostrza Mortis - To 2 sztylety skrytobójcy. Broń ta posiada wiele replik, ale z 1 powodu jest niezwykła:
    materiał z którego została wykonana jest na tyle odporny że z powodzeniem można zablokować cios mieczem (oczywiście tylko używając obu naraz) a także świetnie nadaje się do nałożenia nań trucizny.
    jest uruchamiana za pomocą pierścienia ze sznurkiem na zakładanego na mały palec u ręki
    - Lekką skórzana zbroja nie krępująca ruchów
    - sakwa do pasa
    - 3 noże do rzucania
    - sygnet ze znakiem szkoły zabójców
    - 20 sztuk złota
    - Ubranie: jak na obrazku


Czlowiek posiadac moze tylko jedna ceche ;) Popraw :)
Ps. Nie mam czcionki :P

TripleH - 2009-07-20, 21:00
Temat postu: Karta Postaci
Imię: Alleria Raashtram
Płeć: Kobieta
Rasa: Elf
Wiek: 99
Nierozdane punkty doświadczenia: 0

Historia postaci:

Świtało już kiedy na Zamku Mgieł (Zamek Mgieł był położony daleko od Eltoro trzeba było tam przepłynąc drodą morską a a przez miasto Eltoro przez rzeki doliny i lasy do Telding ) rozległy się pierwsze wrzaski dziecka. Promienie słońca oświetliły komnatę w której zebrała się mała grupka osób. Pełne dezaprobaty spojrzenia padły na kobietę leżącą na łóżku. Ona również czuła zażenowanie. Wszyscy wiedzieli, że Pan na Zamku Mgieł chciał mieć Syna…..

Alleria dorastała w dostatku i luksusie. Jak każda młoda dama, którą rodzice szykują do wydania za mąż, pobierała lekcje dobrych manier, tańca, gry na harfie a także haftowania. Jednak jako jedyna ze swoich rówieśniczek w wolnych chwilach jeździła konno, strzelała z łuku , walki mieczem jednoręcznym który uwielbiała a także uczyła się czytania i pisania. Jej ojciec nie szybko pogodził się z płcią swojego pierwszego dziecka. Zabierał córkę na polowania, do snu opowiadał bajki o wielkich wojownikach. Jednak szybko nadszedł czas, aby Alleria przyniosła rodzinie dumę w jedyny możliwy sposób- wychodząc za mąż.

Dziewczyna zaklinała się na wszystkie bóstwa, że nigdy do tego nie dojdzie. Rodzina zawsze powtarzała, że córka odziedziczyła rozum po ojcu i serce po matce. W dniu ślubu Alleria postanowiła zrealizować jedyny pomysł jaki jej przychodził do głowy- z samego rana osiodłała konia, zapakowała juki i w pierwszych promieniach słońca opuściła zamek. Znaleźli ją przed wieczorem, kiedy błądziła w okolicznych lasach. Na czele jechał jej ojciec z pochmurną miną. Nawet nie spojrzał na córkę kiedy zbrojni ściągali ją siłą z konia. Kara była straszliwa za nieposłuszeństwo wobec rodziców- banicja. 10-letni zakaz wjazdu na obszar do od zamku na 1km. Zbrojna eskorta odwiozła ją do bram miasta a później czekała aż banitka zniknie za horyzontem. Brama zamknęła się. Alleria została sama.

Nauka jaką dziewczyna pobrała od swojego ojca nie poszła na marne. Przez wiele dni udawało jej się przeżyć dzięki polowaniom na małe zwierzaki. Co wieczór paliła w lesie ognisko i płakała przed snem, a następnego dnia ruszała w dalszą drogę bez celu, w nieznane. Aż dotarła do miasta. Nie raz jeździła z ojcem i matką do miasta, czy to do jubilera, czy na zakupy czy w interesach. Jednak ze względu na kolor oczu jej j jej matki nie rozmawiała z ludźmi. Matka Alleria przybyła pewnego dnia na statku do portu w Eltoro. Wraz z mężem handlowała towarami ze swojego kraju..wtedy stało się mojego ojca i wszystkich w pobliżu rynku zaatakowali barbarzyńcy , mój ojciec uszedł z życiem ale jego rany były bardzo wielkie . Gdy mnie spotkał odrazu się ucieszył i oddał mi swój miecz który wykuł dla niego dziad i skonał mówiąc "...Wylewając pot na treningu, oszczędzasz krew w czasie walki..." I tak miała uczynić. Nie tego jednak się spodziewała- żebracy na ulicach, brud, tłum. Ktoś za nią gwizdnął. Żar lał się z nieba, Alleria pragnęła się gdzieś schować zarówno przed pogodą jak i przed tłumem. Zatrzymała się w obskurnej karczmie na obrzeżach miasta którego nazwy nawet nie znała. Brutalna rzeczywistość spadła na nią niczym grom- otrzymane na odchodnym pieniądze szybko się skończyły, nikt nie chciał przyjąć do pracy 96 dziewczyny z fioletowymi oczami.
Wtedy stało się to czego bała się najbardziej- jeden z lichwiarzy u którego szukała pracy polecił jej pójść do dzielnicy rozkoszy. Alleria trafiła do jednego z większych burdeli w mieście. Lekcje dobrych manier oraz tańca po raz pierwszy się na coś przydały- właściciel przeznaczył ją dla gości z wyższych klas. Zabawiała ich opowiastkami, tańcem, chichotała kiedy trzeba było. Jednym z jej gości był wysoko postawiony jegomość z mieczem przy pasie, generał z Parvon. Przynosił jej prezenty, słodycze. Tak minęły dwa lata. Alleria wstawała codziennie rano i nie widziała już dla siebie przyszłości. Modliła się do bogów o pomoc i szanse na lepsze życie. Pewnego dnia modły zostały wysłuchane. Pożar przyszedł od północnej części miasta. Zanim wszczęto alarm ogień zdążył pochłonąć większość dzielnicy i zaczął powoli trawić dach nad głową Alleria.
Ledwo uszła z życiem z zapadającego się domu, lecz dalszej ucieczki już nie było. Nagle zjawił się przed nią generał i wciągnął ją na konia. Wyjechali z miasta osmoleni i przerażeni.
Po raz pierwszy odezwał się do niej po dwóch dniach podróży. "Nie mogę zabrać cię ze sobą. Ale zamieszkasz z ludźmi którzy się Tobą zajmą". Trzy dni później dojechali pod bramy „Czerwonej Latarni”. W ciągu godziny Alleria dostała nowe ubrania, trochę pieniędzy oraz polecenie skierowania się do karczmy "Pod bekającym smokiem" gdzie spotka się z Siwowłosym. Widziała wtedy generała ostatni raz w życiu. Siwowłosy okazał się starszym człowiekiem ubranym w strój podróżny. "Szkoda Cię na dziwkę... mam lepszy pomysł co z Tobą zrobimy". Tego samego dnia udali się za bramy miasta do ukrytego w lesie obozu banitów. Na początku zajmowała się przygotowywaniem jedzenia, zaszywaniem dziur w ubraniach oraz sprzątaniem po swoich towarzyszach. Pewnego dnia po tym jak wykazała się swoimi umiejętnościami na jednym z polowań, jeden z banitów zajął się nauczaniem jej fechtunku. Szybko się uczyła więc po niedługim czasie wraz z innymi napadała na przejeżdżające dyliżanse. Po roku spędzonym wraz z banitami jej herszt wysłał ją do Nibales aby dostarczyła list do jego przyjaciela. Po tygodniu podróży Alleria dotarła do miasta Telding . Jeszcze tego samego dnia odnalazła Xana, człowieka odzianego w piękne szaty. Szlachcic szybko przeczytał list po czym spojrzał z uśmiechem na dziewczynę "A więc to Ciebie przysyła mi mój najlepszy przyjaciel, jako pomoc i lepsze rzycie w tym mieście…”











Umiejętności
Walka wręcz: Miecz jednoręczny uczeń

Walka na dystans: Łuk uczeń

Cechy: Widzenie w słabym świetle, Bystry wzrok, Czuły słuch, szybki

atuty:


Ekwipunek
-20 sz
-Łuk zwykły długi jak na obrazku poniżej wygląd postaci
-Elficki miecz który wykół mój dziad specjalnie dla mojego ojca który tuż przed śmiercią
oddał mi go http://dracoart-stock.dev...word-1-31043742 na końcu rękojęści
jest klejnot w kształcie oka w liściu znaku naszej wjoski
-kołczan z 20 strzałami w tym 8 o szerokim grocie,3 o szklanym 3rozpryskowych 6 świdry
-tobołek
-skórzna zbroja niekrępująca ruchów
-krzesiwo,hubka
-mieszek
-butelka z trucizną do maczania strzał
-elfie małoprocentowe wino
Ubranie: buty,spodnie (niekrępujące ruchów) lekka bluzka ,pas

Wygląd postaci: http://fc05.deviantart.co...alLordsTeam.jpg
ciemne czarne długie włosy sięgające do pasa fioletowe oczy , ręce umięśnione dość jak na kobiete , ale i zręczne tors drobny ale przystosowany do
uników ,a lewym ramieniu mam tatuaż w kształcie liścia a w nim drzewo , biust rozmiar b niekrępujący ruchów duża część siły znajduje się w dolnej częsci ciała jest to osoba o wadze sradniej ale jest wysportowana i lubi ćwiczyć walkę , fikołki elemęty akrobatyczne z walką. Alleria jest osobą spokojną ale można ją dość szybko rozdrażnić umie dochodzwać tajeminic nie jest zbyt honorowa może służyć za zabójczynię jak i wojowniczkę
Alleria ma wygląd sprawia lepsze ogólne wrażenie, pomaga to w kontaktach z innymi istotami, sprawia wrażenie godnej zaufania.

Rapzak - 2009-07-21, 08:26

Imię: Zherv
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 25
Nierozdane punkty doświadczenia: 0

Historia postaci:


    Zhewr miał inne dzieciństwo od większości dzieci, różniło się ono tym że większości wydarzeń z niego nie pamiętał. Wyraźne wspomienia zaczynały się od pewniej zimy...
    Tego mroźnego dnia szedł przed siebie w jakimś celu którego teraz on sam zapomniał, niespotykana determinacja dawała mu siłę dzięki której parł na przód, lecz nawet jeśli był uparty i zdeterminowany musiał ulec naturze. Już upadł ale podniósł się na klęczki podpierając się dłońmi i próbował tak przebyć resztę drogi, po paru metrach opadł z sił i stracił przytomność.
    Obudził się.
    W pierwszej chwili pomyślał że to trochę dziwne: powinien zamarznąć tam i się śniegiem przykryć, więc ktoś go musiał uratować, tylko nie wie kto i dlaczego.
    Zostawił przemyśleniana na później i zmorzył go sen.
    Leniwie lecz zarazem bardzo ekspresyjnie przeszedł w stan przytomności umysłowej. Znowu.
    Jedyne zmiany to jeszcze większy natłok informacji i uporczywy, pulsujący ból głowy jakby ktoś walił w jego głowę młotem. Gdy się przyzwyczaił przeprowadził oględziny miejsca swojego pobytu: przy oględzinach zobaczył kominek z żarzącymi się kawałkami drwa, stół przy ścianie i krzesło w rogu a na nim... siedzącego starca obserwującego go przenikliwym spojrzeniem.
    -Kim jesteś - zapytał starca.
    -Teraz możesz mnie uważać za twojego wybawce.
    -Ale jak mam się do ciebie zwracać ?
    -Narazie nie musisz niczego robić oprócz słuchania mnie i odpowiedzi na pytania
    -Ale...
    -Pierwsze pytanie: boli cie głowa, szumi, dzwoni w niej?
    -Co to za pytania?
    -Nie słyszysz co mówię ?! Odpowiedz!
    -Tak! Boli mnie głowa ! I nie mogę już tego słuchać choć dopiero od chwili rozmawiamy!
    -Zachowuj się kultularnie gdy rozmawiasz z starszymi od ciebie. Drugie pytanie:Miałeś jakiekolwiek sny?
    -A co to ma do rzeczy?
    -Badam cie. - powiedział z kamienną twarzą. - Odpowiadaj na pytania.
    -Nie.
    -Słyszysz głosy lub coś podobnego ?
    -Nie.
    -Masz taki mętlik w głowie?
    -W sumie tak...
    -I najważniejsze pytanie:co teraz czujesz?
    -Co?
    -Co teraz czujesz w sensie odczucia emocje...
    Zherv pomyślał i zadumał się. Myślał o tym co by było gdyby ten starzec go nie odszukał, a jakie będą skutki tego że go odszukał myśląc nad tym odkrył pewną rzecz znajdującą się w jego głowie- dziurę między jego wspomieniami a dokładnie od początku do dnia uratowania nie było tam nic. Zapomnieć dziesięć lat... To jest niemożliwe chyba że... Ten stary dziad w jakiś sposób wykreślił moją pamięć, a to by znaczyło że jest magiem lub nie jest człowiekiem.Tylko jaki mag lub istota ma taką władze nad człowiekiem, nad jego umysłem?
    Z zamyślenia wyrwało go uderzenie w tył głowy.
    -Co robisz?! - Krzyknął otrząsając się po tym i masując głowę.
    -Jeśli chcesz to możesz odpowiedzieć później, prześpij się.
    Starszy człowiek odszedł od łóżka wyszedł z pokoju i zamknął drzwi na klucz.
    Zherv nie mając niczego do roboty i będąc w dalszym ciągu wykończonym odpłynął do królestwa Morfeusza.
    Kiedy się obudził oczywiście nikogo nie było jednak była różnica nie bolała go głowa i był prawie jak nowo narodzony tyle że tylko na duchu bo wspomień miał tyle co niemowlak ale się z jakiegoś powodu nie przejmował a nawet cieszył się ponieważ czuł że ciężej by mu było żyć z tymi wspomieniami a moment gdzie się skończyły tylko upewniał go w tym przekonaniu. Oczywiście chciał się dowiedzieć co spowodowało amnezje lecz chciał najpierw przepytać tego dziadka o co mu chodzi.
    Drzwi zaskrzypiały i się otworzyły. Wszedł dziadek i od razu powiedział:
    -Nie jest dobrze, a właściwie chłopcze masz przerąbane tak że można ci grób kopać.
    Najpierw wyraz zdziwienia a potem strachu zawitał na twarzy Zherva.
    -Co się stało ?
    -Musze ci to wyjaśnić po kolei: kiedy cię uratowałem musiałem ci żebyś przeżył dać ci mieszankę ziół i mikstur ponieważ nawet jeśli nie wiedziałeś zostałeś zarażony wredną chorobą która działa na twoje ciało mniej więcej w taki sposób: manipuluje twoim metabolizmem tak że mogą ci nie wytrzymać organy i po prostu umrzeć w spazmach bólu.
    Ale to czym cie nafaszerowałem nie było wspaniałym panaceum. Żeby żyć trzeba coś poświęcić. To zadziałało na umysł, na psychikę jeśli chcesz możesz to przy kogoś pomocy rozwinąć do talentu magicznego... Daje ci wybór albo będziesz moim uczniem albo oszalejesz pod wpływem tego medykamentu który ci podałem. Wybieraj.
    -Ech... Co ja mam o tym myśleć? Lepszym wyborem będzie chyba zostanie twoim uczniem więc... muszę się zgodzić.
    -Dobry wybór.
    -Jak to dobry? Dlaczego?
    -Bo oszczędzasz mi i sobie trudu.
    -Jak tobie mogę trud w ten sposób oszczędzać?
    -Nadal cie badam bo to rzadki przypadek jest by ktoś w takim wieku przeżył tą chorobę, a tak to bym musiał ci w najlepszym przypadku sekcje zwłók zrobić, a z niej nie dowiedział bym się za wiele.Rozumiesz Zherv?
    -Yyy... Tak ale skąd znasz moje imię ?
    -Wyczytałem je.
    -Skąd?
    -Z twojej głowy oczywiście.
    -Jak?
    -Nie będę odpowiadał na takie pytania.Lepiej chodź za mną.
    I poszli nauczał go alchemii i postaw magii a pewnego dnia go zapytał.
    -Zherv podaj właściwości mandragory.
    -Yyy to tak jest bardzo silną neurotoksyną iż bez ochrony wyrywanie jej to pewna śmierć, zatrutym się wydaje że słyszą krzyki i z tego powodu powstały legendy jakoby ta roślina przy wyrywaniu wyklinała na tego kto się tego dopuścił.
    -Dobrze... Ale nie o kolejne wypytywanie cie z alchemii tylko teraz chodzi o magię, ale o prawdziwą magie a nie sztuczki, o taką magie która daje władze nad żywiołami i taką która daje władze nad umysłem, całkowitą władze!!!
    -O co chodzi?
    -Ech dobra jak chcesz zrobimy to pospolicie. Ekhem. Wybierz gałąź magii którą chcesz się posługiwać .
    -Eeeee?
    -Dobry wybór. Więc będę cię nauczał o magii umysłu. (szeptem tak jakby do siebie) Ponieważ tylko tą znam na tyle dobrze by móc cię uczyć.
    I właśnie w ten sposób zaczął się uczyć manipulacji swoim umysłem, cudzym, a także materią nie ożywioną.Tą mocą pomagali sobie w ekperymentach alchemicznych w szczególności telekinezą i telepatią.
    Dnia którego tworzyli eliksir którego efektem było coś czego ludzie pożądali: wieczna młodość. Ta...Przy czymś takim coś musiało się popsuć i tak było.
    -Zherv idź do... magazynu po... mandragorę hmm... świeżą weź rękawice i uważaj z nią.
    Uczeń od razu wybiegł z chatki do magazynu i zaczął szukać rośliny.
    Właśnie wtedy potężna eksplozja spowodowała wstrząs który wywrócił młodego alchemika który tak nieszczęśliwie upadł że stracił przytomność umysłu.
    Gdy się ocknął szybko otrząchnął się wstał i postanowił wyjść z magazynu, spróbował otworzyć drzwi lecz one były przygniecione przez coś z zewnątrz.
    Zherv musiał uciec się do magii, więc skupił moc i usiłował osłabić strukturę drewna żelaznych okuć nie ruszając by nie stracić zbyt wiele energii. Teraz skutecznie wyważył drzwi wyszedł z magazynu i zatrwożył go ten widok.
    Chatka była doszczętnie zniszczona, z pokoi ostał się tylko jeden: pokój mistrza niewątpliwe chroniony przez zaklęcia na podobne okoliczności.Zaczął przeszukiwać okolicę domu swoim umysłem szukając świadomości Mistrza lecz jej nie znalazł a to niestety świadczyło o tym że ustały wszelkie czynności umysłowe. Z tą myślą poszedł do pokoju mistrza którego bariery już opadły i zobaczył wewnątrz pomieszczenie, nigdy nie był w pokoju mistrza więc się zdziwił gdy okazało się że w środku był o wiele większy niż z zewnątrz i był jedną wielką biblioteką.Zherv chciał przejrzeć chociaż tytuły lecz coś pchało go do przodu.
    Na końcu było biurko a na nim parę książek, a obok biurka stojak z kosturem. Zabrał laskę wiedząc że mistrzowi się już nie przyda, a on musi opuścić to miejsce przeszukał biurko i znalazł tam sztylet i książkę o ziołach, wziął ją ponieważ zawsze zapominał poszczególnych roślin. Gdy wyszedł z pokoju od razu pobiegł do magazynu i się przygotował do podróży, zabrał wszystko co potrzebne i wyruszył w drogę.


Umiejętności:
    Magia Psychiczna - poziom 1

    Zielarstwo - poziom 1


Cechy:
Silna Wola


Atuty:


Ekwipunek:
[list]- sztylet
- broń specjalna: drewniana laska z wyrzeźbioną kobrą i ukrytym ostrzem na końcu
- zielona szata z kapturem i grube skórzane rękawice
- hubka i krzesiwo
- książka o roślinach
- torba z ziołami
- flaszka gorzałki z mandragory
- 15 fiolek
- moździerz
- 20 sztuk złota
- Ubranie: buty, płaszcz, spodnie

Zaklęcia: [list]
(proponowane)

Telepatia
Wymagania:brak
Czas Rzucania:Natychmiastowy
Działanie:Można przekazywać informacje myślami.
Koszt:5
Zasięg:Około 100 metrów
Uwagi:Koszt się liczy za nawiązanie kontaktu.

Telekineza
Wymagania: Komponenty somatyczne
Czas Rzucania:Natychmiastowy
Działanie:Manipulacja materią nieożywioną na odległość.
Koszt:2 za sekundę
2 za 10 sekund do 5 kg, potem 1 punkt za 10 sekund na każde 3 kg
Zasięg:10 metrów możliwość przedłużenia o 250% za 200% większe zużycie many
Uwagi:Zaklęcie trzeba podtrzymywać[/u]

Brak zastrzeżeń co do atutów, cech, ekwipunków i czarów. Natomiast co do umiejętności to nie ma u nas umiejętności alchemia. U nas Alchemia nie wymaga umiejętności i zależy tylko od zdobycia receptur i składników. Przepraszam też za obecność wprowadzającego w błąd Podręcznika Rzemiosł, bo to pewnie on Ciebie wprowadził w błąd. Moje najszczersze przeprosiny. Niestety, musisz wymienić alchemie na inną umiejętność.

Teraz czekam na komentarz Zkaja dotyczący Twojej historii, rasy i fabuły gry i ogólnie zdolności Twojego zgłoszenia z jego ideologią :D .

Lord Quin - 2009-08-27, 13:42

Imię: Gronar "Pogromca Orków"
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Krasnolud
Wiek: 45 lat
Nierozdane punkty doświadczenia: 0

Historia postaci:

    Gronar pochodzi ze wspaniałej twierdzy klanu Stalowobrodych, osadzonej w Górach Dotii. Jest synem Grima i Gunlodi Żelazne Tarcze. Jego ojciec był członkiem elitarnej straży króla, jednym z najprzedniejszych wojowników klanu, i to on też od czasów kiedy młodemu Gronarowi zaczęła rosnąć broda uczył go fechtunku. Matka zajmowała się kowalstwem, lecz nie odznaczała się w tej dziedzinie specjalnymi zdolnościami. Największy wpływ na ukształtowanie poglądów młodego krasnoluda miał atak orków na jego rodzinną twierdzę. Zginęła wtedy jego rodzicielka, a ogarnięty szałem z tego powodu syn podniósł szybko swój treningowy drewniany topór i rzucił się w wir walki. Najwyraźniej bogowie go wspierali, ponieważ odziany jedynie w lekką kolczugę rozbroił swoją śmieszną bronią dwóch napastników. Mimo ogromnych strat najazd na Stalowobrodych został odparty, a młody brodacz zyskał po tych pamiętnych dniach przydomek „Pogromca Orków”.
    Tak tragicznie wydarzenia nie pozostały bez wpływu na psychikę nastoletniego krasnoluda. Ból po stracie matki starał się ukoić w kuflach coraz to mocniejszych trunków. Bywały tygodnie, że przez kilka dni nie wychodził z karczmy. Na zaspokojenie swoich potrzeb potrzebował coraz więcej złota. Doprowadziło go to do swoistej obsesji. Chciwość i skąpstwo stały się jego charakterystycznymi postawami. Zaczął się odizolowywać od innych krasnoludów. Potrafił dogadać się tylko z ojcem i Thorgasem Kamiennym Młotem, którego to znał od czasów dziecięcych zabaw(a który to całe jego „chciwe” zachowanie usprawiedliwiał obwinianiem się o śmierć matki). Różnice między nim, a jego „dobrymi” pobratymcami powiększały się jednak coraz bardziej. Czara goryczy przelała się, kiedy to Gronar zrobił sobie na prawym przedramieniu tatuaż ze znakiem swojego boga, a włosy ściął pozostawiając irokeza. Ojciec poradził mu wtedy, że jeśli nie chce zostać wyklęty z klanu i okryć całego ich rodu hańbą, powinien jak najszybciej samowolnie opuścić twierdzę. Bez większego żalu w sercu uczynił to. Postanowił że rozpocznie życie najemnika, zacznie zarabiać prawdziwe pieniądze. Pożegnawszy się tylko z rodziną i Thorgasem, ruszył w stronę osławionego miasta Medril…
    Nie zabawił tam długo, lecz wydarzyła się tam pewna warta odnotowania rzecz. Wraz z kilkoma innymi, bardziej doświadczonymi najemnikami (z którymi nawiązał współpracę) dostali od pewnego ekscentrycznego elfiego maga dobrze płatne zadanie. Mieli chronić syna czarodzieja podczas jego podróży na festyn w oddalonej o kilka dni drogi mieścinie. Po tygodniu nużącej przeprawy wojownicy stwierdzili jednak, że bardziej opłaci im się zabić bogatego młokosa i zabrać kosztowności jakie przekazał mu ojciec, niż liczyć na uczciwą zapłatę za ich prace. Gronar nie chciał przystać na ten plan. Nigdy wcześniej nie naruszył prawa. Opierał się tak długo jak był w stanie, lecz widok oczekującego złota, poparty dodatkowo groźbami kompanów przekonał rudobrodego. Uzgodnili, że zrobią to następnego dnia, dokładnie w połowie drogi dzielącej Medril od festynu. W noc poprzedzającą morderstwo krasnolud dostał drugą wartę. Położył się wcześniej, by odpocząć choć trochę przed zbliżającym się obowiązkiem. Nie obudził go jednak kopniak pierwszego wartownika, lecz promienie wschodzącego słońca. Gronar pośpiesznie podniósł się i zastał makabryczny widok. Wszyscy – najemnicy, młody elf, jego słudzy, a nawet konie zaprzęgowe leżały martwe. Co się stało? W jaki sposób ktoś, a może coś zabiło tyle osób, w tym zbrojnych na warcie? Dlaczego zostawili żywego jedynie jego? Jak to się stało, iż nawet się nie obudził? Jedyną poszlaką był znak kruka, wypalony na policzku przywódcy jego grupy najemników. „Pogromca Orków” stwierdził, że to musiała zajść tutaj jakaś boska ingerencja. Wojownik poprzysiągł sobie go nigdy więcej nie naruszyć. Pochował martwych i pierwszą lepszą karawaną wrócił do Medril.
    Przyjmowanie jedynie legalnych zleceń nie przyniosło mu dużo pracy. Częściej przesiadywał w gospodzie „Żelazna Hala” niż był najmowany do jakiś robót. Szybko wyszły na jaw słabe wyszkolenie i doświadczenie krasnoluda, który przedwcześnie opuścił swój dom. Na domiar tego, Gronar żądał nieadekwatnych kwot za swoje „usługi”. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zrozumieć, że konkurencja w tak wielkim mieście jest zbyt wielka. Po kolejnym dniu spędzonym w karczmie, „Pogromca Orków” spakował swoje manatki, i ruszył w stronę bramy. Za cel obrał twierdzę, którą polecił mu karczmarz Telding…


Umiejętności:
    Walka wręcz (topór oburęczny) - poziom 1

    Wytwarzanie broni białej - poziom 1


Cechy:
    Silny

    Krasnoludzka siła (rasowa)

    Wyczucie głębokości (rasowa)


Atuty:



Ekwipunek:
    - Stępiony jednoręczny topór
    - Oburęczny topór wykuty dla elitarnej straży króla (pamiątka po ojcu)
    - Podniszczona skórzana zbroja
    - Koc
    - Bukłak z wodą
    - Drewniane sztućce i miska
    - Krzesiwo i hubka
    - Prowiant całkiem dobrej jakości
    - Butelka gorzałki
    - 20 sztuk złota
    - Ubranie: (zniszczone spodnie,brudna lniana koszula,stare, wojskowe buty po ojcu, skórzany pas, kolczyki w uszach
[/list]

Faust272 - 2009-08-27, 14:34

Nadszedł czas zmian. Nadszedł czas upadku królestwa. Z popiołów niczym mistyczny feniks zrodzi się nowa era przynosząc orzeźwiający powiew świeżości. Zmodernizowane zasady, bardziej przejrzyste właściwości ekwipunku i postaci, czytelniejsze karty, większe i rozleglejsze lokacje dające możliwość dalekich podróży lądem, wodą, a nawet powietrzem, podziemnymi tunelami czy za pośrednictwem innych wymiarów.

End of days na przekór sobie nie skończy się, lecz zacznie coś nowego.

II Edycja Świata End of Days.

W produkcji, wkrótce na ekranach waszych monitorów.

NIE ZNACIE DNIA ANI GODZINY!

Rekrutacja zawieszona, zostanie wznowiona po dopracowaniu II edycji GRY. NIE PRZEGAP!!!

Lord Quin - 2009-08-27, 15:26

A są jakieś szanse na akceptację mojej Karty Postaci (dwa posty wyżej)?

Nie mam pojęcia, zależy jak będzie wyglądać ostateczny model karty postaci. i oczywiście od zmian w zasadach. Niemniej jeżeli nie chcesz nic zmieniać to myślę, że się nada.

Mam nadzieję, bo to ostateczna wersja karty (przynajmniej według mnie) ;-)

Argon - 2009-08-28, 09:07

No ale z tymi atutami to lekkie przegięcie, chyba że to atuty rasowe.
Lord Quin - 2009-08-28, 09:49

Oczywiście, że to są atuty rasowe
Avenker - 2009-08-28, 18:17

Ja powiedzmy: zaspokajam pragnienie

Polecam naukę czytania ze zrozumieniem. Z takimi graczami to na pewno eod sie II edycji doczeka. No i patyk ;) że to są atuty rasowe. Przeczytajcie sobie obaj zasady. Przynajmniej z 10 razy.

Rozumiem niezadowolenie z obecności graczy nie czytających podręczników, ale musisz się pohamować w używaniu niektórych słów.

Lord Quin - 2009-08-28, 18:58

Sory, to był mój błąd... Przeczytałem "podręczniki" dwa razy, ale widocznie nie zauważyłem tego ważnego szczegółu. Teraz moja KP jest już ostatecznie gotowa
Altaris - 2009-08-28, 20:07

Chill out :d
Lepiej zabierzmy się na zrobienie tej rzeźni ^^.

Avenker - 2009-09-01, 14:44

Btw, jeśli dobrze pamiętam grałeś już na EoD, jeszcze za czasów laa.pl, mam racje? :-P
Argon - 2009-09-01, 16:32

Avenker napisał/a:
Btw, jeśli dobrze pamiętam grałeś już na EoD, jeszcze za czasów laa.pl, mam racje? :-P


Dżisus coś sie tego tak czepił? To, ze nie siedzę non stop i nie czytam tych za*** podręczników, nie oznacza że nie znam zasad. Coś mogło mi uciec, zwłaszcza, że rasa krasnali ogrodowych nie jest za bardzo popularna.

Wiem za to, ze pisze się "Tobie" a nie "CI" :P

Lord Quin - 2009-09-01, 21:17

Avenker napisał/a:
Btw, jeśli dobrze pamiętam grałeś już na EoD, jeszcze za czasów laa.pl, mam racje? :-P


Jeśli pisałeś do mnie, to racja, tylko, że wtedy EoD z tego co pamiętam dopiero zaczynało się rozwijać. Tak jak ja zaczynałem swoją przygodę z papierkowymi RPG. W międzyczasie EoD się rozwinęło, ja zyskałem nieco doświadczenia w prowadzeniu postaci i postanowiłem wrócić, ale niestety akurat trafiłem na okres przejściowy między I a II edycją ;-)

Avenker - 2009-09-02, 15:21

@Arg
Wystarczy trochę wysilić umysł. Zwłaszcza, że ty grasz już trochę i wiesz, że atuty są "drogie" i nikt wcześniej nie miał od początku ich.

;)

@up
Czyli jeszcze aż takiej sklerozy nie mam :P

Lord Quin - 2009-09-02, 17:57

@Avenker

No, ale przyznaj, że każdemu może zdarzyć się pomyłka ;-) Najgorsze jest teraz to, że nie wiem kiedy będę mógł zacząć grać :->

Altaris - 2009-09-16, 07:14

Imię: Parsifal Almagro z Arcanii "Parys".
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Elf
Wiek: 100
Nierozdane punkty doświadczenia: 500


Arcania - Zielona dolina w której położone było miasto Cadum i masa wsi ( w jednej z nich urodził się Parys ). Dojeżdżając do tej krainy zaczęło pachnieć intensywnie miodem a oczom ukazywały się czerwone od jabłek sady w środkach złotych mórz zboża. Gdzieniegdzie produkowano chmiel lub było widać winiarnie. W środku doliny swe wysokie wieże rozpościerał zamek Cadum, w którym kwitł handel i rzemiosło włókiennicze. Miasto było pod opieką wpływowego lorda, więc opływało w bogactwo.



Historia postaci:

Urodzony w małej wiosce na kontynencie. Jego ojca zabili Imperialni żołnierze z niewiadomego mu powodu. Matka zaś odeszła od razu po jego urodzeniu... Wychowywał go wujek. Który, jak to mówił "Nie podporządkowuje się woli Cesarzowej, bo nie jest jego matką". Często dom odwiedzali jacyś uzbrojeni ludzie. Z początku elf się ich bał, jednak potem widział że to są przyjaciele jego wuja. Kiedy był mały znalazł na strychu pewną skrzynię swojego ojca.
Pierwsze co wyjął to dwie książki... "Sekrety Królestwa Nieba" oraz "Walcz! Biały Kruk." Obie książki miały autorów z przydomkami: "z rodu Białego Kruka"... Niejaki Galahad i Andem. Otwierając skrzynię zauważył też rękojeść... Wspaniałą zdobioną we stemple ze smokami. Na końcu zaś był biały symbol jakiegoś ptaka... Jednak gdzie klinga?! Zaniepokoił się elf... Ucieszony nie pokazał tego nikomu tak jak zbroi i pasu z znowu tym "Białym Krukiem" na klamrze. Bawiąc się często opowiadali jak to widział ktoś z kolegów żołnierza, jak to że ma sztylet w domu! A to znowu jego tata jest kowalem, a tego jest herosem... On jednak milczał... Z wujem ćwiczyli walkę kijami z brzozy jak inni chłopcy z wioski. Każdy chciał zostać jakimś wzniosłym bohaterem wojennym lub żołnierzem. Bez wyjątku w wiosce u chłopców liczyła się tylko walka. Elf zaczął ćwiczyć, tylko nie raz jego uwagę przykuwało to że niekiedy przechodzili przez wioskę żołnierze... Pewnego razu wioskę zaatakowali ci sami "rycerze", łapiąc mężczyzn i niektórych zabijając. W domu wuja zebrało się kilkunastu obrońców... Jednak na oczach chłopaka wtargnęli do środka całą masą, wyrzucając przez okna zabitych. Chłopak uciekł do swojej leśnej kryjówki gdzie schował swoje skarby - m.i.n. skrzynię. Obok leżała jego rękojeść... Z ciekawym i okazałym mieczem. Duży dwuręczny miecz z zaciętym końcem. Ale był tak lekki...


Przygarnął go wędrowny kupiec. Parsifal nadal ćwiczył walkę wręcz i rósł przy boku kupca. Pewnego razu wracając z upolowaną sarną zastał obozowisko w ogniu. Same zgliszcza i cztery trupy kupców i dwa razy większą ilością rozbójników. Byli to ludzie w czarnym ubraniu i z chustami na twarzy. Lecz kto zabił tylu wojowników... W jednym z ciał tkwił miecz... Chciał go chwycić, lecz ten od razu zniknął.

Wędrując już sam jako młodzieniec ze swoim ekwipunkiem i mieszkiem złota udał się do najbliższego miasta. Nauczył się gry na instrumencie znalezionym w piwnicy podobnym do bandżo lub do mandoliny. Grał takie cuda jak nikt! Nazwał to "gitara"... Po jakimś czasie opanował sztukę walki mieczem i gry na instrumencie.

Parsifal poczuł wiatr we włosach i drobinki piachu obijające się o niego. Stał z mieczem w ręku, wpatrując się w niebo. Zrobił lekki grymas... Szybki unik przed nadchodzą strzałą. Podbiegł do pobliskiego filaru areny i schował się za nim. Przeciwnik w lekkiej zbroi był bardzo zręczny i wykonywał wspaniałe uniki przed mieczem. Filar był blisko ściany od areny i nieliczni z widowni mogli go zobaczyć. Jego wróg powoli przy przeciwległej ścianie posuwał się w bok z napiętą cięciwą. Elf na chwilę wyszedł z ukrycia by ocenić odległość. Schował się znowu gdy kolejna strzała świsnęła w powietrzu... Chowając się poluzował łańcuch... Książka spadła na ziemię nie robiąc żadnego głosu. Książka otworzyła się na pierwszej stronie. Wszystkie kartki zaczęły się szybko przewracać. Parsifal ujrzał wizje najróżniejsze i najdziwniejsze... Wszystko stało mu się jasne... Odpowiedział...
-Tak...
Teraz pojawił się na jego twarzy lekki, złowieszczy... uśmiech... Ujrzał kawałek złamanej klingi w piasku. Wziął ją w jedną rękę, usłyszał dźwięk stuku stali... Ktoś wyjął drugi oręż i się zbliża. Z jednej ze stron filaru pojawił się wojownik z włócznią i w ciężkiej zbroi. Kawałek metalu z ręki elfa świsnął w powietrzu i przeciął rzemyk trzymający pochwę. Miecz wroga upadł na ziemię... Wojownik tego nie poczuł i nie zauważył. Ruszył z włócznią na elfa. Ten podnosząc powoli głowę odskoczył równocześnie kopiąc we włócznie. Wbiła się ona w szczelinę na filarze a sam Parsifal skoczył na ścianę odbijając się od niej uderzył w hełm gladiatora strącając go z jego głowy. Zdezorientowany człowiek cofnął się parę kroków sięgając po miecz... Dopiero teraz dostrzegł swoją broń leżącą w piachu. Uśmiechnięty elf szedł powoli patrząc spode łba robiąc co chwila niedbałe uniki przed lecącymi strzałami. Przeciwnik ruszył po broń która leżała tuż przed elfem widząc jak tamten podrzuca miecz do góry (Cóż za głupi pomysł!!). Gdy człowiek był blisko elf ruszył na niego uderzając celnym prostym w głowę następnie omijając parę razy gardę trafiał w bok głowy. Ciężkozbrojny nie trafiając i próbując walczyć otrzymywał kolejne uderzenia... Elf obracając się lewą ręką z obrotu waląc łokciem w twarz przewrócił przeciwnika. Podbiegł do leżącego i rzucił go z dala od miecza. Wtedy wróg znowu zaatakował robiąc kontrę. Parsifal wymierzył w niebo dwa palce i otworzył dłoń łapiąc miecz. I jednym bardzo szybkim cięciem pozbawił wroga głowy. Kolejne strzały nadlatywały od łucznika. Jednak nawet bez uników nie trafiały w Parsifala. Najwidoczniej człek się przestraszył i teraz drżącą ręką strzelał w elfa. Wstrzymał oddech i opanował się. Teraz ułamki sekundy dzieliły wojownika od śmierci. Lecz nic się nie stało... Strzała jakby złamała się w locie i upadła na ziemię, wcześniej zatrzymując się w powietrzu... Leżąc przed elfem zaczęła zmieniać kształt w czarnej poświacie i po chwili całkowicie zniknęła. Łucznik wymierzył kolejną strzałę... Parę z nich przemknęło obok elfa, zmieniając kierunek podczas lotu. Z bezuczuciową miną wyciągnął wolną rękę w stronę wroga. Wtem zbroja łucznika zaczęła pękać w różnych miejscach. Wtedy Parsifal zaatakował podbiegając i jednym zdecydowanym cięciem skończył walkę.

Okrzyki wiwatu i trwogi podniosły się na trybunach... Elf przez parę miesięcy z mniejszą gracją lecz z równą skutecznością wygrywał większość walk i służył jako najemnik pewnej Gildii Kupców ochraniając ich towary wraz z grupą swoich ziomków, byli to wojownicy z Gildii "Ostrza". W końcu ochraniając karawanę ruszył do nowego miasta... do stolicy Cesarstwa. Nie wiedząc skąd w ciszy spojrzał na swój miecz i powiedział trzy słowa...
-Zweihander... Galahad... Obalian...




Umiejętności:
Walka mieczem dwuręcznym - Uczeń
Walka Dystansowa (Broń Palna) - Uczeń







Cechy:

Zręczny

Bystry Wzrok


Atuty:


-


Postać:

-Dwuręczny miecz Zweihander - miecz rodu Białego Kruka, dawna własność niejakiego "Galahada", dawniej "Celthariona". Na rękojeści były wstemplowane smoki a na głowni i przy klindze osadzone były dwa nic nie warte dziwne kamienie szlachetne, zmieniające czasem barwę. Na klindze gdzieniegdzie były mało widoczne runy.
(10 % do krytycznego cięcia, nie musi być śmiertelny ):
-Skórzana zbroja gdzieniegdzie utwardzana metalem, znaleziona w pewnej starej skrzyni.
-Czerwona peleryna jaką noszą często Arcanie, wraz z czerwonym obszernym kapturem.
-Arkebuz dwu-lufowy "Celt".
Gładkolufowa broń o kalibrze 10-12mm. Posiada zamek skałkowy.
Parsifal dostał ją od kupca który go wychowywał.
-Naboje na pasku przerzuconym przez ramię.
-Proch w metalowym opakowaniu (?)



Ubranie:
Skórzane spodnie, pas z klamrą rodu Białego Kruka, skórzane buty, biała rozciągła, cienka koszula. Wytrzymałe, eleganckie szelki.




Ekwipunek:

Hubka i krzesiwo.
Dwa pojemniki z wodą ze źródlanego potoku w lesie.
Kubek i parę jabłek owiniętych szczelnie w wielką chustę.
Bandaże.


Wygląd: Elf ma krótkie czarne włosy, jasne, niebieskie oczy, jest dość szczupły lecz muskularny. Na oku (Może je otwierać, nie boli go ani nie ma trudności z widzeniem) ma bliznę idącą pionowo (Zyskał ją podczas walki z pewnym zręcznym wojownikiem ze sztyletami) jak także na lewym ramieniu (Tą ranę zyskał goniąc zwierzynę). Porusza się i walczy z gracją, używa zręczności bardziej niż siły. Ma barwny, męski i wyrazisty głos.



Reputacja (Sam będę dodawał różne nowinki, np. kiedy dojdę do Gildii lub wstąpię do wojska czy też jakieś urywki od q czy historii :) ):
-Wychowanek Marca Almagro "Samsona"
-Podopieczny Opiekuna (Posłańca Obaliana... )
-Wszystko stało mu się jasne (Każdy wie chyba o co chodzi... Oczywiście ten kto śledził posty mojej postaci... )
-Mieszkaniec Arcanii.


Wiem, wiem że moja KP jest przekokszona, ale chciałem zostać największym wojownikiem, a tak nawet nie miałem 2 lv i zginąłem (Jako koks :d) . Dlatego chcę na starcie mieć łatwiej do zostania najlepszym szermierzem w EoDzie...


OK. Gotowa KP. Czekam na zgodę (lub nie) GMów bo chcę szybko zacząć rozgrywkę... :)

Altaris - 2009-09-20, 15:59

Zaakceptuje mi to w końcu ktoś? Lub napisze że złe?

Poczekaj jeszcze kilka dni ;)

Spoko, jeszcze poprawię trochę. Pamiętasz pierwszego questa jakiego dostałem od Ciebie? (Musiałem słuchać Argona :d) Pamiętaj że go nie skończyłem ;]


PS: 550 POST! :D

Altaris - 2009-09-29, 17:17

A ile dni dokładniej?? Bo mi odcinają neta.
Zarejestruję się na Twierdzy jak EoD nadal nie ruszy. A jak by znowu zaczął działać to chętnie wrócę do gry.

zkajo - 2009-10-11, 19:51

Zandalor jest zaakceptowany.

Wszyscy nowi gracze zaczną od początkowego questa. Zbieramy nowych którzy rozpoczną grę z tym właśnie questem prowadzonym przez fausta. Tak więc, tworzyć kp, ale to szybko ;)

Altaris - 2009-10-12, 19:18

To daj poczytać ;]
PS: Wcale nie widziałem o czym piszesz... Patrzyłem na głównej stronie w jakim jesteś temacie :d

Carl - 2009-10-13, 20:33

Z jakiej racji Zandalor otrzymał gratis 500exp?
Faust272 - 2009-10-13, 21:19

Wszyscy starzy gracze otrzymują bonus. Nowi pewnie też otrzymają.
Carl - 2009-10-13, 21:45

Edit. uzgodnione.
Altaris - 2009-10-17, 20:03

A ja czekam :|
Faust272 - 2009-10-18, 19:22

W poniedziałek myślę zaczniemy.
Argon - 2009-10-23, 23:37



Imię: Argon
Nazwisko: Tyberius (przybrane)
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 35 lat

Stan:
Całkowita odporność na trucizny pochodzenia pajęczego (patrz, przeklęty pierścień).
Doświadczenie: 3025

Pochodzenie: Prawdopodobnie zachodnio-północna wyspa Bologia. Jako dziecko został znaleziony na wybrzerzu południowego Veragoru. Wychowywany przez przybranego ojca - Deleghita. Odziedziczył po nim szlachecki herb: czarnego orła na białym tle.
Wyznanie: Angrogh. Postać wierzy w dobro, niesienie nadziei i nie poddawanie się przeciwnościom losu. Twierdzi, iż „po każdej burzy, przychodzi poranek”, nowa nadzieja. Nie jest fanatykiem. Wierzy w kompromis i w to, że wszyscy popełniamy błędy i możemy się nawrócić, oraz, że o życie trzeba dbać.
Charakter: Inspirowany przez opowieści swego przybranego ojca o honorze i bohaterstwie królewskich paladynów z Gorcji, już od najmłodszych lat postanowił głosić dobro i walczyć ze złem. Argon ma opinię człowieka opanowanego i spokojnego, jednak w sytuacjach ekstremalnych może wyjść z niego porywczość charakteru i arogancja. Ciężko zasłużyć na jego prawdziwą przyjaźń, jednak ta jest aż po grób. Nie obawia się swojej śmierci ponieważ twierdzi, że jest ona tylko i wyłącznie w rękach Angrogha. W życiu kieruje się honorem, lojalnością i nakazem swojej wiary. Dba zarówno o kondycję fizyczną, jak i duchową ("Należy być silnym jak lew, a zarazem szlachetnym jak kwiat. Poprzez trening można dotrzeć do bram niebios, jednak o duszę trzeba dbać"). Wie, iż nie każde środki uświęcają cel. Jest idealistą, kierującym się w swoim postępowaniu wzniosłymi celami. Uważa, by podczas swoich działań, nie krzywdzić innych wokół siebie.
Słabości: Nina - uratowana przez niego rudowłosa, biedna dziewczyna, która miała spłonąć na stosie. Odwdzięczyła się, wyciągając Argona z opresji. Jakiś czas potem tajemniczo zniknęła. Mężczyzna zadużył się w niej od pierwszej chwili i cały czas ją poszukuje. Ponadto, odkąd tylko pamięta odczuwał lęk przed głęboką wodą, toteż nigdy nie nauczył się pływać. Niezbyt lubi też widok owadów i insektów. Argon jest bardzo wrażliwy na bluźnierstwa przeciwko Angroghowi.
Wygląd: Dobrze zbudowany (185 cm wzrostu) mężczyzna. Jasna karnacja skóry, miejscami nieco blada. Posiada długie, czarne włosy (gdzieniegdzie oznaczone siwizną) i duże zielone oczy wraz z krzaczastymi brwiami. Twarz podłużna, lekko kanciasta z zarysowaną dolną szczęką i sprawiająca wrażenie srogiego, lecz sprawiedliwego człowieka, lekki zarost. Kilka blizn na rękach i twarzy. Czarny tatuaż w kształcie oka na klatce piersiowej. Zawsze chodzi pewnym krokiem, wyprostowany.
Styl walki: "Akiado".
Jeden z najstarszych styli walki białą bronią. Łączy technikę fechtunku bronią jednoręczną (zazwyczaj mieczem obosiecznym) wraz z użyciem tarczy. Wyewoluował ze starego stylu "Akia", który był w użytku jeszcze przed ostatecznym upadkiem Gorcji. Według ówczesnych pism, został stworzony przez szlachcica Kusharona, który nie chciał walczyć chaotyczną serią ciosów stylu powszechnego. Wiele podróżował i udoskonalał technikę walki orężem. Postanowił poświęcić więc połowę swego życia na spisanie zasad stworzonej przez siebie formy walki. Jako pierwszy uporządkował w niej całą swoją wiedzę o fechtunku, segregując ją i dzieląc na pozycje. Ich ilość szacuje się na kilkanaście. Charakterystyczną cechą tego stylu jest dobrze rozwinięta praca nóg. "Ostrza przeciwnika często można uniknąć, schodząc mu z drogi. Wystarczy kilka centymetrów, by broń naszego przeciwnika chybiła celu." Posługujący się stylem Akiado wojownik, cały czas balansuje swoim ciężarem ciała z lewej strony na prawą, przenosząc go co trochę na inną nogę. Ułatwia to wykonanie uniku i trudnia przeciwnikowi rozpoznanie jego kolejnego kroku. Kolejną zasadą był podział kierunków ataku. Mistrz podzielił ciało ludzkie na cztery kierunki ataku, dzieląc je na ćwiartki. Podział opierał się na dwóch liniach: jedną pionową przez środek, drugą poziomą pod żebrami. Ułatwiało to wykonywanie precyzyjnych ataków. Styl wyróżnia się także finezyjnymi i przemyślanymi ruchami.
- "Fechtunek" - jedna z zachowanych rycin w księdze.

Bazując na księdze wnioskuje się, że Kusharon musiał być niezwykle wykształconym i inteligentnym - jak na swoje czasy - człowiekiem. W swoim dziele zawarł mnóstwo metafor i moralistycznych opowieści. Księga ozdobiona była również wieloma rycinami, obrazującymi treningi fechtunku. Niestety, do dziś zachowały sie tylko strzępy jego dzieła. Znaczna część jego wiedzy przekazuje sie tradycją ustną. Znana jest na przykład pewna przypowieść, dzięki której tłumaczy, dlaczego tak dużą rolę w walce powinno się przywiązywać szczegółom postaw:
"Z powodu braku gwoździa koń zgubił podkowę. Z powodu braku podkowy jeździec stracił konia. Z powodu braku konia nie dostarczono wiadomości. Z tego powodu wróg zwyciężył bitwę..." - Tom IV, Wstęp do rozdziału 1.
Technika walki Kusharona była z czasem wiele razy zmieniana i udoskonalana przez jego uczniów, a potem mistrzów. Używany za czasów Drakana styl Akiado, zarezerwowany był tylko i wyłącznie dla straży przybocznej króla. Wraz z buntem i odpadem części paladynów, po kilku wiekach został rozpowszechniony w północno-zachodniej części Eredanu. Obecnie, jedynym problemem w jego nauce jest znalezienie odpowiedniego trenera, których ciężko spotkać w innych częściach kontynentu. Jednak nawet nieliczni z nich poznali wszystkie z postaw. Najczęściej, znane są trzy podstawowe, czyli Węża, Byka oraz Orła.

Poznane pozycje podstawowe:
1. Orzeł – lekki rozkrok przy ugiętych kolanach, z lewą nogą wysuniętą do przodu. Ręka z tarczą trzymana przed sobą na wysokości torsu. Prawa ręka z mieczem skierowana jest ku górze, lekko zgięta w łokciu. Pozycja zrównoważona, dobra zarówno do obrony jak i ataku, dlatego jest najczęściej używana.
-Cios wyjściowy: Fendente - Uderzenie zadawane ostrzem od góry pod skosem w lewo, wraz z krokiem prawej nogi do przodu i skrętem bioder. Celem najczęściej jest głowa, ręka lub ramię przeciwnika.
2. Byk – znaczne ugięcie kolan i szeroki rozkrok, z lewą stopą do przodu. Tarcza trzymana jest wysoko przed sobą, zasłaniająca większość ciała od poziomu oczu w dół. Dłoń dzierżąca miecz cofnięta aż za linię głowy, znajduje się równolegle do podłoża, gotowa do wymierzenia prostego pchnięcia. Ponieważ broń jest zasłonięta przez tarczę, przeciwnik z przodu jej nie widzi. Pozycja bardzo stabilna, zapewniajaca najlepszą obronę, jednak utrudniająca poruszanie się.
-Cios wyjściowy: Mezani – Pchnięcie z wyrzutem prawej ręki do przodu, przy zachowaniu naturalnego kąta pomiędzy przedramieniem ręki a ostrzem. Prawa noga wędruje wtedy daleko do przodu a uderzenie zadawane jest z góry, dołu, lub z prawej strony tarczy, na wysokość bioder czy brzucha przeciwnika.
3. Wąż – postawa boczna z prawą nogą z przodu. Lewa ręka z tarczą za sobą, prawa ręka z mieczem wyprostowana wzdłuż ciała. Charakterystyczną rzeczą jest tutaj to, że rękojeść miecza trzymana jest odwrotnie. Zapewnia to zwiększenie rozmachu broni, a w konsekwencji siły ciosu. Pozycja nastawiona na szybki atak z zaskoczenia, z ograniczoną możliwością obrony.
-Cios wyjściowy: Sotane – Zgięcie kolan i szybki krok prawej stopy do przodu, przy jednoczesnym wymierzaniu ciosu. Cięcie jest wykonywane po łuku, od dołu do góry, aż do poziomu głowy. Najczęściej trafia w tors przeciwnika. Po tym, zazwyczaj następuje zmiana trzymania miecza w ręce na normalny i zamach na odlew.

Historia postaci:

Gdzieś pomiędzy Kaldinją a Veragorem


Słońce kryło się już w połowie za równą linią morza, czerwienią barwiąc błyszczące grzbiety spokojnych fal i zawieszone w nad nimi bezchmurne niebo. Mężczyzna w sile wieku zatrzymał się na łagodnej skarpie pokrytej kępami trawy, w którą zaczynał się wgryzać piasek wybrzeża. Cisza po burzy - pomyślał człowiek pod nosem wygwizdując wojacką piosenkę i wpatrując się w nienaruszoną niczym i spokojną taflę jeziora. Długą chwilę stał i mierzył wzrokiem ukołysujące się do snu morze. W końcu podjął sprężysty marsz wzdłuż linii brzegu, od czasu do czasu rzucając przelotne spojrzenia w stronę zachodzącego słońca. Po chwili mężczyzna spoczął na pobliskim pniu dębu, pokrytym wilgotnym, zimnym mchem.

Szum fal zagłuszyło znajome ujadanie. Wkrótce przy człowieku pojawił się młody szary wilk, o srebrzystej sierści. Wprawny myśliwy nie dałby mu więcej jak rok. Zwierzę obiegając właściciela dookoła nie przestawało szczekać.
- Co jest Fenix? Co jest piesku? - pytał ożywiony człowiek, zdziwiony zachowaniem towarzysza podróży. Nie wiedział dlaczego, ale jakoś nie przechodziło mu przez gardło słowo „wilk”. Po prostu traktował go jako psa.W odpowiedzi Fenix odbiegał kilka metrów wyraźnie dając do zrozumienia o co mu chodzi i wbiegajac spowrotem do lasu.

Nagle z drzew zaczynają wychodzić jacyś ludzie. Jest ich trzech i zachowaniem przypominają zwierzęta. Krzyczą głośno, bluzgają się nawzajem i wymachują mieczami na około. Podchodząc bliżej, zauważają postać siedzącą na pniu. Wreszcie uciszają się i otaczają pień z trzech stron. W końcu, mogą dostrzec mężczyznę, który drzemie sobie swojsko. Zatrzymują się.
- Dawaj całe swoje złoto, chuju! - krzyknął jeden z nich.
Nie widząc żadnej reakcji ze strony osoby do której się zwracał, zbir podszedł bliżej i tępą stroną miecza szturchnął go w ramię. Ten, nie wyrażając żadnych emocji uniósł głowę, otworzył powoli oczy i spojrzał na awanturnika, który trzymał miecz gotowy do zamachu.
- Opuść swoje ostrze. - powiedział spokojnym tonem - Chyba, że chcesz posmakować mojego... - Dodał, patrząc niewzruszonym wzrokiem na przeciwnika.
- Myślisz, że w jakiej ty jesteś sytuacji staruchu?! Oddaj nam swoje złoto, a darujemy ci życie! - Wykrzyczał złodziejaszek dalej trzymając podniesiony miecz.

Dwaj pozostali milczeli i spoglądali z niepokojem na obu mężczyzn. Nie wiedzieli kogo bardziej mają się obawiać. Ich ofiara była zadziwiająco spokojna. Człowiek siedzący na pniu odwrócił wzrok od oponenta, spojrzał to na drugiego, to na trzeciego oprycha. W końcu oczy skierował na ziemię pod swoimi stopami. Wszystko zdażyło się dosłownie w ułamku sekundy. Starzec szybkim ruchem sięgnął ręką w piasek między stopami i wyciągnął ciężki, pozłacany miecz. Jednym zamachem ściął rękę przeciwnika, w której ten trzymał swój oręż. Łotrzyk padł na ziemię krzycząc i turlając się bez celu. Jego towarzysze skamienieli i nie odważyli się podejść do mężczyzny, który małym zamachem w powietrzu pozbył się krwi na swoim ostrzu. Powoli wstał, opierając się o miecz. Dopiero teraz trzech opryszków dostrzegło wielkość swojego oponenta, który ich przewyższał. Nosił piękny, stalowy pancerz, na środku którego widniała czarna naszywka w kształcie kruka. Wojownik odwrócił się i przystawił swój miecz do gardła leżącego złodzieja, gdy ten przestał już krzyczeć z bólu.
- Deleghit z rodu Tyberiusa, to moje imię... Imię, które zapamiętasz do końca życia.
Po chwili towarzysze złodziejaszka ocknęli się i pobiegli ratować swojego kompana. Rycerz zamachnął się, aż rozniósł się świst ostrza przecinającego wiatr. Wbił swój miecz w ziemię, jednocześnie dając tym do myślenia swoim przeciwnikom.

Jeden zatrzymał się i pomyślał: Co on robi? Opuścił miecz? Tak mizernie chce skończyć?. Spoglądał raz na wykrwawiajacego się kolegę bez kończyny, raz na stojącego przed nim, wyprostowanego wojownika. Po chwili ocknął się i zaczynał podnosić miecz ku górze. Gdy już miał zamiar zatopić swoje ostrze w ciele Deleghita... nagle jego ręka zatrzymała się. Tyberius odepchnął się jedną nogą i chwycił za nadgarstek swojego oponenta, nim ten zdołał zareagować. Szybkim uderzeniem powalił przeciwnika wyrywając jednocześnie mu miecz z ręki. Przestraszony łotrzyk zaczął uciekać na czworaka, jakby nie potrafił stanąć na nogi. Deleghit z pogardą wbił zdobytą przed chwilą broń w udo oprycha, jednocześnie przytwierdzając go do ziemi. Po chwili, podchodził już do trzeciego ze złodziei. Zbój z wymalowanym przerażeniem na twarzy rzucił broń i zaczął w panice uciekać w stronę lasu. Gdy był już przy pierwszym drzewie...ostrze dosięgło jego pleców. Przebiło nieszczęśnika na wylot, a ten padł na ziemię. "Ofiara napadu" podeszła do martwego już przeciwnika, wyjęła swój miecz i włożyła do pochwy na swych plecach.

Wiatr wiał na tyle mocno, aby roznieść wszędzie zapach krwi. Gdzieś z lasu dało się słyszeć skowyt wilka. Deleghit podszedł do dwóch poprzednich przeciwników i zauważył, że ten, któremu odciął rękę już wyzionął ducha, natomiast drugi leży spokojnie, jakby pogodził się ze swoją śmiercią. Podszedł do niego i wyciągnął wbite ostrze. Zbój głośno zawył z bólu.
- Już chyba dość ofiar, jak na tak szkarłatny wieczór, nie sądzisz? - powiedział spoglądając w niebo - Jesteś wolny. Jeżeli uda ci się przeżyć samotną wędrówkę przez las, to warto było darować ci życie... - Mówiąc to, rzucił na ziemię monetę z wybitymi krzyżującymi się ostrzami. Po chwili popatrzył się na jezioro, ukłonił głowę, jakby chciał złożyć hołd i odszedł, pozostawiając rannego złodziejaszka przy życiu.

Po kilkuset metrach mężczyzna zauważył Fenixa, a przy nim poruszane przez powracające fale ludzkie ciało. Po odwróceniu na plecy postać okazała się być młodym chłopakiem, niemal dzieckiem o bardzo ciemnych włosach, które wyraźnie kontrastowały z jego niemal bladą jak mąka skórą. Był bardzo chudy i zaniedbany. Mężczyzna odnajdując ledwo zauważalne znaki życia w młodym ciele, ostrożnie ułożył sobie chłopca na barkach i żwawym krokiem ruszył przez wydmy spowrotem w stronę, z której przyszedł.

***

Telding, sześć lat później


Było gorące, letnie popołudnie. Zewsząd unosił się pył i kurz, który dzięki silnemu wiatrowi uporczywie pchał się do oczu.W zatłoczonej bramie głównej zgiełk i zamieszanie towarzyszył od świtu do zmierzchu. Dwie młode dziewczyny trzymając się za rękę przeciskały się przez tłumy. Właśnie dzisiaj miał przyjechać kolejny duży transport towarów z Crumbles. W północnej bramie, kupcy, żołnierze, podróżnicy, rzemieślnicy i wszelakiej maści typy, wszyscy wymieszani z garstką mieszczan chcieli jak najszybciej pozbyć się swojego towaru, który nie zawsze był zdobyty w legalny sposób. W końcu kobiety zatrzymały się przy jednym z kolorowych kupieckich straganów, obserwując coraz szybszy wjazd kolejnych wozów do miasta.
- Zobacz, jest! - cicho zachichotała blondynka wskazując ruchem głowy na długowłosego szatyna, zajętego właśnie rozładunkiem drewnianej skrzyni z kupieckiego wozu.
- To on? Przystojny... - wyszeptała rudowłosa dziewczyna, nie odrywając wzroku od młodzieńca - Jak się nazywa?
- Argon.
- Argon… jak? - zapytała odrywając wzrok od chłopaka.
- Po prostu Argon. - wzruszyła ramionami blondynka i po chwili przeczesując dłonią włosy dodała. - To sierota. Ojciec mówił, że znaleźli go na brzegu na wpół nieżywego jak był jeszcze dziecięciem... Morze go wyrzuciło, chyba ze statku z Bologii! Romantycznie, co nie? - zapiszczała.
- Jego rodzina zginęła?
- Nie wiem. Nawet on tego nie wie, bo nie pamięta kim był i skąd... Tylko imię. Imię pamiętał. Zamieszkał ze starym kupcem Deleghitem, który go znalazł. Ale jak widzisz, uczy go nie tylko kupiectwa...
- Argon... - zamyśliła się śliczna rudowłosa, z przymrużonym okiem obserwując młodzieńca. - Przedstawisz mnie? - spojrzała na koleżankę.
- Jasne!

***

Północna Bortia, półtora roku później


Ognisko wesoło trzeszczało palonym suchym świerkowym drzewem i strzelało małymi iskrami ku czarnemu niebu. Płomień rozjaśniał prawie całą niewielką kotlinkę w lesie. Blask paleniska wydobywał z mroku sylwetki dwóch postaci siedzących wokół niego.
- Deleghicie? - podjął młody mężczyzna ze wzrokiem utkwionym w koniec kija, na którym piekł się spory kawał boczku.
- Tak, Argonie? - odpowiedział starszy mężczyzna zajęty tą samą czynnością.
- Długo nad tym myślałem... - zaczął niepewnie szatyn i jakby przekonując siebie, ciągnął dalej bardziej stanowczo. - Chciałbym zaciągnąć się do armii.
- Po co? - skrzywił się starszy mężczyzna udając obojętność.
- Chciałbym się sprawdzić. Sam wiesz, że kupiec ze mnie jak... Nie chcę być...
- Jaki? Taki jak ja? - wtrącił w słowo Deleghit.
- Nie! Wręcz przeciwnie! - odpowiedział młodzieniec urażonym tonem. - Ty też służyłeś przecież. Opowiadałeś mi kiedyś!
- I nic dobrego ani z tego nie było, ani nie ma... - dokończył rozmówca spokojnie i spojrzał na Argona. - Kilka ran, kilka wspomnień, wszyscy przyjaciele na tamtym świecie... Ani żony, ani dzieci, tylko ciebie mam dzięki Angroghowi...

- No i jest jeszcze Fenix! - młodzieniec wyszczerzył białe zęby w szerokim uśmiechu.
Słysząc swoje imię, leżący między nimi szary wilczur, otworzył oczy i podniósł łeb nastawiając uszu.
- Taak. - mruknął przyjaźnie Deleghit, kładąc pomarszczoną rękę na głowie zwierzaka.
- Słuch ma jeszcze wyborny, nie to co ja... - dodał drapiąc za uchem układającego się do przerwanego snu wilka.
- Chciałbym zostać zwiadowcą. Tak jak ty. - ciągnął temat Argon, przyglądając się z bliska jakości pieczeni. Musiał w końcu to załatwić.
- Taaak... - westchnął starzec zdejmując boczek z kija – Myślę, że przyszedł już czas, bym coś ci dał…

***

Dzień marszu na północ od Telding, rok później


- Zbiólka lekluci! W szelegu szybciolem, kulwa jego mać! - darł się gardłowo łysy olbrzym z kwadratową szczęką na środku piaszczystego dziedzińca.
Kilkunastu mężczyzn z obciętymi krótko przy skórze włosami, z czego większość stanowiła wychudzona młodzież, ustawiło się w pośpiechu ramię w ramię naprzeciw kaprala. Rozebrani do pasa, ubrani byli wszyscy w jednakowe czarne spodnie, skórzane buty i czerwone przepaski.

- Będziemy dzisiaj ćwiczyć stlelanie do celu z kuszy! - wrzeszczał przełożony mimo, że wokoło było cicho jak makiem zasiał.
- A co to jest do chuja?! - warknął zaskoczony kapral wytykując palcem jednego z rekrutów. Podszedł do wskazanego szatyna i zaglądając mu z odległości kilku centymetrów prosto w zielone oczy, zapytał z drwiną - Co to kulwa jest!?
- Co jest co, panie kapralu!? - śpiewająco odpowiedział pytaniem, równie zdziwiony i wyprężony jak struna młodzieniec.
- To! - bąknął żołnierz stukając rekruta palcem w klatkę piersiową.
- Melduję posłusznie, że to jest tatuaż panie kapralu!
- Ślepy kulwa nie jestem! - wrzasnął mu nad uchem tamten i robiąc kilka kroków do tyłu, z rękoma splecionymi za plecami, zmierzył tatuaż krytycznym wzrokiem.
- Co znaczy ten lysunek, się pytam, nie? - kapral przekrzywił głowę lustrując wzory.
- To jest oko... Chyba... - odpowiedział chłopak niepewnie. Był zaskoczony takim pytaniem. Nikt nigdy go o to nie pytał.
- Jak to kulwa chyba? Ja mam wiedzieć? Ja kulwa moge! Może to jest w pizdu jebana talcza do celu, ha?! - kpił rechocząc kapral.
- Ja... Nie wiem co dokładnie znaczy ten tatuaż! Mam go odkąd pamiętam! - odkrzyknął młody mężczyzna patrząc w powietrze nad przełożonym. Widać jednak było, że młodzieniec zaczynał tracić cierpliwosć w tym temacie.
- A jak się nazywacie pobolowy to pamiętacie?! - ryknął kapral.
- Argon! - odkrzyknął rekrut.
- Algon?! - zapytał retorycznie żołnierz podchodząc bliżej do chłopaka. Ten przeniósł wzrok na pochyloną nad nim, pokrytą bliznami twarz kaprala.
- Nie, Argon! - ryknął ze złością, na swoje nieszczęście opluwając żołnierza przy tym niechcący. Po chwili, stracił przytomność lądując ciężko na plecach z połamanym nosem.
- Do ciupy na dwa dni! I do cylulika! I w takiej kolejności, do chuja! - warczał przez zaciśnięte zęby kapral do mężczyzn, stojących po obu stronach pustego po szeregowcu miejsca.
- Algon... - mruknął kapral sam do siebie, ścierając rękawem krople krwi z czoła.

***

Trzy lata później

List kaprala Pabla, do dowódcy koszar, Harada


Kapitanie!

Zgodnie z Pańskim rozkazem wybadałem tego…Algona z formacji zwiadowczej. Myślę, że dobrze sprawdzi się w tej misji. Potrzebny nam do niej jakiś zdrowo myślący chłopak, który ma łeb na karku a nie między nogami. Niniejszym zdaję swój raport z wywiadu środowiska, między innymi z rozmowy z jego przybranym ojcem, Deleghitem. Według moich informacji to emerytowany rycerz, który służył jeszcze za czasów Drakana. Na pytanie dlaczego zamieszkał na zadupiu odparł, że nie zamierza gnić jak szczury w mieście. Gość już mi się wtedy spodobał! Ale do rzeczy.

Według wspomnianego już opiekuna, szeregowego Argona od zawsze interesowała walka, lecz to właśnie religię Angrogha darzył szczególnymi względami. Od momentu, gdy ten cały Deleghit go przygarnął, wpajał mu podobno te całe bzdety o paladynach. Podobno uczył go szermierki i retoryki. Podarował mu nawet kiedyś swoją błogosławioną przez kapłanów tarczę, ale Argon Tyberius nic o niej nikomu nie wspominał. Często bywał na polowaniach w pobliskich lasach, podobno z jakimś elfem. Niestety, o nim nic się nie dowiedziałem. Tak czy inaczej, ten cały Argon często bywał w kaplicach podczas różnych świąt. Widocznie prawiczkowi nie śpieszyło się do ożenku, hahaha!

Wśród rówieśników z kompanii ma opinię człowieka spokojnego i rozsądnego. Szkolenie militarne przeszedł wzorowo. Był częstym członkiem straży kupieckiej w mieście. Swoimi czynami, broniąc rannych kolegów i odpierając ataki bandytów, udowadniał słuszność swojego życiowego wyboru. Tylko trzy lata spędził w nowicjacie straży. Nie często to mówię, ale ten chłopak ma chyba talent do wojaczki. Widać, ze ktoś go wcześniej musiał uczyć fechtunku. Jedno mnie tylko zaniepokoiło podczas mojej ostatniej rozmowy z nim. Wierzy iż należy rozmawiać, dopiero potem walczyć, co dla mnie jest co najmniej dziwne. Kulwa! (za przeproszeniem, Kapitanie) Skąd ten chłopak się urwał? Tak czy inaczej, to chyba dobry kandydat do tej misji. W końcu, ostatni zwiad z południowej Kaldinji do nas nie powrócił, a jak sam Pan Kapitan dobrze wie, szkoda nam tam wysyłać większego oddziału.

Podsumowując, z wielką chęcią oddeleguję go Panu Kapitanowi do tego zadania.

PS: Nieoficjalnie, zapraszam Pana Kapitana na degustację nowowyrabianego przez mojego kuzyna szlachetnego trunku. W razie chęci…wymiany wzajemnych doświadczeń, proszę o jak najszybszy kontakt. Ku chwale Straży, Kapitanie!


***

Północno-wschodnia część pustyni Kaldyjskiej, trzy miesiące później


Po pustynnej drodze maszeruje młody chłopak. Dostał pierwszą misję od samego dowódcy – miał to być rutynowy zwiad na pustynie, do pobliskiej krainy Kaldinji, by zbadać obszar wokół prastarego monumentu Vakrisa, w którym od wieków płonął święty ogień. Legenda głosiła, iż tenże monument chroni swoją obecnością pobliskie krainy od wdarcia się na ich teren złowrogich mocy. Kiedyś mówiło się, że Vakris był mesjaszem ludzi, którzy dopiero co osiedlali się na kontynencie. To właśnie on zwalczył pierwszą plagę nieumarłych, która przybyła do Eredanu.

Niewielu ludzi zna historię tego proroka, chociaż wiadomo było, że został zabity przez jednego z jego uczniów. Angrogh, płacząc nad tą straszna śmiercią swojego syna, wyciął mu serce i umieścił na piedestale na środku pustyni. Serce zapłonęło olbrzymim, nieprzeniknionym płomieniem i pali się do dziś z nieprzerwaną, magiczną mocą. Historia stała się legendą. Legenda stała się mitem. Z czasem ludzie zapomnieli o swoim boskim wybawicielu. Chociaż niewielu w to wierzy, każdy jakoś podświadomie czuje, że Ogień Vakrisa pomaga mieszkańcom z okolicy, jednak nikt nie mógł się do niego zbliżyć przez jego niezwykle gorący żar. Podziwiany mógł być tylko z oddali. Właśnie tam miał się udać Argon, nie zaprawiony jeszcze w prawdziwym boju. Chłopak przez całą drogę powtarzał sobie, że nic nadzwyczajnego nie zobaczy.

Gdy przekroczył granicę Kaldinji, nie spodziewał się zobaczyć tego nawet w najgorszych snach. To, co ujrzał zmroziło w nim młodzieńczą, gorącą krew. W oddali, tam, gdzie miał znajdować się święty symbol mesjasza, rozpościerały się majaczące nieprzeniknioną mgłą bagna. Nie docierały z tamtąd żadne promienie zachodzącego słońca. Z oddali słychać było krzyki ludzi…i innych stworzeń. Widać było palący się ogień w wioskach, najwyraźniej rabowanych...lecz przez kogo?Najgorsze było to, że Argon nie ujrzał płomienia. Pradawny znak świętości znikł, jakby przytłoczony nieprzeniknioną ciemnością, która dochodziła od strony południowego morza. Jakby czarna mgła ugasiła jego źródło. Strażnik sam nie wiedział ile czasu wpatrywał się w ten przerażający widok. Nie miał odwagi pójść dalej. Musiał zawrócić.

***

Koszary Telding, cztery miesiące później


Pośród koron drzew ciężko już było dostrzec zarysy zachodzącego słońca. Na środku polany stoi młody chłopak, dzierżący w prawej ręce długi, drewniany kij. Rozebrany do pasa, ujawnia swoje niemalże wychudzone, blade ciało. Na klatce piersiowej można było dostrzec jakiś czarny zarys. Drugą ręką odgarnął z twarzy pozlepiane od potu czarne włosy. Pozwoliło to dostrzec przystojną, młodą twarz i jego charakterystyczne, zielone oczy. Skupiając całą siłę powoli wyprostował się z jękiem, by zaraz zachwiać – jego obolałe mięśnie dały o sobie znać. Pot obficie spływał mu z czoła. Ciężko dychał, jednak nie spuszczał wzroku ze swojego przeciwnika, stojącego kilka kroków przed nim.
- Tylko waleczni i odważni mogą nazywać siebie strażnikami króla! Nie narzekają na trudności, wysiłek i ból! Oni się w nich lubują! Nigdy się nie poddają! - wykrzyczał niemalże jego oponent, mężczyzna trzymający w ręce znacznie krótszy kij. Był w sile wieku, postawnej postury. Nie było po nim widać zmęczenia. Jego bystre, niebieskie oczy nie wyrażały żadnych emocji. Tylko nieznaczna siwizna na jego brązowych włosach mogła świadczyć o jego starości. Po chwili zamysłu, runął do przodu i zamachnął się swoją bronią na chłopaka. Ten zrobił zręczny koziołek w bok, by po chwili wymierzyć szybkie pchnięcie, które jednak zostało z łatwością sparowane i odbite. Nastąpiła szybka wymiana ciosów i uników między walczącymi. Wreszcie starszy mężczyzna błyskawicznie odpowiedział pchnięciem, trafiając młodziaka w brzuch. Ten, pchnięty siłą ciosu cofnął się do tyłu, by po kilku chwiejnych krokach upaść plecami na ziemię. Jego przeciwnik powoli podchodził do niego, z uniesioną do góry bronią.
- Rycerz jest szlachetny i uczciwy w walce. Nigdy, nie stosuje forteli, które wyrządziłyby uszczerbek na jego honorze...- powiedział, opuszczając kij i podając chłopakowi prawą rękę. Ten wpatrywał się z wyrzutem krótką chwilę w stojącą nad nim postać, by po chwili korzystając z jego pomocy ciężko wstać i otrzepać się z kurzu.
- Cieszę się, Deleghicie, że to już koniec treningów na dzisiaj. Ostatnio wyjątkowo się nade mną znęcasz. Czyżbyś ciągle denerwował się, że wygrywam z tobą w szachy? - przyznał z uśmiechem na twarzy młodzieniec, oddając rozmówcy kij.
- Nauka tak wdzięcznego zajęcia jak szermierka powinna cię cieszyć zawsze. - odparł wojownik z powagą na twarzy.
- A co do gry w szachy...szczęściem, zawsze trafiasz na mój napadowy ból głowy... - powiedział, uśmiechając się szeroko -...Ale jeśliś innego zdania, z chęcią rozstrzygniemy nasz spór w polu, haha!

Deleghit wziął od chłopaka kij i wyczochrał ręką jego bujną czuprynę, wytrzepując z niej przy okazji resztki piasku.
- Dobrze się dzisiaj spisałeś, Argonie. No już, leć do tej swojej księżniczki, bo coś czuję, że tylko o niej dziś myślałeś.
Na te słowa, na zmęczonej i pobrudzonej twarzy chłopaka momentalnie powróciło życie. Pośpiesznie wykonał kilka kroków w stronę pobliskiego gościnca, zatrzymując się jednak i odwracając po chwili, jakby właśnie coś sobie przypomniał.
- Wiesz, chciałbym kupić je....ee, coś do jedzenia na podróż, a ostatnie zarobione pieniądze pożyczyłem przyjacielowi. Mógłbyś... W końcu, jakby nie patrzeć, dzisiaj prawie przetrzebiłem ci skórę. Chyba coś mi się za to należy. - Argon porozumiewawczo mrugnął lewym okiem.
Deleghit spojrzał łaskawie na chłopaka. Po chwili wyjął małą sakiewkę przymocowaną do pasa i rzucił Argonowi.
- Rycerz walczy i naraża się wyłącznie dla sławy i chwały rycerskiej, nie dla bogactw materialnych. Udział w zwycięskim boju, pokonanie silnego przeciwnika czy po­twora jest dla niego znacznie ważniejsze od łupów, które przy okazji mogą wpaść mu w ręce... Ale fakt, wymęczyłeś mnie dzisiaj wyjątkowo, haha. - odparł z uśmiechem mężczyzna. Argon zręcznie złapał sakiewkę i z zadowoleniem ścisnął ją w garści.
- Aha, i pamiętaj synu! - tutaj Deleghit wyprostował się i podniósł palec wskazujący. Zawahał się nie wiedząc co powiedzieć, jakby bał się swoich słów.
- Rycerz jest dworny wobec dam. Taktowny, uprzejmy i godny zaufania. Nie może splamić jej imienia. - dokończył za niego chłopak. Deleghit słysząc te słowa zrezygnował ze swojej myśli. Opuścił rękę, a na jego twarzy znów zagościł uśmiech.
- Ale przede wszystkim, nie może dać jej czekać na ulicy... Ruszaj!
- Tak jest! - Argon zasalutował i jeszcze szerzej się uśmiechnął. Po chwili z całych sił pognał drogą przez las, mijając kolejne świerkowe drzewa. Nagle obraz zaczyna rozmywać się i rozpływać jak opary. Kolory zacierają się z wypływającą zewsząd szarością. Po chwili, wszystko zmienia się w nieprzeniknioną czerń...


Stłumione krzyki ludzi, odgłos walących się domostw, smród dymu… To właśnie zbudziło Argona z błogiego snu w miejskich koszarach. Otworzył oczy. Zdał sobie sprawę, że to był tylko sen. Słysząc w ciemnościach ożywione szepty kolegów z kompanii natychmiast się podniósł. Wilk pod jego łóżkiem zaczął warczeć. Nagle, niemal wyważając drzwi, wpadł do środka uzbrojony mężczyzna, wpuszczając do pomieszczenia szeroki snop światła.
- Wstawać nędzne śmiecie! Do bram! Orkowie oblężają miasto!

***

Mieszkanie w centrum Telding, rok później


- No cóż, jeśli chcesz o tym posłuchać, opowiem Ci... Pamiętam to jak dziś. Słońce przebyło już połowę swojej drogi po bezkresnym niebie. Grzało niemiłosiernie i raziło nas wszystkich w oczy...

Argon ciężko oddychał, miał spieczone, zeschnięte wargi. Wypluł w bok nagromadzony piasek z ust. Zdał sobie sprawę, że nic nie słyszy. Otworzył oczy i poczuł, że leży brzuchem na posadzce. Powoli dochodziły do niego przeróżne dźwięki. Krzyki ludzi, huki armat, z początku stłumione i zniekształcone, z czasem zaczęły się wyostrzać. Otumaniony odgłosami ze wszystkich stron, w końcu wstał. Odgarnął z twarzy pozlepiane od potu, kruczoczarne włosy. Poczuł w nozdrzach ostry zapach czarnego prochu w powietrzu. Ponownie usłyszał trzask pękającego kamienia. Trzęsienie ziemi. Chwilę potem mężczyzna znowu upadł, tym razem tylko na kolana. Poczuł, jak krew wycieka mu z nosa, powoli spływając po policzku. Rozejrzał się wokół siebie. Znajdował się na zrujnowanym kawałku muru, jeśli jeszcze można go było tak nazwać. Wszędzie walały się ciała żołnierzy... jego kompanów, braci broni, z którymi przeżył kilka lat w wojsku. Byli mu jak rodzina po stracie Deleghita. Teraz większość leżała martwa. Argon popatrzył otumanionym wzrokiem w kierunku prawego wejścia do baszty, gdzie schroniły się resztki z jego oddziału, w tym jego kapitan, opatrujący rannych. Ten, dostrzegłszy odruchy Argona, wyszedł z kryjówki i podbiegł do niego, schylając kilka razy głowę przed niecelnymi strzałami orków.
- Trzymaj się chłopcze! Zaraz cię stąd wyciągnę! - krzyknął mu do ucha dojrzały mężczyzna o krótko przystrzyżonych blond włosach. Po krótkiej chwili wziął Argona pod ramię i razem ruszyli w stronę baszty. Świsty strzał napastników nie ustępowały, przeciwnie, zdawały się być coraz bliższe i celniejsze. Dwaj mężczyźni posuwali się powoli i mozolnie naprzód. Nagle Argon usłyszał odgłos wbijania się żelaza w ciało. Dowódca krzyknął z bólu, zachwiał się i niemal upadł razem z Argonem. Blondyn dostrzegł grot strzały wystający z jego prawego boku. Z zaciśniętymi zębami powoli ruszył dalej, by po kilku krokach rzucić ciałem Argona w wejście do baszty, a samemu upaść na ziemi, plując krwią. Kilka chwil czołgał się jeszcze w stronę chłopaka, aż w końcu zupełnie znieruchomiał. Ostatnie jego spojrzenie spoczęło na twarzy Argona...


- Jak się nazywał? - zapytał nagle aksamitny, dziewczęcy głos, wyrywając mężczyznę ze wspomnień.
- Kto? - spytał mętnym głosem Argon, przyglądając się swojej ranie.
- Ten kapitan. - odpowiedziała dziewczyna, obwiązując opatrunek na brzuchu leżącego Argona.
- Niestety, nie wiem. Przydzielili nam nowego dowódcę tuż przed atakiem orków. W straży mówimy do wyższych rangą per "Pan". - odpowiedział chłopak - Od tamtej pory cały czas czułem, że muszę spłacić jakoś ten dług...
- No to chyba ci się dzisiaj udało i to z nawiązką. Dzięki tobie w Telding jest teraz o dwóch zapchlonych inkwizytorów mniej.
- Taa... - mruknął do siebie Argon - Ciekaw jestem tylko, co na to mój dowódca...
- Nie martw się tym teraz... Szkoda, że nie poznałeś jego imienia. Warto pamiętać ludzi, którzy uratowali ci kiedyś życie... Mnie już znasz. - powiedziała odrywając na chwilę wzrok od bandażu i uśmiechając się do rozmówcy.
- Masz rację. Cieszę się, że zdradziłaś mi swoje imię, chociaż trochę żałuję...
- Słucham? - przerwała lekko urażonym głosem, zaciskając mocniej bandaż. Argon cicho syknął, bardziej by dać satysfakcję rozmówczyni niż z bólu.
- Gdybym nie wiedział jak się nazywasz, dodało by to nutkę tajemniczości. Mógłbym cię wtedy nazywać "piękną nieznajomą" a nie tylko "piękną Niną". Przyznasz, że to pierwsze brzmi znacznie bardziej romantycznie? - odparł z uśmiechem.
- Phi, chyba za mocno dostałeś od tego cherlawego kapłana, Argonie!

***

Zakon Białego Płomienia, dwa miesiące później


- A więc, niech Angrogh ma cię w swojej opiece... - powiedział kapłan, po czym wstał i dotknął czoła Argona. Po chwili poczuł paraliż w całym swoim ciele. Nie mógł się ruszyć, ani nic powiedzieć. Nic też nie słyszał. Nagle, wszędzie dookoła pojawiły się czerwone płomienie, a właściwie płonące zjawy które latały po pokoju, okrążając kapłana oraz jego nowicjusza. Argon przepełniony był strachem. Ponure, płonące twarze które sprawiały wrażenie wrogo nastawionych zbliżały się do niego ze wszystkich stron. Zjawy miały też ręce które sięgały po Argona, chcąc wyrwać go z krzesła. Ten nie mógł się jednak ruszyć, nie wiedział sam czy sparaliżował go strach, czy jakaś dziwna magia. Był przerażony, chciał uciekać lecz nie mógł. Na twarzy starego kapłana pojawiły się krople potu, a zmarszczone brwi oraz zamknięte oczy wskazywały na jego potężne skupienie. Nagle, Argon zauważył że ściany zakrystii zaczęły się kruszyć, a z sufitu spadać poszczególne tafle i głazy. Krzesło na którym siedział Argon także stanęło w płomieniach, podobnie jak jego rękawy oraz nogi. Argon był przerażony i niemal pewien że nadszedł jego koniec...

Nagle, chłopak odzyskał słuch. Spośród dźwięków płomieni i palącego się budynku słyszał także skomlenia zjaw których nie mógł jednak zrozumieć. Były to dziwne piski i szepty, czasami krzyki w nieznanym języku. Kapłan ciągle trzymał swą dłoń na czole Argona. Jedna ze zjaw, zbliżyła się do siedzącego i wyciągnęła swe długie, ogniste ręce. Przypominające czerwone kości. Kiedy zjawa dotknęła go jedną ze swych dłoni, natychmiast wydała z siebie przerażający pisk, oraz odleciała na drugą stronę komnaty. Zakrystia zamieniła się w istne inferno, wszędzie był ogień. Nagle, rozstąpiła się także ziemia, z której wyszły kolejne zjawy. Argon z przerażenia zamknął oczy...

Kiedy je otworzył, zakrystia wyglądała tak samo, gdy chłopak do niej zawitał. Kapłan siedział na krześle popijając wino, i nigdzie nie było widać żadnych śladów pożaru ani zjaw...
- Każdy nowicjusz przechodzi wizję. - zaczął powoli starzec - Lecz nie aż tak intensywną jak twoja. To naprawdę mnie niepokoi...
Kapłan odstawił kielich i przybliżył się do siedzącego przed nim chłopaka.
- Są dwa wyjścia, chłopcze. Albo twa moc jest za iście bardzo potężna... - tutaj kapłan zrobił chwilę przerwy i zmarszczył brwi, po czym kontynuował - ...albo tkwi w tobie mrok tak potężny, że wyniszczy cię kiedyś od środka...

***

Zachodni gościniec Telding, cztery miesiące później


Telding... Ostatnia stolica upadłego cesarstwa ludzi - Akili, potężne, pradawne miasto, jak wiele innych imponujących miast Eredanu zostało niemal doszczętnie zniszczone podczas trwania oblężenia orków. Niesamowite pałace stojące w centrum miasta zostały zrównane z ziemią. Mury, pomimo swej masywności i solidnej konstrukcji nie wytrzymały ostrzału oblężniczego, a domy, sklepy, czy świątynie obróciły się w większości w płonące ruiny. Ulice usiane były truchłami wszystkich ras Eredanu. Z czasem, dzięki wsparciu magów Gildii, dało się zwalczyć najeźdźcę, jednak nie był to koniec problemów. Niegdyś w spokojnym mieście, panika i chaos szerzyły się po ulicach niczym zaraza. Coraz częściej wybuchały zamieszki spowodowane brakiem żywności. Rozruchy na ulicach pacyfikowane były przez straż i powstałą niedługo potem Inkwizycję Zakonu. Po zapewnieniu tymczasowego schronienia mieszkańcom i dostarczeniu pożywienia, przystąpiono do odbudowy zrujnowanego miasta. Telding pod czujnym okiem króla Hereka z miesiąca na miesiąc odzyskiwało swoją świetność. Z miesiąca na miesiąc zaostrzał sie też konflikt między magami, a zreformowanym Zakonem, wspieranym przez zbrojne ramię straży. Gildia magów coraz śmielej atakowała wojskowe karawany do Crumbles - potężnej górskiej twierdzy króla Hereka, produkującej uzbrojenie, odciętej jednak od zapasów z głównego miasta. Wojna domowa wisiała w powietrzu...

Zaczynało już świtać, gdy wszystkie dziesięć wozów wyjeżdżało z zachodniej bramy Telding. Czarne, kłębiaste chmury zbierały się na niebie, jakby wychodząc gościom na spotkanie. Zanosi się na deszcz – pomyślał Argon. Miał złe przeczucia. Dopiero teraz uświadomił sobie, że po naukach w Zakonie jest jeszcze bardziej wrażliwy na otaczające go zło. Człapał ciężko za wozami po błotnistej drodze, rozbryzgując naokoło lepką maź. Jako nowy kapitan straży, dostał zadanie eskorty ładunku. Zgodził się prawie natychmiast. Miał juz po dziurki w nosie zatłoczonego Telding i tej całej śmierdzącej sprawy z Inkwizycją, która dzięki bogu została niedawno zlikwidowana. Chciał ponownie zobaczyć lśniące, białe mury twierdzy Crumbles, które ostatni raz widział kilka lat temu, podczas kupieckich podróży z Deleghitem. Teraz jednak jest zupełnie innym człowiekiem. Ma coś, na czym może się oprzeć – swoją wiarę w Angrogha. Ma kogoś, kto zajmuje miejsce w jego sercu, Ninę. Zdał sobie sprawę z tego, że to jedyna osoba, na której naprawdę mu zależy. Chociaż nie wie gdzie zniknęła ma wrażenie, że z każdym dniem takim jak ten, ich spotkanie się przybliża, że to przeznaczenie każe mu tam jechać. Przez cały czas pokładał nadzieję, że podróż przebiegnie szybko, rutynowo i bez komplikacji.
- Kapitanie?… Panie kapitanie! – rozległ się nagle gruby głos jednego z żołnierzy, wytrącając chłopaka z jego przemyśleń. Ten przetarł oczy ręką i spojrzał mętnym jeszcze wzrokiem na podwładnego.
- Tak?
- Jesteśmy gotowi, mój panie. Już czas. Proszę wsiąść na wóz. Pan kapitan musi się ukryć razem z innymi.
Argon wziął głęboki wdech i zrobił kilka pewnych kroków do przodu. Po chwili zatrzymał się jednak i popatrzył w dal. Wytężył wzrok. W oddali dostrzegł stado wystraszonych ptaków, wzlatujących właśnie z przydrożnego zagajnika. Próbował dostrzec jakiś znak, jakieś przeświadczenie, że słowa, które zaraz wypowie będą słuszne. W końcu odwrócił się do żołnierza. Powiedział to bardziej do siebie niż do niego.
- Ruszajmy! Dzisiaj nikt nie zginie…

***

Kopalnie rudy Crumbles, tydzień później


Argon z przerażeniem spoglądał na swoje nogi. Czarna struga pulsowała z żył i rozchodziła się powoli po całym ciele. Nieustępliwie parła do góry. Obejmowała już brzuch, w którym młody kapitan poczuł ból, jakby ktoś skręcał mu trzewia, jakby zapadał się jego żołądek. Skulił się w bólu, oparł o miecz. Oczy Argona niespokojnie biegały od jednej ręki do drugiej. Z każdą sekundą skóra na nich stawała się bardziej szorstka... usychała.
- Mój panie Angroghu! Błagam, pomóż mi! - wydarł się na całe gardło. Echo jego rozpaczliwego krzyku szybko rozeszło się po całej kopalni.
Czuł kujący ból w mięśniach, jakby jego krew nie dochodziła do członków. Kości zdawały się twardnieć i rozciągać we wszystkie strony. Człowiek krzyknął z bólu. Tracił czucie w dłoniach, jednak nadal mógł nimi władać. Po chwili odczuł ten sam ból w klatce piersiowej. Serce biło coraz wolniej i ciszej. Mężczyzna złapał się prawą ręką za serce...

Nagle poczuł, że upływają z niego siły życiowe. Miał nogi jak z waty. Upadł na zimną jak jego ciało posadzkę. Nic już nie czuł. W głowie przelatywały mu teraz setki wspomnień z całego życia, poplątanych i rozmazanych, jakby pędził z niewyobrażalną szybkością. Zawiódł na ostatniej misji... Zawiódł swoich przełożonych... może powinien umrzeć? Jego głowa pękała z bólu od natłoku myśli. Ostatkami sił podniósł głowę i spojrzał na swojego towarzysza Thora. A więc to koniec... nigdy już jej nie zobaczę... Oczy byłego kapitana powoli zachodziły mgłą. Zdążył tylko usłyszeć ostatnie dwa bicia swego serca... Przepadł w ciemnościach…

Otwiera oczy i widzi, że znajduje się czymś, co przypomina kaplice. Popatrzył na swoje ciało...było normalne. Stąpa po krwisto-czerwonym dywanie, rozciągającym się przed nim. Nie może odwrócić głowy… Widzi witraże na oknach, onyksowe pomniki po obu stronach pomieszczenia. Argon unosi głowę. Spostrzega na ogromnym sklepieniu przepiękne malowidło o… stworzeniu Eredanu. Rozpoznaje Denaghoga, który jedną ręką stwarza morze. Angrogha, który formuje ląd, skradającego się za ich plecami Beliara, który patrzy na to wszystko z nieukrywaną wściekłością… Nagle człowiek dostrzega, po przeciwległej stronie pomieszczenia lśniące wrota. Czuje że go przyciągają. Nie może nic zrobić, by nie iść w ich kierunku. Krok za krokiem, posuwa się na przód, jakby wołany anielskim głosem, który wydobywa się gdzieś z zewnątrz. Co się dzieje? Gdzie ja jestem? – jego myśli zdawały się rozbrzmiewać echem po całej świątyni. Wraz z każdym krokiem odczuwa większe zimno. Mija kolejne marmurowe pomniki ludzi, których nie rozpoznaje. Jeszcze kilka kroków i będzie u samych wrót... Nic nie może na to poradzić. Czuje już gęsią skórkę na policzkach. Argon wyciąga prawą dłoń i sięga nią po lodowato zimną, diamentową klamrę ciężkich, stalowych drzwi, które jednak bez trudu zaczyna otwierać. Wraz z tym, przebija się do niego niebiesko-złota poświata. Nie może jeszcze dostrzec co jest za wrotami… Jeszcze trochę...

Nagle, odczuwa na prawym ramieniu dotyk czyjejś ręki. Mężczyzna odwraca głowę w bok. Ze zdziwienia otwiera usta…Przed sobą widzi piękną kobietę, o lśniących, lekko poskręcanych rudych włosach. Ma bladą twarz, która nie wyraża żadnych emocji. Ubrana jest w jedwabistą, białą suknię. Jej bystre, zielone oczy zdają się przeszywać na wylot. Postać uśmiecha się. Nagle Argona dobiega łagodny, czuły głos, który najwyraźniej należy od dziewczyny, chociaż ta nie porusza ustami.
- Nie możesz jeszcze odejść. Nie jesteś na to gotowy…
Zjawia przesuwa swoją rękę z ramienia na policzek kapitana, który chciałby coś powiedzieć, lecz nie może. Czy to Nina? Odczuwa przyjemne ciepło, płynące z jej zimnej ręki.
- Wracaj… - powiedziała cichym szeptem.
- Wracaj! - dodał stanowczy głos pełen mocy rozlegający się z każdego kierunku - Zostało Ci powierzone zadanie do wykonania!
Błysk oślepiającego światła. Szum w uszach…

Statystyki:

Umiejętności:
Walka jednoręcznym mieczem - Adept
Walka z tarczą - Uczeń
Magia kapłańska

Cechy:
Przyśpieszona regeneracja
Chłonny umysł

Atuty:
Pozyskiwanie łusek, płytek, chitynowych pancerzy

Czary:
brak

Postać:
- zbroja pół-płytowa
- wełniany płaszcz
- skórzany kubrak
- skórzane buty
- Przeklęty Pierścień Pajęczych Enzymów (założony) - założony nie pozwala się ściągnąć z palca (potrzeba zdjęcia klątwy lub interwencji egzorcysty); nosicielowi nadaje całkowitą odporność na trucizny pochodzenia pajęczego; energie dla swoich właściwości czerpie z ciała posiadacza
- wisior widzenia w ciemności (zasięg 50 metrów)
- mithrilowe stiletto
- Święta błogosławiona Tarcza (chroni przed atakami bezcielesnymi)
- kołczan
- 24 strzał (kute groty)
- 18 strzał (groty półksiężycowe - odcinające kończyny)
- Długi jednoręczny 'miecz Trakuna'. Pięknie zdobiony miecz z okiem w klindze.
Ekwipunek:
- plecak
- Zwoje z zaklęciami: Święty Pocisk
- 347 sztuk złota
- łom
- ręczna osełka do ostrzenia mieczy
- 2 bukłaki z wodą
- zapalniczka
- różdżka (zwiększa siłę zaklęć kosztem większej ilości many; zwiększenie sił jest wprost proporcjonalne do zwiększonych kosztów many (czyli np. zwiększenie siły zaklęcia o 50% zwiększy także jego koszt o 50%)
- pęknięty, matowy kryształ komunikacyjny
- 2 pochodnie
- lina jedwabna (15 metrów)
- hak

Altaris - 2009-10-23, 23:51

FAUST! WSZYSTKO NOWE NA NIEBIESKO! PROSZĘ, DODAJ TO!

Imię: Parsifal Almagro z Arcanii "Parys".
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Elf
Wiek: 80
Nierozdane punkty doświadczenia: 500


Arcania - Zielona dolina w której położone było miasto Cadum i masa wsi ( w jednej z nich urodził się Parys ). Dojeżdżając do tej krainy zaczęło pachnieć intensywnie miodem a oczom ukazywały się czerwone od jabłek sady w środkach złotych mórz zboża. Gdzieniegdzie produkowano chmiel lub było widać winiarnie. W środku doliny swe wysokie wieże rozpościerał zamek Cadum, w którym kwitł handel i rzemiosło włókiennicze. Miasto było pod opieką wpływowego lorda, więc opływało w bogactwo.



Historia postaci:

Urodzony w małej wiosce na kontynencie. Jego ojca zabili Imperialni żołnierze z niewiadomego mu powodu. Matka zaś odeszła od razu po jego urodzeniu... Wychowywał go wujek. Który, jak to mówił "Nie podporządkowuje się woli Cesarzowej, bo nie jest jego matką". Często dom odwiedzali jacyś uzbrojeni ludzie. Z początku elf się ich bał, jednak potem widział że to są przyjaciele jego wuja. Kiedy był mały znalazł na strychu pewną skrzynię swojego ojca.
Pierwsze co wyjął to dwie książki... "Sekrety Królestwa Nieba" oraz "Walcz! Biały Kruk." Obie książki miały autorów z przydomkami: "z rodu Białego Kruka"... Niejaki Galahad i Andem. Otwierając skrzynię zauważył też rękojeść... Wspaniałą zdobioną we stemple ze smokami. Na końcu zaś był biały symbol jakiegoś ptaka... Jednak gdzie klinga?! Zaniepokoił się elf... Ucieszony nie pokazał tego nikomu tak jak zbroi i pasu z znowu tym "Białym Krukiem" na klamrze. Bawiąc się często opowiadali jak to widział ktoś z kolegów żołnierza, jak to że ma sztylet w domu! A to znowu jego tata jest kowalem, a tego jest herosem... On jednak milczał... Z wujem ćwiczyli walkę kijami z brzozy jak inni chłopcy z wioski. Każdy chciał zostać jakimś wzniosłym bohaterem wojennym lub żołnierzem. Bez wyjątku w wiosce u chłopców liczyła się tylko walka. Elf zaczął ćwiczyć, tylko nie raz jego uwagę przykuwało to że niekiedy przechodzili przez wioskę żołnierze... Pewnego razu wioskę zaatakowali ci sami "rycerze", łapiąc mężczyzn i niektórych zabijając. W domu wuja zebrało się kilkunastu obrońców... Jednak na oczach chłopaka wtargnęli do środka całą masą, wyrzucając przez okna zabitych. Chłopak uciekł do swojej leśnej kryjówki gdzie schował swoje skarby - m.i.n. skrzynię. Obok leżała jego rękojeść... Z ciekawym i okazałym mieczem. Duży dwuręczny miecz z zaciętym końcem. Ale był tak lekki...


Przygarnął go wędrowny kupiec. Parsifal nadal ćwiczył walkę wręcz i rósł przy boku kupca. Pewnego razu wracając z upolowaną sarną zastał obozowisko w ogniu. Same zgliszcza i cztery trupy kupców i dwa razy większą ilością rozbójników. Byli to ludzie w czarnym ubraniu i z chustami na twarzy. Lecz kto zabił tylu wojowników... W jednym z ciał tkwił miecz... Chciał go chwycić, lecz ten od razu zniknął.

Wędrując już sam jako młodzieniec ze swoim ekwipunkiem i mieszkiem złota udał się do najbliższego miasta. Nauczył się gry na instrumencie znalezionym w piwnicy podobnym do bandżo lub do mandoliny. Grał takie cuda jak nikt! Nazwał to "gitara"... Po jakimś czasie opanował sztukę walki mieczem i gry na instrumencie.

Parsifal poczuł wiatr we włosach i drobinki piachu obijające się o niego. Stał z mieczem w ręku, wpatrując się w niebo. Zrobił lekki grymas... Szybki unik przed nadchodzą strzałą. Podbiegł do pobliskiego filaru areny i schował się za nim. Przeciwnik w lekkiej zbroi był bardzo zręczny i wykonywał wspaniałe uniki przed mieczem. Filar był blisko ściany od areny i nieliczni z widowni mogli go zobaczyć. Jego wróg powoli przy przeciwległej ścianie posuwał się w bok z napiętą cięciwą. Elf na chwilę wyszedł z ukrycia by ocenić odległość. Schował się znowu gdy kolejna strzała świsnęła w powietrzu... Chowając się poluzował łańcuch... Książka spadła na ziemię nie robiąc żadnego głosu. Książka otworzyła się na pierwszej stronie. Wszystkie kartki zaczęły się szybko przewracać. Parsifal ujrzał wizje najróżniejsze i najdziwniejsze... Wszystko stało mu się jasne... Odpowiedział...
-Tak...
Teraz pojawił się na jego twarzy lekki, złowieszczy... uśmiech... Ujrzał kawałek złamanej klingi w piasku. Wziął ją w jedną rękę, usłyszał dźwięk stuku stali... Ktoś wyjął drugi oręż i się zbliża. Z jednej ze stron filaru pojawił się wojownik z włócznią i w ciężkiej zbroi. Kawałek metalu z ręki elfa świsnął w powietrzu i przeciął rzemyk trzymający pochwę. Miecz wroga upadł na ziemię... Wojownik tego nie poczuł i nie zauważył. Ruszył z włócznią na elfa. Ten podnosząc powoli głowę odskoczył równocześnie kopiąc we włócznie. Wbiła się ona w szczelinę na filarze a sam Parsifal skoczył na ścianę odbijając się od niej uderzył w hełm gladiatora strącając go z jego głowy. Zdezorientowany człowiek cofnął się parę kroków sięgając po miecz... Dopiero teraz dostrzegł swoją broń leżącą w piachu. Uśmiechnięty elf szedł powoli patrząc spode łba robiąc co chwila niedbałe uniki przed lecącymi strzałami. Przeciwnik ruszył po broń która leżała tuż przed elfem widząc jak tamten podrzuca miecz do góry (Cóż za głupi pomysł!!). Gdy człowiek był blisko elf ruszył na niego uderzając celnym prostym w głowę następnie omijając parę razy gardę trafiał w bok głowy. Ciężkozbrojny nie trafiając i próbując walczyć otrzymywał kolejne uderzenia... Elf obracając się lewą ręką z obrotu waląc łokciem w twarz przewrócił przeciwnika. Podbiegł do leżącego i rzucił go z dala od miecza. Wtedy wróg znowu zaatakował robiąc kontrę. Parsifal wymierzył w niebo dwa palce i otworzył dłoń łapiąc miecz. I jednym bardzo szybkim cięciem pozbawił wroga głowy. Kolejne strzały nadlatywały od łucznika. Jednak nawet bez uników nie trafiały w Parsifala. Najwidoczniej człek się przestraszył i teraz drżącą ręką strzelał w elfa. Wstrzymał oddech i opanował się. Teraz ułamki sekundy dzieliły wojownika od śmierci. Lecz nic się nie stało... Strzała jakby złamała się w locie i upadła na ziemię, wcześniej zatrzymując się w powietrzu... Leżąc przed elfem zaczęła zmieniać kształt w czarnej poświacie i po chwili całkowicie zniknęła. Łucznik wymierzył kolejną strzałę... Parę z nich przemknęło obok elfa, zmieniając kierunek podczas lotu. Z bezuczuciową miną wyciągnął wolną rękę w stronę wroga. Wtem zbroja łucznika zaczęła pękać w różnych miejscach. Wtedy Parsifal zaatakował podbiegając i jednym zdecydowanym cięciem skończył walkę.

Okrzyki wiwatu i trwogi podniosły się na trybunach... Elf przez parę miesięcy z mniejszą gracją lecz z równą skutecznością wygrywał większość walk i służył jako najemnik pewnej Gildii Kupców ochraniając ich towary wraz z grupą swoich ziomków, byli to wojownicy z Gildii "Ostrza". W końcu na statku Imperialnym jako najemnik ruszył do nowego miasta... do stolicy Cesarstwa. Nie wiedząc skąd w ciszy spojrzał na swój miecz i powiedział trzy słowa...
-Zweihander... Galahad... Obalian...




Umiejętności:
Walka mieczem dwuręcznym - Styl Małpy- Uczeń
Walka Dystansowa (Broń Palna) - Uczeń







Cechy:

Zręczny

Bystry Wzrok


Atuty:


-


Postać:

-Dwuręczny miecz Zweihander - miecz rodu Białego Kruka, dawna własność niejakiego "Galahada", dawniej "Celthariona". Na rękojeści były wstemplowane smoki a na głowni i przy klindze osadzone były dwa nic nie warte dziwne kamienie szlachetne, zmieniające czasem barwę. Na klindze gdzieniegdzie były mało widoczne runy.
(10 % do krytycznego cięcia, nie musi być śmiertelny ):
-Skórzana zbroja gdzieniegdzie utwardzana metalem, znaleziona w pewnej starej skrzyni.
-Czerwona peleryna jaką noszą często Arcanie, wraz z czerwonym obszernym kapturem.
-Arkebuz dwu-lufowy "Celt".
Gładkolufowa broń o kalibrze 10-12mm. Posiada zamek skałkowy.
Parsifal dostał ją od kupca który go wychowywał.
-Naboje na pasku przerzuconym przez ramię.
-Proch w metalowym opakowaniu (?)



Ubranie:
Skórzane spodnie, pas z klamrą rodu Białego Kruka, skórzane buty, biała rozciągła, cienka koszula. Wytrzymałe, eleganckie szelki.




Ekwipunek:

Hubka i krzesiwo.
Dwa pojemniki z wodą ze źródlanego potoku w lesie.
Kubek i parę jabłek owiniętych szczelnie w wielką chustę.
Bandaże.



Reputacja (Sam będę dodawał różne nowinki, np. kiedy dojdę do Gildii lub wstąpię do wojska czy też jakieś urywki od q czy historii :) ):
-Wychowanek Marca Almagro "Samsona"
-Podopieczny Opiekuna (Posłańca Obaliana... )
-Wszystko stało mu się jasne (Każdy wie chyba o co chodzi... Oczywiście ten kto śledził posty mojej postaci... )
-Mieszkaniec Arcanii.


Elf od młodości uczył się sztuki fechtunku... Głównie z książek... Wiedza jaką posiadał była bardzo przydatna, znał wiele ataków i pozycji...

Styl Białego Kruka:

Pozycja Małpy:

Nogi szeroko rozstawione i bardzo ugięte. Lewa ręka wysunięta lekko do przodu, prawa trzyma miecz przy pasie. W razie ataku chwytając obiema rękoma zadaje zręczne obrażenia. Siłą jest duchowo energia przechodząca wtedy przez punkty w ciele dając nadnaturalną moc. Mistrz tej dziedziny zazwyczaj wpadał w wieczny, cichy szał... Na jego ciele pojawiały się dziwne znaki podobne do run. Ruszał wtedy w bezpowrotną drogę szukając wybaczenia od świata za poznanie tych technik.

Siła polega także na wielu zmianach pozycji nóg, nie można być patykiem... Skoczni i zręczni elfowie to zazwyczaj dobrzy przedstawiciele tej techniki. Zazwyczaj atakuje się "zza siebie" bądź spod szybkimi uderzeniami i cięciami. Technika miała w sobie podłoże religijne i kulturowe. Mistrzowie tej dziedziny zmieniają się w szybkim tempie... Walczący tą techniką używają często także kopów bądź taranowania i zdradliwego ataku.



Pozycja Sokoła:
Wojownik ustawia się lewą nogą do przeciwnika, wyprostowując, prawą w tyle zginając. Obie stopy jak najbardziej wygięte w stronę wroga, lecz by nie stracić równowagi. Lewa ręka na głowni miecz który trzymany nad prawym barkiem zbiera energię fizyczną i duchową, by wraz ze wszystkimi siłami uderzyć z góry lub zwodami z boku, dołu. Zabójczy i pełny klasy styl wykształcony w dawnych czasach przez... człowieka.

Styl Białego Kruka:
Styl ten wywodzi się od starodawnych mistrzów tej dziedziny, jednak Parsifal, nie opanował do końca tej sztuki. Musi skontaktować się z pewnym łącznikiem, który wyjaśni mu sprawę myślenia.






Pamiętnik Dziejów Trójki:


Rozdział G:

Dzieją się dziwne rzeczy, znam takie rzeczy, których nie znają ludzie i mędrcy z całego Telding i Akilli. Przynajmniej o nich nie wiem. Ta moc, ta siła... Nie wiem jak to określić. Pokusa, wystarczyło powiedzieć - tak... Zostałem wybrany, z tysiąca elfów i członków mojego Klanu.


Słyszę go, siła żyje i jest w okół nas. Skupiła się na mnie i czuwa nade mną... Daje mi moc do życia. Widzę jeszcze więcej rzeczy. To panoramiczne spojrzenie...


Nie wiem co się dzieje... Staliśmy się jednym, mam koszmary i wizje. O końcu Telding... Ale to chyba daleka przyszłość. Orkowie przecież zostali wygnani... Kto inny może nam zagrozić?!



Teraz wiem co i jak... Wszystko stało się jasne. Wiem tylko że teraz, jest inaczej. Nie umiem tego wyjaśnić, jeśli zawiodę, zginie cały świat...



Gildia Magów robiła badania. Jestem olbrzymem. Wielka Moc. Czarne widnokręgi. Sygnał do boju. Muszę iść... Naprzód... [Strona oblana z lekka krwią, znaleziona pośród szkieletów przy głównej bramie].




Rozdział C:


Zali to nowy, jaskrawy świt wschodzi nad jandurem. Wcielono mnie do armii... Rekruci... Wojsko, dyscyplina i twardość, leczże miło tu przebywać.

Zweihander... Tak nosi imię miecz przodków... Lśni i błyszczy... Czuje jakąś nową, moc... siłę...


Nie, coś się stało nie tak... On żyje, miecz! Lecz cóż to, on przemawia? Tak... Lecz to kusząca propozycja... Nie mogłem powiedzieć nie... Teraz jesteśmy jednością... Teraz to my stanowimy prawo i zemstę. Niech wrogowie poczują moc, jaka płynie z tego miecza, nazywanego Przeznaczeniem!!! Miecz związał się ze mną na stałe, jestem jego przedstawicielem, ja jestem mieczem. Gdy coś mnie zrani na nim pojawia się rysa, gdy upadnie na ziemię czuje ból. Gdy stuka o stal, czuję satysfakcję... Gdy zabija, czuję moc.
Teraz mam szukać kogoś, kto byłby godzien dzierżyć nas przez wieki...

Dzisiaj rano, trębacze zwołują wojsko. Wróg nadchodzi... Ja... My jesteśmy gotowi by walczyć. Ruszamy na mury za chwilę. Opiszę czy wygraliśmy... Jak nie opisze smutek przelany w tej bitwie za sprawą tą...




Rozdział P:


To wspaniałe, ja i Celtharion stanowimy wspaniałą drużynę! Może to się wyda dziwne czytelnikowi, lecz to ciekawe i pełne satysfakcji. Wyruszam do Cesarskiego Miasta. Statek nadpływa, widzę wiele ciekawych ludzi. Widać więźnia... Biedny człowiek... Pewnie buntownik... Ahh... Gdybym mógł go uwolnić... A tu kto, w samej osobie paladyn. Celtharion mówi że było mu jakoś na A. Ja go nie znam, może po znam... Wiem jedno - Una Deus est!
Zachód słońca, okolica jakby kąpie się w promieniach słońca, szum fal i świergot niektórych z ptaków. Biorąc w rękę garstkę ziemi oceniam pogodę i grunt na amatorsko. Czuje lekki chłód... Mgła z lekka pojawia się w ciemnym lesie z którego nadjeżdża jeszcze paru wojskowych w ciężkich zbrojach. Jako najemnik i bard stoję między kupcami, żołnierzami i wszelkiej maści ludźmi jak więźniowie. Wszyscy siedzą na tobołach lub skrzyniach dyskutując z ludźmi do siebie podobnymi. Niektórzy sprawdzają czy wszystko wzięli, naostrzyli broń bądź palą fajki. Dwóch pije do uporu. Piwo ścieka im po brodach i brudnych już płaszczach. Odwracam się jak zwykle w inną stronę uspokajając się. Na widnokręgu wyłania się potężna sylwetka statku Cesarskiego. Załadowałem jeszcze mojego wiernego Celta. Zweihander i Celtharion patrzą przez ludzi wszystkich oceniając. Na pokładzie widać ubranego w zbroję płytową paladyna. Celtharion opowiadał że znał on Galahad. Miał imię na A... Arigan... Aligon... Pewien z więźniów przykuł moją uwagę. Zapewne buntownik, brat walecznej krwi buntowników. Skierowałem oczy ku niebu obmyślając plan gdy ktoś szarpnął mnie za rękaw. Jakiś wątły kupiec niskiego wzrostu wchodził przed ostatni na pokład wcześniej ciągnąc mnie za koszulę. Wszyscy byli już na statku. Zaczęli robić to co poprzednio. Paladyn stanął nad tym samym więźniem o którym myślałem i uśmiechnął się lekko. A ja z zamyślenia oparłem się o kajutę usypiając po paru godzinach podróży.




Wygląd: Elf ma krótkie czarne włosy, jasne, niebieskie oczy, jest dość szczupły lecz muskularny. Na oku (Może je otwierać, nie boli go ani nie ma trudności z widzeniem) ma bliznę idącą pionowo (Zyskał ją podczas walki z pewnym zręcznym wojownikiem ze sztyletami) jak także na lewym ramieniu (Tą ranę zyskał goniąc zwierzynę). Porusza się i walczy z gracją, używa zręczności bardziej niż siły. Ma barwny, męski i wyrazisty głos.




Charakter: Elf jest bardzo wojownicza i z lekka arogancki, zapatrzony w siebie i w swoich poematach i pieśniach. Nie lubi jak się nim pomiata. Często nie może zapanować nad nerwami. Dzięki temu że cieszy się wielkim uznaniem u kobiet nie umie wytrzymać z jedną długo... Odważny i bystry wojownik, o duszy mędrca i barda. Bywa zamyślony o sprawach nadludzkich.



Wyznanie: Jak mówi przysłowie Una Deus est... Motto Parsifala. Tak mówi jego wyznanie. Jego jedyny Bóg to Obalian, nazywany jedynym, jego symbolem jest krzyż u skrzyżowania belek inicjały B.O.P. W modlitwie kończy się słowami... Tak mi dopomóż Bóg nazywany Obalianem lub Panem, i ty mi dopomóż wielki Posłańcze. Mówiąc do niego w niezręcznych sytuacjach wykluczając modlitwę wyznaczone są następujące słowa: Boże dopomóż, Panie niebieski Posłańcze. Kończąc wskazując na niebo i wracając do czynności. Jest to skupienie na Bogu Sprawiedliwości. Bóg ten ma mało wyznawców, lecz każdy dostaje kiedyś jakieś fanty...



Avenker - 2009-10-29, 19:20

Gracz: Avenker





Imię: Sharin
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Półelf
Wiek: 28 lat

Stan: W pełni sił

Mana: 200/200
Exp: 0

Wygląd: Sharin nie jest zbyt wysoki, nawet jak na człowieka, ma około 178 cm oraz jest bardzo dobrze zbudowany. Ma średniej długości brązowe włosy. Jego rysy są dość wyraźnie zarysowane, jednak od razu widać, że nie jest człowiekiem z pełnej krwi. Jego uszy są widocznie spiczaste, jednak nie rzucają się tak w oczy jak elfie. Zwykle Sharin ma kilkudniowy zarost, co ostatecznie skreśla pomylenie go z elfem czystej krwi.

Wyznanie: Półelf nigdy nie miał do czynienia z bogami i nie oddaje żadnemu z nich czci. Jednak szanuje ich kapłanów i samych bogów. Jest świadom, że tak naprawdę bogowie kierują tym światem i czynnie wpływają na jego losy, dlatego też zawsze starał się nie obrażać bogów.

Charakter: Sharin ma różne wahania nastrojów. Czasem jest sympatyczny i dowcipny, a innym razem szorstki i sarkastyczny. Wszystko zależy od jego humoru i okoliczności. Przeważnie jednak stara się być nie obraźliwy i dość miły, jednak bez przesady. Gdy go coś zdenerwuje potrafi być naprawdę nieprzyjemny



HISTORIA:


Las pod jakąś wioską w Todorii



- Antonio, podaj jeszcze jedną flaszkę. - odparł starszy mężczyzna, siedzący pod drzewem.

Słońce powoli kryło się za pobliskimi szczytami gór, pokrywając okolicę złocistym płomieniem i zabarwiając odległe niebo na piękny, krwisty kolor. Duszne powietrze nie dawało żyć.

- Nie ma to jak czysta żołądkowa o zachodzie słońca. - powiedział drugi staruszek leżący na miękkiej trawie i opierający głowę o kłodę. Sięgnął ręką do płynącego obok strumyczka i wyciągnął butelkę, którą podał swojemu towarzyszowi. - Doprawdy, trzeba uczcić tegoroczne plony. Matka ziemia była dla nas łaskawa. Wszystko się teraz zacz...

Nagle tuż obok błysło jaskrawę światło, a po polanie roszedł się odgłos grzmotu. Zaskoczony staruszek upuścił flaszkę, która rozbiła się o kamień. Jednak po chwili, która wydawała się trwać niemiłosiernie długo, wszystko się uspokoiło. Nastała dziwna, nienaturalna cisza. Do nozdrzy wieśniaków wdarł się ostry, nieprzyjemny zapach. Przez kilka minut żaden z nich bał się ruszyć, w obawie przed nieznanym niebezpieczeństwem, kryjącym się za drzewami. Trwali tak w bezruchu kilkadziesiąt minut. Wtem niebo przeszył krzyk kobiety.

- STEEEFAAAN! DO DOOOMUUUU! KOOOLAAACJAAA!

Staruszkowie drgnęli, jakby ocknęli się ze snu. Powoli i czujnie wstali i rozejrzeli się. Kilka metrów od nich na polanie był okrąg wypalonej trawy. Co dziwniejsze, gdy przyjrzeli się dokładniej w samym środku okręgu leżała postać. Bez słowa, kierowani dziwnym przeczuciem podeszli do niej i przyjrzeli się jej. Była to kobieta. Piękna, młoda kobieta. Płomieniście rude włosy spływały jej do ramion.Obok niej leżała maska, a raczej część kombinezonu, w który była ona ubrana. Rolnicy przez kilka długich chwil wpatrywali się w jej twarz, gdy naglę drgnęła. Dopiero wtedy zauważyli dziwny tobołek, który mocno ściskała w rękach. Kobieta powoli otworzyła oczy. Gdy ujrzała mężczyzn, jakby uśmiechnęła się i z wielkim trudem zaczęła mówić.
- P..proszę, weźcie moje dzi... - jej ciałem wstrząsnął kaszel, w koncikach delikatnych ust pojawiła cię kropla krwi. - Weźcie moje dziecko.... Zaopiekujcie się nim. I niech wie… że Avenker, jego ojciec… kochał go.
Wyszeptała ostatnie słowa i umarła.


Jakaś wioska w Todorii, osiem lat później



Ciepło z kominka ogrzewało największe pomieszczenie w chacie. Była to jedna z kilkunastu podobnych chat w małej wiosce w pobliżu miasta Dragrand. Oprócz Sharina mieszkało tu siedmiu innych dzieciaków i prawie dwadzieścia rodzin. Jej mieszkańcy utrzymywali się głównie z hodowli zwierząt i z rolnictwa. Ich dom składał się z największej jadalni, kuchni oraz dwóch pokoi. Stół w jadalni był zapełniony jedzeniem, głównie własnej produkcji.

- Dziadku, a muszę tam iść? -spytał się błagającym głosem Sharin. - Ja nie chcę. - W jego wiosce podobało mu się, a oni chcieli go gdzieś wysłać.

Dziadek Antonio westchnął. Już kilka razy tłumaczył Sharinowi, iż tak musi być. Będzie musiał zrobić to jeszcze raz.

- Tak, musmy cię wysłać do szkoły. Nauczysz się tam wielu ciekawych rzeczy. I będziesz mógł wracać do nas co tydzień. Twój brat też chodził do szkoły. I zobacz na jakiego mądrego człowieka teraz wyrusł, prawda Nahlanie? Gdyby nie on, do dzisiaj nie wiedziałbym, że doić krowy powinno się wieczorem a nie z rana.

Nahlan był starszym bratem Sharina. W wieku ośmiu lat wyruszył do miasta, gdzie uczył się w szkolę. Następnie wrócił na wieś, gdzie dalej pomagał ojcu. Jego silna dłoń zawsze była przydatna, a umysł, a właściwie jego brak, nie przeszkadzał.

- Ale oni się będą tam ze mnie śmiać! Dziadku, dlaczego ja mam takie uszy?! - Chopak, bliski płaczu spojrzał na dziadka.

- Avuś, jesteś wyjątkowy, nie ma się co wstydzić. Tam, w odległych krainach mieszkają elfy, majestatyczne stworzenia od których do teraz się uczymy. Jesteś do nich podobny i nie musisz się tego wstydzić. Nie przejmuj się innymi dziećmi. Dla mnie zawsze będziesz najważniejszy. - Antonio już wcześniej zauważył inność tego dziecka. Szybciej dorosło, szybkiej się uczyło, jego refleks był zawsze lepszy. Rysy twarzy tego dziecka były delikatniejsze, a kości policzkowe słabiej zarysowane. To było wiadome, że Sharin był półelfem.

- Nie martw się, poradzisz tam sobie. - z czułością w głosię odezwała się Rachel. - Wiem, że jesteś wyjątkowy. Zawsze będziesz lepszy od innych. Zaufaj mi. A teraz już idź spać, późno jest a jutro musisz wcześnie wstać.


Dragrand, plac ćwiczeń, sześć lat później



- Ruszać się! Szybciej! Tylko na tyle was stać?! - wydzierał się na biegającą dookoła placu ćwiczebnego grupę dzieciaków starszy mężczyzna, z poharataną twarzą. Był ubrany w zwiewną koszulę i spodnie. Na jego plecach wisiał ciężki dwuręczny miecz. Gherk, to on był odpowiedzialny za utrzymanie kondycji uczniów tutejszej szkoły na wysokim poziomie i naukę ich fechtunku.

Powietrze placu ćwiczebnego śmierdziało potem. Plac był duży, prawie pół kilometra kwadratowego. Dookoła ćwiczyło około dwustu dzieci. Trenowali strzelanie z łuku, walkę mieczami i inne ćwiczenia. Dookoła znajdowały się pomieszczenia ze sprzętem do ćwiczeń i kwatery nauczycieli. Ghrek, nauczyciel Sharina, był jednym z najostrzejszych i najbardzej wymagających nauczycieli w szkole. I najbardzie nietolerancyjny.

- I czego kurwa stoisz bękarcie?! - wydarł się trener na półelfie dziecko.
- Już przebiegłem... - odparł powoli, zdyszany Sharin.
- No to kurwa 50 pompek. Nikt nie stoi na moich lekcjach!

Bez zwlekania chłopak padł na ziemię i wydobywając z siebie resztki sił zaczął robić kolejne ćwiczenie.


Dragrand, sala egzaminacyjna, cztery lata później



- Patrz, Sharin ściąga. – mruknął Alfred do siedzącego obok nauczyciela.

Sala 112, sala egzaminacyjna. W pojedynczych ławkach w sali siedziało około dwudziestu uczniów, kończących w tym roku szkołę. Dzisiaj pisali ostateczny test potwierdzający ich wiedzę.

- Czekaj. – odparł drugi nauczyciel, widząc, jak Alfred powoli wstaje, by zabrać małemu cwaniaczkowi kartkę. – Widać, że chłopak jest zdolny. Nie checsz chyba mu popsuć dalszej drogi? Przecież zawszę był zdolny, mimo, że nieposłuszny. Jeszcze wyrosną niego ludzie. Tylko dajmy mu szansę. A i tak już wystarczająco wycierpiał od innych dzieciaków, przez swoje pochodzenie. On ma zdolności i umie je odpowiednio wykorzystać. Ma determinację i tyle samozaparcia, że mógłby zostać wielki. Tylko daj mu szansę. Pozwólmy mu się wykazać. Jeszcze będziemy z niego dumni. I będziesz zadowolony z dokonanej w tej chwili decyzji.

Alfred zatrzymał się. Wydawało się, że rozważa słowa towarzysza. Po chwili na jego twarzy pojawił się niezbyt przyjemny uśmiech.

- Inni też wycierpieli jak wybijał im zęby. – powiedział powoli. – On dzisiaj nie ukończy testu.

Egzaminator wstał i szybkim krokiem ruszył w stronę ławki półelfa.


Obóż wojskowy gdzieś w Veragorze, dwa lata później



- BACZNOOOŚĆ! – krzyknął Khirk, świeżo upieczony oficer do swoich nowych podwładnych.

Około sześciedzięciu osób stało w zwartym dwuszeregu. Każdy z nich był uzbrojony w skórzaną zbroję, tarczę oraz krótki miecz. Niezbyt dużo. Dookoła było porozstawianych kilkadziesiąt namiotów. Z nieba płynął żar. Słońce, niczym olbrzymia kula ognia wisiała nad obozem, wyciskając z ludzi ostatnie poty. Wszędzie dookoła obozowiska była niemal pustka. Tylko za zachód, gdzieś daleko migał zarys jakiegoś zamku, który wprawdzie był ich celem. W powietrzu unosił się smród zgniłego jedzenia. Ćwiczący na terenie obozu żołnierze wznosili pełno kurzu, który drażnił nozdrza wojownikom. Tylko jedna rzecz przyciągała uwagę. A mianowicie był to dużych rozmiarów czerwono-złoty namiot. Przed wejściem stało dwóch bardzo dobrze uzbrojonych żołnierzy, którzy pozwalali wejść do środka tylko nielicznym.

We wnętrzu namiotu znajdowała się kwatera kapitana tej wyprawy. Dowódca, weteran wielu bitew i znany wojownik, odniósł już wiele zwycięstw, nawet, gdy wróg miał ogromną przewagę. Teraz miał nadzieję na podobne wygraną. Przyniesie mu ona w przyszłości wiele chwały i złota, jednak jeszcze nikt o tym nie wiedział. Jak na razie przynosiła same kłopoty.

- Witajcie żołnierze. – powiedział już ciszej Khirk. – Jestem waszym oficerem. Podlegacie tylko mi i macie się mnie słuchać. Wszyscy znaleźliście się tutaj z tego samego powodu. Nie potrafiliście poradzić sobie. Nie mogliście znaleźć pracy, mieliście kłopoty z alkoholem albo jeszcze inne rzeczy. To teraz bez znaczenia. Teraz jesteście żołnierzami. Będziecie mieli szansę się wykazać i przysłużyć się społeczeństwu w sposób, który wam się może spodobać. Teraz będziecie służyć ojczyźnie jako wojsko. Już wystarczająco długo śledziliśmy naszego wroga. Teraz przyszedł czas na ofensywę. Najwidoczniej bandyci przymierzają się do kolejnego napadu. A wtedy przyjdzie nasza kolej. Nareszcie zatopimy nasze głodne klingi w ich ciałach. A więc przygotujcie się. Już niedługo odbędzie się prawdziwy sprawdzian waszych możliwości. A dokładniej, naszym zadaniem jest rozgromienie dużej bandy przestępców, która od kilku miesięcy panoszy się po okolicy i atakuje duże osady.


Wioska w pobliżu pewnego zamku w Veragorze, tydzień później



Slagn powoli wspinał się na strome wzgórze. Słońce wznosiło się wysoko na niebie oblewając krainę niewyobrażalnym ciepłem. Na tutejsze ziemie od dawna nie spadła ani jedna kropla deszczu. Ziemia, po której wspinał się myśliwy była wysuszona i osuwała się pod jego nogami. Jedyną ulgę przynosiły pojawiające się od czasu do czasu podmuchy chłodnego powietrza. Jednak wszystko ma swoje minusy. Każdy podmuch wzbijał w powietrze tumany kurzu, który właził w oczy, usta i nozdrza. Slagn musiał przewiązać się kawałkiem szmaty, by się nie udusić. Mimo tej osłony i tak kaszel zginał go przy każdym uderzeniu wiatru. W końcu, po kilkudziesięciu minutowej, ciężkiej i męczącej wspinaczce udało mu się wdrapać na szczyt. Nie miał pojęcia czego się tam spodziewać. Nie wiedział nawet dlaczego się wspinał na to wzgórze. W końcu doszedł do wniosku, że to było jakieś przeczucie. I dobrze, że go posłuchał. Tuż pod nim w dość dużej wiosce rozgrywała się bitwa. A dla niego pojawiła się okazja na zdobycie kilku sztuk złota.

- DO ATAKU!! – krzyknął do swoich oddziałów oficer Khirk. Natychmiast około pół setki wojowników ruszyło biegiem na znajdujących się w centrum wioski bandytów. Było ich około dwieście. W tej samej chwili z drugiej strony na przeciwnika runęła kolejna pięćdziesiątka zbrojnych. W szeregach banitów zapanował chaos jednak sprawny dowódca szybko uformował szyki swoich wojowników i zaczął się wycofywać. Nie spodziewał się tego ataku. Zaniedbał to i teraz tego żałował. Powinien czujniej obserwował tereny za nimi. Teraz było za późno. Musiał skupić się na walce. Mimo, że został zaskoczony jeszcze nie wszystko stracone. Szybko wyszarpnął ciężki, dwuręczny topór zza pasa i zaczął wykrzykiwać rozkazy.

Odgłos przecinanego przez ostrze powietrza i bryzg krwi. Głowa kolejnego przeciwnika runęła na ziemi. Śmiech młodego wojownika zagłuszył odgłos zwalonego silnym kopniakiem na ziemię ciała. Szybki młyniec półtoraręcznym mieczem i następny żołnierz Imperium rzuca się na ziemię trzymając się rękoma za twarz, spomiędzy których wypływa krew. Szybki obrót i kolejny śmiercionośny cios. Brzęk metalu uderzającego o metal i silny wstrząs w ramionach. Zaskoczenie w szeroko otwartych oczach bandyty. Zanim się otrząsnął ostrze miecza już mknęło z zadziwiającą prędkością w kierunku jego twarzy. Zbyt szybki cios. Zbyt wolny blok. Niewyobrażający ból nad oczyma. Pada na kolana. Przed nim stoi jego kat. Półelf. Krew zalewa mu oczy. Ból powoli zanika. Smak ziemi w ustach. A potem tylko ciemność.

A więc to koniec, pomyślał przywódca bandytów wymachując dookoła swoim toporem i trzymając na dystans otaczających go wrogów. Plecami poczuł drewno jednej z chat w wiosce. Jakiś żołnierz, najpewniej wypchnięty przez jednego ze swoich „przyjaciół” wpadł pod ostrze jego krwiożerczej broni i od razu upadł pozbawiony lewej ręki, którą próbował zatrzymać zbliżający się cios. Przestępca wiedział, że to już koniec. Zaraz przybędą łucznicy i go po prostu rozstrzelają. Najpewniej zostało mu kilka minut życia. Teraz nikt nie będzie na tyle głupi, by narażać się, skoro już niemal wygrali. Do jego uszu dochodziły przeraźliwe wrzaski umierających ludzi, najpewniej członków jego bandy. Żołnierze Imperium prawdopodobnie wybijali właśnie ostatni jego wojska. W oddali usłyszał odgłos biegnących ludzi i jakieś krzyki. Idą. Miał racje. Otaczający go wojownicy rozsunęli się i jakieś dziesięć metrów dalej stanęło pięciu łuczników. Szybko wyciągnęli z kołczanów strzały zakończone połyskującym w świetle stalowym grotem i wycelowali w bandytę. Herszt ze zrezygnowaniem opuścił topór. Nadeszła jego ostatnia chwila. Następnie coś się w nim poruszyło, zacisnął dłonie na trzonku broni i silnie wybił się nogami, rzucając się na najbliższego żołnierza. Powietrze przeszyło pięć strzał. Nie czuł bólu. Czuł tylko jak pada na ziemię a z jego ust spływa strużka ciepłej krwi. I skonał.


Pomieszczenie medyczne, zamek gdzieś w Veragorze



Funkcję pomieszczenia medycznego tymczasowo pełniła sala bankietowa. Wyniesiono z nie niemal wszystkie meble i cenne rzeczy. Pozostało tylko kilka stołów, które służyły to wykonywania operacji. Na podłodze leżało około stu ciał. Większość z nich żyła. Jeszcze. Po pomieszczeniu krążyło około dziesięć pielęgniarek i kilku lekarzy. Niezbyt imponująca liczba w porównaniu z liczbą pacjentów. W powietrzu unosił się zapach jodyny, krwi oraz przeróżnych ziół. Przez wielkie okna do pomieszczenia wpadały promienie zachodzącego słońca. Sanitariuszki bezskutecznie próbowały zaprowadzić ciszę i spokój na sali, jednak niezbyt im się to udawało. Wielu rannych nie mogąc wytrzymać bólu wydzierało się, co tworzyło niezbyt przyjemny efekt. W dodatku ilość materiałów leczniczych była wysoce ograniczona.

Wielkie, drewniane drzwi do sali otworzyły się na oścież i do pomieszczenia weszło około dziesięciu zbrojnych i oficer Khirk. Przez chwilę krążyli po sali, rozmawiając z żołnierzami. W końcu dotarli do leżącego przy ścianie półelfa. Jego prawa ręka była ciasno obwinięta bandażem, całkowicie przesiąkniętym krwią. Ten, ocknąwszy się z półsnu spojrzał na swojego dowódcę.
- Dzielnie walczyłeś. – odezwał się pierwszy Khirk. – Doniesiono mi, że chciałbyś dostać przepustkę i na jakiś czas wrócić do rodzinnego domu.
- Tak jest, sir. – odparł Sharin. – Jeśli to możliwe…
Oficer zamyślił się. Przez chwilę nie odzywał się. Po chwili powiedział coś cicho do jednego z żołnierzy, który zaraz skierował się do wyjścia z sali. Mężczyzna ponownie zwrócił się do żołnierza.
- A więc dobrze. Przysłużyłeś się państwu podczas ostatniej walki. Będziesz mógł wrócić do rodziny. Na dwa tygodnie. Jeśli chcesz możesz wyruszyć, gdy tylko wrócisz do zdrowia.
- Tak jest, sir. – odparł posłusznie młodzieniec. W końcu będzie mógł oderwać się od żołnierki. Przez ostatnie dwa lata zdążył już znudzić się służbą wojskową. Teraz będzie miał okazję trochę odpocząć. Nareszcie.
- Aha, półelfie. – przypomniało się Khirkowi. – Po przepustce nie będziesz wracał do wojska. Odniosłeś ciężką ranę w walce dla ojczyzny. Wątpie czy w najbliższym czasie będziesz mógł korzystać z ostrza z taką wprawą jak wcześniej. Zamiast tego wyruszysz do Szkoły Magii i Kapłaństwa w Todorii. Poznasz tam najgłębsze tajemnice magii oraz nauczysz się ich tajników. Masz bystry i otwarty umysł. Sądzę, że staniesz się wprawnym magiem i będziesz służył ojczyźnie nie mieczem a magią. Powodzenia na szlaku.

Oficer odwrócił się i ruszył dalej w głąb sali a Sharin zasnął, pochłonięty marzeniami o potężnych czarach i niebezpiecznych artefaktach.


Szkoła Magii i Kapłaństwa w Todorii, rok później



Mały gabinet dyrektora szkoły wypełniał przyjemny zapach pergaminu i świeżo skoszonej trawy. W kominku przyjaźnie trzaskał ogień. Przez małe okno wpadały srebrzyste promienie księżyca oświetlające twarz Mistrza. Siedział on za dość dużym, pięknie wyrzeźbionym biurkiem. Na blacie leżało kilka książek, stojak na pióra, pojemnik z atramentem i kilka pustych zwojów. Za fotelem dyrektora stała pokaźna biblioteczka wypełniona przeróżnymi tomami książek interesujących i tajemniczych. Naprzeciwko Mistrza w prostym, acz wygodnym krześle siedział młody adept ubrany w ciemnobłękitną szatę, oznaczającą pierwszy poziom wtajemniczenia. Jego twarz była spokojna, lecz w ciemnych oczach można było ujrzeć iskrę ciekawości.

W najciemniejszym kącie pokoju stał mały fotel. Siedziała w nim niska i szczupła postać ubrana w czarno-srebrne szaty. Obok niego, oparta o ścianę stała bogato zdobiona laska, jakby jarząca się własnym blaskiem. Niemal czuć było od niej bijącą moc. Twarz postaci była ukryta w cieniu rzucanym przez zarzucony na głowę kaptur. Tylko dwa jasne punkty, symbolizujące oczy, jarzyły się słabym światłem i bystro przyglądały się uczniowy.

- Przykro mi, chłopcze. – łagodnie odparł dyrektor. Jego twarz była pomarszczona. Na ramiona opadały długie i wiotkie, siwe włosy.

Mistrz powoli wyjął z szuflady fajkę i zręcznie nabił ją ziołem. Chwilę krzątał się, szukając czegoś. Następnie cicho westchnął i strzelił palcami. Z fajki zaczął unosić się dym o przyjemnym zapachu jabłek. Znowu zwrócił swą uwagę na ucznia.

- Przykro mi, lecz nic cię nie nauczymy. – powiedział powoli, czujnie przyglądając się chłopakowi i sprawdzając jego reakcję. – Przepraszam za to wyrażenie, ale jesteś odporny na wiedzę. Po prostu jesteś wyzuty z energii magicznej. Nie ma w tobie ani krztyny magii.

Przez chwilę wszyscy siedzieli nie mówiąc nic, ciszę zakłócał tylko palący się ogień. W końcu odezwał się półelf.

- Rozumiem. – trudno było nie wyczuć w jego głosie goryczy. – Rozumiem. A więc wracam do wojska…

Mistrz ze smutkiem spojrzał na ucznia. Gdy tutaj przybył zapowiadał się naprawdę dobrze. Na początku ignorowano pierwsze znaki jego „antymagii”. Nie umiał rzucać nawet najprostszych zaklęć, ani nawet używać magicznych przedmiotów. Lecz tak dalej nie mogło być. W końcu zdecydowano o wydaleniu go ze szkoły. A szkoda, gdyż miał naprawdę bystry umysł. Jednak nie można było nic na to poradzić. Musieli to zrobić.

Przez kilka minut siedzieli w ciszy. Możliwe, że sądzi, iż Mistrz zmieni decyzję. Jednak tak nie mogło się stać. W tej szkole nie ma miejsca dla słabszych jednostek. Ktoś tak zablokowany nie może blokować drogi do kariery innym. Mam nadzieję, że on również to zrozumie, pomyślał dyrektor.

I chyba zrozumiał. Powoli wstał, ostatni raz przebiegł po twarzy Mistrza a następnie szybko odwrócił się i wyszedł z gabinetu. Obie postacie jeszcze przez prawię godzinę siedzieli w bezruchu.


Jakaś wioska w Todorii, kilka miesięcy później



W pomieszczeniu panowała cisza. Było podobnie jak prawie dziesięć lat temu. Przy stole siedział staruszek. Obok niego, krzątała się przy stole jego żona, wydawało się, że jeszcze starsza. Naprzeciwko młodego chłopaka w obszarpanym ubraniu, z młotkiem do ubijania mięsa przy pasie siedział wysoki i bardzo dobrze zbudowany mężczyzna. Na jego dłoniach widniało wiele blizn. To jasne, że niemal od urodzenia pracował on na roli. Jego tępy wyraz twarzy mówił sam z siebie, iż ten osobnik nigdzie indziej by się nie nadawał. Wszyscy siedzieli zajęci własnymi myślami. W końcu odezwał się staruszek, zagłuszając ciszę panującą w pomieszczeniu.

- Musimy ci coś z Rachel powiedzieć… - zaczął Stefan. Słowa te przychodziły mu z wielkim trudem. Zacisnął zęby, jakby nie mógł mówić dalej. Jednak po chwili dalej kontynuował. – Widzisz… z Rachel doszliśmy do wniosku, że w końcu nadszedł czas, byśmy ci coś powiedzieli.
Młodego półelfa zaczęło ogarniać złe przeczucie. Czuł, że to się źle skończy. Zacisnął palce na blacie stołu. Poczuł, jak ostre drzazgi wbijają mu się w dłonie, lecz nie zwracał na to uwagi. Tylko przyglądał się ojcu, czekając na dalsze słowa.

- Sharinie… nie jesteś naszym synem. Znaleźliśmy cię ale… – Do oczy starca napłynęły łzy i powoli zaczęły spływać po jego policzkach. Głos mu się załamał. Spuścił głowę i zamilkł. Przez prawie pięć minut wszyscy siedzieli w bezruchu, w milczeniu. W końcu zebrał się w sobie i zaczął opowiadać.

- Siedziałem pewnego wieczoru nad strumykiem z przyjacielem, gdy pojawiła się jakaś kobieta z tobą. Powiedziała tylko imię twojego prawdziwego ojca. Brzmiało ono Avenker. I umarła pewnie z wycieńczenia, bo nie miała żadnych ran. Ale mimo to kochaliśmy cię jak własnego syna… Wybacz nam…

Mysz była w ślepym zaułku. Już zbliżał się do niej siwy kot, z jarzącymi się ślepiami. Już nie miała dokąd uciekać. Nagle wyczuła w powietrzu dziwne napięcie. Odezwał się w jej głowie instynkt.
- Uciekaj!! – wołał.
Kot najwidoczniej też to wyczuł. Odwrócił uwagę od jego niedoszłej kolacji i rozejrzał się. Następnie szybko skoczył na okno i czmychnął przez dziurę na zewnątrz. Mysz też dłużej nie zwlekała. W powietrzu uniósł się dźwięk szurania, gdy jej małe pazurki uderzały o drewnianą podłogę. Już po chwili siedziała cicho w wysokiej trawie, sparaliżowana strachem i uważnie obserwowała swój dawny dom. Nie wiedziała, że już nigdy do niego nie wróci.

Sharin siedział w milczeniu i wbijał wzrok w podłogę. Nie mógł uwierzyć, że zataili przed nim taki fakt, mimo że się tego spodziewał. Zawsze wiedział, że jest inny. Mimo to nie mieściło mu się to w głowie. Poczuł w sobie zbierający się gniew. Z nieopanowaną nienawiścią przyglądał się swoim przybranym rodzicom. Ze złością chwycił leżący na stole talesz i z całych sił rzucił nim w ścianę. Naczynie z impetem przywaliło w drewno i roztrzaskało się na wiele małych kawałków. Rachel podeszła do niego i łagodnie pogłaskała go po twarzy. Tego już było za wiele. Półelf nie wytrzymał. Nie opanował gniewu. Przegrał. Poczuł jak jego wnętrze rozrywa niewyobrażalna siła. Powaliła go na kolana. Z jego gardła wydarł się przerażający krzyk. Mgła zasłoniła mu oczy. Szum w uszach uniemożliwiał mu odbieranie jakichkolwiek dźwięków z otoczenia. W nozdrzach czuł zapach krwi. Potem tylko czuł ulgę. Czuł jak cała złość i gniew ulatnia się z niego. Czuł dziwne podniecenie i ekstazę. Czuł moc. A potem tylko ciemność.


Las, kilkanaście godzin później



Sharin otworzył oczy. Leżał na ziemi, przykryty ciepłymi futrami. Powoli uniósł się, jednak po chwili znowu leżał. Wszystko go bolało. Podszedł do niego jakiś mężczyzna z kubkiem w ręku. Wyglądał na około pięćdziesiąt lat. Bym krótko ostrzyżony i schludnie ogolony. Jego szaty nie były nowe, ale mimo to zadbane. Nieznajomy przyklęknął i dał chłopakowi napój. Potem pomógł mu się oprzeć o pobliskie drzewo.
- Wypij to. Dzięki temu szybciej wyzdrowiejesz. – odparł szorstkim, lecz przyjaznym głosem.
- Kim jesteś? – podejrzliwie spytał się półelf.
Mężczyzna uśmiechnął się i odpowiedział.
- Nazywam się Dallas. Miałeś szczęście, że akurat byłem w pobliżu i widziałem wybuch. Co tam się właściwie stało?
Sharin był co najmniej zdziwiony.
- Jaki wybuch? Pamiętam tylko, jak zdenerwowałem, potem jakby mnie coś rozrywało i po chwili wszystko minęło i chyba zemdlałem.
Dallas zastanowił się. Po chwili odpowiedział.
- Najwidoczniej twój gniew znalazł ujście i eksplodował potężną dawką energii, która zniszczyła cały dom. Miałeś szczęście, że udało mi się uratować ciebie spod resztek domu. Teraz rozumiem, masz potężny talent magiczny. Jeśli chcesz mogę cię wziąć pod swoje skrzydła i przelać w ciebie całą moją wiedzę o magii jaką posiadam. Dawno nie miałem ucznia i zaczyna mi doskwierać brak towarzystwa. Powiedz tylko a stanę się twoim Mistrzem. Aha, takie zdolności nie zyskuje z niczego. Można ją tylko odziedziczyć. Najczęściej po ojcu. Przypadkiem twój ojciec nie był jakimś potężnym czarodziejem?
Półelfowi przypomniał się jego przybrany ojciec. Wielce zdziwił się, gdy nie czuł po nich żalu. Jednak teraz nad tym nie miał siły myśleć. Spojrzał na jego wybawiciela.
- Nie znałem mojego ojca. – odparł. – Ale zgadzam się. Zostań moim Mistrzem i naucz mnie wszystkiego co sam potrafisz. Na pewno cię nie zawiodę.
Przynajmniej Sharin miał taką nadzieję. Nie wiadomo czemu przypomniała mu się Akademia Magii. Teraz jednak czuł , że może siłą woli przenosić góry. Jakby coś się w nim odblokowało. Miał przeczucie, że magia zwiąże się z jego życiem do końca. I nie mylił się.


Zachodnie wybrzeże, cztery lata później



Zimny, nadmorski wiatr rozwiewał włosy i płaszcze dwóm postaciom, powoli jadącym na koniach wzdłuż linii morza. Zimna, słonawa woda podmywała kopyta karej klaczy, na której jechał starszy mężczyzna. Obok niego jechał młody mężczyzna. W dłoni trzymał prosty, drewniany kij z kryształem na samej górze. Kostur wyglądał na twardy, zdolny zablokować nawet cios mieczem. Nogi jego czarnego ogiera cicho i z gracją stąpały po piasku. Złota, ognista kula słońca powoli chowała się za odległą wodą, zalewając wybrzeże pięknym czerwoną łuną . Woda, oblana promieniami słońca wydawała się płonąć. Na plaży nie było żadnych innych istot poza dwoma podróżnymi. Wędrowali oni tak w zupełnej ciszy przez kilka godzin. Gdy ostatnie promienie zaszły i krainę oblała srebrna poświata księżyca starszy mężczyzna odezwał się do swojego towarzysza.

- Nauczyłem cię wszystkiego co sam umiałem. Teraz musisz znaleźć innego nauczyciela. Ode mnie nic nowego już nie poznasz. – z dumą spojrzał na swojego ucznia. – Nastała pora, by się rozdzielić. Nasze drogi się rozchodzą. Obaj dalej musimy iść własną drogą. Wiem, że masz siłę i talent by zdobyć potężną moc zdolną kształtować losy tego świata. Nie zmarnuj tego. Mało osób na tym kontynencie ma podobny przywilej. Musisz to wykorzystać w mądry i przemyślany sposób. Pamiętaj zawsze o innych ludziach. Wątpię czy jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. Nie zawiedź mnie i co ważniejsze siebie. Żegnaj uczniu.
Półelf wpatrywał się jak jego Mistrz popędza konia i galopem oddala się na północ. Przez chwilę odprowadzał go wzrokiem a następnie zwrócił konia na wschód i ruszył na spotkanie przeznaczeniu.


Las gdzieś na Zapomnianych Ziemiach, pół roku później



Na małej polance w ciemnym lesie żarzyły się resztki niedopilnowanego ognista. Gdzieś w oddali było słuchać pohukiwanie sowy. Niebo było zachmurzone. Od czasu do czasu przez gęste chmury przedzierały się pojedyncze promienie księżyca. Nieopodal resztek niedopalonego drewna leżała postać, ciasno zawinięta w futra. Obok niej leżał mocny, drewniany kostur i plecak. Widać było na twarzy kilkudniowy zarost. Jego twarz wskazywała na duże zmęczenie podróżą. Zimne powietrze nie dawało się porządnie wyspać, a niepokój panujący w lesie zmuszał jedynie do czujnego półsnu.

W pewnej chwili polanę wypełniła jasna, nieprzenikniona mgła. Chłód narastał, aż w końcu stał się nie do zniesienia. Leżąca postać gwałtownie zbudziła się ze snu i wyciągnąwszy z sakwy komponenty potrzebne do rzucenia morderczego zaklęcia stanął czujnie obserwując teren dookoła. Przez chwilę nic się nie działo. Następnie z cienia między drzewami wyłoniła się postać młodego elfa w czerwonej-złotej szacie. W ręku trzymał zwykły, obity stalą kostur, a przy pasie miał zardzewiały długi miecz. Jego czarne jak noc włosy spływały mu do ramion. Czerwone oczy jarzyły się własnym światłem. Całą sylwetkę elfa otaczała poświata. Zjawa powoli wyciągnęła rękę w stronę młodego mężczyzny. Ten, przestraszony dziwnym wydarzeniem, wykrzyknął kilka słów w nieznanym języku i z jego dłoni wystrzeliła świetlista kula ognista. Jednak zamiast uderzyć w ducha przeleciała przez niego. Ten się tylko uśmiechnął.
- Jesteś taki podobny… - odparł cicho. – Wiedz, że jestem twoim ojcem. Obserwowałem twoje poczynania. Cieszę się, że jesteś taki zdolny i umiesz radzić sobie w życiu. Przykro mi, że nigdy mnie nie poznałeś. W zamian za to zostawiłem coś dla ciebie.
Elf sięgnął do pasa i wyciągnął stary, zardzewiały miecz.
- Widzisz… ten miecz jest magiczny. Mimo pozornego wyglądu ma wielką moc. Niestety nawet ona nie uratowała mnie ze szponów śmierci. Chciałbym, żebyś go dostał. A także pewien czar. Koszt rzucenia tego zaklęcia jest duży, jednak dzięki temu zyskasz możliwość sięgnięcia po boską moc. Będziesz musiał jednak rozważnie korzystać z tym darów. Aha, jest jeszcze jeden szkopuł. Niestety nie mogę ci podarować tych przedmiotów. Jedyny sposób, byś wszedł w ich posiadanie to wyprawa do ruin miasta Telding. Tam znajdziesz pewien grobowiec w którym znajdziesz ów miecz i wiedzę na temat czaru. Prawdopodobnie będziesz musiał zmierzyć się z wieloma przeciwnościami losu. Jednak nagroda jest tego warta. Pomóc ci może mój stary przyjaciel, Argon. Spróbuj go odnaleźć i poprosić o pomoc. Teraz muszę odejść. Żegnaj synu.



Statystyki:


Umiejętności:
    Magia ognia - Zaawansowany
    Magia energii - Zaawansowany


Cechy:
    Silna wola
    Chłonny umysł


Atuty:
    Brak


Czary:


Ognista kula
Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne i materialne (bursztyn o wartości przynajmniej 2 sztuk złota)
Czas rzucania: 7 sekund
Działanie: Mag wystrzeliwuje ognisty pocisk w kształcie kuli o średnicy 50 centymetrów. Gdy tylko zetknie się z dowolnym ciałem, lub na rozkaz myślowy maga eksploduje, wytwarzając ogromną ilość energii. W promieniu metra od wybuchu fala uderzeniowa jest tak silna, że odrzuca humanoidalne stworzenia kilka metrów dalej. Im dalej od centrum wybuchu, tym fala słabnie. Dodatkowo jest szansa, że łatwopalne przedmioty (np. tkaniny itd.), które znajdują się w zasięgu wybuchu (w zasięgu wybuchu, nie fali uderzeniowej) zostaną podpalone.
Koszt many: 30
Zasięg: 25 metrów
Uwagi: Jakakolwiek rana, ból lub oszołomienie zmniejszają prawdopodobieństwo powodzenia

Identyfikacja
Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne i materialne (perła o wartości co najmniej 5 sztuk złota)
Czas rzucania: Natychmiastowy
Działanie: Identyfikuje wszystkie właściwości przedmiotów (broni, zbrój i pierścieni), takie jak umagicznienie, bonusy do obrażeń, walk, ochrony, identyfikuje także artefakty, pokazuje co to jest, jak to działa, ile ma ładunków i jak tego używać.
Koszt many: 25
Zasięg: Dotyk
Uwagi: Działa tylko na przedmioty

Otwieranie zamków
Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne i materialne (srebrny pręt o wartości co najmniej 15 sztuki srebra)
Czas rzucania: od kilku do kilkunastu sekund (w zależności od stopnia skomplikowania zamka)
Działanie: Zaklęcie otwiera zamek, który był podmiotem czaru. Można otwierać zamki w kufrach, drzwiach itd. O skuteczności zaklęcia decyduje moc maga oraz stopień skomplikowania zamka.
Koszt many: 10 - 20
Zasięg: Dotyk
Uwagi: Zaklęcie nie otwiera zamków zapieczętowanych magicznie

Rozproszenie Magii
Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne i materialne (bursztynowy pył o wartości co najmniej 5 sztuk złota)
Czas rzucania: 4 sekundy
Działanie: Mag koncentruje swoją uwagę na wybranym obszarze działania magii, zdejmując z niej wszystkie magiczne efekty (pozytywne i negatywne)
Koszt many: 10 pkt many za 1 cel/1m2
Zasięg: 10 metrów

Lot
Wymagania: komponenty somatyczne i materialne (pióro gryfa)
Czas rzucania: natychmiastowy
Działanie: Energia oplata podmiot czaru i pozwala mu unosić się w powietrzu. Postać może wznosić się i opadać, a także poruszać się na boki. W czasie trwania zaklęcia rzucający musi być skoncentrowany na utrzymaniu czaru.
Koszt many: Unoszenie się w miejscu i powolne opadanie - 5 pkt many na metr; Wznoszenie się i poruszanie - 15 pkt many na metr
Zasięg: Rzucający
Uwagi: Zakłócenie koncentracji przerywa działanie czaru

Fala
Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne i materialne (onyksowy kamień o wartości co najmniej 7 sztuk złota)
Czas rzucania: 3 sekundy
Działanie: Wysyła rozchodzącą się promieniście od miejsca gdzie stoi mag falę energii o wysokości równej wysokości maga rażącą wszystkie stworzenia w zasięgu lub strumień mocy atakujący pojedynczy cel, lecz mający większy ładunek energii. Fala/Strumień uderza w oponentów, odrzucając ich na odległość od kilki do kilkunastu metrów. W dodatku strumień, umiejętnie wykorzystany potrafi nawet połamać przeciwnikowi kości (np. gdy odrzucony wróg uderzy o np. ścianę)
Koszt many: 10
Zasięg: 20 metrów
Uwagi: Uwagi: Każda rana, ból, lub rozkojarzenie zmniejszają prawdopodobieństwo powodzenia. Odrzucenie przeciwnika jest zależne od zasięgu czaru.


Postać:
    - Prosty kostur kończący się niebieskim kryształem (wzmacnia czary; na myślowy rozkaz właściciela, w krysztale pojawia się płomień światła, który rozświetla obszar dookoła; 25 ładunków, wzmocnienie czaru o 50% lub stworzenie światła zabiera jeden ładunek)
    - Ciemne ubranie
    - Brązowy płaszcz z kapturem
    - Sztylet przywiązany do nadgarstka
    - Sakwa z komponentami


Ekwipunek:
    - plecak
    - lina (15 metrów)
    - Bukłak z wodą (2 litry)
    - Ciepły koc
    - Hubka i krzesiwo
    - Dwie pochodnie

Kelpie - 2009-11-03, 20:51

Imię: Cerdic
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Wiek: 19
Nierozdane punkty doświadczenia: 200


Opis postaci: Cerdic to wysoki, mierzący około 6 stóp chłopak. Ma bujne, brązowe włosy opadające na jasne, szerokie czoło. Spod ciemnych brwi spoglądają żywe oczy koloru srebra.


Historia postaci:

    Cerdic urodził się w niewielkim, spokojnym miasteczku, setki mil od stolicy Akilii, w Radenbergu. Gdy był małym chłopcem żył tak jak inne dzieci czas spędzając na zabawach a w domu pod czujnym okiem ojca uczył się czytać i pisać. Jego ojciec zajmował się handlem i do tego zawodu chciał przyuczać syna, jednak Cerdicowi nie w głowie były przeliczniki, procenty i inne dziwne rzeczy o których nie dowiedział by się nigdy gdyby nie jego ojciec. Cerdic wolał spędzać czas na łonie natury, wśród drzew, odkrywając nowe rośliny i poznając zwierzęta oraz ich zwyczaje. Gdy mógł dużo podróżował, lubił odkrywać co kryje się za następnym pagórkiem lub wzniesieniem, rzadko jednak gubił się, bo wiedział że groziłoby to naganą od ojca. Dużo czasu spędzał wśród myśliwych, traperów i leśniczych. Z pasją słuchał ich opowieści o przygodach myśliwych podczas polowań i ze skupieniem wysłuchiwał przestróg i rad. Czasem także zabierali go na polowania.


    Gdy Cerdic wszedł w wiek młodzieńczy myśliwi zgodzili się trenować chłopaka. Nauczyli go strzelać z łuku, tropić zwierzynę i wiele innych przydatnych w zawodzie łowcy rzeczy. Ojcu, rzecz jasna nie podobała się droga, jaką obrał jego syn. Uważał wszystkich myśliwych za gorszych i widział lepszą przyszłość dla swojego syna. Nieustannie namawiał go do pójścia w jego ślady. Cerdic jednak sprzeciwił się ojcu i dalej pobierał nauki u myśliwych. Gniew ojca tłumiła matka i nie zgodziła się by ojciec wygnał go z domu.


    Po niedługim czasie Cerdic został przyjęty do Gildii strażników, której zadaniem było utrzymanie spokoju na granicach. Chronili oni Radenberg i okoliczne wioski przed groźnymi zwierzętami i bandytami. W mieście niewielu ich szanowało, jednak mieli dla niego ogromne znaczenie i nie raz ich poświęcenie pozwoliło uchronić Radenberg przed niebezpieczeństwem. Działali w ukryciu, zatrzymywali napastników w otaczających miasto lasach, nie doprowadzając do bezpośredniego ataku na Radenberg.


    W każdym razie Cerdic kontynuował naukę, jego nauczycielem stał się teraz Oren, lider Gildii.
    Pewnego dnia, podczas rutynowego patrolu, Cerdic zapuścił się dalej niż zwykle i dotarł do oddalonej o kilkadziesiąt mil wioski. Kiedy wyszedł z lasu, na otwartą przestrzeń ujrzał czerwoną łunę nad horyzontem. Bez namysłu pobiegł w tamtą stronę i zobaczył miasto w płomieniach i uciekających w panice ludzi. Od jednego z nich dowiedział się że za wszystko odpowiedzialni są ludzie podający się za „wysłanników” cesarzowej. Podobno rajca odmówił uznania zwierzchnictwa cesarzowej i skończył na palu jak wszyscy którzy odważyli się przeciwstawić. Cerdic bezzwłocznie udał się w drogę powrotną i po dotarciu, poinformował o wszystkim Orena oraz rodzinę. Ale na wszelkie plany było za późno. Następnego dnia, kiedy wrócił do domu, do bram miasta zapukały wojska cesarskie.
    Burmistrz godził się na wszystko. Nikt nie próbował stawiać oporu. Rajca zdradził by własną matkę, byle nie doprowadzić do rozlewu krwi. To było spokojne miasto, strażnicy byli solidni w swoim fachu i od wieków na terenie miasta nie było żadnych walk ani rozbojów.
    Jednak armia cesarska nadużywała swojej gościnności. Każdego kto wydał im się podejrzany aresztowali. Przepatrywali każdy dom w poszukiwaniu kosztowności, a ludziom kazali płacić ogromne podatki.


    Cesarscy polowali na Strażników. Uznali ich za zagrożenie i regularnie urządzali łapanki. W końcu nadeszła pora na Cerdica. Chłopak, wracając pewnego dnia do domu usłyszał krzyki dochodzące z za drzwi. Cerdic wystraszył się i wbiegł szybko do domu. Zobaczył dwóch mężczyzn kopiących leżącego na ziemi ojca. Zapewne nie chciał ujawnić gdzie przebywa syn. Pomimo wszystko był dobrym ojcem. Chłopakiem targnęła fala wściekłości. Wyrwał jednemu z żołnierzy miecz i rozpoczął wściekłą walkę z napastnikami. Nim cokolwiek innego mogło się zdarzyć Cerdic w brutalny sposób zabił obu przeciwników. Uradował się że zdołał ocalić ojca, lecz on sam nie podzielał jego entuzjazmu. Kazał mu uciekać zanim pozostali zorientują się co się stało. Cerdic zrozumiał swój błąd, zabijając cesarskich nie tylko sam naraził się na niebezpieczeństwo ale także ściągnął ich gniew na rodzinę.
    Po raz pierwszy w życiu zdecydował posłuchać ojca. Pożegnał się z matką i pod osłoną nocy opuścił miasteczko. Do okolicy w której wszyscy go znają nie mógł wrócić. Pewnie był już ścigany i wszystkim to ogłoszono. Musiał uciekać.

    Przez kilka lat tułał się po świecie dołączając do miejscowych buntowników, aż w końcu dotarł do Akilii, miejsca w którym żyje cesarzowa, najbardziej znienawidzona przez niego osoba.



Umiejętności:
    Walka dystansowa (łuk)- uczeń
    Tropienie (?) Chodzi mi o to że potrafi rozpoznawać ślady stóp, tropów zwierząt itp. Tylko ile by taka umiej. kosztowała?


Cechy:
    Chłonny umysł
    Bystry wzrok


Atuty:
    Pozyskiwanie skóry


Postać:
    - Średni łuk refleksyjny
    - sztylet
    - 20 sztuk złota w sakiewce
    - Ubranie: (skórzane spodnie, skórzany pas, naszyjnik gildii łowców*, naszyjnik z monetą*, lniana koszula, skórzane buty, brązowy wytarty płaszcz)
    - kołczan: 10 strzał


Ekwipunek:


    - dziwna złota moneta z wizerunkiem walczącego niedźwiedzia. Nie ma żadnej wartości, jednak jest ostatnią pamiątką po ojcu. Cordian nosi ją na szyi, na skórzanym rzemyku przeciągniętym przez dziurę w monecie.
    - naszyjnik gildii łowców

- sakwa podróżna i pas:

    - róg myśliwski
    - drewniana fujarka
    - kilka sucharów
    - niewielki bukłak na wodę
    - koc
    - lina (5 metrów)
    - hubka i krzesiwo


...

Altaris - 2009-11-04, 19:45

Witamy u buntowników Kelpie :]
Carl - 2009-11-06, 18:56

Wiem, że jestem samiec, a grać mam kobietą, ale dla świętego spokoju (Aro i Avek truli mi dupę) zgodziłem się. Niech im już będzie.
Co do zaklęć-w magii psychicznej nie było żadnego, więc wymyśliłem swoje, należy je sprawdzić. Brak komponentów w magii psychicznej nie jest czymś niezwykłym, w końcu polega ona na tym, aby zadziałać w sposób niezauważalny z zewnątrz. Jak możnaby było przecież kogoś zauroczyć, kiedy machasz łapami i krzyczysz zaklęcie?



Imię: Natariel
Płeć: Kobieta
Rasa: Elf
Wiek: 39
Nierozdane punkty doświadczenia: 150
Wygląd: Dość wysoka i smukła elfka o brzoskwiniowej cerze, długie ciemno-rude włosy często lubiące się zwijać w niesforne loki pod wpływem wody. Ma arystokratyczne, delikatne rysy twarzy , choć bije od niej chłód i zdecydowanie. Barwę jej oczu naprawdę ciężko określić. Raz zielone, niebieskie a może nawet szaro stalowe. Jednak zawsze są chłodne i przenikliwe. Oczywiście dłuższe niż u człowieka zakończone szpiczasto uszy. Uwielbia nie krępujące ruchów suknie. Zazwyczaj ubrana dostojnie, z klasą, jaka towarzyszy jej rasie. Znaki szczególne: Rozkwitająca biała róża na prawym ramieniu. Dziewczyna zawsze stara się ją zakryć, ponieważ się jej wstydzi. Nie wie, skąd ją ma.
Charakter: Pod wpływem traumatycznych przeżyć Natariel doszła do wniosku, że postępowanie w zgodzie z ogólnie przyjętymi zasadami moralnymi to oznaka słabości. Stara się więc maskować uczucia i emocje poprzez opryskliwe, a czasem wręcz wredne traktowanie innych osób. Nie zawsze się to udaje, gdyż jest przecież tylko zwykłą śmiertelniczką.

Historia:


    Dzieciństwo:

    Tak jak przystało na przedstawicielkę swej rasy, Natariel urodziła się na wyspie elfów. Była jedynaczką, wychowywaną dość surowo. Już we wczesnych latach została wysłana na naukę do akademii magicznej. Jej ojciec - Delthril - już dawno pozbawiony był miłości do córki. Nigdy się do tego otwarcie nie przyznał, ale wiadomym jest, że przeżył wstrząs po stracie żony przy porodzie. Kilka lat później wziął ślub z młodą, pękną elfką Melanee, która nienawidziła swojej przybranej córki głównie za jej nieprzeciętną urodę. Często przez to wyżywała się na niej, a ponieważ zwyczaj klanu nakazywał surowe posłuszeństwo wobec rodziców, młoda Natariel nie mogła się nawet bronić. Tym, co utrzymywało jej psychikę w całości był jedyny przyjaciel młodej elfki - las. Przechadzka po nim pozwalała dziewczynie zapomnieć o reszcie świata, wówczas tylko momenty, które w nim spędzała. Gdy jednak wracała do swojej rodziny, wszystkie przykre chwile zaczynały dawać o sobie znać ponownie. Ojciec często nie ingerował w działania swojej żony. Może nawet trochę je popierał. Melanee robiła wszystko, by Natariel opuściła swój rodzinny dom, zostawiając starego już ojca ze sporym posagiem. W końcu nadarzyła się wyśmienita okazja. W pobliskim domostwie zamordowano ludzkiego maga, który używając zaklęcia iluzji próbował ukraść rodzinne klejnoty. W niesamowity wręcz sposób wydarzenie to zbiegło się z awansem młodej dziewczyny w akademii. Melanee błyskawicznie wykorzystała to zdarzenie, a także ostatnie spory córki z ojcem. Natariel została wysłana do domu wujka Berthasa w Telding, który szczycił się kształceniem "kapryśnych panienek".

    Klasztor Sióstr Miłosierdzia:

    "Moja przeszłość zanim tu trafiłam jest dla mnie zagadką. Nie pamiętam praktycznie nic. Byłam młoda i próbowałam o tym zapomnieć. Świadomość tego, że już nigdy nie powrócę w tamto miejsce nie pozwoliła mi na zatrzymanie tych wspomnień, jednak nawet teraz, zdawać się może, że przywykłam do tego okropnego miejsca. Sny, bardzo dziwne sny nie dają mi spokoju. Nie potrafię się ich pozbyć. Pojedyncze wydarzenia z niedalekiej przeszłości są dla mnie tak odległe. Twarze, słowa, krzyki i krew… Ale również śmiech i radość, szczęście i poczucie bezpieczeństwa jakiego tutaj nie zaznałam nigdy towarzysza mi co dzień. Boję się tych dziwnych snów. Lecz z drugiej strony są jedyną pamiątką po rodzinny domu. Chodź nic pewnego, że kiedykolwiek go miałam. Ale gdzie młody elf może czuć się tak szczęśliwy i radosny jeśli nie w dobrze znanym mu lesie? Musiałam natychmiast uciec z jego domu. Nie mogłam patrzeć na wszechobecną krew w jego domu. Opuściłam Telding."

    Czytając te słowa zapisane na starym papirusie Natariel wzdrygnęła się. Po raz kolejny uświadomiła sobie, że nie mam pojęcia kim tak naprawdę jest. Lecz gdzieś w głębi tęskni za wspaniałym lasem w odległych od całego zła górach, za leśnymi potokami i ukrytymi pod wodospadami jaskiniami. Rozmyślania przerwała jak zawsze Nina wchodząc z hukiem do malutkiej komnaty i ulokowawszy się zaraz obok zaczęła opowiadać, jak ta nasza przeorka nie rozumie "współczesnej alchemii". Natariel lubiła ją lecz jej paplaniny sprawiały, że momentami miała ochotę wyjść i nigdy nie wrócić. Zawsze wtedy uświadamiała sobie, ze nie ma dokąd się udać i ze smutkiem w oczach patrzyła na wiszący na ścianie łańcuszek z kryształowym wisiorkiem w kształcie łzy.

    Natariel nigdy nie spytała nikogo, jak się znalazła w klasztorze dla dziewcząt. Nie pytała może dlatego, że nigdzie do tej pory nie było jej tak dobrze jak tutaj. Wreszcie miała ciszę i spokój. Wreszcie mogła przemyśleć wszystko na spokojnie. O swojej rodzinie, o sobie. Nie wiedziała, co jest z nią nie tak. Czasami po prostu nie panowała nad swoimi poczynaniami. Była tego świadoma, że coś się z nią dzieje, jednak nigdy o tym z nikim nie rozmawiała. Wszystko, co posiadała to swój pamiętnik. Kłopot polegał na tym, ze nie pamięta kiedy napisała niektóre części. Jednak te notatki były jedyną rzeczą, jaką odziedziczyła ze swojej przeszłości.

    ***

    "Krzyki w środku nocy. Wszyscy wybiegają na korytarz, panuje wielkie zamieszanie. Zaprzyjaźniony strażnik ostrzega nas. No tak. Klasztor został zaatakowany przez bandę Ottisa. Jakoś mnie to nie dziwi. Już dawno grozili siostrze przeorce rabunkiem, za brak haraczu. Przekonuję Tarterra żeby pokazał mi gdzie jest broń"

    ***

    -Nie, proszę, panienko, oszczędź! Proszę nie zabijaj mnie! Proszę!
    -Też prosiłam.
    Rozległ się cichutki odgłos wbicia stali w ciało.
    -Nat. Nat! NAT! - Natariel odwróciła się dopiero za trzecim razem, jakby zupełnie lekceważąc poprzednie wołania. Nina podbiegła do niej i podała dwa łańcuszki oraz płaszcz budząc jednocześnie zdziwienie na twarzy elfki, która ufając przyjaciółce bez słowa ruszyła prędko za nią, prosto w stronę szalonej walki.
    -Ty biegnij - Powiedziała Natariel.
    -Zaczekaj - Nina szarpnęła towarzyszkę za rękaw. - Nigdy ci tego nie mówiłam, odradzałam ci to nawet, ale...
    Dziewczyny odwróciły się słysząc za sobą krzyki i męski, rubaszny śmiech.
    -Twoje dziedzictwo. Twoje problemy... Myślę, że kluczem do tego jest przeszłość. Odkryj przeszłość by poznać siebie. Żegnaj, siostrzyczko. Spotkamy się przy bramie.
    Chwilę potem Nat biegła przez płonący budynek. Płomienie smagały i czerniły ściany, lecz mimo to dziewczyna nie cofnęła się. W takich chwilach po prostu nie można się cofać ani biernie przyglądać sytuacji. Trzeba jakkolwiek działać. Nareszcie udało jej się wpaść przez wyważone wcześniej przez kogoś drzwi. W pokoju panuje bałagan, wszystko jest poprzewracane i zniszczone, aczkolwiek to jedno z nielicznych pomieszczeń, do których ogień się jeszcze nie przedostał. Podniosła z ziemi notes i ponownie wyszła na korytarz. Czerwień straszliwego żywiołu stawała się coraz większa, dym coraz gęstszy. Trzeba uciekać. Dokąd? Poznać siebie.

    Wioska Genver, południowa Bolgoria

    Szara postać skręciła właśnie w stronę lasu. Przedzierając się przez krzaki, przebrodziła mały strumień po kamieniach, a następnie wąską drogą udała w stronę wioski. Niebo w przecince drogi robiło się coraz bardziej ciemne i mroczne, pojawiały się gwiazdy. Ciemna postać odkryła swój kaptur, ujawniając piękną, gładką, elfią twarz dziewczyny. Była już blisko, poczuła swąd spalenizny.
    - Coś tam się pali - rzuciła pociągając nosem.
    Ostrożnie podkradła się bliżej bacząc, by nikt jej nie zauważył. Ale nie było nikogo, kto mógłby ją widzieć. Oczom młodej elfki ukazało się potworne zjawisko.
    Cała wieś stanowiła obecnie pogorzelisko, wszystkie chaty były spalone, większość do gołej ziemi, a nad nimi unosiły się roje much, choć był już wieczór. Nagie, czarne szkielety chat sterczały z ziemi mierząc w nocne niebo, urągając grawitacji. Gdzieniegdzie pełgały niedogasłe płomienie, przywodząc na myśl żywe, przepojone siłą istoty. A pomiędzy tym wszystkim leżały elfie zwłoki. Okrutnie zmasakrowane. Większość miała rozdarte trzewia i obdarte z ciała kości, jakby ktoś zdjął z nich rękawiczki. W uliczce leżeli mężczyźni, kobiety i dzieci, pomiędzy domami zaś ci, którzy nie zdążyli się schować. Jeśli zdążyli, nieszczęście dopadło ich w domach, których już nie było, dlatego można było poznać, że tych ostatnich dopadł pożar. Woleli spłonąć żywcem niż pozwolić, by stało im się to co pozostałym. Co to było? Co niszczy kogoś w ten sposób?

    Idąc przez wieś w końcu odnalazła swój dawny dom. Ten sam, w którym przeżyła najgorsze momenty swojego życia, ale w którym przyszła na świat. To, co zobaczyła, wydarło jej z piersi jęk zwątpienia. Upadła na kolana i zwymiotowała. Cały budynek nie nosił nawet najmniejszego śladu spalenizny, lecz pokrywało go coś o wiele straszniejszego.
    Drewniane mieszkanie w całości umazane było wszystkim, co wielu elfów poprzednio miało w środku. Bardzo wielu. Wyglądało na to, że świat obrócił się wnętrzem na zewnątrz, a to co na wierzchu, przeniknęło do środka i już tam pozostało. Natariel ostrożnie podeszła do uchylonych drzwi. W panującej, dojmującej ciszy, przerywanej tylko odgłosami dogasających płomieni, zajrzała do wnętrza budynku. Na polepie klęczał jej ojciec z widłami wbitymi w podbrzusze. Klęczał w kałuży krwi, która przybrała formę wielkiego na kilka łokci pentagramu.


    Szkoła Magii i Kapłaństwa w Todorii


    -Chcę tylko z nim porozmawiać!
    -Nie możesz, dziecko. Dyrektor jest teraz bardzo zajęty, a ty nie byłaś umówiona. Nawet już tutaj nie studiujesz.
    -To, że mój ojciec płacił wam za moją naukę się nie liczy? Niczym nie różnicie się od bandy płatnych zbirów!
    Ciche i puste zazwyczaj korytarze przed gabinetem mistrza tutejszej szkoły magii z sekundy na sekundę przyjmowały kolejne dawki krzyków dwóch kobiet stojących naprzeciw siebie. Starsza kobieta, ubrana w elegancką, czarną suknię zagradzała jedne z drzwi młodej dziewczynie w zielonym kostiumie.
    -Uspokój się, dziecko! Nie pozwolę Ci wejść! - powtarzała ciągle starsza pani, coraz donioślejszym tonem.
    -To moje ostatnie ostrzeżenie, stara krowo! Wpuścisz mnie, albo pożałujesz, że kiedykolwiek mnie spotkałaś! - młoda kobieta nie dawała za wygraną.
    Wreszcie, po kilku minutach hałasów zza drzwi wyszedł siwy starzec, uderzając tym samym delikatnie kobietę, która zagradzała wejście.
    -Co się tutaj dzieje, Eugenio? - zapytał stanowczym głosem starszy jegomość w bogato zdobionej szacie.
    -Przepraszam najmocniej, dyrektorze... - starsza kobieta zaczęła niepewnie, poprawiając pospiesznie włosy - Ale pańska była uczennica pilnie chciała z panem porozmawiać. Mówiłam jej już, że...
    -Dobrze, już dobrze, rozumiem. Eugenio, możesz wracać do swoich obowiązków. Zajmę się tym.
    -Ale panie dyr...
    - Nic się nie stało. Wracaj. - przerwał patrząc z uśmiechem na starszą panią, która mimowolnie również się uśmiechnęła. Po chwili powoli odeszła dostojnym krokiem, obracając głowę za siebie jednocześnie patrząc z wściekłością na młodą elfkę.
    -Zgaduję, młoda damo, że to, o czym chcesz ze mną porozmawiać, nie może czekać. Zapraszam więc o mojego gabinetu. Jeśli pozwolisz...
    -Nie będzie takiej potrzeby, panie dyrektorze - przerwała nagle elfka, próbując uspokoić oddech. Poczekała, aż starsza pani zniknęła za rogiem i kontynuowała.
    -Przepraszam pana. Wiem, ze ma pan swoje problemy, ale nie mogę z tym czekać. Być może pamięta mnie pan, nazywam się Natariel. Muszę się dowiedzieć, czy podczas mojej nauki tutaj, nie wykryto u mnie czegoś... czegoś, czego nie powinno we mnie być. Czegoś, co może przeszkadzać mnie lub moim bliskim. Mam wrażenie, że czasami robię to, czego wcale nie chcę. Nie wiem, czy ma to związek z moją magią...

    Z każdym wypowiadanym przez dziewczynę słowem, czarodziej coraz bardziej marszczył brwi, jakby przypominając coś sobie coraz bardziej. Gdy Natariel skończyła, starzec westchnął głęboko.
    -Powinienem Cię już wtedy o tym ostrzec, dziecko. Nie sądziłem, że może Ci to aż tak zaszkodzić. Nie wiem jak Ci to dokładnie wyjaśnić, ale twój umysł jest... zbyt wrażliwy na energię magiczną. Nie bardzo wiemy jeszcze, jak to się dzieje i dlaczego. Po prostu są to skrajne przypadki. Ta cecha, czy raczej wada, którą nosisz, nie jest kontrolowana przez twój umysł. Ona rządzi się własnymi prawami.
    -To znaczy, że mogłam... zrobić coś złego, bez mojej wiedzy?
    -Muszę Cię przeprosić. Dobrze wiedziałem, jakie może to przynieść konsekwencje, jednak Twój ojciec bardzo nalegał...
    -Mój ojciec nalegał na bardzo wiele rzeczy, dyrektorze. Co mogę z tym zrobić?
    -No cóż, osobiście nigdy nie spotkałem się z innym przypadkiem tego typu, jednak... jednak jakiś czas temu zgłosił się do mnie pewien młody chłopak. Miał podobny, osobliwy problem co Ty, lecz z odwrotnym skutkiem. Był całkowicie odporny na wiedzę magiczną. Również nie byłem w stanie mu pomóc. O ile wiem, próbował zrobić z tym coś na własna rękę. Radziłbym Ci go odnaleźć. Może razem coś zdziałacie...
    -Nie zdziałamy. - przerwała nagle elfka. - Jak jednak widać, nie mam wyboru. To jedyna droga, by czegoś się dowiedzieć. Gdzie mam go szukać? Jak się nazywa?
    -Wiem tylko tyle, że udał się do stolicy. Co do imienia, to było coś na "S"...Shi, She, nie. Sharim. Tak! Przepraszam Cię dziecko, jedyną wadą czarodzieja takiego jak ja jest skleroza.

    Dzieje Późniejsze:


    Nikt nie zwrócił uwagi na podróżnika owiniętego w ciemnozielony płaszcz z kapturem wchodzącego do karczmy przez, o dziwo, nieskrzypiące drzwi. Jak na prowincjonalną knajpę był to fenomen. Zachód słońca odbył się ładne parę godzin temu, jednak tej ciepłej, letniej nocy w karczmie "Pod Dębowym Kosturem" na rozstajach nikt jeszcze nie spał. We wspólnej izbie, w której przebywało ponad dwa tuziny osób, słychać było tylko jeden głos. To bajarz opowiadał historie o bohaterskich czynach dzielnej drużyny poszukiwaczy przygód, przerywając tylko by zmoczyć zaschłe usta łykiem zimnego trunku. Podróżnikowi wcale nie zależało na niczyjej uwadze, podszedł do szynkwasu i cichym, dziewczęcym głosem poprosił zasłuchanego karczmarza o strawę. Starszy gospodarz był pierwszą osobą, która zwróciła uwagę na podróżnika. Nie odrywając zdziwionego spojrzenia od przybyszki, szybkim ruchem wyjął kilka ziemniaków z piecyka, odkroił gruby plaster pieczystego i dorzucił kilka świeżych warzyw. Po chwili przed dziewczyną wylądowała miska z pachnącym, gorącym jedzeniem.
    -Czy mogę prosić o nocleg? - spytała cicho elfka, nie unosząc przy tym wzroku spod miski.
    -Oczywiście, moje dziecko. Widzę, że coś się stało. Mogę Ci jakoś pomóc? - prawie szeptem zapytał mężczyzna, przybliżając się do dziewczyny i kładąc swoją rękę, na bezczynną dłoń nieznajomej pozostawioną na blacie stołu.
    Natariel poczuła dziwne uczucie. Ból w skroniach. Natłok myśli i wspomnień, które ciężko jej było rozpoznać. Uczucie, jakby miała zaraz eksplodować.
    -Nie!
    W jednej chwili zerwała się z krzesła, uwalniając z uścisku dłoni. Bard przerwał opowieść. Słuchacze obejrzeli się za siebie, spoglądając teraz z uwagą na dziewczynę stojącą pośrodku karczmy. Łza szybko znalazła swoją drogę, dłużej zatrzymała się tylko na koniuszku nosa, by w końcu upaść na starą, drewnianą podłogę. Musiała stąd wyjść, póki nie jest za późno. Ucieczka, rozpacz, zniechęcenie i ucieczka, ciągła ucieczka przed nieznanym przeciwnikiem. A może przed sobą samym? Po kilku godzinach marszu, oczy młodej elfki wreszcie ujrzały małe mury bramy Akilii. Czuła, że prawdziwe życie rozpocznie się dopiero teraz.



Umiejętności:
    Magia Psychiczna – adept
    Magia Energii – uczeń


Cechy:
    Widzenie w słabym świetle
    Czuły słuch
    Uroda


Atuty:
    Cicha inkantacja


Zaklęcia:

Pomniejsza telekineza
Wymagania: komponenty werbalne, somatyczne i materialne (nic nie kosztujące)
Czas rzucania: 6 sekund
Działanie: Za pomocą umysłu mag może poruszać obiektami nie przekraczającymi jego ciężaru w dowolnym kierunku.
Zasięg: 20 metrów
Koszt: 10 pkt many + 1 pkt za każdą sekundę kontroli obiektu
Uwagi: Ciężka rana utrudnia dłuższą kontrolę nad obiektem

Pomniejsza błyskawica
Wymagania: komponenty werbalne, somatyczne i materialne (nic niekosztujące)
Czas rzucania: 10 sekund
Działanie: Wystrzeliwuje błyskawicę odbijająca się od ścian do chwili wyczerpania zasięgu. Rozprasza się przy zetknięciu z żywa istotą powodując następujące skutki: błyskawica paraliżuje istotę na 10 - 20 sekund, powoduje ból i poparzenie. Mało zabójcza, przydatna ze względu na efekt paraliżu, można nią zapalić np.: świece na odległość.
Zasięg: 15 metrów (odbija się od przeszkód do momentu wyczerpania zasięgu)
Koszt: 10 pkt many
Uwagi: brak ograniczeń

Telepatia
Wymagania: brak (wystarczy się skupić i pomyśleć o celu)
Czas rzucania: 5 sekund
Działanie: Mag wykorzystuje siłę umysłu, aby porozumieć się z celem poprzez obustronne przekazywanie myśli.
Zasięg: 35 metrów (ściany i innego rodzaju przeszkody nie ograniczają zasięgu)
Koszt: 10 pkt many na minutę
Uwagi: brak ograniczeń

Zauroczenie
Wymagania: komponenty werbalne (ruch dłonią przypominający gestykulację w rozmowie)
Czas rzucania: W zależności od siły woli celu.
Działanie: Rzucający zaklęcie staje się obiektem westchnień celu, dzięki czemu łatwiej może osiągnąć swe niecne zamiary. Wspomaga perswazję
Zasięg: 3 metry
Koszt: 10 pkt many na minutę
Uwagi: Silna wola może ochronić cel przed urokiem

Postać:
    - Kostur maga (posiada antypoślizgowe miejsce do uchwytu, na górze znajduje się zielony kryształ, który wzmacnia czary; na myślowy rozkaz właściciela w krysztale pojawia się płomień światła rozświetlający obszar dookoła; posiada 25 ładunków; wzmocnienie czaru o 50% lub stworzenie światła zabiera jeden ładunek; kolor drewna: biały)
    - Stalowy sztylet
    - 20 sztuk złota w sakiewce
    - Ubranie: Błękitna aksamitna tunika oraz okrywający ją ciemnozielony płaszcz podróżny (jeśli zaś chodzi o bieliznę, na razie nie było osoby, która mogłaby ją sprawdzić)


Ekwipunek:

    - Skórzana torebka
    - Krzesiwo, krzemień i hubka
    - Opaska na włosy
    - Cztery miniaturowe sakieweczki wypełnione piaskiem mającym służyć za komponent.
    - Dziennik

rokosz - 2009-11-11, 23:19

Imię: Gabriel van Helsing
Płeć: mężczyna
Rasa: człowiek
Wiek: 34
Nierozdane punkty doświadczenia: 150

Historia postaci:
Bez wątpienia geniusz. Bez wątpienia szaleniec. Bez wątpienia szalony geniusz który jako hobbi wybrał sobie bieganie po całym świecie i mordowanie wszystkiego co wyda mu się niezbyt dobre. Oczywiście nie był taki zawsze. Zaczynając od początku w dość sporym mieście jako urokliwy młodzieniec studiujący inżynierię szybko jak to w podaniach bywa zakochał się. Potem znowu. I znowu. I znowu. I się stało. Oczywiście jego wybranki spotkały się a każda z nich nie była z powodu konkurencji zadowolona. Prawdopodobnie zakończyło by się na złamanych sercach niewieścich i kacu moralnym Gabriela ale oczywiście piękne istoty się zdenerwowały a ich czar prysł i zapałały zemstą...


Wciekła Izabell


Wciekła Helena


Wciekła Roksana która przesadziła w swym szale z aspiryną.

I wtedy Gabriel musiał uciekać. Uciekał szybko i niestrudzenie tracąc cały swój majątek i szczerze zaczynając nienawidzić wszystkiego co lata albo ma duże zęby. Uciekał szereg lat ciągle wymykając się swym prześladowczynią. W końcu jednak postanowił walczyć i by fabuła była ciekawa zwyciężył odsyłając trzy piękne niewiasty do piekielnych bram. Gabriel zrozumiał że został do tego powołany i zamiast dalej uciekać zaczął ganiać ścierwa oraz potworki po całym świecie. Z dumą trzeba zaznaczyć że ubijanie ich sprawiało mu przyjemność i było całkiem dochodowym zajęciem. Ale zmęczony coraz dalszymi podróżami postanowił zabawić rok czy dwa w stolicy.

Umiejętności:

Strzelanie z kuszy - adept
Walka wirkami - adept

Cechy:

Determinacja
Chłonny umysł
Wyostrzony wzrok

Atuty:


Determinacja
Chłonny umysł
Widzenie w słabym świetle

Postać:

- dwa wirki zamocowane na przegubach - kto nie oglądał Van Helsinga to nie wie o co chodzi więc w razie czego oświecę
- Ubranie - jak na obrazku
- Kusza automatyczna - genialny wynalazek Gabriela. Kusza która zachowuje się jak karabin maszynowy na bełty z podczepionym magazynkiem na 50 bełtów.
- 20 sztuk złota

Ekwipunek:
- dwa zapasowe i napełnione magazynki do kuszy
- fajka i ziele z domieszką trawki do wyostrzania zmysłów
- Lina niezwykle mocna i cienka z hakiem
- plecak

Obecny Gabriel:


Bawiący się wirnikami:


Przygotowujący się do Golenia:


Odrzucone. szczegóły - mój post niżej. :zabanowany:

Altaris - 2009-11-12, 06:54

No fajnie fajnie, ale zastanawiam się dlaczego chyba tylko JA, nie mam adepta tylko ucznia... Przydałby mi się adept w walce mieczem chociażby.
rokosz - 2009-11-12, 13:03

Bo inni są wszechstronnie wyszkoleni ;p Ty walczysz mieczem a on/ona cię chlast sztyletem w krocze.
Faust272 - 2009-11-12, 18:38

Cóż. Nie myślałem, że do tego dojdzie, ale na moje nieszczęście stało się. Pierwszy raz w II edycji Gry Końca Dni jestem zmuszony do odrzucenia podania.

Niestety Rokosz, ale jedyne co jest w miarę ok w Twoim podaniu to niektóre wklejone do niego zdjęcia. Historia jest krótka i nic nie wnosi. Od taka, napisana co prawda z... hmmmm... pasją, ale jednak "na kolanie". Trzecie zdjęcie z podpisem "WŚciekła Roksana która przesadziła w swym szale z aspiryną." dodatkowo jest zbyt... groteskowe.

Sama historia nie trzyma się kupy. Kilka - kilkanaście linijek tekstu to z pewnością za mało by opisać 34 lata życia. Sugerowałbym wykorzystać ten tekst jako swoisty wstęp, a dopiero potem napisać już naprawdę dobra historię.

Dalej. Na podstawie tak miernej jak na dzisiejsze standardy historii nie możesz dostać dwóch umiejętności na poziomie "adept". Tak samo nie pozwala to Tobie na posiadanie "wirków" i kuszy automatycznej. Dodatkowo wybrałeś sobie 3 cechy, chociaż ludziom przysługują maksymalnie dwie. Także dziwi mnie fakt, ze pod "Atutami" wypisałeś sobie dodatkowe cechy.

Czyli ostatecznie Twoje zgłoszenie zostaje ODRZUCONE. :zabanowany:

Tygrysica - 2009-11-13, 22:59

Gwiazdkami (*) zaznaczyłam rzeczy, których nie byłam pewna, a które w większości kopiowane były z poprzedniej karty postaci.

Imię: Tygrysica
Płeć: Kobieta
Rasa: Człowiek
Wiek: 35 lat
Stan: Pełnia zdrowia*
Doświadczenie: 1930*
Wyznanie: Niewiadome, prawdopodobnie deistka
Charakter:
    Nieskora do rozmów, Tygrysica jest jednak zawsze chętna do walki w słusznej sprawie. Nie obchodzą jej jednak poglądy polityczne, granice czy popularny obecnie podział na "imperialistów" i "rebeliantów". Bardziej dba o to, aby nie krzywdzić niewinnych, a wręcz przeciwnie, stawać w ich obronie. Nie pożąda żadnych bogactw, zawsze dba tylko o to, aby mieć co zjeść i gdzie spać, przedkładając nad wygody i zbytki wyższe cele.

Wygląd:
    Wysoka, mająca prawie sześć stóp wzrostu kobieta wyglądająca na trzydziestkę. Dzięki nieustannym ćwiczeniom i aktywnemu stylowi życia wygląda o wiele młodziej niż swoje rówieśniczki. Paskudne, na szczęście dość dobrze zagojone rozcięcie wzdłuż lewej strony głowy maskuje dość skutecznie długimi do połowy pleców, ciemnobrązowymi włosami, związanymi zwykle czerwoną wstążką, aby nie utrudniały jej ewentualnej walki. W jej błękitnych oczach mogłoby się pewnie utopić niejedno serce... Ona jednak nie stara się o to w żaden sposób, jej styl ubioru nastawiony jest na praktyczność, nie na atrakcyjność - niemal zawsze odziana jest w ten sam strój, składający się z czarnych spodni, dość grubych, aby nie porwały się na pierwszym lepszym krzewie, a zarazem na tyle luźnych, aby nie przeszkadzać jej w żadnym kopnięciu. Do tego zakłada czarny podkoszulek i bluzkę z czerwonego materiału, obszytego złotym haftem na rękawach. Te ubrania również uszyte są z nie byle jakich materiałów, są dość elastyczne, aby nie krępować żadnego ruchu podczas walki. Jako, że to okrycie nie jest zanadto godne zaufania w starciu z mrozem, nosi też zawsze przy sobie porządną, skórzaną kurtę. Wiedząc z doświadczenia, że w niektórych sytuacjach bywa to przydatne, nosi też przy sobie czerwoną, jedwabną suknię. Nie przepada jednak za tym typem ubioru, zakłada ją więc tylko wtedy, gdy jest to naprawdę konieczne. Niemal nigdy nie rozstaje się też z miękkimi rękawiczkami, nabitymi niewielkimi ćwiekami

Historia postaci:
    Gdzieś, wysoko w górach, czasy obecne


    Słońce zachodziło w górach, jego ostatnie promienie zabarwiały czerwienią scenę przepełnioną smutkiem. Wysoko w górach, gdzie śnieg znikał tylko na kilka miesięcy w roku, stała samotna postać. Wspierała się na potężnym, prawie dwumetrowym kiju, patrząc smutno na dogasające zgliszcza tuż przed nią. Wiatr rozwiewał długie włosy kobiety, wciskając je do wypełnionych łzami oczu, głaszcząc twarz wykrzywioną cierpieniem i żalem. Oddech z trudem wydobywał się z piersi, ściśniętej smutkiem. Kobieta wyglądała na jakieś trzydzieści lat, nagłe zmartwienia przygięły ją jednak tak, że mogłaby uchodzić za pięćdziesięciolatkę. Nie była w stanie się poruszyć ani wymówić słowa, patrzyła tylko na tlące się resztki domu, w którym spędziła większość lat dzieciństwa, z którego pochodziła większość jej szczęśliwych wspomnień. Nagle drgnęła, wpatrując się w punkt pośrodku dogasającego stosu resztek drewna. Znajoma, czerwona skórzana okładka pewnej książki dała się zobaczyć zza dymu i popiołu.

    Kij upadł na ziemię, nagle pozbawiony uchwytu silnej ręki. Przed chwilą nieruchoma postać runęła nagle w morze drewnianych odłamków, nic sobie nie robiąc z żaru, który parzył skórę, z gorącej sadzy mieszającej się ze łzami w oczach i pokrywającej całą twarz czernią; wciskającej się do ust i nosa. Nie zważała na drzazgi wchodzące w każdą odsłoniętą część ciała, tylko parła naprzód, dopóki księga nie znalazła się w jej rękach. Widziała ją tyle razy, gdy Sonya w niej pisała… Jeszcze nigdy nie miała okazji zajrzeć do środka. Czy to mogło być lekarstwo? Półprzytomna, wyszła z pogorzeliska i odgięła nadpaloną stronicę, rozpoczynając lekturę. Sadza, powciskawszy się w kąciki jej oczu, drażniła ją bez umiaru, nie zważała jednak na żaden ból. Czy ta książka kryła w sobie odpowiedź?!

    Dziennik Sonyi


    Stało się, założyłam swój własny dziennik. Jak do tego doszło? Cóż, mama ma chyba dość mojego ciągłego paplania i postanowiła skierować moją nieustanną twórczość na inne tory. Choć zabrzmi to śmiesznie jeśli ktoś spróbuje dobrać się do moich zapisków w najbliższym czasie, postaram się jak najlepiej uporządkować moje zapiski, aby kiedyś mogły one przydać się komuś do poznania przeszłych wydarzeń. Ja nazywam się Sonya Runati, moi rodzice są szlachcicami służącymi dość blisko samej Cesarzowej. Jak, mam nadzieję, będzie widać po moich zapiskach, otrzymałam od nich gruntowne wykształcenie na płaszczyźnie pisarskiej. Dla zainteresowanych dodam, iż mój obecny wiek to dwanaście lat i jestem jedynaczką.

    Sytuacja w mieście, odwołując się do słów mego ojca, „jest dość stabilna”. Oznacza to, że przestępcza organizacja znana jako „rebelianci” siedzi cicho, bojąc się odwetu naszej władczyni albo, że nasi odnieśli nad nimi ostatnio jakieś ważne zwycięstwo. Nie mogę jednak nic powiedzieć na pewno, tata twierdzi, że jestem za mała, aby interesować się takimi sprawami.

    ***


    Rebelianci znowu zdołali przechwycić statek z północy i tata był bardzo zły. Mówił dużo o implikacjach tego paskudnego czynu i narzekał, że znowu wszystko, co zrobi Cesarzowa, to wysłanie oddziału straży, aby nałapała ludzi w biednej dzielnicy... Większość z nich będzie niewinna niczemu, ale i tak zostaną pobici w nadziei na złapanie choć jednego rebelianckiego aktywisty. Nie rozumiem, dlaczego ci nieszczęśliwi ludzie nie wydadzą rebeliantów Cesarzowej, przecież przez nich spotykają ich nieustające reperkusje, których mogliby tak łatwo uniknąć…

    ***


    Rano ojca nie było w domu. Mama powiedziała, że wyszedł uczestniczyć w przesłuchaniach. To znaczy, że naprawdę kogoś złapano, inaczej przesłuchania zakończyłyby się już w nocy. My oczywiście nie będziemy zajmować się niczym choć w połowie tak ciekawym jak pościg a rebeliantami, zamiast tego idziemy w odwiedziny do Rebeki i jej rodziców. Nie śmiem twierdzić, iż jest ono gorsze od chłopskiego, szlacheckie życie jest jednak bezsprzecznie pełne wad. Rebeka jest niższa ode mnie, a jednak uwielbia się wywyższać. Chlubi się tym, że jej ojciec jest generałem i dzięki temu jest sławniejszy od mojego… Poza tym łatwo się obraża i nie ma poczucia humoru.

    ***


    Gdy wracaliśmy do domu, tłumy na ulicach skandowały imię ojca. To powinno zabić ćwieka Rebece! Detale poznałyśmy z matką jednak dopiero w domu. Ojciec opowiedział nam o wynikach przesłuchania. W wyniku łapanki w ręce straży dostało się trzech rebeliantów, od których udało się wydobyć liczne informacje na temat ich zbójeckiej organizacji. Dwie duże placówki w obrębach murów miejskich zostały rozbite jeszcze nim wróciłyśmy do domu, akcja ofensywna przeciw kolejnej ma być przeprowadzona dziś w nocy. Ojciec dowiedział się jednak również o kilku innych siedzibach na terenie całego cesarstwa. Wydawał się zadowolony i ciężko mu się dziwić. Nareszcie tym wrednym zdrajcom dostanie się to na co zasłużyli!

    ***


    Kilka dni temu przeprowadziliśmy się do nowego domu, dużo większego niż poprzedni, natomiast ojca traktuje się z o wiele większym szacunkiem niż przedtem. Rebeka musiała połknąć tą żabę! Obdarzenie nas większymi luksusami było bardzo szczodre ze strony Cesarzowej…

    Szkoda tylko, że ojciec rzadziej niż zwykle przebywa w domu. Powiedziałam mu o tym, a on obiecał, że wyjedziemy na wieś na kilka tygodni, odpocząć od zgiełku miasta. Nie mogę się doczekać! Na wsi mieszkają moi dziadkowie, których nie widziałam już od kilku miesięcy, ale będzie wesoło!

    ***


    Wszystkie przygotowania do podróży gotowe, sama Cesarzowa przysłała „Pogromcy Rebeliantów” (tak nazywają teraz ojca) życzenia miłego odpoczynku. Przez posłańca, rzecz jasna. Spakowałam wszystko, co może się przydać… O, już mnie wołają!

    ***


    Minęły trzy dni podróży, słońce świeci, a my jedziemy przez piękny las. Wokoło ćwierkają ptaki, a powietrze jest tak świeże, że samo oddychanie staje się niebanalną rozrywką. Od dawna nie miałam tyle czasu na rozmowy z ojcem, jak się cieszę, że znowu jest na to okazja! Za kilka godzin mamy się zatrzymać na ostatni nocleg po drodze w przytulnej gospodzie… Z oddali słychać już granie myśliwskich rogów, ciekawe, czy to rzec- (słowo przechodzi w długą krechę przecinającą pół kartki, spora część strony pokryta jest wielką atramentową plamą, gdzieniegdzie widać też czerwone plamki)

    ***


    Od ostatniego zapisu minęło sześć tygodni. Przyczyną jest… Stało się to z powodu… (pismo staje się roztrzęsione, cała strona pokryta jest zaschłymi łzami) Ze strasznego powodu. Nie chcę co tym myśleć, co dopiero pisać, ale podobno dobrze jest zrzucić ciężar z duszy, więc…

    Jechaliśmy do gospody, kiedy w lesie rozległ się dźwięk rogu. Nie zwracałam na to uwagi, dopóki nie usłyszałam świstu powietrza, a strona nie pokryła się czerwonymi kroplami… Spojrzałam w górę akurat w czasie, aby zobaczyć, jak woźnica spada z kozła z szyją przebitą na wylot strzałą. Następna strzała wbiła się w (duży kleks) w gardło mojej matki. Nie mogłam nawet krzyczeć, nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę, po prostu nie mogło tak być… Potem z lasu wypadło co najmniej dziesięciu uzbrojonych bandytów, zwlekli ojca z wozu i rzucili na ziemię, jeden z nich chwycił mnie, ale nawet tego nie zauważyłam, patrząc tylko bez wiary na stygnące ciało mojej matki…

    „Teraz, cholerny imperialisto, dostaniesz na coś zasłużył,” powiedział jeden z nich. Pamiętam te słowa, choć nie chciałam, nie mogłam, ale patrzyłam jak przesuwa ostrzem po gardle mojego ojca… Tak delikatnie, jakby chciał go tylko pogłaskać… a potem pojawiła się czerwona kreska i- i… (kilkanaście skreślonych słów)

    Długą chwilę trwało zanim sobie o mnie przypomnieli. „Córka zasrańca,” tak mnie nazwali… Ten, który zabił mojego ojca… Tak chciałabym napisać, że był szpetny, paskudny, ale nie! Był całkiem przystojny, dość młody… I całkowicie, absolutnie zły. Podszedł do mnie z takim wrednym uśmiechem, że od razu wiedziałam, co chce zrobić, biło mu to z oczu… A wtedy… wtedy odezwał się słaby kobiecy głos, „Co tu się dzieje?”

    Wszyscy spojrzeli w stronę pytającej. Wyglądała na jakąś staruszkę, garbiła się i opierała na wielkim kiju, a głowę miała przewiązaną chustą. Oni zaczęli się śmiać i przedrzeźniać ją, a ona tylko podeszła bliżej do tego, który chciał mi… I powiedziała: „Odejdźcie, a być może dożyjecie starości”. Ten młody koło mnie miał jej chyba dość, bo pchnął ją tylko… a przynajmniej chciał to zrobić.

    Nagle bowiem staruszka chwyciła go za rękę, pociągnęła, zginając jednocześnie trzymaną rękę, aż chrupnęło… I rzuciła nim w wóz. A potem wyprostowała się, odsłaniając wcale nie tak starą twarz, machnęła kijem parę razy dookoła i oparła go sobie nonszalancko o ramię. Powtórzyła ostrzeżenie, ale ich było dziesięciu… Przez chwilę. Kiedy się rzucili, ona tylko… tak jakoś machnęła kijem, że jeden się przewrócił, potem dwóch chwyciło się za twarze, a po chwili i tak szybkiej walce, jakiej jeszcze nie widziałam, wszyscy leżeli na ziemi, niektórzy chyba martwi… Widziałam turnieje w Akili, ale nikt nie walczył tak szybko… i nikt nie byłby w stanie pokonać dziesięciu uzbrojonych ludzi… kijem.

    „Paskudna sprawa,” mruknęła tylko. „I co ja z tobą zrobię?” Nie mogłam odpowiedzieć, nie miałam słów, za dużo było emocji, a dużo myśli… Podbiegłam tylko do niej, przytuliłam się i rozpłakałam. Wzięła mnie do gospody, do tej samej, w której miałam spać z rodzicami… Jakże inaczej wyglądała, wielka, ciemna i straszna… Ale nie bałam się, bo obok siedziała ona… Nie rozmawiałyśmy tego dnia, zjadłam tylko kolację, którą mi kupiła i poszłyśmy spać…

    Dużo jest jeszcze do napisania, ale muszę kończyć, gdyż robi się już zbyt ciemno, aby pisać, a jutro muszę wcześnie wstać.

    ***


    Znów minęło kilka dni od ostatniego zapisu… W tym tempie nigdy nie nadrobię zaległości.

    Po śniadaniu następnego dnia moja wybawicielka złamała wreszcie ciszę. „Wiem, ile straciłaś,” powiedziała, „i współczuję ci. Powiedz mi jednak chociaż, czy masz się gdzie podziać? Nie zostawię cię przecież na szlaku…” Wydukałam coś o wsi moich dziadków dzień drogi od gospody, a ona tylko skinęła głową i znowu nic nie mówiłyśmy aż do wieczora. Kiedy zapadł zmrok, ona zeszła po prostu o kilka kroków z drogi i zaczęła rozpalać ogień… Nigdy jeszcze nie spałam pod gołym niebem. Byłam jednak tak zmęczona i zrozpaczona, że zasnęłabym pewnie i na kamieniu. zanim zasnęłam, poczułam jednak potrzebę zapytania jej o imię… „Tygrysica”, powiedziała. Postanowiłam zadowolić się tym na jakiś czas.

    Nazajutrz dotarłyśmy do wioski… Czy też raczej do miejsca, gdzie niegdyś była wioska. Właściwie nie wyglądało to tak źle, tylko trochę sczerniałych resztek drewna, gdzieniegdzie jeszcze dymiących. Nie trzeba mi było jednak tłumaczyć, że nie miałam już nikogo żyjącego w rodzinie. W oczach zebrały mi się łzy i byłabym pewnie się rozpłakała, gdyby nie powstrzymał mnie jej spokojny głos. „Mocno się na was uwzięli, nie ma co. Czy masz jeszcze jakichś krewnych?” Odpowiedziałam, że gdyby odprowadziła mnie do Akili, Cesarzowa pewnie zapewniłaby sierocie wikt i dach nad głową. Zaśmiała się tylko z cicha i pokręciła głową. „Z takimi wrogami nie w miejscach publicznych szukać ci schronienia, mała… Jak ci w ogóle na imię?”

    „Sonya,” odpowiedziałam, po czym zamyśliłam się głęboko. Nie było to łatwe, wciąż bowiem piekły mnie oczy od powstrzymywanych łez, cała moja rodzina zginęła w przeciągu ostatnich dwóch dni… Z zadumy wyrwała mnie znów Tygrysica. „Nie masz się gdzie podziać,” powiedziała. „Jeśli chcesz, mogę cię wziąć ze sobą.” Zgodziłam się, zażądałam jednak, żeby nauczyła mnie walczyć tak jak ona. Zaśmiała się znowu i powiedziała tylko: „No to chodźmy.”

    Przez kilka dni szłyśmy w ciszy, rozmawiając tylko wtedy, kiedy było to naprawdę konieczne. Po kilkunastu dniach nauczyłam się to doceniać, dając mi bowiem różne zajęcia i ćwiczenia przez cały czas zajmowała moją uwagę czymś innym niż rozpamiętywaniem mojej straty… Dzięki temu zdołałam nie tyle zapomnieć, co raczej przestać użalać się nad sobą z powodu straty rodziny. Wciąż płakałam nocami, jednak po kilku dniach uspokoiłam się na tyle, aby opisać to straszne wydarzenie… Od razu poczułam się trochę lepiej.

    Po takim czasie nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam zadawać pytania. Tygrysica bardzo niechętnie mówi, choć bez wahania wydaje polecenia, jest też w stanie rozmawiać o planach czy wydarzeniach minionego dnia. Kiedy jednak zapytałam ją o przeszłość, długo nie chciała odpowiedzieć, w końcu bąknęła tylko, że ona nawet nie pamięta swoich rodziców. Od czwartego roku życia była wychowywana przez jakiegoś mistrza… kiedy spytałam o więcej, zamknęła się w sobie i nie chciała mi już nic powiedzieć przez kolejne dwa dni.

    ***


    Dopiero po kilkunastu dniach podróży dowiedziałam się, dokąd idziemy. Kierujemy się z stronę gór, mam jednak tylko mgliste pojęcie czemu. Tygrysica przyznała mi się ostatnio, że dzięki treningom w górach jej płuca są znacznie sprawniejsze od płuc innych ludzi, co pozwala jej dłużej zachować oddech w walce, biegu i przy rozmaitych innych okazjach. Wczoraj po raz pierwszy obok tradycyjnych ćwiczeń wytrzymałościowych Tygrysica postanowiła zacząć mnie uczyć walki. Kazała mi uderzyć z całej siły w drzewo. Zdziwiłam się, nie mogłam przecież nic drzewu zrobić, ale nie protestowałam. Uderzyłam, zabolało… Spojrzałam na nią, a ona kazała mi kontynuować, aż puści mi się krew z rąk. Myślałam, że to żart, ale nie. Po kolejnych dwóch uderzeniach nie czułam rąk, na całych pięściach miałam odciski od chropowatej faktury drewna… Ona jednak kazała mi kontynuować. Wytrzymałam jeszcze kilka uderzeń, ale więcej już nie mogłam, nie umiałam znieść bólu. „Do krwi,” zażądała tylko ponownie Tygrysica. Odważyłam się zapytać, po co. Spojrzała na mnie groźnie i nic nie powiedziała, podeszła tylko do drzewa, zdejmując skórzaną rękawicę. Dała mi chwilę, abym przyjrzała się jej ręce, chyba celowo – nie była jakoś szczególnie wypielęgnowana, ale te i niezbyt uszkodzona. Nie rozumiałam, o co jej chodziło… dopóki nie uderzyła w drzewo, dokładnie to samo, w które biłam bez skutku kilka razy, uszkadzając sobie ręce… A ona uderzyła raz i nawet się nie skrzywiła… Natomiast na drzewie pozostało widoczne wgłębienie w miejscu uderzenia. Bez słowa ubrała rękawicę i poszła rozpalić ognisko.

    Zacisnęłam zęby i wypełniłam polecenie, naprawdę biłam aż do krwi. Jeszcze w tej chwili ciężko mi utrzymać pióro w obolałych palcach… Tego wieczora stała się jednak jeszcze jedna rzecz, która kazała mi zapomnieć o moim własnym bólu… Tygrysica po raz pierwszy odkąd ją spotkałam zdjęła swoją przepaskę z głowy. Okazało się, że ma piękne, ciemnobrązowe włosy… i paskudną ranę, biegnącą od górnej części głowy aż do policzka. Taka rana może się zrosnąć, jednak nigdy nie zagoi się bez śladu, co dla większości kobiet jest tragedią. Nie odważyłam się o nic pytać tego wieczora.

    ***


    Ach, jak dawno nic nie pisałam! Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że życie u boku mojej mistrzyni, jak pozwoliła mi się ona niedawno nazywać, płynie dość jednostajnie. Nie narzekam, rzecz jasna, na nudę, wprost przeciwnie. Jutro mamy wejść w góry, gdzie, jak sądzę, rozpocznie się prawdziwy trening…

    Tymczasem, udało mi się nakłonić ją do opowiedzenia mi jeszcze części swojej historii. Przyznała mi się, skąd wzięło się jej imię…

    „Jak już ci mówiłam, miałam cztery lata, kiedy z nieznanych mi do dziś przyczyn przestałam żyć z rodzicami, a przeniosłam się pod opiekę Mistrza. Miałam wtedy jakieś imię, on jednak zwracał się do mnie zawsze per »uczennico« tudzież »mała«. Po kilku latach takiego traktowania zapomniałam zupełnie miana, jakim określali mnie rodzice… W moim życiu nie było niczego prócz treningów, o zewnętrznym świecie wiedziałam tylko dzięki rozlicznym książkom zgromadzonym w chacie Mistrza. Czasem marzyłam sobie, jakby to było, zejść między ludzi, przejść się po targu, porozmawiać z kimś w gospodzie… Gdybym podówczas wiedziała, jak będą wyglądać moje doświadczenia w tej materii, chyba wolałabym pozostać na zawsze w odosobnieniu! Życie jednak szło naprzód wypełnione walką, medytacją, walką, treningami… I walką. Byłam niewiele starsza od ciebie, gdy, widząc moje zdecydowane upodobanie dla potężnego i bezpośredniego stylu tygrysa, Mistrz nadał mi miano Tygrysicy, którego używam do dziś… Było to na krótko przed…” zawahała się i zamilkła, wyraźnie nie chcąc kontynuować opowieści tego wieczora.

    ***


    Trzy dni temu dotarłyśmy do samotnej chatki, wysoko w górach. Jak tu zimno! Dom wyglądał na opuszczony od wielu lat… i nic dziwnego, kto by chciał mieszkać w takich warunkach? Gdy weszłyśmy, Tygrysica pogładziła czule ścianę. Nie zrozumiałam, poszłam więc tylko cicho za nią przez pokoje nadgryzione zębem czasu i pogody, która przedarła się przez wszystkie możliwe szczeliny, rujnując wnętrze niemal doszczętnie. W jednym z pokoi, przez który przechodziłyśmy, widziałam całe regały książek, zatęchłych i zbutwiałych, najprawdopodobniej gotowych rozsypać się pod pierwszym dotknięciem. Wtedy coś zaczęło mi świtać, jednak dopiero gdy ze skrzypieniem otwarły się drzwi do ostatniego pokoju, zyskałam pewność. Tygrysica opisała mi ten pokój tylko raz, jednak nie zapomniałam z niego ani szczegółu: zawieszone za czasów jej Mistrza na ścianach miecze wciąż tam były, dywan cudownej roboty leżał na środku pokoju, choć przez fatalne warunki domu pozostawionego na pastwę losu ledwie przypominał piękną tkaninę, z taką lubością wspominaną przez moją mistrzynię… Kazała mi biegać wokół domu aż braknie mi sił, a potem położyć się w pokoju, w którym ona sama spała przez pokaźną część swego życia.

    Wróciwszy po wykonanym zadaniu, słaniając się na nogach powlokłam się do wskazanego pokoju… Nie mogłam jednak nie spostrzec otwartych drzwi do pokoju Mistrza. Tygrysica klęczała w środku, otoczona co najmniej setką płonących świec, które musiała wydobyć z jakichś zakamarków tego domu, które przetrwały fatalne warunki pogodowe. Nie chciałam jej przeszkadzać, nie mogłam się jednak powstrzymać i weszłam do pokoju. Uklękłam obok mojej mistrzyni, rozkoszując się ciepłem rozlewającym się po ciele. Dym ze świec wpłynął na mój umysł, powodując u mnie rodzaj wizji, czy też snu… Widziałam wysokiego, siwego człowieka, stojącego na jednej ręce w śniegu padającym tak gęsto, że ciężko było zobaczyć wyciągniętą rękę. Obok niego na obu rękach stała dziewczyna w wieku około szesnastu lat, widać było, że z trudem utrzymuje równowagę. Jednocześnie zaś powtarzała jakieś formułki, których jednak nie zrozumiałam…

    Obudziłam się w tym samym pokoju, przykryta grubym kocem. Świece zniknęły; Tygrysicę znalazłam przy palenisku. Gotowała właśnie śniadanie… Od tamtego czasu nie zdarzyło się nic godnego uwagi, całe dnie poświęcamy na naukę kolejnych technik i styli oraz pozorowane walki.

    ***


    Nie było jeszcze tak długiej przerwy w moim pisarstwie. Dziś mijają dokładnie dwa lata od dnia śmierci moich rodziców. Z tej okazji Tygrysica zarządziła dzień wolny od treningu, mam więc czas, aby spisać wydarzenia ostatnich miesięcy.

    Codzienny plan dnia jest prosty: wstajemy przed świtem, jemy śniadanie, podziwiając wschód słońca, ćwiczymy do obiadu, po którym odbywamy kilkugodzinną sesję ćwiczeń umysłowych – mistrzyni przekazuje mi całą swą wiedzę o świecie – po czym do zachodu słońca skupiamy się nie lżejszych ćwiczeniach, formach z bronią i bez czy też technikach obronnych.

    Tygrysica chciała, abym czytała książki jej Mistrza, zgodnie z moimi przewidywaniami jednak nie nadawały się one już do niczego. Obudziwszy się następnego dnia po tym odkryciu ze zdumieniem stwierdziłam, że książki i regały zniknęły z domu przez noc.

    Nie jest tego wiele, Tygrysica bowiem wciąż niechętnie opowiada o przeszłych wydarzeniach, jednak poznałam dalsze fakty dotyczące jej przeszłości. Zaczęło się boleśnie. Gdy Mistrzyni miała dwadzieścia lat, chata – ta sama, w której od niemal roku spędzam całe dnie – stała się przedmiotem ataku orków. Powodów nie zechciała mi wyjawić, choć nie ulega wątpliwości, że je zna. Tygrysicy nie było podówczas w środku, ćwiczyła daleko w górach, powróciwszy zobaczyła tylko wycofującą się straż tylną armii zielonoskórych. Nie miała szans przeciw tak przeważającej liczbie, wzięła więc tylko to, co było jej potrzebne z domu i wyruszyła w pościg. Podążając tropem swych wrogów, dotarła pod mury Telding…

    W tym miejscu kończy się obecnie moja wiedza o losach Mistrzyni. Sam fakt, iż znała ona straszliwe Telding jeszcze przed jego upadkiem napełnia mnie olbrzymią ciekawością, nie śmiem jednak naciskać. Legendy o Telding napełniają każdego słuchającego zdumieniem, mowa jest o wielkich skarbach pozostawionych w piwnicach zrujnowanych pałaców, o zwałach zaklętych przedmiotów pozostawionych w opuszczonym gmachu Gildii Magów, wszystkiego zaś mają chronić chodzące trupy, gotowe rzucić się na każdą żywą istotę celem zaspokojenia swojego głodu.

    Poznałam już podstawy wszystkich styli znanych Mistrzyni. Nie podoba mi się jej ulubiony styl tygrysa, brakuje mu finezji, skupia się tylko na ataku na przeciwnika i ciągłym wykorzystywaniu jego błędów do kolejnych ataków. Zdecydowanie bardziej podoba mi się styl węża, atakujący z pozoru delikatnie, jednak tak skutecznie, iż nie pozostaje nic do dodania.

    Ach, warto jeszcze dodać, że Tygrysica nareszcie zaleczyła tę paskudną ranę na swojej głowie. Tak jak się spodziewałam, została blizna, jednak umiejętne ułożenie włosów pozwala na zakrycie jej w większej części.

    ***


    Po raz pierwszy od trzech lat opuszczamy tą zapyziałą górską chatę i wyruszamy w podróż! Tygrysica stwierdziła, iż mój trening nie może obejść się bez, jak to określiła, „ćwiczeń praktycznych”. Mamy iść przez świat i pomagać potrzebującym, wykorzystując ich wrogów do ćwiczenia walki… Gdy pomyślę, że właśnie dzięki takiej włóczędze Mistrzyni przez świat moje życie zostało uratowane, nie mogę się doczekać.

    Jej opowieść przeprowadziła mnie tymczasem przez znaczącą część jej samodzielnego życia. Streściła mi pierwsze dni swojego pobytu w Telding, gdy, dawszy się wciągnąć w wyprawę w poszukiwaniu oka niejakiego Vecny, wraz z grupą poszukiwaczy przygód i fortuny zapuściła się w podziemia wypełnione plugawymi istotami, głównie nieumartymi, tworzonymi przez jakiegoś psychotycznego nekromantę przy użyciu rzeczonego oka… Głównym celem Mistrzyni było odnalezienie swojego Mistrza, wiedziała jednak, że zagłębiając się w ziemie orków, pogrąży wszelkie swoje szanse, wydając się niemal dobrowolnie na śmierć. Dlatego została w Telding, czekając na rozwój wypadków i wypatrując nowych okazji tudzież wiadomości o Mistrzu…

    Brała udział w walkach z największą falą natarcia orków oraz w następującej po tym fakcie czystce. Potem jednak zainteresowała się sprawami półświatka… Niejasno wytłumaczyła mi, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności podczas pomagania kapłanowi Denagogha spotkała się z jakimś starym mistrzem, którego nazywała uparcie Bajarzem. Zaczynam zastanawiać się, czy ona nie ma czegoś przeciw imionom… Tygrysica, Mistrz, Bajarz… aż dziw, że nie zwraca się do mnie per „uczennico”. W każdym razie, Bajarz nauczył ją nowych technik, takich, o których od własnego mistrza nigdy nawet nie słyszała. Nauczyła się angażować swój umysł, paranormalne zdolności w ataki fizyczne… Nie na wiele jej się to przydało. Wytropiwszy bowiem nekromantę odpowiedzialnego za liczne nieszczęścia w mieście, przegrała z nim potyczkę i zmuszona była do wynajęcia oprychów, aby móc podjąć jakiekolwiek próby uratowania swojego nowego mistrza. To nie mogło skończyć się dobrze…

    Tymczasem, zdobyła tajemniczym sposobem wiadomości o swoim Mistrzu, przetrzymywanym przez orków w bazie niedaleko Telding. To było dość, aby zapomniała o wszystkim innym. Wyruszyła tego samego dnia, opuszczając Telding, aby nigdy już nie powrócić… Dopiero po wielu tygodniach dotarły do niej wieści o oblężeniu miasta przez nieumarłych, o bohaterskiej obronie pod dowództwem jakiegoś żywotnego starca. Z emocji, jaka biła z jej słów, gdy o nim opowiadała, wnioskuję, że wierzy ona, i był to jej Bajarz.

    Opowieść urywa się w tym miejscu, nie zdołałam jeszcze wydusić z Mistrzyni nic o jej samotnej podróży na terytorium zielonoskórych.

    ***


    Jest już ciemna noc, gdy piszę te słowa. Tygrysica od dawna śpi, ja jednak muszę opisać wydarzenia minionego dnia, inaczej nie będę mogła zasnąć. Zresztą, nie jest jeszcze wcale tak późno…

    Pierwsza „okazja” nadarzyła się właśnie tutaj, kilkadziesiąt metrów od gospody. Typowy przypadek – człowiek napadnięty przez bandytów z powodu głupiego przyznania się do posiadanej przy sobie ilości gotówki. Zastaliśmy trzech rosłych mężczyzn w chwili, gdy chcieli rozpłatać biedakowi gardło. Bez namysłu podbiegłam do tego, który trzymał miecz i obrotowym kopnięciem w skroń na dłuższą chwilę wyłączyłam go ze starcia. Nim pozostali dwaj zorientowali się, że są atakowani, podskoczyłam do jednego i uderzyłam wyprostowanymi palcami w splot słoneczny. Gdy zgiął się z bólu, poprawiłam kopnięciem kolanem w twarz. Niestety, zajęło mi to zbyt dużo czasu. Trzeci zbir zdołał zajść mnie od tyłu i przydusić. Pamiętając nauki Tygrysicy, rzuciłam się na ziemię, w efekcie przerzucając sobie oprycha nad głową i przetaczając się po nim. Gdy próbował wstać, osadziłam go ciosem między łopatki.

    Z pomocą Mistrzyni związałam całą trójkę, pozostawiając ich obok półprzytomnego ze strachu kupca… Co on z nimi zrobił, jego sprawa.

    Nęcą mnie odgłosy zabawy dobiegające z dołu, bądź co bądź nie przebywałam między ludźmi od półtorej roku… Wyjdę tylko na chwilę, Tygrysica nawet nie zauważy.

    ***


    Jakże byłam głupia! Zeszłam na dół i przyłączyłam się do zabawy. Było bardzo wesoło, trochę nawet udało mi się potańczyć choć nie miałam okazji ćwiczyć od kilku lat… Potem usłyszałam kogoś opowiadającego o Telding. Zawsze uwielbiałam legendy na temat Martwego Miasta, szybko więc przysiadłam się i słuchałam chciwie opowieści o magach, dążących do nieśmiertelności przez oszukiwanie Beliara, o skarbach, jakie pozostawili po sobie w gruzach świątyń… Nawet nie zauważyłam, kiedy zostaliśmy sami z opowiadającym, całkiem przystojnym chłopakiem. Zapytał mnie, czy chcę poznać naprawdę mroczną historię… A ja bardzo chciałam! Powiedział coś w stylu „Przekażę ci nasienie chaosu”, dalej już nic nie pamiętam. Tylko tyle, że obudziłam się w łóżku naprzeciw Tygrysicy, a wszystko mnie bolało… Miałam jednak nadzieję, że to wynik ciosów otrzymanych we wczorajszej walce, że to wszystko tylko zły sen…

    Tygrysica wstała, spojrzała na mnie i skrzywiła się. „Śmierdzisz mężczyzną,” mruknęła tylko i zaczęła się ubierać. To straszne! Czy to naprawdę mogło być…? Nie, nie pozwalam sobie o tym nawet myśleć. Będę musiała odwiedzić znachorkę, wydobyć od niej jakieś zioła, zrobić coś, przecież nie mogę tak po prostu pozwolić sprawie się rozwijać, co jeśli…?

    ***


    Minęły dwa miesiące od nieszczęsnego wypadku i wciąż nie ma znaków, choć nie doszło do spotkania z żadną znachorką. Dzięki niech będą (słowo skreślone: Beliarowi!) Angroghowi. Dziś zaszłyśmy do miasta, którego nazwę udało mi się dość szybko skojarzyć z krainą geograficzną – wydaje mi się, że zbliżamy się do Veragoru. To znaczy też, że idziemy coraz bliżej Telding… Oby! Nie wiem czemu, ale coś ciągnie mnie ku temu miastu z przemożną siłą.

    Zdarzyło się ostatnio kilka razy, że Tygrysica przyłączyła się do mnie w walce. Zauważyłam, że wielu ruchów jeszcze mnie nauczyła, choć wyglądały na bardzo proste… Czyżby nie wierzyła, że sobie poradzę? A może uważa mnie za niegodną? Kiedy zaczęłam podczas jednego postojów odtwarzać z pamięci jej posunięcia, spojrzała na mnie tylko, uśmiechnęła się tak jakoś dziwnie i odeszła w las, zapewne medytować.

    Nigdy wcześniej tego nie zauważałam, ale czy w jej uśmiechu nie krył się cień szyderstwa? A może wściekła się, że odkryłam jej sekrety, ale nie chciała tego okazać? Nie… pewnie tylko jestem przemęczona. Ostatnio często boli mnie głowa. Tygrysica daje mi różne zioła, jednak niewiele to pomaga.

    ***


    Doszłyśmy na front. Tygrysica nie mogła oczywiście nawet spytać mnie o zdanie, tylko z miejsca rzuciła się do walki. Cóż było robić, poszłam za nią. Ależ te bestie są potężne! Belial wykonał naprawdę dobrą robotę, to dopiero bóg godny chwały! Nie zmienia to jednak faktu, że przez głupią brawurę mojej mistrzyni jestem teraz poraniona. Gdy siadłyśmy wieczorem do spoczynku przy ognisku i zaczęła opatrywać mi rany, śmiała mi się w twarz! Udawała, że to walka pobudziła ją do działania, jednak ja swoje wiem. Wyśmiewa się z moich umiejętności i nie chce mi nawet tego powiedzieć w twarz, taka jej mać!

    „Czy pojedziemy do Telding?” spytałam, siląc się na spokój. Skoro chciała grać w udawaną uprzejmość, niech tak będzie.

    „Do Telding? Cóż miałoby nas ciągnąć do tak straszliwego miejsca, Sonyu?” zapytała z całkiem nieźle, trzeba jej przyznać, udawaną troską.

    „Czuję, że muszę się tam udać, to wewnętrzne poczucie,” wyjaśniłam zgodnie z prawdą. Uśmiechnęła się i powiedziała, że przedyskutujemy to nazajutrz. A potem odeszła na stronę, jak twierdziła dotąd, żeby medytować. Dość razy już nadużyła mego zaufania, poszłam więc zaraz za nią i udało mi się podsłuchać, jak mówi, jakby do siebie: „Wszystko stało się dokładnie jak powiedziałeś, Mistrzu. Znalazłam pełnię siebie poza sobą i szkolę się, trenując siebie. Choć jednak uważałam, aby ta, którą uczę nie przestała być wierna właściwym ideałom, przechodzi ona chyba teraz ciężki okres. Uparcie chce podążać dokładnie moimi krokami, ciągnie ją do Telding, w którym w tak krótkim czasie dokonało się tak wiele ważnych dla mnie wydarzeń… Czy powinnam jej pozwolić? Czy widok tego cmentarza jej nie zaszkodzi?”

    Dalej nie słuchałam. Podążać jej śladami? Zadufana w sobie suka! Niech sobie jednak myśli, co jej się podoba, ja jej grę podtrzymam z łatwością. Nie po to rodziłam się szlachcianką, aby nie umieć wyrolować jednej wojowniczki!

    ***


    Wysforowałam się dziś nieco naprzód, nie mogąc znieść sposobu, w jaki patrzyła na mnie ta egoistka o wydumanym pojęciu własnej wartości… Idąc, usłyszałam z pewnej odległości ożywioną rozmowę. Nie zajęło mi długo wywnioskowanie, że rozmawiającymi byli cholerni rebelianci, planujący kolejny niecny atak na siły wierne Cesarzowej! Podbiegłam do nich czym prędzej. Na dwóch wozach jechało trzech mężczyzn i kilkanaście kobiet i dzieci. Nim zdali sobie sprawę z mojej obecności, dwóch mężczyzn leżało martwych, reszta poszła jak z płatka. Akurat kończyła wybijać życie z ostatniego smarkatego rebelianckiego ścierwa, gdy nadeszła Tygrysica. Przybrawszy smutny wyraz twarzy, podeszłam do niej, mówiąc, że złapałam tych drani w tracie ataku na nieuzbrojone kobiety i dzieci, nie zdążyłam niestety nikogo uratować. Ta głupia dupa dała się na to nabrać! Śmierć rebeliantom!

    ***


    Widziałam Telding z odległego wzniesienia! Jest wspaniałe, Beliarze, jakże cudne stworzyłeś królestwo sługom swym niegodnym! Mury toną w mroku gęstych, czarnych chmur zaściełających niebo w sporej odległości od miasta, w środku zaś ruiny dawnych budowli tylko czekają, abym dobrała się do ich tajemnic. Moją kontemplację przerwał jak zwykle ten przeklęty, szyderczy głos. Wielka mistrzyni cholery zapytała, czy teraz rozumiem, dlaczego nie chce się tam udać. ONA nie chce? Co mnie to obchodzi? Wytknęłam jej to, prosto w twarz. Odeszła bez słowa, pozostawiając mi przygotowanie obozu. A niech sama sobie przygotowuje, ja idę spać.

    ***


    Po dwóch tygodniach wreszcie odzyskałam władzę w rękach! Ta wredna kurwa związała mnie tej samej nocy i zabrała siłą do jakiegoś miasta. Byłam już tak blisko mojego celu, głupia zdzira! Zaciągnęła mnie do jakiejś bandy starców, którzy chcieli mnie „leczyć”. Akurat, chciała mnie im sprzedać, niedoczekanie! Nawet związana bez problemu przewróciłam jednego z nich i rozwaliłam mu głowę butem. Ależ się lała krew! Nie mogłam się powstrzymać, rzuciłam się na ziemię i chłeptałam posokę ze szczątków głowy tego debila. Drugi, widząc to, najpierw zwymiotował, potem wziął jakiś nóż i chciał mnie zaatakować… Phi. Zginął jeszcze szybciej niż jego towarzysz. Akurat zdążyłam rozciąć moje więzy, gdy weszła ta dziwka, która mnie tam przywiozła. Minęłam jej gardło o milimetry, udało mi się jednak rozedrzeć jej ramię nożem. Jak słodko smakowała jej krew, tak dawno marzyłam, aby poznać jej smak!

    Związała mnie znowu, tym razem dużo ciaśniej. Nie zatrzymywała się już, aż dowiozła mnie do tej cholernej górskiej chaty. Powiedziała, że wróci z pomocą i wyszła. Zostawiła mi nawet jedzenie, kurwa! Wyswobodzenie się trwało długo, ale wreszcie jestem wolna. Po co to piszę? Z przyzwyczajenia. I dlatego, że kiedyś ta historia stanie się znana jako życiorys największej służebnicy Bielara! A gdy posiądę jego moc, odnajdę ją. Odnajdę i zabiję. GIŃ, ŚCIERWO! Najpierw spalę dom twego mistrza, potem zniszczę ciebie. ZNISZCZĘ! W IMIĘ BELIARA!!!

    Czasy obecne


    Księga upadła bezwładnie na ziemię. Tygrysica nie wierzyła temu, co przeczytała, nie mogła pojąć nagłego wybuchu złości w swojej uczennicy. Była przecież tak obiecująca… Przeczytała jeszcze raz wszystko od wpadki podczas pierwszej wyprawy wyćwiczonej już Sonyi, zaciskając z gniewem pięści.

    - Głupia! – krzyknęła nagle. – Dlaczego jestem taka głupia? Trzeba było od razu ją wybadać po tym, jak wymknęła się zasmakować życia, przecież sama tak wpadłam…

    - Jesteś dla siebie za surowa, Tygrysico – odezwał się spokojny, głęboki głos zza jej pleców.

    - Ale to prawda! Musi na mnie ciążyć jakaś klątwa, najpierw straciłam moją córkę, potem ciebie, teraz uczennicę… Dlaczego?

    - Na to nikt nie zna odpowiedzi. Być może jednak zbyt prędko uważasz rzeczy za stracone? Mnie przecież nie straciłaś…

    - Masz rację, Mistrzu – przyznała, uspokajając się nieco. – Jeszcze nie jest stracona, a póki żyję nie spocznę, nim jej nie odnajdę i nie wyleczę!

    - Pamiętaj, przede wszystkim myśl. Sonya nie działa według planu, jest zwierzęciem…

    - Sonya nie jest zwierzęciem! – przerwała nagle Tygrysica. – Jest dziewczyną, bardzo obiecującą adeptką…

    - Ale zachowuje się jak dzikie zwierzę – tym razem wtrącił się Mistrz. – Niedobrze będzie iść za nią bez wsparcia, przecież sama wiesz, że musi być coś nienaturalnego w jej przemożnej sile… Znajdź sojuszników, bez nich może być ciężko opanować jej furię. Zwłaszcza, że dotarłszy do Telding, Sonya wzrośnie w siłę.

    - Tak uczynię. Powiedziałeś, Mistrzu, „Ukończ swoje szkolenie trenując siebie. Niech ta, którą uczysz, na powrót stanie się tobą, a ty stań się nią.” Daj mi jeszcze jakąś wskazówkę, powiedz dokąd iść…

    Odpowiedziało jej milczenie, duch odszedł. Mistrz nigdy nie powiedział jej więcej, niż było konieczne, nawet po śmierci nie stał się łaskawszy. Tyle mógł ją nauczyć… On jednak był na to zbyt honorowy.

    Po chwili, Tygrysica podniosła się i rzuciła zapis bezpośredniej relacji straty Sonyi na żer płomieniom. Wiele już opowiedziała swej podwładnej, która stała się jej droga jak córka. Wciąż jednak tyle było do opowiedzenia… Wyprawa w głąb terytorium orków i walka o oswobodzenie Mistrza, rozmowa, którą z nim przeprowadziła, gdy powiedział jej wszystko, co musiała wiedzieć, aby sama mogła stać się Mistrzynią. Kilkuletnie podróże po świecie po upadku Telding, poszukiwanie Mistrzów, których wymienił jej własny… Dziesiątki twarzy, setki przygód… I mogła nigdy nie dostać okazji, aby przekazać tą okazję Sonyi?

    Otarła twarz z popiołu, dociągnęła paski karwaszy i nagolenic, wsadziła kij do specjalnego pojemnika, podobnego do mocno wydłużonego kołczanu, który miała przewieszony przez plecy. Dzieło anonimowego kowala, wykonane z kilku kawałków skóry, pozwalało dobyć długaśnego kija z równą łatwością jak krótkiego miecza. Poprawiła pasek torby podróżnej, wyczuwając w środku ostrza kilkunastu shurikenów, jedynej obecnie pozostałości po jej Mistrzu. Nigdy nie lubiła ich używać, kilka razy jednak okazały się naprawdę przydatne… Poza tym, nie mogła [i]sprzedać[/b] pamiątki po Mistrzu!

    Rzuciła ostatnie spojrzenie dogasającym resztkom domu jej dzieciństwa. Nie mówiąc już ani słowa, odwróciła głowę i ruszyła sprężystym krokiem przed siebie, zdecydowana działać jak najszybciej, aby uratować tą, na której tak jej zależało…

Umiejętności:
    Walka bez broni (Styl Tygrysa) - Adeptka*

Atuty:
    Uderzenie Ki - ataki zyskują charakter magiczny; dzięki temu można zadawać rany istotom odpornym na ataki fizyczne oraz bezcielesnym, a nawet istotom odpornym na magie, ponieważ Ki nie jest czystą magią a wolą; użytkownik może "wyłączać i włączać" ten atut kiedy tylko zechce, atut ten jest niewykrywalny przez wykrycie magii ani inne czary poznawcze *

Cechy:

    Elastyczna*
    Uroda*

Postać:
    - skórzane spodnie, ciepłe, acz pozwalające na swobodę ruchów; ze skórzanym pasem i sznurkami pozwalającymi na ściaśnienie nogawek w razie potrzeby
    - czarny podkoszulek i czerwona bluzka ze złotym haftem wzdłuż rękawów
    - solidna, skórzana kurtka
    - skórzane karwasze i nagolenice
    - Skórzane Rękawice Talentu; skórzane rękawice, które w miejscu knykci mają zgrubienia a na zewnętrznej ich części znajduje się rząd srebrnych run; rękawice nie przejawiają żadnej mocy dopóki nie zostaną aktywowane; każde udane trafienie daje 20% szansy na aktywowanie srebrnych run, którymi są pokryte rękawice; aktywowane rękawice zadają przy następnym trafionym ciosie podwójne rany i odrzucają przeciwnika, efekt wyczerpuje się w chwili zadania ciosu po aktywacji; siła zaklęcia zależy od MG*
    - torba podróżna z dodatkowym paskiem na shurikeny, pozwalającym na ich zakrycie; zawieszone wewnątrz 14 shurikenów
    - sakiewka do pasa
    - gruby, prawie dwumetrowy kij w dopasowanym, robionym na zamówienie skórzanym uchwycie na plecy

Ekwipunek:
    - czerwona, jedwabna suknia kobieca (jedwab, dopasowane rękawy, długa do kostek, znaczący dekolt, suknia na ramiączkach, rozcięcie do połowy ud - nie krępuje walki ani biegu
    - zwijane posłanie
    - hubka i krzesiwo
    - 35 sztuk platyny
    - 8 sztuk miedzi
    - 9 sztuk srebra
    - 53 sztuki złota

Vasilie - 2010-01-10, 13:30

Historia niestety nie obszerna ale moje pierwsze podejście :(




Imię:Flavius z rodu Puzo
Wiek: 27 lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek

Pozostałe Doświadczenie: 100

Cechy:
..........Chłonny umysł, Uroda
Umiejętności:
..........Uczeń: Oszukiwanie, Walka bronią dystansową (Broń Palna)

Atuty:
..........Brak

Wygląd:
..........Przystojny i średniego wzrostu mężczyzna o jasno brązowych włosach. Białe, zadbane zęby oraz powalający uśmiech. Ogólnie piękniś.


Ekwipunek:
    - Zdobiony strój szlachcica (lniana koszula, pas, skórzane spodnie i buty, peleryna oraz rękawice)
    - Krótki Pistolet z wyrytą nazwą „Niszczyciel”
    - Zdobiona Szabla
    - 20 sztuk złota



Historia:

Flavius urodził się w Bogatej rodzinie Puzo, rodzie który sięgał dawnego królestwa Akili. Jako dziecko, życie Flaviusa usłane było różami i pieniędzmi. Chłopak ten uczył się etykiety od małego, a podróże oraz przygody, jak to się marzy większości dzieci w jego wieku, nie przychodziły mu nawet do głowy. Zdecydowanie preferował pomagać ojcu w interesach, liczyć pieniądze które zarobili, oraz oszukiwać wszystkich na około jak tylko się da by zdobyć trochę grosza. W wieku 10 lat, był już bardzo szyderczy i jego oczy koncentrowały się na złocie, srebrze oraz wszystkim tym co wartościowe. Ci którzy znali młodego Puzo, wiedzieli że lepiej nie wchodzić mu w drogę. Kiedy tylko miał jakieś kłopoty, podkradł trochę złota od swego (swoją drogą bardzo dumnego ze swego syna) ojca, po czym zapłacił jakiemuś osiłkowi by te problemy rozwiązał. W jego sercu nie było miejsca dla ludzkiego dobra czy ciepła. Wystarczyły mu pieniądze.

Jedyny problem z Flaviusem była jego chciwość i żądza pieniądza. Jeśli czegoś chciał – chciał to natychmiast. Jeśli ktoś mu się sprzeciwiał, wpadał w szał i rzucał obelgami wrzeszcząc przy tym „Jak możesz sprzeciwiać się komuś takiemu jak ja?” czy inne irytujące pytania rozpieszczonego dzieciaka. Tak naprawdę, Falvius nie był tyle co rozpieszczonym dzieckiem, lecz porównać go można było do lichwiarza, a przynajmniej z charakteru i zdolności. W wieku 15 lat, przyszło mu przechytrzyć i doprowadzić do ruiny nie jednego bogacza. Jego ojciec, Sergiusz, był bardzo dumny ze swego syna jako że widział jego ogromny „talent” do siania mętliku u konkurencji.

Rodzina Puzo była w posiadaniu ogromnej liczby terytorium na których rosła żywność oraz pasły się zwierzęta które przynosiły spore pieniądze rodzinie. Wieśniacy pracowali dla rodu tylko za skromną chatę i odrobinę jedzenia – wystarczająco dużo by utrzymać się przy życiu lecz zbyt mało by chodzić najedzonym. Flavius oraz jego ojciec nie widzieli oczywiście nic złego w tym, jak traktowali wieśniaków. Jest to naturalnie zrozumiałe. Byli klasy wyższej – byli szczęściarzami, a więc dla nich wyzysk nie był problemem.

Flavius rósł w bogatej rodzinie, a interesy kwitły. Zatrudnił on najemników by pomóc terroryzować okoliczne terytoria należące do niezależnych farmerów i pobierać od nich „należące się mu”, krwawe pieniądze. Tak doprowadził do ruiny kolejne gospodarstwa które potem wchłonął do swego małego „imperium”.

Po odejściu swych rodziców z tego świata, młody Puzo miał całkowitą kontrolę nad dobytkiem. Ich śmierć jednak dała mu sporo do myślenia. Wiedział że jego ojciec pracował wiele lat tylko po to by przekazać majątek mu, a samemu go stracić. Nie chciał by to samo stało się z nim. Bał się śmierci, nie chciał opuścić owoców swojej ciężkiej pracy, lecz wiedział że jest to nieuniknione.

Z każdym dniem myśl na temat opuszczeniu tego świata przepełniała go smutkiem i złością. Stał się jeszcze bardziej chciwy i wymagał więcej od swoich robotników. Jego agresywność zwiększała się z dniem na dzień. Jeśli ktoś popełnił czyn który Flavius uważał za niedopuszczalny (a były to prawdziwe drobnostki), nie wahał się zabić tej osoby. O dziwo robił to z niebywale spokojnym umysłem. Wyciągnięcie miecza czy swego pistoletu (który bardzo ale to bardzo kochał) po czym zabicie „delikwenta nie sprawiało mu najmniejszego trudu. Dla niego, to była „tylko” śmierć przez którą każdy musi przejść, a pewnego dnia, nawet on.

Pewnego dnia, pewnej wyjątkowo zimnej letniej nocy, Flaviusa odwiedził mężczyzna w ciemnych szatach. Wyglądał on na kapłana, albo maga. Ta jedna noc, zapoczątkowała koniec luksusowego życia Flaviusa. Mroczny wędrowiec zaproponował Flaviusowi coś, czego ten pożądał najbardziej – wieczną młodość. Cena oczywiście miała być wysoka. W zamian za ten cudowny dar, ten dziwny mag żądał poświęcenia 100 dusz. Oczywiście, za wieczną młodość, a co za tym idzie nieśmiertelność Flavius oddałby wszystko; zgodził się więc, bez wahania.

W tamtą i przez cały następny tydzień, wychodził z domu w środku nocy po czym zakradał się do domu wieśniaków ze swojej ziemi. Mordował ich jeden po drugim. Niestety, nie wszystko poszło tak jak Flavius sobie wyobrażał. Pewnej niefortunnej nocy, niedoszłej ofierze udało się uciec z rąk młodego Puzo. Młoda dziewczynka która miała za ledwie 10 lat, opowiedziała wszystkim co się stało tejże nocy. Chłopi wpadli w szał. Uzbroili się we wszystko co mogli znaleźć – narzędzia rolnicze, siekiery, pochodnie, po czym udali się do rodowego domostwa Puzo. Najemnicy postanowili stanąć po stronie chłopów, wiedząc że zgrabić mogą fortunę. Flaviusowi udało się uciec, zbiegł do miasta Akila w którym ma zamiar rozpocząć poszukiwania tajemnicy długowieczności.

Podanie sprawdzone. Możesz się cieszyć, spodobała mi się. Krótka, ale trzyma się kupy i jest ciekawa. Poza tym spodobał mi się pomysł poszukiwania długowieczności. Jesteś przyjęty. Niedługo dołączysz do grona "Graczy".

kastyl - 2010-02-08, 16:25

Gracz: Kastyl



Imię(rodowe): Tellan Varjo
Imię(używane): Thor
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Elf
Wiek: 162 lata - w momencie śmierci
Mana: 20



EXP: 675

Historia postaci:

Tellan urodził się na Wyspie Istorach. Jego ojciec, Derlis, był kowalem, a matka, Arisa uzdrowicielką. Tellan miał dwójkę rodzeństwa, brata Sentisa i siostrę Minerę. Brat Tellana był od niego silniejszy i lepiej posługiwał się mieczem. Był także szybszy i wyższy. Minera natomiast była bardzo inteligentna i, będąc jeszcze dzieckiem, swymi mądrymi osądami zadziwiała wszystkich. Tellan, nie tak silny jak brat i nie tak mądry jak siostra, był dużo bardziej od nich zręczny i potrafił zawsze ukryć się, lub poruszać niepostrzeżenie.
Derlis bardzo faworyzował starszego syna, gdyż ten znakomicie przyswajał fach swego ojca. Natomiast Arisa większość czasu przebywała z córką, ucząc jej technik uzdrawiania i rozpoznawania ziół. Kiedy Tellan zaczął dorastać, niemal nie spędzał czasu ze swoją rodziną. Jego ojciec uważał go za słabego, gdyż nie był wystarczająco silny by spędzać całe dnie w kuźni, natomiast matka twierdziła, że nie będzie przerywać nauki Minery, aby nauczać Tellana podstaw.
Rodzice elfa nie zwracali na niego zbyt wiele uwagi. Jedynie tyle, żeby mniej więcej wiedzieć, co ich czyni całymi dniami ich syn.
Tellen wpierw całe dnie spędzał ze starszym iluzjonistą, który uchylił mu rąbka swej wiedzy i stał się jedyną bliską osobą młodego elfa. Tellen miał 94 lata, gdy jego jedyny przyjaciel zmarł. Młody elf nigdy nie dowiedział się, w jaki sposób stary iluzjonista zmarł.
Po tym wydarzeniu, Tellen zamknął się w sobie jeszcze bardziej, a jego gorycz, wywołana wywyższaniem jego rodzeństwa przez rodziców, rosła z każdym dniem.
W szeregi zabójców młody elf trafił zupełnie przypadkiem. Tellen lubił myszkować w karczmie ukrywając się w cieniu, wspomagany sztuczkami których nauczył się w młodości. Pewnego dnia, przypadkiem podsłuchał rozmowę dwóch zabójców. Niestety dla Tellena, jeden z zabójców go zauważył i złapał, gdy tylko elf opuścił karczmę. Wiele czasu Tellen przekonywał łotrzyka, że nie miał zamiaru ich podsłuchiwać i tylko trenował swoje umiejętności. Zabójca zostawił go i kazał zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Tellen i tak nie miał komu tego powiedzieć, gdyż jedyna osoba której ufał, nie żyła.
Rok później, Tellena zaczepił inny elf. Zapytał go, czy nie chciałby udoskonalić swoich umiejętności skrywania i walki. Tellen przystanął na tą propozycję dość chętnie, gdyż była to dla niego jedyna możliwość zmiany swojego życia. Młody elf nauczył się walczyć krótkim ostrzem i zgłębił sposoby skrytobójców. Jego nowy mentor szybko zorientował się, że jego podopieczny jest przepełniony goryczą i wykorzystał to, aby zniszczyć poczucie dobra i zła u młodego elfa. Przez to, Tellen niemal całkiem wyzbył się uczuć.
W końcu, po kilkudziesięciu latach, Tellen miał wstąpić w szeregi zabójców. Miał zapomnieć swojego imienia i rodu i przyjąć nowe. Jego nowe imię brzmiało: Thor. Ponadto miał zabić jakąś osobę tylko dla chęci stania się zabójcą.
Jako swoją ofiarę, wybrał swego brata, gdyż nawet niemal wyzbyty z uczuć, wiedział, że nie będzie mógł zabić siostry. Thor nocą zakradł się wieczorem do kuźni, gdzie jego brat kończył pracę. Sentis wykańczał właśnie krótki miecz, który miał zamiar podarować bratu na jego 110 urodziny, gdy Thor zakradł się do kuźni. Santis wrzucił do rozgrzewania stal, aby ją ostatecznie zahartować. Odwrócił się na chwilę, aby osłonić się przed żarem pieca. Wtedy, pod osłoną magii, Thor podszedł pod palenisko, wyjął miecz i zahartował go... w krwi brata, przebijając jego serce. Santis zdołał odwrócić się i zobaczyć twarz brata, która była jak za kamienia, nic nie wyrażała . Thor jeszcze przez chwilę stał nad zwłokami brata, bez żadnego uczucia po czym wyjął miecz ze zwłok Santisa i lekko podostrzył ostrze. W tym momencie do kuźni weszła siostra Thora, która na widok zwłok Sarisa krzyknęła i zemdlała. Thor nie mógł przemóc się, żeby zabić siostrę, toteż zabrał miecz, którym zabił brata i uciekł wiedząc, że na wyspie nie było już dla niego miejsca.

Przez wiele lat podróżowanie i używania różnej maści trucizn, stał się częściowo odporny na ich działanie, choć wciąż nie miał sposobności nauczyć się ich wytwarzania. W końcu dotarł do Telding.

**************************



Nagle młody kapitan poczuł kujący ból w skroniach. Nie dochodziły do niego żadne dźwięki. Zamknął z bólu oczy. Wtedy odczuł wrażenie czyjejś obecności. Ktoś, lub coś znajdowało się bardzo blisko podróżników. Obserwowało ich. Nie mógł jednak rozpoznać, jakie ma zamiary. Nagle ból minął. Otworzył oczy i popatrzył na towarzysza.
- Myślę Thorze, se powinnismy jak najprędzej zbadać ostatni korytas, dokończyć nasą misję i opuścić te nawiedzone kopalnie. Zbyt duszo niespodzianek nas tutaj spotyka.

Nagle przed podróżnikami, jakieś 6 metrów od nich, powietrze eksplodowało bezgłośnym, ale barwnym w wiele odcieni czerwieni płomieniem. Kula ognia średnicy 3 metrów utrzymywała się przez chwilę w powietrzu, a potem zniknęła tak szybko jak się pojawiła. W miejscu gdzie przed chwilą była stał wysoki jegomość ubrany w czarne spodnie, i tegoż samego koloru koszulę, kubrak i płaszcz. Miał na głowie kapelusz, leć był jakoś dziwnie przekrzywiony. To pewnie z powodu pary lekko zagiętych rogów sterczących w górę z czaszki przybysza. Przybysz wyprostował się ukazując humanoidalną twarz z dużymi, spiczastymi uszami zakończonymi złotymi kolczykami w kształcie czaszek. Przybysz miał krwistoczerwoną skórą, gdzieniegdzie czarną, jakby osmoloną. Żółte tęczówki osadzone w przekrwionych oczach spoglądały wesoło na elfa i człowieka. Jegomość nie miał butów, za to zamiast stóp miał koźle kopyta.

Czart złożył głęboki ukłon elfowi wysuwając prawą nogę do przodu i elegancko układając ręce. Był to perfekcyjnie wykonany dworski ukłon dopracowany w takich szczegółach jak ułożenie palców dłoni (czerwonym, zakończonych długimi, czarnymi pazurami). Spadł mu przy tym kapelusz odsłaniając całkowicie kościste rogi i szczecinę czarnych włosów opadających diabłu na czoło.

Demon jakby nie widząc w tym nic niezwykłego zamaszystym ruchem i niezwykle dystyngowanym zgarnął kapelusz z ziemi i założył go sobie z powrotem na głowę, tym razem zakrywając tylko jeden róg.

Po złożeniu ukłonu diabeł zapytał się:

- Ponowie wzywali? Jestem tutaj by spełnić życzenie jednego z was w zamian za podpisanie wiążącego Kontraktu.

Thor teraz ze zgrozą przypomniał sobie wcześniej wypowiedziane przez niego słowa:

- Niech mnie diabli wezmą po trzykroć do piekła i z powrotem, jeśli i tym razem wyjdziemy bez większego problemu. -

Zdaje się, że to tą prośbę miał na myśli diaboliczny przybysz.

W pierwszej chwili Argon nie bardzo wiedział o co chodziło. Patrzył raz to na Thora, raz na zjawę. Po minucie ciszy przypomniał sobie dopiero niedawną obietnicę swojego towarzysza.
- Chyba natszedł czas, bym to ja uratował Ciebie. - syknął do towarzysza.
Zmarszczył brwi, przyglądając się poczwarze. Rozpoznał ją z ilustracji ksiąg Zakonnych. Byli to wysłannicy, poselstwo z innego wymiaru. Kłopot był tylko w tym, że nikt nie zdołał opisać dłuższej relacji z tymi stworzeniami, jako że wykonywali oni swoje rozkazy skrupulatnie, zazwyczaj karcąc badacza śmiercią.
- Mości diable... - zaczął Argon i zrobił stosowny ukłon, podobny do tego, który zrobił ich gość. Nie był on może tak precyzyjny, ale świadczył o wysokiej kulturze. Nauki Deleghita obejmowały nie tylko sztukę walki. Wszakże cóż to za rycerz, który nie umie się zachować z damami przy stole? Po ukłonie zgiął lekko za plecami lewą rękę, prawą gestykulując.

- Doceniam wielce to, se pofatygował się pan s pszybyciem do tak ponurego i cuchnącego miejsca... - tutaj kapitan wykrzywił twarz, patrząc z obrzydzeniem na otoczenie. Po chwili kontynuował, spoglądając wprost na czerwone ślepia czarta - Chciałbym jednaksze, by szanowny pan sechciał swaszyć na kilka nieścisłości f wypowiedzi mojego nieszczęsnego towaszysza podrószy. Rosumiem, se ma pan proste wytyczne względem niego. Szczerze mófiąc, na pana miejscu postąpiłbym w bardzo drastyczny sposób, s uwagi na niewypaszony jęsyk elfa, któremu taka przechacka do jaksze uroczego miejsca, z pewnością pomogła by ujarzmić nieco poryfczą osobowość charakteru.

Argon, czując że rozluźnił trochę sytuację ruszył z miejsca, robiąc kilka kroków z lewej do prawej, jednak cały czas skracając dystans do rozmówcy.
- Niestety, nie moszna jednak sapominać o najwaszniejszym. Jak fszyscy tutaj wiemy, szanowny kolega elf, mófiąc f złą godzinę o wyjściu bes szwanku. Jednak to wyraszenie, to szecz gustu. Czy problemem mosze być dla mnie dajmy na to ból roguf albo ogona? Nie, ponieważ na szczęęście nie mam takowych nasządów. Jednak juz dla szanownego pana czarta moze być to czynnik utrudniający wykonyfanie sawodu. Mojemu towarzyszowi nie spadł fwos z głofy, jednak ja straciłem piękny dar czystej, fspaniałej mowy. Ahh, na prószno mi teraz szukać roswiąsanie na mój kłopotliwy problem...Jak szyć s taką pogardą seplenienia? Czy dama mego serca mnie kiedyś srosumie? Szanowny pan czart doskonale wie, jak mowa jest waszna w pracy jaką pan wykonuje, dlatego liczę na srosumienie i wyrosumiałość.

Argon był teraz w odległości dwóch metrów od czarta, który rosnał w oczach i był wyższy od przeciętnego człowieka. Czart patrzył na niego z ciekawością. Tyberiusz odchrząknął i powiedział stanowczym głosem.
- Dopóki los nie naprafi tego dręczącego saniedbania, mój tofaszysz nie mosze spełnić pańskiej prośby...

Diabeł z rosnącym uśmiechem przysłuchiwał się mowie Argona. Gdy człowiek skończył mówić, diabeł stanął do podróżników bokiem i podniósł powoli prawą dłoń na wysokość głowy Argona, który nie wyczuwał w tym podstępu, więc nie ruszał się. Diabeł uniósłszy prawą dłoń pstryknął palcami głośno i wdzięcznie.

Argon poczuł, jak blizny na dziąsłach zaczynają się goić i że odrastają mu nowe, śnieżnobiałe zęby, idealnie dopasowane jak jego własne.

- Los naprawił "dręczące zaniedbanie". A teraz mości elfie....

Diabeł pstryknął palcami i w mgnieniu oka i diabeł i Thor zniknęli w nagłym wybuchu czerwonych płomieni. Po 2 sekundach nie było po nich śladu.


***********************


Thor obudził się w dziwnym miejscu. Leżał na łóżku. Przez dłuższą chwilę miał całkowity mętlik w głowie.
Gdzie ja jestem i co ja tu robię?
Elf przez chwilę jeszcze leżał starając się przypomnieć sobie, co się stało. W końcu fakty zaczynały powoli łączyć się w jedną całość.
Wiem. Jestem pewnie więziony przez tego cholernego diabła. Tylko teraz pytanie, gdzie on jest...
W tej chwili obok dziwnego łoża pojawiła się duża kula ognia, z której wyłonił się wspomniany diabeł.
- Witaj, mości elfie. Widzę, iż się już obudziłeś. Rozumiem więc, że nadszedł już czas, aby podpisać cyrograf.
Diabeł, tak jak w momencie porwania, złożył iście dworski ukłon w stronę elfa. Thor powoli, niemal bez żadnych emocji usiadł na łóżku. Wtedy spostrzegł, że to, co uważał za łóżko, w rzeczywistości było zbiorem różnego rodzaju skór, rozpiętych na stelażu z kości. Prawdopodobnie ludzkich, elfickich, krasnoludzkich i niziołczych. W pierwszym momencie, Thor wzdrygnął się, ale po chwili się uspokoił.
- Cóż, mniemam, iż spałeś dość dobrze, mości elfie.
- Thor.
Odpowiedź elfa lekko zdziwiła czarta.
- Mówią na mnie Thor. Nie lubię dworskich etykiet. Są zbyt sztywne.
- A więc dobrze, Thorze. Sprawa przedstawia się jasno. Zaproponowałeś, iż mogę Ciebie zabrać do piekieł, jeśli tylko ocalejesz ty i twój towarzysz. A więc proszę, oto cyrograf.
Elf przez chwilę patrzył na diabła i na cyrograf.
- Ale zaraz, chwila. Nie przypominam sobie, żebym godził się na oddanie duszy.
- Przecież sam powiedziałeś, "niech mnie diabli wezmą, jeśli i tym razem wyjdziemy bez większego problemu."
- Coś takiego powiedziałem?
Thor zamyślił się
Czy ja to powiedziałem? Dokładnie tak? Nie, chyba nie. Niech mnie diabli wezmą? Nie. Niech mnie po trzykroć wezmą. Też nie. Jak to było.
Wiem!

Głos diabła wyrwał elfa z zamyślenia.
- Więc proszę, abyś nie przedłużał tego więcej i nie marnował mego czasu na czcze gadanie. Jako sługa Beliara mam wiele obowiązków. Aczkolwiek twoja dusza jest na tyle cenna, że jestem skłonny dać Tobie jeszcze trochę czasu.
- A czemuż to moja dusza jest na tyle cenna, że taki sługa Pana ciemności jak ty, sam fatyguje się o jej zdobycie?
- Ponieważ sam się zgodziłeś na to. Widzisz, ci nieszczęśnicy, których dusze dostały się w posiadanie Beliara, są niewiele warte. Jako że są zmuszane do posłuszeństwa, nie mają wiele mocy. Nie potrafią one zapanować nad potężniejszymi ciałami. Często też bywa, że świeżo wskrzeszony szkielet rozpadał się, bo dusza była już zbyt zmaltretowana. Wtedy taki delikwent staje się pożywieniem dla innych.
- A więc dusza, która sama zgodziła się na służbę Beliarowi jest odpowiednio silniejsza?
- Tak, Thorze. Zostają one wtłoczone do innych ciał, niż te słabsze. Byłbyś na przykład liszem albo jakimś innym, bardzo silnym nieumarłym.
- A zachowałbym swoją wolę.
Diabła lekko zaskoczyła to pytanie.
- Cóż, po dużej części tak, ale stale słyszałbyś głos swego Pana i byłbyś bezwzględnie posłuszny jego woli.
- W takim razie muszę odmówić podpisania tego cyrografu.
- Nie, to jest niemożliwe. Powiedziałeś...
- Wiem co powiedziałem, a to że Ty źle odebrałeś moje słowa, to już twój problem.
Diabeł zaczynał się powoli denerwować takim obrotem spraw.
- Ależ nie. Powiedziałeś prosto, że mogę Ciebie wziąć do piekła, jeśli przeżyjecie. I przeżyliście.
- I tu się mylisz. Powiedziałem "Niech mnie diabli wezmą po trzykroć do piekła i z powrotem, jeśli i tym razem wyjdziemy bez większego problemu.". Jak słyszysz, miałem również wrócić z piekła z powrotem.
Diabeł wydawał się już bardzo rozjuszony.
- Nie obchodzi mnie to. Jeśli już tu jesteś, to masz podpisać ten cyrograf.
- Nie. Nie podpisze. Moja dusza wciąż należy do mnie, a według umowy, mogę jeszcze dwa razy przybyć tutaj i powrócić do mojego świata.
Diabeł sięgnął po mały dzwoneczek i zaczął nim dzwonić kreśląc odwróconą ósemkę przed sobą, na wysokości piersi.
- Podpiszesz.
Głos czarta zbiegł się z dźwiękiem dzwoneczka. Stawał się coraz bardziej natarczywy, w końcu zaczął odbijać się jakby w głowie Thora.
- Podpiszesz. Podpisz. Podpisz. Podpisz.
Głos stał się nieznośny, nie do wytrzymania. Elf nie mógł mu się dłużej przeciwstawiać. Jak przez mgłę widział, jak jego ręka sięga po pióro. Jak na jego dłoni pojawia się krwawa smuga i jak pióro moczy się we krwi. Jego krwi.
- NIEEEE!
Thor ciężko dyszał, szybko zabrał rękę znad cyrografu, na którym zaczął już prawie się podpisywać. Kropla krwi spadła na cyrograf.
- Jestem zdumiony. Oprzeć się mocy Sarnetha, to nie lada wyczyn. Cóż, najwyraźniej nic od ciebie nie uzyskam. A więc GIŃ.
W tym momencie serce Thora zostało przebite przez jeden z szponów, nagle wydłużony. Thor jeszcze tylko zapamiętał, jak czart odstawia na miejsca dzwonek.
Po chwili ciemność całkowicie ogarnęła umysł elfa.


************


Śmierć była inna, niż sobie to wyobrażał Thor. Czy ktoś w ogóle może wiedzieć, jak będzie wyglądała śmierć? Ciemność, brak jakichkolwiek odczuć. To było co najmniej dziwne. Ale po chwili, która wydawała się wiecznością, albo po wieczności która wydawała się być chwilą, coś poczuł. Jakby go ktoś wołał.
- Przybądź i bądź mi posłuszny. -
To chyba Beliar. Czy jednak mam się stać jego marionetką?
Coś zaczęło go ciągnąć. Na początku tego niemal nie poczuł tego, ale po chwili uczucie nabrało na sile. Coś go ciągnęło, ale nie wiedział co. Wiedział, że gdyby się przeciwstawił, mógłby zostać tam, gdzie jest. Ale ta siła stała się trochę zbyt nachalna. Podobnie jak tamten dzwonek, Sarneth.
Jaki dzwonek? Aha, już wiem który. Przydałby mi się taki. Ale to jest słabsze, dużo słabsze.
Ale też to wołanie dawało nadzieję. Nadzieję na życie? A przynajmniej na istnienie.
Odpowiedział na wołanie. Przepłynął przez to, co ludzie uważają za nieprzebyte. Przez bramę śmierci, w kierunku z którego się jedynie przybywa.


************


Thor otworzył oczy. Powieki były jakieś dziwne, za ciężkie i jakby... obce?
Z początku elf nic nie widział. Jego oczy musiały się przyzwyczaić do otoczenia. Dopiero po chwili spostrzegł, że do jego uszu dochodzi jakby śpiew, ale nie słyszał go dokładnie. Jakby dochodził on z bardzo daleka. Śpiew stawał się coraz głośniejszy i wyraźniejszy, jakby zbliżał się do jego źródła. Ale nie poruszał się. Ciało Thora było ciężkie, oporne i jakby obce. Jakby ktoś wcisnął jego w jakieś inne ciało. Po dłuższej chwili elf przyzwyczaił się do otoczenia.
- Bracia udało się. Oto nowy sługa naszego pana. -
Thor spojrzał przez swoje nowe oczy na zebranych wokół kultystów. Zauważył na ziemi różne symbole i znaki, także jakiś pentagram. Znajdowali się w jakimś grobowcu, na oko jakiegoś wojownika. Świadczyły o tym część przedmiotów. które znajdowały się w grobowcu. Przez chwilę były elf, a aktualnie nieumarły, patrzył też na twarze kultystów. Było ich tylko trzech.
- Powstań sługo Beliara. Odpowiedz na wołanie swego pana i bądź mu posłuszny.
Powiedział to jeden z kapłanów, najwyraźniej najsilniejszy i najważniejszy z tej trójki. Thor uśmiechnął się, pokazując zniszczone czasem zęby. Spostrzegł leżący na pokrywie grobowca miecz. Sięgnął po niego, czym zdziwił dość kultystę.
- Co robisz, masz się słuchać woli Pana!
Thor wyszczerzył jeszcze bardziej zęby, czym przeraził dwójkę pozostałych akolitów.
- Wiedz, że twój pan nie ma nade mną władzy. -
Mówiąc to, nieumarły ruszył z mieczem na akolitę. Ten nie miał szans aby się obronić, lub choć cofnąć się przed atakiem. Miecz niemal bezbłędnie trafił kapłana w szyję. Stara klinga nie złamała się, a nawet weszła głęboko w ciało sługi beliara. Krew trysnęła z przeciętych żył, ochlapując Thora i pozostałych akolitów.
- Nie, to nie może być. Nikt nie może przeciwstawić się... - Ostrze błysnęło w nikłym świetle i utkwiło w trzewiach kolejnego wyznawcy beliara.
- Najwyraźniej może. - Thor wyciągnął miecz z brzucha akolity. Ostatni sługa stał przerażony po drugiej stronie sarkofagu. Przez chwilę stał w osłupieniu, patrząc się na przyzwanego przed chwilą nieumarłego i na ciała swych towarzyszy. Łoskot upadającego ciała i głos Thora wyrwał go z zadumy.
- Piękny miecz. Choć tak stary, wciąż czuję zawartą w nim magie. - Nieumarły ruszył w stronę akolity.
- Teraz twoja kolej, beliarskie ścierwo. - Akolita, próbując się ratować, rzucił zaklęcie w stronę nieumarłego. Thor odruchowo starał się zasłonić mieczem. Ku zdziwieniu żywych i prawie żywych, miecz wchłonął czar. Przez to na klindze pojawiło się kilka dość mocnych pęknięć.
- Ty cholero. - Thor ruszył na kapłana z pełną szybkością. Akolita próbował jeszcze coś zrobić, ale nieumarły był za szybki. Ostrze wbiło się po samą rękojeść w ciało mężczyzny, przebijając serce i płuco. Ciało osunęło się, ukazując połamane ostrze. Miecz pękł dokładnie tuż przy rękojeści. nie nadawał się już do niczego.
- Szkoda miecza. - Nieumarły rozejrzał się po grobowcu. Spostrzegł jakieś szaty, rzucone w kąt. Sam nie wyglądał najlepiej, szkielet praktycznie bez resztek ciała, ubrany w rozpadające się tuniki.
- Cholera, czy nie mogli mnie ubrać w coś lepszego. Ciekawe gdzie do cholery jestem. -
W tym momencie Thor skulił się z bólu. Nie fizycznego, lecz raczej bólu duszy. Najwyraźniej jego nowe ciało niezbyt przyjemnie witało nowego domownika.
- Muszę znaleźć swoje ciało, o ile jeszcze nie zostało pożarte przez jakiegoś potwora. Albo przerobione na łóżko. - Nieumarły wstał i dokładnie rozejrzał się po krypcie. Znalazł jakieś ubrania w miarę zasłaniające jego ciało, a przy akolitach odnalazł ciekawą księgę. Najwyraźniej akolici z niej czerpali wiedzę na temat przywołań. Thora przykuł jednak inny fragment. Mianowicie zaklęcia bram, pozwalające otwierać przejścia pomiędzy tym światem, a światem demonów. Potężne zaklęcia pozwalały przywołać potężne sługi Beliara. Zwykły człowiek nie przeżyłby takiego przejścia, lecz ciało Thora nie było już zwykłe. Obok zaklęcia była notatka, mówiąca że żadna istota, nie stworzona przez Beliara nie może przekroczyć tego typu bram bez żadnej umowy zawartej ze sługa Pana Ciemności.
- Zaraz, ja przecież takową umowę posiadam. Niech mnie diabli wezmą po trzykroć do piekła i z powrotem, jeśli i tym razem wyjdziemy bez większego problemu. według tego, mogę jeszcze dwa razy przejść przez taką bramę. Ciekawe. - Thora pochłonęły przygotowania zaklęcia.


************


Zaklęcie okazało się nie tak trudne jak przypuszczał Thor. Na szczęście akolici mieli wszystkie potrzebne mu składniki. W końcu udało mu się wyrysować odpowiedni pentagram na ziemi. Zanim rozpoczął zaklęcie, ustalił miejsce, do którego mógłby wracać bezpiecznie. Uznał, że tego grobowca wyznawcy mrocznego boga już raczej nie będą wykorzystywać. Ustalenie tego było niemal dziecinnie proste, w porównaniu z czekającym go zaklęciem. W końcu, gdy uznał, że już wszystkie przygotowania miał skończone, rozpoczął rytuał. Zaczął inkantacje. Czuł magię sączącą się z jego ciała do pentagramu, gdzie była odpowiednio umieszczana i wzmacniana. Po dłuższej chwili poczuł mrowienie w całym ciele i... znalazł się w znanym mu już pomieszczeniu.


************


W komnatach potwora nie było właściciela. Najprawdopodobniej wyruszył na wezwanie swojego pana. Elf rozejrzał się po pokoju. Tak, był to ten sam pokój w którym leżał i rozmawiał z demonem. To samo łóżko stało w tym samym miejscu. Tak samo ochydne.
Ciekawe czy moje ciało jest tu gdzieś jeszcze. Mam nadzieję, że nie przerobili go na łóżko.
Thor wzdrygnął się na tą myśl.
- Pan tych komnat jest poza swymi włościami. Czy w czymś pomóc? -
Nieumarły przeraził się głosu, który rozległ się za jego plecami. Szybko odwrócił się i przybrał postawę obronną.
- Najmocniej przepraszam, Panie. Mam nadzieję, że nie przeraziłem Pana. W czymś mogę pomóc. -
Głos okazał się niewielkim impem. Thor uspokoił się.
Najwyraźniej ten malec bierze mnie za jakiegoś gościa. A może by tak go wykorzystać?
- Owszem możesz mi w czymś pomóc. Mam odebrać pewne rzeczy od twego pana. -
- Jakie dokładnie, Panie? - Imp nie zwietrzył podstępu. Najwyraźniej nigdy jeszcze nie zdarzyło się niczego takiego, aby ktoś nieproszony dostał się do tego miejsca.
W tym momencie nieumarły zauważył swoje dawne ciało. Było ono za małą gablotką.
- Już nie ważne, właśnie je znalazłem. - Wskazał na swoje ciało - To. -
-Niemożliwe. Ciało to jest pamiątką naszego pana po śmiałku, który odważył się przeciwstawić jego mocy. Skutecznie. -
Imp wybił Thora tym nieco z tropu. Elf wpadł natychmiast na dość ryzykowny pomysł.
- Właśnie dlatego mam odebrać to ciało. ze względu no jego odporność. Uzgadniałem już to z twoim panem. Chcesz się przeciwstawić swemu panu? Porozmawiam z nim, aby skazał Ciebie na najcięższe męki, jaki tylko sobie możesz wyobrazić za to nieposłuszeństwo! -
Głos nieumarłego odbił się od ścian komnaty. Imp na wspomnienie o rozmowie z jego panem stracił część swojej pewności, a na wspomnienie o torturach złamał się.
- Wybacz mi, ja nie chciałem Pana urazić. Oczywiście, nie przeszkadzam panu w spełnieniu pana obowiązku. Najmocniej przepraszam i proszę o pokutę. -
- Pomyślę o tym. A teraz idź stąd i nie pokazuj mi się na oczy. -
Imp zniknął w chmurze cuchnącego dymu.
- No, nareszcie mogę w spokoju zająć się tym, czym powinienem.-
Thor z lekkimi trudnościami uniósł gablotkę i postawił ją obok. Znalazł też w pokoju swoje rzeczy. Ciało elf było nienaturalnie blade, ale dobrze zachowane. A także bardzo zimne w dotyku.
- No to zaczynamy przedstawienie. - Elf cicho zaśmiał się do siebie. Czuł coś w głębi duszy. Jedno, to jakby uczucie wypychania, a drugie to ciągnięcia. Ciągnęło go jego własne poczciwe ciało. Chciało połączyć się z duszą, tak samo, jak dusza chciała się połączyć z ciałem. Drugie to znane mu zbyt dobrze uczucie odrzucenia duszy przez aktualne ciało.
Skupił się na obydwóch uczuciach. Po poczuł się wolny, jakby mógł ulecieć w powietrze. Przez chwilę jego Ja dryfowało w powietrzu, po czym przeniosło się do właściwego ciała.
- khhhoo - Elf zakaszlał kilka razy. Jego gardło było całkowicie wyschnięte. Thor szybko zaczął szukać w komnacie czegoś do picia. Po chwili przypomniał sobie, że w plecaku powinien mieć jakąś wodę. Przy plecaku była faktycznie manierka z wodą. Elf wziął parę łyków płynu i od razu poczuł się lepiej.
- No to co my tu mamy, mości diable. Coś mi się należy za twoje "przywitanie" - Thor wzrokiem przeszukiwał komnatę. Przypomniał sobie o pewnym dzwonku.
- zaraz zaraz, gdzie ty go schowałeś, dupku. A, chyba pamiętam. - Elf sięgnął po dzwonek. Uważał, aby przypadkiem nim nie zadzwonić. Potem na to samo miejsce odstawił dzwonek, który miał w swoim plecaku.
Thor założył plecak na swoje ramiona i przygotował w sobie energię magiczną.
- Czas do domu. AVERKULIS DESTERTION -
Elf zniknął tak samo, jak się pojawił. Mgnieniem oka Thor zauważył jeszcze, jak pojawiał się właściciel komnaty. Na szczęście tyłem do niego.


************


Elf pojawił się w grobowcu. Tym razem w swoim właściwym ciele. Przejrzał jeszcze raz ciała akolitów i przeszukał grobowiec, nie znajdując nic ciekawego.
-Jak miło być znów we własnym ciele. Ciekawe czy byłbym w stanie przejść do innego ciała. - Elf spojrzał na ciało jednego z akolitów. - Jeśli bym się skupił tak samo, jak wtedy... - Elf skupił w sobie energię magiczną. Myślał nad tym, aby wyjść ze swego ciała i wejść w ciało zmarłego. Było to dużo trudniejsze, ale widział duchową drogę, która umożliwiała mu odejście od swego ciała. Po chwili, podczas której myślał, że nic się nie dzieję, Thor otworzył oczy i stanął zdziwiony. Oto przed jego oczyma znajdowało się jego ciało. Elf spojrzał na siebie i stwierdził, że znajduje się w ciele akolity.
Super. Nie myślałem, że ud mi się to. Dobra, czas wracać do swojego ciał.
Elf ponownie skupił się na sobie i swoim ciele. Tym razem poszło mu duże łatwiej.
- Hmm wracać jet dużo prościej. - Elf poczuł mocne osłabienie. Najwyraźniej jego moc była bardzo wyczerpująca. - Lepiej tu odpocznę. Nikt nie wie, co się może dziać na zewnątrz. -
Thor odpoczął jakiś czas. Przejrzał swój ekwipunek i wyrzucił kilka niepotrzebnych rzeczy, po czym ruszył w stronę drzwi i wyszedł do Telding, którego nie znał.
Może być inne miasto, tu napisałem najbardziej prawdopodobne dla mnie.



Umiejętności:

Walka wręcz (miecz krótki) - Adept


Magia iluzji - Adept

Nekromancja/Czarna magia - Nowicjusz O ile bym mógł korzystać bez mocy beliara. Jeśli nie, to magie elementarna - ogień


Cechy:

- Wola Świadomych - Świadomi dzięki wielkiej woli, która pozwoliła im wyrwać się spod władzy Beliara, są odporni na wszelkie negatywne wplywy na ich umysł
- Wyczucie żywych - Świadomi wyczuwają wszelkie żywe istotny w promieniu 9 metrów od siebie, ale nie mimowolnie; muszą ''nasłuchiwać''
- Wytrzymały organizm

Atuty:

- Pozyskiwanie łusek, płytek, chitynowych pancerzy
- Przejecie ciała (Dusza Thora może "wyjść" z jego ciała i przejąć zwłoki humanoida)



Czary:

Stopienie się z cieniem
Wymagania: komponenty werbalne, somatyczne i materialne (nic nie kosztujące):
Szczypta popiołu, kawałek czarnego materiału, kawałek szkła
Działanie: Postać rzucającego lekko się rozmywa i stapia się z cieniami, przez co trudniej zauważyć czarodzieja
Czas trwania: 30 minut
Zasięg: rzucający
Koszt many: 20 pkt many

Wywołanie dźwięku
Wymagania: komponenty werbalne, somatyczne i materialne (nic nie kosztujące):
Kawłek szkła, liść rośliny eraklesa (rośnie w lasach, górach oraz można kupić na rynku)
Działanie: Wywołuje niezbyt głośny dźwięk (nie głośniejszy od normalnej mowy)
Czas trwania: 5 minut maksimum (zależy od rzucającego)
Zasięg: 20 metrów
Koszt many: 20 pkt many

Wyssanie życia
Wymagania: komponenty werbalne, somatyczne i materialne
Działanie: Powoduje niewielkie obrażenie celu natury magicznej i odnowienie sił rzucającego
Koszt:

lub (jeśli ogień)
Ognista strzała
Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne i materialne (nic nie kosztujący)
Czas rzucania: 4 sekundy
Działanie: Mag wystrzeliwuje ognisty pocisk w kształcie strzały o średnicy 2 centymetrów i długości 10 centymetrów. Strzała natychmiastowo oparza trafione ciało (oczywiście zwęglenie obejmuje średnice 2 cm). Mało zabójcza, przydatna do podpalania np.: ubrań wrogów oraz świec na odległość. Strzała leci prosto przed siebie i ulega rozproszeniu gdy zderzy się z celem, obojętnie czy to jest ściana, czy obrany za cel wróg.
Koszt: 7 pkt many
Zasięg: 15 metrów

Ekwipunek:

Przy sobie:

- Zwykły krotki miecz, używany do normalnej walki w dzień.
- Krótki miecz „Bratobójca” - miecz, którym Thor dokonał pierwszego morderstwa. Uśmiercił nim swego brata, twórcę miecza. Przez lata podróży, Thor zmienił wygląd miecza na tyle, aby łatwiej było pokryć go trucizną. Na całej długości miecza rozchodzą się małe rowki, równoległe do ostra, dzięki czemu większa dawka trucizny dostaje się do organizmu przy zranieniu. Miecz jest lekko zakrzywiony, ostrze ma długość 60 cm, a rękojeść jest prosta, bez żadnych zbędnych dodatków. Ostrze jest pomalowane na czarno, aby nie odbijało światła. [zatruty - pozostały 2 zatrute ciosy]
- mistrzowski mithrilowy sztylet [niezatruty]
- lekka zbroja skórzana
- dzwonek Sarneth (Narzuca przeciwnikom wolę dzwoniącego, schowany w wełnianej "skarpecie")

W plecaku:

- Fiolka trucizny 250ml (trucizna porażająca nerwy oraz wywołująca w nich paraliżujący ból; słabo rozchodzi się po organizmie; zabójcza tylko w przypadku zranienia w pobliżu ważnych organów (np. płuca, serce, mózg, rdzeń kręgowy); 10 ml wystarczy do osiągnięcia efektu; zatruwając broń potrzeba minimum 50 ml, tak więc tylko najbliższe 5 ciosów bronią będzie zatruwało; dawka 20 mililitrów wprowadzona nawet w niewrażliwe miejsce spowoduje u wroga utratę przytomności z bólu)
- różdżka (zwiększa siłę zaklęć kosztem większej ilości many; zwiększenie sił jest wprost proporcjonalne do zwiększonych kosztów many (czyli np. zwiększenie siły zaklęcia o 50% zwiększy także jego koszt o 50%)
- wisior widzenia w ciemności (zasięg 50 metrów)
- 2 pochodnie
- ręczna osełka do ostrzenia mieczy
- bukłak z wodą
- lina jedwabna (15 metrów)
- hak
- racje podróżne na 3 dni
- arkusz papieru
- ołówek
- blaszana podkładka
- śpiwór
- gruczoł jadowy olbrzymiego czarnego pająka
- hubka i krzesiwo
- Księga akolitów - podstawy nekromancji


- Ubranie: (wełniane spodnie, podarta lniana koszula; wełniany płaszcz, skórzany kubrak; wszystko w ciemnych kolorach)

- 1 sztuka platyny
- 36 sz,
- 12 srebrników
- pół miedziaka
- ćwierć miedziaka


Da nada. mam nadzieję, że będzie ok.

EDIT:
dorzuciłem jeden atut i księgę, na kolor oliwkowy

Azrael Raytil - 2010-02-08, 21:07

Nie jestm świetny w pisaniu, i jestem nowy więc proszę o wyrozumiałość...

Imię: Azrael Raytil, syn Diraela, z rodu Raytil'ów
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Elf
Wiek: 120 lat
Nierozdane punkty doświadczenia: 100 punktów

Historia postaci:

Początek (1-15lat)


Azrael urodził się w biednej, szlacheckiej rodzinie elfów, w małym miasteczku. Gdy był mały zawsze chciał się bawić, miał mały łuk, który ojciec wyrzeźbił dla swojego syna. Azrael lubił się nim bawić, i ćwiczył już wtedy używanie łuku. Jego matka, Arianna Raytil była łowczynią, i świetnie posługiwała się łukiem, a ojciec natomiast nosił imię Dirael, i bardzo dobrze władał mieczem jednoręcznym. Ród Raytilów miał za cherb łuk, gdyż większa część rodu posługiwała się właśnie tą bronią. Azrael miał ścisłe grono przyjaciół, z którymi codziennie się bawił. Razem biegali, strzelali z łuków do celu albo bili się na drewniane mieczyki.

***

Pełnoletność (15-60lat)


Gdy Azrael miał 15 lat, zaczął swoją edukację. Ojciec przez cały czas nauczał go walki, a matka posługiwania łukiem. Nie był on jednak bardzo pojętnym uczniem, ciężko przychodziła mu nauka. W tym wieku zaczął bardziej dbać o wygląd, i oglądał się za dziewczynami. Nie zajmował się już przyjaciółmi, często chodził sam po miasteczku, siedział pod drzewami i oglądał chmury. Rozmyślał o swoim przyszłym życiu, zaczął pomijać swoje lekcje u rodziców, zaczął uciekać w nocy by patrzyć się w niebo. W tym wieku poznał nowego przyjaciela, z którym jako jedynym utrzymywał kontakty, a mianowicie Taldira. Tak rozpoczęła się ich przyjaźń.

***

Miłość, przyjaźń i depresja (60-100lat)


Młodzieńcze lata Azraela powoli się kończyły, poznał bardzo miłą i piękną elfkę- Filirath z rodu Riidian. Pokochał ją od pierwszego wejrzenia, zaczął z nią się spotykać, i tym razem prawie już wogóle nie spędzał czasu w domu. Cały czas wychodził albo z Taldirem, albo z Filirath. Z Taldirem bardzo dobrze się bawił, jednak ten prawdopodobnie czuł, że coraz mniej interesuje Azraela. Natomiast z Filirath Azrael wychodził coraz cześciej, spotykali się u niej w domu lub na polance, gdzie dyskutowali i się bawili... Azrael był bardzo nieśmiały, przez co nie mógł zajść dalej w znajomości z Filirath.
Pewnego dnia, w 90 urodziny Azraela, podczas nocnego spaceru z Filirath, została ona zabita, przez niewiadomego zabójcę z łuku. Strzała przebiła jego ukochaną, tak, że nie było możliwości na jej odratowanie. Azrael wpadł w depresję, przestał jeść i pić.
Ale jednak miał przyjaciela... Taldir wspierał go w tych trudnych dla niego chwilach. Azrael postanowił że teraz będzie chronił swoich bliskich, i ponownie rozpocznie naukę.

***

Nauka i podróż (100-120lat)


Azrael ponownie rozpoczął naukę. Rodzice wybaczyli mu jego zachowanie, i kontynuowali jego naukę. Tym razem uczył sięsolidnie, ale i tak opanował tylko podstawy używania łuku i miecza. Ćwiczył także zręczność, by być lepszy w tym fachu, chciał być godnym przedstawicielem swojego rodu.
Postanowił wyruszyć do Akilli, stolicy imperium. Taldir postanowił dać przezent przyjacielowi. W 119 urodziny Azraela postanowił dać mu swój łuk, który był wykonany z bardzo dobrej jakości drewna, i dobrej cięciwie kóra pozwala mocno naciągnąć łuk. Azrael się wzruszył, i chociaż nie chciał zaczął płakać. Pożegnał się z przyjacielem, i obiecał że nie schańbi tego łuku. Azrael wziął najpotrzebniejsze rzeczy i ruszył do stolicy. Droga mu się dłużyła, była trudna do pokonania. Po drodze spotykał róznych ludzi i różne zwierzęta, nawet ktoś chciał go okraść... W wieku 120 lat dotarł do stolicy, gdzie postanowił prowadzić dalszą naukę i pracować, wykonywać misje by pokazać że jest warty bycia z rodu Raykilów.

Umiejętności:
    Walka Bronią Dystansową (łuk)- Uczeń
    Walka Wręcz (miecz jednoręczny)- Uczeń


Cechy:
    Częściowa odporność na ból
    Zręczność


Atuty:


    Postać:
      - Specjalny łuk, który otrzymał Azrael od swojego przyjaciela Taldira. Ma on około 2 metry, jest wykonany z dobrej jakości drewna. Posiada mocną cięciwę, która może zostać naprawdę sporo naciągnięta, co daje dobrą siłę wystrzału.
      - Prosty miecz jednoręczny, zazwyczaj nie używany przez Azraela z powodu gdyż unika walki wręcz.
      - 20 sztuk złota w sakiewce
      - Lekka zbroja skórzana
      - Ubranie: Zielona lniana koszula, czarna przewiewna kamizelka z wychaftowanym łukiem na lewej piersi, skórzane lekkie buty, skórzane spodnie, skórzany pasek


    Ekwipunek:

      - Drewniany Kubek
      - Hubka i krzęsiwo
      - mały koc
      - średniej wielkości plecak
      - Piękna chusteczka, z wychaftowanym na niej łukiem

    Faust272 - 2010-02-09, 05:32

    Witam nowych graczy. Z radością ogłaszam, że wasza dwójka została przyjęta. Standardowo proszę sprawdzić KP i zapoznać się z ewentualnymi zmianami. Jeżeli macie jakieś wątpliwości, zapraszam na gg (numer w profilu), jeżeli akceptujecie KP, możecie zacząć grać.

    I teraz komentarz. Kastyl, świetna, zajmująca historia. Naprawdę brawo. Jeśli były jakieś błędy, to nie zwracałem na nie uwagi będąc zajętym czytaniem historii Twojej postaci.

    Azrael. Jesteś przyjęty, więc się nie martw, ale pamiętaj, że tutaj sporo zależy od jakości Twoich postów. Niestety w Twojej historii najbardziej w oczy rzuciły mi się błędy ("cherb", chaft"). Tak samo ortograficzne jak i interpunkcyjne. Mam nadzieje, że w przyszłości będzie lepiej.

    No to ostatecznie, jak pasują wam wasze KP, to zacznijcie grać. Jeśli macie jakieś wątpliwości, zagadajcie na gg.

    Matiddd - 2010-02-21, 22:07

    Imię: Ethiel Inglorion
    Płeć: Mężczyzna
    Rasa: Elf
    Wiek: 54 lata
    Nierozdane punkty doświadczenia: 0






    Historia postaci:

    Archiwa Szkoły Magii i Kapłaństwa w Todorii, 5 lat wcześniej




    W kominku wesoło trzaskał ogień, oświetlając mały, obskurny pokoik. Profesor siedział wygodnie na fotelu, obserwując, jak ogień trawi kolejne akta uczniów szkoły. Na jego kolanach leniwie rozciągał się stary kocur, wygrzewający się przy ogniu. Obok fotela stał zniszczony, spróchniały już stoliczek zawalony stosem dokumentów szkolnych. Archiwum szkolne było już przepełnione, dlatego dyrekcja nakazała spalić najstarsze świadectwa studentów. Zadanie to zostało przydzielone Edelberdowi, wykładowcy magii elementarnej ognia. Staruszek wykonywał więc swoje obowiązki, pijąc herbatkę, głaszcząc swojego pupila i obserwując, jak krople deszczu uderzają o okno. Polecenie dyrektora zdecydowanie odpowiadało profesorowi - w całej szkole, w tym w pokojach nauczycieli panował straszny przeciąg, który nie działał dobrze na jego chory kręgosłup. Czasem sięgnął po nowy zbiór papierów, by dorzucić do ognia. Ogień zaczął powoli gasnąć, więc Edelberd chwycił następną porcję dokumentów. Miał już zamiar cisnąć w kominek, gdy jego uwagę przykuło nazwisko wypisane na rozpadającej się papierowej teczce - Ethiel Inglorion. Profesorowi cierpiącemu na zaawansowaną sklerozę to nazwisko było dobrze znane, nie był jednak pewien, skąd. Zrzucił więc kocura z kolan, który dobrowolnie nie miał zamiaru zejść ze swojego legowiska i zaintrygowany sięgnął po swoje okulary. Otworzył gruby zbiór i zaczął zachłannie czytać, starając sobie przypomnieć coś o tym uczniu.


    LIST 1



    Do dyrektora Szkoły Magii i Kapłaństwa,


    zwracam się z prośbą o ponowne rozpatrzenie podania mojego syna, Ethiela Ingloriona o przyjęcie do Pańskiej placówki. Zdaję sobie sprawę z młodego wieku mojego syna (jak na elfickie standardy) oraz wymagań, jakie są stawiane nowym studentom, lecz jestem przekonany, że mój syn podoła nauce. Wykazywał już zdolności magiczne podczas zabawy, które nie pojawiały się u żadnego innego z moich dzieci. Jestem przekonany, że w nim drzemie potencjał. Przy rozpatrywaniu tego podania proszę mieć na względzie to, że profesor Edelberd jest moim krewnym i jednocześnie krewnym Ethiela. Zgodził się już na przypilnowanie postępów mojego syna w nauce. Jestem gotowy także pokryć wszystkie koszta utrzymania mojego syna i wpłacić dodatkową sumę na renowację szkoły.

    Nataniel Inglorion


    Świadectwo zdobycia stopnia Ucznia




    Uczeń Ethiel Inglorion , student szkoły Magii i Kapłaństwa w Todorii zdał egzamin pozwalający mu kontynuować naukę w szkole. Poniżej znajdują się zapisane oceny ucznia z poszczególnych przedmiotów:

    Religia (Angrogh) - dobry
    Etyka - dostateczny
    Wiedza elementarna - dostateczny

    Posługiwanie się magią - dobry
    Magia Elementarna - dobry
    Magia Psychiczna - dopuszczający
    Magia Iluzji - dostateczny
    Magia Energii - b. dobry
    Magia Bitewna - brak przedmiotu
    Alchemia, przygotowanie komponentów - dobry


    Dod. uwagi: Uczeń zdał z wyróżnieniem test praktyczny przedmiotu Magia Energii. Nie ma problemów z dyscypliną ucznia. Wykryto nieznaną chorobę. Sugerowana wizyta u cyrulika.


    LIST 2


    Drogi Edwardzie,


    Chcę zwrócić ci uwagę na pewnego mojego ucznia - Ethiela Ingloriona. Chłopak ten jest utalentowany w posługiwaniu się Magii Energii. Profesor Rutherford przekazał mi ostatnio jego oceny ze sprawdzianów. Wiem, że nie praktykujemy tego w naszej szkole, ale radziłabym przenieść go natychmiast na konkretny wydział i skończyć naukę podstawową. On ma talent, czuję to! Nie będzie dla niego problemem zdanie wszystkich testów po kolei. Przynajmniej nie przy Magii Energii. Ale sądzę, że stara Adela da się przekonać, by go przepuściła z magii Elementarnej. Nierzadko zdarza się, by ktoś w takim wieku zdaje wszystkie testy bez poprawek! Dlatego proszę cię, zwołaj komisję egzaminacyjną. Wiesz dobrze, że nigdy nie proszę cię o przepuszczenie ucznia, jeśli nie mam ku temu wystarczających powodów.

    I na litość boską, powiedz coś Edelberthowi! Wiem, nie jest to moja sprawa, jak on wychowuje swojego podopiecznego, ale w moim mniemaniu za ostro go traktuje. To tylko dziecko! Rozumiem, że on i ojciec Ethiela przywiązuję wielką wagę do dyscypliny, ale chłopakowi przyda się trochę luzu. Ufam, że porozmawiasz z nim na ten temat.

    Daglis Inedet


    *************



    Nagle w pomieszczeniu zrobiło się ciemno. Profesor wrzucił więc przeczytane już kartki i rozpalił je, pstrykając w powietrzu palcami. Tak, teraz sobie zaczął przypominać. " Twój Ojciec pokładał w tobie wielkie nadzieje, Ethielu. Byłeś jedynym jego dzieckiem ze zdolnościami magicznymi, nieważne czy dużymi. Gdyby mnie on tak nie napierał na przygarnięcie cię, może byłoby dla nas wszystkich lepiej...." zamyślił się Edelberth, oddając się wspomnieniom.




    GABINET MAGII ENERGII, 21 LAT TEMU



    Sala jak zwykle była przepełniona studentami. Ci, czasem nie mogąc znaleźć wolnych krzeseł, siadali na pustych regałach czy szafkach pełnych komponentów, wyciągów i innych magicznych przyrządów. W środku sali stał wysoki, siwy nauczyciel otoczony z każdej strony słuchaczami. Trzymając fajkę w ustach chodził zataczając kręgi i wywołując kolejne nazwiska ze swojej listy. Zawołani uczniowie przestraszeni występowali przed tłum i czekali na zadanie. Nauczyciel był wymagający i srogo karał brak umiejętności, nic więc dziwnego, że nikt nie był skory do wyjścia na środek. Wykładowca doskonale o tym wiedział i sprawiało mu dziką satysfakcję, gdy ktoś nie wykonał jego polecenia. Kolejne "ofiary" wychodziły na środek i wracały do tłumu z zadaną pracą "w nagrodę". Po odpytaniu kilkunastu uczniów, wykładowca rzucił swoim notesem o biurku i zaczął krzyczeć na uczniów:
    - Jak chcecie zdać na następny rok, jeżeli nie znacie podstawowych zaklęć! Wymagam od was jedynie wiedzy elementarnej, a wy co? Przychodzicie na zajęcia nieprzygotowani! Może gdy zaczniemy usuwać was za słabe wyniki ze szkoły, to wtedy będziecie się uczyć! No, Elizabeth, co powiesz na to? Dlaczego nie umiesz tak prostego zaklęcia jak błyskawica i to z odległości czterech metrów? -

    - Panie profesorze, przepraszam, nie miałam czasu się przygotować, muszę pomagać mojej matce przy gospodarstwie i.... -

    - Może więc powinnaś zostać gosposią, a nie czarodziejką! - przerwał jej wykładowca. Dziewczyna spuściła głowę i zarumieniła się. Po policzku spłynęła jej pojedyncza łezka.

    - Siadaj do ławki. Ethiel Inglorion! - zawołał głośno nauczyciel, rozglądając się po tłumie.

    - Tak, panie profesorze Rutherford? - odezwał się cicho jeden z uczniów, przeciskając się przez tłum żaków. Stanął dokładnie przed belfrem, oczekując na polecenie. Widać było, że jest lekko zestresowany. Poprawił lekko kołnierzyk koszuli i wpatrywał się w sęk na drewnianej podłodze, trzymając ręce z tyłu. Nauczyciel sięgnął po drewniany ciężarek z biurka i ustawił na stoliku, 2 metry przed uczniem

    - Pamiętasz, jak na ostatniej lekcji poprosiłem cię byś nauczył się używać fali? Chciałbym, byś teraz zademonstrował swoim kolegom, jak się naprawdę czaruje - nagle zmienił ton. Mówił teraz zdecydowanie spokojniej, bez złości. - Zrzuć proszę ten ciężarek z mojego biurka - po czym odsunął się i zaczął obserwować ucznia. Młody elf wziął głęboki oddech, wyciągnął ze swojej kieszeni jakiś komponent i skupił się na zadaniu. Nie mógł widzieć, że do sali wszedł jego wuj. Ścisnął maleńki przedmiot w dłoni, po czym zaczął wykonywać skomplikowane gestykulacje, wypowiadając jednocześnie zaklęcie. Całość trwała 6 sekund. Przy rzuceniu od Ethiela rozeszła się fala energii, głównie jednak była skoncentrowana w ciężarek. Ten wywrócił się i przeleciał metr, upadając przed profesorem. Ten zaczął klaskać w ręce, podchodząc do ucznia.

    - Bardzo dobrze, Ethielu! Dokładnie o to mi chodziło! Widzicie, wasz kolega opanował zaklęcie, którego od was nawet nie wyma... -

    - Wcale go nie opanował, Panie Rutherford. - odezwał się nagle głos z tyłu. Przez tłum zaczął się przeciskać profesor Edelberth, wuj młodego ucznia. Starszy elf stanął obok swojego podopiecznego i oparł się na lasce. - Wiesz dobrze, że zwalenie kilogramowego ciężarka nie można nazwać czarem fali. Od naszych adeptów wymagamy zwalenie co najmniej przedmiotu wagi człowieka - mówił spokojnym tonem, wpatrując się w nauczyciela. Ethiel uważnie go obserwował, nie powiedział jednak ani słowa.

    - Na dzisiaj kończymy lekcje. Kto za tydzień nie będzie umiał użyć pomniejszej błyskawicy, niech nie liczy, że będzie mógł się tu dalej uczyć. Ty Ethielu zostań - powiedział stanowczo profesor Rutherford. Uczniowie w pośpiechu zaczęli opuszczać salę. Gdy już w pomieszczeniu została tylko trójka, profesor zaczął:

    - Wiesz dobrze, Edelberdzie, że w materiale nie ma fali. Już nauczenie się samej formuły, nie mówiąc już o wywołaniu jakiegokolwiek efektu powinno być nagrodzone. - mówił.

    - Czemu więc wymagasz od niego nauczenia się tego czaru? Zresztą, skoro już miał się nauczyć, to niech zrobi to porządnie - odparł elf. - O ile się nie mylę, wymagane jest, by siła fali powaliła dorosłego człowieka lub elfa. Spróbujmy więc, Ethielu, spróbuj mnie chociaż zmusić do cofnięcia się o krok. - zaproponował, stając przed swoim podopiecznym.

    - On jest zmęczony, powinniśmy dać mu odpocząć, a nie zmuszać go do takiego wysiłku - protestował wykładowca. - To nie jest dobry pomysł. -

    - Prawdziwy mag mógłby mnie odrzucić tym czarem na koniec tej sali. Nie uczmy naszych studentów karczemnych sztuczek, tylko prawdziwej magii. Czekam Ethielu. - powiedział i ze spokojem wpatrywał się w chłopaka.

    Młody uczeń wyjął kolejny komponent i wziął głęboki oddech. Wuj jak zwykle chce wystawić go na próbę i ośmieszyć. Ale nie uda mu się to tym razem. Ethiel z tym przekonaniem wymówił głośno formułę zaklęcia, wykonał gestykulację i rzucił czar wykorzystując całą energię, jaką mógł. W sali było słychać świst powietrza. Elf oparł się o biurku, mocno dysząc. Po chwili dopiero podniósł głowę, by zobaczyć, co udało mu się zrobić. Jego wuj stał dokładne w tym samym miejscu, w jakim był wcześniej. Jedyne widoczne na nim efekty działania czaru to rozwiane włosy. Starzec tylko uśmiechnął się i powiedział:
    - Jak masz zamiar powalić przeciwnika tym czarem, skoro staruszka opierającego się na lasce nie udało się ci przesunąć nawet na krok? Idź dalej na zajęcia, jesteś wolny - po czym obserwował, jak jego bratanek zły opuszcza salę.

    - Nie powinieneś był tego robić, Edelberdzie. W ten sposób zniechęcisz go do magii. - stwierdził profesor Rutherford, przynosząc dla swojego gościa krzesło.

    - Na pewno tak się nie stanie. Pilnuje go, czy ćwiczy wystarczająco długo. Wierzę, że to kwestia czasu, aż w pełni opanuje to zaklęcie. - odparł staruszek, siadając na przeciwko swojego rozmówcy. Do sali wpadł stary, tłusty kocur. Z gracją godną każdego dachowca ruszył ku swojemu panu, miaucząc, by ten go wziął na kolana. Gdy już się usadowił w ciepłym miejscu, oddał się błogiej drzemce pozwalając, by jego właściciel go głaskał po grzbiecie. Rutherford obserwował kocura. Edelberd miał już tego liniejącego sierściucha, gdy on zaczynał uczyć. A to było dobre 20 lat temu. Nauczyciela z zamyślenia wyrwało spojrzenie elfa, który wpatrywał się w jego oczy. Profesor aż się poczuł nieswojo i poprawił swoje ubranie. Wtedy gość odchrząknął i powiedział:

    - Znam dobrze swojego bratanka. Może i ma talent, ale nie ma zacięcia i jest uparty. Dlatego tak go podpuszczam. Wtedy stara się za wszelką cenę udowodnić, że potrafi to, co jest od niego wymagane. Teraz rozumiesz? Nie przejmuj się jego złością, obaj przecież chcemy dla niego jak najlepiej. Ucz go dalej fali. Chciałbym, by jeszcze do końca tego roku był w stanie chociaż mnie odrzucić do tyłu. A kot ma 34 lata. - powiedział elf, po czym wziął pupila na ręce i bardzo powoli wyszedł z sali, zostawiając Rutherforda w zamyśleniu.



    CHATKA CYRULIKA, 19 LAT TEMU


    - Badanie skończone, możesz już się ubierać - powiedział cyrulik, odchodząc od rozebranego Ethiela. Byli w małym pomieszczeniu, urządzonym w sposób dość...ekscentryczny. Każda deska podłogi była wykonana z innego gatunku drzewa. Każda też miała wyrzeźbiony duży napis informujący o pochodzeniu drewna. Do sufitu były przyczepione różne linki, na których były zawieszone najróżniejsze rzeczy - najwięcej było warzyw i owoców, a szczególnie czosnku. W kącie, pod brudnym oknem stał stolik, na którym leżały zasuszone zioła różnego gatunku. Po drugiej stronie, obok drzwi wykonanych z kory dębu był wbudowany kominek, a w środku gar stojący na ogniu. Całość przypominała raczej domek wiedźmy niż gabinet lekarski, a cyrulik w spiczastej czapce i z długą, siwą brodą wyglądał bardziej na wioskowego znachora i dziwaka niż na dyplomowanego medyka. Mimo to był jedyną znającą się na leczeniu osobą w promieniu 60 kilometrów, a po za tym jego metody leczenia i profilaktyki nie raz uratowały komuś życie. Nic więc dziwnego, że kapłani, zamiast kazać spalić go na stosie woleli sami się u niego leczyć, darując mu zabobonne rytuały i przekonania. Co ciekawsze, obok chatki osadzonej na drewnianych palach wbitych w ziemię stał normalny, kamienny dom cyrulika, a on sam wychodząc do wioski nigdy nie miał spiczastego kapelusza ani długiej do piersi brody. Czemu do cholery przyjmował on swoich gości w takim stroju, nikt nie miał pojęcia.

    - Gdy będziesz wychodził, stań pierw na desce dębu, potem jesionu, przeskocz na klon i dotknij buku, potem wejdź na cis. Pod żadnym pozorem nie stawaj na desce kasztanowca i osiki! - krzyczał cyrulik, mimo, że doskonale było go słychać. Sam w drodze do drzwi wykonał skomplikowany i jakże efektowny taniec, skacząc po różnych dechach. Przed domkiem czekał na niego stary Edelberd przechadzający się wokół chatki i wąchający klomby ziół. Cyrulik podszedł do niego i zaprosił na ławeczkę przed chatką. Gdy obaj usiedli, elf się spytał:

    - Czy Ethiel nas nie usłyszy? -

    - Nie ma takiej szansy. Kazałem mu pójść taką drogą, którą nawet nie przeszłaby kozica górska. Minie parę minut, zanim się wygrzebie. - odparł znachor. - Do rzeczy. Oprócz uciekającego lewego oka, ziemistej cery, opuchłego dużego palca u prawej nogi i niedoboru witaminy D z pańskim podopiecznym jest wszystko w porządku. Nie licząc nieznanego choróbska, którego nijak nie mogę rozszyfrować. Przeszukałem całe góry pergaminu i nie znalazłem żadnego opisu choroby, której objawy by się zgadzały. Może być pan dumny. Ethiel jest pierwszym przypadkiem, gdzie nie mogłem zdiagnozować choroby znając wszystkie objawy. A to jest sztuka. Wedle moich skromnych rachunków, Ethiel może dożyć co najwyżej 100 lat. Ale proszę się nie martwić. Kiedyś leczyłem krowę, która miała głowę tam, gdzie powinna mieć odbyt. Do było dopiero utrudnienie! No, ale nie będę już zabierał pańskiego czasu, widzę, że pański podopieczny wychodzi. Muszę się zbierać. Do widzenia i życzę miłego dnia! - powiedział cyrulik, po czym uśmiechnął się odsłaniając śnieżnobiałe zęby i poszedł do swojego domu, machając, z uśmiechem na ustach oczywiście, swoją czapką. Stary mag odwzajemnił uśmiech i pomachał na do widzenia znachorowi, lecz gdy ten tylko się odwrócił, wziął do ręki trochę piasku, ścisnął i obserwował, jak znachor z krzykiem wznosi się na parę metrów do góry i upada za domkiem. Po chwili z chatki wyszedł Ethiel.

    - Gdzie jest znachor? - spytał, nie widząc swojego lekarza.

    - Źle się czuł, poszedł do swojego domu. Chodź, powiedział, że nic ci nie jest - odparł stary elf, po czym oboje poszli polną drogą ku szkole.




    PARK PRZED SZKOŁĄ, 18 LAT TEMU


    Edelberd siedział na ławeczce ukryty pod czarem niewidzialności. Obok siedzieli Ethiel i Natariel*, jego sympatia. Młody elf był pochłonięty właśnie opowiadaniem dziewczynie pewnej historii.

    - ...no i gdy on się na mnie rzucił, to ja szybko dmuchnąłem mu piaskiem w oczy, i gdy był oślepiony, wyczarowałem błyskawicę, którą podpaliłem mu buty. Uciekał do rzeki, aż się kurzyło! -

    - To już na pewno zmyśliłeś, nie przesadzaj!

    - Nic nie zmyśliłem, prawdę mówię! A jak jego kolega chciał mu pomóc ugasić buty, to jemu z pomocą kuglarstwa zawiązałem sznurówki i wpadł twarzą prosto w błoto!

    - Naprawdę? Nie boisz się, że cię dopadną? - pytała Natariel, której najwidoczniej zaimponowała historia Ethiela.

    - A niech tylko spróbują! Teraz umiem zdecydowanie więcej, nie odważą się! - stwierdził z dumą chłopak. Edelberd uśmiechnął się patrząc, jak młoda elfka wpatruje się w jego bratanka. Edelberd obserwował ich spotkania od początku. Lubił mieć pod kontrolą Ethiela i często za nim chodził ukryty pod czarem, czasem jako niewidzialny, a czasem jako kot.

    - Gdzie pójdziesz po szkole? - spytała się Natariel, zbliżając się lekko do Ethiela. Ten, widząc to, lekko się zarumienił i zmieszał, lecz starał się, by nie było to widoczne. Nie zdawał sobie sprawy, jak źle mu to wyszło. Elfka uśmiechnęła się.

    - Jeszcze nie wiem, ale pewnie pojadę zwiedzić parę miast. A ty wiesz, co będziesz robić? -

    - Nie mam jeszcze planów, w ogóle się nie zastanawiałam. -

    - No to pojedź ze mną, będzie fajnie! -

    - Jesteś pewien, że mogłabym? - spytała nieśmiało Natariel. Spojrzała się prosto w oczy Ethielowi. Ten natychmiast przestał się uśmiechać i odpowiedział niepewnie:

    - No, jeśli tylko chcesz....bardzo bym się z tego cieszył... - po czym przybliżył się do dziewczyny.

    W tym momencie Edelberd stwierdził, że zostawi Ethiela i Natariel sam na sam. Był to pierwszy raz, gdy stary elf przestał śledzić poczynania swojego bratanka.




    POKÓJ ETHIELA, 11 LAT TEMU




    - Jak mogłeś mi to zrobić! - krzyczał wściekły Ethiel na swojego wuja. - Przez tyle lat oszukiwałeś mnie, mówiłeś, że nic mi nie jest! To dlatego chodziliśmy tak często do tego cyrulika! - krzyczał. W wściekłości zrzucał różne przedmioty z biurka, miotał się po pokoju, rzucał się na łóżko.

    - Uspokój się, twoja złość nic ci nie pomoże. Przyjmij to jak na mężczyznę przystało. - powiedział chłodnym tonem Edelberd. Próbował zachować spokój, jednak tak naprawdę nim również targały emocje.

    - Jak mam to przyjąć? Tyle lat swojego życia zmarnowałem w tej szkole, na co mi to? Nawet nie wiecie kiedy umrę, czy ten dzień nadejdzie za 100 lat, za 10, czy może jutro! Łatwo ci mówić, by być spokojnym, gdy masz pewność, że nazajutrz wstaniesz ze swojego łóżka! - krzyczał dalej Ethiel. Ich rozmowę było słychać w całej szkole. Za drzwiami nasłuchiwała Natariel, zszokowana tą wiadomością. Chciała tam wejść i pocieszyć swojego przyjaciela.

    - Nikt nie powiedział, że umrzesz. Może to się da wyleczyć. Musisz ufać Angroghowi. On na pewno cię nie opuści - odpowiedział wuj, siadając koło swojego bratanka.

    - Nie wierzę w Angrogha. Jest bogiem głupców i tchórzy. Nie wierzę w niego! -

    - Opamiętaj się w porę, Ethielu, zanim będzie za późno! -

    - Nie wierzę w niego! Nienawidzę go! Nie wierzę! -

    Edelberd patrzył z trwogą na swojego bratanka. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Na naukę Ethiela poświęcił 10 lat. Pilnował go na każdym kroku, dbał o jego naukę, sprawdzał, z kim się zadaje, był po prostu pewien, że zna go na wylot. Teraz jego podopieczny zrobił coś, czego elf nawet sobie nie wyobrażał - zaparł się Angrogha. Edelberd nie wiedział, co o tym myśleć. Przede wszystkim bał się o swojego podopiecznego - co on zrobi, gdy Angrogh go opuści? Nie będąc pewny, co ma zrobić, elf postanowił zostawić Ethiela samego. Może gdy ochłonie, będzie można z nim porozmawiać i pomóc mu naprawić ten błąd. Starzec więc bez słowa wstał z łóżka, wziął swoją laskę i wyszedł z pokoju, zostawiając w spokoju młodzieńca. Po chwili do pokoju weszła Natariel. Gdy zobaczyła zrezygnowanego elfa, zachciało jej się płakać. Usiadła więc obok niego i przytuliła się, mając nadzieję, że go pocieszy.

    - Jak on mógł mi to zrobić..... - powiedział już spokojnie Ethiel, ocierając łzy. - Był wobec mnie od początku nieuczciwy...Wiem, że mnie kontrolował na każdym kroku. Nie wierzył we mnie. Nigdy moje sukcesy go nie zadowalały. Nie chcę go znać - stanowczym tonem oświadczył elf. Natariel słuchała go z niepokojem. Ethiel mówił dalej, z widocznymi coraz bardziej zdecydowaniem i spokojem.

    - Nie pozwolę, by tak się stało, jak oni mówią. Nie pozwolę na to. Znajdę sposób na przeżycie. Nie wiem jeszcze gdzie i jak go szukać, ale jestem pewien, że mi się to uda. - mówił.

    - Pomogę ci w tym, Ethielu, nie martw się. Przejdziemy przez to razem - odparła Natariel. Oboje przytulili się do siebie i wpatrywali się w gasnący ogień kominka.



    *************



    Po poliku Edelberda spłynęła łza. Teraz już dobrze pamiętał tamte wydarzenia, a szczególnie następstwa. Przypomniało mu się, jak prosił, by jeden z profesorów zablokował jego pamięć z tamtego okresu. Odnalezienie jednak teczki Ethiela przypomniało staremu profesorowi o wszystkich smutnych wydarzeniach. Wrzucił cały zbiór z wyjątkiem jednego listu do kominka i ponownie oddał się bolesnym wspomnieniom...


    GABINET DYREKTORA, 7 LAT TEMU


    - Ethielu Inglorionie, zostałeś oskarżony o kradzież zakazanych ksiąg ze szkolnej biblioteki. Dobrze wiesz, że za ten uczynek grozi wyrzucenie ze szkoły. Znaleziono w twoim pokoju ukradzione przedmioty. Daj mi choć jeden powód, by cię nie wyrzucić. Tamtej nocy widziano dwie osoby w bibliotece. Przyznaj się - kto ci pomógł je ukraść? - powiedział groźnym tonem dyrektor szkoły. On, Ethiel i paru profesorów, wraz z Edelberdem znajdowali się w jego gabinecie. Pomieszczenie było wysokie i bogato zdobione. Strop był podtrzymywany przez cztery smukłe kolumny , które równomiernie wbudowane tworzyły kwadrat w środku pomieszczenia. Na każdej z nich zawieszony był świecznik, na których paliły się po trzy świece. Nie było okien, a światło do środka wpadało jedynie przez dziurę w suficie, idealnie oświetlając biurko dyrektora. Środek podłogi był obniżony i schodziło się tam schodkami. Na ścianach znajdowały się nierównomiernie porozwieszane portrety wszystkich dyrektorów. Profesorowie siedzieli po trzech przy każdej ścianie, nie licząc tej, w której znajdowały się drzwi. Ethiel miał wrażenie, że jest osaczony, więc co chwila ozglądał się z niepokojem na kamienne twarze belfrów. Dyrektor, siedzący w centrum przed dębowym biurkiem wpatrywał się dokładnie w chłopaka, którego miał zaraz wyrzucić. Bardzo nie lubił takich sytuacji. Rzadko wychodził ze swojego gabinetu i nie znał dobrze uczniów, ciężko mu było więc sprawiedliwie ich oceniać. Przekonał się już, jak grono pedagogiczne potrafi być subiektywne. Zdawał sobie jednak sprawę, że musi wypełnić ten obowiązek, więc złożył ręce i czekał na tłumaczenie ucznia.

    - Nikt mi nie pomaga, sam to zrobiłem - odparł Ethiel. Akurat, bez pomocy Natariel nie miałby szans zdobyć ksiąg. Całe szczęście, że etyka zawodowa zabrania nauczycielom grzebania w jego wspomnieniach. Nie chciał zdradzić przyjaciółki. Już przed spotkaniem zdecydowali, że cokolwiek się stanie, elfka ma dalej się uczyć bez względu na jego odejście. Nie miał zamiaru kręcić i podlizywać się nauczycielom. Zbyt wiele sekretów mają przed uczniami. Bez cienia strachu, śmiało zaczął mówić.

    - Sam się podjąłem wykradnięcia tych ksiąg. Miałem dość waszych absurdalnych reguł. Traktujecie wiedzę magiczną jak waszą własność. Ona jednak powinna być dostępna dla każdego i bez żadnych utrudnień. - na sali słychać było ciche szmery, zaś dyrektor zmarszczył w skupieniu brwi. Ośmielony Ethiel mówił dalej, z coraz większym zaangażowaniem.

    - Nie żałuje też swojego czynu, wręcz przeciwnie, jestem dumny z tego, co zrobiłem. I gdybyście mnie nie znaleźli, gwarantuje, że rozprowadziłbym wiedzę zawartą na tych księgach dalej. Krew mnie zalewa na samą myśl, że tak cenne książki są w posiadaniu takiej bandy ignorantów. Wasza placówka nie nauczyła mnie niczego oprócz paru marnych sztuczek niesłusznie nazywanych czarami i przekonania, że jeśli się czegoś chce, to nie można pozwolić, by inny cię ograniczali. Nie boję się usunięcia. Nie po tym, czego się dowiedziałem. Doskonale wiem, że zostałem już spisany na straty. O nic was nie proszę, oprócz streszczenia się z orzeczeniem oczywistego, i jednocześnie absurdalnego wyroku. Bo nie jest normalnym, że w szkole każe się ucznia za żądzę wiedzy. To wszystko, co miałem do powiedzenia. - powiedział i z dumą rozejrzał się po oburzonym gronie nauczycieli. Dyrektor patrzył zamyślony w jakiś nieokreślony punkt w powietrzu, myśląc o słowach chłopaka. Sam pamiętał, jak był młodym buntownikiem. Jednak jak zwykle durne procedury uniemożliwiają mu zrobienie tego, co jest słuszne. A profesorowie domagali się ostrej reakcji, zdecydowania i braku litości. Spokojnym tonem zaczął więc mówić, kierując swój wzrok ku Ethielowi:

    - Szkoła nie ogranicza ci dostępu do wiedzy. Jednak twój zbyt...wybuchowy temperament doprowadził cię do złych decyzji. Zdaje sobie sprawę, że zależy ci na wyleczeniu swojej choroby, czy zdobyciu nieśmiertelności. Szanuję to i doceniam twoje starania, jednak nie mówimy o czytaniu poradnika, jak sadzić lecznicze ziółka czy jak wyczarować dynię na sto sposobów, lecz o studiowaniu księgi nekromancji i czarnej magii. Już sam fakt kradzieży to wystarczający powód, by wydalić Ciebie ze szkoły, lecz zawartość księgi.... to za dużo jak na adepta, chłopcze. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, do czego mogło cię to zaprowadzić, gdybyśmy w porę nie odebrali tej księgi. Masz wielkie szczęście, bo kto raz wpadnie w sidła mrocznego boga, ten nie ma szans na ratunek... Otwarte są dla ciebie wszystkie księgi Angrogha, Denagogha czy Girath. Czemu nie szukasz mocy tam, gdzie ona jest najsilniejsza? -

    - Bo nie wierzę w tą kocią wiarę. Angrogh jest dla głupców i słabych. Teraz wiem, jego kult zasłania prawdę, nie daje wolności. Opiera się na wątpliwych zasadach moralnych, które tylko ograniczają człowieka. Prawdziwa wiedza nie kryje się za ołtarzem Angrogha. Ona przerasta wszystkich jego wyznawców. Dlatego się boicie, kryjecie te księgi, modlicie się do swojego marnego boga, a on jest tylko marnym pyłem wobec prawdziwej siły, jaka drzemie w wiedzy. - odparł z przekonaniem Ethiel. Choć profesorowie mówili szeptem, dokładnie słyszał ich zarzuty. Heretyk! Bluźnierca! Szalony! Bałwochwalca! Ale oni wszyscy są ciemni. Oszukują siebie nawzajem. Są pewni swojej niezależności, ale są marionetkami. Wiara odbiera im swobodę myślenia.

    - Opanuj się synu, nim Jego rozgniewasz na dobre. Boga łatwo jest obrazić, przeprosić jest ciężko - powiedział z typowym dla siebie spokojem dyrektor. - To wszystko, co masz do powiedzenia? W porządku. Darujmy sobie te głupie narady. Wyrok jest oczywisty. Zostajesz na zawsze wykluczony z grona uczniów tej szkoły. Nie masz prawa powrotu. Odbieram ci wszystkie dyplomy i tytuły magiczne, jakie do tej pory zdobyłeś. Od dziś w gronie magów nic nie znaczysz. Smuci nas ten fakt, ale dla nas jesteś skończony. Żałuję też, że nie można odebrać ci zdobytej wiedzy. Jestem pewien, że wykorzystasz ją w złym celu. - powiedział dyrektor. Przykre, ale mimo swojej opinii musiał to zrobić. Chłopak pogwałcił główne zasady jego szkoły. Mimo sympatii do wyszczekanego elfa musi go wydalić.

    - Masz prawo wziąć swoje rzeczy. Zabrania ci się spotkać już z jakimkolwiek studentem. Nie chcę, byś kogoś jeszcze wciągnął w to szaleństwo. Odprowadzi cię twój wuj. Sprawa jest już oficjalnie zamknięta, wynik ostateczny. Dziękuje wszystkim za przybycie. A teraz proszę, opuśćcie gabinet i pozwólcie mi zostać samemu. - powiedział dyrektor. Ethiel tu mógłby mu zawtórować. Bał się, że Natariel zrezygnuje z nauki. Co prawda przed chwilą zbeształ instytucję szkoły i sposób nauczania, ale wiedział, jaki los spotyka takich jak on. Wolał jej ulżyć i pozwolić się ustatkować. Sala zaczęła się wyludniać. Ethiel wyszedł wraz ze swym wujem, obaj udali się prosto do pokoju byłego ucznia. Tam wszystko już było spakowane. Oboje się do siebie nie odzywali. Jedynie przy wyjściu ze szkoły Edelberd zaczął rozmowę:

    - Przykro mi, że tak się to kończy. Próbowałem do tego nie dopuścić. -

    - Nie mam ci nic do powiedzenia. Nie zmieniłem swojego zdania przez ostatnie cztery lata, gdy to się wszystko zaczęło. Teraz wiem, że to wszystko ujawniło całą obłudę tej szkoły. Proszę cię jednak, abyś zrobił dla mnie jedną rzecz. Wręcz ten list Natariel. Wiedziałem, że zabronią mi się z nią spotkać. - powiedział Ethiel, trzymając w ręku naszyjnik, która dała mu elfka.

    - Wiesz, że ojciec zabronił ci wracać do domu. Przesłał ci jednak pieniądze. Wręczam więc ci je, obyś dobrze je wykorzystał. - powiedział stary profesor, wręczając Ethielowi pokaźny mieszek pieniędzy. - Co planujesz zrobić? Pod groźbą śmierci nie możesz tu zostać ani osiedlić się w pobliżu. Gdzie pójdziesz? -

    - Jak najdalej od tego miejsca. Znajdę swój cel, nawet jeśli cały świat się sprzeniewierzy przeciw mnie. -

    - Wierzysz w Beliara? - spytał starzec

    - W nic, po tym, co tu doświadczyłem, nie wierzę - powiedział elf, po czym wsiadł na konia kupionego za ojcowskie pieniądze i ruszył w świat, nie oglądając się za siebie. Stary elf zaś stał przy drzwiach szkoły, obserwując Ethiela, aż ten nie znikł całkowicie we mgle.




    *************



    Edelberd zaczął łkać. Krople łez spadały na pergamin, rozmywając atrament. W ręku trzymał list Ethiela do Natariel. Owszem, wręczył wiadomość wedle prośby swojego bratanka, przedtem jednak skopiował list i włożył do jego dokumentów. Rozpieczętował kopertę i wyciągnął schowany w środku kawałek pergaminu.



    LIST 3



    Droga Natariel,


    piszę ten list, bo już wiem, że zabronią mi się z Tobą spotkać. Chciałem, żebyś wiedziała, że mi na Tobie zależy. Pamiętasz, jak w parku obiecaliśmy sobie, że wyruszymy kiedyś razem w daleką podróż? Teraz zrozumiałem, że sam tego nie chcę. Proszę Cię, nie zważaj na mnie i skończ szkołę. Obiecuje, że cię znajdę i poznamy odpowiedź na nasze pytanie. Musisz zostać w szkole. Dyrektor i profesorowie nie wiedzą o Tobie, pewnie nawet nie podejrzewają. Pamiętaj, że gdy już opuścisz to miejsce, zostawiaj ślad w każdym mieście, do jakiego dotrzesz, abym mógł cię odnaleźć.

    Ethiel Inglorion



    *************



    Za oknem przestało padać. Ogień w komuniku znowu powoli gasł. Edelberd ściskał list w ręku, patrząc się w ogień. Z zamyślenia wyrwał go jego kot, który widząc stan swojego pana ciągnął go za nogawkę. Stary mag wstał więc, wrzucił resztę dokumentów w płomienie i patrzył, jak płomienie trawią resztki jego wspomnień.




    *************



    GDZIEŚ W BOLGORII, 2 LATA TEMU




    Dochodziła północ. Ethiel siedział w siodle, prowadząc za sobą dwóch najemników. Ci byli typowymi zakapiorami - ubrani w cuchnące szmaty, brudni i zapuszczeni, nie żądali przynajmniej za wiele pieniędzy i nie byli za bystrzy. A przede wszystkim, nie zadawali niepotrzebnych pytań. Tacy byli dla elfa najbardziej przydatni. Jeździec rozejrzał się w okół - pogoda tej nocy była paskudna. Nad polaną, przez którą przejeżdżali, unosiła się gęsta jak obłok dymu mgła. Słychać było grzmoty i wycie wiatru. Konie były zdenerwowane, zapadały się w błocie. Jakby tego było mało, do celu ich podróży został jeszcze kawałek drogi. Ethiel nie miał zamiaru dłużej czekać. Spiął konia i ruszył, zostawiając na chwilę swych towarzyszy w tyle. Ci również przyspieszyli poganiając swoje zwierzęta. Powoli z mgły wyłaniał się duży, kamienny budynek, górujący nad okolicą. W żyłach podróżnych krew zaczęła szybciej płynąć. Udało im się w końcu dotrzeć. Przed nimi stał dwór bogatego szlachcica, strasznego odludka i kolekcjonera ksiąg. Jego posiadłość była ogromna i dzieliła się na kilka budynków - sam pałac, domy dla służby i straży, spichlerz i - co najważniejsze - biblioteka. Pod budynkami majaczyły blade światła lamp strażników, którzy patrolowali teren. Całość przypominała bardziej ponurą fortecę niż szlachecki dwór. Ale wygląd nie był w stanie odstraszyć elfa. Poznał już dobrze swój cel i doskonale wiedział, jak się dostać. Cała trójka zsiadła z koni, które przywiązane zostały do starego dębu. Ethiel prowadził swoich towarzyszy przez gęste bagno, aby uniknąć wykrycia. Udało im się bez przeszkód wyminąć patrole i dojść pod samą bibliotekę. Była ona największym budynkiem w całym dworze. Zbudowana na planie prostokąta była w całości pokryta płaskorzeźbami ukazującymi sceny z ulubionych powieści szlachcica. Ściany budowli były gęsto obrośnięte zielonym bluszczem, który puścił piękne, białe kwiaty. Elf nie przyszedł tu jednak, by zachwycać się byle badylami. Ostrożnie podkradł się do ściany i pociągnął za gałąź. Wyglądało na to, że bluszcz będzie w stanie utrzymać jego ciężar. Ethiel więc chwycił się mocno i zaczął powoli wspinać ku balkonowi. Gdy już znalazł się u góry, najemnicy, do tej pory kryjący się w krzakach, ruszyli pod ścianę. Elf przywiązał linę do poręczy, drugi koniec zaś rzucił rzezimieszkom. Zaczęli powoli się wspinać. Ethiel rozglądał się nerwowo po okolicy, wypatrując strażników. Na szczęście nikogo w okół oprócz trójki włamywaczy nie było. Najemnicy weszli na balkon. Wtedy jeden z nich wyciągnął wytrych i zaczął grzebać w zamku drewnianych drzwi, drugi zaś wciągnął linę na górę. Elf słyszał tylko ciężki oddech towarzyszy i mechanizm zamka. W końcu usłyszał dziwny łoskot metali i skrzypienie drzwi. Udało się! Cała trójka weszła ostrożnie do środka.


    Przepych sali, w której się znajdowali, zaparł im dech w piersiach. Stali na najwyższym stopniu wysokiej sali, do którego z dołu prowadziły marmurowe schody. Na suficie wisiały kryształowe żyrandole z srebrnymi stelażami. Wszystkie świece były zapalone, choć była już noc i pan dawno spał. Na drugim końcu sali były ogromne drzwi, czy może raczej wrota. Nad nimi wisiały trzy proporce z herbem rodu właściciela. W środku sali, w kamiennym kręgu stały ustawione najzwyczajniejsze meble - stoliczek do kawy, dwie pufy, trzy fotele. W ściany wbudowane były ogromne witraże wykonane z setek elementów. Resztę ogromnej sali wypełniały regały wysokie na 3 metry i uginające się pod ciężarem tomów na nich ustawionych. Pod schodami stały drabiny. W sali nie było żadnego strażnika. Właściciel był przewrażliwiony na punkcie swojej kolekcji i nie dopuszczał, by byle kmieć spojrzał chociaż na jego zbiór. Strażnicy mieli wchodzić tylko w razie pewności, że w środku są złodzieje. Dostęp do biblioteki miał sam właściciel, jego rodzina i sługa, który odpalał świece na żyrandolach. Włamywacze mieli więc dużo czasu, by znaleźć interesujące ich księgi.



    - Szukamy księgi o nazwie "Dzieje Talana. Kronika Stulecia". - powiedział elf do najemników, rozglądając się po sali.

    - Jak ją rozpoznamy? - spytał jeden z rzezimieszków.

    - Na grzbiecie książki powinien być wypisany tytuł. -

    - Tylko żaden z nas nie umie czytać. -

    - Durnie! Idźcie więc i pilnujcie, czy nikt nie nadchodzi - powiedział Ethiel. Nie przewidział że trafi na takich ignorantów. Ta sala jest ogromna i być może nie uda mu się znaleźć tego, czego szuka. Ale nie podda się! Spędził 4 lata na odszukaniu chociażby wzmianki o księdze z zawartą na swoich stronach mocą. Wszystkie poszlaki wskazują, że w tej bibliotece będzie kronika, która go doprowadzi. Ostatni właściciel tego tomu zadbał, by jej nie odnaleziono, lecz wiedza o jego podróżach kryje się właśnie w tym pomieszczeniu. Dzięki niej ruszy śladem tego człowieka i spełni swój cel.

    Przeszukując bibliotekę, natrafił na indeks ksiąg. Właśnie tego potrzebował! Otworzył gruby, ciężki tom i zaczął szukać. Regał 19, pozycja 492....jest! Elf poczuł, jak jego serce szybciej bije. Pobiegł szybko do odpowiedniego regału, i z pomocą najemników wyniósł księgę na najwyższy stopień budynku, tuż przed drzwiami prowadzącymi na balkon. Wyciągnął z kieszeni kałamarz, pióro oraz pergamin i zaczął kartkować gruby tom w poszukiwaniu potrzebnych mu fragmentów.

    Tymczasem na dole jego towarzyszy kradli wszystko, co nie było przymocowane do podłoża. Wszelkie srebrne przedmioty trafiały do ich bezdennych kieszeni. W pewnym momencie jeden z nich zrzucił świecznik srebrny świecznik ze stołu. Za drzwiami było słychać rozmowę strażników i ich kroki. Kierowali się ku sali. "Idioci!" pomyślał Ethiel i przepisywał dalej. Miał mało czasu, a wciąż nie znalazł tego, czego szukał. Do sali wpadło trzech strażników. Widząc włamywaczy, rzucili się ku nim z bronią. Najemnicy w pośpiechu wyciągnęli ukryte miecze i zaczęli walczyć z napastnikami. Jeden z nich zaczął wołać Ethiela:
    - Potrzebujemy pomocy! Pomóż nam! -

    Ethiel nie miał zamiaru przerywać pisania. Niech ci głupi ludzie spełnią swoją rolę jak należy. Wreszcie odnalazł fragment, na którym mu zależało. Szybko zaczął przepisywać. Nagle usłyszał krzyk i odgłos upadającej stali. Gdy spojrzał na dół zobaczył martwego kompana. Drugi cofał się ku schodom, walcząc z dwoma żołnierzami. Trzeci ruszył z drugiej strony ku Ethielowi. Nie było już czasu na przepisywanie, więc elf wyrwał jedną z kart księgi i wepchnął do kieszeni. Ostatni najemnik leżał zakrwawiony i bez broni na ziemi. Jeden z strażników celował do niego mieczem, krzycząc:

    - Poddaj się i rzuć broń, inaczej twój kompan zginie! - mówił, gdy jego towarzysze coraz bardziej zbliżali się do elfa. Ten wypuścił trzymany sztylet, przygotowując się do puszczenia zaklęcia. Gdy tylko strażnicy się zbliżyli, od maga rozeszła się fala energii. Żołnierze spadli ze schodów, zaś elf szybko wyszedł na balkon. Usłyszał za sobą tylko cichy jęk najemnika....

    Elf znajdował się na balkonie. Droga ucieczki była już tylko jedna. Ethiel szybko zrzucił zaczepioną o poręcz linę i ześlizgnął się z niej w dół. Zaraz po tym na balkon wbiegli strażnicy. Widząc uciekającego elfa, jeden z nich zaczął wołać na alarm, zaś pozostałych dwóch schodziło powoli z pomocą liny. Byli jednak obciążeni całą stertą żelastwa i nie mogli być tak szybcy jak zwinny i lekki elf. Mag tymczasem zdążył zniknąć w gęstym lesie. Słyszał za sobą już skowyt psów spuszczonych z łańcuchów i okrzyki straży. Był już jednak za daleko, by go złapali....z mgły wyłoniły się sylwetki koni przywiązanych do drzewa. Uratowany! Szybko wskoczył na siodło swojego wierzchowca, po czym mieczem przeciął linę, którą zwierzę było przywiązane do drzewa. Elf spiął konia i ruszył drogą, zostawiając w tyle pogoń.




    *************




    DROGA DO AKILLI, CZAS OBECNY



    Elf był oddalony już tylko jeden dzień podróży od Akilli. Jego koń był wycieńczony i zraniony przez nieumarłego, który zaatakował podróżnego trzy dni temu. Ethiel prowadził go za uprząż, wiedząc, że zwierzę nie jest już w stanie utrzymać go na sobie. Widząc, jak oczy wierzchowca zachodzą bielmem, postanowił ulżyć mu i skrócić jego cierpienie. Wyprowadził więc go na otwarte pole. Tam koń upadł, mocno dysząc. Elf wyjął więc nóż i szybkim ciosem wbił go w kręgosłup zwierzęcia. Ethiel teraz musiał iść pieszo. Na szczęście był ranek, więc może dotrze do miasta, zanim się ściemni. Rozejrzał się po okolicy. W okół unosiła się gęsta, poranna mgła. Po drugiej stronie drogi był świeżo rozkopany grób, zapewne jego właściciel opuścił go przed świtem. Ziemia wokół była spalona i przesiąknięta krwią. Pobliskie drzewa już dawno obumarły wskutek braku wody. Jedyną roślinnością były jeszcze pojedyncze kępki trawy i mech rosnący na skałach. Ethiel miał zamiar jak najszybciej zostawić ten widok za sobą. Notatki, które udało mu się zrobić dzięki informacją z kroniki wskazywały, że odpowiedzi na swoje pytanie musi szukać Akilli. Z ponurą determinacją ruszył więc w drogę, chcąc zostawić za sobą ponury krajobraz i wspomnienia.

    *Powiązanie historii Ethiela z postacią Natariel jest za zgodą Carla
    EDIT: w ostatnim akapicie zmieniłem podróż do Telding na podróż do Akilli. Zapomniałem, że toć to miasto umarłych :P

    Umiejętności:
      Magia Energii - Uczeń
      Magia Elementarna ognia - Uczeń


    Cechy:
      Czuły słuch, Bystry wzrok
      Uroda


    Atuty:
      Brak


    Postać:

      - Dębowy Kostur, obecnie ciężko wyczuć w nim jakąkolwiek moc, może raczej już służyć tylko jako laska
      - skórzany strój (patrz Ubranie, chroni przed siniakami, lecz wątpliwe, by był w stanie załamać cios mieczem
      - 20 sztuk złota w sakiewce
      - Ubranie: (Wysokie buty, skórzane spodnie, biała koszula, ciemnoniebieski kapok widoczny na rysunku, rękawice z zajęczej skórki, dodatkowo ciemnozielony płaszcz. Złote elementy widoczne na stroju z powodu braku środków zostały wykonane z materiału)


    Ekwipunek:

      - Srebrny naszyjnik Natariel
      - kałamarz, pióro, trochę kartek
      - sakiewka na złoto
      - skórzana sakwa ukryta pod płaszczem
      - pochwa na miecz
      - racje żywnościowe na dwa-trzy dni


    BTW: W podręczniku są pewnie niedociągnięcia. W podręczniku gracza jest napisane, że gracz dostaje 600 expa na start, zaś przykładowa postać ma razem wszystko warte 700 exp :P

    Wspaniałe podanie. Zaraz skończę Twoje KP. Gdy dodam Cię do graczy, sprawdzisz swoje KP i dasz znać czy pasuje. Jak tak, to po prostu zacznij grać.

    Szopen - 2010-02-26, 15:56

    Imię: Samael Styrsson
    Rasa: Człowiek
    Płeć: Męska
    Wiek: 24lata
    Nierozdane punkty doświadczenia: 100EXP

    Historia Postaci:
    Samael przyszedł na świat w sporej osadzie na północy. Jego ojciec, Styr, był szanowanym i możnym człowiekiem. Od pokoleń ich ród zajmował się jubilerstwem. Wielu bogatych ludzi powierzało im wykonanie pierścienia czy broszy. Jednak mimo tego zajęcia wszyscy mężczyźni tak jak inni w okolicy byli wysocy i bitni. Ta ziemia rodziła tylko takich ludzi. Wysokich, barczystych i wojowniczych, byli silni i nieustraszeni. Synowie tych ziem nie cofali się przed wrogiem i nacierali z piana na ustach i bojowym okrzykiem. Najchętniej walczyli toporem lub włócznią. Na polu bitwy siali postrach ale byli też solidnymi rzemieślnikami. Samael przyszedł na świat w noc ukazania się spadającej gwiazdy. Stąd też został ofiarowany przodkom a jego imię wywróżył sam szaman. Jednak w dzieciństwie Simon nie wyróżniał się niczym szczególnym. Odebrał staranne wykształcenie. Umiał czytać, pisać i znal trochę ksiąg. Nauczył się także pisać runy. Rósł a wraz z nim jego siła. Ćwiczył się nie tylko w walce toporem ale i w zawodzie jubilera. Było widać że ważniejsze dla niego jest to pierwsze. Mimo, że był niezłym jubilerem to prawdziwym jego żywiołem była walka. Rodowy topór, poświecony opiekuńczym duchom przodków, przeszedł teraz w jego ręce. W pierwsza walkę wyruszył już w wieku 15 lat, u boku swego ojca. Była to normalna wyprawa rabunkowa. To wtedy zdobył swoje pierwsze doświadczenie bitewne jak i pierwszą bliznę, wokół lewego uda.
    Jego młodość była podzielona między pracę jubilerską a ćwiczenia bitewne. Chociaż to drugie zaprzątało więcej jego czasu to zdobył już reputację solidnego i uczciwego fachowca. Jego życie upływało dość normalnie. Praca, napaści rabunkowe, obrona osady przed najazdami i znów praca. Majątek rodu pomnażał zarówno zarobkami jak i licznymi łupami. Wyrósł wtedy na bitnego i silnego młodziana. Zebrał już sporą kolekcję blizn, które świadczyły o wojennym doświadczeniu i były chlubą dla właściciela. Stał się naprawdę silny. Jednym ciosem swego rodowego topora potrafił rozłupać tarczę i zabić wojownika za nią ukrytego. Nie bez zasługi był tu też topór. Metrowej długości, ważący ok. 7kilo, wykonany z najlepszej stali i pokryty runami był wręcz świętą pamiątką rodzinną.
    Przełom w jego życiu nastąpił gdy skończył 22 lata. Spakował torbę, wziął pieniądze i broń i wyruszył z rodzinnej osady. Nigdy nie powiedział nikomu dlaczego to zrobił. Może chciał nauczyć się czegoś czego tam nie mógł? A może po prostu było mu za ciasno w rodzinnych okolicach? Nie wiadomo. Przyłączył się do wędrownej karawany kupców handlujących skórami, bronią i biżuterią. Pracował tam zarówno jako jubiler jak i jako strażnik. Poznał tam wielu ludzi, wiele charakterów. Kolejny etap życia zaowocował nie tylko większym doświadczeniem ale i kolejnymi bliznami. Podróżował prawie dwa lata z karawaną. Nie zbił tam majątku ale trochę złota zarobił. Gdy odłączył się od karawany postanowił udać się do Akilii. Podróż obfitowała w przygody chociaż większość z nich to karczemne awantury gdzie pijany Simon musiał dąć po mordzie nie mniej pijanym bywalcom karczm. Jego siła bynajmniej mu nie przeszkadzała. Zwykle chodziło o to, że komuś nie podobała się czyjaś gęba. Te mniej liczne przygody to zwykle jakiś nie do końca miły zwierzak na drodze czy grupa bandytów. Zdarzało mu się też uciec przed orkowym patrolem. Jednak ostanie etap podróży był tym najspokojniejszym. W końcu stanął przed bramą miasta z nostalgią wspominając kiedy ostatni raz widział rodzinę czy rodzinna wioskę.

    Umiejętności:
    -Walka bronią i topór(uczeń)
    -Jubilerstwo(uczeń)
    Cechy:
    Chłonny umysł
    Silny

    Atuty:
    Brak

    Postać:
    -Topór(Rodowy, topór z hartowanej stali i pobłogosławiony runami. Na końcu metrowej rękojeści ma zamocowane 9 calowych ostrych ćwieków. 8 w cztery strony trzonka i jedne na jego końcu.)
    -Tarcza(Okrągła, okuta z umbem n środku. Zwykle noszona na plecach)
    -Skórzana zbroja
    - Sakwa z 20 sztukami złota
    -Ubranie(Skórzane buty, spodnie, koszula, pas z szeroką stalową klamrą, zielony płaszcz, skórzane rękawice)
    Ekwipunek:
    -Torba przerzucona przez ramię
    -Butelka z wódką
    - Cisowa fajka
    - rzeźbione pudełko z tytoniem
    -Wojłok
    -Narzędzia Jubilerskie


    Jestem tu nowy więc jakby coś się nie zgadzało to proszę napisać.

    rokosz - 2010-05-10, 20:59

    Imię: Gregor McGorky
    Płeć: Mężczyzna
    Rasa: Człowiek
    Wiek: 24 lata
    Nierozdane punkty doświadczenia: 100

    Historia postaci:

    Członek jednego z górskich klanów którego członkowie zajmowali się właściwie tylko hodowlą owiec, ograniczoną uprawą zbóż, napadaniem na siebie nawzajem i toczeniem wojen by wyzwolić się z tyrańskich rządów imperium. Oczywiście jeszcze uwielbiali pić przez co wybuchła lwia część ich wewnętrznych konfliktów.
    Gregory jest jak przystało na Scotlinga (rodzimy kran) Człowiekiem wyjątkowo barczystym, wysokim o rudych włosach oraz sporej brodzie. Nauczony czytać i pisać uwielbia wszelkiego rodzaju bójki. Jak młodzieniec wielokrotnie uczęszczał w wyprawach przeciwko siłą imperium, nieumarłym oraz innym klanom. Jego sielankowe życie zostało zakłucone przez miłość. Niestety miłość do kobiety zamężnej. Gregory posiadający ducha gorącego który od pokoleń gościł w jego ludzie niewiele myśląc w stanie upojenia alkoholowego zabił swego rywala. Jako że rywal uzbrojony nie był prawo przewidywało jedynie wygnanie co też się niestety zdarzyło. Obecnie Gregory podróżuje po imperium nie porzuciwszy jednak chęci do walki o niepodległość ludu gór


    Umiejętności:
    Walka mieczem półtora ręcznym - uczeń
    Walka toporem - uczeń

    Cechy:
    Chłonny umysł
    Wytrwałość

    Atuty:


    Postać:
    - Miecz półtoraręczny
    - Topór
    - drewniana tarcza
    - Ubranie: Tradycyjny strój szkocki.
    - 10 sztuk złota

    Ekwipunek:

      - Dudy
      - Pojemnik z niebieskim barwnikiem
      - Oprawiona w skórę cielęcą mała książka
      - Ozdobna fajka wraz z zapasem tytoniu oraz hubka i krzesiwo
      - parę liści zasuszonego ziela górskiego które tamuje krwawienie i przyspiesza gojenie się ran
      - Tasak do mięsa.
    [/list]

    Vanilla - 2010-05-11, 07:03

    1) Realia. Gdyby jakikolwiek ludek górski spróbowałby zawalczyć o niepodległość, to game time started i ludku nie ma.
    2) Nie mamy Szkotów, aczkolwiek mogliby jacyś być.
    3) Bez sensu jest użycie słowa struj. Twoja postać nie zna się na truciznach.

    Mając to na uwadze, proszę, zrewiduj swoje KP i najlepiej określ na mapie(Tygrysicy) gdzie te twoje górki są. Najlepiej na górze mapy, nie koło Telding.

    Plasti - 2010-05-11, 21:00
    Temat postu: postac
    Szczerze mówiąc nie jestem dobry w pisaniu, więc za ewentualne błędy przepraszam.
    Co do umiejętności, wiem, że ich ilość jest zbyt duża ale nie są to umiejętności wygórowane czy przydające się do walki.

    Imię: Wilhelm
    Płeć: Mężczyzna
    Rasa: Człowiek
    Wiek: 27 lat
    Nierozdane punkty doświadczenia: 0

    Historia postaci:

      Wilhelm urodził się 27 lat temu na wsi o nieznaczącej już nazwie.
      Bohater był dobrym i inteligentnym chłopakiem, ciekawym świata. Miał możliwości niestety rodzice nie są wstanie utrzymać 8 swoich dzieci. By ratować los pociech, postanowili oddać 2 z nich. Pierwszym z oddanych dzieci była córeczka, która trafiła cudem do dworu jednej z szlachetnie urodzonych rodzin i pracowała tam jako sprzątaczka, drugim zaś dzieckiem okazał się Wilhelm, który musiał zamieszkać z dziadkiem samotnikiem i dziwakiem.

      Dziadek Vesmer okazał się jednak fascynującą osobą. Starszy pan żył na skraju lasu Ruen, w małej chatce, składającej się z dwóch izb, salonu z kuchnią i pokoiku sypialnego. Obok chatki stała szopa z skromnym laboratorium, oporządzanym w przyrządy do alchemii. Dziadek zajmował się badaniem okolicznej fauny i flory, oraz szukaniem "cudów ojca Angrogha". Vesmer nazywał siebie "badaczem", "uczonym", poszukiwał, przeróżnych osobliwości przy okazji zajmował się alchemią. Wilhelm uwielbiał gdy dziadek opowiadał mu swoje historie z podróży pozwalały mu one zapomnieć o tęsknocie za domem. Dzieciak często uczestniczył w wyprawach "badacza", na których to dostawał porządne lekcje o otaczającego go przyrodzie, zastosowaniach roślin i zachowaniu zwierząt. Ciekawość i energia dzieciaka, przydawała się w nauce, niestety przysparzała też wielu kłopotów. Wilhelm często wymykał się potajemnie z domu wraz z psem dziadka "Filipem". Ucieczki nazywał-"przygodą", w których to wcielał się w nieustraszonego badacza poszukującego tajemnej wiedzy, zbierał do worka różne rośliny czasem łapał mrówki do ukradzionych z laboratorium menzurek. Zawsze lubił znajdować się w ruchu, co jak sądził poszerzało jego horyzonty myślowe. Nieraz wracał do domku bardzo późno, co wprawiało w rozpacz jego dziadka, który starał się go znaleźć. Po powrocie oczywiście dostawał mocną reprymendę a czasem i karę cielesną, jednak to nie zniechęcało Wilhelma do kolejnych "przygód".
      Pragnę też dodać, że chłopak nie wychowywał się tak całkiem sam z dziadkiem. Często odwiedzali ich ludzie z okolicznych wiosek. Kupowali lekarstwa, które sporządzał im uczony, przychodzili również po rady, albo po prostu od tak z szacunku do jego osoby. Wilhelm, próbował parokrotnie zaprzyjaźnić się z dziećmi z pobliskiej wioski, niestety bały się go i nazywały go potworem z lasu. Tak, więc nie miał zbytnio okazji bawić się z rówieśnikami.
      Najlepszym przyjacielem dziadka Wilhelma był Druid o śmiesznym imieniu Biruk, mieszkał głęboko w lesie. Często obaj już wiekowi ludzie dzielili się między sobą wiedzą. Druid uczył dziadka magii w zamian za wiedzę o alchemii i roślinach. Korzystał z tego, również Wilhelm, jego uważny słuch i spostrzegawczość pozwoliły mu już w młodym wieku zapoznać się trochę z magią druidzką.
      Wilhelm w wieku 15 lat, już jako chłopiec, często zastępował w różnych czynnościach podupadającego na zdrowiu dziadka. Wykonywał, maści zdrowotne i rozpisywał ryciny na temat fauny i flory umieszczając wtedy jeszcze misternie wykonane rysunki. Chodził, również często do wioski handlując i przynosząc jedzenie do domu. Dzięki częstszym odwiedzinom wioski nawiązał lepsze stosunki ze swoimi rówieśnikami, którzy już powoli przestawali mieć do niego jakieś urazy i na odwrót. Dwa lata później, przeżywał swoją pierwszą miłość, zakochał się w córce jednego z wieśniaków, o imieniu Milue. Spotykali się najczęściej nad brzegiem rzeki, rozmawiając do późna. Wkrótce ukochana odwzajemniła jego uczucie.
      Wilhelm na pewno dobrze teraz wspomina te czasy, mimo wszechogarniającego strachu przed orkami, nagłym upadku Telding i pojawieniu się nieumarłych. O tych wszystkich złych wydarzeniach rozmawiało się często, a w razie pojawienia się zagrożenia, wieśniacy byli gotowi szybko się przygotować. Na szczęście nigdy nic takiego nie miało miejsca.
      Sielanka Bohatera jednak nie trwało zbyt długo, w tym samym roku zmarł dziadek, pozostawiając wnuka samemu sobie. Powodem śmierci Vesmera była nieznana postępująca bardzo szybko choroba. Bohater miał wsparcie Milue, niestety nie mógł widywać się z nią często. Rodzice dziewczyny nie akceptowali "chłopaka z lasu", zwłaszcza po śmierci jego opiekuna oraz niejasnej przyszłości z tym związanej.
      Z nadmiaru czasu i samotności, Wilhelm coraz częściej oddawał się nauce i czytaniu manuskryptów dziadka, poznawał także tajniki alchemii i magii. Częstym gościem w jego domu był Biruk, który z czasem stał się wielkim przyjacielem chłopaka. Obaj do dzisiaj utrzymują ze sobą bliski kontakt.
      Z czasem życie bohatera zaczynało się układać. Niestety wzrastająca bieda spowodowana konfliktami i kataklizmami sprawiała, że ludzie zaczęli emigrować w bardziej dogodne miejsca, takie jak Akilla. Tak też się stało z rodziną Milue, która postanowiła wyjechać. Gdy Wilhelm, dowiedział się o zamierzonym wyjeździe ukochanej poruszony pobiegł do niej proponując, aby została z nim w Ruen. Niestety mimo chęci obu stron ona nie mogła zostawić rozchorowanej matki, która cierpiała na podobne przypadłości, co dziadek Wilhelma. Bohater rozstał się z Milue w wielkim żalu obiecując sobie, że kiedyś ją odnajdzie.
      W wieku 20 lat Wilhelm z lasu Ruen postanowił, wyruszyć w podróż po świecie. Bohater nie chciał stać z założonymi rękoma, czekając aż dostanie coś od życia. Chciał pomagać ludziom szukając nowych sposobów leczenia, pragnął również odkrywać nowe gatunki. Podświadomie, liczył na to, że odnajdzie Milue, chociaż pogodził się z jej odejściem. Niestety dotychczas nie spotkał swej ukochanej. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił przed wyprawą to zakopał skrzynie z manuskryptami dziadka. Oddał starego psa Filipa druidowi by się nim zaopiekował, po czym wziął: wygodne ciuchy, przyrządy do badań i moc dobrych słów od znajomych.
      Tak o to właśnie Wilhelm otworzył w swoim życiu nowy rozdział.
      Bohater poznawał podczas swej podróży, wielu ciekawych ludzi. W miarę możliwości pomagał w różnych problemach, leczył chorych, uwalniał od pasożytów, nawet tych magicznych(posiada wiedzę o magii druidów i potrafi się nią posługiwać). Co ciekawsze zjawiska opisywał w swych dokumentach, notował także choroby. Szczególne zainteresowanie budziły w nim istoty magiczne, przykładowo udało mu się zanotować i zachować próbki kwiatu, który odżywiały się dźwiękiem, pasożyta rozwijającego się w oku ofiary, potrafiącego uleczyć nawet ślepotę, jednak z czasem robak na tyle wyostrzał wzrok, że światło słoneczne stawało się zbyt bolesne, dla oczu ofiary. Udało mu się zbadać także inne stworzenia, ale o nich można dowiedzieć, się z jego zapisków i opracowań. Może wydawać się to dziwne dla czytelnika, że Wilhelm zajmuje się "pasożytami, kwiatami i innymi tfu magicznymi istotami" zdaje się być wręcz śmieszne, ale taka jest prawda. Każdy z was zgodzi się, że istnieją magiczne istoty takie jak smoki, jednorożce a my ludzie potrafimy posługiwać się magią. Tak, więc idąc krok dalej możemy dostrzec świat bardziej złożony, posiadający inne magiczne istnienia, nawet te maluteńkie stworzonka, rośliny, robaki, które także niejako korzystają z magii i energii. Każde z tych rzadko spotykanych istot posiada różne właściwości i często przydają się w alchemii, dlatego tak cenne są ona dla badaczy, którzy potrafią ryzykować własne życie by je odkryć.
      Jednak wracając do historii Wilhelma, jako podróżnik "badacz" żył głównie z darów podarowanych w zamian za pomoc, a także dorabiał sprzedając "osobliwości" kupcom i antykwariuszom. Po 7 latach wędrówki Wilhelm postanawia wyruszyć do Akilli stolicy Cesarstwa, by tam zdobyć większą wiedzę a może nawet dostęp do Cesarskich zbiorów


    Umiejętności:
      Alchemia - adept
      Magia druidzka - uczeń
      Rysunek - uczeń
      Znajomość fauny i flory - adept


    Cechy:
      Chłonny umysł


    Atuty:
      brak


    Postać:
      -ubranie: skórzane brązowe buty z wysokimi cholewami, lniane czarne wygodne spodnie z nogawkami wsadzonymi w buty, kremowa/biała lniana koszula, brązowy skórzany płaszcz, słomiany kapelusz, skórzane rękawiczki
      -drewniana skrzynia na plecach, w której to znajdują się przyrządy do badań.
      -torba przy boku
      Nie nosi ze sobą broni, nie jest mu potrzebna, no i tak nie obroniłby się przed bandytami


    Ekwipunek:

      -w skrzyni: ubranie zastępcze,
      zamykane półeczki na szklane menzurki, moździerz, zamykane szklane naczynia, kubek, hubka i krzesiwa, zwoje z zapiskami o: gatunkach, chorobach i lekarstwach, koc
      -w torbie: nóż, sakiewka, notatnik, przyrządy do pisania, lupa, krasnoludzka lupa jubilerska



    Jutro zgłoszę się do konsultacji ;) Na pewno się dogadamy. Pozdrawiam!

    Vanilla - 2010-05-15, 22:50

    Plasti - zaakceptowane.
    Faust272 - 2010-05-16, 19:06

    Magia druidzka opiera się na wierze tak samo jak kapłańska i czarna magia. Ty nie wierzysz i nie czcisz natury, a jedynie spostrzegasz ją jako umiejętność. Magię drudzką nie zdobywa się zwykłą nauką, tylko wiarą. Bycie druidem to nie tylko władanie tą magią, ale także całkowite utożsamianie się z naturą.

    Zamieniam więc magię druidzką na rysunek poziomu adepta.

    Zmienię też trochę historię.

    Jeśli koniecznie chcesz mieć jakąś magię, to musisz wybrać inną dziedzinę, wtedy dodam Ci inną magię, a rysunek znowu będziesz miał na poziomie ucznia.

    I zapomniałeś dodać jedną cechę.

    Cirion - 2010-06-21, 14:52

    Imię: Cirion
    Płeć: Mężczyzna
    Rasa: Człowiek
    Wiek: 25
    Nierozdane punkty doświadczenia: 0

    Historia postaci: Cirion, dzieciństwa nie pamięta . Obudził się w nocy, na pobojowisku . Był otoczony trupami . Czuł że z wargi leci mu krew, że ma ranną rękę . Nie wiedział kim jest . Nagle usłyszał wołanie . Jakiś rycerz leżący trzymał się za kikut odciętej dłoni . Miał również ranne na piersi, a tylko on wydawał się jeszcze żywy . " Podejdź ty Cirionie...Idź powiadomić naszych o klęsce . Ja ... " . Rycerz nie dokończył zdania, wykrwawił się . Cirion ogarnięty paniką starał się trzeźwo myśleć .
    Zebrał myśli . Nie do końca wiedząc co robi, wstał pozbierał ekwipunek leżący koło niego i puścił się biegiem w stronę lasu . Potykając się o korzenie drzew, zmęczony zatrzymał się, zaczynało już świtać . Oparł się o drzewo . Oddychał szybko i głęboko, niedaleko zauważył mury jakiegoś miasta .
    Nie wiedział jak ludzie go przyjmą, ruszył wolnym krokiem . Cały czas myślał o tym coś się wydarzyło . Nie wiedział o co chodziło, martwemu rycerzowi . I o jakich naszych mu chodziło ? Postanowił że musi się dowiedzieć kim jest .



    Umiejętności:
      Walka wręcz( Broń jednoręczna ) - Uczeń

      Walka bronią dystansową ( Łuk ) - Uczeń



    Cechy:
      Determinacja
      Chłonny umysł
      Wyostrzony refleks


    Atuty:
      atuty lub ich brak


    Postać:
      - Długi miecz z napisami runicznymi, pozłacaną rękojeścią
      - Skórzany panerz
      - Długi łuk
      - 20 sztuk złota w sakiewce
      - Ubranie: (skórzane spodnie, pas z klamrą, długi zielony płaszcz z kapturem, lniana koszula, skórzane buty, Czarna chusta maskująca twarz )


    Ekwipunek:

      - Pochodnia
      - Pochwa na miecz
      - Koc
      - Krzesiwo
      - Hubka
      - Siekiera do rąbania drewna .

    Faust272 - 2010-06-22, 20:55

    Za krótka i zbyt oklepana historia. Nie ma się o co zaczepić, ani o pochodzenie, ani w ogóle o nic. Niby chcesz się dowiedzieć kim jesteś, ale to jest niemożliwe bo po prostu nie wiadomo kim, nic nie pamiętasz. W mieście zostaniesz wzięty za zwykłego żebraka czy rzezimieszka, który się schlał, pobił z kimś i ma jakieś haluny.

    I jeszcze wybrałeś o jedną cechę za dużo. Poza chłonnym umysłem możesz wybrać tylko jedną.

    Popraw, zwłaszcza historie.

    Haladmir - 2010-07-29, 14:49

    Imię: Imię postaci: Kelvar
    Płeć: Płeć postaci: Mężczyzna
    Rasa: Rasa postaci: Człowiek
    Wiek: Wiek postaci: 21
    Nierozdane punkty doświadczenia: ilość: 100

    Historia postaci:

    Historia tego młodzieńca nie jest zbyt złożona, gdyż spędził całe życie w jednym miejscu. Nie wiadomo gdzie się urodził. Za młodu został zabrany od rodziców. Trafił do Klanu zabójców, lub jak kto woli asasynów. Ci co go zabrali, dostrzegli w nim potencjał, potencjał na dobrego zabójcę. I w gruncie rzeczy nie mylili się. Lata treningu okazały się niezwykle owocne i Kelvar osiągnął więcej niż jakikolwiek inny asasyn. Osiągnął to zbyt wielkie słowo. Zabójcy stawali się dorośli w wieku 21 lat i właśnie wtedy wyruszali na swoją pierwszą, inauguracyjną misję. Nie da się jednak zaprzeczyć, iż chłopak był najzdolniejszym w całym klanie. Swoją zwinnością i siłą przewyższał nie tylko współbratymców, ale i nawet co poniektóre elfy. Po pewnym czasie jego ciało zamieniło się w zimny przedmiot, służący Kelvarowi. Nie było przeszkody której by nie pokonał, jeżeli nie był w stanie osiągnąć czegoś siłą, używał głowy. Młodzi zabójcy byli szkoleni także w myśleniu. Każdy z nich musiał posiadać rozległą wiedzę, operować kilkoma językami i znać dogłębnie historię. Jednak nawet tak idealny plan treningowy miał swoje wady, lub z punktu widzenia założycieli - zalety. Asasyn potrafił udawać, potrafił się wtapiać, ale nie potrafił dłużej żyć w śród zwykłych ludzi. Była to bariera psychiczna, nie do przełamania. Zabójcy byli uzależnieni od siebie nawzajem i od swojego klanu. Kelvar nie był inny. Ponadto istniał również ścisły kodeks, którego zabójcy, pod groźbą kary musieli się trzymać. Żeby nie było tego mało, obowiązywał ich celibat i abstynencja (z wyjątkiem misji, gdzie spożycie alkoholu było konieczne). Personalnie Kelvar nie miał prawa wyróżniać się spośród innych (nie licząc umiejętności), musiał być posłuszny i bezgranicznie słuchać poleceń. W pierwszych latach szło mu to trudno, ale z upływem czasu wszystko uległo zmianie. Podczas pewnego incydentu, własnoręcznie zabił innego chłopaka, który chciał uciec z klanu. Przełożeni dostrzegli go wtedy i związali z nim wielkie nadzieje. Mimo tych opisów, Kelvar, czy też Klan, nie byli źli. Nie zabijali oni niewinnych, nie siali niepotrzebnego zamętu, robili tylko to co musieli.

    Ceremonia miała się niedługo odbyć. Kelvar i pięciu innych mężczyzn stanęło na dziedzińcu. Otoczeni byli przez wszystkich pozostałych zabójców. Ceremonia była przedostatnim krokiem, ostatnim był misja inauguracyjna. Każdy z nich miał teraz otrzymać ekwipunek i zlecenie.
    -Zostaliście tu przywiedzeni -dało się słyszeć- by stać się jednymi z nas. Prawdziwymi zabójcami -Kevalr powoli obracał głową, próbując zlokalizować źródło głosu -teraz wręczymy wam wszystko czego potrzebujecie. -głos na chwilę zamilkł, by po chwili:
    -Dannte! -pierwszy z mężczyzn wystąpił. Rozpoczęły się zwyczajowe rytuały i na końcu wręczenie darów. po chwili padły kolejne imiona, a na końcu:
    -Kelvar! Czy jesteś gotów, by stanąć z nami w jednym szeregu, by walczyć za naszą sprawę i być nam bezgranicznie posłusznym?
    -Tak -odpowiedział młodzieniec. właściwie nie wyobrażał sobie by można było odpowiedzieć inaczej.
    -Więc podejdź do posągu! -Kelvar rzucił okiem na wysoki pomnik stojący na środku placu. Przedstawiał on jednego z najlepszych zabójców w historii. Nie myśląc długo, Kelvar posłuchał polecenia. Stanął przed posągiem
    -A teraz klęknij! -padło polecenie, Kelvar uklęknął
    Teraz miała miejsce krótka modlitwa w języku, którego nie znał żaden ze zgromadzonych. Był to pradawny, zaginiony język
    -Powstań i odbierz swoje rzeczy, zabójco!
    Kelvar podszedł do człowieka trzymającego niewielki pakunek i odebrał swój ekwipunek, oraz zwój ze zleceniem. Całe zgromadzenie rozeszło się. Ceremonia dobiegła końca.

    Był wieczór. Kelvar jeszcze raz czytał otrzymany list. Według niego, miał się udać do lasu, by tam wytropić i zabić pewnego zbiega. Nie znał jego zbrodni. Wiedział tylko że musi go zabić. Nie mając wolnej woli, zaakceptował zlecenie, zwijając kartkę i kładąc się na swojej pryczy. Usłyszał jakiś trzask. Natychmiast zerwał się na równe nogi. W wejściu stał jego ulubiony nauczyciel.
    -Spokojnie to tylko ja -usłyszał- mam coś dla ciebie.
    Starzec trzymał w ręku dość spore zawiniątko.
    -Ten miecz jest nagrodą. Nagrodą za trud jaki włożyłeś w swoje szkolenie, nagrodą za to kim się stałeś. Ten miecz należy do klanu, podobnie jak kilka innych egzemplarzy, noszony jest tylko przez najlepszych z nas. Nie masz prawa go nikomu dać, ani sprzedać.
    Kelvar odpakował paczkę. Miecz był niezbyt długi, obusieczny, ostro zakończony, z wymyślną, poskręcaną rękojeścią, a do tego był cienki łatwy do ukrycia. Nie nadawał się do parowania ciosów, ale mógł być idealny do ich sprytnego kontrowania. Gdy Kelvar wziął miecz do ręki, poczuł, że jest on świetnie wyważony, bardzo lekki, a jednocześnie szybszy od standardowego miecza.
    -Dziękuję -powiedział, ale starca już nie było

    Rano wstał rześki. Odział się, zebrał swoje rzeczy, wsadził je do małych sakw wokół pasa i wyruszył. Jego cel znajdował się niedaleko klanu.Wystarczyło przejść przez pobliskie wzgórza i rozpocząć poszukiwania w sosnowym lesie. Tak zaczyna się przygoda Kelvara.

    ***

    Klan jest zagadką. Ktoś z zewnątrz mógłby wziąć go za zwykłą gildię zabójców, nie jest to jednak prawda. Zabójcy wykonują zadania zlecone przez klan i nie dostają za to zapłaty. Nie pożądają jej. Tak naprawdę cel tej organizacji jest nieznany. Inną tajemnicą klanu, jest starożytny język. کچھ سچ ہے ، سب کچھ جائز ہے. - taki napis widnieje przed głównym wejściem do budynku klanu. To jest prawdziwa tajemnica, nierozwiana jeszcze przez nikogo.

    ***

    Jednak Kelvar jest człowiekiem. Mimo całkowitej zależności od klanu, ma on pewne strzępki wolnej woli. Jego największym upodobaniem są nowinki technologiczne. Po prostu kocha nowe narzędzia mordu, nowe gadżety. To jest jego ukryta pasja. Ponadto, często wykonuje prócz narzuconych mu zadań, inne poboczne, za pieniądze. Asasyni mogą gromadzić pieniądze. Nie jest to zabronione. Jego wizytówką jest walka i niesamowita zwinność/umiejętność ucieczki.


    Umiejętności:
    Walka Wręcz (miecz jednoręczny)- uczeń
    Ukrywanie się -uczeń

    Cechy:

    Chłonny umysł
    Elastyczny


    Atuty:
    brak

    Postać:

    - Miecz Klanu (wglądem przypomina włoski falchion, jest jednak od niego dłuższy i cieńszy)
    - kilka niewielkich metalowych płytek (klatak piersiowa, dolna część pleców), rozmieszczonych pod ubraniem, w miejscach najbardziej narażonych za zranienie. Ponadto silne skórzane bransolety, mogące służyć za tarczę i pozwalające wyrywać broń przeciwnikowi. Skórzane nagolenniki. Metalowy naramiennik (prawy)
    - zdobiony sztylet
    - pusta sakiewka (hard way ;)
    - Ubranie: (gruby skórzany kaptur, zachodzący na oczy, ładne skórzane ubranie, w kolorze szarym przepasane dwoma szarfami, na których można trzymać małe przedmioty, na ramieniu brązowa peleryna, zasłaniająca broń postaci, bardzo gruby skórzany pas, dodatkowo wzmocniony, z przodu znajduje się metalowa klamra, z symbolem klanu, na pasie znajduje się kilka niewielkich sakw, do których postać ma łatwy dostęp, skórzane spodnie w kolorze szarym, pasujące do reszty ubrania, od pasa odchodzą 3 fałdy tkaniny, tworzące potrójną "spódniczkę - do kolan, wygodne skórzane buty, świetne do biegu, wspinaczki i skoków)



    Ekwipunek:


    Postać nie posiada plecaka, wszystko trzyma w sakwach u pasa (o małej pojemności), chodzi mi o dużą swobodę i szybkość

    Faust272 - 2012-12-17, 18:30

    REKRUTACJA ZNOWU OTWARTA. ZAPRASZAM
    Luny - 2012-12-23, 15:40

    Imię postaci: Grindan
    Płeć postaci: Mężczyzna
    Wiek Postaci: 30
    Rasa: Człowiek
    Nierozdane PD: 100

    Historia:
    Historia Grindana rozpoczyna się jeszcze w tętniącej życiem Akili. Tam bowiem jego matka przyniosła go na świat. Była ona, jak to można by ją nazwać, kobietą lekkich obyczajów która z biedy musiała oddawać się co możniejszym panom w jednym z licznych domów schadzek. „Miłościwy” pracodawca jego matki pozwolił jej zatrzymać ciążę, i urodzić dziecko w dość komfortowych warunkach.

    Ciężko jest sobie wyobrazić miłosiernego pana burdelu.

    Matczyne szczęście jednak nie potrwało długo. Chłopiec w wieku trzech lat Długo w tym burdelu siedział. Teraz to jeszcze ciężej uwierzyć w bezinteresowność alfonsa. Musiał odłożyć niezły grosz, skoro mógł sobie pozwolić na urlop jednej z pracownic, i jeszcze utrzymywać ją i dziecko.
    został oddany dla wędrownego kupca, Vandarna, który zgodził się zaopiekować synem ladacznicy. Dobrze byłoby wiedzieć jak się tam ten kupiec znalazł.
    Był on człowiekiem zamożnym, i widział w tym długotrwałą inwestycję: lojalnego ochroniarza na przyszłość, którego można będzie łatwo manipulować.No dobra, część się wyjaśniło. W sumie domów dziecka nie było, a w domach publicznych można było przygarnąć sobie małe dziecię. Jeszcze jakby opiekun bordelu go sprzedał, to już w ogóle nie miałbym pytań i wszystko zgadzałoby się z panującym ówczas powszechnym "sukinsynstwem"
    Wiedział bowiem że każdy chce wiedzieć kim jest, skąd pochodzi, i kim byli jego rodzice i przodkowie. On wiedział wiele o chłopcu: o wiele więcej niż młodzieniec dał rade spamiętać. Kupiec ten nie miał też syna, ani nikogo z rodu któremu przekazać mógł swój majątek jako że wszyscy życzyli mu tylko i wyłącznie śmierci chcąc przejąć po nim to, na co ciężko zapracował. On jednak, nie zamierzał dać im tej satysfakcji i opiekował się dzieckiem jak swoim.Powód utarcia nosa pazernej rodzince jest całkiem logiczny.


    Tak więc Grindan rósł pod bacznym okiem Vandarna który przekazywał mu swą wiedzę na temat historii, kultur, ras i sztuk. Chłopca zaintrygowały powieści na temat Krasnoludów, i ich ogromnych Enklaw jak i baśnie o Mrocznych Elfach które zostały skuszone przez pana strachu. Chłopca nauczono także gry na lutni, jak i jazdy konno, którą uwielbiał. Poświęcony chłopcu czas sprawił, że ten zaczął traktować Vandarna jak ojca – widział w nim figurę do naśladowania, osobę godną podziwu. Wszystko co dobre, ma jednak swój koniec...

    Vandaran doczekał się prawdziwego potomka, którego spłodził z wydaną za niego córką Barona z zachodnich rubieŻ
    y królestwa. Ta, dała mu syna, Wirtema. Młody Grindan, w wieku ośmiu lat zaczął być traktowany tylko i wyłącznie jak sługa. Skończyły się opowieści o wysokich drzewach zachodu, o zielonoskórych i krwiożerczych orkach z zachodu. Skończyło się wszystko to, co miał przez ostatnie 5 lat. Teraz był niepotrzebną przylepką obok obcych ludzi, a jedyna osoba którą szanował, znał, i nauczył się kochać odsuwała się odniego coraz dalej. Wszystkie problemy dworu, wszystkie przewinienia małego Wirtema zwalane były zawsze na syna ladacznicy z Akili. Pewnego razu, podczas kolacji w której Vandaran obżerał się jak dziki, wraz ze swoją teraz grubą żoną i pulchnym synem podpity kupiec rzekł cichym zimnym głosem do chłopca:
    - Twoja matka była dziwką. Nawet nie wiem kim jest twój ojciec, pewnie jakimś chłopem z pola poza miastem.
    Te słowa brzmiały w uszach chłopca przez długie dni. Niemniej jednak, była w nim miłość do Vandarana w którym ciągle widział figurę ojca. Chciał go nienawidzić... nie potrafił.

    Ucieczkę od nienawidzącej go przyszywanej rodziny chłopiec znalazł w strażnikach dwornych. Ci uczyli młodzieńca walki mieczem, i strzelania z łuku. Spędzał z nimi długie dni, gdzie nieustannie ćwiczył pchnięcia, ciosy i metody obronne.

    Tak oto chłopiec został ochroniarzem dla kupca, który zabierał go na długie podróże. Odwiedzali sale lordów, dam, baronów a także innych kupców. Ani razu jednak, chłopiec nie usłyszał słowa „synu”. Nie był on jego synem, a przynajmniej nie od narodzin Wirtema.

    Pewnego zimnego, zimowego wieczoru kiedy to Vandaran odpoczywał przy kominku na dworze pojawił się niezapowiedziany gość. Przedstawił się jako „Acwanzyw Araileb”,Dobrze, że muszę to tylko czytać, a nie wypowiadać.
    mówiąc że jest magiem z dalekiego południa który szuka godnego noclegu dla swego mienia. Klejnoty pięknie ulokowane w pierścieniach które podarował Vandaranowi sprawiły że ten zawitał go na swym dworze bez żadnych pytań, czy głębszego zastanowienia.

    Mag został też zaproszony na kolację wraz z całą rodziną kupca, kiedy to Grindan stał przy drzwiach na straży i usługiwał jedzącym. Araileb miał na sobie długą, czarną szatę, posiadał kościste, szare palce a na jego twarzy wisiał kaptur którego jak rzekł „wolałby nie zdejmować, gdyż lata praktyk magicznych oszpeciły jego twarz”. Kolacja dobiegła końca, atmosfera stała się zimna, a w sercach jedzących zjawił się niepokój. By przerwać dziwną ciszę, żona kupca odważyła się na pytanie:
    - Drogi Acwanzywie ArailebieTylko baronowie wymawiają takie imienia bez zająknięcia.
    , jak mniemam wiesz wiele na temat Magii i Bogów, słyszałam że na południu Beliar jest znienawidzony jeszcze bardziej niż tutaj. Czy to prawda?
    Ogień w kominku rozjarzył się tak, jakby wylano na niego kocioł oliwy. Wszystkie świece na stole zgasły, po czym pojawił się na nich niebieski płomień. Mag wstał, po czym rzekł potężnym głosem, jakby nawiedzonym.
    - Głupcze! Po trzydziestu latach ty nie spłaciłeś swego długu, długu którego zawarłeś z moim panem!
    W oczach kupca pojawiło się przerażenie. Chciał uciec, nie mógł. Jego ciało zamarzło, tak samo jak i pozostałych – GDZIE JEST KIELICH! – krzyknął po czym komnata zaczęła drżeć. Nikt nie mógł się ruszyć. Mag opuścił ręce i zaczął się cicho śmiać, po czym rzekł – Dobrze więc... W takim razie, zapłacisz własną krwią, lub ci, którzy cię kochają, zapłacą swoją – kontynuował, po czym wykonał szybki gest ręki, jakby rzucając zaklęcie. Żona i syn kupca krzyczeli, a do drzwi dobijali się strażnicy. Te jednak, jakby z kamienia, nie pozwoliły im się wedrzeć do środka.
    - Co ty robisz?! Zostaw nas! – wrzeszczała córka barona, kiedy zobaczyła że jej mąż powoli kurczy się z bólu.
    - Możecie go ratować. Jedno wasze słowo, a wezmę jednego z was, zamiast jego – rzekł Mag. Syn kupca patrzył oniemale na całą sytuację. Choć miał on już 20 lat, to wyglądał na zagubionego pięciolatka. Ani drgnął ze strachu
    - Mój synu... – rzekł kupiec zwijając się z bólu – Mój kochany, jedyny Grindanie... Zawsze byłeś mi jak swój, zawsze ciebie najbardziej kochałem – mówił powoli, dysząc. Grindan stał jak oniemiały. Po raz pierwszy od tak długiego czasu słyszał te pamiętne słowa „Synu”. Ale rozumiał, że nie był on dla niego synem, był on sługą, a teraz jedyną szansą ratunku.
    - 20 lat tat temu, oddałbym za ciebie życie – Odpowiedział ozięble. Po tych słowach, kupiec zaczął krzyczeć z powodu wyniszczającej go agonii. Jego ciało stanęło w ogniu. Wszystko trwało może dwie, trzy minuty. Vandaran oddał swe ostatnie bicie serca. Syn i żona patrzyli oniemiale na zwęglone ciało kupca, a Grindan, poczuł dziwną ulgę i satysfakcję.

    Mag skierował się w stronę drzwi. Otworzywszy je, nikogo tam nie było, ku zdziwieniu Grindana. Ten udał się za nim, bez słowa. Nie bał się go, w końcu jedyna wyrządzona przez niego krzywda była skierowana na mężczyzną który najwyraźniej na to zasłużył. Nie chciał wiedzieć jednak o jaki kielich chodziło, i czym są moce które zabiły jego ojca. Mag szedł do przodu, spokojnie, a ten krok w krok za nim. Starzec rzekł:
    - Udaj się na wschód, jeśli chcesz uniknąć podobnego losu. Niedługo cały ten kraj spłonie, a po tej ziemi krążyć będą czarne moce. Nie bierz ze sobą złota, nie bierz tego co zbędne. Weź broń, i to tyle, ile zdołasz unieść.Dlaczego mag w ogóle z nim gadał? Co się stało? Znają się? Dlaczego on, a nie przypadkowy sługa, skoro sam nim był? Gadał to do każdego kto nie srał pod siebie na jego magiczny widok?

    Grindan odwrócił się na chwilę, nigdzie nie widział straży. Kiedy już popatrzył przed siebie, Maga nie było, zniknął on, a na szyi chłopaka pojawił się dziwny amulet z ornamentem czarnego węża. Dlaczego? Mamy sezon pączkowania amuletów?
    Zabrawszy co mógł z dworu, wyruszył na wschód...

    Umiejętności:
    Walka wręcz (Miecz półtora-ręczny, uczeń, 300xp)
    Walka bronią dystansową (Długi łuk, uczeń, 300xp)
    Pozostały XP: 100

    Cechy:
    Determinacja
    Chłonny umysł
    Wyostrzony Refleks

    Postać:
    - Długi Miecz Półtoraręczny (130cm długości, 1,5kg + pochwa do miecza)
    - Długi Łuk wykonany z Cisu Pospolitego
    - Krótki sztylet trzymany za pasem
    - Zdobiony kołczan wykonany z wężej skóry (25 strzał)
    - Amulet z wężem
    - Ubranie: Biała koszula bawełniana, skórzane spodnie, długie skórzane buty, Bawełniane okrycia (w formie płaszcza) wraz z okryciem głowy.

    Ekwipunek (plecak):
    - Trochę suszonego mięsa
    - Kilogram soli
    - Czerstwy chleb
    - 10 wysuszonych papryk zabranych ze spiżarni ojca

    Trochę tych niespójności jest. Mógłbym zaakceptować Twoją postać i zacząć już Grę, ale postanowiłem dać Tobie szansę urozmaicenia Twojej historii. Być znajdą się jakieś premię dla Twojej postaci. Napisz nowy post z poprawioną historią, albo nowy post, że po prostu chcesz grać, a zatwierdzę postać.

    Altaris - 2012-12-23, 17:43

    GRACZ: Altaris




    Imię: Jednooki - Kapitan Straży Starego Królestwa Altaris Breivan Akkarin Abalon
    Płeć: Mężczyzna
    Rasa: Elf
    Wiek: 175 lat
    Nierozdane punkty doświadczenia: 0

    Historia postaci:


      Nad gorejącym od ognistych języków, które lizały strzechę domostwem wznosił się przeraźliwy, pełny bólu i strachu krzyk, przebijający się nad bitewnym rozgardiaszem. Raz za razem krzyki zamieniały się w jęki lub ponownie wyznaczały spazmy bólu. Dziwną i jakby druzgocącą dla monotonnego odgłosu szczęków żelaza i okrzyków zmianą był płacz - płacz dziecka, po którym nastąpił wesoły okrzyk, w tej sytuacji będący jednak nie na miejscu. Wioska stała tutaj od lat, a teraz stała w płomieniach, przepełniona bólem i śmiercią - czarne zgliszcza powoli ogarniały kolejne gospodarstwa, a błyszczące niczym gwiazdy żelazne klingi wznosiły się i opadały raz za razem, tnąc i zabijając.

      A on stał, ze łzami w oczach spoglądając raz za razem to na swoją matkę, która coraz to słabiej oddychając spoglądała na niego zamglonym wzrokiem, to na wyłamane do środka drzwi, za którymi panowała teraz dosłownie masakra. Elfowie mimo swojego kamuflażu i zaciętej obrony zostali odnalezieni przez pseudo fanatycznych obrońców jedynej rasy ludzi. Odziani w czerń bandyci lub żołdacy kładli trupem wieśniaków, a kobiety zaciągali siłą do niepodpalonych jeszcze domów - Altarisie, synku, nie bój się! - jego wzrok powędrował do umierającej matki, która trzymając w rękach czerwone, chorowite niemowlę wręczyła chłopcu zawiniątko - Opiekuj się bratem, idź do Przystani... Idź do Przystani i odnajdź młynarza, imieniem Fergun, powiedz, co się stał... o, ohhh - ból uderzył raz jeszcze, dźgając w serce niczym dobrze wymierzony sztych, a płacz nastąpił raz jeszcze. Następując po płaczu w jego głowie utkwił podobny płacz - jego brata. To wspomnienie zostało mu nawet teraz w pamięci, niczym niezmazywalna skaza, oszpecająca szlachetny kamień...



      Jednooki wpatrywał się swoim zdrowym, prawym okiem w trzaskające drwa, tworzące ognisko. Nie lubił takich chwil, takich momentów i całych godzin, kiedy zostawał sam na sam ze swoimi myślami. Tak zazwyczaj właśnie działo się przed bitwą, a taka go teraz czekała. Czekała go kolejna walka - o to, co istniało, lub miało zaistnieć. Stoczył ich już tak wiele, że gdyby miał je wszystkie policzyć, to by nie potrafił. Nie dla wymysłu jego mianem był Jednooki - blizna ta, jak i inne niosły ze sobą ślady wspomnień i poszczególnych bitew, które stoczył.

      Poprawiając kołnierz swojego pancerza uśmiechnął się na wspomnienie o swojej najbardziej widocznej, najsławniejszej bliźnie, która tak na prawdę pojawiła się poprzez karczemną bijatykę. Nie, to źle sformułowane - została spowodowana karczemną bijatyką. Okazało się, iż mężczyzną, który w jego obecności obrażał rasę elfów pod względem seksualnym i cielesnym był jakiś ludzki, podległy komuś ważnemu zamożny arystokrata o zamku z wysokimi, kamiennymi murami i świtą liczącą wielu konnych, zakutych w pełne zbroje płytowe rycerzy z wysokimi lancami. Na wspomnienie tego, jak tamten po nazwaniu go suczym synem i pomiotem leśnych duchów przeleciał przez ladę karczmy z jedną nogą od krzesła wbitą w odbyt, a drugą w gardło, Altarisowi aż w sercu robiło się ciepło. Stare, dobre wspomnienia...

      - Ja wiem, że zasługiwał na śmierć w taki sposób i wychędożenie nogą od krzesła, ale czy nie mogłeś pójść do karczmy, w której są chłopi i bardowie, a nie najemnicy i lordowie? Hm? - jego brat miał bardzo bystre i odważne spojrzenie, chociaż właściwie był strasznie lekkomyślny. Gdyby nie Altaris, to Breivan, jego młodszy brat na pewno zgubił by się w głuszy lub padł ofiarą bandytów podczas snu lub przechadzką podejrzanymi zaułkami gdzieś w biednych dzielnicach ludzkich miast. Na jego jakby retoryczne, nie wymagające odpowiedzi pytanie Jednooki i tak odpowiedział - Nie. Lord czy nie, jego armia dzisiaj upadnie - kończąc swoją krótką przemowę spojrzał przed siebie.

      Nie była to raczej armia, była to raczej metafora masy najemników konnych jak i pieszych, liczących może nawet więcej, niż setka mieczy, wspieranych przez oddział wspaniałych rycerzy, prawdopodobnie spokrewnionych ze zmarłym i bogatym prostakiem. Całym tym zajściem dowodził syn nieboszczyka, jakiś tam Jan, pan jakiejś tam krainy. Altarisa zaś to nie interesowało. Rzucono mu rękawicę, a on zamierzał ją podjąć. Stał niewzruszony na grzbiecie swojego wiernego, białego rumaka, prężąc się dumnie i trzymając dłoń na rękojeści swojego prawie, że najstarszego towarzysza - Błysku. Błysk był wspaniałym orężem - idealnie wyważony miecz jednoręczny o długiej klindze i rękojeści. Zdobiony pozłacanymi, wygrawerowanymi symbolami i elfickimi znakami, o sporym, czerwonym kamieniu szlachetnym osadzonym między bardzo rozbudowanymi jelcami - były one stworzone na wzór ptasich skrzydeł. Dodwało to Jednookiemu ogromnej pewności siebie, jeżeli miał Błysk pod ręką.

      Teraz zaś spoglądał swoimi żółtawymi, niecodziennymi oczyma na chaos mający miejsce na polu walki. Wilcze doły i pułapki sporządzone przez kilku dzikich myśliwych i traperów sprawdzały się znakomicie. Kilku rycerzy wraz ze swoimi przybocznymi i około dwa tuziny konnych przeprawiały się teraz przez przeszkody, a zakuci w ciężkie pancerze mężczyźni nie potrafili wstać z ziemi, powaleni na nią po upadku z wierzchowców. Najemnicy z zachodniego brzegu szyli z wydmy i okoliczej ściany lasu strzałami w nadjeżdżających konnych, którzy teraz zbliżali się do postawionej na wzniesieniu linii włóczników i tarczowników pochodzenia na prawdę różnorakiego - była to banda kierowana przez pewnego zacnego i lubującego się w poematach krasnoluda, któremu Altaris pomagał odnaleźć jakąś tam kopalnię. Opłacało się, skoro miał za to dostać na okres piętnastu miesięcy tuzin wojowników z klanu owego krasnoluda.

      Szczerze miał czasami nadzieję, że berserker zginie w walce i jako najwyższy w hierarchii Jednooki przejmie jego kilkudziesięciu podwładnych, którzy byli chyba jakimiś awanturnikami zaciąganymi byle gdzie. Elf zaś potrzebował wojska - jak najwięcej. Mimo tego, nie chciał jednak, by krasnolud zginął. Był przyjemnym i ciekawym kompanem, a jego waleczność dodawała oddziałowi woli walki. Teraz więc, kiedy stanęli do otwartej bitwy z synalkiem zabitego arystokraty, czuł pewne spełnienie i przypływ pewności siebie, gdy jego sprzymierzeńcy zatrzymali szarżę spowolnionej jazdy. Wroga piechota z krzykiem rzuciła się do ataku - patrząc po ich szeregach widział kolczugi, skórzane pancerze lub zwykłe, lniane ubrania. Był to motłoch, ale waleczny. Musiał przełamać jego morale.

      Gdy oddział krasnoluda rozstąpił swe szyki i ruszył na flanki, Altaris wraz z Breivanem na czele swoich odzianych na czarno jeźdźców stanął naprzeciw wrogiej linii, a zza wierzchowców w kierunku nacierających leciały, wystrzelone z ręcznych wyrzutni odziane w żelazne hełmy głowy rycerzy. Morale spadły - szybciej, niż się spodziewał. Krzyk i kwik koni rozległ się, gdy on i jego Błysk wpadli na chmarę kłębiących się wieśniaków, coraz to częściej odwracających się plecami i umykających gdzieś w stronę pobliskich zabudowań. Prawdziwy wojownik nie powinien walczyć tak, jakby walczył tępym narzędziem. Musiał uderzać niczym woda - łagodnie, płynąc i falując. Tego dnia jego klinga zmieniła kolor na czystą purpurę. Okrzyk triumfu był przedwczesny, a młody, pełny energii zapał Altarisa został ostudzony - miecz, który przejechał po jego hełmie, gdy został ściągnięty z wierzchowca rozciął mu twarz i oko, bryzgając na jego klatkę piersiową krwistą breją.


      Cały czas rana ta piekła go niemiłosiernie. Mimo tego, że blizna zagoiła się już dawno temu, to czuł, jakby oko płonęło żywym ogniem, gdy tylko wspominał moment, gdy klinga najemnego miecznika rozcięła jego skórę. Altaris w zamian pozbawił go głowy i prawej ręki od ramienia aż po dłoń. To było świetne cięcie, rzadko wychodziły mu podobne ataki - może to bohaterskie, owiane wśród jego pobratymców legendą cięcie na Wyspie Istorach, rodzimej ojczyźnie elfów. Potem mroczne elfy ustąpiły z pola walki, widząc zwycięstwo Altarisa nad ich dziwnie oszpeconym kapłanem, a wojska prawdziwych elfów zepchnęły przeciwnika dalej, z dala od miast pełnych kobiet i dzieci. Nikt nie pamięta jednak o Altarisie - wojowniku, który jednym cięciem sprawił, że jego sojusznicy wygrali bitwę a potem i kolejne starcia.

      No, ale cóż. Był niezależnym łowcą okazji i posępnym zabójcą, mając pod swoją komendą zaledwie sześciu doświadczonych jeźdźców, będących jego swoistą świtą. Był bardzo samotny, od czasu straty swojego brata podczas walki o Istorach. Masując się po ranie trzech cięć rozciągających się na lewym ramieniu spoglądał teraz nie z opanowaniem i samotnym spojrzeniem w ogień, lecz z gorejącą niczym same ogniki nienawiścią i gniewem. Mroczne elfy były bardziej zdradzieckie, niż myślał, co przypłacił miesiącami strachu, smutku, bólu i zmagań z samym sobą, a co najważniejsze, stracił wtedy swojego brata, Breivana, z którym nie rozstawał się na krok. W akcie zemsty więc porwał się jako pierwszy do walki, mając na celu własną śmierć, zabierając ze sobą do grobu dziesiątki istnień. Skończyło się jedynie na tym cięciu, które pozbawiło głowy kultywującego Beliara elfa.

      Ogień bił od płonącego obok stosu skrzyń, kufrów i cudzego dobytku. On zaś, płynnie lawirując między walczącymi sylwetkami sunął lekko klingą Błysku po zbrojach i pancerzach pobratymców o ciemnej cerze. Z jego jednego oka płynęły łzy - jednego, gdyż drugie nie było w stanie spełnić takiej czynności. Skrawki jego czerwono - czarnej szaty ciągnęły się za nim niczym smuga, gdy obrotem powalił rosłego, odzianego w czarną szatę mężczyznę i przebił mu brzuch swoim ostrzem, wypruwając z niego wszystko, co miał w środku. Na Jednookim nie zrobiło to żadnego wrażenia - ruszył dalej, swobodnym marszem wykonując cięcia, dzięki którym przedzierał się przez kolejne szeregi wrogów.

      Z Błysku lała się spora strużka czerwonej juchy, gdy kierował się w kierunku krzyczącego coś z podestu sługi Beliara - najgorszego pomiotu, którego poznał spośród elfów. To on był winien jego bólowi i walki o własną wolę. To on był winny śmierci Breivana. A teraz, nadszedł czas na rekompensatę... Rozpędzając się, brnąc przez wszechobecny chaos oberwał parę razy, dotkliwie krwawiąc z wielu ran. Jego szaty zabarwione na czerwono, tak samo jak pokryta krwią zbroja nadawała mu iście demonicznego wyglądu. Jego nogę przebiła włócznia, której użytkownika przyciągnął do siebie i skręcił mu kark bez większych problemów. Skacząc na jednej nodze wybił się do góry i wpadł na kapłana, rzucającego klątwy na niego i jego sojusznicze oddziały, które właściwie Altaris miał gdzieś.

      Mężczyzna był silny, a wojownik osłabiony wieloma ranami. Przerzuceniem swojego oręża do drugiej dłoni uniknął ataku sztyletem i obkręcając się na pięcie wyprostował ostrze, które zastygło w powietrzu gdzieś pół metra za ciałem kapłana - jego ciemna, pozbawiona już kaptura głowa wyleciała niczym wystrzelona z katapulty i trafiła w szeregi mrocznych pomiotów. Ryk, który wydobył z siebie Jednooki nie był ludzki. Nie było w nim nic cywilizowanego. Jego cały gniew i negatywne uczucia znalazły ujście. Wszystko - samotność, zemsta, smutek wielu dni i lat skupiło się na ostrzu klingi, która pozbawiła Shemagotha głowy. Cisza, która się pojawiła mogła być reakcją na śmierć przywódcy, lub po prostu ciszą, która uderzyła w Altarisa. Trzy rany oznaczające wyznanie Beliara, teraz przekreślone kolejną blizną zapłonęły bólem, a on sam osunął się po podejście, spadając po kilku schodkach pod nogi walczących.


      Gdy rozruszał bark poczuł ten sam ból, kiedy potem go zszywali i poddawali bolesnej pomocy medycznej - nie liczyli chyba na to, że przeżyje, chociaż wola walki Jednookiego była większa, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Owa wola ujawniła się także podczas obrony jednego z miast na kontynencie przed naporem barbarzyńskich plemion, które obecnie znów nękają kraj. Wojownik czuł, jak znowu wzrastają w nim negatywne uczucia, podobne gniewowi. Koddah, które udało mu się obronić wraz z tamtejszymi obrońcami miasta i dowódcami straży miejskiej było na prawdę ważnym miastem dla elfów. Znajdowała się tam pewna fontanna o wielce duchowym i religijnym znaczeniu, więc nie mógł sobie pozwolić na zdobycie owego miejsca. Nie z powodów religijnych oczywiście, ponieważ w nic nie wierzył, prócz swojego miecza - z powodów dziedzictwa kulturowego jego rasy.

      Zostali wtedy zdradzeni przez ludzki tabor handlarzy, którzy otworzyli bramę, mając nadzieję na oszczędzenie ich żyć. Szczęśliwie, że były z nimi kobiety, a ich powozy były wyjątkowo atrakcyjne, ponieważ większość szturmujących zajęła się w pierwszej kolejności taborem, a nie wdarciem do miasta, które dobrze chronione przez najemnych tarczowników i dziesiątki łuczników zatrzymywało kolejne fale wrogów przy otwartej bramie, zamykając ją, gdy połowa przeciwników była w mieście. Pierwszy raz widział tak rozległy strach w oczach dzikiego człowieka - jako jeden ze zwykłych obrońców przejął na własną rękę oddział tarczowników, którymi blokował drabiny. Wspaniałe zwycięstwo i odkrycie, jak większość ludzi może być zdradziecka.

      -Kapitanie, Król kazał posłać do wszystkich dowódców... Czy Ty i Twoi ludzie jesteście gotowi do walki? - rzucił mu nagle, trochę zbijając go z tropu trzeźwego myślenia, młody chłopak mający może koło sześćdziesięciu lat. Wydawał się bardzo przestraszony i zmęczony. Taki niewinny i niedoświadczony, a już miał stanąć do walki. Co prawda Jednooki nie raz używał miecza jeszcze wcześniej, niż owy posłaniec, ale nie w prawdziwej bitwie, która miała mieć teraz miejsce. Prawdopodobnie będzie klęską, jak każda inna, ale trzeba jakoś spróbować... Zdając zaś sobie sprawę, że młodzieniec czeka na odpowiedź zmierzył go zimnym spojrzeniem i rzucił niedbale:
      -Byłem gotowy od swoich narodzin... Przekaż Królowi, że mój oddział zaraz stawi się na polu walki...


      Stare Królestwo elfów, za liniami wroga. Jakiś czas temu przed wyprawą na Istorach:

      Jadąc konno na kolejnym zdobycznym koniu, zauważył, że powietrze się zmienia - zanosiło się na jakąś większą burzę, więc dobrze było wypatrzeć jakieś dogodne miejsce do... Dziwne. Podobno barbarzyńcy na okres wojny wszyscy biorą swoje prymitywne toporzyska i ganiają za elfami po polach i lasach. Gdzieś obok niego przemknęło kilka cieni, nawołujących się co chwila i najwyraźniej chyba polujących na coś, lub na kogoś. Skinieniem głowy zwrócił drużynę pięciu jeźdźców w tamtą stronę, na karym wierzchowcu wjeżdżając między jałowce i spore głazy na jakąś kamienistą przestrzeń w zagłębieniu między drogą a zboczem jakiejś góry. Gdy wszyscy, wraz z nim znaleźli się tam, uśmiechnął się, prychając cicho. Kilku barbarzyńskich bandytów próbowało chyba najwyraźniej walczyć z samotnym wojownikiem, tak samo prowizorycznie wyekwipowanym jak jego agresorzy - zwykły, skórzany pancerz z elementami futra i o dziwo młot, którego się nie spodziewał.

      Chciał z początku pozabijać wszystkich, lub poczekać, aż zostanie na placu boju ostatni. Zdziwił go jednak fakt, że walczący młotem wojownik tak świetnie się broni - miał koło dwudziestu wiosen, więc powinien przegrywać z szybszymi i silniejszymi, dorosłymi mężczyznami. On jednak swoim orężem obracał wokół siebie i raz za razem powalał kolejnych przeciwników, roztrzaskując kości i czaszki. Jego uwagę zwrócił także fakt, że młodzian nosił na swoim żelaznym naramienniku, symbol orła, którego wcześniej nie dostrzegł. Oznaczało to, że był z klanu Yunah, który właściwie był wyklęty spośród barbarzyńców z powodu swoich dawnych, podejrzanych konszachtów z elfami. Byli chyba najbardziej cywilizowani...

      Nie pozostawiając Altarisowi wyboru, zmusiło go to do podjęcia walki. Swobodnie zeskoczył z konia i wyciągnął miecz, podczas gdy przeciwników zostało już tylko trzech, a chłopak z młotem, obficie krwawiąc z rany w udzie i na żebrach otworzył szeroko oczy, widząc grupkę czarnych jeźdźców. Jego oprawcy podążyli za jego wzrokiem i przeskakując po paru trupach, niepewnie ruszyli do ataku z okrzykiem. Chyba bali się Jednookiego tak bardzo, że jedynym dla nich wyjściem było szybkie zabicie go, lub spodobała im się jego zbroja - płytowa, czarna, z czerwoną peleryną.

      Zbijając ostrze topora na bok pozbawił pierwszego przeciwnika równowagi, odpychając go i mijając, zmierzając ku dwóm pozostałym. Schylił się przed klingą obosiecznego miecza, która poziomo chyba miała trafić w jego głowę, odcinając ją. Prostując się przyjął uderzenie włóczni na swoje ostrze, robiąc tym samym unik i spokojnie, bez żadnego stresu i problemów wbił Błysk w gardło teraz bulgoczącego brodacza. Dwaj pozostali spoglądając po sobie niepewnie ruszyli przed siebie, uderzając raz za razem mieczem lub toporem - Altaris musiał przyznać, że blokowanie tego było małym wyzwaniem, ale nie mógł tego po sobie poznać - jego oddział na niego patrzył... Wykorzystując odsłonięcie się jednego z wrogów przypadł do niego na klęczkach, unikając raz jeszcze poziomego cięcia i wbił raz jeszcze Błysk w okolicach splotu słonecznego. Trzeciego wroga zaś poczęstowano strzałą, gdy próbował uciekać między większymi lub mniejszymi głazami, widząc śmierć swoich dwóch towarzyszy.

      - Jestem Jednooki, przywódca Czarnej Kompanii i ruchu powstańczego przeciwko naszym i Waszym wrogom... Podobno w klanie Yunah znajdę wielu chętnych i bitnych wojowników do wyprawy na Istorach. Jak Cię zwą?
      - Jorgen, syn Mutadga, przywódcy plemienia... Dziękuję za ratunek. A teraz za mną, zaraz nadejdą kolejni.



      Już dawno minęli to miejsce, w którym poznał Jorgena - znajdowali się na kamiennych, neutralnych równinach na północ od Akili. Stąd każdy miał powiedzmy, że podobne szanse na dotarcie na dany dwór i do danego władcy z listem od elfickiego króla. Po nieudanej z powodu śmierci Breivana wyprawie na Istorach nie zaciągał już nikogo więcej - miał płomiennego, lubującego się w bitce rudowłosego krasnoluda, pochodzącego z Bolgorii, wysłanego z posłaniem do rodzimych krain podziemia. Dwaj elfowie, pochodzący z klanów Ognia i Młota zostali odpowiednio wysłani na wyspę Istorach i na zachód, do nabrzeżnych krain ludzi. Bezimienny - człowiek nigdy się nikomu nie przedstawiający, władający łukiem jak nikt inny wyruszył na południe, do centralnych krain ludzi, gdzie niedawno doszło do kataklizmu. Zalecono mu nie zwracania na siebie uwagi, chociaż odziany w czerń jeździec na pewno to zrobi, mając na uwadze ataki Emisariuszy.

      -Spotkamy się w Mitrze na Istorach, w naszym starym miejscu spotkań za rok. Przyprowadźcie, kogo będziecie mogli... Wierzę w Was. Powodzenia, towarzysze... A teraz w drogę, hia! - popędziwszy lekko konia pojechał w dół zbocza, szukając oczami jaskini lub zakamarka, w którym schowają się podczas nocy i będą mogli swobodnie rozpalić ognisko.

      Tylko on i Jorgen podróżowali dalej, jako Czarna Kompania - nie potrafił się przemóc, by zwerbować nowych członków. Prawda to, że zamierzał wynajmować najemników i zbirów, którzy wyruszą najpierw na Istorach, by dokończyć wojnę, a potem z posiłkami elfów wrócić na kontynent i obronić Stare Królestwo. Teraz zaś zachodziło już słońce, a on dopiero co wyruszył...

      Stracił prawie wszystko, ale nadal tlił się w nim płomień. Nie miał zamiaru się poddawać - po prostu nie było już armii, do której miałby się dołączyć. Planował przygotować jak najwięcej sojuszników i elfów z kontynentu do powstania przeciwko ludzkim najeźdźcom. Słyszał, że w Bolgorii jest masa tanich najemników, szukających pracy wszędzie, gdzie się dało. A władca owego miejsca powinien rozpatrzeć tą decyzję, skoro jego bratanek służył wraz z Jednookim w jednym oddziale najemników i ochotników w walce z barbarzyńcami - Altarisowi jednak nie płacili, bo był ochotnikiem.

      Ciekawiło go, ilu wojowników wystawi plemię Yunah, gdy dojdzie do walki. Czy Jorgen poderwie całe swoje plemię, wracając do ojca z zamiarem przejęcia władzy?

      Altaris mianował się także przywódcą renegatów, kiedy kilkakrotnie w różnorakich wioskach podburzał lud, który skutecznie powstrzymywał inwazję zdziesiątkowanych i niespodziewających się oporu prymitywów. W każdym miasteczku elfów zasłyszano o Jednookim, przywódcy małej grupki najemników, który zamierza obronić cały kraj.

      Dla niego zachodziło słońce i nastawała noc, ale kolejnego dnia wstanie świt, a wschód słońca będzie krwawy i purpurowy niczym krew i najczarniejszy ogień. Nadszedł czas sądu, czas pogardy, podczas którego on, Jednooki, przywódca ruchu powstańczego ochrzci świat w ogniu i bólu.





    Wygląd:
    Jednooki jest stosunkowo średniego wzrostu, mając około metra osiemdziesięciu. Jest szczupły, aczkolwiek nie chudy - w przeciwności do innych elfów lubuje się w kultywowaniu umiejętności cielesnych, a nie tylko umysłowych. Jest więc umięśniony i dobrze zbudowany, jak to na wyśmienitego wojownika przystało. Prawie jedna czwarta jego ciała pokryta jest różnego rodzaju bliznami, z których najbardziej wyróżnia się blizna na oku, biegnąca znad lewego łuku brwiowego, prawie, że od czoła, aż do ust poprzez polik. Innymi wyróżniającymi się, zabliźnionymi ranami są trzy cięcia na lewym ramieniu, przekreślone kolejnym ukośnym cięciem - pozostałość bo ruchu religijnym mrocznych elfów, w którym początkowo brał udział. Na jego lewym przedramieniu i lewej stronie klatki piersiowej od ramienia po dolne żebra jego skóra jest lekko ciemniejsza i zaczerwieniona - to zaś jest pamiątka przypominająca mu o tym, jak przebiegli mogą być ludzcy magowie. Oprócz owych zdobyczy bitewnych posiada także kilka większych szram na kończynach, plecach i torsie. Na jego szyi po prawej stronie, od barku po splot widnieje spory, czarny tatuaż przedstawiający sporego, drapieżnego ptaka z rozpostartymi skrzydłami i pazurami gotowymi do ataku.

    Jego włosy są krótkie i kruczoczarne, opadając swobodnie w zawsze dobrze wyglądające pozycje. Na głowie nosi czerwoną lub czarną chustę bez żadnych większych zdobień, pod którą chowa włosy i swoją ranę. Z tyłu jedynie zwisa mu spokojny, koński ogon, zazwyczaj będący w nieładzie.

    Oczy, którymi lustruje świat wokół są nienaturalnie żółte. Nie są jednak pokryte chorym odcieniem żółci - jest to dziwnie czysta toń koloru przypominająca oko jastrzębia. Cerę ma normalną, raczej jak każdy z przedstawicieli jego rasy. Twarz zazwyczaj jest poważna, przedstawiająca jakby pogardę, zniesmaczenie i pewność siebie.








    Umiejętności:
      Walka wręcz (broń biała, jednoręczna) - Adept


    Cechy:

      Brak potrzeby spania
      Bystry Wzrok
      Czuły Słuch
      Częściowa Odporność na ból
      Zręczność


    Atuty:
      brak




    Postać:




      - Błysk - miecz jednoręczny, podchodzący swoją wielkością pod miecz półtoraręczny, doskonale wyważony o długiej jak na miecz jednoręczny klindze ze stopu żelaza i srebra. O miękkiej, stosunkowo długiej, obłożonej materiałem rękojeści, z jednej strony zakończonej głownią przypominającą kulę korbacza, a z drugiej strony sporym, czerwonym klejnotem z symbolem dwóch skrzyżowanych mieczy, które są tłem dla uchwycenia ptaka lecącego z profilu. Lejce przypominają lekko swoim kształtem pierzaste, rozpostarte, ptasie skrzydła a stop, z którego je wykonano dodaje im pobłysku. Klinga zaś, prosta, długa i obosieczna pokryta jest różnorakimi, wygrawerowanymi, pozłacanymi zdobieniami i elfickimi symbolami, a w kilku miejscach klingi po bokach wystając groźnie wyglądające, srebrne ząbki. Gdy świeci słońce, wydawałoby się, że Błysk świeci własnym światłem. Jednym z napisów elfickich na klindze, oprócz pojedynczych słów, jak chociażby Breivan widnieje dobrze widzialny, pokrywający jedną stronę całej klingi napis mieniący się złocistym pyłem - Chrzest przed końcem. Jest to doprawdy świetna broń. Posiada zdobioną srebrnymi i metalowymi elementami czarną, skórzaną pochwę.


      - (Widoczny powyżej) Pancerz Czarnej Kompanii - w jego skład wchodzą czarne, żelazne nagolenniki, karwasze o złotych wykończeniach i spory, pokryty małym zdobieniem przypominającym trójkąty schodzące w dół napierśnik, wykończony przy pasie, ramionach i kołnierzu pozłacanymi wykończeniami. Na barkach widnieją małe, aczkolwiek przydatne naramienniki, stosunkowo płaskie i grube, wyłożone od środka dodatkową warstwą skóry. Całość pancerza od strony ciała wyłożona jest warstwą miękkiej skóry i krótkiego futra, przypominającego puch. Oprócz owego pancerza, w jego skład wchodzi również szata, jako jego ubranie. Jest ona najzwyczajniej czarna, jak reszta jego opancerzenia i trochę skomplikowana, co jakiś czas zmieniając szycia i krój na przykład rękawów. Każde z wykończeń jest jaskrawego koloru, wspomaganego trochę podróbką pozłacanych nici. Obok ramion na pokrytych miedzianym pyłem sznurkach doszyte są do materiału miedziane monety o małych, nieznanych nominałach, pochodzące z ojczyzny elfów. Najwyższe partie rękawów wspomagane są skórzanymi paskami. Kierując się do pasa, który widnieje na ciele Altarisa jako spory, purpurowy materiał poprzez pancerz z żelaznego napierśnika, poprzez twarde szycia i kawałek dobrze przymocowanej kolczugi zamienia się w cztery spore pasy twardej i mocnej skóry, obszyte czarnym materiałem. Spod owych pasów zaś rozciąga się zwykła, ciemna szata z szeroką linią zdobień białych nici. Sięga za kolana.

      - Zakrzywiony, bardzo długi sztylet w pochwie za pasem. Wykrzywiona klinga i rękojeść bez zbędnych zdobień. Jedynie w głowni utkwiono mały, czerwony kamień szlachetny wielkości źrenicy. Jest to zazwyczaj broń do karczemnych bijatyk, gdy nie wypada pospólstwa mieczem rąbać.

      - 20 sztuk złota w sakiewce

      - Ubranie:
      Lniane, czarne spodnie pod szatą
      Wcześniej wspomniana szata jako element pancerza
      Pas przypominający szarfę, bardzo szeroki, koloru purpurowego
      Dwa posrebrzane pierścienie ułożone w zdobienia, przypominając trochę płytki pancerza, bez klejnotów
      Czarna, długa koszula bez kołnierza, ze sporym wycięciem na klatce piersiowej
      Wysokie, czarne, skórzane buty na twardej podeszwie, owinięte od górnej części pasem materiału
      Srebrny naszyjnik z symbolem ptaka, należący wcześniej do jego brata
      Czarna i czerwona chusta na głowę, którą zakłada, by schować włosy i bliznę na oku




    Ekwipunek:

      - Oficjalny list od króla elfów na kontynencie do władcy Bolgorii z prośbą o pomoc w zamian za traktaty handlowe i być może zagarnięcie części ziem należących do pobitych, barbarzyńskich plemion. Na pewno jest tam dużo złóż kopalnianych.
      - Hubka i krzesiwo do rozpalania ogniska lub zapalania pochodni
      - Trzy, drewniane pochodnie z metalowym miejscem do trzymania - bardzo trwałe i solidne
      - Spora butelka obłożona skórzanym pokrowcem, pełna w tajemniczy sposób smakowej gorzałki. Ma dziwny, lekki, słodkawy posmak, ale jest równocześnie bardzo mocna - kilka łyków zwali człeka z nóg.

      Dodatkowe:
      - Brązowy, ciemny, bystry i wytresowany jastrząb wabiący się Kiran
      - Nieznana mu, zdobyta na barbarzyńcach, szara szkapa bez imienia, ale za to ze zwykłym, prostym siodłem i prowizorycznym oporządzeniem w skórzanych jukach
      - Kompan w podróży. Rosły, silny, wysoki i masywny mężczyzna dzierżący w swoich rękach spory młot bojowy - syn jednego z przywódców dzikich klanów, Jorgen. Jednooki poznał go około kilkunastu lat temu, podczas walk elfów o stare królestwo na kontynencie. Jorgen jest małomówny i mało ufny w stosunku do obcych. Ubrany w zwykły, skórzany, czarny pancerz i materiałową pelerynę, która trzyma się na sporych naramiennikach z metalowymi blachami i białym puszkiem na wykończeniu. Wygląda z pozoru groźnie i nieokrzesanie, ale jest w głębi duszy wiernym i dumnym człowiekiem, który zabija, by nie zostać zabitym i dla słusznej sprawy. Zrobi właściwie wszystko, o co poprosi go Jednooki.

    Debowy_Mocny - 2012-12-24, 00:47

    Imię: Endrigus - Zaklęcioostrze
    Płeć: Mężczyzna
    Rasa: Człowiek
    Wiek: 25
    Nierozdane punkty doświadczenia: 100

    Historia postaci:

      No cóż. Chcesz wiedzieć kim jestem i skąd się tu wziąłem. No cóż zacznijmy od tego że nazywam się Endrigus. A oto moja historia.

      No cóż nie będę mówić o czasach kiedy byłem obsmarkanym bachorem gdyż wtedy nie różniłem się niczym od innych bachorów. Zacznijmy najlepiej od czasów kiedy miałem około 19 lat. Otóż gdzieś na ziemiach orków, ukryta była twierdza, która powstała na rozkaz tych co rządzili w Akilli w celu przeprowadzania niebezpiecznych magicznych eksperymentów, to nie były jakieś tam pierdy które codziennie robili zwykli czarodzieje w swoich pracowniach, w tym miejscu byli prawdziwi mistrzowie magii którzy znali się na magii lepiej niż krasnoludy na wydobyciu i obróbce metalu, i robili eksperymenty tak niebezpieczne że wystarczył mały błąd a by rozpiździło by budowlę w cholerę i na dodatek wszystko wokół tej zasranej twierdzy też poszło by się kochać. Dlatego postanowiono postawić tą twierdze na ziemiach orków, najwyżej orkowie będą mieli problem, nie mieszkańcy Akilli.

      Seems legit poza fragmentem o prawdziwych mistrzach magii. Po co mistrzów wysyłać na odludzie do jakiegoś niepewnego eksperymentu? Wysyła się tam kogoś, kogo stratą nie przejmiemy się tak bardzo, czyli wysyła się tam nie do końca mistrzów. No i wtedy istnieje szansa, że coś walnie.

      Twierdza była tak naprawdę systemem podziemnych pokoi i korytarzy by te zielone mendy niczego nie podejrzewały. A ja co robiłem? Ano ja byłem jednym ze strażników wejścia do tej cholernej twierdzy (Tą fuchę miałem ze względu rozkazu jednego z elfickich arcymagów który był bliskim przyjacielem rodziny)Standardowo. Jeden z wielu, ALE JEDNAK z dupy nagle przyjaciel, i to aż elfickiego arcymaga. Dlaczego? Dlaczego akurat Ty a nie sąsiad?. Wejście wyglądało jak cholernie głęboka jaskinia. A naszym zadaniem było po prostu przywitać wszystkie orcze patrole które wlazły do jaskini ciachnięciem ostrzem, oraz ukrycie ich zwłok w taki sposób by pozostałe orcze przygłupy sądziły że ich patrole najzwyklej się gubią w jaskini i zdychają z głodu czy tam pragnienia. Pomimo że byłem młodziakiem to mieczem potrafiłem machać dużo lepiej niż koledzy po fachu.

      Któregoś dnia jak zawsze było cicho i spokojnie i nudno, bo orkowie w końcu bali się wleźć do jaskini po tym jak w "niewiadomy sposób" straciły parę tam patroli, tępe sukinsyny. TO oczywiście każdy tam z nas strażników przed wejściem albo tam grali w kości lub karty, a inni wykazywali się talentem artystycznym, jeden to nawet wystrugał gołą elfkę z kawałka jakiegoś tam drewna. Jednak nagle ci cholerni magowie zaczęli drzeć mordę, co oznaczało że w końcu jakiś eksperyment wymknął się z pod kontroli. Ja nie mogłem wejść do środka, miałem takie rozkazy. Jedynie słyszałem jakieś dziwne dźwięki, piski, dzwonienie, ciężko to nazwać. Także magowie zaczęli się głośniej drzeć, jakby każdy po kolei zdychał w bólu. Gdy wszystko ucichło nagle z drzwi które oddzielały nasz posterunek od reszty "magicznego labolatorium" zaczęły wyłazić jakieś kolorowe światełka, i po kolei wchodziły w strażników którzy zaczęli krzyczeć w bólu, i wymiotować by zaraz skonać, człowieku nieprzyjemny widok pomimo że światełka nie były brzydkie. Najwięcej tego świecącego cholerstwa wlazło we mnie. Myślałem że wykituję a potem jakiś ork czy inny syf ze smakiem pożre to co ze mnie zostanie. Jednak zamiast bólu i odruchów wymiotnych najpierw poczułem mrowienie, nieprzyjemne było... oraz miałem także uczucie, że robiłem się silniejszy, mocniejszy, wiesz może o co chodzi. Po tym postanowiłem pozwiedzać całą twierdze wierząc że wszyscy tam zginęli i nikt się nie dowie, że sobie postanowiłem połazić tam gdzie mi nie było wolno. Gdzie nie gdzie przygasały płomienie, wszędzie zarzygane trupy magów, nieprzyjemny widok.

      Powtórka. Dlaczego akurat Ty. Dlaczego wszyscy umarli jeśli byłeś prawie identyczny. Ciekawsze moim zdaniem byłoby umieranie wszystkich magów, a właśnie wszyscy strażnicy pozamieniali się w te cuda z magii.

      Po chwili w jednej sali zobaczyłem jakiegoś leżącego maga który się jeszcze ledwo ruszał a obok niego olbrzymiego szczura, sukinkot pewnie podczas wypadku wylazł z klatki i postanowił pożreć trochę jeszcze żywego mięska na obiad. Myślałem że po prostu wpadnę, u****ę gryzonia, a od maga wyciągnę parę informacji, jednak zanim bym się przedostał przez ten cały bałagan w pokoju to by "zwierzaczek" by już zdążył dobić i pożreć pozornie ocalałego maga. Jedynie co zrobiłem to wyciągnąłem rękę w stronę szczura zacytowałem jakiś niezrozumiały tekst których to słyszałem od groma za drzwiami zanim się to wszystko poszło się kochać. Nie wiem jakim cudem ale z po pierwszej sylabie z mojej ręki wyleciała ognista kula i sfajczyła zębatą cholerę. Konający mag leżąc spojrzał na tą sytuację, resztkami sił spojrzał się na mnie potem na popiół który kiedyś był olbrzymim szczurem i powiedział resztkami sił do mnie "Eksperyment..... jednak się udał" potem wyciągnął rękę i wskazał palcem jedyną księgę jaka się zachowała po czym zmarł. Ja natomiast postanowiłem przejrzeć księgę którą wskazał palcem. Miała jakże "interesujący" tytuł który brzmiał "Eksperyment numer 37: Zaklęcioostrze". W tej księdze były zapiski mówiące o planach stworzenia "zaklęcioostrza", idealnego wojownika który oprócz umiejętności walki wręcz był w stanie tkać magię niczym mag pomimo ciężkiej zbroi oraz rąk zajętych trzymaniem oręża lub tarczy. W zapiskach było coś o napełnieniu ciała wojownika magią by go zrzyć z energią magiczną, wojownik nasączony odpowiednio przygotowaną porcją magicznej energii był w stanie dzięki temu ograniczyć ruchy ciała do prostych gestów dwoma palcami, wypowiadaniu prostych inkantacji oraz samej myśli niwelując wszelkie trudności w rzucaniu czarów spowodowane poprzez ciężką zbroje lub trzymanie miecza i tarczy. W księdze także zaskrobano spis gestów, inkantacji jakie należy wykonać by taki "zbrojny mag" używając odpowiedniej kombinacji owych gestów mógł rzucić określone zaklęcie, zwykle to były okrojone wersje gestów czy inkantacji jakie wykonywał mag by móc rzucać zaklęcia.

      Dzięki tej księdze zrozumiałem że nie jestem już zwykłym wojownikiem umiejący zrobić użytek z dobrego żelastwa, stałem się czymś więcej... zaklęcioostrzem, istotą. Ten wypadek przy ostatnim eksperymencie obdarzył mnie nowymi możliwościami. Przeczytałem cała tą księgę, dzięki czemu nauczyłem się w miarę kontrolować mój "dar" oraz nauczyłem się paru zaklęć. Jedynie co mi zostało to spełnić ostatnie zalecenia jakie mi podano w czasie służby spaliłem w cholerę wszystko co pozostało z tej cholernej twierdzy razem z księgą, jedynie co zostawiłem na pamiątkę z tej twierdzy to drewnianą figurkę nagiej elfki o której wcześniej wspomniałem, ukryta twierdza jest już zamkniętym rozdziałem.

      To był najlepszy akapit. Krótkie przedstawienie istoty Twojego jestestwa. Logiczne zachowanie posługacza do wypełniania poleceń. Oraz to pedejście: chrzanić wszystko, chrzanić ważną księgę i laboratorium, ale gołą elfkę trzeba zabrać. Naprawdę smaczne.

      Udałem się do Akilii, do jakiś tam mniejszych miasteczek i zbierałem złoto pracując jako najemnik, komuś tam jakieś cholerne paskudztwo wchodziło na szkodę? Ja za trochę złota robiłem z tym porządek. Jakąś wioskę dręczyła banda bandytów, ja za złoto zabijałem ten syf i wieśniaki miały spokój. Z reguły nie ukazywałem swoich magicznych zdolności przed nikim. Mój dar ukazywałem w miejscach gdzie nikogo poza tymi których miałem zabić nie było. Swój nabyty talent szlifowałem na samouka w miejscach gdzie byłem sam, a workami treningowymi było cholerstwo na które dostawałem zlecenia. Złoto które zarobiłem wydawałem na treningi w walce wręcz oraz uzbrojenie, na przykład większą tarcze, płytową zbroję oraz półtoraręczny miecz. Nabyłem sobie nawet ukryty hełm, by nikt nie mógł widzieć mojej twarzy, co by mi ułatwiło życie w pewnych sytuacjach. W końcu nawet sprawiłem sobie tą ładną pelerynkę, wyglądam teraz dużo lepiej niż reszta najemników których było nie mało.

      Wyjaśnienie cześć ekwipunku, dobrze.

      Przez 6 lat tak sobie włóczyłem, robiłem zlecenia szlifowałem moje umiejętności bitewne i magiczne. Aż w końcu doszło do tego że Akilia oraz większość kontynentu poszła w pizdu przez te ciągłe bitwy, walki bogów, moce potężniejszych magów czy cholera wie co jeszcze, ja tam nie wiedziałem za bardzo gdyż w tym czasie miałem inne rzeczy na głowie. Na miejscu wielkich miast, pól, lasów, wiosek pozostał jeden wielki burdel, wszędzie skażenie niestabilną magią, po prostu nieprzyjemny krajobraz. Ja postanowiłem zrobić to samo co zrobili inni którzy to przetrwali, ruszyłem swój tyłek i udałem się do miejsca zwanego Bolgorią. Postanowiłem w tym miejscu kontynuować zdobywać chleb poprzez moje zdolności bitewne, chociaż jak zawsze ukrywałem fakt że jestem zaklęcioostrzem i że umiem posługiwać się magią. Nadal jednak poszukuję odpowiedzi na pytanie, dlaczego to co sprawiło, że wszyscy wokół mnie umarli, obdarzyło mnie takim bezcennym darem. Kto wie może kiedyś znajdę odpowiedź na to cholerne pytanie.

      Nieciekawie? Brak perspektyw? Państwo zamienia się w pópłynną, cuchnącą breje? Chrzań to, szukaj następnego. Dobre, najemne podejście gościa bez domu i dziedzictwa, szkoda że jest was takich od cholery.

      Teraz jednak najważniejszym zadaniem jakie sobie postawiłem to do czegoś konkretnego dojść w nowym środowisku. Problemem jest także fakt, że jeśli nieodpowiednie osoby odkryją fakt że jestem zaklęcioostrzem to mogą mnie zaliczyć do jednej grupy z magami i mówiąc krótko, miałbym p********e, no chyba, że uda mi się zdobyć dość mocy i reputacji by być w stanie przekonać kogokolwiek do tego, że tylko samobójcy i idioci by próbowali mnie pochwycić i dać na stryczek.


    "no chyba że mi się uda", dobrze że użyłeś przypuszczeń a nie stwierdzeń.

    Umiejętności:
      Walka wręcz (Miecz półtoraręczny) - uczeń

      Walka bronią i tarczą - uczeń



    Cechy:
      Wytrzymały organizm

      Chłonny umysł


    Atuty:
      brak


    Postać:
      - Stalowy miecz półtoraręczny.
      - Pełna zbroja płytowa
      - Duża stalowa tarcza
      - 20 sztuk złota w sakiewce
      - Ubranie: (skórzane spodnie, lniana koszula, skórzane buty, lniana peleryna koloru srebnego z czrwonym pasem przechodzącym przez środek peleryny)


    Ekwipunek:

      - hubka i krzesiwo
      - bukłak na wodę
      - śpiwór
      - składany namiot
      - drewniana figurka przedstawiająca nagą elfke
      - Plecak

    Faust272 - 2012-12-24, 12:11

    Luny:

    Trochę tych niespójności jest. Mógłbym zaakceptować Twoją postać i zacząć już Grę, ale postanowiłem dać Tobie szansę urozmaicenia Twojej historii. Być może znajdą się jakieś premię dla Twojej postaci. Napisz nowy post z poprawioną historią, albo nowy post, że po prostu chcesz grać, a zatwierdzę postać.

    Altaris:

    Forma jest nieprzyjemna. Bloki jednolitego tekstu jeszcze wszystko wycentrowane. Strasznie ciężko się czytało. No ale mam jakieś spojrzenie na osobowość. Twoja historia to w sumie taka opowieść, z której nie wyciągnę praktycznie nic poza wyglądem. Brata miałeś ale umarł. Byłeś bohaterem, ale wszyscy zapomnieli.

    Zatwierdzę KP ze wszystkim, oprócz towarzysza. Za mało by mieć go przy sobie, ale może wykorzystam go jako Twojego kumpla.

    I nie ma mowy o cesze braku potrzeby snu

    Luny i Altaris:

    Zdecydowanie najlepiej na razie wypadł Luny, pomimo niespójności fabularnych. Więc tak. Akceptuje obie. Altaris dostanie wszystko z ekwipunku co chciał minus towarzysz, a Luny... No uważam że zasługujesz na premie, skoro Altaris dostał, a jego historia była mniej ciekawsza

    Debowy:

    Standardowe fabularne nieścisłości. Ogólnie zatwierdzam, a na KP dopisałem swoje komentarze jak chcesz zobaczyc.


    ZATWIERDZAM WSZYSTKIE 3. Zrobię KP, dodam do teamtu KP, przeczytajcie je, i jak nie ma dalszych zastrzeżeń, możecie grać.

    P.S. I świetne imię tego maga Luny, za to należy się cukierek.

    Luny - 2012-12-24, 14:09



    Imię postaci: Grindan
    Płeć postaci: Mężczyzna
    Wiek Postaci: 30
    Rasa: Człowiek
    Nierozdane PD: 100

    Historia:
    Historia Grindana rozpoczyna się jeszcze w tętniącej życiem byłej stolicy. Tam bowiem jego matka przyniosła go na świat. Była ona, jak to można by ją nazwać, kobietą lekkich obyczajów która z biedy musiała oddawać się co możniejszym panom w jednym z licznych domów schadzek. „Miłościwy” pracodawca jego matki pozwolił jej zatrzymać ciążę, i urodzić dziecko w dość komfortowych warunkach.

    Matczyne szczęście jednak nie potrwało długo. Chłopiec miał zostać oddany tuż po porodzie, a jako że ani świątynia, ani zamożni nie chcieli go przyjąć, młode dziecko zostało zostawione w lesie a jego los oddany w ręce bogów. Może to właśnie oni tak chcieli, że chłopiec znaleziony został przez podróżującego kupca, Vandarana, kiedy to ten usłyszał jego płacz. Kupiec jako że bywał częstym gościem w burdelu o którym mowa, sądził że to właśnie stamtąd mogło pojawić się dziecko. Oczywiście, nie jedna matka zostawiała w tych czasach swe dzieci w lasach, klasztorach czy świątyniach, lecz Vandaran czuł głos mówiący mu, że to właśnie tam powinien się udać. Nie był to przyjemny głos, ani głos jego sumienia, ani nawet ludzki głos. Był to głos z zaświatów, głos groźny, któremu strach było odmówić. Tak więc, Vandaran udał się do domu schadzek gdzie dowiedział się o matce dziecka. Ta, ubłagała go by zatrzymał chłopaka i wychował jak swojego.

    Vandaran był człowiekiem zamożnym, i widział w tym długotrwałą inwestycję: lojalnego ochroniarza na przyszłość, którego można będzie łatwo manipulować. Wiedział bowiem że każdy chce wiedzieć kim jest, skąd pochodzi, i kim byli jego rodzice i przodkowie. On wiedział wiele o chłopcu: o wiele więcej niż młodzieniec mógł kiedykolwiek wiedzieć. Kupiec ten nie miał też syna, ani nikogo z rodu któremu przekazać mógł swój majątek jako że wszyscy życzyli mu tylko i wyłącznie śmierci chcąc przejąć po nim to, na co ciężko zapracował. On jednak, nie zamierzał dać im tej satysfakcji i opiekował się dzieckiem jak swoim.

    Tak więc Grindan rósł pod bacznym okiem Vandarna który przekazywał mu swą wiedzę na temat historii, kultur, ras i sztuk. Chłopca zaintrygowały powieści na temat Krasnoludów, i ich ogromnych Enklaw jak i baśnie o Mrocznych Elfach które zostały skuszone przez pana strachu. Chłopca nauczono także gry na lutni, jak i jazdy konno, którą uwielbiał. Poświęcony chłopcu czas sprawił, że ten zaczął traktować Vandarna jak ojca – widział w nim figurę do naśladowania, osobę godną podziwu. Chłopca ku niepokoju Vandarana kusiły zawsze historie o bogach i wierzeniach. Chciał wiedzieć jak najwięcej o nich samych, oraz ich wpływie na ten świat.

    Od czasu do czasu, chłopiec bardzo niepokoił Vandarana. Od młodego wieku przejawiał dziwne możliwości. Czasem kupiec patrząc się na niego słyszał jego głos, lecz jego usta nie ruszały się. Gdy poproszony by powtórzyć, zdziwiony młodzieniec odpowiadał że nic nie mówił. Czasem głos jednak nie był jego. Był on o wiele starszy, potężniejszy, o wiele groźniejszy. Z czasem jednak, głosy zanikały, a im starszy był, tym mniej się objawiały.

    Co dobre zawsze ma jednak swój koniec. Vandaran doczekał się prawdziwego potomka, którego spłodził z wydaną za niego córką Barona z zachodnich rubieży królestwa. Ta, dała mu syna, Wirtema. Młody Grindan, w wieku ośmiu lat zaczął być traktowany tylko i wyłącznie jak sługa. Skończyły się opowieści o wysokich drzewach zachodu, o zielonoskórych i krwiożerczych orkach. Skończyło się wszystko to, co miał przez ostatnie osiem lat. Teraz był niepotrzebną przylepką obok obcych ludzi, a jedyna osoba którą szanował, znał, i nauczył się kochać odsuwała się od niego coraz dalej. Wszystkie problemy dworu, wszystkie przewinienia małego Wirtema zwalane były zawsze na syna ladacznicy z Akili. Pewnego razu, podczas kolacji w której Vandaran obżerał się jak dziki, wraz ze swoją teraz grubą żoną i pulchnym synem, podpity kupiec rzekł cichym, zimnym głosem do chłopca:
    - Twoja matka była dziwką. Nawet nie wiem kim jest twój ojciec, pewnie jakimś chłopem z pola poza miastem.
    Te słowa brzmiały w uszach chłopca przez długie dni. Niemniej jednak, była w nim miłość do Vandarana w którym ciągle widział figurę ojca. Chciał go nienawidzić... nie potrafił.

    Ucieczkę od nienawidzącej go przyszywanej rodziny chłopiec znalazł w strażnikach dwornych. Ci uczyli młodzieńca walki mieczem, i strzelania z łuku. Spędzał z nimi długie dni, gdzie nieustannie ćwiczył pchnięcia, ciosy i metody obronne.

    Tak oto chłopiec został ochroniarzem dla kupca, który zabierał go na długie podróże. Odwiedzali sale lordów, dam, baronów a także innych kupców. Ani razu jednak, chłopiec nie usłyszał słowa „synu”. Nie był on jego synem, a przynajmniej nie od narodzin Wirtema. Jednakże, usłyszał głos. Głos zza światów. Mroczny, groźny i zimny głos „Naprawdę kochasz go jak ojca?” zabrzmiał w jego głowie. Nie usłyszał go więcej, do tego pamiętliwego dnia.

    Pewnego zimnego, zimowego wieczoru kiedy to Vandaran odpoczywał przy kominku na dworze pojawił się niezapowiedziany gość. Przedstawił się jako „Acwanzyw Araileb”, mówiąc że jest magiem z dalekiego południa który szuka godnego noclegu dla swego mienia. Klejnoty pięknie ulokowane w pierścieniach które podarował Vandaranowi sprawiły że ten zawitał go na swym dworze bez żadnych pytań, czy głębszego zastanowienia.

    Mag został też zaproszony na kolację wraz z całą rodziną kupca, kiedy to Grindan stał przy drzwiach na straży i usługiwał jedzącym. Araileb miał na sobie długą, czarną szatę, posiadał kościste, szare palce a na jego twarzy wisiał kaptur którego jak rzekł „wolałby nie zdejmować, gdyż lata praktyk magicznych oszpeciły jego twarz”. Kolacja dobiegła końca, atmosfera stała się zimna, a w sercach jedzących zjawił się niepokój. By przerwać dziwną ciszę, żona kupca odważyła się na pytanie:
    - Drogi Acwanzywie Araibie
    - Arailebie – wtrącił starzec, a Grindana przeszedł dreszcz. Kojarzył ten głos. Ten sam, który był wczesniej w jego głowie. Żona barona chrząknęła, po czym kontynuowała
    - Tak, Arailebie. Musisz mi wybaczyć, gdyż jestem jeszcze dość niezaprzyjaźniona z południowymi imionami – rozpoczeła zimno, jakby urażona - Jak mniemam wiesz wiele na temat Magii i Bogów. Słyszałam że w Kaldynji Beliar jest znienawidzony jeszcze bardziej niż tutaj. Czy to prawda?
    Ogień w kominku rozjarzył się tak, jakby wylano na niego kocioł oliwy. Wszystkie świece na stole zgasły, po czym pojawił się na nich niebieski płomień. Mag wstał, po czym rzekł potężnym głosem, jakby nawiedzonym.
    - Głupcze! Po trzydziestu latach ty nie spłaciłeś swego długu, długu którego zawarłeś z moim panem!
    W oczach kupca pojawiło się przerażenie. Chciał uciec, nie mógł. Jego ciało zamarzło, tak samo jak i pozostałych – SPŁAĆ SWÓJ DŁUG! – krzyknął po czym komnata zaczęła drżeć. Nikt nie mógł się ruszyć. Mag opuścił ręce i zaczął się cicho śmiać, po czym rzekł – Dobrze więc... W takim razie, zapłacisz własną krwią, lub ci, którzy cię kochają, zapłacą swoją – kontynuował, po czym wykonał szybki gest ręki, jakby rzucając zaklęcie. Żona i syn kupca krzyczeli, a do drzwi dobijali się strażnicy. Te jednak, jakby z kamienia, nie pozwoliły im się wedrzeć do środka.
    - Co ty robisz?! Zostaw nas! – wrzeszczała córka barona, kiedy zobaczyła że jej mąż powoli kurczy się z bólu.
    - Możecie go ratować. Jedno wasze słowo, a wezmę jednego z was, zamiast jego – rzekł Mag. Syn kupca patrzył oniemale na całą sytuację. Choć miał on już 20 lat, to wyglądał na zagubionego pięciolatka; ani drgnął ze strachu
    - Mój synu... – rzekł kupiec zwijając się z bólu – Mój kochany, jedyny Grindanie... Zawsze byłeś mi jak swój, zawsze ciebie najbardziej kochałem – mówił powoli, dysząc. Grindan stał jak oniemiały. Po raz pierwszy od tak długiego czasu słyszał te pamiętne słowa „Synu”. Ale rozumiał, że nie był on dla niego synem, był on sługą, a teraz jedyną szansą ratunku. Ten, kontynuował – wszystko co miałem, miałem zamiar oddać tobie. Ciebie kochałem najbardziej! – w jego głosie słychać było chciwość i nadzieje.
    - 20 lat lat temu, oddałbym za ciebie życie – Odpowiedział ozięble Grindan. Po tych słowach, kiedy to ten zrozumiał już że nie ma ratunku, zaczął krzyczeć z powodu wyniszczającej go agonii. Jego ciało stanęło w ogniu. Wszystko trwało może dwie, trzy minuty. Vandaran oddał swe ostatnie bicie serca. Syn i żona patrzyli oniemiale na zwęglone ciało kupca, a Grindan, poczuł dziwną ulgę i satysfakcję.

    Mag skierował się w stronę drzwi, a Grindan usłyszał głos po raz kolejny „Chodź”. Otworzywszy je, nikogo tam nie było, ku zdziwieniu mężczyzny. Ten udał się za nim, bez słowa. Nie bał się go, w końcu jedyna wyrządzona przez niego krzywda była skierowana na człowieka który najwyraźniej na to zasłużył. Nie chciał wiedzieć jednak o jaki dług chodziło, i czym są moce które zabiły jego przyszywanego ojca. Mag szedł do przodu, spokojnie, a ten krok w krok za nim. Starzec rzekł:
    - Udaj się na wschód, jeśli chcesz uniknąć podobnego losu. Niedługo cały ten kraj spłonie, a po tej ziemi krążyć będą czarne moce. Nie bierz ze sobą złota, nie bierz tego co zbędne. Weź broń, i to tyle, ile zdołasz unieść.
    - Słyszałem twój głos odkąd pamiętam – rzekł Grindan, wpatrując się w maga. Ten osunął kaptur, odsłaniając twarz. Była ona szara, wyglądała na zwęgloną. Jedno oko było całkowicie białe, co wskazywało na ślepotę. Włosy były krótkie, czarne jak noc i w kompletnym nieładzie.
    - I usłyszysz go jeszcze nie raz. Usłyszysz też inne głosy, lecz wiedz, że będą chciały cię zwieść. Widziałeś moją twarz, wiesz że nie mam co do ciebie złych zamiarów. Może i jestem szpetny, zabijam, ale nie dla przyjemności. Moja rada uratuje ci życie. To inni życzą ci śmierci, nie ja – mówił – Uciekaj na wschód, jeśli i ty nie chcesz zginąć – dodał po czym wpatrywał się w mężczyznę.

    Grindan odwrócił się na chwilę, nigdzie nie widział straży. Kiedy już popatrzył przed siebie, Maga nie było, zniknął, a na szyi chłopaka pojawił się dziwny amulet z ornamentem czarnego węża.
    Zabrawszy co mógł z dworu, wyruszył na wschód...

    Podróż była długa, i zdecydowanie męcząca. Grindan starał się nie podróżować sam; gdzie mógł zabierał się z kupcami, innymi wędrowcami czy nawet bandami najemników którzy właśnie udawali się do innego miasta. Każdy potrzebował dodatkowych ludzi na drodze, a Grindan wydawał się być dobrym kompanem. Im dalej na wschód, tym więcej wieści z zachodu. Wieści o demonach, nekropoliach, sługach ciemności. Powoli zdawał sobie sprawę, że mag ocalił jego życie, kimkolwiek był.

    Nastała ciemna noc, kompania najemników z którą podróżował liczyła może dziesięć osób. Starali się dostać do stolicy, jak najszybciej, gdyż słyszeli że potrzebują tam młodych, sprawnych ludzi gotowych do walki – a tam gdzie zapotrzebowanie na wojsko, tam pieniądze. Po raz kolejny Grindan usłyszał głos „Śpij” który brzmiał jak echo w jego głowie. Zasnął więc. Przebudziwszy się, zobaczył dookoła rozszarpane ciała swych kompanów. Gdzie nie gdzie leżała też jakaś nieludzka forma czegoś przypominającego dziwną, mroczną bestię; jakby demon. Drzewa przy trakcie leśnym pogubiły liście, a wiele z gałęzi było urwanych. Przerażony, rozejrzał się dookoła. Ponownie usłyszał głos „Jesteś Bezpieczny”. Grindan popatrzył na swój amulet, który był na jego szyi. Wąż przybrał kolor zgnile-zielonego, i opływał krwią która spływała po jego ciele, lecz nie skapywała tylko znikała gdy dotarła do końca. Od tej pory, wiedział że ktoś nad nim czuwa, nie był tylko pewien kto, ani co, ani jakie ma to ze sobą powiązanie.

    Umiejętności:
    Walka wręcz (Miecz półtora-ręczny, uczeń, 300xp)
    Walka bronią dystansową (Długi łuk, uczeń, 300xp)
    Pozostały XP: 100

    Cechy:
    Determinacja
    Chłonny umysł
    Wyostrzony Refleks

    Postać:
    - Długi Miecz Półtoraręczny (130cm długości, 1,5kg + pochwa do miecza)
    - Długi Łuk wykonany z Cisu Pospolitego
    - Krótki sztylet trzymany za pasem
    - Zdobiony kołczan wykonany z wężej skóry (25 strzał)
    - Amulet z wężem
    - Ubranie: Biała koszula bawełniana, skórzane spodnie, długie skórzane buty, Bawełniane okrycia (w formie płaszcza) wraz z okryciem głowy.

    Ekwipunek (plecak):
    - Trochę suszonego mięsa
    - Kilogram soli
    - Czerstwy chleb
    - 10 wysuszonych papryk zabranych ze spiżarni ojca

    Faust272 - 2012-12-24, 15:00

    Zgłoszenie przyjęte Luny.
    kastyl - 2012-12-25, 17:12

    Trochę tego będzie do czytania, ale co tam xD


    Gracz: Kastyl

    Imię(rodowe): Tellan Varjo
    Imię(używane): Thor
    Płeć: Mężczyzna
    Rasa: Elf - nieumarły, ale wygląda na normalnego
    Wiek: 162 lata - w momencie śmierci
    EXP: 75
    Stan: W pełni zdrowy

    (STRASZNY) ZIMNY PROFESJONALISTA - Patrz: Cechy






    Historia postaci:

    Tellan urodził się na Wyspie Istorach. Jego ojciec, Derlis, był kowalem, a matka, Arisa uzdrowicielką. Tellan miał dwójkę rodzeństwa, brata Sentisa i siostrę Minerę. Brat Tellana był od niego silniejszy i lepiej posługiwał się mieczem. Był także szybszy i wyższy. Minera natomiast była bardzo inteligentna i, będąc jeszcze dzieckiem, swymi mądrymi osądami zadziwiała wszystkich. Tellan, nie tak silny jak brat i nie tak mądry jak siostra, był dużo bardziej od nich zręczny i potrafił zawsze ukryć się, lub poruszać niepostrzeżenie.
    Derlis bardzo faworyzował starszego syna, gdyż ten znakomicie przyswajał fach swego ojca. Natomiast Arisa większość czasu przebywała z córką, ucząc jej technik uzdrawiania i rozpoznawania ziół. Kiedy Tellan zaczął dorastać, niemal nie spędzał czasu ze swoją rodziną. Jego ojciec uważał go za słabego, gdyż nie był wystarczająco silny by spędzać całe dnie w kuźni, natomiast matka twierdziła, że nie będzie przerywać nauki Minery, aby nauczać Tellana podstaw.
    Rodzice elfa nie zwracali na niego zbyt wiele uwagi. Jedynie tyle, żeby mniej więcej wiedzieć, co ich czyni całymi dniami ich syn.
    Tellen wpierw całe dnie spędzał ze starszym iluzjonistą, który uchylił mu rąbka swej wiedzy i stał się jedyną bliską osobą młodego elfa. Tellen miał 94 lata, gdy jego jedyny przyjaciel zmarł. Młody elf nigdy nie dowiedział się, w jaki sposób stary iluzjonista zmarł.
    Po tym wydarzeniu, Tellen zamknął się w sobie jeszcze bardziej, a jego gorycz, wywołana wywyższaniem jego rodzeństwa przez rodziców, rosła z każdym dniem.
    W szeregi zabójców młody elf trafił zupełnie przypadkiem. Tellen lubił myszkować w karczmie ukrywając się w cieniu, wspomagany sztuczkami których nauczył się w młodości. Pewnego dnia, przypadkiem podsłuchał rozmowę dwóch zabójców. Niestety dla Tellena, jeden z zabójców go zauważył i złapał, gdy tylko elf opuścił karczmę. Wiele czasu Tellen przekonywał łotrzyka, że nie miał zamiaru ich podsłuchiwać i tylko trenował swoje umiejętności. Zabójca zostawił go i kazał zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Tellen i tak nie miał komu tego powiedzieć, gdyż jedyna osoba której ufał, nie żyła.
    Rok później, Tellena zaczepił inny elf. Zapytał go, czy nie chciałby udoskonalić swoich umiejętności skrywania i walki. Tellen przystanął na tą propozycję dość chętnie, gdyż była to dla niego jedyna możliwość zmiany swojego życia. Młody elf nauczył się walczyć krótkim ostrzem i zgłębił sposoby skrytobójców. Jego nowy mentor szybko zorientował się, że jego podopieczny jest przepełniony goryczą i wykorzystał to, aby zniszczyć poczucie dobra i zła u młodego elfa. Przez to, Tellen niemal całkiem wyzbył się uczuć.
    W końcu, po kilkudziesięciu latach, Tellen miał wstąpić w szeregi zabójców. Miał zapomnieć swojego imienia i rodu i przyjąć nowe. Jego nowe imię brzmiało: Thor. Ponadto miał zabić jakąś osobę tylko dla chęci stania się zabójcą.
    Jako swoją ofiarę, wybrał swego brata, gdyż nawet niemal wyzbyty z uczuć, wiedział, że nie będzie mógł zabić siostry. Thor nocą zakradł się wieczorem do kuźni, gdzie jego brat kończył pracę. Sentis wykańczał właśnie krótki miecz, który miał zamiar podarować bratu na jego 110 urodziny, gdy Thor zakradł się do kuźni. Santis wrzucił do rozgrzewania stal, aby ją ostatecznie zahartować. Odwrócił się na chwilę, aby osłonić się przed żarem pieca. Wtedy, pod osłoną magii, Thor podszedł pod palenisko, wyjął miecz i zahartował go... w krwi brata, przebijając jego serce. Santis zdołał odwrócić się i zobaczyć twarz brata, która była jak za kamienia, nic nie wyrażała . Thor jeszcze przez chwilę stał nad zwłokami brata, bez żadnego uczucia po czym wyjął miecz ze zwłok Santisa i lekko podostrzył ostrze. W tym momencie do kuźni weszła siostra Thora, która na widok zwłok Sarisa krzyknęła i zemdlała. Thor nie mógł przemóc się, żeby zabić siostrę, toteż zabrał miecz, którym zabił brata i uciekł wiedząc, że na wyspie nie było już dla niego miejsca.

    Przez wiele lat podróżowanie i używania różnej maści trucizn, stał się częściowo odporny na ich działanie, choć wciąż nie miał sposobności nauczyć się ich wytwarzania. W końcu dotarł do Telding.

    **************************

    Nagle młody kapitan poczuł kujący ból w skroniach. Nie dochodziły do niego żadne dźwięki. Zamknął z bólu oczy. Wtedy odczuł wrażenie czyjejś obecności. Ktoś, lub coś znajdowało się bardzo blisko podróżników. Obserwowało ich. Nie mógł jednak rozpoznać, jakie ma zamiary. Nagle ból minął. Otworzył oczy i popatrzył na towarzysza.
    - Myślę Thorze, se powinnismy jak najprędzej zbadać ostatni korytas, dokończyć nasą misję i opuścić te nawiedzone kopalnie. Zbyt duszo niespodzianek nas tutaj spotyka.

    Nagle przed podróżnikami, jakieś 6 metrów od nich, powietrze eksplodowało bezgłośnym, ale barwnym w wiele odcieni czerwieni płomieniem. Kula ognia średnicy 3 metrów utrzymywała się przez chwilę w powietrzu, a potem zniknęła tak szybko jak się pojawiła. W miejscu gdzie przed chwilą była stał wysoki jegomość ubrany w czarne spodnie, i tegoż samego koloru koszulę, kubrak i płaszcz. Miał na głowie kapelusz, leć był jakoś dziwnie przekrzywiony. To pewnie z powodu pary lekko zagiętych rogów sterczących w górę z czaszki przybysza. Przybysz wyprostował się ukazując humanoidalną twarz z dużymi, spiczastymi uszami zakończonymi złotymi kolczykami w kształcie czaszek. Przybysz miał krwistoczerwoną skórą, gdzieniegdzie czarną, jakby osmoloną. Żółte tęczówki osadzone w przekrwionych oczach spoglądały wesoło na elfa i człowieka. Jegomość nie miał butów, za to zamiast stóp miał koźle kopyta.

    Czart złożył głęboki ukłon elfowi wysuwając prawą nogę do przodu i elegancko układając ręce. Był to perfekcyjnie wykonany dworski ukłon dopracowany w takich szczegółach jak ułożenie palców dłoni (czerwonym, zakończonych długimi, czarnymi pazurami). Spadł mu przy tym kapelusz odsłaniając całkowicie kościste rogi i szczecinę czarnych włosów opadających diabłu na czoło.

    Demon jakby nie widząc w tym nic niezwykłego zamaszystym ruchem i niezwykle dystyngowanym zgarnął kapelusz z ziemi i założył go sobie z powrotem na głowę, tym razem zakrywając tylko jeden róg.

    Po złożeniu ukłonu diabeł zapytał się:

    - Ponowie wzywali? Jestem tutaj by spełnić życzenie jednego z was w zamian za podpisanie wiążącego Kontraktu.

    Thor teraz ze zgrozą przypomniał sobie wcześniej wypowiedziane przez niego słowa:

    - Niech mnie diabli wezmą po trzykroć do piekła i z powrotem, jeśli i tym razem wyjdziemy bez większego problemu. -

    Zdaje się, że to tą prośbę miał na myśli diaboliczny przybysz.

    W pierwszej chwili Argon nie bardzo wiedział o co chodziło. Patrzył raz to na Thora, raz na zjawę. Po minucie ciszy przypomniał sobie dopiero niedawną obietnicę swojego towarzysza.
    - Chyba natszedł czas, bym to ja uratował Ciebie. - syknął do towarzysza.
    Zmarszczył brwi, przyglądając się poczwarze. Rozpoznał ją z ilustracji ksiąg Zakonnych. Byli to wysłannicy, poselstwo z innego wymiaru. Kłopot był tylko w tym, że nikt nie zdołał opisać dłuższej relacji z tymi stworzeniami, jako że wykonywali oni swoje rozkazy skrupulatnie, zazwyczaj karcąc badacza śmiercią.
    - Mości diable... - zaczął Argon i zrobił stosowny ukłon, podobny do tego, który zrobił ich gość. Nie był on może tak precyzyjny, ale świadczył o wysokiej kulturze. Nauki Deleghita obejmowały nie tylko sztukę walki. Wszakże cóż to za rycerz, który nie umie się zachować z damami przy stole? Po ukłonie zgiął lekko za plecami lewą rękę, prawą gestykulując.

    - Doceniam wielce to, se pofatygował się pan s pszybyciem do tak ponurego i cuchnącego miejsca... - tutaj kapitan wykrzywił twarz, patrząc z obrzydzeniem na otoczenie. Po chwili kontynuował, spoglądając wprost na czerwone ślepia czarta - Chciałbym jednaksze, by szanowny pan sechciał swaszyć na kilka nieścisłości f wypowiedzi mojego nieszczęsnego towaszysza podrószy. Rosumiem, se ma pan proste wytyczne względem niego. Szczerze mófiąc, na pana miejscu postąpiłbym w bardzo drastyczny sposób, s uwagi na niewypaszony jęsyk elfa, któremu taka przechacka do jaksze uroczego miejsca, z pewnością pomogła by ujarzmić nieco poryfczą osobowość charakteru.

    Argon, czując że rozluźnił trochę sytuację ruszył z miejsca, robiąc kilka kroków z lewej do prawej, jednak cały czas skracając dystans do rozmówcy.
    - Niestety, nie moszna jednak sapominać o najwaszniejszym. Jak fszyscy tutaj wiemy, szanowny kolega elf, mófiąc f złą godzinę o wyjściu bes szwanku. Jednak to wyraszenie, to szecz gustu. Czy problemem mosze być dla mnie dajmy na to ból roguf albo ogona? Nie, ponieważ na szczęęście nie mam takowych nasządów. Jednak juz dla szanownego pana czarta moze być to czynnik utrudniający wykonyfanie sawodu. Mojemu towarzyszowi nie spadł fwos z głofy, jednak ja straciłem piękny dar czystej, fspaniałej mowy. Ahh, na prószno mi teraz szukać roswiąsanie na mój kłopotliwy problem...Jak szyć s taką pogardą seplenienia? Czy dama mego serca mnie kiedyś srosumie? Szanowny pan czart doskonale wie, jak mowa jest waszna w pracy jaką pan wykonuje, dlatego liczę na srosumienie i wyrosumiałość.

    Argon był teraz w odległości dwóch metrów od czarta, który rosnał w oczach i był wyższy od przeciętnego człowieka. Czart patrzył na niego z ciekawością. Tyberiusz odchrząknął i powiedział stanowczym głosem.
    - Dopóki los nie naprafi tego dręczącego saniedbania, mój tofaszysz nie mosze spełnić pańskiej prośby...

    Diabeł z rosnącym uśmiechem przysłuchiwał się mowie Argona. Gdy człowiek skończył mówić, diabeł stanął do podróżników bokiem i podniósł powoli prawą dłoń na wysokość głowy Argona, który nie wyczuwał w tym podstępu, więc nie ruszał się. Diabeł uniósłszy prawą dłoń pstryknął palcami głośno i wdzięcznie.

    Argon poczuł, jak blizny na dziąsłach zaczynają się goić i że odrastają mu nowe, śnieżnobiałe zęby, idealnie dopasowane jak jego własne.

    - Los naprawił "dręczące zaniedbanie". A teraz mości elfie....

    Diabeł pstryknął palcami i w mgnieniu oka i diabeł i Thor zniknęli w nagłym wybuchu czerwonych płomieni. Po 2 sekundach nie było po nich śladu.

    ***********************

    Thor obudził się w dziwnym miejscu. Leżał na łóżku. Przez dłuższą chwilę miał całkowity mętlik w głowie.
    Gdzie ja jestem i co ja tu robię?
    Elf przez chwilę jeszcze leżał starając się przypomnieć sobie, co się stało. W końcu fakty zaczynały powoli łączyć się w jedną całość.
    Wiem. Jestem pewnie więziony przez tego cholernego diabła. Tylko teraz pytanie, gdzie on jest...
    W tej chwili obok dziwnego łoża pojawiła się duża kula ognia, z której wyłonił się wspomniany diabeł.
    - Witaj, mości elfie. Widzę, iż się już obudziłeś. Rozumiem więc, że nadszedł już czas, aby podpisać cyrograf.
    Diabeł, tak jak w momencie porwania, złożył iście dworski ukłon w stronę elfa. Thor powoli, niemal bez żadnych emocji usiadł na łóżku. Wtedy spostrzegł, że to, co uważał za łóżko, w rzeczywistości było zbiorem różnego rodzaju skór, rozpiętych na stelażu z kości. Prawdopodobnie ludzkich, elfickich, krasnoludzkich i niziołczych. W pierwszym momencie, Thor wzdrygnął się, ale po chwili się uspokoił.
    - Cóż, mniemam, iż spałeś dość dobrze, mości elfie.
    - Thor.
    Odpowiedź elfa lekko zdziwiła czarta.
    - Mówią na mnie Thor. Nie lubię dworskich etykiet. Są zbyt sztywne.
    - A więc dobrze, Thorze. Sprawa przedstawia się jasno. Zaproponowałeś, iż mogę Ciebie zabrać do piekieł, jeśli tylko ocalejesz ty i twój towarzysz. A więc proszę, oto cyrograf.
    Elf przez chwilę patrzył na diabła i na cyrograf.
    - Ale zaraz, chwila. Nie przypominam sobie, żebym godził się na oddanie duszy.
    - Przecież sam powiedziałeś, "niech mnie diabli wezmą, jeśli i tym razem wyjdziemy bez większego problemu."
    - Coś takiego powiedziałem?
    Thor zamyślił się
    Czy ja to powiedziałem? Dokładnie tak? Nie, chyba nie. Niech mnie diabli wezmą? Nie. Niech mnie po trzykroć wezmą. Też nie. Jak to było.
    Wiem!

    Głos diabła wyrwał elfa z zamyślenia.
    - Więc proszę, abyś nie przedłużał tego więcej i nie marnował mego czasu na czcze gadanie. Jako sługa Beliara mam wiele obowiązków. Aczkolwiek twoja dusza jest na tyle cenna, że jestem skłonny dać Tobie jeszcze trochę czasu.
    - A czemuż to moja dusza jest na tyle cenna, że taki sługa Pana ciemności jak ty, sam fatyguje się o jej zdobycie?
    - Ponieważ sam się zgodziłeś na to. Widzisz, ci nieszczęśnicy, których dusze dostały się w posiadanie Beliara, są niewiele warte. Jako że są zmuszane do posłuszeństwa, nie mają wiele mocy. Nie potrafią one zapanować nad potężniejszymi ciałami. Często też bywa, że świeżo wskrzeszony szkielet rozpadał się, bo dusza była już zbyt zmaltretowana. Wtedy taki delikwent staje się pożywieniem dla innych.
    - A więc dusza, która sama zgodziła się na służbę Beliarowi jest odpowiednio silniejsza?
    - Tak, Thorze. Zostają one wtłoczone do innych ciał, niż te słabsze. Byłbyś na przykład liszem albo jakimś innym, bardzo silnym nieumarłym.
    - A zachowałbym swoją wolę.
    Diabła lekko zaskoczyła to pytanie.
    - Cóż, po dużej części tak, ale stale słyszałbyś głos swego Pana i byłbyś bezwzględnie posłuszny jego woli.
    - W takim razie muszę odmówić podpisania tego cyrografu.
    - Nie, to jest niemożliwe. Powiedziałeś...
    - Wiem co powiedziałem, a to że Ty źle odebrałeś moje słowa, to już twój problem.
    Diabeł zaczynał się powoli denerwować takim obrotem spraw.
    - Ależ nie. Powiedziałeś prosto, że mogę Ciebie wziąć do piekła, jeśli przeżyjecie. I przeżyliście.
    - I tu się mylisz. Powiedziałem "Niech mnie diabli wezmą po trzykroć do piekła i z powrotem, jeśli i tym razem wyjdziemy bez większego problemu.". Jak słyszysz, miałem również wrócić z piekła z powrotem.
    Diabeł wydawał się już bardzo rozjuszony.
    - Nie obchodzi mnie to. Jeśli już tu jesteś, to masz podpisać ten cyrograf.
    - Nie. Nie podpisze. Moja dusza wciąż należy do mnie, a według umowy, mogę jeszcze dwa razy przybyć tutaj i powrócić do mojego świata.
    Diabeł sięgnął po mały dzwoneczek i zaczął nim dzwonić kreśląc odwróconą ósemkę przed sobą, na wysokości piersi.
    - Podpiszesz.
    Głos czarta zbiegł się z dźwiękiem dzwoneczka. Stawał się coraz bardziej natarczywy, w końcu zaczął odbijać się jakby w głowie Thora.
    - Podpiszesz. Podpisz. Podpisz. Podpisz.
    Głos stał się nieznośny, nie do wytrzymania. Elf nie mógł mu się dłużej przeciwstawiać. Jak przez mgłę widział, jak jego ręka sięga po pióro. Jak na jego dłoni pojawia się krwawa smuga i jak pióro moczy się we krwi. Jego krwi.
    - NIEEEE!
    Thor ciężko dyszał, szybko zabrał rękę znad cyrografu, na którym zaczął już prawie się podpisywać. Kropla krwi spadła na cyrograf.
    - Jestem zdumiony. Oprzeć się mocy Sarnetha, to nie lada wyczyn. Cóż, najwyraźniej nic od ciebie nie uzyskam. A więc GIŃ.
    W tym momencie serce Thora zostało przebite przez jeden z szponów, nagle wydłużony. Thor jeszcze tylko zapamiętał, jak czart odstawia na miejsca dzwonek.
    Po chwili ciemność całkowicie ogarnęła umysł elfa.

    ************

    Śmierć była inna, niż sobie to wyobrażał Thor. Czy ktoś w ogóle może wiedzieć, jak będzie wyglądała śmierć? Ciemność, brak jakichkolwiek odczuć. To było co najmniej dziwne. Ale po chwili, która wydawała się wiecznością, albo po wieczności która wydawała się być chwilą, coś poczuł. Jakby go ktoś wołał.
    - Przybądź i bądź mi posłuszny. -
    To chyba Beliar. Czy jednak mam się stać jego marionetką?
    Coś zaczęło go ciągnąć. Na początku tego niemal nie poczuł tego, ale po chwili uczucie nabrało na sile. Coś go ciągnęło, ale nie wiedział co. Wiedział, że gdyby się przeciwstawił, mógłby zostać tam, gdzie jest. Ale ta siła stała się trochę zbyt nachalna. Podobnie jak tamten dzwonek, Sarneth.
    Jaki dzwonek? Aha, już wiem który. Przydałby mi się taki. Ale to jest słabsze, dużo słabsze.
    Ale też to wołanie dawało nadzieję. Nadzieję na życie? A przynajmniej na istnienie.
    Odpowiedział na wołanie. Przepłynął przez to, co ludzie uważają za nieprzebyte. Przez bramę śmierci, w kierunku z którego się jedynie przybywa.

    ************

    Thor otworzył oczy. Powieki były jakieś dziwne, za ciężkie i jakby... obce?
    Z początku elf nic nie widział. Jego oczy musiały się przyzwyczaić do otoczenia. Dopiero po chwili spostrzegł, że do jego uszu dochodzi jakby śpiew, ale nie słyszał go dokładnie. Jakby dochodził on z bardzo daleka. Śpiew stawał się coraz głośniejszy i wyraźniejszy, jakby zbliżał się do jego źródła. Ale nie poruszał się. Ciało Thora było ciężkie, oporne i jakby obce. Jakby ktoś wcisnął jego w jakieś inne ciało. Po dłuższej chwili elf przyzwyczaił się do otoczenia.
    - Bracia udało się. Oto nowy sługa naszego pana. -
    Thor spojrzał przez swoje nowe oczy na zebranych wokół kultystów. Zauważył na ziemi różne symbole i znaki, także jakiś pentagram. Znajdowali się w jakimś grobowcu, na oko jakiegoś wojownika. Świadczyły o tym część przedmiotów. które znajdowały się w grobowcu. Przez chwilę były elf, a aktualnie nieumarły, patrzył też na twarze kultystów. Było ich tylko trzech.
    - Powstań sługo Beliara. Odpowiedz na wołanie swego pana i bądź mu posłuszny.
    Powiedział to jeden z kapłanów, najwyraźniej najsilniejszy i najważniejszy z tej trójki. Thor uśmiechnął się, pokazując zniszczone czasem zęby. Spostrzegł leżący na pokrywie grobowca miecz. Sięgnął po niego, czym zdziwił dość kultystę.
    - Co robisz, masz się słuchać woli Pana!
    Thor wyszczerzył jeszcze bardziej zęby, czym przeraził dwójkę pozostałych akolitów.
    - Wiedz, że twój pan nie ma nade mną władzy. -
    Mówiąc to, nieumarły ruszył z mieczem na akolitę. Ten nie miał szans aby się obronić, lub choć cofnąć się przed atakiem. Miecz niemal bezbłędnie trafił kapłana w szyję. Stara klinga nie złamała się, a nawet weszła głęboko w ciało sługi beliara. Krew trysnęła z przeciętych żył, ochlapując Thora i pozostałych akolitów.
    - Nie, to nie może być. Nikt nie może przeciwstawić się... - Ostrze błysnęło w nikłym świetle i utkwiło w trzewiach kolejnego wyznawcy beliara.
    - Najwyraźniej może. - Thor wyciągnął miecz z brzucha akolity. Ostatni sługa stał przerażony po drugiej stronie sarkofagu. Przez chwilę stał w osłupieniu, patrząc się na przyzwanego przed chwilą nieumarłego i na ciała swych towarzyszy. Łoskot upadającego ciała i głos Thora wyrwał go z zadumy.
    - Piękny miecz. Choć tak stary, wciąż czuję zawartą w nim magie. - Nieumarły ruszył w stronę akolity.
    - Teraz twoja kolej, beliarskie ścierwo. - Akolita, próbując się ratować, rzucił zaklęcie w stronę nieumarłego. Thor odruchowo starał się zasłonić mieczem. Ku zdziwieniu żywych i prawie żywych, miecz wchłonął czar. Przez to na klindze pojawiło się kilka dość mocnych pęknięć.
    - Ty cholero. - Thor ruszył na kapłana z pełną szybkością. Akolita próbował jeszcze coś zrobić, ale nieumarły był za szybki. Ostrze wbiło się po samą rękojeść w ciało mężczyzny, przebijając serce i płuco. Ciało osunęło się, ukazując połamane ostrze. Miecz pękł dokładnie tuż przy rękojeści. nie nadawał się już do niczego.
    - Szkoda miecza. - Nieumarły rozejrzał się po grobowcu. Spostrzegł jakieś szaty, rzucone w kąt. Sam nie wyglądał najlepiej, szkielet praktycznie bez resztek ciała, ubrany w rozpadające się tuniki.
    - Cholera, czy nie mogli mnie ubrać w coś lepszego. Ciekawe gdzie do cholery jestem. -
    W tym momencie Thor skulił się z bólu. Nie fizycznego, lecz raczej bólu duszy. Najwyraźniej jego nowe ciało niezbyt przyjemnie witało nowego domownika.
    - Muszę znaleźć swoje ciało, o ile jeszcze nie zostało pożarte przez jakiegoś potwora. Albo przerobione na łóżko. - Nieumarły wstał i dokładnie rozejrzał się po krypcie. Znalazł jakieś ubrania w miarę zasłaniające jego ciało, a przy akolitach odnalazł ciekawą księgę. Najwyraźniej akolici z niej czerpali wiedzę na temat przywołań. Thora przykuł jednak inny fragment. Mianowicie zaklęcia bram, pozwalające otwierać przejścia pomiędzy tym światem, a światem demonów. Potężne zaklęcia pozwalały przywołać potężne sługi Beliara. Zwykły człowiek nie przeżyłby takiego przejścia, lecz ciało Thora nie było już zwykłe. Obok zaklęcia była notatka, mówiąca że żadna istota, nie stworzona przez Beliara nie może przekroczyć tego typu bram bez żadnej umowy zawartej ze sługa Pana Ciemności.
    - Zaraz, ja przecież takową umowę posiadam. Niech mnie diabli wezmą po trzykroć do piekła i z powrotem, jeśli i tym razem wyjdziemy bez większego problemu. według tego, mogę jeszcze dwa razy przejść przez taką bramę. Ciekawe. - Thora pochłonęły przygotowania zaklęcia.

    ************

    Zaklęcie okazało się nie tak trudne jak przypuszczał Thor. Na szczęście akolici mieli wszystkie potrzebne mu składniki. W końcu udało mu się wyrysować odpowiedni pentagram na ziemi. Zanim rozpoczął zaklęcie, ustalił miejsce, do którego mógłby wracać bezpiecznie. Uznał, że tego grobowca wyznawcy mrocznego boga już raczej nie będą wykorzystywać. Ustalenie tego było niemal dziecinnie proste, w porównaniu z czekającym go zaklęciem. W końcu, gdy uznał, że już wszystkie przygotowania miał skończone, rozpoczął rytuał. Zaczął inkantacje. Czuł magię sączącą się z jego ciała do pentagramu, gdzie była odpowiednio umieszczana i wzmacniana. Po dłuższej chwili poczuł mrowienie w całym ciele i... znalazł się w znanym mu już pomieszczeniu.

    ************

    W komnatach potwora nie było właściciela. Najprawdopodobniej wyruszył na wezwanie swojego pana. Elf rozejrzał się po pokoju. Tak, był to ten sam pokój w którym leżał i rozmawiał z demonem. To samo łóżko stało w tym samym miejscu. Tak samo ochydne.
    Ciekawe czy moje ciało jest tu gdzieś jeszcze. Mam nadzieję, że nie przerobili go na łóżko.
    Thor wzdrygnął się na tą myśl.
    - Pan tych komnat jest poza swymi włościami. Czy w czymś pomóc? -
    Nieumarły przeraził się głosu, który rozległ się za jego plecami. Szybko odwrócił się i przybrał postawę obronną.
    - Najmocniej przepraszam, Panie. Mam nadzieję, że nie przeraziłem Pana. W czymś mogę pomóc. -
    Głos okazał się niewielkim impem. Thor uspokoił się.
    Najwyraźniej ten malec bierze mnie za jakiegoś gościa. A może by tak go wykorzystać?
    - Owszem możesz mi w czymś pomóc. Mam odebrać pewne rzeczy od twego pana. -
    - Jakie dokładnie, Panie? - Imp nie zwietrzył podstępu. Najwyraźniej nigdy jeszcze nie zdarzyło się niczego takiego, aby ktoś nieproszony dostał się do tego miejsca.
    W tym momencie nieumarły zauważył swoje dawne ciało. Było ono za małą gablotką.
    - Już nie ważne, właśnie je znalazłem. - Wskazał na swoje ciało - To. -
    -Niemożliwe. Ciało to jest pamiątką naszego pana po śmiałku, który odważył się przeciwstawić jego mocy. Skutecznie. -
    Imp wybił Thora tym nieco z tropu. Elf wpadł natychmiast na dość ryzykowny pomysł.
    - Właśnie dlatego mam odebrać to ciało. ze względu no jego odporność. Uzgadniałem już to z twoim panem. Chcesz się przeciwstawić swemu panu? Porozmawiam z nim, aby skazał Ciebie na najcięższe męki, jaki tylko sobie możesz wyobrazić za to nieposłuszeństwo! -
    Głos nieumarłego odbił się od ścian komnaty. Imp na wspomnienie o rozmowie z jego panem stracił część swojej pewności, a na wspomnienie o torturach złamał się.
    - Wybacz mi, ja nie chciałem Pana urazić. Oczywiście, nie przeszkadzam panu w spełnieniu pana obowiązku. Najmocniej przepraszam i proszę o pokutę. -
    - Pomyślę o tym. A teraz idź stąd i nie pokazuj mi się na oczy. -
    Imp zniknął w chmurze cuchnącego dymu.
    - No, nareszcie mogę w spokoju zająć się tym, czym powinienem.-
    Thor z lekkimi trudnościami uniósł gablotkę i postawił ją obok. Znalazł też w pokoju swoje rzeczy. Ciało elf było nienaturalnie blade, ale dobrze zachowane. A także bardzo zimne w dotyku.
    - No to zaczynamy przedstawienie. - Elf cicho zaśmiał się do siebie. Czuł coś w głębi duszy. Jedno, to jakby uczucie wypychania, a drugie to ciągnięcia. Ciągnęło go jego własne poczciwe ciało. Chciało połączyć się z duszą, tak samo, jak dusza chciała się połączyć z ciałem. Drugie to znane mu zbyt dobrze uczucie odrzucenia duszy przez aktualne ciało.
    Skupił się na obydwóch uczuciach. Po poczuł się wolny, jakby mógł ulecieć w powietrze. Przez chwilę jego Ja dryfowało w powietrzu, po czym przeniosło się do właściwego ciała.
    - khhhoo - Elf zakaszlał kilka razy. Jego gardło było całkowicie wyschnięte. Thor szybko zaczął szukać w komnacie czegoś do picia. Po chwili przypomniał sobie, że w plecaku powinien mieć jakąś wodę. Przy plecaku była faktycznie manierka z wodą. Elf wziął parę łyków płynu i od razu poczuł się lepiej.
    - No to co my tu mamy, mości diable. Coś mi się należy za twoje "przywitanie" - Thor wzrokiem przeszukiwał komnatę. Przypomniał sobie o pewnym dzwonku.
    - zaraz zaraz, gdzie ty go schowałeś, dupku. A, chyba pamiętam. - Elf sięgnął po dzwonek. Uważał, aby przypadkiem nim nie zadzwonić. Potem na to samo miejsce odstawił dzwonek, który miał w swoim plecaku.
    Thor założył plecak na swoje ramiona i przygotował w sobie energię magiczną.
    - Czas do domu. AVERKULIS DESTERTION -
    Elf zniknął tak samo, jak się pojawił. Mgnieniem oka Thor zauważył jeszcze, jak pojawiał się właściciel komnaty. Na szczęście tyłem do niego.

    ************

    Elf pojawił się w grobowcu. Tym razem w swoim właściwym ciele. Przejrzał jeszcze raz ciała akolitów i przeszukał grobowiec, nie znajdując nic ciekawego.
    -Jak miło być znów we własnym ciele. Ciekawe czy byłbym w stanie przejść do innego ciała. - Elf spojrzał na ciało jednego z akolitów. - Jeśli bym się skupił tak samo, jak wtedy... - Elf skupił w sobie energię magiczną. Myślał nad tym, aby wyjść ze swego ciała i wejść w ciało zmarłego. Było to dużo trudniejsze, ale widział duchową drogę, która umożliwiała mu odejście od swego ciała. Po chwili, podczas której myślał, że nic się nie dzieję, Thor otworzył oczy i stanął zdziwiony. Oto przed jego oczyma znajdowało się jego ciało. Elf spojrzał na siebie i stwierdził, że znajduje się w ciele akolity.
    Super. Nie myślałem, że ud mi się to. Dobra, czas wracać do swojego ciał.
    Elf ponownie skupił się na sobie i swoim ciele. Tym razem poszło mu duże łatwiej.
    - Hmm wracać jet dużo prościej. - Elf poczuł mocne osłabienie. Najwyraźniej jego moc była bardzo wyczerpująca. - Lepiej tu odpocznę. Nikt nie wie, co się może dziać na zewnątrz. -
    Thor odpoczął jakiś czas. Przejrzał swój ekwipunek i wyrzucił kilka niepotrzebnych rzeczy, po czym ruszył w stronę drzwi i wyszedł do... lasu... Grobowiec okazał się komnatą ukrytą w jakieś jaskini w lesie. Było to miejsce jakiegoś pradawnego kultu, gdzie czczono pewnie siły natury. Dziwne miejsce, ale cóż, nie dane jest zrozumieć o co w tym wszystkim biega.

    ************

    Po kilkugodzinnym błąkaniu się po lesie Thor w końcu zauważył jakieś miasto. Była to Akila.

    Od teraz akcja dzieje się po restarcie

    W Akilli Thor spędził stosunkowo mało czasu. Dostał zadania przeprowadzenia zwiadu i dywersji. On i jego towarzysze zakradli się pod obóz wroga, który znajdował się w górskiej wnęce. Używając swoich umiejętności przejmowania ciała, udało mu się przedostać przez wioskę do gór i wysadzić kruche skały znajdujące się nad wioską. Normalny człowiek również zginąłby podczas tego zdarzenia, ale Thor wrócił tylko do swojego ciała, którym opiekowali się jego towarzysze.
    - Słysze, że Ci się udało, ale jak to ni cholery nie wiem – Powiedział łowca.
    - Czasem lepiej nie wiedzieć o niektórych rzeczach. - Odparł nieumarły. - Dobra, czas ruszać dupy. Świętować będziemy, jak dojdziemy do Akilli.
    Elf i jego towarzysze ruszyli w drogę powrotną.

    *************

    - Kurwa, czy oni nie mieli przypadkiem iść na tą cholerną wioskę? - Krasnolud nie krył swojego zdenerwowania.
    Przed oczami drużyny widniał widok, który nie napawał ich zbytnim optymizmem. Armia goblinów, która wyruszyła na ludzką osadę, właśnie wracała do swojej wioski.
    - Co oni tu robią? Nie powinni czasem plądrować tamtej osady? -Wojownik zadał pytanie nurtujące wszystkich.
    - Albo się z nią uporali, albo nawet w niej nie byli. Może czekali na odpowiedni moment, ponieważ nas zobaczyli, a może usłyszeli wybuch dynamitu. W końcu aż tak daleko nie byliśmy. - Powiedział elf
    - W każdym razie nie mamy większych szans na przedarcie się przez nich. Musimy wracać w stronę wioski i mieć nadzieje, że uda nam się ich ominąć. - Odpowiedział niziołek.
    Drużyna ruszyła, próbując wyminąć wojska nieprzyjaciela, ale gobliny wystawiły szerokie czujki po obu bokach i maszerowały szybko.

    *************

    Drużyna dotarła z powrotem pod wioskę i przemknęła się w stronę gór. Wojska goblinów były niezbyt szczęśliwe efektami pracy Thora. Zaczęli szukać. Przeszukiwali porządnie, sprawdzając większość potencjalnych kryjówek i szukając nawet najdrobniejszych śladów. Jeden z goblinów zauważył drużynę, gdy uciekali w stronę gór. Dość duża grupa wojowników ruszyła za Elfem i resztą.
    Nieumarły z drużyną długo uciekali przed najwytrwalszymi goblinami. Kiedy w końcu resztka pogoni dała sobie spokój, drużyna zauważyła, że są... gdzieś. Tren był im nieznany, a wracać drogą, którą tu przybyli nie mieli jak. W czasie poszukiwań drogi powrotnej elf nauczył się kilku przydatnych sztuczek od niziołka i łowcy. Po długim czasie udało im się dotrzeć do miejsc sobie znanych. I wtedy nastąpiło TO.
    Elf nie wiedział z początku co się dzieje. Całą krainę dookoła niego zaczął pochłaniać blask od którego nie biło żadne ciepło. Odwrotnie, o rozbłysk zdawał się wysysać ciepło ze wszystkiego dookoła. Nieumarły zdążył jeszcze zobaczyć jak jego towarzyszy ogarnia blask i... zaczęli się „rozpływać”. Elf czuł jak blask wysysa z niego całą jego moc. Jakby to coś wysysało z niego ta resztkę życia, która mu pozostała.
    Co jest do cholery... zdążył pomyśleć elf po czym...

    *************

    Pustka. Znowu. Brak wszystkiego. Brak jakichkolwiek bodźców, uczuć, sygnałów od ciała nic.
    Znowu umarłem? Tym razem ten stan trwał tylko chwile. Elf poczuł znów jakieś wołanie po czym...

    Pojawił się w znanej sobie komnacie przy znanym sobie łóżku z ludzkich i nieludzkich skór i kości. Przed nim stał diabeł. Thor był cholernie zdziwiony.
    - Co do cholery Głos diabła również wyrażał zdziwienie. - Kim ty jesteś i czego tu – w tym momencie poznał elfa. - To TY! - diabeł niemal wykrzyczał te słowa.
    Thor wiedział, że nie był to okrzyk radości..
    - Zanim Ciebie ponownie zabije, mógłbym wiedzieć, po jaką cholerę tu przybyłeś? Być może oddać mi Sarnetha? - Głos diabła zmienił się niemal w syk.
    - Chciałbyś, diabełku. - Thor skupił się i puścił w diabła zaklęcie. A raczej chciał puścić, ale zaklęcie nie zadziałało.
    - Coś nie tak? - zaszydził diabeł widząc zdziwienie na twarzy elfa.
    Co jest? Nie mam mocy? Może ten błysk mi wyssał całą manę...
    Diabeł ruszył w stronę elfa.
    - Nie tym razem, mości diable – Thor zebrał w sobie całą pozostałą mu moc i despreacko spróbował rzucić jeszcze tylko jeden czar. Jeden jedyny. Błagam, zadziałaj. Ten ostatni raz... - AVERKULIS DESTERTION – Elf poczuł, że magia wyzwala się z jego ciała i przenosi go z powrotem do jaskini. Usłyszał tylko wściekły ryk diabła.
    - JESZCZE CIEBIE DORWE, THORZE!

    Elf rozejrzał się po jaskini i stwierdził, że od ostatniej wizyty, prawie nic się nie zmieniło. Wciąż leżały tu trupy akolitów, choć teraz raczej ich resztki. Najwyraźniej szczury i inne zwierzęta nie próżnowały... Poza tym, nic się nie zmieniło.
    - Nie wierzę, udało się. Najwyraźniej ta jaskinia dalej była naznaczona magią przywołania. - Elf zrobił krok w przód i w tym momencie jego plecak spadł na ziemie – Co jest? - Thor zauważył rozdarcie na lewym ramieniu plecaka. Tuż obok serca. A raczej miejsca, w którym powinno być serce.
    Elf przejrzał swoje rzeczy. Ku jego zdziwieniu wszystko, co miało jakikolwiek związek z magią. rozpadło się. Elf wyrzucił śmieci i naprędce naprawił plecak.
    Ciekawe, czy mogę dalej czarować. Nieumarły chwycił komponenty zebrał w sobie moc i chciał puścić ognistą strzałę w kierunku jednego z martwych akolitów, lecz nic się nie stało. Po chwile elf spróbował również rzucić zaklęcie stapiania się z cieniami, ale i to zawiodło.
    - Najwyraźniej straciłem całkowicie moc. Kiepsko. - powiedział do siebie.
    Cóż siedząc tu nic nie zdziałam, pora ruszać. Thor zebrał swoje rzeczy i ruszył w stronę wyjścia.
    Po wyjściu z jaskini elf ujrzał niemal pustynny krajobraz. Nic. Jak okiem sięgnąć nic, tylko ten plugawy i przebrzydły piasek.
    Najwyraźniej wszystko na tej wysokości zostało unicestwione. Ruszę w stronę gór. Jeżeli ktokolwiek pozostał przy życiu, to prawdopodobnie tylko w górach.
    Elf ruszył w kierunku gór. Po kilkunastu dniach ujrzał lekką zmianę krajobrazu. Potem zaczął wychodzić z tej dziwacznej pustyni.






    Umiejętności:

      Walka wręcz (miecz krótki) - Zaawansowany
      Oburęczność - Uczeń
      Walka na odległość (łuk) - Uczeń
      Uniki/parowanie - Uczeń
      Ukrywanie się - Uczeń


    Cechy:

      - Nieugięta wola - odporność na wszelkie negatywne wpływy na umysł (zauroczenie, strach itp.)
      - (Straszny) Zimny profesjonalista - blada cera, zimne, martwe spojrzenie, wyprostowana, sztywna sylwetka, brak okazywania jakichkolwiek emocji, nieugięty, surowy wyraz twarzy; to wszystko sprawia, że większość ludzi robi pod siebie jeszcze zanim pomyśli o walce; postać sprawia wrażenie wykwalifikowanego, bezwzględnego profesjonalisty nie lękającego się niczego; wzbudza strach
      - Wytrzymały organizm
      - Widzenie w słabym świetle
      - Czuły słuch


    Atuty:

      - Pozyskiwanie łusek, płytek, chitynowych pancerzy
      - Przejecie ciała (Dusza Thora może "wyjść" z jego ciała i przejąć zwłoki humanoida)




    Ekwipunek
    Postać:

    - Zwykły krotki miecz, używany do normalnej walki w dzień.
    - Krótki miecz „Bratobójca” - miecz, którym Thor dokonał pierwszego morderstwa. Uśmiercił nim swego brata, twórcę miecza. Przez lata podróży, Thor zmienił wygląd miecza na tyle, aby łatwiej było pokryć go trucizną. Na całej długości miecza rozchodzą się małe rowki, równoległe do ostra, dzięki czemu większa dawka trucizny dostaje się do organizmu przy zranieniu. Miecz jest lekko zakrzywiony, ostrze ma długość 60 cm, a rękojeść jest prosta, bez żadnych zbędnych dodatków. Ostrze jest pomalowane na czarno, aby nie odbijało światła. [zatruty - pozostały 2 zatrute ciosy]
    - mistrzowski mithrilowy sztylet [niezatruty]
    - lekka zbroja skórzana
    - torba na komponenty
    - bursztyn
    - Ubranie: (wełniane spodnie, podarta lniana koszula; wełniany płaszcz, skórzany kubrak; wszystko w ciemnych kolorach)
    - 4 sz,
    - 8 srebrników
    - 7 miedziaków
    - pół miedziaka
    - ćwierć miedziaka

    Ekwipunek:

    - Fiolka trucizny 250ml (trucizna porażająca nerwy oraz wywołująca w nich paraliżujący ból; słabo rozchodzi się po organizmie; zabójcza tylko w przypadku zranienia w pobliżu ważnych organów (np. płuca, serce, mózg, rdzeń kręgowy); 10 ml wystarczy do osiągnięcia efektu; zatruwając broń potrzeba minimum 50 ml, tak więc tylko najbliższe 5 ciosów bronią będzie zatruwało; dawka 20 mililitrów wprowadzona nawet w niewrażliwe miejsce spowoduje u wroga utratę przytomności z bólu)
    - 2 pochodnie
    - ręczna osełka do ostrzenia mieczy
    - lina jedwabna (15 metrów)
    - hak
    - arkusz papieru
    - ołówek
    - blaszana podkładka
    - śpiwór
    - hubka i krzesiwo
    - Fiolka (25ml) z miksturą z Gromskiej ropuchy, działanie: Paraliż (4 godziny), łzawienie, potrzebne około 5ml do działania.

    Cień - 2012-12-26, 15:52


    Zło kryje się w każdym z nas.


    Imię: Dziki Agrest, takie imię nadali mu rodzice. Dziki Agrest, tak krzyczały na niego dzieci w latach młodości. Dziki Agrest, tak zwracali się do niego ludzie na salonach. Hardy Agreście, tak wołała do niego narzeczona, gdy brał ją na kolejnym dziwnym meblu, bądź w publicznym miejscu. Dzikus, znalazł ksywę wśród swego oddziału, bo zawsze pierwszy wskakiwał w ogień, zawsze pierwszy tam, gdzie śmierć zaglądała w oczy. Dziki Agrest...to już przeszłość. Po odrodzeniu pozostał jedynie cień tamtego człowieka, mężczyzna bez perspektyw, ani celów, po prostu Cień.
    Płeć: Mężczyzna
    Rasa: Świadomy
    Wiek: 24
    Nierozdane punkty doświadczenia: 0

    Historia postaci:

      Dwadzieścia cztery lata temu.
      Dom rodu Mongomery trząsł się w posadach. Radość i podekscytowanie domowników było namacalne, zaproszeni goście pełni pozytywnych emocji, już tylko oczekiwali, kiedy akuszerka skończy swoją robotę i wyjdzie z sypialni Lorda Roda i jego żony Akacji. Poród zakończył się pomyślnie, odprawiona kobieta, chowając złote monety, szybko opuściła przybytek Mongomerych. Goście zostali wpuszczeni do środka, by podziwiać pierwsze dziecko ich przyjaciół, dziecko, które miało odziedziczyć majątek rodziców. Oczywistym jest, że ktoś tego bardzo nie chciał, a w tłumie łatwo było się schować. Jedno mrugnięcie oczu, gdy cała sala ucichła. W rozgardiaszu nie usłyszano świstu lecącego bełtu, który z głuchym chrupnięciem wbił się w oczodół Akacji, trzymającej w ramionach Dzikiego Agresta, bo takie imię wybrali dla syna. Od pierwszego dnia swojego istnienia chłopczyk został naznaczony krwią, która miała mu towarzyszyć przez całe życie. Krople posoki spadły na jego twarz, o dziwo nie krzyczał, szarpnięcie rzuciło głowę kobiety do tyłu, a jej ciało opadło na łóżko, niemowlak wypał z rąk, jednak w pełni świadomy ojciec, złapał malucha na czas. Oczywiście zamachowca złapano, szkoda, że nikt nie zastanowił się dlaczego tak łatwo poszło, dlaczego złapano go tak szybko. Ojciec popadł w żałobę, jego stan nie pozwalał na wychowywanie syna, którym zajęły się sprzątaczki, kucharki i opiekunka. Na ich barkach spoczywało przeprowadzenie Dziekiego Agresta przez młodzieńcze lata. Szło im nieźle do czasu.


      Dziesięć lat temu
      Dziki Agrest wyrósł na pojętego i bystrego chłopca, co tylko wspomagało jego instynkt rozrabiaki. Jego czyny można było opisać jednym słowem: szaleństwo. Niespożyta energia wykorzystywana do robienia nie tylko psikusów, ale różnego rodzaju zakazanych rzeczy. Buszowanie po zamkniętych sektorach bibliotek, czy kradzież sprzętu z rodowej zbrojowni, dziurawienie sukien damom, takie występki były na porządku dziennym. Jednak najgorszym jest to, że Dziki Agrest wykazywał nie lada zręczność i szybkość, toteż złapanie go wskakiwało na wysoki poziom. Często organizowano na niego zasadzki, by w końcu go okiełzać i kijem wbić mu do głowy nieco oleju. Myślicie, że to pomogło? Gdyby tak właśnie się stało, Dziki Agrest zatraciłby część swojej osobowości. Kilka chwil smutku, drobne łzy na różanych od zmęczenia policzkach i chłopiec wracał do akcji ze zdwojoną siłą. Jedyne miejsce w którym był posłuszny to arena. Tam najlepszy wojownik Lorda Roda, od najmłodszych lat szkolił Dzikiego Agresta. Widząc zręczność oraz szybkość chłopaka, wybrał dla niego zestaw dwóch krótkich mieczy. Każdego ranka chłopiec stawiał się na placu treningowym, gdzie zostawiał krew, pot i duszę. Często przebywał również u kowala Loramosa. W upalnym klimacie kuźni siadała na drewnianym krześle i obserwował jak rosły mężczyzna formował według własnej woli nagrzany metal.
      Nie można powiedzieć, że był zły. Często pomagał, innym okazywał szacunek, gdy nie rozrabiał, uprzejmie odnosił się do starszych, a z kolegami się bił, niejednokrotnie dostając solidne bęcki. Nie powstrzymało go to i nie zmieniło. Dalej był sobą. Nie raz akcje, w których uczestniczył czarnowłosy niosły ze sobą uśmiech dam czy szanownych panów, nie raz śmiechy roznosiły się po Sali, gdy Dziki Agrest przedrzeźniał jakąś osobę lub próbował nauczyć się tańczył, co zupełnie mu nie szło. Pocieszny chłopak, jednak zdarzało się przynajmniej dwa razy dziennie, że przeginał. Jednak na każdego przychodzi czas, że pewne rzeczy zmieniają się…


      Siedem lat temu

      Ich oczy spotkały się. Zielone ślepia młodzieńca zatrzymały się, w skupieniu utkwione w piwnych oczętach niewiasty o rudych włosach. Ubranej w elegancką czerwoną suknię, prostą i skromną, a jednak pełną wdzięku. Dziewczyna przysłoniła pełne, usta dłonią odzianą w czerwoną rękawiczkę, ukrywając uśmiech i tłumiąc radosny chichot. Nie spuszczała Dzikiego Agresta z oczu, który zastygł w dziwnej pozycji. Jeszcze przed chwilą naśladował lot pijanej jaskółki, która narobiła na głowę pewnego hrabiego, który w swej pysze, kazał nawozić rolnikom pola własnym kałem.
      - Dostało gówno, gównem po głowie. - Wyszeptał pod nosem młodzieniec, teraz nie śmiąc wypowiedzieć tych słów na głos i po raz kolejny zabawiać publiczność na balu.
      Zastygł jak marmurowy posąg.
      W końcu otrzeźwiał. Przeskakując nad stołem, uciekł bocznym wejściem. Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem, a ludzie wrócili do zabawy. Muzyka zagrała, pary wstały od stołów i zaczęły wirować na parkiecie.
      Dziki Agrest zaszył się na grubej gałęzi sosny czarnej. Drzewa te uwielbiał. Dawały mu spokój, a zapach igieł wytchnienie. Nogi zwisały mu, a wzrok utkwił w jakimś nieznanym, oddalonym punkcie. Jego myśli biegły jak opętane, jakby ścigane przez demony samego Beliara. Najgorsze były dręczące go pytania, o to, co się przed chwilą stało. Dlaczego naszło go zrozumienie, że wszystko co do tej pory robił, było głupie i dziecinne? Dlaczego wydawało mu się, że błaznowanie na sali, stało się aktem desperacji i niemożności wyrażenia siebie, prawdziwego? Dlaczego jego występki miały na celu zwrócenie na siebie uwagi? Uderzył się pięścią w głowę, starając wykurzyć negatywne myśli z głowy.
      -To jej spojrzenie… – Wyszeptał do siebie.
      Jedno spojrzenie wystarczyło, by chłopak zrozumiał, że zrobi dla tej dziewczyny wszystko.
      Wystarczyły trzy dni dyskretnych pytań, podchodów i Dziki Agrest dowiedział się, gdzie mieszka rudowłosa. Jego styl postępowania składał się z prostej zasady: uderzaj. Nie czekaj, tylko uderzaj. Jeśli masz okazję, uderzaj. Zawsze uderzaj.
      I uderzył.
      Wspinaczka na balkon nie należała do najłatwiejszych z powodu pnączy obrastających dom, które zaopatrzone były w mnóstwo drobnych igieł, boleśnie wbijających się w dłonie chłopaka.
      Cichy stuk o szybę. Rudowłosa przywitała go ciepłym uśmiechem. Przyłożyła palec do ust, aby zachował ciszę i wyszła na balkon. Nie dała mu powiedzieć ani jednego słowa. Przywarła swoimi wargami do jego. Na tym się nie skończyło. Widać on też wpadł jej w oko…


      Pięć lat temu
      Księżyc zaglądał do niewielkiej, drewnianej altany, służącej do letnich obiadów czy spotkań. Noc okalała swym płaszczem i przyjemnym, ciepłym wiatrem dwójkę osób. Czerwone róże pięły się po drewnie tworząc szczelną ścianę, a cisza wypełniała uszy zakochanych.
      Młodzieniec opadł na kolano wyciągając przed siebie dłonie. Trzymał w nich małe pudełeczko barwy białej, otwierając wieko, oczy dziewczyny momentalnie stały się większe. W pudełku był złoty pierścionek, bardzo delikatny, na środku wtopiony ognisty kamień, kolorem przypominający barwę włosów dziewczyny.
      -Wyjdziesz za mnie, Moira?- Padły słowa, ważne słowa. Cień strachu przemknął po twarzy chłopaka, usta wygięte w ciepłym uśmiechu, a w oczach radosne iskierki.
      -Tak!- Odparła dziewczyna bez zastanowienia, padła na kolana i nachalnie zaczęła całować Dzikiego Agresta. Dopiero po chwili, gdy złapała oddech, przyjęła pierścionek. Roześmiana, uszczęśliwiona.
      Następne dni spędzali na rozpowiadaniu radosnej nowiny. Zdarzenie to w pozytywny sposób wpłynęło Lorda Roda, który częściowo otrząsnął się z apatii po stracie żony. Rodzina Moiry była uradowana. Jedynie wpływowy ród Holbergów pokazywał publicznie swoje niezadowolenie. Zawsze chcieli, by Moira wyszła za ich syna Diuka, złośliwego, dumnego blondyna, który widział jedynie siebie i czubek własnego nosa. Na każdym kroku starał się zepsuć mile spędzane chwile zakochanych.
      Kolejne dwa lata były dla zakochanej pary wspaniałym czasem. Ciągle razem. Miłość kwitła, więzy zacieśniały się. Widzieli jedynie siebie, planowali wspólną przyszłość, wszystko szło dobrze, chociaż w pewnym momencie ojciec Moiry sprzeciwił się nagle ich związkowi. Była to zaskakująca wiadomość, gdyż wcześniej popierał ich całym sobą. Co się zmieniło? Nie wiadomo. Za to Dzikiego Agresta bardzo to rozeźliło, nie raz próbował na osobności porozmawiać z ojcem Moiry, dlaczego zmienił zdanie. Wiele osób przekonało się, że nie można denerwować chłopaka, nie dość, że niemal każdego przewyższał, to jeszcze dysponował niebagatelną siłą i gdy w młodości przegrywał każde bijatyki, od tamtego czasu wszystko zmieniło się diametralnie. Ojciec jednak nie chciał wyjawić swoich pobudek, zaczęły się publiczne kłótnie, które wniosły wiele złego w obie rodziny i relacje między nimi. Jedynie Dziki Agrest i Moira nie odczuli tego negatywnie w swoim związku. Pewnego dnia…


      Trzy lata temu
      Krew splamiła posadzkę. Głowa mężczyzny odleciała w bok, zakuta rękawica pozostawiła głębokie rozcięcie na policzku.
      -Przyznaj się!- Krzyknął kapitan gwardzistów. Za nim stała Diametria, a jej córka Moira siedziała na łóżku, z którego przed chwilą został wyciągnięty brutalnie jej narzeczony przez dwójkę rosłych i uzbrojonych gwardzistów.
      Kolejny cios spadł na głowę oszołomionego mężczyzny, który zacisnął mocno zęby, bez przerwy wpatrywał się w kobietę jego życia. Jej szeroko otwarte oczy naszły łzami, rzuciła się w stronę Dzikiego Agresta z krzykiem, by osłonić go przed kolejnymi uderzeniami, jednak przeszkodził temu kolejny gwardzista. Dwóch trzymało chłopaka, z ust, nosa i ran na policzkach płynęła obficie krew. Klęczał w samych szortach, a jego ręce przytrzymywało dwóch osiłków.
      -Przyznaj się demonie! Każdy widział wasze kłótnie! Tylko ty mogłeś go zabić, on przeszkadzał waszym zaślubinom!- Okuta żelazem pięść uderzyła chłopaka w bok głowy, jego oczy uciekły, a sam przewrócił się na bok, zaraz podniesiony przez gwardzistów. Ocucony został opluty przez Diametrę, jej długie paznokcie z bólem wbiły się w jego ramię. Dziki Agrest nie krzyczał, nie walczył, nie mógł skrzywdzić nikogo z nich, nie przy ukochanej. Jednak ta nieznacznie skinęła głową, doskonale zdawała sobie sprawę, że jeśli ona nie poprosi to Dziki Agrest nigdy nie będzie przy niej agresywny i brutalny. Znak dotarł do chłopaka. Kapitan zamachnął się z krzykiem złości. Pięść uderzyła w powietrze, gdyż czarnowłosy odchylił się do tyłu migiem wstając na nogi. Dowódca stracił równowagę. Dziki Agrest błyskawicznie rozbił twarz głową gwardziście po prawej. Odruchowo schylił, a w tym momencie ostrze krótkiego miecza przecięło powietrze tuż za nim. Często walczył instynktownie. Doświadczenie zebrane nie tylko na polu treningowym, czy turniejach z różnej maści wojownikami, ale głównie na ulicy w bójkach teraz procentowało. Wyprostowawszy się łokciem trzepnął atakującego w bok głowy, na szczęście żaden z nich nie miał hełmu, po prostu nie zdążyli założyć, gdyż prosto z komnaty Diametrii przybiegli tutaj. Trzymający Moirę gwardzista pchnął ją na łóżko, dłonią złapał za rękojeść. Nie wyciągnął miecza. Potężne uderzenie stopy zaparło mu dech w piersiach. Poleciał na dębową szafę. Znikąd pojawił się kapitan. Dźgnął chłopaka w udo, a następnie przyduszał go ramieniem. Siłowali się chwilę. Zapewne czarnowłosy straciłby w końcu przytomność, jednak z pomocą przyszła Moira, rozbijając duży wazon na głowie kapitana. Upadł on na podłogę z głuchym hukiem.
      Dziki Agrest dopadł do Moiry. Przyłożył dłonie do jej polików.
      -Nie zrobiłem tego! Wiesz przecież! Byłem zły na niego! Ale nie śmiałbym… to nie ja!- Lamentował, jego oczy zaszły łzami, a ciepła krew spływała po jego nodze.
      -Wiem o tym, wiem…- Szeptała Moira, głaszcząc czule. – Uciekaj…- Płakała w jego ramionach.
      -Wrócę…- Obiecał chłopak, ona skinęła głową, pocałowała go szybko, nachalnie i z pasją pełną miłości.
      -Będę czekała.- Słysząc obietnicę, ostatni raz spojrzał na Moirę i wybiegł z pokoju.
      Chłopak rzucił się schodami na dół i najszybszą drogą skierował się do stajni. Tam znalazł chłopca, jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Koszula była mokra od krwi. Leżał półprzytomny w sianie, sztylet o dziwnej rękojeści wystawał z jego klatki. Z desperacją zacisnął małą dłoń na przedramieniu kucającego mężczyzny.
      -Cie…mnej skórze…wysoki…Zapo…ghe…ghe…- Kaszel przerodził się w krztuszenie krwią, która spływała po jego brodzie.-Ziemie…- Dokończył ostatnim tchnieniem, ciało chłopca zwiotczało w ramionach Dzikiego Agresta, którego umysł analizował to co właśnie usłyszał. Wyszarpnął nóż, zabrał ciuchy starszego stajennego i wskoczył na konia. Ruszył oczyścić swe imię.


      Dwa lata i dziewięć miesięcy temu
      -Ty Skurwysynu!- Te kilka drobnych ran, jak wybity obojczyk, głębokie rozcięcie na prawym policzku, czy wbity nóż w nogę, nie przeszkadzało Dzikiemu Agrestowi okładać pięściami twarz murzyna. Twarz mężczyzny wyglądała jak rozbite jabłko, a cienie rzucane przez ognisko nadawały jedynie większej grozy dziełu.
      -Zabiłeś go, mów dlaczego!- Krzyczał w wściekłości czarnowłosy wyprowadzając kolejne druzgocące uderzenie. Jego ofiara jedynie się uśmiechała, co sprawiało, że chłopak tracił kontrolę nad sobą. Wsunął ostrze noża do ognia. Gdy tylko stal nagrzała się, bez zastanowienia złapał ciemnoskórego za włosy i przyłożył nóż do jego oka. Mężczyzna zawył z bólu. Nie mógł się bronić rękoma, gdyż te połamane wcześniej, zwisały bezwładnie wzdłuż ciała.
      -Oślepię cie. Doskonale wiesz, że powiesz mi wszystko, oszczędź sobie bólu…- Szeptał Dziki Agrest, gdy odcinał ucho mężczyźnie, którego twarz bez chwili wytchnienia wykrzywiał grymas bólu. Gardło bolało go od krzyku.
      -Diuk…- Powiedział zachrypniętym głosem mężczyzna.
      Oczy Dzikiego Agresta zwęziły się do granic możliwości. Szybkim ruchem poderznął gardło swej ofierze i usiadł przy ognisku. Bujał się do przodu i tyłu. Jedynie szok wdzierał się w jego komórki mózgowe, porażone przez prawdę. Zdał sobie sprawę jak bardzo się zmienił. Nie był tym samym człowiekiem, który wyruszał. Te trzy miesiące pościgu sprawiły, że stał się twardszy niż był kiedykolwiek wcześniej. Wytrzymywał trudy podróży, nauczył się zabijać bez wahania, gdy wymagała tego sytuacja. Wszystko dla osiągnięcia celu, by ponownie ujrzeć Moire. Jak marzenia mogą zmienić człowieka. Nie przypuszczał, że wychowany w dostatku, luksusie stać go na takie rzeczy. A jednak. Minąwszy Bortie, dorwał mordercę w lasach nieopodal Zapomnianych Ziem.
      Ruszył w drogę powrotną… Stał się jednoosobowym oddziałem.


      Dwa lata i osiem miesięcy temu, lasy niedaleko Borti.
      Zacząłem prowadzić zapiski ze swojej podróży. Nie mam do kogo otworzyć gęby, toteż spiszę moje przygody na kartkach papieru.
      W owym czasie, ja, Agrest Dziki, służyłem pod własnym sztandarem. Nikt nie wydawał mi rozkazów, nikt nawet o tym nie pomyślał, ale czemu? Przecież nie jestem złym człowiekiem, może trochę zepsutym. Nazywanie mnie Geniuszem Zła oddaje moją duszę, mimo to, staram się być dobry. Jednak ta wyprawa zmieniła mnie, sam nie wiem czy na lepsze, skłaniam się do opinii, że moja osobowość wzbogaciła się o nowe doświadczenia.
      Po raz kolejny szedłem przez las, mijałem drzewa, które wydawały mi się identyczne, już od kilku dni te same. Osłona nocy była moim sprzymierzeńcem, ze względu na mój nędzny wygląd, odstraszający miejscowych wieśniaków i szlachetne damy. Cóż zrobić, wysoki, wychudły, wytarte ciuchy udekorowane posoką.
      Kroczyłem ścieżką utartą przez leśne zwierzęta, najprawdopodobniej zające, gdyż co rusz napotykałem ich bobki...
      - Nie potrafią srać w jednym miejscu, bo po co... - Rzuciłem w nocny chłód, który targał moim płaszczem skradzionym, gdzieś na farmie, zresztą prawie szlacheckim. Złote nitki, którymi go obszyto, pochodzą z mandżurskiej farmy jedwabiu albo… co bardziej możliwe, nitki z owczej wełny, tylko zżółkły ze starości.
      Przedzierając się przez cholerne zarośla, moich uszu dobiega kilka dźwięków, które nie powinny występować w tej części lasu. Blask ogniska przedzierał się między drzewami, zacząłem się skradać, co nie wyszło mi na dobre. Po chwili zaczepił mnie tajemniczy osobnik i wyprowadził na polanę, gdzie stała przedziwna grupka...chciałbym powiedzieć, że ludzi, ale szybko pojąłem, że Ci osobnicy nie są normalni.
      Z ukłuciem strachu rozglądnąłem się. Zobaczyłem rzeczy, których nie chciałem zrozumieć, np. te ciężkie worki wrzucane do rowu. Na prawdę nie chciałem wiedzieć, że to cholerne trupy! Ani powiewający złowrogo sztandar o obliczu jaskółki. Chciałem się cofnąć, ale poczułem ciepły oddech nieznajomego na karku. Nie było odwrotu. Zaszedł mnie od tyły...gej?!
      - Jesteśmy kompanią Jaskółki, a Ty jesteś nowym rekrutem. - Kobiecy głos zwrócił moją uwagę.
      - Hę? - Rzuciłem, jedną z moich inteligentnych uwag, która odziana w metafory i egzystencjalne duperele, na pewno zamurowały tych dziwaków. Tak! Dlatego się nie ruszają! Myśli biegły mi szybciej, niż ja podczas ucieczki przed bandą zboczeńców.
      - Najpierw jednak, musisz przejść inicjację, inaczej skończysz jak twoi koledzy. [b]- Wskazała palcem na dół z workami.
      Przełknąłem głośno ślinę, bojąc się czekającego mnie zadania. Czy obetną mi jaja? A może będę musiał spożywać zwęglone szczątki dżdżownicy?
      - [b]Czym jest awersja wsteczna czasu przepływowego w elektrominach? - Padło pytanie, które nie dość, że wytrąciło mnie z równowagi, to w dodatku sprawiło, że zagotowało mi się w mózgu i spodniach. Skąd miałem to wiedzieć? Byłem wojownikiem…znałem się na mieczach…a to, to…Nie wiedziałem o czym ta kobieta mówiła, czy to czarnoksięskie sztuczki? A może technologia krasnoludów…
      Nagle biały rozbłysk i dostałem olśnienia, wykonałem mój autorski plan, mimo, iż strach ściskał mi dupę. Rozpostarłem dłonie na boki, stanąłem na jednej nodze, drugą podniosłem do tyłu, nachylając ciało do przodu. Majestatycznie machnąłem dłońmi udając ruch skrzydeł:
      -[b] Ćwir...ćwir?

      Wszyscy pokiwali głowami, uznając mój metaforyczny przekaz na tyle doskonały, aby pozwolić mi żyć. Co z tego...spodnie i tak musiałem zmienić...
      Tak wstąpiłem do oddziału Jaskółki. Stałem się bratem. Nie mogłem odejść, bo za dezercje karano śmiercią, a otaczający mnie wojownicy, magowie potrafili zbyt wiele, bym skusił się na próbę ucieczki. Mogłem jedynie zostać i uczyć się wojennego rzemiosła. Dostałem marnej jakości pancerz i poszczerbiony krótki miecz.
      Chciałem wrócić do mojej Moiry, ale to musiało zaczekać… Każdego wieczora zasypiając wpatrywałem się w gwiazdy obiecując jej, że wrócę.


      Dwa lata temu
      Właśnie zakończyliśmy atak na katakumby klasztoru Weg, w północnej części Zapomnianych Ziem. Sekta Beliara okazała się liczniejsza niż się spodziewaliśmy. Wszyscy zostali wybici, nie braliśmy jeńców, jak zawsze. Straciliśmy aż dwóch braci. A może tylko, patrząc na ilość ciał przeciwników.
      Wieczorem pożegnaliśmy brata Fikającego Gbura i brata Zrankieja.
      Rano, dnia następnego oddziałowy medyk, mój dobry kompan Zjeb, pomógł mi w liczeniu ciał. Stu dwudziestu jeden zabitych, w tym czterech magów. Kawał dobrej roboty jak na oddział liczący trzydziestu żołnierzy. Cichy i Żabi Ryk, nasi pomniejsi magowie, kolejny raz wykazali się sprytem pokonując lepszych od siebie. Doprawdy muszę przyznać, że tkwię w dziwnej rodzinie, tak, po tym co z nimi przeżyłem mogę powiedzieć ze spokojnym sumieniem, że stali się moją rodziną. Zbieranina szumowin, ludzi z przeszłością, hołoty bez perspektyw.
      Walczymy razem i umieramy razem.
      Kapitan dostrzegła we mnie potencjał. Nie kwalifikowałem się do wielkim i głupich osiłków, wykazywałem siłę, bystrość umysłu i oddanie. Potrafiłem podejmować trafne decyzje w trudnych sytuacjach, może dlatego coraz częściej powierzano mi dowództwo nad mniejszymi oddziałami. Ponadto szkolił mnie Gajowy. Mówiono, że najlepszy wojownik z całej naszej gromadki. Nie tylko władał ostrzem, ale również kuszą. Brałem u niego lekcje, nie za darmo rzecz jasna. Stałem się jego psem na posyłki.
      Mały oddział ekspedycyjny pod moim dowództwem wyruszył w głąb katakumb. Oczywiście towarzyszył mi Zjeb, czasem jego czyny można nazwać cudami, chociaż w sztuce medycznej kształcił się na zwierzętach. Ruszył z nami Żabi Ryk, który swoimi głupimi komentarzami irytował każdego, a sam wyglądał jak kupa chodzącego gówna, do tego bardzo mała.
      -Te! Agrest! Postaw jeszcze jeden krok, a rozpierdoli ci nogę po same jądra! No postaw! Dawno nie widziałem fajerwerk!- Tak, ten pieprzony skrzat był przydatny. Rozbroił magiczną pułapkę i ruszyliśmy dalej. Główną siłą były dwa osiłki, wzrostem niemal mi dorównywali. Ciemnoskórzy, umięśnieni, nie nosili pancerzy, a jedynie przepaski ze skóry dzikich zwierząt. Walczyli podwójnymi mieczami o zakrzywionych ostrzach.
      Ku mojemu zadowoleniu nie spotkaliśmy już nic, co zagrażałoby naszemu życiu. Zupełna cisza rozbrzmiewała dookoła, jedynie stuk naszych nóg o kamienną posadzkę, zaburzał śmiertelną ciszę. Naszym oczom ukazała się wielka komnata, na środku stał tron, przy nim kielichy z krwią, jakieś wzory. Pamiętam jak przez mgłę, że wczoraj właśnie tu zginęli nasi dwaj bracia, to tu najdłużej walczyliśmy. Tu padło trzech magów. Przeszukaliśmy komnatę. Szeroki, dwuręczny miecz wpadł w moje ręce, mimo, iż czas zatarł jego świeżość, porzuciłem dotychczasową jednoręczną klingę. Zacisnąłem dłoń na długiej rękojeści spodziewając się ciężaru. Ostrze wydawało się lekkie, chociaż w późniejszym czasie zauważyłem, że spadające ciosy są destrukcyjne, jakby miecz ważył dużo.
      Oprócz tego wynieśliśmy dwie skrzynie pełne srebra. Kapitan Vindit była zadowolona…


      Sześć miesięcy temu
      Nie pamiętam już, kiedy mieliśmy spokój. Bitwa za bitwą, tym razem jest zupełnie inaczej. Słudzy Beliara nękają nasz obóz dzień i noc.Widocznie zaszliśmy im za skórę tak mocno, że wszystkie okoliczne siły skierowali do ataku na nas. Wcale się nie dziwię. Od ponad roku krążymy po Zapomnianych Ziemiach jak sępy i wybijamy sługusów Beliara.
      Od kilku dni jesteśmy na nogach. Nie śpimy. Niektórzy przewracając się ze zmęczenia. Zostało nas dwudziestu. Bronimy trzech stron, za nami jest jedynie skała.
      Wczoraj zginął chorąży podczas szarży jakiegoś wielkiego stwora, który wdarł się do obozu. Lanca Cierpienia, a do niej przymocowany sztandar Jaskółki stał bez ochrony. Byłem zupełnie zaskoczony, gdy kapitan Vindit mianowała mnie nowym chorążym. Znałem swój obowiązek, ochrona sztandaru. Znałem ryzyko. Wiedziałem, że ludzie na tym stanowisku nie umierali śmiercią naturalną, nawet nie zbliżali się do wieku, w którym śmierć naturalna byłaby naturalna!
      Dostałem również bardzo cenną rzecz. Czarny pancerz, jedyny w swym rodzaju, przekazywany z chorążego na chorążego. Najdoskonalszy jaki posiadała kompania Jaskółki. Najwytrzymalszy. Doskonała robota, ale kogo? No właśnie. Chodzą plotki, że jedynie Stara zna historię tej zbroi…
      Gdy ją założyłem, poczułem, że mogę wszystko. Poczułem siłę i moc, rosnącą odwagę, może każdy chorąży czuł podobnie? Może dlatego tak rwali się do walki?


      Pięć miesięcy i dwadzieścia osiem dni temu
      Kapitan Vindit zmarła na moich rękach. Przed śmiercią pocałowała mnie. Nie wiem dlaczego, czy to było podziękowanie za te kilka rozmów, w którym pokazała prawdziwą siebie?
      Za mną powiewał sztandar. Linia obrony załamała się na moich oczach. Ludzie odziani w długie szaty, pomniejsze pomioty wdzierały się do obozu. Porucznik Kwas skrzyknął ludzi. Dziesiątka żywych stawiła się przy mnie.
      Kwas wykrzykiwał rozkazy, krąg się zacieśniał. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że chcą przerwać linię śmierci i dać mi czas oraz szansę na ucieczkę, uratowanie sztandaru oraz Lancy Cierpienia.
      Ruszyliśmy.
      Ogłuszający krzyk z jedenastu gardeł, pełen złości, gniewu i determinacji.
      Żyliśmy razem i razem umrzemy.
      Nasza broń cięta i szarpała, jakby ludzkie ciało przed nami, by stworzyć tunel, jedyną drogę ucieczki. Zagubiona pałka trafiła w moją głowę, zachwiało mną, a hełm potoczył się po trawie. Przedostaliśmy się, nie wszyscy. Zaledwie czterech. Nie było czasu na łzy, liczyło się przetrwanie, a w pamięci wszyscy bracia. Wpadliśmy między drzewa docierając do ukrytej zagrody, w której czekały konie. Stara zasada kompanii, by zawsze mieć gdzieś dalej kilka ukrytych koni w razie problemów…
      Pomknęliśmy jakby sama śmierć nas goniła i rzeczywiście tak było. Materiał na Lancy mocno łopotał, poprawiałem na drzewcu śliską od krwi dłoń. Drugą zaciskałem mocno na wodzach. Przede mną jechał porucznik Kwas, obok Zjeb, po lewej złodziejka Mesaja i…głuchy łoskot. Odwróciłem się. Ciemnoskóry wojownik spadł z konia i potoczył się po trawie.
      Widziałem jak z jego pleców sterczą trzy strzały.
      Widziałem jak ciężko się podnosił i obnażał dwa miecze.
      Widziałem jak fala pomiotów, bawiąc się nim jak zabawką, zabijając go bardzo powoli.
      Stłumiłem łzy, nie czas na nie.
      Wypadliśmy na leśną ścieżkę. Moje ciało drżało ze strachu, ze zmęczenia. Drżało od tych wszystkich straszliwych myśli, kłębiących się w mojej głowie. Czas zwolnił. Wydawało mi się, że uciekamy już kilka dni, może to kwestia wyczerpania, znużenia, dążenia do zakończenia tego żywota. W momentach kryzysowych dla mojej duszy, odnajdywałem siłę. Myśli wędrowały do Moiry, której obiecałem wrócić. Czekała na mnie.
      Jeszcze trochę przez las, później ostry skręt w prawo, przedarcie się przez bardzo wąskie przejście między skałami i zjadł z gór. Tam była granica Borti, a przy niej żołnierze… Los chciał inaczej. Gdy tylko zostawiliśmy las za sobą, rozległ się stukot kopyt o skałę. Tuż przed wąwozem zasypał nas grad strzał. Dwa konie śmiertelnie ranne, zrzuciły swoich jeźdźców. Zatrzymaliśmy się tuż przed przesmykiem. Mesaja i Zjeb podnieśli się ciężko. Zeskoczyłem z konia, by pomóc im wstać. Zatrzymał mnie porucznik Kwas.
      -Jedziesz dalej.- Powiedział, chociaż znał mój wybuchowy temperament.
      -Nie.Zostawię.Was.- Odparłem, akcentując każde słowo.
      -To rozkaz.- Złamanie rozkazu oznaczało śmierć. Popatrzyłem po kompanach. Mesaja skinęła głową.
      -Spierdalaj. Pilnuj sztandaru. Te demony dowiedzą się, że z kompanią Jaskółki nie należy zaczynać…- Uśmiechnął się do mnie, chociaż oczy miał puste.
      Wsiadłem na konia. Serce mi krwawiło, zostawiałem moją rodzinę. Kwas trzepnął dłonią zad konia, który poniósł mnie w stronę granicy. Słyszałem szczęk wyciąganego oręża. Porucznik zapewne wysunął swój krótki miecz, chroniąc się tarczą. Złodziejka użyła kuszy, a Zjeb? Zjeb jest pojebany…rzuci się z gołymi pięściami.
      Nie mogłem wiedzieć, że tuż przed natarciem, pojawił się przy nich Cichy. Wspomógł ich ciała swoją magią, a przeciwników raczył iluzjami. Nasieniu Beliara zajęło godzinę sforsowanie czterech ludzi.
      Nie. To nie byli ludzie. To bestie.
      Słyszałem krzyki i ryki z oddali. Z moich oczy płynęły nieprzerwanie łzy, drżałem z zimna i wyczerpania, chociaż największy ból czułem w sercu. Musiałem zostawić moich przyjaciół, by pamięć ich czynów przeżyła. By sztandar nie wpadł w niepowołane ręce.
      W końcu cisza. Koń słabł, piana zdobiła jego pysk. Jedynie głuche uderzenie kopyt o ziemię wypełniały moje uszy. Powieki powoli mi opadały. Wtem rozległ się przeszywający wrzask. Coś przykryło niebo rzucając ogromny cień. Szpon rozorał mi bark.
      Silne szarpnięcie. Latający stwór wyrwał mi Lancę, a ja w przypływie głupiej odwagi, zerwałem się i wskoczyłem na siodło od którego wybiłem się do góry. Moje palce odziane w pancerną rękawicę zacisnęły się na poszarganym materiale. Spadłem na plecy. Leżałem bez ruchu, czułem pulsujący ból, rozchodzący się po całym ciele. Najważniejsze było jednak to, że w dłoni ściskałem sztandar, nie odebrali mi go.
      Oczywiście nie mogłem wiedzieć, że od samego porządku chodziło o Lance Cierpienia, a nie o powiewający materiał na niej, nie o symbol kompani, tylko tajemniczy artefakt…


      Miesiąc temu
      Do Akili dostałem się morzem, mała łódką rybacką. Państwo było oblegane przez hordy nieumarłych, stworów i przerażających orków. Świat oszalał. Historia zatoczyła koło, znowu miałem się zmagać ze sługami Beliara.
      Często boli mnie głowa. Mam czarne dziury w pamięci. Niewiele pamiętam po tym, jak stwór odebrał mi Lancę Cierpienia. Zamazane obrazy przesuwały się w mojej głowie. Kurowałem się w jakimś domku wiejskim, gdzieś w lesie, daleko od miasta.
      Doiłem krowy...
      Szyłem i cerowałem…
      Kurwa, jak pierdolona gosposia…
      Wszystko zasnute mgłą. Dopiero ostatnie dni stały się czyste, niczym wody oceanu.
      Kierowałem się w głąb Akili, do mojego rodzinnego miasta. Nie zawsze mogłem uniknąć walki, ale niemal trzy lata spędzone w kompanii nauczyły mnie radzić sobie z każdym rodzajem niebezpieczeństwa. Nieumarli padali pod ostrzem Łamacza. Tak nazwałem swój dwuręczny miecz, który częściej łamał i miażdżył kości niż ciął. Pomagałem małym wojskowym oddziałom, a także cywilom, w końcu jednak dotarłem…
      Miasto zmieniło się. Opustoszało, a ludzie przenieśli się do centrum, gdzie zbudowano barykady i mieszkańcy poruszali się na ograniczonym terenie. Kilku z nich rozpoznało mnie, przywitało z chłodnym dystansem, informując, że ojciec umarł rok temu, a cały majątek rozkradziono. Przed podróżą zapewne padłbym na ziemię i płakał, krzyczał i oskarżał o niesprawiedliwość. Teraz jestem innym człowiekiem. Zachowałem łzy straty na później, a majątek wcale mnie nie obchodził. Dowiedziałem się, gdzie mieszka Moira, spotkałem po drodze kowala Loramosa. Facet stracił oko, ale jako nieliczny przywitał mnie niedźwiedzim uściskiem.
      -Chłopcze myślałem, że nie wrócisz. Nigdy nie wierzyłem, że to ty…masz tu jeszcze przyjaciół pamiętaj.- Skinąłem głową i odwzajemniając uścisk, podziękowałem mężczyźnie.
      Po drodze kupiłem czerwoną różę. Poprawiłem miecz i kuszą wiszącą przy pasie. Gdy wchodziłem po schodach, pancerz nawet nie zazgrzytał. Uwielbiam jego wyjątkowość.
      Zapukałem.
      Drzwi otworzyła mi Moira. Uśmiechnąłem się szeroko, okryta prześcieradłem wyglądała tak pięknie, jak ją zapamiętałem.
      -Wróciłem!- Rzuciłem radosnym tonem i ruszyłem w jej stronę, by wziąć ją w objęcia. Jednak jej oczy rozszerzył się mocno, a delikatnie dłonie przysłoniły usta. Zatrzymałem się gwałtownie, gdy za nią pojawił się…
      -Diuk!- Bez zastanowienia ruszyłem do przodu. Wdarłem się do ich domostwa. Pchnąłem z całej siły mężczyznę, poleciał do tyłu na szafę. Złapałem go za blond włosy i uniosłem głowę wyżej. Opancerzone kolano połamało mu nos. Silny cios w szczękę, przeleciał przed drewniany stół. Splunął na mnie krwią. Podnosiłem zaciśnięta pięść, by go zabić, ale powstrzymały mnie smukłe ręce. Moira z krzykiem rzuciła się na mnie.
      -Nie proszę, zostaw go! Mamy mieć dziecko!- Zamurowało mnie.
      Czy widzieliście kiedyś kłębiącą się w oczach miłość, radosne iskierki, oddanie ponad wszystko? A widzieliście jak te uczucia znikają, a na ich miejsce pojawia się chłodna obojętność? Jeśli nie, to macie szczęście. Nigdy nie doprowadźcie do tego. Moira to ujrzała w moich ślepiach. Przeraziła się. Widziałem to. Nic dla mnie już nie znaczyła.
      -Czekałam…nie wracałeś…- Zaczęła płaczliwym głosem.
      -Dałem słowo, a wiesz, że ja zawsze wypełniam swoje obietnice…widać twoje zapewnienia były puste, jak serce Diuka.- Zbliżyłem się twarz do jej, chciałem ją przytulić, otrzeć łzy, powiedzieć, że wszystko się jakoś ułoży. Nie mogłem, serce protestowało.-Wiesz z kim się związałaś? Kogo dziecko nosisz? To on nastawił twego ojca przeciwko nam, a później wynajął zabójcę z Zapomnianych Ziem, by go zabił, tak wszystko ukartował, że wina spadła na mnie, żebym zniknął, a ty wpadłaś w jego łapy. O to prawda.- Nie musiałem tego mówić, ale ból jaki wypełniał moją duszę był tak olbrzymi, tak bardzo przenikliwy, że moje myśli wypełniła złość i gniew. Chciałem ją dobić.-Rozumiesz, że muszę go zabić?- Nie czekałem na odpowiedź, ruszyłem w jego stronę.
      Zlał się w portki.
      -Tchórzu.- Złapałem drewniany stołek. Zamachnąłem się. Podłogę splamiła krew.
      O tak. Zmieniłem się. Widziałem przerażenie i strach w oczach Moiry, a także pogardę dla samej siebie. Widziałem jak dygota jej drobne ciało. Wcześniej nie byłem w jej obecności brutalny czy agresywny, chyba, że wyraziła zgodzę, jak podczas pamiętnej ucieczki. Zawsze ułożony, nieco szalony, uśmiechnięty. Teraz zabijający bez skrupułów tych, którzy na to zasłużyli. Zmienione priorytety i chociaż samo jestestwo pozostało te same, to osobowość rozwinęła się o nowe zachowania.
      Stołek rozleciał od po kolejnym uderzeniu w Diuka. Uniosłem go i rozbiłem jego głową o ścianę. Z twarzy pozostała miazga, a ciało zwiotczało. To nie była łatwa, ani szybka śmierć. Moira zapamięta ją na długo. Wyszedłem bez słowa.
      Kobieta dogoniła mnie na schodach, złapała za rękę.
      -Proszę…- Wyszeptała.
      Odparłem jej to samo, co usłyszałem z ust kapitan Vindit, gdy po moim błędzie zosta śmiertelnie ranny jeden z braci.
      -Każda decyzja niesie ze sobą konsekwencje. Pogódź się z tym.- Zostawiłem ją samą. Łzy żłobimy tunele w brudzie na moich policzkach. Krew zdobiła zbroję, a w głowie pusto.

      Poszedłem na front. Co innego mi zostało? Chciałem zginąć zabierając ze sobą jak najwięcej pomiotów Beliara. Po kilku dniach walk zostałem już rozpoznawany w szeregach wojsk Akilijskich. Specyficzny pancerz oraz charakterystyczna broń znali niemal wszystkich. Pojawiałem się zawsze tam, gdzie walki były najczęstsze.
      Szukałem śmierci.
      Nie pamiętam już, który to dzień walki. Sytuacja z godziny na godzinę stawała się gorsza. Nieumarli spychali nas. Miasto padało za miastem. Żołnierze ginęli, linie załamywały się. Cywili mordowano w bestialski sposób, a my walczyliśmy. Młóciliśmy mieczami, choć na niewiele się to zdawało. Magowie postanowili uwolnić jakąś moc. Nie znam żadnych szczegółów, w zasadzie to niezbyt wierzyłem w te pogłoski rozchodzące się wśród żołnierzy. Jakże się myliłem.
      Nagły wybuch jasnej energii, a później rozprzestrzeniająca się fala błysku, która pożerała wszystko i wszystkich. Z radością patrzyłem na ten widok. Przywitałem się ze śmiercią. Rozpostarłem ramiona. Usta wykrzywiłem z uśmiechem, czekałem na pożarcie.
      Zapadła ciemność.
      Bo ciemność zawsze nadchodzi…


      Sen.
      Czas w tym miejscu nie gra roli. Nierzeczywista realność tego świata stawała się niemal uciążliwa. Kolejne obrazy buzowały wyłaniając się z najciemniejszych zakamarków umysłu. Fale strachu nadchodzące zimnymi powiewami igieł, kujących nie tyle ciało, co umysł, nie dawały spokoju.
      Nękały...
      Papierowa dusza niemal doszczętnie spalona...
      Jedynie ciemność...
      A ciemność zawsze nadchodzi.
      W pomieszczeniu, któremu brakowało przynajmniej dwóch ścian, panował półmrok. Na szczęście uchował się kawałek kamiennego sufitu, który dawał choć trochę osłony przed szarżującym deszczem. Zawieszone pochodnie odbijały swój blask od wilgotnych murów, które zdawał się żyć w poruszających się płomieniach. Wiszący nad lasem księżyc tworzył sensualistyczną otoczkę, a całość zdawała się niemal romantyczna...niemal...
      Prowizoryczne łóżko zbite z kilku grubych gałęzi, słomy i koca, donośnie skrzypnęło , by zaraz wydać z siebie pełen litości trzask. Kurz wzbił się w powietrze, aż przytkało mi gardło. Rozkaszlałem się jak gruźlik cierpiący na dżumę. Machnąłem dłonią przed twarzą, by odgonić to cholerne ustrojstwo...dłonią?! Owłosioną wielką łapą!
      -Aaaa...aaaAAa..aaa Kurwaaa!- zerwałem się z łóżka, a huk budzący mnie przed chwilą, okazał się zarwaniem mojego posłania! Gwałtownie rzuciłem się do tyłu dalej wlepiając ślepia w moją łapę, na której podczas nocy wyrosło mnóstwo włosów...
      -Sierść! Zmienili w psa!- uderzyłem z impetem plecami o ścianę, zbiła mnie z nóg, zaparła dech w piersi. Padłszy na kolana, ciężko dysząc, pieprzoną owłosioną łapą otarłem łzy, które żłobiły drobne kanaliki...w cholernie owłosionej twarzy...nie! Pyskowi!
      Zamknąłem oczy i oparłem się o zimny mur. Cały drżałem. Nie rozumiałem. Co się stało i dlaczego. Wczoraj zasypiałem jako człowiek, a dziś obudziłem się jako...sam nie wiem. Nie mam lustra. Może i lepiej. Głęboko odetchnąłem, a powietrze zafurczało w płucach. Chciałem przełamać strach. Odegnać żal i wziąć się w garść. Muszę się poznać...
      Powoli wielkimi łapami zacząłem się obmacywać, a z każdym zmienionym miejscem krzywiłem coraz mocniej pysk, który już po kilku chwilach bolał mnie jak cholera. Moje ciało zmieniło się całe... nie było w nim nic znajomego, moja rozpacz sięgnęła zenitu. Wsunąłem dłoń między nogi...
      -O szlag! Jaki olbrzym! No w sumie to nie jest tak źle...-rzuciłem w ścigającą mnie noc.
      Powoli wstałem i obejrzałem się na ile mogłem. Moja sylwetka stała się nie tylko masywniejsza, ale i przybyło mi wzrostu, sporo. Ciuchy zostały rozerwane na strzępy, ale udało mi się na szybko zmontować jakieś gatki, co by z gołą dupą nie paradować. W prawdzie nie chcemy, aby wszelkie księżniczki tego świata padły z wrażenia. Zerknąłem na moje łóżko. Niewiele z niego zostało, teraz się nie dziwię, skoro masa ciała podwoiła się, jak nie potroiła.
      Kilka kroków i padłem na kamienną podłogę. Zdałem sobie sprawę z mojej nieporadności. Uderzyłem pięścią w szczątki posłania, które uległy mocniejszej deformacji.
      -Większa siła...
      Nagle ogarnął mnie jeszcze silniejszy strach, zagłębił się w samej duszy, gryząc ją i odrywając kolejne kawały jestestwa...mojego ego. Szaleńczo przemierzałem oczyma schron.
      -To przez tą kompanie, podali mi coś w nocy...na pewno któryś z oficerów...kurwa... Kwas…Gajowy...szlag...Metheor...wszyscy to szaleńcy i psychopaci, zresztą kapitan też, tyle, że ona słodka niczym lukier...-uderzyłem się łapą w czoło kontynuując monolog - Najprościej będzie uciec, w końcu stare ruiny, oni pewnie śpią...
      Wybiwszy się wskoczyłem na kawał muru, skąd rozciągał się doskonały widok. Skok przyszedł mi nadzwyczajnie łatwo. Poprawiły się wszystkie atrybuty mojego ciała...powiększyły się.
      -Huehuehue- mój śmiech odbił się od zimnych ścian jak chichot pieprzonego diabła ucztującego gdzieś w jądrze ziemi.
      To co zobaczyłem po raz kolejny zbiło mnie z nóg. Zabiłbym się niechybnie, jednak w ostatniej chwili wbiłem szpony w mur i usadowiwszy się z sercem niemal w gardle, straciłem wszelką nadzieję. Jak się okazało skromne ruiny, w środku pieprzonego lasu, na cholernie małej polanie, wśród tysięcy jebanych drzew w ciągu nocy zmieniły się w istny obóz treningowy!
      -Nie...ona nie jest słodka...psychiczna...tak...tak psychiczna...
      Rzuciłem do siebie. Polana została powiększona poprzez wykarczowanie kawału lasu. Zdobyte materiały zostały przeznaczone na budowę drewnianych murów poprzedzonych zaostrzonymi palami wbitymi w ziemię. Same ruiny wyremontowany, pomieszczenia zadaszone, kamienie łączone z drewnem tworzyły osobliwy widok. Nieludzie spali gdzie popadło, wymęczeni po całonocnej pracy. Dół na ciała powiększył się w zastraszającym tempie.
      Mój wyostrzony słuch odnotował jakieś wesołe dźwięki. Przemieszczając się cicho po daszkach i murach usiadłem nad siedzibą oficerską. Ujrzałem cały sztab kompani. Grali w karty jakby nigdy nic.
      -Hahaha widzieliście Młotka? Jebaniec się wczoraj przewrócił i nabił na własną łopatę!- rzucił Zabi Ryk śmiejąc się głośno.
      -Taaak, widziałem to z wieży, widok przedni, zakładaliśmy się z Cichym, kiedy sobie coś zrobi...
      -Właśnie! Przejebałem dwie sztuki złota do chuja, Młotek spóźnił się o dwie godziny, mógł wcześniej zdechnąć!-nieco zezłoszczony Cichy pchnął Gajowego, któremu banan nie schodził z twarzy. Do rozmowy przyłączyła się kapitan nieco władczym tonem:
      -A kazaliście chociaż komuś posprzątać zwłoki, mózgi?
      I nagły atak śmiechu ogarnął wszystkich oficerów płci męskiej. Wybuch i entuzjazm był tak wielki, że prawie spadli z krzeseł. Najszybciej opanował się porucznik Kwas, mówiąc:
      -Taa, Zbłąkany hehehe...miał się tym zająć...hehehe
      -Ale zapomniałem, że wczoraj wrzuciłem go do dołu, bo polubił ziemię!- dokończył Żabi Ryk i ponownie wszyscy wybuchnęli śmiechem, który stawał się głośniejszy i głośniejszy. Jedynie Metheor nie udzieliła się ta atmosfera i siedziała niebezpiecznie cicho. Wnet zacisnęła drobne palce na swoim kosturze i posłała pocisk płynnego ognia. Już po chwili ogromny huk rozniósł się po okolicy, a w miejscu, gdzie leżały szczątki Młotka, można by zrobić głębokie jezioro.


      Obudziłem się.
      Rozkaszlałem na dobre, w ustach miałem pełno ziemi o dziwnym smaku. Podniosłem się gwałtownie, rozsypując na boki pół-płynną glebę, która przykryła całe moje ciało. Czułem się inaczej, ten sen…zmieniłem się. Coś we mnie się zmieniło. Coś we mnie drzemie smacznie.
      Jestem potworem?
      Rozglądnąłem się rozmasowując twarz, oczy mi się zwęziły gdy dostrzegłem zupełnie biała dłoń. Co się stało? Rozglądnąłem się. Nie zobaczyłem zupełnie nic. Żadnych ludzi, zabudować, wrogich armii. Płaski teren. Wszędzie pół-płynna czerwona gleba.
      Błysk…
      Rozpierdoliło wszystko, śmierć mnie nie chciała?
      Przecież umarłem…dlaczego żyję? Jestem pewien, że umarłem…
      Nie rozumiałem. Wiedziałem tylko jedno. Zmieniłem się, nie byłem już Dzikim Agrestem. Straciłem wszystko, rodzinę, ukochaną, szacunek, majątek, braci… Nie miałem nic. Moja dusza została wypalona przez czyny innych, uczucia wyblakły i ja sam nie widzę dla siebie perspektyw, ani celów, w które mógłbym się zaangażować. Jestem cieniem dawnego człowieka…
      -Jestem Cieniem…
      Moje ciało doznało kilku zmień, ale cały czas wyczuwam tą dziwną ingerencję, coś co nawróciło mnie ze ścieżki śmierci, ciągły tępy ból we wnętrzu. Ból tłumiący inne uczucia i emocje.
      Kim jestem?
      Nieumarłym?
      Istnieję, ten sam, a zarazem inny.


      Teraz.
      Cień odłożył pióro. Zamknął swój dziennik i schował do plecaka. Nie wiedział, gdzie jest, kierował się na północny wschód w stronę morza. Przegrzebał kijem ognisko i okrył się szczelniej czarnym, postrzępionym płaszczem. Nasunął kaptur na głowę i ułożył się opierając plecami o drzewo. Powoli zasypiał, gdy rozbudził go koński kwik.
      Zerwał się na nogi i naciągnął kuszę. Ruszył w stronę dźwięku. W wysokiej trawie odnalazł dziwną parę. Brązową klacz i białego wilka. Wyczerpane zwierzęta nie mogły już wstać. Cień wrócił to obozowiska i wziął jadło. Rzucił wilkowi kilka suchych plastrów mięsa, a koniowi zmoczony chleb. Wrócił i zasnął.
      Kolejnego ranka, zbudziwszy się, ujrzał niecodzienny widok. Niedoszłe trupy znalazły się w pobliżu ognisko. Co bardziej zaskakujące, gdy chłopak spakował się, klacz nazwana później Bellą i biała wilczyca zwana Aurorą, ruszyły za nim. Tak narodziła się przyjaźń.



    Wygląd:


    Najdziwniejsze są oczy. Niegdyś bystre, zielone ślepia, w które z takim utęsknieniem wpatrywała się Moira, teraz...białe. Odrodzenie zmieniło chłopaka w kilku aspektach. Najbardziej dostrzegalnym są zupełnie białe oczy. Dla postronnych zdawać by się mogło, że Cień jest ślepy, dlatego podchodzą do niego z lekceważeniem. Nic bardziej mylnego. Mężczyzna ma doskonały wzrok, jedynie kolor tęczówki przybrał śnieżną barwę. Wyraz twarzy niemal zawsze ten sam. Zupełnie obojętny, jednak od czasu do czasu nerwowo podskakujący kącik ust, szybsze ruchy gałkami, wykazywało niejako uśpione szaleństwo chłopaka.
    Kruczoczarne włosy odznaczają się białymi końcówkami. Co ciekawe "biała zaraza" postępuje, jak zauważył Dziki Agrest.
    Lewa dłoń Cienia jest biała i zimna. Dlatego zawsze nosi na niej czarną rękawicę. To nie jedyne takie miejsce. Na plecach na odcinku lędźwiowym rozciąga się kolejna biała plama, której chłód da się poczuć przy dotknięciu skóry.
    Cień wyróżnia się wzrostem, gdyż mierzy dwa metry, przez co na większość ludzi patrzy z góry, jego waga sięga 110 kg. Mogłoby się wydawać dość sporo i racja. Jednak na masę składają się jedynie mięśnie. Atletyczna budowa ciała, gibka i masywna skryta jest pod białymi szatami, składające się z lnianej koszuli oraz spodni. Czemu białymi? Tak upodobał sobie ten osobnik, może to miała być przeciwwaga ciemności Beliara? Ostatnim nieodłącznym elementem stroju Cienia, jest jego płytowa zbroja. Głęboka jak otchłań czerń pancerza, kontrastuje z jego oczyma. Niekompletnemu pancerzowi brakuje hełmu. Cień zawsze kryje się pod czarnym, poszczerbionym płaszczem, szczelnie się nim owijając. Na głową zarzucony kaptur, kryjący niezwykłe oczu. Ponad prawym ramieniem wystaje rękojeść dwuręcznego miecza, przytroczonego do pleców mężczyzny.


    Umiejętności:
      Walka wręcz(miecze dwuręczne) - uczeń
      Walka bronią dystansową (kusza) - uczeń


    Cechy:
      Wyczucie żywych
      Wola Świadomych
      Szybki



    Atuty:
      brak


    Postać:


    - Łamacz - Wielki, dwuręczny miecz rozmiarami przyprawiając o ból głowy. Bardzo szeroka głownia oscylująca w granicach 150 cm, o długiej rękojeści mierzącej 33 cm, zakończona małym szpicem. Trzonek zaopatrzono w kawałek wytrzymałego bandażu, którym Cień, czasem obwiązuje dłoń w nadgarstku. Prosty, masywny jelec, na którym na całej szerokości zamontowaną obusieczną klingę. Brzeszczot przy końcu nieco się zwęża, dzięki czemu broń, nadaje się nie tylko do mocnych, zamaszystych uderzeń, ale również do sztychów czy flint. Broń jak na swoje rozmiary jest niezwykle ciężka, jednak władający w ogóle nie czuje wagi miecza za sprawą użytych do jej wykucia materiałów. Sam Cień nie zna specyfikacji, jednak fakt znalezienia Łamacza w katakumbach wyznawców Beliara o czymś świadczy. Żeby nie było tak pięknie, dwuręczniak został odrapany zębem czasu. Klinga nie błyszczy się jak za dawnych lat, a ostrze w wielu miejscach jest wyszczerbione i to dość poważnie. Jednak nie umniejsza to niebezpieczeństwu jakie niesie ze sobą przyjęcie ciosu Łamacza. Sama waga, jak mówi nazwa, łamie i gruchocze kości.


    - pełna zbroja płytowa Ostatniej Wolnej Kompanii z Khatovaru, gdy Dziki Agrest otrzymał stopień chorążego w zastępie Jaskółki, wraz z nowym obowiązkiem, jakim była ochrona Lancy Cierpienia i powiewającego na niej sztandaru, w prezencie dostał czarny, w tamtym czasie jeszcze połyskujący pancerz. Historię tej zbroi znała chyba jedynie Vindit, kapitan Jaskółek, jednak zmarła na dłoniach Dzikiego Agresta podczas bitwy z wyznawcami Beliara, zabierając tajemnicę do grobu. Dziki Agrest nie szukał i nie dociekał, zbroja spisywała się wspaniale. Była dość lekka, dobrze przylegała do ciała, prawie jak druga skóra, szczelna no i przede wszystkim nie krępowała ruchów, co było dla chłopaka najważniejsze. Wyścielona miękką wełną. Składała się z wielu małych płytek, które nachodziły na siebie, tworząc niemal jednolitą, smukłą konstrukcję, bez żadnych ostrych zakończeń czy ozdobień, ani masywnych dodatków. Dzięki temu broń prześlizguje się po niej. Wyróżnia się niebywałą wytrzymałością i odpornością. Dziś jest niekompletna. W czasie bitwy oddziału Jaskółki przepadł hełm, podobny do głowy jednego z demonów, na miejscu oczodołów, widniały podłużne czerwone szkła, które w nocy jarzyły się krwistą aurą. Niekompletny pancerz zniszczony przez czas, bitwy i wodę, aktualnie prawie na całej powierzchni jest matowy, stracił swój połysk czarnej materii, chociaż to wcale nie umniejsza jego groźnemu i piorunującemu wyglądowi.


    - Kusza - różni się od standardowej kuszy, przede wszystkim rozmiarem. Jest sporo mniejsza, ale poręczniejsza. Na łożu kuszy można zamontować maksymalnie trzy małe bełty, które kolejno trzeba zaczepiać na cięciwie. Wykonana z dębowego drewna, łuczysko kompozytowe. Solidna robota. Wykorzystuje małe bełty. Do łoża zamocowano ostrze, którym można zadać obrażenia kute. Kusza na wyposażeniu posiada skórzany pasek, dzięki temu, można ją zawiesić na ramieniu, chociaż Cień nosi ją przyczepioną do lewego biodra, w taki sposób, by nie przeszkadzał podczas walki mieczem. Można z niej strzelać używając jednej ręki.


      - uprząż w pancerzu dla Łamacza
      - dwa noże, jeden mocowany na lewym udzie, drugi z tyłu na pasie
      - 20 sztuk złota w sakiewce
      - Ubranie: (skórzane spodnie, lniana koszula, skórzane buty)


    Ekwipunek:

      - hubka i krzesiwo
      - paski suszonego mięsa
      - metalowe pudełko(30 małych bełtów)
      - chleb
      - bukłak z wodą
      -zwinięty sztandar oddziału Jaskółki

    Inne:


      - Bella, zmarnowana i wychudła klacz, trzymający się ledwo na nogach z siodłem. Znaleziona w lesie wśród wysokich traw, gdzie najpewniej skonałaby. Brązowa sierść i charakterystyczna biała plama na pysku, czyżby odzwierciedlenie martwych symboli na ciele Cienia?


      - Aurora, biały wilk, wcale w nie lepszym stanie niż klacz, o dziwo nie posilił się zwierzęciem, a leżał tuż obok, jakby w obawie przed samotną śmiercią, tuż przez nadejściem ciemności, oba zwierzęta chciały zaznać bliskości. Wielka bestia o gęstej, białej sierści i czarnych ślepiach.

    Faust272 - 2012-12-26, 20:31

    Oba zgłoszenia przyjęte.

    Tylko Cień miał trochę błędów fabularnych, najbardziej nieprawdopodobne jest zaliczenie egzaminu do kompanii ćwierkając jak jaskółka, ale ogólnie można je pominąć.

    No, to czekajta na swoje Karty Postaci i Misje startowe.

    Wam obu coś dorzucę do kart w statystykach, więc przyjrzyjcie się uważnie.

    Cień - 2012-12-26, 20:36

    Spoko dzięki.
    To miało pokazać, że kompania w żadnym razie nie jest normalna i bierze każdego bez względu czy ktoś chce czy nie.

    Altaris - 2012-12-27, 14:17

    Wersja druga historii w celu uzyskania lepszego bonusu startowego w formie EXP'a lub dodatkowej umiejętności.
    Historia postaci:



      Urodziwszy się w Starym Królestwie Altaris miał stosunkowo spokojne życie w okresie swojej młodości. Jego inicjałami były trzy litery A, od imion i nazwiska rodowego - Altaris Akkarin Abalon. Ród Abalon zaś był bardzo prestiżowym i szanowanym na dworze królewskim, który spokrewniony był z dynastią wtedy rządzącą - za czasów Złotego Świtu, okresu, podczas którego elfy były silne, potężne, dumne i pewne siebie, a ich granice były nienaruszalne i rozległe. Wtedy jeszcze wszystko wyglądało zupełnie inaczej, niż teraz - idealna, wspaniała rasa elów nie zapadła się w wojny domowe i nie przegrywały o terytorium w bitwach z barbarzyńcami. Jako panicz miał wszystko, czego zapragnął, kiedy tylko tego chciał - otrzymywał różnorakie smakołyki oraz spełniał niepotrzebne i denerwujące zachcianki. Jako dziecko był bardzo denerwującym i irytującym osobnikiem, przez co służba bardzo go nie cierpiała. Dla własnej, chorej satysfakcji dokuczał podległym mu elfom lub nawet częściej ludzkim przedstawicielom. Na tych drugich uwziął się najbardziej, unosząc się dumą rasową. A właśnie w takiej dumie został wychowany...

      Stolica Starego Królestwa, daleko przed Srogą Wojną Śródziemną:
      Ślęcząc nad książkami bawił się leżącym na biurku piórem. Potwornie się nudził i nie miał kompletnie nic do roboty, a samodzielna nauka czytania i pisania przyprawiała go o ból głowy. To było wręcz coś niesłychanie nielubianego. Wiedząc, że dzisiaj jest Dzień Wolny, wypadający raz na kilka dni w cyklu tygodniowym, podczas którego większość pracowników w ich posiadłości miała wolny, zasmucił się wielce. Nie było żadnego nauczyciela, skryby, ogrodnika - nikogo! Jedynie ta przeklęta, ludzka służba, zajmująca się sprzątaniem. Coś okropnego...
      Korzystając z chwili samotności w swoim pokoju rozmyślał, rozglądając się po ścianach i regałach z książkami, których znaczenia i treści pewnie nigdy nie pozna, jakby to było, jakby już był dorosły - chadzałby w polerowanej, paradnej, złotej zbroi płytowej z bogato wyglądającym rapierem, posiadałby zamek o wysokich, strzelistych wieżach, a z bramy powiewałby jego wspaniały sztandar przedstawiający białego orła o purpurowym tle. Chociaż, bardziej pasowałby mu rubin lub szkarłat...
      Z zamyślenia wyrwał go przebijający się niczym echo, dziwny głos, dochodzący gdzieś zza ściany. Chłopiec przykładając do niej ucho zdążył zrozumieć, że przecież pokój dalej jest sala obiadowa - jeden z najważniejszych pokoi w ich posiadłości. Rozpoznawał pojedyncze słowa, wyrywane z kontekstu, przez co zupełnie nic nie rozumiał. Bardzo go to zdenerwowało i postanowił podsłuchać, co jego ojciec może tam robić - słyszał jakieś przytłumione hałasy i jęki. Chyba trwała tam jakaś zagorzała obrada lub kłótnia!
      Szukając wzrokiem sposobu, by się tam dostać dostrzegł kratkę w ścianie, której znaczenia nie znał. Była tuż nad regałem z książkami, który był wyjątkowo niski. Jako chłopiec zdrowy i wysportowany wspiął się po półkach i tomiszczach, po czym zdjął kratkę ze ściany, odkładając ją delikatnie na najwyższą półkę. Tutaj cały dźwięk z sali obiadowej, w której jego ojciec często obradował, jeżeli nie miał ochoty robić tego w bibliotece, był bardzo zmodyfikowany i zniekształcony, przez co nadal był niezrozumiały. Gdy jego żółte, nienaturalne oczka (przez które był często obiektem drwin i był przez służbę nazywany czartem) wyjrzały przez kratkę przy sali obiadowej aż jęknął ze zdziwienia. Wolfe Kinlowein, nadzorca oddziału ludzkich najemników i służby w ich posiadłości, zajmujący się także ochroną domostwa, właśnie bezszcześcił jego matkę na głównym stole. Ta zaś nie wyglądała na pokrzywdzoną i bezbronną. Widocznie się tym cieszyła. Altaris nie mogąc uwierzyć cofnął się na czworakach z przewodu o dwa małe kroczki i z hukiem oraz przeciągłym krzykiem spadł wraz z najwyższymi książkami na drewniane biurko, przy którym chwilę wcześniej się uczył. Leżąc w stercie książek zachlipał cicho, czując ogromny ból, którego wcześniej nie doświadczył. Nie było tam nikogo, kto mógłby odpowiedzieć na jego wołania lub przyjść mu z pomocą. Właściwie, nic szczególnego mu nie było - ot zwykłe stłuczenie kilku miejsc. Ale on jednak, jako delikatne i nie znające wcześniej bólu dziecko doznało tego jako ogromnego szoku. Drzwi z trzaskiem się otworzyły. Widząc stojącego w nich Kinloweina Altaris wykrzywił twarz w grymasie ogromnego gniewu i zawzięcia. Człowiek jednak zbył go jedynie dziwnym, przerażającym uśmieszkiem pełnym pogardy i poprawiając na sobie czarny pancerz, który pewnie przed chwilą nałożył ruszył w przeciwległą od sali obiadowej kierunku.
      Nie tracąc czasu mały elf wybiegł z pokoju, nadal chlipiąc z powodu pobolewania kości i mięśni.
      -Paniczu! Paniczu Altarisie! Pan Abalon wzywa do sali obradowej! - zatrzymał go jakiś ludzki służący. Ten sam, któremu wcześniej nakazał pucować buty i przedstawiać dla niego jednoosobowy spektakl. Musiał zabijać ludzi jako elf i sam być zabijanym. Ah, tak! Altaris zmienił potem jego rasę na pół-elfa, ponieważ jego zdaniem ten nie zasługiwał na miano jego rasy.
      Poza tym to doskonale się składało - miał wcześniej zamiar pobiec do ojca i mu o wszystkim opowiedzieć. Chciał, aby człowiek, który zbeszcześcił jego matkę dostał za swoje. A matka? O tym nie pomyślał.
      Zwolnił krok, chociaż nadal podążał za spieszącym dziwnie okrężną drogą służącym. To moja matka... Ale rasa elfów jest czysta i nieskalana. Popełniła ogromne przewinienie. Jak ona to mogła zrobić z człowiekiem? Jak ona mogła MI to zrobić? I jak to mogła w końcu zrobić mojemu ojcu. Nie, tak nie postąpiła by moja matka.
      Przemyślenia przerwało mu otworzenie się drzwi obok i pochwycenie go przez jakieś blade, mocarne ręce. Z krzykiem strachu i przerażenia zagłębił się w ciemność - bolesną i odpychającą. Widząc twarz Kinloweina uśmiechającą się paskudnie spróbował krzyknąć - jego usta zostały zapchane jakąś śmierdzącą, wilgotną szmatką. Szukał pomocy u służącego - ten jedynie uśmiechnąwszy się podle zamknął za nimi drzwi, zamykając ich w całkowitej ciemności. Szarpanina nie zdała się na nic - poczuł na ciele ogromny ucisk spowodowany mocnymi więzami. Nagle stracił grunt pod nogami i z cichym trzaskiem wpadł do jakiejś płytkiej dziury - mimo tego, że w pomieszczeniu, z którego spadł było ciemno, to i tak widział tam jaśniejszy, szarawy kwadrat otworu i ciemną sylwetke w pierwszym planie. Gdy drzwi powyżej się otworzyły, widział wychodzącego ze spiżarni mężczyznę, po czym nastąpił najpierw trzask klapy nad nim, a potem trzask zamykanych drzwi. Jedyne, co tam znalazł, to szkielet i kilka biegających wokół niego szczurów.

      *


      Próbował z czasem zasnąć. Krzyk, płacz i odganianie szczurów pochłaniało ogromne połacie energii. Wyprany ze wszystkiego, próbował także kilka razy się oswobodzić. Nawet jeżeli ktoś wchodził do pomieszczenia, to słysząc jego zawoływania lub uderzenia zadawane w klapę, był bity. Służący, którzy tutaj wchodzili wcale się nim nie przejmowali - gdy tylko robił hałas, klapa się otwierała, a on otrzymywał siarczystego kopniaka lub potężne uderzenie przedmiotem który ktoś miał w ręce - chochlą, miską, główką kapusty, marchewką. Cieszył się, że tego dnia nie było w jego posiadłości nożyc, które były ulubionym narzędziem owego człowieka.
      Wiele myślał zamknięty w tej ciemności. Większość pewnie by pomyślała, że postanowił poprawę i żałował tego, że był taki nieznośny i niemiły. Nie, on myślał zupełnie inaczej - jako rozpuszczony panicz postanowił stać się zupełnie inną osobą. Zamierzał stać się dumnym mścicielem. Nie, nie zamierzał już dokuczać ludziom i służbie z powodu ich pochodzenia, hierarchii w społeczeństwie, rasy. Zamierzał zniszczyć tych, którzy zagrażają rasie elfickiej. Zamierzał zemścić się, paląc i zabijając we wszystkich wioskach, które napotka. Zamierzał wyrosnąć na pana zamku, nie posiadłości, którego poddani będą się go bać. Nie zamierzał się poprawiać i przepraszać - jego nienawiść do ludzi miała właśnie wstąpić na kolejny poziom. Po prostu teraz będzie się z tym bardziej krył i będzie ostrożniejszy. Mimo tego, że jest dzieckiej, potrafi zdziałać wiele - jest dzieckiem samego Hieronima Abalona, głównodowodzącego Wschodnią Kompanią, zwalczającą przejawy buntu podległych pod Stare Królestwo ludzi.
      Z fazy przemyśleń wyrwał go dziwny dźwięk - stąpanie. Nie słyszał otwierających się drzwi, a mimo to miał wrażenie, że ktoś stoi na klapie. Z ogromną determinacją i chęcią przeżycia zaczął piłować więzy jakąś ostrą kością ze szkieletu, który leżał w jego więzieniu. Było one tak małe, że gdyby był dorosłym mężczyzną, to pewnie by się tam nie zmieścił. Dzięki temu mógł uderzać barkami w klapę, równocześnie rozcinając linę.
      Klapa z trzaskiem się otworzyła, zanim zdążył się oswobodzić. Lekko żółtawa ręka sięgnęła z silnego światła i chwyciła go za kołnierz. Spodziewał się bólu uderzenia, ale zamiast tego poczuł silne pociągnięcie go do góry. Był oślepiony, ale wyczuwał czyjąś przyjazną obecność - Nie martw się, mój drogi Altarisie... Już wszystko dobrze. Ci ludzie i Twoja matka zapłacą za swoje czyny. Biegnij, idź do ojca. Nie mów nikomu, że mnie widziałeś - nawet gdyby chciał, było to niewykonalne. Widział jedynie długie, jasne, złociste włosy i twarz elfa o spiczastych uszach - Jestem Dagon. Od dzisiaj nauczę Cię, co to znaczy prawdziwa nienawiść

      *

      -Zebrałem Was tutaj, drodzy domownicy mej posiadłości, sąsiedzi i Wy, moi przyjaciele z pewnego bardzo ważnego powodu... Dzisiejszego dnia dom Abalonów został skalany! - wśród małego tłumu, który zgromadził się w ogrodzie, zapanowało poruszenie. Dziedziniec był teraz w fazie renowacji i rozbudowy, więc ogród był jedyną przestrzenią, która pomieściłaby taką liczbę osób. Było tutaj kilkunastu służących, ściągnięci ze swojego Dnia Wolnego pracownicy różnego rodzaju, jak rzemieślnicy, ogrodnicy, kucharz i uczeni, zajmujący się nauką Altarisa i biblioteką. Było tam także kilku strażników w czarnych kubrakach - mały oddział Kinloweina, który zajmował się strzeżeniem granic posiadłości. Był ich ogólnie tuzin, ale dzisiejszego dnia nie zjawili się tak licznie, mimo pilnego wezwania pana domu. Obrzydliwi i obojętni na wszystko ludzie... Przybyło także kilku wpływowych zamożnych spośród dworu i wojska, a także koło tuzina niewidzianych wcześniej przez Altarisa elfów w czarnych, wspaniałych zbrojach i o świetnej prezencji. Wyglądali jak elita wojska Starego Królestwa. Chłopak przyglądał im się z altanki z widocznym zachwytem. Ojciec jeszcze go nie wezwał - miała to być niespodzianka. Matka chyba się domyśliła, ponieważ robiło się jej aż słabo. Była blada i przerażona. Zabawne... Każdy musi ponieść odpowiedzialność za swoje czyny.
      -Dzisiejszego dnia, moja żona... - w tym momencie dwóch odzianych w czarne zbroje elfów chwyciło jego matkę i zaprowadziło na krótki podest z drewna. Gdy goście nie wiedząc o co chodzi wybuchnęli histerią zauważyli, że na podeście na którym zazwyczaj była chuśtawka zarzucony został stryczek. Kobieta płakała, próbowała kłaść się na ziemi - na marne.
      -Skalała nasz dom, cudzołożąc z dowódcą najemników i opiekunem naszego domu, Wolfem Kinloweinem, po czym spiskowała z dzisiejszą grupą służby i wraz z Kinloweinem uwięzili mego syna, Altarisa, z celem zagłodzenia go, lub zabicia... - gdy jego ojciec wypowiadał monolog, podczas którego jego twarz była niewzruszona i poważna, odzianych w czerń elfów przybyło o kilku. Zagnali oni służbę, która w owym dniu sprawowała porządki w jedno miejsce, a reszta otoczyła Wolfa, który posępnie spoglądał na wypowiadającego jego wyrok. Widząc zaś Altarisa, wychodzącego z altanki wydał z siebie zwierzęcy ryk i przedarł się znienacka między szeregiem żołnierzy, którzy nie zdążyli zadać cięcia i runął szarżując między służbą a jego ojcem w kierunku chłopca. W jego dłoni błysnęło żelazo, a jego twarz wykrzywiał coraz to okropniejszy grymas bólu i cierpienia. Po kilku krokach minął chłopca i padł z ostrzem wbitym w plecy. Dosłownie po sekundzie do truchła dopadł ojciec Altarisa i kilkoro uzbrojonych mężów. Osobą, która go uratowała był smukły, wysoki elf o złocistych włosach i posępnym obliczu - przypominał mu tego, który go uratował. Nazywał się Dagon...
      -Dziękuję, Dagonie... Zadbam o to, byś od teraz nie strzegł książek, lecz mojego syna... - bibliotekarz imieniem Dagon ukłonił się, unosząc kąciki ust do góry. Rzucił przelotne, pozbawione wyrazu spojrzenie Altarisowi, po czym zwrócił się ku służbie, która postawiona na kolanach poddana była wyrokowi śmierci - raz za razem, niczym jabłka z drzewa, głowy spadały z martwych torsów.
      -Rozluźnić suce sznur, niech umiera dłużej... - rzucił jego ojciec, ze wściekłością wypisaną w oczach spoglądając, jak jego żona kopie w powietrze nogami, wisząc na huśtawce, na której kilka dni wcześniej bujała swojego synka. Pomyślec, że moja własna matka splugawiła naszą rodzinę...

      *

      Dagon opiekował się Altarisem przez dobrych kilka miesięcy, po których nastąpił przełom w życiu chłopca. Pod okiem Dagona, a nie wcześniejszego nauczyciela, elf aż zafascynował się książkami. Nie umiał czytać i pisać zbyt dobrze, ale lubił słuchać, jak jego mentor recytuje wspaniałe historie o elfach, jako zagorzałych panach tego świata. Mówił, że jedynie teraz ich rasa przeżywa złe czasy, które mogą zmienić się diametralnie na jeszcze gorsze, lub w czasy wspaniałej wiktorii - zależy jedynie, kto zasiądzie na tronie po starym i nieudolnym królu. Dagon rozbudził w młodym Abalonie chęć pozyskiwania wiedzy i poczucie własnej wartości. Był świadomy tego, że jest elfem. Patriotyzm jego nauczyciela był widoczny na każdym kroku, a jego tok myślenia rzucił się Altarisowi na umysł, przez co sam cały czas dopatrywał się ze strony ludzi treści rasistowskich. Od tamtej pory służba została zmieniona w dużej części na pochodzenia elfickiego, chociaż i tak nad tymi służącymi, którzy zostali, a ta praca była dla nich ratnkiem chłopak się znęcał Dagon, który mu pomagał był dziwnym i tajemniczym człowiekiem - bibliotekarz, który jest profesjonalistą w walce o miecze, wie prawie wszystko o dworze i polityce, oraz posiada szereg blizn i ran. Próbował wzmocnić także w Altarisie pewność siebie. Chłopak wyrastał na młodzieńca i zyskał miano pana domu, ponieważ jego ojciec wybrał się na długotrwałą i męczącą wojnę u boku ludzi przeciwko krasnoludom, którzy obiecali Staremu Królestwu w zamian za pomoc sporą krainę na wybrzeżu.
      Altaris nauczył się władać wspaniale mieczem jednoręcznym, urodził mu się brat z drugiego małżeństwa jego ojca, nauczył się jeździć konno tak, by po prostu nie spaść z konia. Jego brat miał na imię Breivan, a łącząc z faktem to, że starego Abalona nie było w domu, to właśnie starszy brat musiał się nim zajmować - matka była na to zbyt delikatna. Nigdy jej nie polubił.
      Dagon opowiadał mu nie raz o wyspie Istorach, co bardzo zafascynowało chłopaka. Opowiadał także o swoich przygodach spędzonych w Czarnej Kompanii, która została stworzona podczas jednej z wojen między elfami a ludźmi. Chłopak został także uświadomiony, że jego ojciec jest w jego kraju stronnictwem, które dąży do przymierza z ludźmi, czyli tym stronnictwem, które niszczy Stare Królestwo od środka. Altaris natomiast uznawał zdanie Dagona za bardziej prawdopodobne, niż zdanie ojca. Postanowił zmienić sytuację w swoim kraju, gdy on, wraz z Dagonem wejdą na dwór, a on będzie głową rodu Abalonów. Jednakże nie potrafił pozbyć się ojca - to co innego, niż jego matka. Jednak, czy nie ważniejsze jest dobro kraju, niż dobro jednego człowieka?

      Sporo lat później, podczas wojen ludzi z orkami, Akilia:
      Jako najstarszy z trzech synów powinien posiadać prawo do objęcia pieczy nad rodziną, ale nie lubił bawić się w polityczne igraszki - zdecydowanie bardziej bawiło go podróżowanie z Dagonem i Breivanem, oraz wesołą kompanią kilkunastu wiernych najemników w czarnych pancerzach. Rozmawiało im się miło - tematy przyjemnie przeskakiwały pomiędzy bogactwem, sławą, wojną a dziewkami. Jednak ich sielankę przerwał będący w najwspanialszej na ziemiach ludzi karczmie poza miastami opasły, zapijaczony arystokrata.
      -Chędożone elfy! Ciekawe, co chowają pod tymi swoimi kiecami! Chodź tu, piękny! Pokaż, co tam masz! - wąsaty mężczyzna nawoływał do jednego z członków ich oddziału, młodego elfa o niezwykle łagodnej i delikatnej urodzie. Widocznym było, iż ten nie mógł już wytrzymać. Bez problemu zabiłby nie tylko zamożnego człowieka, ale także i gości wokół niego, mimo tego, że izba pełna była zbrojnych pod komendą owego człowieka. Byli tutaj jednak z rozkazu Lorda Drakaana, nadwornego agenta od spraw zagranicznych - królewskiego szpiega. Dagon był jego człowiekiem od wielu, wielu lat, zanim jeszcze zagościł w życiu Abalonów. Mieli ważną misję, a zabicie kogoś mogło przysporzyć im wielu problemów - No chooodź, no choooodź! Wasze dziewki też takie niedostępne?
      Słyszałem, że każda pragnie, aby ją jakiś ludzki mężczyzna wychędożył!
      - w tym momencie odziany w czarny pancerz, dojrzały już Altaris nie wytrzymał i mimo tego, że to nie on był przywódcą rzucił w swoim języku krótko Zabij, po czym zeskoczył z krzesła, na którym siedział i pozbawił przedramienia stojącego za zamożnym ochroniarza w zbroi pokrytej futrem. Ten krzycząc zaczął nawał kolejnych okrzyków i szczęku żelaza. Po chwili arystokrata padł na ziemię przygwożdżony przez kobieco wyglądającego młodzieńca, a wojowniczy oddział złożony przede wszystkim z elfów rozpoczął taniec śmierci z obecnymi tam najemnikami. Ginęli wszyscy, zaczynając od najemników po chłopów i kupców. Ściany i podłoga pokryły się krwią, która wylewała się przez główne drzwi. Co prawda kilku odzianych w czerń towarzyszy padło martwych, ale liczba istnień, ile oni zabrali ze sobą była ogromna. To nie była zwykła karczma - była to karczma przestronna i zbierająca w sobie szumowiny z całej północnej Akilii. Najemnicy, bandyci, handlarze szukający ochrony i rabusie szukający handlarzy - wszyscy padali jak muchy. Altaris mimo swoich umiejętności i młodzieńczej werwy nie miał wielkiego doświadczenia w bojach, to jego druga poważna wyprawa gdziekolwiek. Nie zdążył więc sparować lecącego na niego cięcia jakiegoś rozjuszonego weterana karczemnych bijatyk. Z jednego z okien na zewnątrz wypadło kilku ludzi, uciekając przed śmiercią. Najstarszy z synów Abalona leżał cały zakrwawiony, spoglądając ze zdziwieniem na Dagona, Breivana i na krew na swoich rękach. Okropna rana na jego twarzy krwawiła obficie. Mimo tego mógł rozglądać się na boki - widział arystokratę, który wcześniej obrażał jego rasę, teraz leżącego bez nóg i rąk, będących miniaturami w porównaniu do jego ogromnego brzuszyska. Okropnym widokiem były jego pośladki, ukazane po zdjęciu do kolan jego bogatych spodni - z jego odbytu sterczała noga od krzesła, tak samo jak i z jego gardła. Prawdopodobnie był u kresu swych sił, gdy został rozczłonkowany.
      Dagon i Breivan uśmiechnęli się do Altarisa, spoglądając po sobie:
      -No, teraz, to żeś zjebał nam misję, drogi kamracie... No, ale cóż! Lecimy dalej. Może zdążymy jeszcze dogonić tych, co uciekli... Damy radę jeszcze otworzyć Grobowiec Beliara, siły zła nigdzie nie uciekną - rzucił pocieszająco Dagon i pomógł chłopakowi wstać, próbując także zażegnać krwawienia z jego rany:
      -Spokojnie. Naprawimy Cię zaraz... Tylko jak będziemy wyruszać, to nie zapomnij haka, Jednooki! - śmiech, którym wybuchnęli jego towarzysze był ujmą na honorze Altarisa, ale jakoś to znosił. Aby przyzwyczaić fakt, że każdy żart związany z nim nawiązuje do jego rany i do pirackiego życia, przybrał miano Jednooki.


      Veragor, noc przed zmianą miasta w nekropolię:
      Dagon potarł swój medalion, oddychając ciężko. Altaris, wraz z Dagonem i dziesiątką najbardziej doświadczonych wojowników, jakich udało im się ściągnąć, dyszeli ciężko po długotrwałej ucieczce przed wiernymi władcy strażnikami. Połowę z nich zgubili w labiryncie komnat, powoli wycinając. Reszta nie stanowiła większego wyzwania, skoro był z nimi Dagon, dowódca Czarnej Kompanii i prawa ręka królewskiego wywiadu. To wszystko bardzo zmęczyło Jednookiego, ale mieli przecież misję do wypełnienia. Walczyli przeciwko orkom w kilku bitwach i wspomagali kampanie Starego Królestwa przeciwko owym stworom, ale stronnictwo, którego on i Dagon się trzymali uważało, że trzeba wyeliminować najbardziej groźnego wroga a potem zająć się osłabionymi atakiem nieczystych stworów orkami. Oni nie stanowili większego problemu dla elfów. Jednak Jednooki nie wiedział, że ludzie zwrócą się przeciwko elfom z własnej inicjatywy, a na Istorach wybuchnie wojna domowa, do której on się także lekko przyczynił. Breivan był przeciwnego niż Altaris zdania - sądził, że należy dążyć do przymierza między ludźmi a elfami, jednak robił wszystko to, co starszy brat. Nikt go do niczego nie zmuszał, po prostu ich więź była wyjątkowo silna...
      -Altarisie, przygotuj opal ochronny i to dziwne berło... - rzucił mu Dagon, podając biały, szlachetny, piękny kamień blokujący wszelką magię i wyciągnął do niego rękę z czarnym berłem z fioletowymi wstawkami. Początkowo dziwnie cofnął rękę, jakby nie chcąc oddać Jednookiemu przedmiotu. Był on jednak potrzebny, by sprawić, aby najpotężniejszy w królestwie mag popadł obłęd i wyznał cześć Beliarowi.
      Biegnąc pustymi korytarzami cieszyli się, że udało im się przekupić straż. Wchodząc do komnaty władcy zastali go stojącego we framudze okna - głupiec wyskoczył, zanim zdołali go dopaść. Stracili wraz z nim cenne informacje, ale były one drugoplanowym celem. Dodatkowo jego dokumenty zostały...
      Teraz został już tylko mag. Altaris oddychając głęboko uspokoił się, opierając się o wrota do pracowni maga. Dagon i reszta również byli gotowi - teraz czekali tylko na sygnał od ludzi na zewnątrz zamku. Nic jednak nie następowało.
      Jakby znikąc z korytarza przed nimi wystąpiła spora, zwarta grupa odzianych w żelazne zbroje mieczników z herbami Veragoru, a wraz z nimi szło także kilku przekupionych strażników. Widocznie byli bardziej lojalni, niż by się tego spodziewać - Altaris nie sądził, że ludzie zdolni są do takiego poświęcenia, skoro mają w zamian zapewnione złoto.
      Bełty niczym upiorne zawołanie przecięły powietrze i powbijały się z głuchymi stąpnięciami w ciała stojących z tyłu tajnych agentów. Dagon z okrzykiem naparł na wrota od pracowni, a Altaris rzucił się za nim wznosząc przed siebie opal i kierując berło w stronę maga, który wcale nie zaskoczył ich tym, że czekał. Jego magia odbijała się od kamienia, a języki ognia lizały całe pomieszczenie i regały z książkami, pomijając obszar, w którym stał Altaris z tajemniczym kamieniem. Dagon wyrwał mu berło i rzucił się w płomienie, biegnąc do czaromiota, w tej samej chwili, gdy opal zaczął pękać i rozpadł się niczym pył. Ogromna siła uderzyła w Jednookiego, a jego czarny pancerz pokrył się ogniem. Do sali wbiegali już miecznicy Veragoru, zmęczeni i wyczerpani walką - żaden z agentów nie dał się złapać żywcem. Gdyby nie kusznicy, ta bitwa byłaby z pewnością wygrana. Chociaż i tak była - mag ustępując ze swoją mocą zaczął zwijać się z bólu, a berło eksplodowało czarną energią. Altaris widział, jak włosy Dagona, stojącego nad zwiniętym w kłębek czarodziejem zamieniają się w czarne jak smoła, a skóra ciemnieje. Czarne płomienie pochłonęły jego sylwetkę, a wybuch dziwnej energii wypchnął Altarisa przez okno wieży, prosto do płynącej obok zamku wieży. Stracił przytomność uderzając w wodę. Powinien zginąć, lecz nie zginął. Wydawało mu się także, że zginął także i Dagon, chociaż i tak wyruszyli potem razem, wraz z Breivanem do Telding - jednego z ostatnich niepodległych miast. Owe oblężenie przysporzył kolejnymi bliznami i kolejną śmiercią towarzyszy. Skład Czarnej Kompanii cały czas się zmieniał, chociaż kilka osób nadal w nim pozostawało, mimo, że wszyscy inni umierali - w tym między innymi Altaris, Breivan i Dagon.


      Istorach, zamek Lorda Dagona, kilka lat po upadku Telding:
      Dagon siedział naprzeciwko niego w swoim gabinecie, nalewając sobie w kieliszek drogocennego, południowego wina. Przyglądał się Altarisowi z uwagą, uśmiechając się dziwnie podejrzanie pod nosem. Badawczym spojrzeniem lustrował siedzącego naprzeciwko, odzianego w czarną zbroję, obecnego dowódcę Czarnej Kompanii:
      -Nie wyglądasz na zadowolonego... Przecież odnieśliśmy wielki sukces! Stare Królestwo upada, zaraz zwróci się do nas o pomoc, a Klan Ognia i Klan Młota zaraz się poddadzą... Królestwo Elfów rozciągnie się na całej północy, a my zdominujemy resztę Eredanu... Królestwo ludzi upada, dzięki nam! - mówiąc podnieconym głosem prawie wylał wino ze swojego kieliszka. Był dziwny, odmieniony. Zupełnie inny niż za czasów, kiedy razem ruszali na misje i wyprawy mające odbudować dawną świetność kraju. Altaris pozostawał niewzruszony, spoglądając spod lekko ściągniętych brwi na dawnego przyjaciela, którym ten już nie był. Wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej, niż to sobie w czasach młodości wyobrażał Jednooki...
      -Nic nie mówisz, drogi Altarisie... Czyżbym...
      -Chcę zobaczyć się z bratem - przerwał mu wojownik, co widocznie zdenerwowało lekko lorda tego zamku -Chciałem się z nim spotkać, gdyż dawno go nie widziałem, ale odmówiono mi tego... Podobno jest dowódcą Gwardii północnej, a to wygląda bardziej, jakby był Twoim więźniem
      -Po co te nerwy, przyjacielu... Powinniśmy cieszyć się naszym zwycięstwem! Ja i Ty zdobędziemy Istorach, a potem kontynent! Mam ogromną siłę, którą...
      -Gdzie jest mój brat? - przerwał mu spokojnym, chłodnym tonem, zaciskając pięści, które położył na leżącym na jego kolanach Błysku. Jego spojrzenie było groźne i pełne gniewu, który nagle w nim wzrósł.
      -No cóż... Sądziłem, że Ty, jako oznaczony trzema nacięciami, doświadczony brat naszej wspólnoty i mój przyjaciel będziesz mądrzejszy i się od razu zgodzisz. No bo cóż, Twój brat odmówił... Mówił coś o przymierzu, pokoju, wartości człowieka i tego, że każdy zasługuje na życie. Brednie... - jego monolog przerwał błyskawiczny sztych w klatkę piersiową. Dagon nawet nie zdążył zareagować - jego wiek dawał mu się we znaki, a brak ćwiczeń fizycznych sprawił, że ani drgnął. Klinga Błysku przebiła mu serce, a Altaris ze łzami w oczach wbijał coraz głębiej swoje ostrze.
      -Jesteś taki sam jak ja... Po prostu jeszcze nie doświadczyłeś tej mocy... Ugniesz się, Altarisie! - sapał umierający w swoim gabinecie mroczny elf, a z jego ust płynęła bardzo ciemna, prawie, że czarna krew. Jednooki wbił ostrze głębiej, prawie po jelce, przebijając się na wylot przez krzesło Dagona:
      -Każdy zasługuje na życie, ale nie Ty... Każdy także odpowiada za swoje czyny. Nie jestem taki jak Ty... Jestem Altaris Akkarin Breivan Abalon i nie jestem zdrajcą. Powiem im wszystko... Wydam zdrajców naszego królestwa - wszystkich! Stryczki zapełnią się masą naszych dawnych znajomych... A Ty nie zginiesz tutaj. To byłby dla Ciebie zbyt dobry los - mówił uśmiechając się upiornie Jednooki, co Dagon traktował z ogromnym przerażeniem. Nie wiedząc czemu ten nie chciał zginąć - ku radości wykonującego wyrok:
      -Podpisałeś pakt... Jesteś przeklęty! Ty nie jesteś w stanie umrzeć! Twoja śmierć będzie powolna i bolesna... - Altaris wyciągnął miecz z nieśmiertelnego sługi Beliara i rozpoczął swoją zemstę.


      *



      Potem mroczne elfy ustąpiły z pola walki, widząc zwycięstwo Klanu Ognia i Klanu Młota. Posiadając wiadomości od Altarisa wywiad królewski nadał wojnie polot. Altaris Abalon, zdrajca, któremu został zwrócony honor zaczął działać po zupełnie innej strony. Przyczynił się do powstania ludności w Starym Królestwie i na Istorach, a dzięki informacjom, które zdobył Klan Ognia i Młota mogły w końcu wyrównać szanse.
      Cały świat mrocznych elfów i dawny wywiad królewski, który po śmierci Dagona zniknął z dnia na dzień zadrżał, gdy znający wszystkie ich kryjówki, sposób działania i nazwiska elf wraz z liczącą trzy tuziny Czarną Kompanią jeździł kilka miesięcy po zamkach, posiadłościach, karczmach, miastach i leśnych wioskach, mordując każdego szpiega, którego znalazł. Wiedział, gdzie się chowają, ponieważ on też opracowywał takie schematy, a odpowiednio zaszantażowani szpiedy wyjawiali mu informacje o innych lub się nawet do niego przyłączali. Zamachy stanu wstrząsnęły Starym Królestwem i pomimo chwilowej klęski politycznej kraj zaczął się odbudowywać. Pogrążony w wojnie z Todorią zyskał nowy wywiad, którego Altaris miał zostać przywódcą.
      Kampania na Istorach zaś przyczyniła się do wygranej na północy wyspy, a wojska prawdziwych elfów zepchnęły przeciwnika dalej, z dala od miast pełnych kobiet i dzieci. Nikt nie pamięta jednak o Altarisie - wojowniku, który podróżując prawie rok wymierzał sprawiedliwość na własną rękę, a każdy zdrajca nie był bezpieczny, gdy ten żył. No, ale cóż. Był niezależnym łowcą okazji i posępnym zabójcą, mając pod swoją komendą zaledwie sześciu doświadczonych jeźdźców, będących jego swoistą świtą (reszta została włączona do wywiadu Starego Królestwa). Był bardzo samotny, od czasu straty swojego brata podczas walki o Istorach i zdradzie Dagona. Mroczne elfy były bardziej zdradzieckie, niż myślał, co przypłacił miesiącami strachu, smutku, bólu i zmagań z samym sobą, a co najważniejsze, stracił wtedy swojego brata, Breivana, z którym nie rozstawał się na krok. W akcie zemsty więc, pomimo zniszczeniu dawnego wywiadu królestwa porwał się jako pierwszy do walki, mając na celu własną śmierć, zabierając ze sobą do grobu dziesiątki istnień. Skończyło się jednak na samotnej tułaczce. Jednooki nie czuł się dobrze jako dowódca wywiadu - wolał wymierzać sprawiedliwość własnoręcznie. Postanowił, że weźmie udział w normalnych walkach. Nie potrafił wrócić do dawnych zwyczajów i wypraw jako agent. Był teraz niosącym śmierć i zemstę wojownikiem.


      Istorach, kilka miesięcy po śmierci Dagona i wyrżnięciu wszystkich zdrajców:
      Ogień bił od płonącego obok stosu skrzyń, kufrów i cudzego dobytku. On zaś, płynnie lawirując między walczącymi sylwetkami sunął lekko klingą Błysku po zbrojach i pancerzach pobratymców o ciemnej cerze. Z jego jednego oka płynęły łzy - jednego, gdyż drugie nie było w stanie spełnić takiej czynności. Skrawki jego czerwono - czarnej szaty ciągnęły się za nim niczym smuga, gdy obrotem powalił rosłego, odzianego w czarną szatę mężczyznę i przebił mu brzuch swoim ostrzem, wypruwając z niego wszystko, co miał w środku. Na Jednookim nie zrobiło to żadnego wrażenia - ruszył dalej, swobodnym marszem wykonując cięcia, dzięki którym przedzierał się przez kolejne szeregi wrogów. Z Błysku lała się spora strużka czerwonej juchy, gdy kierował się w kierunku krzyczącego coś z podestu sługi Beliara - nie ważne, czy znał on kiedyś Altarisa i Breivana, czy nie. Jako sługus nędznego bożka był winien śmierci jego brata. A teraz, nadszedł czas na rekompensatę... Rozpędzając się, brnąc przez wszechobecny chaos oberwał parę razy, dotkliwie krwawiąc z wielu ran i parując następujące rzadko uderzenia. Jego szaty zabarwione na czerwono, tak samo jak pokryta krwią zbroja nadawała mu iście demonicznego wyglądu.
      Jego nogę przebiła włócznia, której użytkownika przyciągnął do siebie i skręcił mu kark bez większych problemów. Gdy złamał drzewce i pozbył się balastu, skacząc na jednej nodze wybił się do góry i wpadł na kapłana, rzucającego klątwy na niego i jego sojusznicze oddziały, które właściwie Altaris miał gdzieś. Mężczyzna był silny, a wojownik osłabiony wieloma ranami. Szybkim i zwinnym obrotem uniknął ataku sztyletem i obkręcając się na pięcie wyprostował ostrze, które zastygło w powietrzu gdzieś pół metra za ciałem kapłana - jego ciemna, pozbawiona już kaptura głowa wyleciała niczym wystrzelona z katapulty i trafiła w szeregi mrocznych pomiotów. Ryk, który wydobył z siebie Jednooki nie był ludzki. Nie było w nim nic cywilizowanego. Jego cały gniew i negatywne uczucia znalazły ujście. Wszystko - samotność, zemsta, smutek wielu dni i lat skupiło się na ostrzu klingi, która pozbawiła mężczyzny głowy. Cisza, która pojawiła się znikąd mogła być reakcją na śmierć przywódcy, lub po prostu ciszą, która uderzyła w Altarisa, gdy tracił przytomność. Trzy rany oznaczające wyznanie Beliara, teraz przekreślone kolejną blizną zapłonęły bólem, a on sam osunął się po podejście, spadając po kilku schodkach pod nogi walczących.

      Gdy spełniając się w swojej zemście postanowił odpocząć kilka tygodni i wyleczyć rany został wezwany przez króla Starego Królestwa. Nie prosił go już o bycie dowódcą jego wywiadu - zaproponował mu objęcie władzy nad oddziałem lekkiej jazdy. Altaris wiedział, że bitwa przeciwko silnej Todorii i tak zakończy się klęską, ale mimo tego wyruszył wraz z grupką wiernych najemników z powrotem na kontynent. Pomimo tego, że został mu przydzielony oddział z armii królewskiej, to i tak sprowadził własnych, zaufanych towarzyszy, w tym siedmiu z jego starej, Czarnej Kompanii. Po drodze podążała za ich armią także ludność, a on sam osobiście podburzał ją do zbrojnego powstania.
      Altaris idąc na bitwę wiedział, co go czeka. Po druzgocącej porażce sił elfów wraz z szóstką swoich najbardziej zaufanych kompanów, którzy przeżyli i trwali z nim już od wielu, wielu lat wyruszył wgłąb kontynentu, posyłając pięciu ich jako posłańców do dawnych sojuszników wśród krasnoludów, na wyspę ojczystą elfów, a także do krain ludzi, z prośbą o pomoc w wojnie przeciwko barbarzyńcom. Sam postanowił udać się do Bolgorii, by spróbować odbudować dawne sojusze i przymierza Starego Królestwa. Stracił prawie wszystko, ale nadal tlił się w nim płomień. Nie miał zamiaru się poddawać - po prostu nie było już armii, do której mógłby się dołączyć. Planował przygotować jak najwięcej sojuszników i elfów z kontynentu do powstania przeciwko ludzkim najeźdźcom. Słyszał, że w Bolgorii jest masa tanich najemników, szukających pracy wszędzie, gdzie się dało. To będzie jego następny cel - znaleźć jak najwięcej osób do swojej Czarnej Kompanii i przygotować ruch niepodległościowy dla elfów. Mianował się przywódcą renegatów, kiedy kilkakrotnie w różnorakich wioskach podburzał lud, który skutecznie powstrzymywał inwazję zdziesiątkowanych i niespodziewających się oporu prymitywów. Co on mógł? Zwykły wojownik, samotny jeździec jadący w daleką podróż... Nie wiedział, czy wyjdzie mu cokolwiek, ale zawsze warto spróbować ocalić kilka istnień. Każdy zasługuje na życie. Nadszedł czas sądu, czas pogardy, podczas którego on, Jednooki, przywódca ruchu powstańczego ochrzci świat w ogniu i bólu.

    Dosiek - 2012-12-27, 18:38

    Imię: Maya
    Płeć: Kobieta
    Rasa: Człowiek
    Wiek: 19 lat
    Nierozdane punkty doświadczenia: 100 pkt.

    Wygląd:

      Maya wyróżniała się ze swojego grona jedynie - jeśli by ująć to łagodnie - optymizmem, "przyjazną, lekką nadpobudliwością" oraz niezbyt wysoką inteligencją, jeśli chodzi o sprawy dyplomatyczne, uzgodnienie czegoś, bądź coś w ten deseń. Najzwyczajniej w świecie - załatwienie sprawy za pomocą słów sprawiało dla niej problem. Znacznie bardziej wolała rozmawiać przy pomocy pięści i nóg. Brunetka, długie włosy, które ułożone są w taki sposób, aby nie nachodziły za bardzo na oczy, acz łagodnie smagały brwi Mayi. Zawsze odkryty brzuch, ponieważ dziewczyna nie lubi zbyt dużej ilości odzienia. Nie tylko tyle, że jest jej niewygodnie, gdy ma na sobie za dużo, lecz przeszkadza jej to także w walce. Woli mieć po prostu na sobie mniej, a pożyteczniej. Cera... hmm... tutaj chyba można podjąć się dyskusji. Niektórzy mówią, że kawowa, inni - wschodnia, a jeszcze inni, że po prostu Maya się często wylegiwała na słońcu i teraz ma przyjemną dla oka opaleniznę. Prawie zawsze jej twarz zdobi uśmiech. Niezależnie od sytuacji, jest on albo taki normalny, pozytywny, albo mocno uwydatniony, bądź jak to jest powszechnie nazywane - uśmiech od ucha do ucha. Czy Maya jest wysoka? A skąd! Sto sześćdziesiąt centymetrów, to według mnie raczej niezbyt duży wzrost, a co do wagi - ledwo czterdzieści trzy kilogramy. Co sprawiło, że dziewczyna nierośnie? A cholera wie. Po prostu po siedemnastym roku życia przestała nabierać centymetrów. Waga jest dla niej ważna, ponieważ chce utrzymać zarówno zgrabne ciałko, jak i też znajomość swojego organizmu. Woli wiedzieć na co ją stać, a na co nie, aby później nie było rozczarowań. Nie nosi butów. Nie znosi butów. Nie cierpi czegokolwiek, co mogłoby się na nie nadawać. Wyjątkami są jako takie sytuacyjne filce z bandaży. Można w sumie pokusić się o stwierdzenie, iż Maya jest cholernie wysportowana. Wysiłek jest dla niej codziennością, co można wywnioskować po całkiem wyraźnych, lecz jeszcze niewyszlifowanych "kostkach" na brzuchu. Mięśnie. Dokładnie tak. Może i dziewczyna nie wygląda na taką, która potrafi znieść codzienny znój, lecz jak to mówią - "cicha woda brzegi rwie". Szczególnie podczas walki, bądź zwykłej, ulicznej bójki, kiedy Maya napina mięśnie, uwidaczniają się jej długo wypracowywane mięśnie.


    Historia postaci:

      I w końcu nadszedł ten dzień. Dzień, przez który nastała niezliczona ilość za, jak i przeciw. Ci, co byli pozytywnie nastawieni do narodzin Mayi, uważali, że przełamie on złą passę rodziny i w końcu nada się do pracy w tym dziwnym świecie, a co za tym idzie - wyprowadzi majątek domu na prostą. Wierzyli, albo przynajmniej tak sobie wmawiali, iż będzie ona tym złotym dzieckiem, które przyniesie chwałę swojej rodzinie. Czym zaś karmili się ci, którzy negatywnie podchodzili do narodzin Mayi? Tutaj sprawa leży bardziej na podłożu psychologicznym. Rodzina licząca siedmioro dzieci, dwójkę rodziców oraz babkę, gnieżdżąca się w klitce, która ledwo sięgała sto pięćdziesiąt metrów kwadratowych, nie miała zbyt dużo, aby utrzymać się nawet w klasie średniej. Każde z rodzeństwa Mayi było o rok młodsze od poprzedniego, nie licząc właśnie jej. Bowiem dziewczyna ta odbiegała od "normy" siedmioma latami. Sąsiedzi, którzy byli przeciw kolejnemu dziecku tej rodziny, mawiali o większych kosztach utrzymania, mniejszej ilości czasu spędzanej z dziećmi ze względu na pracę, a także o zawężeniu przestrzeni mieszkalnej. W końcu przecież to kolejny gęba do wyżywienia, nieprawdaż? Powodów było wiele i zdawałoby się, że to właśnie ci drudzy mają rację. No, przynajmniej wszystko na to wskazywało. Ogródek? Dobre żarty. Zwykłe pole, na którym trzeba było pracować. Nawet sama babka, licząca sobie około siedemdziesięciu pięciu lat, zasuwała od rana do nocy, aby wspomóc rodzinę jak tylko mogła. Chcąc nie chcąc, to był właśnie jej dom, a po jej śmierci przejdzie na córkę, czyli matkę Mayi.

      Pięć lat. Minęło już pięć słodkich, pełnych radości, długich lat. Czym różnił się kolejny potomek od reszty, która poniekąd znała już realia tego świata? Na pewno optymizmem. W przeciwieństwie do jej rodziny, dziewczynka była cały czas uśmiechnięta. Już nawet od najmłodszych lat, kiedy to każdemu dziecku z dolnych warstw towarzyszą zadrapania, obtarcia, upadki i inne takie, ona okazywała nadzwyczajną wolę pięcia się dalej, gdzie jej rówieśnicy najpewniej rozpłakaliby się i uciekli do domu. Żaden z okolicznych mieszkańców nie miał pojęcia po kim Maya odziedziczyła takie zachowanie. Po matce? Matka była zwykła wieśniaczką, która zaprzątała sobie głowę tylko i wyłącznie domem. Niczym więcej. Często płakała, użalając się nad swoim losem. Po ojcu? Ojciec nawet na oczy nie widział nigdy wojny. Nawet zwykłej bójki. Chyba można pokusić się o stwierdzenie, iż była to swego rodzaju pokraka, która ceni sobie bardziej pracę na roli, aniżeli władanie domownikami, jak to przystało na głowę rodziny. Młodziuteńka Maya pojmowała coraz bardziej z dnia na dzień, że ten świat nie został usłany różami, a przynajmniej nie dla niej. Zawzięła się i przyrzekła, że nigdy nie będzie oglądać smutnych twarzy swych rodziców. Co w takim razie postanowiła robić? Niestety, ale musimy wkroczyć na czarne zakątki charakteru dziewczyny. Bowiem czymże jest życie bez chociażby ODROBINY adrenaliny? Tak właśnie tłumaczyła sobie różne drobe, bądź większe występki, jakimi były kradzież chleba, jabłek, pomidorów, zastraszanie swoich rówieśników, aby trzymali gęby na kłódkę, co w zasadzie brzmi dość zabawnie, kiedy mówimy o siedmiolatce. Najbardziej jednak przypadały jej do gustu bójki. I nie takie zwykłe bicie na oślep, bądź czym popadnie. "Kij, maczuga, miecz, kamień? Nazywasz to bronią? A może pokażę Ci, co potrafię moje pięści i nogi, hę?!" - tak odpowiadała Maya na komentarze dotyczące braku jakiegokolwiek oręża. Często mówiła, że woli wiedzieć na co stać jej ciało, a nie broń. Nigdy nie starała się zrozumieć, dlaczego inni korzystają z pomocy prostackiej broni. Miecz to nie ręka, a maczuga to nie noga. Jak w takim razie człowiek ma wiedzieć w jakim jest stanie jego oręż? Dziewczynka wiele się nauczyła przez te sześć lat, kiedy "pomagała" rodzinie w różnoraki sposób. Lecz co było najdziwniejsze? To, że udawało jej się polepszać dobrobyt rodziny. Nawet Ci ludzie, którzy z początku byli negatywnie nastawienie do kolejnego dziecka tej rodziny, powoli zaczynali zmieniać zdanie na takie, że może jednak coś z najmłodszej pociechy będzie.

      Maya wiedziała już całkiem sporo o standardach, w których żyła, jak na jedenastoletnią dziecinę. Miała pojęcie czym jest kradzież, czym jest poświęcenie - chociaż nie do końca - a nawet czym cechuje się zawziętość. To właśnie ona pozwalała Mayi trzymać się postawionych sobie celów. "Jeśli coś nie uda mi się za pierwszym razem, to za drugim zrobię to dwa razy lepiej!" - z takim nastawieniem stawiała czoła każdemu wyzwaniu. Na tym etapie życia, w dziewczynce zaczynał kreować się zadziorny charakterek. Odpyskiwała różnym osobom nie zważając ani na wiek, ani na pozycję, ani na majętność. Zaczęła chodzić własnymi drogami, ponieważ - jak to mówią - "z kim przystajesz, z takim się stajesz", a ona nie chciała zamienić się w typową gosposię. Po prostu jej to nie odpowiadało. W jej ruchach zaczęła się uwidaczniać precyzja. Biegała. Dużo biegała. Nie tylko przez to, że chciała, lecz także przez fakt, iż musiała. Musiała uciekać. Za każdym razem, kiedy kradła, bądź uliczna straż siedziała jej na ogonie, nie było takiej uliczki, żeby młoda Maya nie dała rady uciec przed prześladowcami. Co najdziwniejsze, zawsze towarzyszył jej szeroki uśmiech. Traktowała takie gonitwy bardziej jak zabawę, urozmaicenie dnia, bądź "odpoczynek" od codziennego, żmudnego treningu. Czemu tak? Ponieważ ta "nieznośna" czternastolatka ceniła sobie zmienność. Nie charakteru, lecz wrażeń, które dostarcza jej dzień. Zawsze jakoś udawało się Mayi zgubić strażników w biedniejszych częściach dzielnicy, ponieważ znała je jak własną kieszeń. Już wtedy zorientowała się, że lepiej jej wszystko wychodzi bez butów, aniżeli z nimi. Można podnieść coś bez schylania się. Czujesz dziko rosnącą trawę, rozgrzane ulice, dachy i inne takie przyjemne według Mayi korzyści idące z braku filców.

      Szesnaście lat, to wiek, w którym Maya postawiła sobie za cel kompletną samodzielność. Tak, stała się indywidualistką. Niemniej nie przeszkadzało to dziewczynie w zawieraniu znajomości. Raczej unikała jakiekolwiek żywe istoty, poruszając się pod osłoną cienia, bądź własnych ulic i uliczek, przejść, zakamarków, dróżek i innych. Istny samotnik. W tym wygodnym jak dla Mayi wieku, zaczęła wdawać się w nielegalne zarobki i zdobywanie poważania u nie tych osób, co trzeba. Dziewczyna nigdy nie była zwolenniczką przestrzegania prawa i poddawania się jakimś zasadom. Chciała być ponad prawem? Po części tak, a po części nie. Wolała uznawać "indywidualne bezprawie", stając się przy tym zwykłym złoczyńcom. Upodabniając się do tych, którzy kradną, krzywdzą niewinnych, zabijają bez jakiegokolwiek "ale", nie zaprzątają sobie głowy czymś takim jak litość, przebaczenie i inne. Mimo tej czarnej strony postępowania Mayi, była ona całkiem wesołą osóbką. Nie zabijała, bo po pierwsze nie miała do tego powodów, a bo drugie nie uważała to za konieczność. Trudno sobie wyobrazić mordującą szesnastolatkę. Wątłe, acz w miarę umięśnione ciałko, nienawiść do broni białej, a więc skazanie na użytek tylko ciała, niewielki wzrost. Maya po prostu nie była stworzona do zabijania. Do bicia aż do utraty przytomności - tak. Po części dlatego, że był to wymóg niektórych zleceń branych z najniższych warstw społecznych. I tak też mijał jej czas... wesoło, acz nie koniecznie przyjaźnie dla otoczenia...

      - Psst! Rico! - rozległo się którego dnia ciche nawoływanie mężczyzny w kwiecie wieku. Brodaty, z typowym "gniazdkiem" na czubku głowy, lekko grubawy i tylko z jednym szkiełkiem, aby ułatwiać sobie pracę - Rico, tutaj!
      - Hęęę? - rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nie był pewien o co chodzi. Jakiś głosik i tyle - Kurde.. już kompletnie mi się powaliło?
      - Rico, no tutaj!! - mężczyzna w tym czasie obrócił głowę w stronę krótkiego puknięcia w uchylone okno i jego oczom ukazała się roześmiana twarzyczka - Masz to?
      - Aaaa, toż to Maya! - stęknął, jęknął, charknął, bąknął, aż w końcu podniósł swoje cielsko z krzesła i zaczął kroczyć w stronę drzwi. Wyciągnął z tylnej kieszeni spodni klucz, który na pierwszy rzut oka wyglądał jak miedziany. Przekręcił go w zamku, pociągnął mocniej za klamkę, aż w końcu powiedział otwierając przy okazji drzwi - Wejdź do środka, szkrabie. Rico zawsze ma czas dla małej Mayi. - po czym ta właśnie dziewczynka wgramoliła się do zakładu krawieckiego Rico. Dokładnie tak. Rico, z zawodu krawiec, jako hobbysta - kowal.
      - Wcale nie małej! - naburmuszyła się i wydęła policzki, krzyżując ręce na piersiach. Przemaszerowała przez pomieszczenie i usiadła na jakimś wolnym krzesełku.
      - Ach, no tak! Głupi ja, głupi ja. Przecież Tyś dorosła, wysoooka jak dąb i do tego obeznana ze światem! - wymieniał po kolei z narastającym, zabawnym sarkazmem, przy okazji czochrając czuprynkę dziewczyny.
      - Ricoooo!~ - wydała z siebie Maya, będąc lekko poirytowaną zachowaniem mężczyzny. Wiedziała, iż sobie żartuje, chociaż ona i tak tego nie lubiła.

      Zawsze powtarzała, że coś małego też jest zdolne do rzeczy wielkich i ona będzie tego przykładem. Ten zaś od razu rzucał jakimś żartem, bądź czymś w rodzaju docinka, aby wkurzyć dziewczynę. Nie po to, by zrazić ją do siebie, lecz dlatego, że zabawnie wygląda, kiedy się naburmusza. Rico był w zasadzie jedyną osobą, do której Maya przychodziła w czasie wolnym od nielegalnej roboty. Sześćdziesięcioletni mężczyzna nie pochwalał tego, jednakże postanowił nie mieszać się w ambicje dziewczyny, skoro obrała sobie właśnie taką ścieżkę w życiu. Wspierał ją, dawał rady, opowiadał bajki, legendy, przeróżne mity, pomagał jej trenować.

      - Już się nie burz, Mayu. Przecież dobrze wiesz, że tylko żartuję. - mężczyzna ocierał jeszcze oczy z łez, kiedy szedł na zaplecze. Chichotał trochę, ale już nieznacznie, aby przejść do rzeczy ważniejszych. Maya natomiast tylko przewróciła oczami z krzywym uśmiechem, chociaż w jej oczach dało się widzieć radość z rozmowy z - jak ona to mówi - "starcem". Rico wrócił za jakąś minutę, lub dwie, z brązowymi, skórzanymi nagolennikami - Oto one. Co prawda nie pierwszej klasy, ale lepsze to niż jakieś inne ochraniacze na piszczele.
      - Nagolenniki, Rico. N a g o l e n n i k i. - capnęła je momentalnie i już zaczęła przymierzać. Podwinęła spodnie aż do kolan i sprawdzała czy pasują.
      - Nagoniki, tak, tak. Rozumiem. Przecież to oczywiste. - znowu zaczął z tym typowym dla niego sarkazmem - Tylko powiedz mi jedno, Mayu. Przecież to jest skóra. Nie sądzisz chyba, że zatrzymasz tym miecz, co? Prędzej połamałabyś sobie kość. - zapytał w trosce o jej bezpieczeństwo. Cały Rico.
      - Oczywiście, że nie. Ważne, że jest w miarę twarde. Od tych z mieczami będę uciekać, nie martw się! - uściskała mężczyznę o dwie głowy wyższego i kilka razy tęższego, po czym opuściła nogawki, aby ukryć skórzane cudeńka. Wyleciała z zakładu krawieckiego jak z procy, a w progu jeszcze tylko pomachała, przy okazji żegnając starca radosnym uśmiechem.

      Rok temu. No, a dokładniej, to półtorej roku temu. Młoda Maya ukończyła wtedy osiemnaście lat i zaszyła się gdzieś w lesie. Wschodnia część Akilii, z tego co jej było wiadomo. Nie dawała o sobie znaku życia, jeśli chodzi o rodzinę i sąsiadów. Jedyną osobą, która wiedziała o istnieniu dziewczyny, był nie kto inny, jak sam Rico. Czy daleko domu? Nie. Może pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt kilometrów. Czy radziła sobie? Radziła. Ale cóż to tak właściwie znaczy? Zdobywać pieniądze, żywić się porządnym jedzeniem, mieć dom, pracę? A może najzwyczajniej w świecie żyć na tyle, ile wystarcza to, co zdobyliśmy w danym dniu? Jedzenie - nic prostszego. Pójść do okolicznej wioski, ukraść coś, walczyć za pieniądze, pobić tego i tamtego w zamian za jakąś kwotę i wszystko jakoś sprowadzało się do możliwości zapewnienia sobie czegoś na ząb. Miejsce zamieszkania? Trudno powiedzieć. Było to coś na rodzaj namiotu, chociaż strasznie nietypowego. Higiena? Płynął nieopodal całkiem czysty strumyk, tak więc nawet z tym nie było większego problemu. Co było powodem wyboru takiego stylu życia? Tutaj wszystko sprowadza się wszystko do jednego czynnika - kształcenie się. I nie, nie chodzi wcale o widzę typu książki, książki i jeszcze raz książki, aby stać się typowym jajogłowym. Może "kształcenie się", to niepoprawne słowo. Bardziej dokładnym będzie "szlifowanie ciała". Bowiem właśnie tutaj, na terenie tego lasu, Maya była w stanie szkolić się w tym, co uwielbiała najbardziej - walką na gołe pięści i nogi. Biegała, aby wyrobić sobie kondycję. Kopała i biła drzewa, wykonując przy tym opracowane przez siebie pozy. Z biegiem czasu wykształciło się jej to poczucie, że słowa, które powtarzała od gówniarza, a były nimi "Małe potrafi wiele i ja będę tego istnym przykładem.", mogły się stać się prawdą. Dążyła do tego celu prawdopodobnie nie dokładnie tą ścieżką, którą powinna, jednakże samorealizacja jest najważniejsza. Doszła też w końcu do tego, że bardziej opłaca się jej szkolenie nóg, skoro już skupia się na walkę tylko nimi, aniżeli rąk. Te drugie będą potrzebne tylko do pomocy. Spędziła w taki sposób blisko półtorej roku. Ćwicząc, opracowując nowe pozycje, dopracowując kroki w walce, uzależniając się od samotności i indywidualności. Przez te długie i wydawałoby się, że najdłuższe półtorej roku jej życia, nie widziała się z Rico ani razu.

      - Hia!! - rozległ się głośny, w miarę groźny krzyk w dotychczas głuchej dziczy lasów Akilii - Ała, ała, ałaa~ - Maya zaczęła syczeć z bólu, kiedy złamała dwucentymetrową belkę z drewna przy użyciu nogi. Instynktownie przytuliła się do promieniującego miejsca i energicznie pocierała. Czy pomagało? Ani trochę. Tutaj przydałaby się zimna woda i bandaż. Oczywiście obydwie te rzeczy znalazłyby się szybko, jednakże jak to zwykle było z myśleniem Mayi - zero oszczędzania się. Jakiś tam pierwiastek radości powstał po spostrzeżeniu złamanej belki, chociaż to i tak nie było to, czego oczekiwała - Cholera no! Nie potrzebnie się dzisiaj tak męczyłaaAaa ałaa~ - i znowu zasyczała z bólu, kiedy próbowała się podnieść. Niestety, ale jednak wbrew swoim zasadom musiała skorzystać z bandaża. Pozbierała się do kupy i zasiedziała się - uwaga, uwaga - myśląc. Łagodnym, dziecięcym wzrokiem błądziła po ziemi - Półtorej roku... - spojrzała na swoje dłonie i nogi. Zadrapania, lekko widoczne siniaki, zaczerwienione miejsca, które ukazywały codziennie znoszony trud poprzez postawiony sobie cel - Półtorej roku... - powtórzyła Maya i przełknęła delikatnie ślinę - ...a minęło jak dziesięć... - dopowiedziała krótko. Momentalnie jednak zabrała wszystkie swoje rzeczy, w których skład wchodziło dzienne ubranie, płaszcz, krzesiwo, woda i inne takie, po czym ruszyła w kilkugodzinną wędrówkę do starego, dobrego Rico. Uliczki pamiętała tylko połowicznie, więc zajęło jej to trochę dłużej niż zwykle, zanim dotarła na miejsce. Raz zabłądziła, drugi raz zawędrowała nie do tego domu co trzeba, jednakże w końcu znalazła całkiem spory szyld z napisem "Zakład Rico - krawiectwo". Złapała za klamkę i niepewnie pchnęła drzwi, które srogo zaskrzypiały.
      - Rico? - rozbrzmiał w pomieszczeniu słodki głosik dziewczynki - Jesteś tu? - i znowu. Światło było zapalone. Chociaż... było tutaj pełno brudu i trochę porozwalanych rzeczy. Niby to naturalne w zakładach krawieckich, ale nie u Rico. Coś tu było nie tak... albo może gdzieś wyszedł? Jak najciszej, jak najwolniej, Maya stawiała swoje gołe stópki na drewnianych panelach pomieszczenia, lustrując błyskotliwymi, a zarazem bojaźliwymi oczyma otoczenie. Wyglądało to jak istne pobojowisko. Nawet drzwi na zaplecze były wyłamane z zawiasów i przerobione na wióry. Na środku biurka, na którym zawsze stała maszyna krawiecka, leżały jakieś czarne maleństwa. Oczywiście podeszła tam z czystej ciekawości. Ta niewinna nadpobudliwość, którą ukazywała Maya, niosła także ze sobą nieodpartą ciekawość do wszystkiego, co obce/nieznane. Zauważyła obok kartkę, na której ktoś nabazgrał coś węgielkiem. Było tego dużo. Najpierw bez czytania przeleciała wzrokiem bo obu stronach i poznała, że pismo było nieco podobne do Rico. Tylko... jakieś takie zniekształcone...

    Droga Mayu,

    Jeśli czytasz ten list, to zapewne wróciłaś do domu. Szkoda tylko, że tak późno. Czemu tak długo Cię nie było? Wszyscy się o Ciebie zamartwiali i sądzili, że umarłaś. Nawet ja powoli zaczynałem w to wierzyć... Nie mogę się nadziwić jak przez te wszystkie lata wyrosłaś na piękną dziewuchę, która radzi sobie w życiu jak żadna inna. Czy mogę powiedzieć wyjątkowa? Tak, chyba mogę. Przez ten cały czas, kiedy widziałem Twoją roześmianą buzię, rodziło się we mnie poczucie, że jesteś jedyną osobą, dla której taki starzec jak ja może jeszcze ruszać swoje cztery litery tu i tam. Naprawdę czułem się dzięki Tobie jak prawdziwy ojciec, Mayu. Jestem w stanie chyba śmiało stwierdzić, że znałem Cię lepiej niż ktokolwiek żyjący na tym świecie i nikt mi nie wmówi, że jesteś kolejną skazą swojej rodziny. Pamiętaj, moje dziecko: jeśli ktokolwiek będzie chciał Ci wmówić, że jesteś wyrzutkiem, to zrób to, czego stary Rico Cię nauczył! Podbiegnij, powal tą osobę na łopatki jednym, mocarnym kopnięciem, napluj mu w twarz, wyszczerz zęby i bądź dumna z tego, jaką jesteś! Może i nie byłem najlepszym wychowankiem, moja droga, ale widziałem, że nie potrzeba Ci zbyt dużo. Żyłaś chwilą, cieszyłaś się z wszystkiego i wolałaś samodzielność. Już nie będzie nam dane się spotkać, bo mój czas dobiega końca, z tego co mówił mi Earl... pamiętasz go? Lekarz. Dobry człowiek. A przynajmniej nie wymienimy spojrzeń na tym świecie...

    PS. Skorzystałem ze wszystkiego co zdołałem wyskrobać i wykonałem dla Ciebie te oto karwasze oraz nagolenniki. Ha! Pierwszy raz dobrze to napisałem. Wiesz, ile musiałem się natrudzić, aby to zapamiętać? W podzięce za to, że mogłem spotkać tak niesamowitą osobę jak Ty. Wiem jak bardzo cenisz sobie takie dziwactwa, więc postarałem się jak najbardziej mogłem, aby były przypadły Ci do gustu. Idź w świat Mayu. Idź w świat i nie oglądaj się za siebie. Pamiętaj o swoim postanowieniu: "Małe też jest w stanie dokonać czegoś wielkiego." I tak, Ty będziesz tego przykładem, Mayu. Proszę Cię o jeszcze jedno... oszczędź swoje drogocenne łzy na mnie...

    ~Twój stary, dobry przyjaciel Rico


      Maya... siedziała wpatrzona w kartkę... Nie drgnęła nawet o milimetr. A przynajmniej nie do czasu, kiedy w gardle zaczęło ją ściskać, a pierwsze gorzkie łzy spłynęły po delikatnym, dziecięcym policzku, tańcząc niezdarnie na koniuszku brody, aż w końcu uderzyły o świstek papieru. Dziewczyna powolnym, bezradnym ruchem opuściła ciało na blat, opłakując utratę jedynej osoby, która naprawdę ją rozumiała. Która potrafi powiedzieć coś dobrego NAWET, jeśli ta zrąbała coś po całości. Taka strata boli... Rozszarpuje swymi ostrymi jak brzytwa pazurami serce, otwiera je i zatruwa jadem, który nigdy nie znika, lecz pozostaje aż do śmierci. Wstała, otarła twarz, założyła "prezent" od Rico i jeszcze raz, ostatni raz, zaczerpnęła zapachu zakładu, w którym przebywała tyle czasu, że nie da rady tego zliczyć. Zamknęła za sobą drzwi i ruszyła na zachód w nieznane...


    Umiejętności:
    • Walka bez broni - uczeń
    • Uniki/Parowanie - uczeń


    Cechy:
    • Chłonny umysł
    • Szybki


    Atuty:
      brak


    Postać:
    • Nagolenniki - brzmi jak zwykła część opancerzenia, co? No, bardziej mylić się chyba nie można. W rękach, a raczej tym przypadku nogach Mayi, jest to broń wzięta żywcem z wojska. Są one bowiem podwójnie uszyte ze skóry, jako że na samym środku, przez część, która okrywa piszczel, przechodzi milimetrowa z grubości stal. Wszystko po to, aby wzmocnić siłę kopnięcia i przy okazji nie narazić się na złamanie kości. Oczywiście każdy materiał ma swoje granice, a te, z których został stworzony nagolennik także. Czemu nadano im taki wygląd, a nie inny? Odpowiedź jest prosta - widowiskowość. Może trochę prawdy, może trochę kłamstwa, jednakże ukazują one to, w czym Maya jest dobra - w szybkim naparzaniu nogami. Trzy porządne kawałki pasów z tyłu, aby mocno trzymały się nogi i nie utrudniały poruszania się.
    • Karwasze - kolejna tak zwana "zwykła część uzbrojenia". Można się tutaj jednak tak samo oszukać, jak w przypadku nagolenników. Karwasze te są uzupełnieniem "bojowego stroju", w który przyodziewa się Maya na czas walki. Oczywiście jest nim to, co ma na sobie oraz - o co głównie chodzi - te właśnie karwasze i nagolenniki. W przeciwieństwie do tych drugich, nie są one noszone całodobowy, lecz zwisają luźno przyczepione do prawego boku paska, a także nie mają żadnych pasków. Karwasze uszyte są dokładnie na miarę rączek Mayi, zresztą tak samo jak nagolenniki. Występuje w nich ten sam krój, w którego wkład wchodzą materiał-stal-materiał. To "dopełnienie" bojowego stroju dziewczyny, jest głównie po to, aby móc sobie poradzić z blokowaniem broni białej(np. mieczy), lecz to wszystko zależy oczywiście od siły, z jaką uderzy przeciwnik.
    • Dwadzieścia sztuk złota w sakiewce zaczepionej po lewej stronie paska
    • Ubranie(takie, jakie widnieje przy rubryce "Wygląd"): szare bawełniane spodnie, czerwony sznur, krótka czarna koszulka na ramiączkach, czerwony pasek wokół biustu, czarne frotki na nadgarstkach, opaska na szyi, czerwona wstążka jedwabna, dwie miedziane bransolety na lewej ręce i dwie na prawej nodze.


    Ekwipunek:


    • Trzy bandaże półelastyczne
    • Trzystu mililitrowa menzurka(półpełna)
    • Krzesiwo
    • Czarny płaszcz z kapturem - zazwyczaj schowany/nieużywany
    • Cztery bułki
    • Osiem liści sałaty

    Avenker - 2012-12-27, 19:50



    Imię: Sharin
    Płeć: Mężczyzna
    Rasa: Półelf
    Wiek: 28 lat
    Nierozdane punkty doświadczenia: 1250



    Wygląd: Sharin nie jest zbyt wysoki, nawet jak na człowieka, ma około 178 cm oraz jest bardzo dobrze zbudowany. Ma średniej długości brązowe włosy. Jego rysy są dość wyraźnie zarysowane, jednak od razu widać, że nie jest człowiekiem z pełnej krwi. Jego uszy są widocznie spiczaste, jednak nie rzucają się tak w oczy jak elfie. Zwykle Sharin ma kilkudniowy zarost, co ostatecznie skreśla pomylenie go z elfem czystej krwi.

    Wyznanie: Półelf nigdy nie miał do czynienia z bogami i nie oddaje żadnemu z nich czci. Jednak szanuje ich kapłanów i samych bogów. Jest świadom, że tak naprawdę bogowie kierują tym światem i czynnie wpływają na jego losy, dlatego też zawsze starał się nie obrażać bogów.

    Charakter: Sharin ma różne wahania nastrojów. Czasem jest sympatyczny i dowcipny, a innym razem szorstki i sarkastyczny. Wszystko zależy od jego humoru i okoliczności. Przeważnie jednak stara się być nie obraźliwy i dość miły, jednak bez przesady. Gdy go coś zdenerwuje potrafi być naprawdę nieprzyjemny


    Historia postaci:


    Las pod jakąś wioską w Todorii


    - Antonio, podaj jeszcze jedną flaszkę. - odparł starszy mężczyzna, siedzący pod drzewem.

    Słońce powoli kryło się za pobliskimi szczytami gór, pokrywając okolicę złocistym płomieniem i zabarwiając odległe niebo na piękny, krwisty kolor. Duszne powietrze nie dawało żyć.

    - Nie ma to jak czysta żołądkowa o zachodzie słońca. - powiedział drugi staruszek leżący na miękkiej trawie i opierający głowę o kłodę. Sięgnął ręką do płynącego obok strumyczka i wyciągnął butelkę, którą podał swojemu towarzyszowi. - Doprawdy, trzeba uczcić tegoroczne plony. Matka ziemia była dla nas łaskawa. Wszystko się teraz zacz...

    Nagle tuż obok błysło jaskrawę światło, a po polanie roszedł się odgłos grzmotu. Zaskoczony staruszek upuścił flaszkę, która rozbiła się o kamień. Jednak po chwili, która wydawała się trwać niemiłosiernie długo, wszystko się uspokoiło. Nastała dziwna, nienaturalna cisza. Do nozdrzy wieśniaków wdarł się ostry, nieprzyjemny zapach. Przez kilka minut żaden z nich bał się ruszyć, w obawie przed nieznanym niebezpieczeństwem, kryjącym się za drzewami. Trwali tak w bezruchu kilkadziesiąt minut. Wtem niebo przeszył krzyk kobiety.

    - STEEEFAAAN! DO DOOOMUUUU! KOOOLAAACJAAA!

    Staruszkowie drgnęli, jakby ocknęli się ze snu. Powoli i czujnie wstali i rozejrzeli się. Kilka metrów od nich na polanie był okrąg wypalonej trawy. Co dziwniejsze, gdy przyjrzeli się dokładniej w samym środku okręgu leżała postać. Bez słowa, kierowani dziwnym przeczuciem podeszli do niej i przyjrzeli się jej. Była to kobieta. Piękna, młoda kobieta. Płomieniście rude włosy spływały jej do ramion.Obok niej leżała maska, a raczej część kombinezonu, w który była ona ubrana. Rolnicy przez kilka długich chwil wpatrywali się w jej twarz, gdy naglę drgnęła. Dopiero wtedy zauważyli dziwny tobołek, który mocno ściskała w rękach. Kobieta powoli otworzyła oczy. Gdy ujrzała mężczyzn, jakby uśmiechnęła się i z wielkim trudem zaczęła mówić.
    - P..proszę, weźcie moje dzi... - jej ciałem wstrząsnął kaszel, w koncikach delikatnych ust pojawiła cię kropla krwi. - Weźcie moje dziecko.... Zaopiekujcie się nim. I niech wie… że Avenker, jego ojciec… kochał go.
    Wyszeptała ostatnie słowa i umarła.


    Jakaś wioska w Todorii, osiem lat później


    Ciepło z kominka ogrzewało największe pomieszczenie w chacie. Była to jedna z kilkunastu podobnych chat w małej wiosce w pobliżu miasta Dragrand. Oprócz Sharina mieszkało tu siedmiu innych dzieciaków i prawie dwadzieścia rodzin. Jej mieszkańcy utrzymywali się głównie z hodowli zwierząt i z rolnictwa. Ich dom składał się z największej jadalni, kuchni oraz dwóch pokoi. Stół w jadalni był zapełniony jedzeniem, głównie własnej produkcji.

    - Dziadku, a muszę tam iść? -spytał się błagającym głosem Sharin. - Ja nie chcę. - W jego wiosce podobało mu się, a oni chcieli go gdzieś wysłać.

    Dziadek Antonio westchnął. Już kilka razy tłumaczył Sharinowi, iż tak musi być. Będzie musiał zrobić to jeszcze raz.

    - Tak, musmy cię wysłać do szkoły. Nauczysz się tam wielu ciekawych rzeczy. I będziesz mógł wracać do nas co tydzień. Twój brat też chodził do szkoły. I zobacz na jakiego mądrego człowieka teraz wyrusł, prawda Nahlanie? Gdyby nie on, do dzisiaj nie wiedziałbym, że doić krowy powinno się wieczorem a nie z rana.

    Nahlan był starszym bratem Sharina. W wieku ośmiu lat wyruszył do miasta, gdzie uczył się w szkolę. Następnie wrócił na wieś, gdzie dalej pomagał ojcu. Jego silna dłoń zawsze była przydatna, a umysł, a właściwie jego brak, nie przeszkadzał.

    - Ale oni się będą tam ze mnie śmiać! Dziadku, dlaczego ja mam takie uszy?! - Chopak, bliski płaczu spojrzał na dziadka.

    - Avuś, jesteś wyjątkowy, nie ma się co wstydzić. Tam, w odległych krainach mieszkają elfy, majestatyczne stworzenia od których do teraz się uczymy. Jesteś do nich podobny i nie musisz się tego wstydzić. Nie przejmuj się innymi dziećmi. Dla mnie zawsze będziesz najważniejszy. - Antonio już wcześniej zauważył inność tego dziecka. Szybciej dorosło, szybkiej się uczyło, jego refleks był zawsze lepszy. Rysy twarzy tego dziecka były delikatniejsze, a kości policzkowe słabiej zarysowane. To było wiadome, że Sharin był półelfem.

    - Nie martw się, poradzisz tam sobie. - z czułością w głosię odezwała się Rachel. - Wiem, że jesteś wyjątkowy. Zawsze będziesz lepszy od innych. Zaufaj mi. A teraz już idź spać, późno jest a jutro musisz wcześnie wstać.


    Dragrand, plac ćwiczeń, sześć lat później


    - Ruszać się! Szybciej! Tylko na tyle was stać?! - wydzierał się na biegającą dookoła placu ćwiczebnego grupę dzieciaków starszy mężczyzna, z poharataną twarzą. Był ubrany w zwiewną koszulę i spodnie. Na jego plecach wisiał ciężki dwuręczny miecz. Gherk, to on był odpowiedzialny za utrzymanie kondycji uczniów tutejszej szkoły na wysokim poziomie i naukę ich fechtunku.

    Powietrze placu ćwiczebnego śmierdziało potem. Plac był duży, prawie pół kilometra kwadratowego. Dookoła ćwiczyło około dwustu dzieci. Trenowali strzelanie z łuku, walkę mieczami i inne ćwiczenia. Dookoła znajdowały się pomieszczenia ze sprzętem do ćwiczeń i kwatery nauczycieli. Ghrek, nauczyciel Sharina, był jednym z najostrzejszych i najbardzej wymagających nauczycieli w szkole. I najbardzie nietolerancyjny.

    - I czego kurwa stoisz bękarcie?! - wydarł się trener na półelfie dziecko.
    - Już przebiegłem... - odparł powoli, zdyszany Sharin.
    - No to kurwa 50 pompek. Nikt nie stoi na moich lekcjach!

    Bez zwlekania chłopak padł na ziemię i wydobywając z siebie resztki sił zaczął robić kolejne ćwiczenie.


    Dragrand, sala egzaminacyjna, cztery lata później


    - Słabo. – mruknął Alfred do siedzącego obok nauczyciela.

    Sala 112, sala egzaminacyjna. Przed dużym biurkiem, za którym siedziało troje egzaminujących nauczycieli stał Sharin. Wiedział, że nie wypadł najlepiej. W głębi duszy jednak miał nadzieję, że jego umiejętności praktyczne są ważniejsze od teorytycznej wiedzy, i pozwolą mu ukończyć szkołę.

    - Czekaj. – odparł drugi nauczyciel, powstrzymując Alfreda przed powiadomieniem ucznia o negatywnym wyniku. – Widać, że chłopak jest zdolny. Nie checsz chyba mu popsuć dalszej drogi? Jego praktyczne zdolności z pewnością przekraczają umiejętności najlepszych uczniów. Chyba nie chcesz przez niekompetencje jego nauczycieli teorytycznych przekreślić jego kariery? Z pewnością jest w stanie wiele osiągnąć. Może nawet tytuł Arcymaga? Kto wie.

    Alfred zawahał się. Wydawało się, że rozważa słowa towarzysza. Spojrzał na trzeciego nauczyciela, wzruszającego ramionami.

    - Nie bądź śmieszny. Aż tak zdolny nie jest. – powiedział powoli, po czym zwrócił się do Sharina. - Niestety, twoje wiadomości są niewystarczające. Wynik egzaminu jest negatywny. Żegnam

    Sharin chwilę stał chwilę, mając nadzieję, że to żart. Coś w nim pękło. Przez chwilę zastanawiał się, czy to nie jest jakiś sen. Nie mół uwierzyć. Po chwili jednak w jego umyśle pojawiła się myśl. To nie dla mnie. Najwidoczniej ścieżka Magii nie jest moim przeznaczeniem. Sharin obrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając drzwiami. Postanowił zacząć od nowa. Jeszcze tego samego dnia wyruszył w świat.


    Obóż wojskowy gdzieś w Veragorze, rok później


    - BACZNOOOŚĆ! – krzyknął Khirk, świeżo upieczony oficer do swoich nowych podwładnych.

    Około sześciedzięciu osób stało w zwartym dwuszeregu. Każdy z nich był uzbrojony w skórzaną zbroję, tarczę oraz krótki miecz. Niezbyt dużo. Dookoła było porozstawianych kilkadziesiąt namiotów. Z nieba płynął żar. Słońce, niczym olbrzymia kula ognia wisiała nad obozem, wyciskając z ludzi ostatnie poty. Wszędzie dookoła obozowiska była niemal pustka. Tylko za zachód, gdzieś daleko migał zarys jakiegoś zamku, który wprawdzie był ich celem. W powietrzu unosił się smród zgniłego jedzenia. Ćwiczący na terenie obozu żołnierze wznosili pełno kurzu, który drażnił nozdrza wojownikom. Tylko jedna rzecz przyciągała uwagę. A mianowicie był to dużych rozmiarów czerwono-złoty namiot. Przed wejściem stało dwóch bardzo dobrze uzbrojonych żołnierzy, którzy pozwalali wejść do środka tylko nielicznym.

    We wnętrzu namiotu znajdowała się kwatera kapitana tej wyprawy. Dowódca, weteran wielu bitew i znany wojownik, odniósł już wiele zwycięstw, nawet, gdy wróg miał ogromną przewagę. Teraz miał nadzieję na podobne wygraną. Przyniesie mu ona w przyszłości wiele chwały i złota, jednak jeszcze nikt o tym nie wiedział. Jak na razie przynosiła same kłopoty.

    - Witajcie żołnierze. – powiedział już ciszej Khirk. – Jestem waszym oficerem. Podlegacie tylko mi i macie się mnie słuchać. Wszyscy znaleźliście się tutaj z tego samego powodu. Nie potrafiliście poradzić sobie. Nie mogliście znaleźć pracy, mieliście kłopoty z alkoholem albo jeszcze inne rzeczy. To teraz bez znaczenia. Teraz jesteście żołnierzami. Będziecie mieli szansę się wykazać i przysłużyć się społeczeństwu w sposób, który wam się może spodobać. Teraz będziecie służyć ojczyźnie jako wojsko. Już wystarczająco długo śledziliśmy naszego wroga. Teraz przyszedł czas na ofensywę. Najwidoczniej bandyci przymierzają się do kolejnego napadu. A wtedy przyjdzie nasza kolej. Nareszcie zatopimy nasze głodne klingi w ich ciałach. A więc przygotujcie się. Już niedługo odbędzie się prawdziwy sprawdzian waszych możliwości. A dokładniej, naszym zadaniem jest rozgromienie dużej bandy przestępców, która od kilku miesięcy panoszy się po okolicy i atakuje duże osady.


    Wioska w pobliżu pewnego zamku w Veragorze, tydzień później


    Slagn powoli wspinał się na strome wzgórze. Słońce wznosiło się wysoko na niebie oblewając krainę niewyobrażalnym ciepłem. Na tutejsze ziemie od dawna nie spadła ani jedna kropla deszczu. Ziemia, po której wspinał się myśliwy była wysuszona i osuwała się pod jego nogami. Jedyną ulgę przynosiły pojawiające się od czasu do czasu podmuchy chłodnego powietrza. Jednak wszystko ma swoje minusy. Każdy podmuch wzbijał w powietrze tumany kurzu, który właził w oczy, usta i nozdrza. Slagn musiał przewiązać się kawałkiem szmaty, by się nie udusić. Mimo tej osłony i tak kaszel zginał go przy każdym uderzeniu wiatru. W końcu, po kilkudziesięciu minutowej, ciężkiej i męczącej wspinaczce udało mu się wdrapać na szczyt. Nie miał pojęcia czego się tam spodziewać. Nie wiedział nawet dlaczego się wspinał na to wzgórze. W końcu doszedł do wniosku, że to było jakieś przeczucie. I dobrze, że go posłuchał. Tuż pod nim w dość dużej wiosce rozgrywała się bitwa. A dla niego pojawiła się okazja na zdobycie kilku sztuk złota.

    - DO ATAKU!! – krzyknął do swoich oddziałów oficer Khirk. Natychmiast około pół setki wojowników ruszyło biegiem na znajdujących się w centrum wioski bandytów. Było ich około dwieście. W tej samej chwili z drugiej strony na przeciwnika runęła kolejna pięćdziesiątka zbrojnych. W szeregach banitów zapanował chaos jednak sprawny dowódca szybko uformował szyki swoich wojowników i zaczął się wycofywać. Nie spodziewał się tego ataku. Zaniedbał to i teraz tego żałował. Powinien czujniej obserwował tereny za nimi. Teraz było za późno. Musiał skupić się na walce. Mimo, że został zaskoczony jeszcze nie wszystko stracone. Szybko wyszarpnął ciężki, dwuręczny topór zza pasa i zaczął wykrzykiwać rozkazy.

    Odgłos przecinanego przez ostrze powietrza i bryzg krwi. Głowa kolejnego przeciwnika runęła na ziemi. Śmiech młodego wojownika zagłuszył odgłos zwalonego silnym kopniakiem na ziemię ciała. Szybki młyniec półtoraręcznym mieczem i następny żołnierz Imperium rzuca się na ziemię trzymając się rękoma za twarz, spomiędzy których wypływa krew. Szybki obrót i kolejny śmiercionośny cios. Brzęk metalu uderzającego o metal i silny wstrząs w ramionach. Zaskoczenie w szeroko otwartych oczach bandyty. Zanim się otrząsnął ostrze miecza już mknęło z zadziwiającą prędkością w kierunku jego twarzy. Zbyt szybki cios. Zbyt wolny blok. Niewyobrażający ból nad oczyma. Pada na kolana. Przed nim stoi jego kat. Półelf. Krew zalewa mu oczy. Ból powoli zanika. Smak ziemi w ustach. A potem tylko ciemność.

    A więc to koniec, pomyślał przywódca bandytów wymachując dookoła swoim toporem i trzymając na dystans otaczających go wrogów. Plecami poczuł drewno jednej z chat w wiosce. Jakiś żołnierz, najpewniej wypchnięty przez jednego ze swoich „przyjaciół” wpadł pod ostrze jego krwiożerczej broni i od razu upadł pozbawiony lewej ręki, którą próbował zatrzymać zbliżający się cios. Przestępca wiedział, że to już koniec. Zaraz przybędą łucznicy i go po prostu rozstrzelają. Najpewniej zostało mu kilka minut życia. Teraz nikt nie będzie na tyle głupi, by narażać się, skoro już niemal wygrali. Do jego uszu dochodziły przeraźliwe wrzaski umierających ludzi, najpewniej członków jego bandy. Żołnierze Imperium prawdopodobnie wybijali właśnie ostatni jego wojska. W oddali usłyszał odgłos biegnących ludzi i jakieś krzyki. Idą. Miał racje. Otaczający go wojownicy rozsunęli się i jakieś dziesięć metrów dalej stanęło pięciu łuczników. Szybko wyciągnęli z kołczanów strzały zakończone połyskującym w świetle stalowym grotem i wycelowali w bandytę. Herszt ze zrezygnowaniem opuścił topór. Nadeszła jego ostatnia chwila. Następnie coś się w nim poruszyło, zacisnął dłonie na trzonku broni i silnie wybił się nogami, rzucając się na najbliższego żołnierza. Powietrze przeszyło pięć strzał. Nie czuł bólu. Czuł tylko jak pada na ziemię a z jego ust spływa strużka ciepłej krwi. I skonał.


    Pomieszczenie medyczne, zamek gdzieś w Veragorze


    Funkcję pomieszczenia medycznego tymczasowo pełniła sala bankietowa. Wyniesiono z nie niemal wszystkie meble i cenne rzeczy. Pozostało tylko kilka stołów, które służyły to wykonywania operacji. Na podłodze leżało około stu ciał. Większość z nich żyła. Jeszcze. Po pomieszczeniu krążyło około dziesięć pielęgniarek i kilku lekarzy. Niezbyt imponująca liczba w porównaniu z liczbą pacjentów. W powietrzu unosił się zapach jodyny, krwi oraz przeróżnych ziół. Przez wielkie okna do pomieszczenia wpadały promienie zachodzącego słońca. Sanitariuszki bezskutecznie próbowały zaprowadzić ciszę i spokój na sali, jednak niezbyt im się to udawało. Wielu rannych nie mogąc wytrzymać bólu wydzierało się, co tworzyło niezbyt przyjemny efekt. W dodatku ilość materiałów leczniczych była wysoce ograniczona.

    Wielkie, drewniane drzwi do sali otworzyły się na oścież i do pomieszczenia weszło około dziesięciu zbrojnych i oficer Khirk. Przez chwilę krążyli po sali, rozmawiając z żołnierzami. W końcu dotarli do leżącego przy ścianie półelfa. Jego prawa ręka była ciasno obwinięta bandażem, całkowicie przesiąkniętym krwią. Ten, ocknąwszy się z półsnu spojrzał na swojego dowódcę.
    - Dzielnie walczyłeś. – odezwał się pierwszy Khirk. – Doniesiono mi, że chciałbyś dostać przepustkę i na jakiś czas wrócić do rodzinnego domu.
    - Tak jest, sir. – odparł Sharin. – Jeśli to możliwe…
    Oficer zamyślił się. Przez chwilę nie odzywał się. Po chwili powiedział coś cicho do jednego z żołnierzy, który zaraz skierował się do wyjścia z sali. Mężczyzna ponownie zwrócił się do żołnierza.
    - A więc dobrze. Przysłużyłeś się państwu podczas ostatniej walki. Będziesz mógł wrócić do rodziny. Na dwa tygodnie. Jeśli chcesz możesz wyruszyć, gdy tylko wrócisz do zdrowia.
    - Tak jest, sir. – odparł posłusznie młodzieniec. W końcu będzie mógł oderwać się od żołnierki. Przez ostatnie dwa lata zdążył już znudzić się służbą wojskową. Teraz będzie miał okazję trochę odpocząć. Nareszcie.
    - Aha, półelfie. – przypomniało się Khirkowi. – Po przepustce nie będziesz wracał do wojska. Odniosłeś ciężką ranę w walce dla ojczyzny. Wątpie czy w najbliższym czasie będziesz mógł korzystać z ostrza z taką wprawą jak wcześniej. Zamiast tego wyruszysz do Szkoły Magii i Kapłaństwa w Todorii. Poznasz tam najgłębsze tajemnice magii oraz nauczysz się ich tajników. Masz bystry i otwarty umysł. Sądzę, że staniesz się wprawnym magiem i będziesz służył ojczyźnie nie mieczem a magią. Powodzenia na szlaku.

    Oficer odwrócił się i ruszył dalej w głąb sali a Sharin zasnął, pochłonięty marzeniami o potężnych czarach i niebezpiecznych artefaktach.


    Szkoła Magii i Kapłaństwa w Todorii, rok później


    Mały gabinet dyrektora szkoły wypełniał przyjemny zapach pergaminu i świeżo skoszonej trawy. W kominku przyjaźnie trzaskał ogień. Przez małe okno wpadały srebrzyste promienie księżyca oświetlające twarz Mistrza. Siedział on za dość dużym, pięknie wyrzeźbionym biurkiem. Na blacie leżało kilka książek, stojak na pióra, pojemnik z atramentem i kilka pustych zwojów. Za fotelem dyrektora stała pokaźna biblioteczka wypełniona przeróżnymi tomami książek interesujących i tajemniczych. Naprzeciwko Mistrza w prostym, acz wygodnym krześle siedział młody adept ubrany w ciemnobłękitną szatę, oznaczającą pierwszy poziom wtajemniczenia. Jego twarz była spokojna, lecz w ciemnych oczach można było ujrzeć iskrę ciekawości.

    W najciemniejszym kącie pokoju stał mały fotel. Siedziała w nim niska i szczupła postać ubrana w czarno-srebrne szaty. Obok niego, oparta o ścianę stała bogato zdobiona laska, jakby jarząca się własnym blaskiem. Niemal czuć było od niej bijącą moc. Twarz postaci była ukryta w cieniu rzucanym przez zarzucony na głowę kaptur. Tylko dwa jasne punkty, symbolizujące oczy, jarzyły się słabym światłem i bystro przyglądały się uczniowy.

    - Przykro mi, chłopcze. – łagodnie odparł dyrektor. Jego twarz była pomarszczona. Na ramiona opadały długie i wiotkie, siwe włosy.

    Mistrz powoli wyjął z szuflady fajkę i zręcznie nabił ją ziołem. Chwilę krzątał się, szukając czegoś. Następnie cicho westchnął i strzelił palcami. Z fajki zaczął unosić się dym o przyjemnym zapachu jabłek. Znowu zwrócił swą uwagę na ucznia.

    - Przykro mi, lecz nic cię nie nauczymy. – powiedział powoli, czujnie przyglądając się chłopakowi i sprawdzając jego reakcję. – Przepraszam za to wyrażenie, ale jesteś odporny na wiedzę. Po prostu jesteś wyzuty z energii magicznej. Nie ma w tobie ani krztyny magii.

    Przez chwilę wszyscy siedzieli nie mówiąc nic, ciszę zakłócał tylko palący się ogień. W końcu odezwał się półelf.

    - Rozumiem. – trudno było nie wyczuć w jego głosie goryczy. – Rozumiem. A więc wracam do wojska…

    Mistrz ze smutkiem spojrzał na ucznia. Gdy tutaj przybył zapowiadał się naprawdę dobrze. Na początku ignorowano pierwsze znaki jego „antymagii”. Nie umiał rzucać nawet najprostszych zaklęć, ani nawet używać magicznych przedmiotów. Lecz tak dalej nie mogło być. W końcu zdecydowano o wydaleniu go ze szkoły. A szkoda, gdyż miał naprawdę bystry umysł. Jednak nie można było nic na to poradzić. Musieli to zrobić.

    Przez kilka minut siedzieli w ciszy. Możliwe, że sądzi, iż Mistrz zmieni decyzję. Jednak tak nie mogło się stać. W tej szkole nie ma miejsca dla słabszych jednostek. Ktoś tak zablokowany nie może blokować drogi do kariery innym. Mam nadzieję, że on również to zrozumie, pomyślał dyrektor.

    I chyba zrozumiał. Powoli wstał, ostatni raz przebiegł po twarzy Mistrza a następnie szybko odwrócił się i wyszedł z gabinetu. Obie postacie jeszcze przez prawię godzinę siedzieli w bezruchu.


    Jakaś wioska w Todorii, kilka miesięcy później


    W pomieszczeniu panowała cisza. Było podobnie jak prawie dziesięć lat temu. Przy stole siedział staruszek. Obok niego, krzątała się przy stole jego żona, wydawało się, że jeszcze starsza. Naprzeciwko młodego chłopaka w obszarpanym ubraniu, z młotkiem do ubijania mięsa przy pasie siedział wysoki i bardzo dobrze zbudowany mężczyzna. Na jego dłoniach widniało wiele blizn. To jasne, że niemal od urodzenia pracował on na roli. Jego tępy wyraz twarzy mówił sam z siebie, iż ten osobnik nigdzie indziej by się nie nadawał. Wszyscy siedzieli zajęci własnymi myślami. W końcu odezwał się staruszek, zagłuszając ciszę panującą w pomieszczeniu.

    - Musimy ci coś z Rachel powiedzieć… - zaczął Stefan. Słowa te przychodziły mu z wielkim trudem. Zacisnął zęby, jakby nie mógł mówić dalej. Jednak po chwili dalej kontynuował. – Widzisz… z Rachel doszliśmy do wniosku, że w końcu nadszedł czas, byśmy ci coś powiedzieli.
    Młodego półelfa zaczęło ogarniać złe przeczucie. Czuł, że to się źle skończy. Zacisnął palce na blacie stołu. Poczuł, jak ostre drzazgi wbijają mu się w dłonie, lecz nie zwracał na to uwagi. Tylko przyglądał się ojcu, czekając na dalsze słowa.

    - Sharinie… nie jesteś naszym synem. Znaleźliśmy cię ale… – Do oczy starca napłynęły łzy i powoli zaczęły spływać po jego policzkach. Głos mu się załamał. Spuścił głowę i zamilkł. Przez prawie pięć minut wszyscy siedzieli w bezruchu, w milczeniu. W końcu zebrał się w sobie i zaczął opowiadać.

    - Siedziałem pewnego wieczoru nad strumykiem z przyjacielem, gdy pojawiła się jakaś kobieta z tobą. Powiedziała tylko imię twojego prawdziwego ojca. Brzmiało ono Avenker. I umarła pewnie z wycieńczenia, bo nie miała żadnych ran. Ale mimo to kochaliśmy cię jak własnego syna… Wybacz nam…

    Mysz była w ślepym zaułku. Już zbliżał się do niej siwy kot, z jarzącymi się ślepiami. Już nie miała dokąd uciekać. Nagle wyczuła w powietrzu dziwne napięcie. Odezwał się w jej głowie instynkt.
    - Uciekaj!! – wołał.
    Kot najwidoczniej też to wyczuł. Odwrócił uwagę od jego niedoszłej kolacji i rozejrzał się. Następnie szybko skoczył na okno i czmychnął przez dziurę na zewnątrz. Mysz też dłużej nie zwlekała. W powietrzu uniósł się dźwięk szurania, gdy jej małe pazurki uderzały o drewnianą podłogę. Już po chwili siedziała cicho w wysokiej trawie, sparaliżowana strachem i uważnie obserwowała swój dawny dom. Nie wiedziała, że już nigdy do niego nie wróci.

    Sharin siedział w milczeniu i wbijał wzrok w podłogę. Nie mógł uwierzyć, że zataili przed nim taki fakt, mimo że się tego spodziewał. Zawsze wiedział, że jest inny. Mimo to nie mieściło mu się to w głowie. Poczuł w sobie zbierający się gniew. Z nieopanowaną nienawiścią przyglądał się swoim przybranym rodzicom. Ze złością chwycił leżący na stole talesz i z całych sił rzucił nim w ścianę. Naczynie z impetem przywaliło w drewno i roztrzaskało się na wiele małych kawałków. Rachel podeszła do niego i łagodnie pogłaskała go po twarzy. Tego już było za wiele. Półelf nie wytrzymał. Nie opanował gniewu. Przegrał. Poczuł jak jego wnętrze rozrywa niewyobrażalna siła. Powaliła go na kolana. Z jego gardła wydarł się przerażający krzyk. Mgła zasłoniła mu oczy. Szum w uszach uniemożliwiał mu odbieranie jakichkolwiek dźwięków z otoczenia. W nozdrzach czuł zapach krwi. Potem tylko czuł ulgę. Czuł jak cała złość i gniew ulatnia się z niego. Czuł dziwne podniecenie i ekstazę. Czuł moc. A potem tylko ciemność.


    Las, kilkanaście godzin później


    Sharin otworzył oczy. Leżał na ziemi, przykryty ciepłymi futrami. Powoli uniósł się, jednak po chwili znowu leżał. Wszystko go bolało. Podszedł do niego jakiś mężczyzna z kubkiem w ręku. Wyglądał na około pięćdziesiąt lat. Bym krótko ostrzyżony i schludnie ogolony. Jego szaty nie były nowe, ale mimo to zadbane. Nieznajomy przyklęknął i dał chłopakowi napój. Potem pomógł mu się oprzeć o pobliskie drzewo.
    - Wypij to. Dzięki temu szybciej wyzdrowiejesz. – odparł szorstkim, lecz przyjaznym głosem.
    - Kim jesteś? – podejrzliwie spytał się półelf.
    Mężczyzna uśmiechnął się i odpowiedział.
    - Nazywam się Dallas. Miałeś szczęście, że akurat byłem w pobliżu i widziałem wybuch. Co tam się właściwie stało?
    Sharin był co najmniej zdziwiony.
    - Jaki wybuch? Pamiętam tylko, jak zdenerwowałem, potem jakby mnie coś rozrywało i po chwili wszystko minęło i chyba zemdlałem.
    Dallas zastanowił się. Po chwili odpowiedział.
    - Najwidoczniej twój gniew znalazł ujście i eksplodował potężną dawką energii, która zniszczyła cały dom. Miałeś szczęście, że udało mi się uratować ciebie spod resztek domu. Teraz rozumiem, masz potężny talent magiczny. Jeśli chcesz mogę cię wziąć pod swoje skrzydła i przelać w ciebie całą moją wiedzę o magii jaką posiadam. Dawno nie miałem ucznia i zaczyna mi doskwierać brak towarzystwa. Powiedz tylko a stanę się twoim Mistrzem. Aha, takie zdolności nie zyskuje z niczego. Można ją tylko odziedziczyć. Najczęściej po ojcu. Przypadkiem twój ojciec nie był jakimś potężnym czarodziejem?
    Półelfowi przypomniał się jego przybrany ojciec. Wielce zdziwił się, gdy nie czuł po nich żalu. Jednak teraz nad tym nie miał siły myśleć. Spojrzał na jego wybawiciela.
    - Nie znałem mojego ojca. – odparł. – Ale zgadzam się. Zostań moim Mistrzem i naucz mnie wszystkiego co sam potrafisz. Na pewno cię nie zawiodę.
    Przynajmniej Sharin miał taką nadzieję. Nie wiadomo czemu przypomniała mu się Akademia Magii. Teraz jednak czuł , że może siłą woli przenosić góry. Jakby coś się w nim odblokowało. Miał przeczucie, że magia zwiąże się z jego życiem do końca. I nie mylił się.


    Zachodnie wybrzeże, cztery lata później


    Zimny, nadmorski wiatr rozwiewał włosy i płaszcze dwóm postaciom, powoli jadącym na koniach wzdłuż linii morza. Zimna, słonawa woda podmywała kopyta karej klaczy, na której jechał starszy mężczyzna. Obok niego jechał młody mężczyzna. W dłoni trzymał prosty, drewniany kij z kryształem na samej górze. Kostur wyglądał na twardy, zdolny zablokować nawet cios mieczem. Nogi jego czarnego ogiera cicho i z gracją stąpały po piasku. Złota, ognista kula słońca powoli chowała się za odległą wodą, zalewając wybrzeże pięknym czerwoną łuną . Woda, oblana promieniami słońca wydawała się płonąć. Na plaży nie było żadnych innych istot poza dwoma podróżnymi. Wędrowali oni tak w zupełnej ciszy przez kilka godzin. Gdy ostatnie promienie zaszły i krainę oblała srebrna poświata księżyca starszy mężczyzna odezwał się do swojego towarzysza.

    - Nauczyłem cię wszystkiego co sam umiałem. Teraz musisz znaleźć innego nauczyciela. Ode mnie nic nowego już nie poznasz. – z dumą spojrzał na swojego ucznia. – Nastała pora, by się rozdzielić. Nasze drogi się rozchodzą. Obaj dalej musimy iść własną drogą. Wiem, że masz siłę i talent by zdobyć potężną moc zdolną kształtować losy tego świata. Nie zmarnuj tego. Mało osób na tym kontynencie ma podobny przywilej. Musisz to wykorzystać w mądry i przemyślany sposób. Pamiętaj zawsze o innych ludziach. Wątpię czy jeszcze kiedykolwiek się spotkamy. Nie zawiedź mnie i co ważniejsze siebie. Żegnaj uczniu.
    Półelf wpatrywał się jak jego Mistrz popędza konia i galopem oddala się na północ. Przez chwilę odprowadzał go wzrokiem a następnie zwrócił konia na wschód i ruszył na spotkanie przeznaczeniu.


    Las gdzieś na Zapomnianych Ziemiach, pół roku później


    Na małej polance w ciemnym lesie żarzyły się resztki niedopilnowanego ognista. Gdzieś w oddali było słuchać pohukiwanie sowy. Niebo było zachmurzone. Od czasu do czasu przez gęste chmury przedzierały się pojedyncze promienie księżyca. Nieopodal resztek niedopalonego drewna leżała postać, ciasno zawinięta w futra. Obok niej leżał mocny, drewniany kostur i plecak. Widać było na twarzy kilkudniowy zarost. Jego twarz wskazywała na duże zmęczenie podróżą. Zimne powietrze nie dawało się porządnie wyspać, a niepokój panujący w lesie zmuszał jedynie do czujnego półsnu.

    W pewnej chwili polanę wypełniła jasna, nieprzenikniona mgła. Chłód narastał, aż w końcu stał się nie do zniesienia. Leżąca postać gwałtownie zbudziła się ze snu i wyciągnąwszy z sakwy komponenty potrzebne do rzucenia morderczego zaklęcia stanął czujnie obserwując teren dookoła. Przez chwilę nic się nie działo. Następnie z cienia między drzewami wyłoniła się postać młodego elfa w czerwonej-złotej szacie. W ręku trzymał zwykły, obity stalą kostur, a przy pasie miał zardzewiały długi miecz. Jego czarne jak noc włosy spływały mu do ramion. Czerwone oczy jarzyły się własnym światłem. Całą sylwetkę elfa otaczała poświata. Zjawa powoli wyciągnęła rękę w stronę młodego mężczyzny. Ten, przestraszony dziwnym wydarzeniem, wykrzyknął kilka słów w nieznanym języku i z jego dłoni wystrzeliła świetlista kula ognista. Jednak zamiast uderzyć w ducha przeleciała przez niego. Ten się tylko uśmiechnął.
    - Jesteś taki podobny… - odparł cicho. – Wiedz, że jestem twoim ojcem. Obserwowałem twoje poczynania. Cieszę się, że jesteś taki zdolny i umiesz radzić sobie w życiu. Przykro mi, że nigdy mnie nie poznałeś. W zamian za to zostawiłem coś dla ciebie.
    Elf sięgnął do pasa i wyciągnął stary, zardzewiały miecz.
    - Widzisz… ten miecz jest magiczny. Mimo pozornego wyglądu ma wielką moc. Niestety nawet ona nie uratowała mnie ze szponów śmierci. Chciałbym, żebyś go dostał. Będziesz musiał jednak rozważnie korzystać z tego daru. Aha, jest jeszcze jeden szkopuł. Niestety nie mogę ci go osobiście przekazać. Jedyny sposób, byś wszedł w ich posiadanie to wyprawa do ruin miasta Telding. Tam znajdziesz pewien grobowiec w którym znajdziesz ów miecz. Prawdopodobnie będziesz musiał zmierzyć się z wieloma przeciwnościami losu. Jednak nagroda jest tego warta. Teraz muszę odejść. Żegnaj synu.


    ************

    ************


    Miesiąc przed Rozbłyskiem


    - A więc do zobaczenia. Mam nadzieję, że zdążę. - rzekł Sharin do Natariel kolejny dzień ślęczącej nad książkami. - Owocnych badań.
    - Masz 2 tygodnie. Spiesz się. I uważaj na siebie. - Elfka uniosła głowę znad książek i spojrzała na Sharina. - Do zobaczenia.
    - Trzymaj się. - Półelf, nie chcąc tego przedłużać wyszedł z cesarskiej biblioteki nie odwracając się. Przed budynkiem czekała już na niego czwórka jego towarzyszy. Zaprawionych w bojach wojowników.
    Przez ostatni tydzień, kiedy nie pomagał Natariel w badaniach, szykował się do tej wyprawy. Chyba lepiej przygotowany być nie mógł. Dzięki życzliwości Cesarzowej miał niemal nieograniczone środki. Miał ze sobą zwoje z zaklęciami ochronnymi, dzięki którym bez obaw będą mogli rozbić obóz i odpocząć, nie martwiąc się o nieumarłych. Na szyi Sharina wisiał magiczny amulet zapewniający całej drużynie niewidzialność dla większości nieumarłych. Dłoń maga zaciskała się na jarzącym się błękitnym światłem kosturze, zawierającym kilka potężnych zaklęć przeciw truposzom. Do tego cała drużyna została wyposażona w broń poświęconą przez kapłanów Angrogha. Mimo tego półelf czuł niepokój.
    - No to w drogę. - rzekł półelf wskakując na konia.
    Sharin popędził konia, kierując go ku głównej bramie miasta. Teraz już nie było odwrotu.

    ***

    Byli około dzień drogi od Telding. Postanowili rozbić obóz. Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem. Nie było żadnych utrudnień, jedyni nieumarli jakich widzieli, to kilka ghouli kilkanaście metrów od nich. Potwory nawet nie zwrócily uwagi na wędrującą drużynę. Mimo to Sharin wyczuwał niepokój towarzyszy. Nawet zwierzęta zachowywały się bardziej nerwowo. Mimo to szło im lepiej niż przepuszczał.
    - Tu będzie dobrze. - powiedział Sharin zeskakując z konia. Dareth, potężnie zbudowany mężczyzna z ogromnym dwuręcznym mieczem w pochwie na plecach zaczął rozbijać obóz, a półelf korzystając z otrzymanych z Gildii Magów zwojów rozpoczął zabezpieczanie obozowiska potężnymi zaklęciami. Dzięki temu żadne istoty nawet nie zauważą was, nie mówiąc już o ataku, zapewniali magowie. Mimo to zawsze jedna osoba pełniła wartę. Nie rozpalali ogniska. Wystarczało pięć magicznych lamp, które zapewniały im odpowiednią ilość światła, a dzięki zaklęciom, nikt z poza obozu nie widział najmniejszego światła.
    - Pierwszy stanę na warcie. - zadeklarował się czarodziej.
    Po krótkim posiłku towarzysze półelfa położyli się, zawinięci w śpiwory, a mag został sam na sam z ciemnością. Tych momentów podróży nie lubił najbardziej. Im bliżej byli Martwego Miasta, tym dziwniejsze rzeczy wydawało mu się, że widzi. Czasem była to kobieta szukająca dziecka, czasem cienie przybierały kształt starca uciekającego przed jakimś zagrożeniem. Sharin, żeby nie stracić zmysłów, starał się koncentrować na pozytywnych rzeczach. Czasem wspominał Natariel czytającą jakieś księgi, czasem po prostu wyobrażał sobie festyny odbywające się na powitanie wiosny. Ważne, by nie skupiać się na ciemności, która wydawała się osaczać czarodzieja. W końcu jednak nadchodził czas zmiany i półelf kładł się spać. Jednak im bliżej było do Telding, tym rzadziej mu się to udawało. Ostatnią noc Sharin przeleżał, myśląc o nadchodzącej chwili, kiedy przekroczą granice miasta. A chwila ta była nieunikniona.

    ***

    Wbrew opowieściom o potężnym wybuchu Telding, miasto wyglądało nadzwyczaj dobrze. Część murów i budynków była co prawda zawalona, ale wiele z nich nadal stało. Może budowle tylko wyglądały solidnie, by zapaść się pod najmniejszym ruchem? Sharin wolał tego nie sprawdzać. Miasto wyglądało, jakby zostało opuszczone wiele tysięcy lat temu, i nikt do tego czasu tu nie zawędrował. Naprawdę złowieszczy widok. Wszystko pokryte było kilku centymetrową warstwą duszącego pyłu. Na szczęście czarodzieje z Gildii Magów i przed tym ich zabezpieczyli. Mimo, że dookoła nich było pełno kurzu w powietrzu, a ich każdy krok łączył się z chmurą pyłu, nic nie przeszkadzało im w swobodnym oddechu.
    - Strasznie tu. - powiedział cicho Thanis, mężczyzna o pokrytej bliznami twarzy, uzbrojony w długi miecz i tarczę. Nikt mu nie odpowiedział.
    Sharin prowadził. Konie drużyna zostawiła przy wejściu do Telding. Nawet jakby chcieli, przerażone zwierzęta nie zrobiłyby kroku więcej w stronę miasta. Tak więc dalszą część drogi musieli przebyć pieszo. Mimo, że nie miał pojęcia gdzie może znajdować się krypta jego (chyba) ojca, to jakaś dziwna siła kierowała jego krokiem.
    Niebo było pokryte złowieszczymi, ciemnymi chmurami. Wydawało się, że zaraz lunie deszcz. Jednak od czasu do czasu przedzierały się przez nie pojedyncze promienie słońca. Magowi wydawało się, że cienie rzucane przez budynki Telding żyją własnym życiem. Co chwilę, kątem oka wydawało mu się, że widzi jakieś postacie. Jednak za każdym razem, gdy się odwracał zdawał sobie sprawę, że to tylko jego wyobraźnia. Mimo wszystko czuł się obcy w milczącym, brudnym i pozbawionym wszelkiego życia mieście.
    Po piętnastu minutach przerażającej wędrówki przez obumarłe Telding drużyna stanęła przed bramami małego cmentarza ofiar wojny. Ich serca ścisnął dziwny strach ostrzegający ich przed przestąpieniem wejścia. Jednak Sharin był zbyt blisko. Czuł ból wypływający z jedynej krypty na uboczach cmentarza. Czuł również potężną, złowieszczą moc. Teraz nie było odwrotu. Po chwili wahania półelf przekroczył bramy cmentarza a za nim dwoje wojowników. Drużyna skierowała się od razu w stronę grobowca. Kiedy byli jakieś dwadzieścia metrów od wejścia ich uwagę zwrócił dziwny hałas dobiegający ze wszystkich stron. Rozglądając się towarzysze spostrzegli kościaste dłonie wygrzebujące się z mogił.
    - Nie wdawajcie się w walkę, musimy dostać się do środka. - powiedział Sharin ruszając biegiem, a za nim dwaj najemnicy. Po chwili dobiegli do masywnych, stalowych drzwi. Jednak te były zamknięte. Rozglądając się półelf widział zbliżające się nieumarłe istoty. Usłyszał dźwięk wydobywanych mieczy.
    - Zatrzymajcie ich. - rzucił do wojowników a sam zaczął przyglądać się wrotom. Były one pokryte rzędem run. Czarodziej przyjrzał im się uważnie, rozpoznając niektóre z nich. Przez chwilę analizował wyryte w stali znaki. Za sobą usłyszał pierwsze dźwięki łamanych kości i brzęku stali. Czekałem na Ciebie, zdołał po chwili rozszyfrować Sharin.
    - Ciągle ich przybywa, nie wytrzymamy! - usłyszał za sobą krzyk Daretha.
    Czarodziej przyłożył obie dłonie do wrót. Od razu wyczuł misternie utkane zaklęcie ochronne. Jednak tak jak w zamkniętych zamkiem drzwiach istnieje otwór dla klucza, tak samo w czarze rzuconym na drzwi była taka luka. Mężczyzna sięgnął po cząstkę swojej energii i postarał się wkomponować ją w zaklęcie. Energia każdego maga ma swoją wyjątkową, unikalną strukturę. Jego magia idealnie wpasowała się w moc zamkniętą w drzwiach, a te bezszelestnie się otworzyły.
    - Szybko, do środka! - krzyknął mag wbiegając do grobowca. Gdy tylko cała drużyna znalazła się w środku wrota zatrzasnęły się, zostawiając szkielety same z sobą.
    Przez chwilę panowała cisza, którą przerwał głośny trzask. Pochodnie porozwieszane na ścianach zapłonęły jasno. Dopiero teraz Sharin rozejrzał się. Znajdowali się w małym, kwadratowym pomieszczeniu. Po drugiej stronie widniały szerokie, oświetlone pochodniami schody. Sharin spojrzał na towarzyszy. Na ich twarzach widać było strach ale też zawziętość i zdecydowanie.
    - Do dzieła. - mruknął, bardziej do siebie, i ostrożnie zaczął schodzić schodami w dół.
    Drużyna znalazła się w dużej, prostokątnej sali. Jej ściany, podłoga i sufit były gładkie i wykonane z litej skały. Jakby ktoś po prostu wyciął ze stały prostokąt. Poza pochodniami, teraz palącymi się jasnym płomieniem na ścianach nie było nic. Na samym końcu widniał potężny, kamienny sarkofag. Drużyna wolnym i czujnym krokiem zbliżała się do trumny. Sharinowi serce waliło jak szalone. W końcu dotarli do końca pomieszczenia.
    - Otwórzcie to. - rozkazał mag po uważnym obejrzeniu sarkofagu. Dwaj najemnicy z zaparli się na grubej płycie, która powoli zsunęła się ukazując zawartość grobu.
    W trumnie leżał trup. Trup elfa. Ubrany był w kiedyś piękne czerwono-złote szaty. Tak, to musi być on, pomyślał Sharin. Dłonie nieboszczyka zaciskały się na położonym wzdłuż ciała starym, zardzewiałym mieczu. Mag powoli sięgnął dłonią po broń. Gdy dzieliło jego dłoń kilka centymetrów trup otworzył oczy.
    - Nie tak szybko. - rzekł zimnym, głuchym głosem. Sharin poczuł jak potężna energia odrzuca jego ciało. Jęknął lądując twardo na ziemi kilkanaście metrów dalej. Powoli stanął na nogi i rozejrzał się. Widział dwóch najemników, równiez podnoszących się z ziemi. Już z wyciągniętą bronią zaczęli okrążać sarkofag. A przed sarkofagiem, kilka centymetrów nad ziemią unosił się licz. W prawej dłoni trzymał miecz, teraz jarzący się czerwoną aurą.
    - Hahaha, tak myślałem, że mnie znajdziesz. - zaśmiał się demonicznie nieumarły. - W końcu ktoś mnie uwolnił.
    Półelf z niedowierzaniem patrzył na umarłego czarodzieja.
    - Nie jesteś moim ojcem. - wysyczał koncentrując się do rzucenia zaklęcia.
    Licz zaśmiał się, a jego śmiech odbił się echem w komnacie. Sharina przeszedł zimny dreszcz.
    - Jestem. Nazywam się Avenker i jestem twoim ojcem. - powiedział lodowatym głosem. - Ale czy to ważne? Teraz liczy się tylko to, że w końcu wydostanę się z tego więzienia. A ty będziesz moją pierwszą ofiarą. BUHAHAHAHA!
    Licz wykonał szybki ruch lewą dłonią, wypowiadając przy tym dziwne słowa. Z jego dłoni wystrzeliły czarne strzały i pomknęły w stronę otaczających go najemników. Zanim Sharin cokolwiek zdążył zrobić, strzały przeszyły ciała obu wojowników i zniknęły. Dareth spojrzał z obłędem w oczach na ranę. Zanim jeszcze upadł, z rany buchnął piekielnie czerwony ogień i w mgnieniu oka strawił ciało mężczyzny. To samo stało się z Thanisem. Sharin z przerażeniem zwrócił wzrok na ojca.
    - Sprzedałeś duszę Beliarowi! - warknął, pragnąc zyskać na czasie. Mocniej zacisnął dłonie na magicznym kosturze. Gdy tylko licz straci czujność Sharin wystrzeli w niego czar.
    - Beliarow?! Gardzę bogami. Są słabi. Zniszczę ich. Już niedługo będzie tylko jeden Bóg. - Avenker zakręcił młynek mieczem. - Nic mnie teraz nie powstrzyma. Ty też nie...
    Teraz, pomyślał Sharin. Wiedział, że prawdopodobnie ma tylko jedną szansę. Czuł moc "swego ojca". Wycelował kosturem w licza i całą swoją magiczną moc przelał w kostur, wzmacniając moc artefaktu. Następnie wyzwolił energię w nim zawartą kształtując jedno, potężne zaklęcie. Oślepiająca kula światła wystrzeliła z końca laski i pomknęła w stronę nieumarłego. Ilość energii skumulowanej w pocisku była ogromna. Licz nie zdążył nic zrobić. Nastąpiła potężna eksplozja, odrzucając półelfa kolejne kilkanaście metrów do tyłu i oślepiając go. A potem nastała cisza. Wyczerpany mag stanął na nogi i rozejrzał się po sali. W miejscu wybuchu była chmura ciemności. Na ścianach krypty pojawiły się pęknięcia. Po chwili ciemność ustąpiła, odsłaniając wykrzywioną w bezgłośnym śmiechu postać nieumarłego.
    - Myślałeś, że mnie tym zniszczysz? MNIE!? ZAPŁACISZ ZA TO! - wykrzyknął truposz.
    Sharin poczuł potężną moc przyciągającą go do licza. Jego nogi oderwały się od podłoża i młody mężczyzna pomknął w stronę swego "ojca". Gdy tylko był przy nieumarłym poczuł ogromny ból. Zatrzymał się, wisząc w powietrzu tuż przed twarzą licza. Spojrzał w dół. Z jego brzucha wystawała wbita do połowy klinga miecza. Jego siły życiowe zaczęły ulatniać się. Sharin czuł jakby w jego brzuchu zagnieździł się jakiś przeraźliwy robak, który wysysa z niego całe życie. Zamknął oczy, by nie patrzeć na Avenkera. Ostatkami sił chwycił klingę, próbując ją wyrwać. Poczuł w dłoniach zimną stal. Widział już tylko ciemność. Zimna dłoń śmierci zaczęła ciągnąć go w otchłań. W ostatnim porywie rozpaczy rzucił się w tył, wyrywając z dłoni licza miecz. Poczuł w powietrzu wibrujące ogromne ilości energii. Jednak nie zastanawiał już się co to za energia i skąd się wzięła. Ciemność przygniotła go. Już nic więcej nie istniało. Nie było bólu, strachu. Tylko ciemność.

    ***

    Było mu tak wygodnie. Nic nie czuł. Tylko dziwny spokój wypełniający jego umysł. I otaczająca go dookoła nicość. A jednak coś mu przeszkadzało. Coś nie pozwalało mu odpłynąć w bezkres nicości. Coś, co ściskał z całej siły w prawej dłoni i mimo wysiłków nie mógł tego puścić. Coś, co ciągnęło go z powrotem. Opierał się, ale bezskutecznie. Siła była silniejsza od jego woli. Powoli ciemność zaczęła ustępować, a zamiast niej wrócił ból. Ból wydobywający się chyba z każdej komórki jego ciała. Po chwili zdał sobie sprawę, że ciągle żyje. Chyba. Leżał na brzuchu na twardej i ubitej ciemnej ziemi. W ustach czuł smak krwii i pyłu. Otworzył ociężale oczy. Zdał sobie sprawę, że jego prawa dłoń zaciska się na rękojeści miecza. W brzuchu widniała paskudna rana, ale nie wyglądała groźnie. Jakby ktoś się nim zajmował, gdy był nieprzytomny. Z trudem podniósł się z ziemi i rozejrzał się. Dookoła była pustka. Żadnego punktu zaczepienia. Nie miał pojęcia gdzie jest. Nie było widać Martwego Miasta. Sharin nie miał przy sobie niczego. Był zdany na łaskę losu. Na szczęście ciągle na jego szyi widniał magiczny amulet. Nie zwlekając dłużej półelf zaczął wędrówkę w stronę, gdzie miał nadzieje będzie Akila. Tak jak w Telding coś kierowało jego krokami. Z rękojeści broni czuł wydobywające się ciepło, które dodawało mu energii i siły. Mimo to, czuł w żołądku wiercące uczucie głody. Ciekawe jak długo był nieprzytomny. I skąd się tu wziął. Wątpił jednak, że kiedyś pozna odpowiedzi na te pytania. Teraz musiał skupić się na przetrwaniu i znalezieniu jakiejś cywilizacji.

    ***

    Sharin wędrował już drugi dzień. A może trzeci? Nawet nie widział różnicy pomiędzy dniem a nocą, krajobraz ciągle wypełniała przytłaczająca szarość. Mag szedł coraz wolniej, robił coraz dłuższe przerwy. Od czasu do czasu widział grupki szkieletów, ghouli, czasem do jego uszu dobiegało wycie wilków lub jeszcze gorszych stworzeń. Najwidoczniej jednak amulet nadal działał. Jednak Sharin coraz bardziej tracił nadzieję, że dotrze do jakiegoś miasta.

    ***

    Kolejny dzień. Sharin nie miał siły. Padł na ziemię. Koniec. Ani kroku dalej nie zrobi. Tutaj umrze. Ściskając w dłoni miecz zastanawiał się po co mu to było. Czy tak wyglądająca broń jest warta śmierci? Wątpił w to. Ale teraz było za późno. Umrze z wycieńczenia i pragnienia na jakimś odludziu, zapomniany przez wszystkich. Ostatnią jego myślą było to, że Natariel nie doczeka się jego powrotu. A potem zamknął oczy.

    ***

    Sharin słyszał jakiś głos. Na początku nie zwracał na niego uwagi, jednak po chwili otrząsnął się i otworzył oczy. Ku jego zdumieniu pochylała się nad nim Natariel.
    - Pij. - powiedziała przytykając mu bukłak do ust. Półelf pił łapczywie a następnie znowu zemdlał.


    ***

    - Musimy się pospieszyć. Za tydzień chyba autobusemmusimy być daleko stąd. - powiedziała Natariel. - Skoro już odzyskałeś siły, możemy niedługo wyruszać. Podczas twojej nieobecności udało mi się zaciągnąć nas do karawany podróżującej do Bolgorii. Karawana wyrusza za dwa dni. Lepiej się przygotuj.
    - Taak, pójdę na rynek, muszę kupić parę rzeczy. - odpowiedział Sharin. - Niedługo wracam.

    ***
    - Jesteśmy na miejscu. - odparł Khjat. - Już myślałem, że nie dotrę tu w jednym kawałku. Na szczęście zdążyliśmy przed Rozbłyskiem. Dobrze się spisaliście, oto wasza zapłata.
    Kupiec wręczył im po 100 sztuk złota.
    - Dziękujemy. - odparła Natariel, kłaniając się, po czym ruszyła w stronę centrum w poszukiwaniu gospody. Sharin szybkim krokiem ruszył za elfką.

    W tym oknie czasowym nie mieliście najmniejszej szansy za dotarcie przed Rozbłyskiem. Strzelił was gdzieś na pustkowiu, relatywnie blisko gór


    Umiejętności:

      Magia Energii - Specjalista
      Magia Ognia - Zaawansowany


    Cechy:
      Chłonny umysł
      Silna wola



    Atuty:
      Mroczna Magia



    Czary:

    Ognista fala
    Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne i materialne (onyksowy kamień o wartości co najmniej 7 sztuk złota oraz bursztynowy pył o wartości przynajmniej 2 sztuk złota)
    Czas rzucania: natychmiastowy
    Działanie: Wysyła rozchodzącą się promieniście od miejsca gdzie stoi mag falę ognia o wysokości równej wysokości maga rażącą wszystkie stworzenia w zasięgu lub strumień płomieni atakujący pojedynczy cel, lecz mający większy moc. Fala/Strumień uderza w oponentów, odrzucając ich na odległość od kilki do kilkunastu metrów, podpalając i parząc dotkliwie. W dodatku strumień, umiejętnie wykorzystany, potrafi nawet precyzyjnie zwęglić wybrany cel. Trafienie strumieniem ognia ma 20% szansę, że cel zginie na miejscu
    Koszt many: 50
    Zasięg: 20 metrów
    Uwagi: Uwagi: Każda rana, ból, lub rozkojarzenie zmniejszają prawdopodobieństwo powodzenia


    Ognista kula
    Wymagania: komponenty somatyczne i werbalne
    Czas rzucania: 5 sekund
    Działanie: Mag wystrzeliwuje ognisty pocisk w kształcie kuli o średnicy 50 centymetrów. Gdy tylko zetknie się z dowolnym ciałem, lub na rozkaz myślowy maga eksploduje, wytwarzając ogromną ilość energii. W promieniu metra od wybuchu fala uderzeniowa jest tak silna, że odrzuca humanoidalne stworzenia kilka metrów dalej. Im dalej od centrum wybuchu, tym fala słabnie. Dodatkowo jest szansa, że łatwopalne przedmioty (np. tkaniny itd.), które znajdują się w zasięgu wybuchu (w zasięgu wybuchu, nie fali uderzeniowej) zostaną podpalone
    Koszt many: 30
    Zasięg: 25 metrów
    Uwagi: Jakakolwiek rana, ból lub oszołomienie zmniejszają prawdopodobieństwo powodzenia


    Piorun
    Wymagania: głośna inkantacja(min. 70 dB), srebrny pręt o wartości przynajmniej 15 sztuk srebra, gest polegający na wycelowaniu prętem w cel.
    Czas rzucania: 3 sekundy
    Działanie: Wysyła w cel gruby strumień energii ukształtowany jak wyładowanie elektryczne i podlegający podobnym prawidłom. W pełni uziemione cele, jak rycerze w płytówkach, mogą zostać powaleni ale przeżyją. Cele nieuziemione zostaną ugotowane, albo nawet i spalone żywcem.
    Koszt many: 40
    Zasięg: 10 metrów. Za każdy dodatkowy metr 2 punkty many, do 20 metrów max
    Uwagi: Uwagi: Każda rana, ból, lub rozkojarzenie zmniejszają prawdopodobieństwo powodzenia


    Fala
    Wymagania: komponenty somatyczne i werbalne
    Czas rzucania: natychmiastowy
    Działanie: Wysyła rozchodzącą się promieniście od miejsca gdzie stoi mag falę energii o wysokości równej wysokości maga rażącą wszystkie stworzenia w zasięgu lub strumień mocy atakujący pojedynczy cel, lecz mający większy ładunek energii. Fala/Strumień uderza w oponentów, odrzucając ich na odległość od kilku do kilkunastu metrów. W dodatku strumień, umiejętnie wykorzystany potrafi nawet połamać przeciwnikowi kości (np. gdy odrzucony wróg uderzy o np. ścianę)
    Koszt many: 20
    Zasięg: 50 metrów
    Uwagi: Uwagi: Każda rana, ból, lub rozkojarzenie zmniejszają prawdopodobieństwo powodzenia. Odrzucenie przeciwnika jest zależne od zasięgu czaru.


    Identyfikacja
    Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne i materialne (perła o wartości co najmniej 2 sztuk złota)
    Czas rzucania: Natychmiastowy
    Działanie: Identyfikuje wszystkie właściwości przedmiotów (broni, zbrój i pierścieni), takie jak umagicznienie, bonusy do obrażeń, walk, ochrony, identyfikuje także artefakty, pokazuje co to jest, jak to działa, ile ma ładunków i jak tego używać
    Koszt many: 25
    Zasięg: Dotyk
    Uwagi: Działa tylko na przedmioty


    Otwieranie zamków
    Wymagania: komponenty somatyczne i werbalne
    Czas rzucania: od kilku do kilkunastu sekund (w zależności od stopnia skomplikowania zamka)
    Działanie: Zaklęcie otwiera zamek, który był podmiotem czaru. Można otwierać zamki w kufrach, drzwiach itd. O skuteczności zaklęcia decyduje moc maga oraz stopień skomplikowania zamka
    Koszt many: 10 - 20
    Zasięg: Dotyk
    Uwagi: Zaklęcie nie otwiera zamków zapieczętowanych magicznie


    Rozproszenie Magii
    Wymagania: komponenty somatyczne, werbalne i materialne (bursztynowy pył o wartości co najmniej 5 sztuk złota)
    Czas rzucania: 4 sekundy
    Działanie: Mag koncentruje swoją uwagę na wybranym obszarze działania magii, zdejmując z niej wszystkie magiczne efekty (pozytywne i negatywne)
    Koszt many: 10 pkt many za 1 cel/1m2
    Zasięg: 10 metrów


    Lot
    Wymagania: komponenty werbalne
    Czas rzucania: natychmiastowy
    Działanie: Energia oplata podmiot czaru i pozwala mu unosić się w powietrzu. Postać może wznosić się i opadać, a także poruszać się na boki. W czasie trwania zaklęcia rzucający musi być skoncentrowany na utrzymaniu czaru
    Koszt many: Unoszenie się w miejscu i powolne opadanie - 10 pkt many na metr; Wznoszenie się i poruszanie - 30 pkt many na metr
    Zasięg: Rzucający
    Uwagi: Zakłócenie koncentracji przerywa działanie czaru




    Postać:
      - Prosta, czerwona szata
      - Zardzewiały miecz
      - Sztylet, przywiązany do nadgarstka
      - Ukryta sakwa na komponenty:
        - 2*perła
        - 7*onyksowy kamień
        - bursztynowy pył



    Ekwipunek:
      - 100 sztuk złota

    Faust272 - 2012-12-28, 14:21

    Avenker: Karta zaakceptowała Van

    Dosiek: Długa historia, ale nie za dużo konkretów. Rozumiem że opuściłeś rodzinę, ale co się stało z Rico?? Umarł? Porwali go? No co się stało?

    No ale KP akceptuję, bo jednak dostarczyło mi trochę materiału fabularnego, więc szkoda tego nie zauważyć.

    Argon - 2012-12-30, 20:29


    Imię: Argon
    Nazwisko: Tyberius (przybrane)
    Płeć: Mężczyzna
    Rasa: Człowiek
    Wiek: 35 lat
    Stan: Całkowita odporność na trucizny pochodzenia pajęczego (patrz, przeklęty pierścień).
    Doświadczenie: 7000
    Pochodzenie: Prawdopodobnie zachodnio-północna Bolgoria (za czasów państwa). Jako dziecko został znaleziony na wybrzeżu południowego Veragoru. Wychowywany przez przybranego ojca - Deleghita. Odziedziczył po nim szlachecki herb: czarnego orła na białym tle.
    Wyznanie: Beliar. Po odrzuceniu darów Angrogha jego duszę coraz mocniej przesiąka zło. Postać wierzy, że tylko jego podupadły bóg może zaprowadzić właściwy porządek na świecie. Jest oddanym wyznawcą, jednak dzięki jego charakterowi czasami stara się zachować autonomię w swoich wyborach.
    Charakter: Wszystko zmieniło się po zamordowaniu przez niego jednego z kapłanów. Od tej pory nie zależy mu już na opinii innych ludzi, chyba że zaprowadzi go to do pożądanego efektu. Odkąd przeszedł na ciemną stronę stał się jeszcze bardziej porywczy i samolubny, zupełnie jakby te cechy były w nim uśpione już dawno temu. Nie obawia się swojej śmierci ponieważ twierdzi, że jest ona tylko i wyłącznie w rękach Beliara. Nie łatwo jest go zastraszyć, jednocześnie jego wygląd i aura pomaga mu w zmuszaniu innych do zmiany zdania. W życiu kieruje się przede wszystkim swoimi rządzami, pragnieniami i nakazem swojej wiary. Wie, że każde środki mogą uświęcać cel.
    Słabości: Nina - uratowana przez niego rudowłosa, biedna dziewczyna, która miała spłonąć na stosie. Mężczyzna zadurzył się w niej od pierwszej chwili i cały czas ją poszukuje. Po przejściu na stronę Beliara jego cel nie zmienił się, jednak intencje to już inna sprawa. Ponadto, odkąd tylko pamięta odczuwał lęk przed głęboką wodą, toteż nigdy nie nauczył się pływać. Nierzadko jest porywczy i nie baczy na oczywiste zagrożenia, chociaż już nie raz zapłacił za to słoną cenę.
    Wygląd: Dobrze zbudowany (185 cm wzrostu) mężczyzna. Jasna karnacja skóry, miejscami nieco blada. Posiada długie do ramion, kruczoczarne włosy (gdzieniegdzie oznaczone już siwizną) i duże zielone oczy wraz z krzaczastymi brwiami. Twarz podłużna, lekko kanciasta z zarysowaną dolną szczęką i sprawiająca wrażenie srogiego, lecz sprawiedliwego człowieka, lekki zarost. Kilka starych blizn na rękach i twarzy świadczą o doświadczeniu i podkreślają charyzmę mężczyzny. Tajemniczy czarny tatuaż w kształcie oka na klatce piersiowej. Zawsze chodzi pewnym krokiem, wyprostowany. Zazwyczaj nosi długi, czarny postrzępiony płaszcz. Jego wygląd nie wzbudza sympatii.
    Historia postaci:
    Gdzieś pomiędzy Kaldinją a Veragorem


    Słońce kryło się już w połowie za równą linią morza, czerwienią barwiąc błyszczące grzbiety spokojnych fal i zawieszone w nad nimi bezchmurne niebo. Mężczyzna w sile wieku zatrzymał się na łagodnej skarpie pokrytej kępami trawy, w którą zaczynał się wgryzać piasek wybrzeża. Długą chwilę stał i mierzył wzrokiem kołyszące się do snu morze. Szum fal zagłuszyło znajome ujadanie. Wkrótce przy człowieku pojawił się młody szary wilk, o srebrzystej sierści. Wprawny myśliwy nie dałby mu więcej jak rok. Zwierzę obiegając właściciela dookoła nie przestawało szczekać.
    - Co jest Fenix? Co jest piesku? - pytał ożywiony człowiek, zdziwiony zachowaniem towarzysza podróży. W odpowiedzi Fenix odbiegał kilka metrów wyraźnie dając do zrozumienia o co mu chodzi i wbiegajac spowrotem do lasu. Mężczyzna przycupnął na pniu drzewa.

    Nagle z drzew zaczynają wychodzić jacyś ludzie. Jest ich trzech i zachowaniem przypominają zwierzęta. Krzyczą głośno, bluzgają się nawzajem i wymachują mieczami na około. Podchodząc bliżej, zauważają postać siedzącą na pniu. Wreszcie uciszają się i otaczają go z trzech stron. W końcu, mogą dostrzec mężczyznę, który drzemie sobie swojsko.
    - Dawaj całe swoje złoto, chuju! - krzyknął jeden z nich.
    Nie widząc żadnej reakcji ze strony osoby do której się zwracał, zbir podszedł bliżej i tępą stroną miecza szturchnął go w ramię. Ten, nie wyrażając żadnych emocji uniósł głowę, otworzył powoli oczy i spojrzał na awanturnika, który trzymał miecz gotowy do zamachu.
    - Opuść swoje ostrze. - powiedział spokojnym tonem - Chyba, że chcesz posmakować mojego... - Dodał, patrząc niewzruszonym wzrokiem na przeciwnika.
    - Myślisz, że w jakiej ty jesteś sytuacji staruchu?! Oddaj nam swoje złoto, a darujemy ci życie! - Wykrzyczał złodziejaszek dalej trzymając podniesiony miecz.

    Człowiek siedzący na pniu spojrzał to na drugiego, to na trzeciego oprycha. W końcu oczy skierował na ziemię pod swoimi stopami. Wszystko zdarzyło się dosłownie w ułamku sekundy. Starzec szybkim ruchem sięgnął po ciężki, pozłacany miecz. Jednym zamachem ściął rękę przeciwnika, w której ten trzymał swój oręż. Łotrzyk padł na ziemię krzycząc i turlając się bez celu. Wojownik odwrócił się i przystawił swój miecz do gardła leżącego złodzieja, gdy ten przestał już krzyczeć z bólu.
    - Deleghit z rodu Tyberiusa, to moje imię... Imię, które zapamiętasz do końca życia.
    Po chwili towarzysze złodziejaszka ocknęli się i pobiegli ratować swojego kompana. Rycerz zamachnął się, aż rozniósł się świst ostrza przecinającego wiatr, jednocześnie dając tym do myślenia swoim przeciwnikom.

    Gdy jeden z nich już miał zamiar zatopić swoje ostrze w ciele Deleghita, nagle jego ręka zatrzymała się. Tyberius odepchnął się jedną nogą i chwycił za nadgarstek swojego oponenta, nim ten zdołał zareagować. Szybkim uderzeniem powalił przeciwnika wyrywając jednocześnie mu miecz ze skręconego nadgarstka. Przestraszony łotrzyk zaczął uciekać na czworaka, jakby nie potrafił stanąć na nogi. Deleghit z pogardą wbił zdobytą przed chwilą broń w udo oprycha, jednocześnie przytwierdzając go do ziemi. Po chwili, podchodził już do trzeciego ze złodziei. Zbój z wymalowanym przerażeniem na twarzy rzucił broń i zaczął w panice uciekać w stronę lasu. Gdy był już przy pierwszym drzewie... rzucone ostrze dosięgło jego pleców. Przebiło nieszczęśnika na wylot, a ten padł martwy na ziemię.

    Wiatr wiał na tyle mocno, aby roznieść wszędzie zapach krwi. Gdzieś z lasu dało się słyszeć skowyt wilka. Deleghit podszedł do dwóch poprzednich przeciwników i zauważył, że ten, któremu odciął rękę już wyzionął ducha, natomiast drugi leży spokojnie, jakby pogodził się ze swoją śmiercią. Podszedł do niego i wyciągnął wbite ostrze. Zbój głośno zawył z bólu.
    - Już chyba dość ofiar, jak na tak szkarłatny wieczór, nie sądzisz? - powiedział spoglądając w niebo - Jesteś wolny. Jeżeli uda ci się przeżyć samotną wędrówkę przez las, to warto było darować ci życie.

    Po kilkunastu metrach mężczyzna zauważył Fenixa, a przy nim poruszane przez powracające fale ludzkie ciało. Po odwróceniu na plecy postać okazała się być młodym chłopakiem, niemal dzieckiem o bardzo ciemnych włosach, które wyraźnie kontrastowały z jego niemal bladą jak mąka skórą. Był bardzo chudy i zaniedbany. Mężczyzna odnajdując ledwo zauważalne znaki życia w młodym ciele, ostrożnie ułożył sobie chłopca na barkach i żwawym krokiem ruszył przez wydmy spowrotem w stronę, z której przyszedł.

    ***

    Telding, sześć lat później


    Było gorące, letnie popołudnie. Zewsząd unosił się pył i kurz, który dzięki silnemu wiatrowi uporczywie pchał się do oczu. W zatłoczonej bramie głównej zgiełk i zamieszanie towarzyszył od świtu do zmierzchu. Dwie młode dziewczyny trzymając się za rękę przeciskały się przez tłumy. Właśnie dzisiaj miał przyjechać kolejny duży transport towarów z Crumbles. W północnej bramie, kupcy, żołnierze, podróżnicy, rzemieślnicy i wszelakiej maści typy, wszyscy wymieszani z garstką mieszczan chcieli jak najszybciej pozbyć się swojego towaru, który nie zawsze był zdobyty w legalny sposób. W końcu kobiety zatrzymały się przy jednym z kolorowych kupieckich straganów, obserwując coraz szybszy wjazd kolejnych wozów do miasta.
    - Zobacz, jest! - cicho zachichotała blondynka wskazując ruchem głowy na długowłosego szatyna, zajętego właśnie rozładunkiem drewnianej skrzyni z kupieckiego wozu.
    - To on? Przystojny... - wyszeptała rudowłosa dziewczyna, nie odrywając wzroku od młodzieńca - Jak się nazywa?
    - Argon.
    - Argon… jak? - zapytała odrywając wzrok od chłopaka.
    - Po prostu Argon. - wzruszyła ramionami blondynka i po chwili przeczesując dłonią włosy dodała. - To sierota. Ojciec mówił, że znaleźli go na brzegu na wpół nieżywego jak był jeszcze dziecięciem... Morze go wyrzuciło, chyba ze statku z Bolgorii! Romantycznie, co nie? - zapiszczała.
    - Jego rodzina zginęła?
    - Nie wiem. Nawet on tego nie wie, bo nie pamięta kim był i skąd... Tylko imię. Imię pamiętał. Zamieszkał ze starym kupcem Deleghitem, który go znalazł. Ale jak widzisz, uczy go nie tylko kupiectwa...
    - Argon... - zamyśliła się śliczna rudowłosa, z przymrużonym okiem obserwując młodzieńca. - Przedstawisz mnie? - spojrzała na koleżankę.
    - Jasne!

    ***

    Północna Bortia, półtora roku później


    Ognisko wesoło trzeszczało palonym suchym świerkowym drzewem i strzelało małymi iskrami ku czarnemu niebu. Płomień rozjaśniał prawie całą niewielką kotlinkę w lesie. Blask paleniska wydobywał z mroku sylwetki dwóch postaci siedzących wokół niego.
    - Deleghicie? - podjął młody mężczyzna ze wzrokiem utkwionym w koniec kija, na którym piekł się spory kawał boczku.
    - Tak, Argonie? - odpowiedział starszy mężczyzna zajęty tą samą czynnością.
    - Długo nad tym myślałem... - zaczął niepewnie szatyn i jakby przekonując siebie, ciągnął dalej bardziej stanowczo. - Chciałbym zaciągnąć się do armii.
    - Po co? - skrzywił się starszy mężczyzna udając obojętność.
    - Chciałbym się sprawdzić. Sam wiesz, że kupiec ze mnie jak... Nie chcę być...
    - Jaki? Taki jak ja?
    - Nie! Wręcz przeciwnie! - odpowiedział młodzieniec urażonym tonem. - Ty też służyłeś przecież. Opowiadałeś mi kiedyś!
    - I nic dobrego ani z tego nie było, ani nie ma… Kilka ran, kilka wspomnień, wszyscy przyjaciele na tamtym świecie... Ani żony, ani dzieci, tylko ciebie mam dzięki Angroghowi...
    - No i jest jeszcze Fenix! - młodzieniec wyszczerzył białe zęby w szerokim uśmiechu. Słysząc swoje imię, leżący między nimi szary wilczur, otworzył oczy i podniósł łeb nastawiając uszu.
    - Taak. - mruknął przyjaźnie Deleghit, kładąc pomarszczoną rękę na głowie zwierzaka.
    - Słuch ma jeszcze wyborny, nie to co ja... - dodał drapiąc za uchem układającego się do przerwanego snu wilka.
    - Chciałbym zostać zwiadowcą. Tak jak ty. - ciągnął temat Argon, przyglądając się z bliska jakości pieczeni. Musiał w końcu to z nim załatwić.
    - Taaak... - westchnął starzec zdejmując boczek z kija – Myślę, że przyszedł już czas, bym coś ci dał…

    ***

    Dzień marszu na północ od Telding, rok później


    - Zbiólka lekluci! W szelegu szybciolem, kulwa jego mać! - darł się gardłowo łysy olbrzym z kwadratową szczęką na środku piaszczystego dziedzińca.
    Kilkunastu mężczyzn z obciętymi krótko przy skórze włosami, z czego większość stanowiła wychudzona młodzież, ustawiło się w pośpiechu ramię w ramię naprzeciw kaprala. Rozebrani do pasa, ubrani byli wszyscy w jednakowe czarne spodnie, skórzane buty i czerwone przepaski.
    - Będziemy dzisiaj ćwiczyć stlelanie do celu z kuszy! - wrzeszczał przełożony mimo, że wokoło było cicho jak makiem zasiał.
    - A co to jest do chuja?! - warknął zaskoczony kapral wytykując palcem jednego z rekrutów. Podszedł do wskazanego szatyna i zaglądając mu z odległości kilku centymetrów prosto w zielone oczy, zapytał z drwiną - Co to kulwa jest!?
    - Co jest co, panie kapralu!? - śpiewająco odpowiedział pytaniem, równie zdziwiony i wyprężony jak struna młodzieniec.
    - To! - bąknął żołnierz stukając rekruta palcem w klatkę piersiową.
    - Melduję posłusznie, że to jest tatuaż panie kapralu!
    - Ślepy kulwa nie jestem! - wrzasnął mu nad uchem tamten i robiąc kilka kroków do tyłu, z rękoma splecionymi za plecami, zmierzył tatuaż krytycznym wzrokiem.
    - Co znaczy ten lysunek, się pytam, nie? - kapral przekrzywił głowę lustrując wzory.
    - To jest oko... Chyba... - odpowiedział chłopak niepewnie. Był zaskoczony takim pytaniem. Nikt nigdy go o to nie pytał.
    - Jak to kulwa chyba? Ja mam wiedzieć? Ja kulwa moge! Może to jest w pizdu jebana talcza do celu, ha?! - kpił rechocząc kapral.
    - Ja... Nie wiem co dokładnie znaczy ten tatuaż! Mam go odkąd pamiętam! - odkrzyknął młody mężczyzna patrząc w powietrze nad przełożonym. Widać jednak było, że młodzieniec zaczynał tracić cierpliwosć w tym temacie.
    - A jak się nazywacie pobolowy to pamiętacie?! - ryknął kapral.
    - Argon! - odkrzyknął rekrut.
    - Algon?! - zapytał retorycznie żołnierz podchodząc bliżej do chłopaka. Ten przeniósł wzrok na pochyloną nad nim, pokrytą bliznami twarz kaprala.
    - Nie, Argon! - ryknął ze złością, na swoje nieszczęście opluwając żołnierza przy tym niechcący. Po chwili, stracił przytomność lądując ciężko na plecach z połamanym nosem.
    - Do ciupy na dwa dni! I do cylulika! I w takiej kolejności, do chuja! - warczał przez zaciśnięte zęby kapral do mężczyzn, stojących po obu stronach pustego po szeregowcu miejsca.
    - Algon... - mruknął kapral sam do siebie, ścierając rękawem krople krwi z czoła.

    ***

    Trzy lata później

    List kaprala Pabla, do dowódcy koszar, Harada


    Kapitanie!
    Zgodnie z Pańskim rozkazem wybadałem tego…Algona z formacji zwiadowczej. Myślę, że dobrze sprawdzi się w tej misji. Potrzebny nam do niej jakiś zdrowo myślący chłopak, który ma łeb na karku a nie między nogami. Niniejszym zdaję swój raport z wywiadu środowiska, między innymi z rozmowy z jego przybranym ojcem, Deleghitem. Według moich informacji to emerytowany rycerz, który służył jeszcze za czasów Drakana. Na pytanie dlaczego zamieszkał na zadupiu odparł, że nie zamierza gnić jak szczury w mieście. Gość już mi się wtedy spodobał! Ale do rzeczy.

    Według wspomnianego już opiekuna, szeregowego Argona od zawsze interesowała walka, lecz to właśnie religię Angrogha darzył szczególnymi względami. Od momentu, gdy ten cały Deleghit go przygarnął, wpajał mu podobno te całe bzdety o paladynach. Podobno uczył go szermierki i retoryki. Podarował mu nawet kiedyś swoją błogosławioną przez kapłanów tarczę, ale Argon Tyberius nic o niej nikomu nie wspominał. Często bywał na polowaniach w pobliskich lasach, podobno z jakimś elfem. Niestety, o nim nic się nie dowiedziałem. Tak czy inaczej, ten cały Argon często bywał w kaplicach podczas różnych świąt. Widocznie prawiczkowi nie śpieszyło się do ożenku, hahaha!

    Wśród rówieśników z kompanii ma opinię człowieka spokojnego i rozsądnego. Szkolenie militarne przeszedł wzorowo. Był częstym członkiem straży kupieckiej w mieście. Swoimi czynami, broniąc rannych kolegów i odpierając ataki bandytów, udowadniał słuszność swojego życiowego wyboru. Tylko trzy lata spędził w nowicjacie straży. Nie często to mówię, ale ten chłopak ma chyba talent do wojaczki. Widać, ze ktoś go wcześniej musiał uczyć fechtunku. Jedno mnie tylko zaniepokoiło podczas mojej ostatniej rozmowy z nim. Wierzy iż należy rozmawiać, dopiero potem walczyć, co dla mnie jest co najmniej dziwne. Kulwa! (za przeproszeniem, Kapitanie) Skąd ten chłopak się urwał? Tak czy inaczej, to chyba dobry kandydat do tej misji. W końcu, ostatni zwiad z południowej Kaldinji do nas nie powrócił, a jak sam Pan Kapitan dobrze wie, szkoda nam tam wysyłać większego oddziału. Podsumowując, z wielką chęcią oddeleguję go Panu Kapitanowi do tego zadania.

    PS: Nieoficjalnie, zapraszam Pana Kapitana na degustację nowowyrabianego przez mojego kuzyna szlachetnego trunku. W razie chęci…wymiany wzajemnych doświadczeń, proszę o jak najszybszy kontakt. Ku chwale Straży, Kapitanie!


    ***

    Koszary Telding, cztery miesiące później


    Pośród koron drzew ciężko już było dostrzec zarysy zachodzącego słońca. Na środku polany stoi młody chłopak, dzierżący w prawej ręce długi, drewniany kij. Rozebrany do pasa, ujawnia swoje niemalże wychudzone, blade ciało. Na klatce piersiowej można było dostrzec jakiś czarny zarys. Drugą ręką odgarnął z twarzy pozlepiane od potu czarne włosy. Pozwoliło to dostrzec przystojną, młodą twarz i jego charakterystyczne, zielone oczy. Skupiając całą siłę powoli wyprostował się z jękiem, by zaraz zachwiać – jego obolałe mięśnie dały o sobie znać. Pot obficie spływał mu z czoła. Ciężko dychał, jednak nie spuszczał wzroku ze swojego przeciwnika, stojącego kilka kroków przed nim.

    - Tylko waleczni i odważni mogą nazywać siebie strażnikami króla! Nie narzekają na trudności, wysiłek i ból! Oni się w nich lubują! Nigdy się nie poddają! - wykrzyczał niemalże jego oponent, mężczyzna trzymający w ręce znacznie krótszy kij. Był w sile wieku, postawnej postury. Po chwili zamysłu, runął do przodu i zamachnął się swoją bronią na chłopaka. Ten zrobił zręczny koziołek w bok, by po chwili wymierzyć szybkie pchnięcie, które jednak zostało z łatwością sparowane i odbite. Nastąpiła szybka wymiana ciosów i uników między walczącymi. Wreszcie starszy mężczyzna błyskawicznie odpowiedział pchnięciem, trafiając młodziaka w brzuch. Ten, pchnięty siłą ciosu cofnął się do tyłu, by po kilku chwiejnych krokach upaść plecami na ziemię. Jego przeciwnik powoli podchodził do niego, z uniesioną do góry bronią.

    - Rycerz jest szlachetny i uczciwy w walce. Nigdy, nie stosuje forteli, które wyrządziłyby uszczerbek na jego honorze...- powiedział, opuszczając kij i podając chłopakowi prawą rękę. Ten wpatrywał się z wyrzutem krótką chwilę w stojącą nad nim postać, by po chwili korzystając z jego pomocy ciężko wstać i otrzepać się z kurzu.
    - Cieszę się, Deleghicie, że to już koniec treningów na dzisiaj. Ostatnio wyjątkowo się nade mną znęcasz. Czyżbyś ciągle denerwował się, że wygrywam z tobą w szachy? - przyznał z uśmiechem na twarzy młodzieniec, oddając rozmówcy kij.
    - Nauka tak wdzięcznego zajęcia jak szermierka powinna cię cieszyć zawsze. - odparł wojownik z powagą na twarzy.
    - A co do gry w szachy...szczęściem, zawsze trafiasz na mój napadowy ból głowy... - powiedział, uśmiechając się szeroko -...Ale jeśliś innego zdania, z chęcią rozstrzygniemy nasz spór w polu, haha!
    Deleghit wziął od chłopaka kij i wyczochrał ręką jego bujną czuprynę, wytrzepując z niej przy okazji resztki piasku.
    - Dobrze się dzisiaj spisałeś, Argonie. No już, leć do tej swojej księżniczki, bo coś czuję, że tylko o niej dziś myślałeś.
    Na te słowa, na zmęczonej i pobrudzonej twarzy chłopaka momentalnie powróciło życie. Pośpiesznie wykonał kilka kroków w stronę pobliskiego gościnca, zatrzymując się jednak i odwracając po chwili, jakby właśnie coś sobie przypomniał.
    - Wiesz, chciałbym kupić je....ee, coś do jedzenia na podróż, a ostatnie zarobione pieniądze pożyczyłem przyjacielowi. Mógłbyś... W końcu, jakby nie patrzeć, dzisiaj prawie przetrzebiłem ci skórę. Chyba coś mi się za to należy. - Argon porozumiewawczo mrugnął lewym okiem.
    Deleghit spojrzał łaskawie na chłopaka. Po chwili wyjął małą sakiewkę przymocowaną do pasa i rzucił Argonowi.
    - Rycerz walczy i naraża się wyłącznie dla sławy i chwały rycerskiej, nie dla bogactw materialnych. Udział w zwycięskim boju, pokonanie silnego przeciwnika czy po­twora jest dla niego znacznie ważniejsze od łupów, które przy okazji mogą wpaść mu w ręce... Ale fakt, wymęczyłeś mnie dzisiaj wyjątkowo, haha. - odparł z uśmiechem mężczyzna. Argon zręcznie złapał sakiewkę i z zadowoleniem ścisnął ją w garści.
    - Aha, i pamiętaj synu! - tutaj Deleghit wyprostował się i podniósł palec wskazujący. Zawahał się nie wiedząc co powiedzieć, jakby bał się swoich słów.
    - Rycerz jest dworny wobec dam. Taktowny, uprzejmy i godny zaufania. Nie może splamić jej imienia. - dokończył za niego chłopak. Deleghit słysząc te słowa zrezygnował ze swojej myśli. Opuścił rękę, a na jego twarzy znów zagościł uśmiech.
    - Ale przede wszystkim, nie może dać jej czekać na ulicy... Ruszaj!
    - Tak jest! - Argon zasalutował i jeszcze szerzej się uśmiechnął. Po chwili z całych sił pognał drogą przez las, mijając kolejne świerkowe drzewa. Nagle obraz zaczyna rozmywać się i rozpływać jak opary. Kolory zacierają się z wypływającą zewsząd szarością. Po chwili, wszystko zmienia się w nieprzeniknioną czerń...

    ***

    Stłumione krzyki ludzi, odgłos walących się domostw, smród dymu… To właśnie zbudziło Argona z błogiego snu w miejskich koszarach. Otworzył oczy. Zdał sobie sprawę, że to był tylko sen. Słysząc w ciemnościach ożywione szepty kolegów z kompanii natychmiast się podniósł. Wilk pod jego łóżkiem zaczął warczeć. Nagle, niemal wyważając drzwi, wpadł do środka uzbrojony mężczyzna, wpuszczając do pomieszczenia szeroki snop światła.
    - Wstawać nędzne śmiecie! Do bram! Orkowie oblężają miasto!

    ***

    Mieszkanie w centrum Telding, rok później


    - No cóż, jeśli chcesz o tym posłuchać, opowiem Ci... Pamiętam to jak dziś. Słońce przebyło już połowę swojej drogi po bezkresnym niebie. Grzało niemiłosiernie i raziło nas wszystkich w oczy...
    ***

    Argon ciężko oddychał, miał spieczone, zeschnięte wargi. Wypluł w bok nagromadzony piasek z ust. Zdał sobie sprawę, że nic nie słyszy. Otworzył oczy i poczuł, że leży brzuchem na posadzce. Powoli dochodziły do niego przeróżne dźwięki. Krzyki ludzi, huki armat, z początku stłumione i zniekształcone, z czasem zaczęły się wyostrzać. Otumaniony odgłosami ze wszystkich stron, w końcu wstał. Odgarnął z twarzy pozlepiane od potu, kruczoczarne włosy. Poczuł w nozdrzach ostry zapach czarnego prochu w powietrzu. Ponownie usłyszał trzask pękającego kamienia. Trzęsienie ziemi.

    Chwilę potem mężczyzna znowu upadł, tym razem tylko na kolana. Poczuł, jak krew wycieka mu z nosa, powoli spływając po policzku. Rozejrzał się wokół siebie. Znajdował się na zrujnowanym kawałku muru, jeśli jeszcze można go było tak nazwać. Wszędzie walały się ciała żołnierzy... jego kompanów, braci broni, z którymi przeżył kilka lat w wojsku. Byli mu jak rodzina po stracie Deleghita. Teraz większość leżała martwa. Argon popatrzył otumanionym wzrokiem w kierunku prawego wejścia do baszty, gdzie schroniły się resztki z jego oddziału, w tym jego kapitan, opatrujący rannych. Ten, dostrzegłszy odruchy Argona, wyszedł z kryjówki i podbiegł do niego, schylając kilka razy głowę przed niecelnymi strzałami orków.

    - Trzymaj się chłopcze! Zaraz cię stąd wyciągnę! - krzyknął mu do ucha dojrzały mężczyzna o krótko przystrzyżonych blond włosach. Po krótkiej chwili wziął Argona pod ramię i razem ruszyli w stronę baszty. Świsty strzał napastników nie ustępowały, przeciwnie, zdawały się być coraz bliższe i celniejsze. Dwaj mężczyźni posuwali się powoli i mozolnie naprzód. Nagle Argon usłyszał odgłos wbijania się żelaza w ciało. Dowódca krzyknął z bólu, zachwiał się i niemal upadł razem z Argonem. Blondyn dostrzegł grot strzały wystający z jego prawego boku. Z zaciśniętymi zębami powoli ruszył dalej, by po kilku krokach rzucić ciałem Argona w wejście do baszty, a samemu upaść na ziemi, plując krwią. Kilka chwil czołgał się jeszcze w stronę chłopaka, aż w końcu zupełnie znieruchomiał. Ostatnie jego spojrzenie spoczęło na twarzy Argona...
    ***

    - Jak się nazywał? - zapytał nagle aksamitny, dziewczęcy głos, wyrywając mężczyznę ze wspomnień.
    - Kto? - spytał mętnym głosem Argon, przyglądając się swojej ranie.
    - Ten kapitan. - odpowiedziała dziewczyna, obwiązując opatrunek na brzuchu leżącego Argona.
    - Niestety, nie wiem. Przydzielili nam nowego dowódcę tuż przed atakiem orków. W straży mówimy do wyższych rangą per "Pan". - odpowiedział chłopak - Od tamtej pory cały czas czułem, że muszę spłacić jakoś ten dług...
    - No to chyba ci się dzisiaj udało i to z nawiązką. Dzięki tobie w Telding jest teraz o dwóch zapchlonych inkwizytorów mniej.
    - Taa... - mruknął do siebie Argon - Ciekaw jestem tylko, co na to mój dowódca...
    - Nie martw się tym teraz... Szkoda, że nie poznałeś jego imienia. Warto pamiętać ludzi, którzy uratowali ci kiedyś życie... Mnie już znasz. - powiedziała odrywając na chwilę wzrok od bandażu i uśmiechając się do rozmówcy.
    - Masz rację, jesteśmy kwita. Cieszę się, że zdradziłaś mi swoje imię, chociaż trochę tego żałuję...
    - Słucham? - przerwała lekko urażonym głosem, zaciskając mocniej bandaż. Argon cicho syknął, bardziej by dać satysfakcję rozmówczyni niż z bólu.
    - Gdybym nie wiedział jak się nazywasz, dodało by to nutkę tajemniczości. Mógłbym cię wtedy nazywać "piękną nieznajomą". - odparł z uśmiechem.
    - Phi, chyba za mocno dostałeś od tego cherlawego kapłana, Argonie!

    ***

    Zakon Białego Płomienia, dwa miesiące później


    - A więc, niech Angrogh ma cię w swojej opiece... - powiedział kapłan, po czym wstał i dotknął czoła Argona. Po chwili poczuł paraliż w całym swoim ciele. Nie mógł się ruszyć, ani nic powiedzieć. Nic też nie słyszał. Nagle, wszędzie dookoła pojawiły się czerwone płomienie, a właściwie płonące zjawy które latały po pokoju, okrążając kapłana oraz jego nowicjusza.

    Argon przepełniony był strachem. Ponure, płonące twarze które sprawiały wrażenie wrogo nastawionych zbliżały się do niego ze wszystkich stron. Zjawy miały też ręce które sięgały po Argona, chcąc wyrwać go z krzesła. Ten nie mógł się jednak ruszyć, nie wiedział sam czy sparaliżował go strach, czy jakaś dziwna magia. Był przerażony, chciał uciekać lecz nie mógł. Na twarzy starego kapłana pojawiły się krople potu, a zmarszczone brwi oraz zamknięte oczy wskazywały na jego potężne skupienie. Nagle, Argon zauważył że ściany zakrystii zaczęły się kruszyć, a z sufitu spadać poszczególne tafle i głazy. Krzesło na którym siedział Argon także stanęło w płomieniach, podobnie jak jego rękawy oraz nogi. Argon był przerażony i niemal pewien że nadszedł jego koniec...

    Nagle, chłopak odzyskał słuch. Spośród dźwięków płomieni i palącego się budynku słyszał także skomlenia zjaw których nie mógł jednak zrozumieć. Były to dziwne piski i szepty, czasami krzyki w nieznanym języku. Kapłan ciągle trzymał swą dłoń na czole Argona. Jedna ze zjaw, zbliżyła się do siedzącego i wyciągnęła swe długie, ogniste ręce. Przypominające czerwone kości. Kiedy zjawa dotknęła go jedną ze swych dłoni, natychmiast wydała z siebie przerażający pisk, oraz odleciała na drugą stronę komnaty. Zakrystia zamieniła się w istne inferno, wszędzie był ogień. Nagle, rozstąpiła się także ziemia, z której wyszły kolejne zjawy. Argon z przerażenia zamknął oczy...
    Kiedy je otworzył, zakrystia wyglądała tak samo, gdy chłopak do niej zawitał. Kapłan siedział na krześle popijając wino, i nigdzie nie było widać żadnych śladów pożaru ani zjaw...
    - Każdy nowicjusz przechodzi wizję. - zaczął powoli starzec - Lecz nie aż tak intensywną jak twoja. To naprawdę mnie niepokoi...
    Kapłan odstawił kielich i przybliżył się do siedzącego przed nim chłopaka.
    - Są dwa wyjścia, chłopcze. Albo twa moc jest zaiście bardzo potężna... - tutaj kapłan zrobił chwilę przerwy i zmarszczył brwi - ...albo tkwi w tobie mrok tak potężny, że wyniszczy cię kiedyś od środka...

    ***

    Zachodni gościniec Telding, cztery miesiące później


    Telding... Ostatnia stolica upadłego cesarstwa ludzi - Akili, potężne, pradawne miasto, jak wiele innych imponujących miast Eredanu zostało niemal doszczętnie zniszczone podczas trwania oblężenia orków. Niesamowite pałace stojące w centrum miasta zostały zrównane z ziemią. Mury, pomimo swej masywności i solidnej konstrukcji nie wytrzymały ostrzału oblężniczego, a domy, sklepy, czy świątynie obróciły się w większości w płonące ruiny. Ulice usiane były truchłami wszystkich ras Eredanu. Z czasem, dzięki wsparciu magów Gildii, dało się zwalczyć najeźdźcę, jednak nie był to koniec problemów. Niegdyś w spokojnym mieście, panika i chaos szerzyły się po ulicach niczym zaraza. Coraz częściej wybuchały zamieszki spowodowane brakiem żywności. Rozruchy na ulicach pacyfikowane były przez straż i powstałą niedługo potem Inkwizycję Zakonu. Po zapewnieniu tymczasowego schronienia mieszkańcom i dostarczeniu pożywienia, przystąpiono do odbudowy zrujnowanego miasta. Telding pod czujnym okiem króla Hereka z miesiąca na miesiąc odzyskiwało swoją świetność. Z miesiąca na miesiąc zaostrzał sie też konflikt między magami, a zreformowanym Zakonem, wspieranym przez zbrojne ramię straży. Gildia magów coraz śmielej atakowała wojskowe karawany do Crumbles - potężnej górskiej twierdzy króla Hereka, produkującej uzbrojenie, odciętej jednak od zapasów z głównego miasta. Wojna domowa wisiała w powietrzu...

    Zaczynało już świtać, gdy wszystkie dziesięć wozów wyjeżdżało z zachodniej bramy Telding. Czarne, kłębiaste chmury zbierały się na niebie, jakby wychodząc gościom na spotkanie. Zanosi się na deszcz – pomyślał Argon. Miał złe przeczucia. Dopiero teraz uświadomił sobie, że po naukach w Zakonie jest jeszcze bardziej wrażliwy na otaczające go zło. Chciał ponownie zobaczyć lśniące, białe mury twierdzy Crumbles, które ostatni raz widział kilka lat temu, podczas kupieckich podróży z Deleghitem. Teraz jednak jest zupełnie innym człowiekiem. Ma coś, na czym może się oprzeć – swoją wiarę w Angrogha. Ma kogoś, kto zajmuje miejsce w jego sercu, Ninę. Zdał sobie sprawę z tego, że to jedyna osoba, na której naprawdę mu zależy. Chociaż nie wie gdzie zniknęła ma wrażenie, że z każdym dniem takim jak ten, ich spotkanie się przybliża, że to przeznaczenie każe mu tam jechać. Przez cały czas pokładał nadzieję, że podróż przebiegnie szybko, rutynowo i bez komplikacji.

    - Kapitanie?… Panie kapitanie! – rozległ się nagle gruby głos jednego z żołnierzy, wytrącając chłopaka z jego przemyśleń. Ten przetarł oczy ręką i spojrzał mętnym jeszcze wzrokiem na podwładnego.
    - Tak?
    - Jesteśmy gotowi, mój panie. Już czas. Proszę wsiąść na wóz. Pan kapitan musi się ukryć razem z innymi.
    Argon wziął głęboki wdech i zrobił kilka pewnych kroków do przodu. Po chwili zatrzymał się jednak i popatrzył w dal. Wytężył wzrok. W oddali dostrzegł stado wystraszonych ptaków, wzlatujących właśnie z przydrożnego zagajnika. Próbował dostrzec jakiś znak, jakieś przeświadczenie, że słowa, które zaraz wypowie będą słuszne. W końcu odwrócił się do żołnierza. Powiedział to bardziej do siebie niż do niego.
    - Ruszajmy! Dzisiaj nikt nie zginie…

    ***

    Kopalnie rudy Crumbles, tydzień później


    Argon z przerażeniem spoglądał na swoje nogi. Czarna struga pulsowała z żył i rozchodziła się powoli po całym ciele. Nieustępliwie parła do góry. Obejmowała już brzuch, w którym młody kapitan poczuł ból, jakby ktoś skręcał mu trzewia, jakby zapadał się jego żołądek. Skulił się w bólu, oparł o miecz. Oczy Argona niespokojnie biegały od jednej ręki do drugiej. Z każdą sekundą skóra na nich stawała się bardziej szorstka... usychała.
    - Mój Angroghu! Błagam, pomóż mi! - wydarł się na całe gardło. Echo jego rozpaczliwego krzyku szybko rozeszło się po całej kopalni.
    Nagle poczuł, że upływają z niego siły życiowe. Miał nogi jak z waty. Upadł na zimną jak jego ciało posadzkę. Nic już nie czuł. W głowie przelatywały mu teraz setki wspomnień z całego życia, poplątanych i rozmazanych, jakby pędził z niewyobrażalną szybkością. Zawiódł na ostatniej misji... Zawiódł swoich przełożonych... może powinien umrzeć? Jego głowa pękała z bólu od natłoku myśli. Ostatkami sił podniósł głowę i spojrzał na swojego towarzysza Thora. A więc to koniec... nigdy już jej nie zobaczę... Oczy byłego kapitana powoli zachodziły mgłą. Zdążył tylko usłyszeć ostatnie dwa bicia swego serca... Przepadł w ciemnościach…

    Otwiera oczy i widzi, że znajduje się czymś, co przypomina kaplice. Popatrzył na swoje ciało...było normalne. Stąpa po krwisto-czerwonym dywanie, rozciągającym się przed nim. Nie może odwrócić głowy… Widzi witraże na oknach, onyksowe pomniki po obu stronach pomieszczenia. Argon unosi głowę. Spostrzega na ogromnym sklepieniu przepiękne malowidło o… stworzeniu Eredanu. Rozpoznaje Denaghoga, który jedną ręką stwarza morze. Angrogha, który formuje ląd, skradającego się za ich plecami Beliara, który patrzy na to wszystko z nieukrywaną wściekłością… Nagle człowiek dostrzega, po przeciwległej stronie pomieszczenia lśniące wrota. Czuje że go przyciągają. Nie może nic zrobić, by nie iść w ich kierunku. Krok za krokiem, posuwa się na przód, jakby wołany anielskim głosem, który wydobywa się gdzieś z zewnątrz. Co się dzieje? Gdzie ja jestem? – jego myśli zdawały się rozbrzmiewać echem po całej świątyni. Wraz z każdym krokiem odczuwa większe zimno. Mija kolejne marmurowe pomniki ludzi, których nie rozpoznaje. Jeszcze kilka kroków i będzie u samych wrót... Nic nie może na to poradzić. Czuje już gęsią skórkę na policzkach. Argon wyciąga prawą dłoń i sięga nią po lodowato zimną, diamentową klamrę ciężkich, stalowych drzwi, które jednak bez trudu zaczyna otwierać. Wraz z tym, przebija się do niego niebiesko-złota poświata. Nie może jeszcze dostrzec co jest za wrotami… Jeszcze trochę...

    Nagle, odczuwa na prawym ramieniu dotyk czyjejś ręki. Mężczyzna odwraca głowę w bok. Ze zdziwienia otwiera usta…Przed sobą widzi piękną kobietę, o lśniących, lekko poskręcanych rudych włosach. Ma bladą twarz, która nie wyraża żadnych emocji. Ubrana jest w jedwabistą, białą suknię. Jej bystre, zielone oczy zdają się przeszywać na wylot. Postać uśmiecha się. Nagle Argona dobiega łagodny, czuły głos, który najwyraźniej należy od dziewczyny, chociaż ta nie porusza ustami.
    - Nie możesz jeszcze odejść. Nie jesteś na to gotowy…
    Zjawia przesuwa swoją rękę z ramienia na policzek kapitana, który chciałby coś powiedzieć, lecz nie może. Czy to Nina? Odczuwa przyjemne ciepło, płynące z jej zimnej ręki.
    - Wracaj… - powiedziała cichym szeptem.
    - Wracaj! - dodał stanowczy głos pełen mocy rozlegający się z każdego kierunku - Zostało Ci powierzone zadanie do wykonania!
    Błysk oślepiającego światła. Szum w uszach…

    ***

    Kopalnie rudy Crumbles, około półtora miesiąca później


    Dziennik kapitana Argona; 4 dzień
    Znalazłem kolejny zabitych ludzi. Przyczyny zgonów takie jak poprzednie, wykończyły ich choroby i głód. Sam odczuwam głód. Nie jadłem nic od około trzech tygodni. Jestem przerażony, gdyż odczuwam apetyt na widok znajdowanych w jaskiniach zwłok. Angrogh mnie chroni, nie pozwolę, by nachodzący moją głowę czyn oddalił mnie od Niego. Mój umysł szaleje. Pragnę wpaść w amok kierowany najniższymi instynktami mojej świadomości. Dzięki pisaniu zmuszam swój mózg do pracy i do nie zatracenia mojej osobowości. Dobrze, że znalazłem papier i grafit. Zbadałem czemu się nie rozłożył. Okazało się, że jest zrobiony ze szmat. Cały czas rysuję mapy korytarzy. Są ogromne. Znajduje się pewnie w jakieś odległej od centrum części korytarzy.


    Dziennik kapitana Argona; 8 dzień
    Straciłem nad swoją kontrolę. Pożarłem zwłoki jednego z znalezionych robotników. Czuję nadal smak zepsucia i ropy w ustach. Popełniłem wielki grzech. Czuję gniew mojego Boga. Zmówiłem wiele modlitw i litanii. Muszę odzyskać mego Boga, inaczej nie przeżyję tutaj.


    Dziennik kapitana Argona; 24 dzień
    Straciłem rachubę. Z przerażeniem odkryłem, że zasmakowałem w ludzkim mięsie. Zjadam także oczy i wysysam szpik. Mięso pełzaczy, kiedyś jedyny mój pokarm, teraz jest dla ogromnie obrzydliwy i cuchnący. Nie potrafię się oprzeć na widok mięsa ludzkiego. Czuję, że zamieniam się w coś złego. Czyżby to miało związek z ukąszeniem ghoula?


    Dziennik kapitana Argona; 30 dzień
    Natrafiam na coraz więcej ślepych korytarzy i kończy mi się papier. Jak tak dalej pójdzie i nadal nie znajdę wyjścia. Zginę. Nie mogę penetrować niezbadanych korytarzy, zgubię drogę posuwając się do tego. Wszystko przez to, że zgubiłem jedną z rysowanych wcześniej map zawierających drogę do wyjścia.


    Dziennik kapitana Argona; 42 dzień
    Skończył mi się papier do map i kończy mi się grafit. Mógłbym wykorzystać dzienniki, lecz wtedy potrzebne mi były by utrzymać świadomość, a teraz nie mogę wymazać zapisanych słów nie niszcząc i tak już wiekowego papieru. Nie wiem czy argument świadczący za pisaniem dzienników jest prawdziwy, ale wiem, że mi pomógł. Znowu jestem głodny, jestem słaby, tracę przytomność z głodu. Muszę przeżyć, muszę, mam coś do zrobienia.


    Ostatnia kartka dziennika:
    jestem głodny


    ***

    Kopalnie rudy Crumbles, około tydzień później


    - Znaleźliśmy kogoś! Jest żywy!
    - Nie pierdol! Nikt nie ma prawa tutaj być żywy.
    - Niech sierżant sam spojrzy!

    Grupa ludzi. Trzech robotników i dwóch ludzi ubranych w wojskowe mundury i zbroje otoczyły nieruchome ciało. Jeden z wojskowych pochylił się i podetknął lezącemu mężczyźnie swoją dłoń pod nos. Sierżant wyczuł ciepły prąd powietrza wydobywający się z płuc mężczyzny.
    - Na co się gapicie do kurwy nędzy? Zawołać medyków, wezwać cesarzową.

    ***

    Statek imperium, ok 9 lat później


    Minęła prawie dekada od traumatycznych wydarzeń w życiu Argona. Wciąż to pamięta, choć jakby przez mgłę, choćby chciał nie może zapomnieć. Poznał do jakich złych skłonności zdolny jest człowiek. Przez ten czas na świecie wiele się zmieniło. Akila, stołeczne miasto Cesarstwa było teraz rządzone przez uważaną za świętą Cesarzową. Jedna osoba z absolutną władzą zdolną do wszystkiego. Ustalała własne prawo, wprowadziła cenzurę a silnym ramieniem wojska niszczyła wszelki ruch oporu w mieście, prawdopodobnie stosując też tortury. Świątynie dobrych bóstw musiały potajemnie wspierać rebeliantów, na czele których stała prawowita następczyni króla Hereka – Nina.

    Argon wszedł na pokład statku. Czuł, że to nie będzie przyjemna podróż. Po uwolnieniu z rud przejętych teraz przez mości Cesarzową Argon został wysłany do katedry w Akili. Miał być przesłuchiwany i sądzony o powiązania ze Starym Porządkiem z racji posiadania wiekowej zbroi. Stawił się za nim jeden z obecnych kapłanów i zabronił przesłuchania oraz osądzenia. Argon został zabrany do katedry gdzie przez kilka lat szkolił się jako kapłan, gdzie próbował zapomnieć o tym, co wydarzyło się w kopalni rudy. Potem został wysłany jako misjonarz i członek załogi Strugi, jednego z statków Imperium. Nie udało mu się, jego przełożeni nie będą zadowoleni. Elfy są bardzo oporne na zmianę religii. Jednak ta wyprawa od początku miała charakter handlowy, więc to nie miało znaczenia. Sytuacja zmieniła się wraz z widocznym na horyzoncie statkiem piratów…

    ***

    Okolice Telding, dwa tygodnie później

    Trzymając w dłoniach rękojeść broni oprawcy, mężczyzna upadł na kolana. Po chwili w głowie zaczął słyszeć poszarpane głosy. Próbował je w myślach złożyć w całość i zrozumieć, jednak im bardziej się starał, tym słyszał większy szum i odczuwał większy ból, płynący z wbitego w trzewia miecza. W uszach Argona szumiały słowa... W zamian za twoje poświęcenie obarcza cię ciągłym bólem i samotnością. Chronisz ludzi w jego imieniu, lecz on nie może uchronić dla ciebie jedynej osoby, na której ci zależy. Czy tak postępuje dobry bóg? Głupcze!

    Kolory tracą blask, kontury się rozmazują, światło blednie... Echo słów. Szepty, dziwne obrazy, halucynacje. I przez to wszystko przebiło się kilka zdań. Jak dźwięk mosiężnego dzwonu nad hałaśliwym rynkiem pełnym ludzi.

    - "Naprawdę myślisz, że mój brat zdoła uratować to, co mu pozostało? Twój bożek nie wytrzyma kolejnego ciosu. Ty również!"

    Gniew. Nie, tego już za wiele. Beliar za dużo sobie pozwala. Jak to ścierwo śmie tak mówić do mnie. Do mnie! Do Angrogha!

    - Bracie! Ja jeszcze nie przegrałem i nie pozwolę, byś mi ubliżał! - rozległ się srogi głos w głowie Argona.

    Argon otworzył oczy. Emisariusz... Przed kapłanem był Emisariusz. Siedział na swoim koszmarnym wierzchowcu. Czarny ogień ogarniał jego sylwetkę. Strugi skrzepłej krwi pokrywały jego zbroję, a purpurowe oczy wyrażały czyste zło. Lecz Argon się już go nie bał. Już nie. Czarne ostrze w jego ciele drżało, blask wydostawał się z rany. Przez chmury przebił się snop światła, który oświetlił Argona. Paladyn czuł moc, czuł jak bóg go wypełniał a ostrze pękało. Z pęknięć wydostawało się białe światło.

    - "Naprawdę myślisz, że mój brat zdoła uratować to, co mu pozostało?”

    - A ŻEBYŚ KURWA WIEDZIAŁ! - wrzasnął Argon.

    Ostrze prysło. Czarne odłamki wystrzeliły we wszystkie kierunki. Te, które trafiły w ogień, spłonęły, a kilka z nich trafiło w konia Emisariusza zabijając go. Emisariusz upadł na ziemie. Argon wstał, bił od niego blask, biała poświata otaczała go. Z nieba oświetlał go snop światłą słonecznego, w ręku zmaterializował się boski miecz. Biały płaszcz opadł na ramiona, z pleców zaczęły rozpościerać się wielkie, anielskie skrzydła. Wykorzystując ten czas Emisariusz wstał. Jego rogaty hełm zasłaniał twarz, tylko płonące purpurą oczy wyzierały spod niego czystym złem. Czarna zbroja pokryta zakrzepłą krwią, kolce na napierśniku i karwaszach, czarna, postrzępiona peleryna. Cień dosłownie spływał z Emisariusza. Dwaj wysłańcy bogów stanęli naprzeciwko siebie…

    ***

    Wioska Velen, okolice Telding, kilka dni później


    - Głupcze! Twój bóg nie pozwoli mi Ciebie zabić. Jednak nic nie jest niemożliwe. Dzięki sługom mojego pana przeklnę cię, dzięki czemu stracisz panowanie nad swoją mocą!

    Świst strzał. Cztery czarne strzał wyleciały z lasu i przebiły jego dłonie, głowę oraz serce. Argon wrzasnął z bólu. Żył! Ale jak? Z lasu wyszli czterej łucznicy odpowiedzialni za te strzały. Mroczne elfy.

    Argon mógłby coś zrobić, gdyby nie ten ból. Ból, agonia normalnie prowadząca do śmierci. "Boże, daj mi umrzeć. Myślał tylko o bólu, o tym, jak od niego uciec. Zwątpienie, strach, żal, beznadziejność i skutek tego wszystkiego - ból. Wszystko to odcięło go od Angrogha. Nie mógł na niego liczyć. Nie miał silnej woli. Kolejny ból, kolejny wrzask. Jakby ktoś rozrywał go od środka, przypalał i mroził jednocześnie.
    - NIEEE! ZROBIĘ... ZROBIĘ WSZYSTKO. CZEMU MI NIE POMAGASZ ANGROGHU! NAPRAWDĘ JESTEŚ TAKI SŁABY? CZY BELIAR NAPRAWDĘ JEST TYM JEDYNYM?
    Substancja przelała się do dłoni i tam zaczęła wpływać pod skórę do naczyń. W końcu płynny cień dotarł do głowy i wlewał się do niej przez uszy, oczy, nos, usta i ranę po strzale.
    - POMÓŻ! RATUJ! ZROBIĘ CO ZECHCESZ, TYLKO RATUJ! - Argon krzyczał niemym krzykiem do Emisariusza.
    - JA WIEM, MÓJ PRZYSZŁY SŁUGO, JA TO WIEM.

    Argon stracił przytomność. Gdy zapadał w ciemność ból znikł i Argon był niesamowicie wdzięczny Beliarowi i jego słudze za to, że zabrał ból. Jego uwielbienie do boga zła było bezgraniczne. Jednak gdy się przebudzi, niczego nie będzie pamiętał…

    ***

    Akila, podziemne lochy, cztery dni później

    Krzyk wypełnił korytarz gdy strażnik pchnięty mieczem stoczył się po schodach zostawiając za sobą strugę krwi. Za nim wpadł Argon. Był ranny. Z jego lewego ramienia ciekła krew, całe jego ciało było poparzone ogniem, przeżarte kwasem, poranione strzałami. Przedzierając się tutaj natknął się na magów, żołnierzy, strażników, kapłanów. Teraz wszyscy byli tuż za nim. Tuż za ogromnymi, stalowymi drzwiami, które zatrzasnął za sobą by zyskać czas. Dawni przyjaciele i towarzysze, najemnicy i mściciele – wszyscy pragnęli wyłącznie jego śmierci. Pytanie, które zadawał sobie w myślach: „Jak do tego wszystkiego doszło?” – było tłumione coraz bardziej z każdym przebiegniętym metrem.

    Argon biegł ile sił w nogach. Mijał kolejne zamknięte cele i drzwi. Do jego kroków doszedł odgłos prób wyważenia drzwi. Jego zbroja była zniszczona. Był pozbawiony części swoich rzeczy, biegnąc tutaj wyrzucił je, by nie przeszkadzały mu w przebiciu się do Niny.
    Do jego umysłu wlatywały wspomnienia z ostatniej wyprawy, niczym sekundowe migawki z filmu. Walka z cieniostworem, kontakt z tymi niecodziennymi nieumarłymi – Świadomymi, walka z Emisariuszem, Velen… Od początku wiedział, że to zadanie będzie próbą dla jego wiary. Jednak zawiódł. Zawiódł towarzyszy, zawiódł swego boga, zawiódł siebie. Wbijając swój miecz w trzewia tego bydlaka ze świątyni dobrze wiedział, że podjął ostateczną decyzję. Wizje o uwięzionej Ninie to wszystko, w co teraz wierzy. Jeszcze nie wszystko stracone, musi tylko…

    Rozważania przerwał znajomy mu widok. Jest! Tak, to ten korytarz. Te drzwi, to ta sala tortur z wizji. Argon wszedł. W komnacie było niesamowicie duszno i gorąco. Zauważył łoże, narzędzia, skrzynie, wszystko jak w śnie, ale nigdzie nie było Niny.

    - NIEEEEEEEEEEEE!!! - Argon upadł na kolana i zaczął szlochać. Przenieśli ją? Zabrali ją? Nie uratował jej, gdzie ona jest?

    - Spóźniliśmy się. - powiedziała spokojnym głosem istota z cienia obserwując, jak splugawienie ogarnia całą komnatę tortur i pozostałe części kompleksu podziemnego.
    - Teraz już nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Chodź za mną.
    Sługa Beliara wziął Argona pod ramię i poprowadził go do zielonego portalu, który pojawił się na pokrytej Splugawieniem ścianie. Argonowi było już wszystko jedno. Gdy żołnierze wpadli do sali ogarniętej splugawieniem zdążyli tylko ujrzeć pojedynczy, zielony błysk gasnącego portalu. Argon uciekł…

    ***

    Ruiny Velen, godzina później

    Ogromne gruzowisko. Ruiny góry. Tak wygląda wioska Velen po starciu z mocą Beliara. Ogromne pustkowia spowodowane roztrzaskaniem ogromnej góry. Spore obszary pustyni kamieni i gruzów. Wszechobecny kurz, brud i splugawienie. Teraz po tej okolicy pałętały się tylko potwory i nieumarli zabijając i zjadając się nawzajem. Niebo zasnute było ciemnymi chmurami. W powietrzu unosił się zapach Splugawienia a na horyzoncie zielonym blaskiem lśniło Telding.

    Argon wstał i rozejrzał się. Nie miał już na sobie zbroi kapłana, nie był już sługą Angrogha. Stracił wszystko to, na co pracował przez te wszystkie lata. Ideały, kapłaństwo, posadę strażnika, szacunek ludzi. Stał się wyklęty. Ale nie czuł żalu. Zabawne. Był raczej tym rozbawiony, niż zawiedziony, smutny. Było mu obojętne, co myślą o nim w mieście, to nie miało znaczenia. A gdzie u diabła jest ta zjawa?

    - Witaj ponownie Argonie, nowy Zaprzysiężony. - sługa Beliara jakby na zawołanie pojawił się przed mężczyzną. Argon przechodząc przez portal zdjął z siebie kajdany niepamięci. Wiedział teraz, że wtedy w Velen, kiedy zaatakował Emisariusz, został nałożony klątwą, której skutki teraz widać: Splugawienie w Akili, utrata więzi z Angroghiem, radość z odbierania życia...

    Wiedział, że dzięki tej klątwie Beliar manipulował nim. To Beliar zsyłał mu wizję torturowanej Niny i pastwiącego się nad nią egzorcystę. To był fałsz. Wszystko to było po to, by Argon zabił egzorcystę, a Beliar mógł zaszczepić zło w samej Akili. Sam egzorcysta nie był taki arogancki i dumny, to Beliar manipulował zmysłami Argona, by tak myślał. Zabicie egzorcysty było momentem przełomowym obu wiar. Cała ta historia z Niną była fałszem, jednak wynikała z niej jedna pozytywna rzecz. Nina nadal żyła i ukrywała się gdzieś. Musi ją tylko znaleźć i zrobi to, choćby miał wyciąć w pień całą Akilę. Teraz Argon służył Beliarowi. Nie czuł winy, skruchy, czy żalu. Czuł raczej radość, podniecenie, jakby doświadczał czegoś nowego.

    Wszystkie ideały i wartości, za które jeszcze niedawno oddałby życie prysły w jednej chwili jak mydlana bańka. Zdziwił się w duchu jakie to proste. Uciszanie własnego sumienia. Dopiero teraz uświadomił sobie jakim był głupcem, jak bardzo się mylił. Dość służalczego uniżenia przed jakimś staruchem. Angrogh nie był wart jego poświęcenia, nigdy nie doceniał go, nie pomógł mu szukać Niny. Wymagał tylko bezgranicznego oddania. Argon poczuł złość, dziwne podniecenie i przypływ adrenaliny.
    - Jesteś gotów do służby Beliarowi?
    - Tak… jestem. - odpowiedział Argon.

    ***

    Telding, Krypta Verthelma, Świt Akilijski


    Zaczęło się od stłumionego stukotu w głębi korytarza. W pierwszej chwili Argon uznał, że to tylko kolejny szczur wpadł w jedną z pułapek w tym przeklętym grobowcu. Chociaż znając szczęście Argona… Nagle cała posadzka pod jego nogami zaczęła drżeć, a ściany falować. Tumany kurzu wzbiły się w powietrze i wciskały w każdy otwór ciała, a kawałki nieokreślonego gruzu zaczęły spadać wokół niego.
    - Cholera, wiedziałem! – warknął Argon łapiąc miecz i gogle, które mu wypadły. Chwilę potem podniósł się z bólem i ruszył biegiem w stronę przeciwległego końca komnaty. Olbrzymi huk i zgrzyt kamieni wypełnił salę. Zaczęły walić się kolumny podtrzymujące sufit. Kaszląc i krztusząc się pędził naprzód, obserwując co ma nad sobą. Wolał się potknąć niż dostać odłamkiem w głowę.
    Tuż za jego plecami waliły się resztki komnaty, w której był jeszcze kilka sekund temu. Nie patrząc za siebie i nie czekając ruszył długim korytarzem w stronę rozwidlenia. Ziemia dosłownie osuwała się spod jego nóg, ściany tańczyły utrudniając orientację w plątaninie korytarzy. Wraz z każdym oddechem było coraz gorzej. Argon czuł na skórze pozlepiany potem pył, na języku czuł gorzki smak kurzu, w płucach kuło, jakby ktoś go przebijał szpilkami od środka, oczy łzawiły gęstą od tego wszystkiego breją, która tylko zlepiała powieki. Co chwila mijał kolejne zakręty. Pędząc na oślep potykał się o każdy marmurowy próg schodów, które dłużyły się w nieskończoność. Wreszcie jest! Smugi światła dochodzące z drugiej strony korytarza utwierdziły go w przekonaniu, że ponownie oszukał śmierć.

    Na zewnątrz zapadł już zmrok. W końcu miał chwilę wytchnienia. Krypta najwyraźniej istniała tak długo, jak znajdował się w niej jakiś zapieczętowany duch. Kiedy Argon uwolnił duszę lisza Arborisa, wszystko zaczęło się sypać. Swoją drogą jego zjawa mogła go o tym uprzedzić. Ostatnio dziwnie milczy.
    - Ugh, chyba wyczerpałem na dzisiaj limit katastrof… - wysapał otrzepując się z tumanów kurzu, które obieliły jego czarne ubranie. Stary płaszcz wydawał się teraz jeszcze bardziej postrzępiony, co zupełnie mu nie przeszkadzało. Nagle usłyszał głośny huk. Nienaturalny. Na chwilę się uspokoiło.
    - Co do… - zdążył tylko wykonać na twarzy grymas zniechęcenia. Oślepiający blady błysk. Trzęsienie ziemi. W ułamku sekundy fala uderzeniowa ścięła go z nóg i posłała kilka metrów do tyłu, wprost na kamienną kolumnę. Stracił przytomność.
    ***

    Maszerował teraz trawiastą ścieżką. Wokół niego rozciągały się zielone pola zbóż. Droga stawała się coraz bardziej błotnista aż w końcu ziemia pod jego stopami zamieniła się w potoczek. Otaczały go wysokie, coraz wyższe brzegi ale gdy w końcu wdrapał się na jeden z nich okazuje się, że za nim jest kolejna rzeka. Rozlewa się zbyt daleko i szeroko żeby mógł ogarnąć ją wzrokiem. Patrząc za siebie dostrzegł, że woda się już za nim zamknęła, nie może zawrócić. Musi jakoś iść dalej, jest mu zimno. Coraz zimniej.
    Szepty znajomej zjawy…
    ***

    Po chwili sen mija. Argon otworzył oczy. Wróciło krążenie do odrętwiałych kończyn, wraz z nim niestety i ból mięśni. Z trudem wstał i oparł się o nieszczęsną kolumnę, w którą gruchnął plecami i rozejrzał się dokoła. Krajobraz wokół niego delikatnie się zmienił, nadal wszędzie walał się gruz, jednak teraz wszystko pokrył szary popiół a w powietrzu unosiła się dziwna w zapachu mgiełka. Teraz dopiero poczuł, że on sam był brudny, miał kilka zadrapań i czuł się jak gdyby ktoś mu solidnie dał wycisk. Poza tym o dziwo był mokry od deszczu. Widać był nieprzytomny dłużej niż mu się zdawało. Z żołądka zaczęły dobiegać mruczenia przypominające o ostatnim posiłku.

    "To tylko głód. Spokojnie chłopie, już nie raz byłeś głodny. Wytrzymasz... Na pewno wytrzymasz. Spójrz na siebie. Przeżyłeś ucieczkę z walących się ruin, przeżyłeś wybuch, przeżyjesz i ten mały dyskomfort." – złapał się za głowę, w której kłębiły się przeróżne myśli, głównie takie które miały go zmotywować do dalszej egzystencji. Zawsze należał przecież do niestrudzonych osobników. „Zaraz…wybuch?” Argon jeszcze raz wytężył wzrok w poszukiwaniu punktu na horyzoncie, z którego uderzyła fala. Z oddali widać było tylko kłęby czarnego dymu i tumany ognia. Jakby cały znany mu świat nagle… wyparował. Miał szczęście, że był tak daleko od epicentrum.
    - Musisz iść naprzód. Na północ, w stronę Bolgorii.– odparła zjawa jakby z wnętrza jego głowy. Dobrze to wiedział, nie może tu zostać. Wydarzyło się coś niewyobrażalnie potężnego i czuł, że jego mroczne moce przy tym osłabły. Musi poszukać pomocy. Nie, żeby o nią prosił u innych ludzi. Ma swoją godność.
    ***

    Z mozołem człapał przed siebie przez resztę nocy. Krajobraz prawie wcale się nie zmieniał. Wciąż ta sama, odludniona kraina. Na nowo niezbadana, jak dawniej. Z każdym przebytym krokiem wyrastały przed nim w oddali mgliste góry. Wszechobecną, wypaloną, jałową ziemię, gdzie nawet resztki konarów drzew należały do rzadkości zastąpiły z czasem bagna i mokradła. Gęste, czarne chmury, które skutecznie blokowały promienie słońca przesuwały się za niego. Zaskakująco te krajobrazy nie wzbudzały w nim strachu, wręcz przeciwnie. Czuł się tym wszystkim jakby otulony. Dopasowany. Bezpieczny. Nie! Musi się skupić, przetrwać. Wytężając wzrok wypatrywał na horyzoncie jakichś rozpoznawalnych kształtów.

    Statystyki:

    Umiejętności:
    Walka mieczem jednoręcznym - Zaawansowany
    Walka z tarczą - Uczeń
    Czarna magia/Nekromancja
    Cechy:
    Determinacja
    Przyśpieszona regeneracja
    Chłonny umysł
    Atuty:
    Pozyskiwanie łusek, płytek i chitynowych pancerzy
    Zaprzysiężony – zjawa mieszkająca w jego ciele i ponury wygląd sprawia, że aura, którą roztacza wokół siebie pomaga mu w zastraszeniu słabszych psychicznie osobników
    Czary:
    Animacja umarłego
    Czas rzucania: 5 sekund
    Działanie: Najprostszy czar z dziedziny nekromancji. Kapłan animuje martwe ciało nasączając ją negatywną energią. W przeciwieństwie do ożywienia animowany umarły jest raczej zbitką mięsa, mięsem armatnim rzucanym na pożarcie. Ożywiony umarły zamienia się w szkielet lub zombie zdolnym usłuchać bardziej skomplikowanych rozkazów niż idź, stój, atak. Animowany umarły to najczęściej jakiś godny pożałowania ożywieniec wlokący się jak na potępienie gdzie go nogi poniosą. Łatwo się przewraca i równie łatwo ginie. Prędzej złamie nogę niż dojdzie do celu, ale jednak jest to mobilne mięso armatnie zbierające ciosu wrogów. Potrafi wykonać i zrozumieć 3 rozkazy: idź, stój, atakuj.
    Czar ten za to świetnie nadaje się do ożywiania pojedynczych kończyn i otworzyć coś takiego jak biegające samopas dłonie, czy samodzielnie gryzące głowy itp. itd.
    Zasięg: dotykowy
    Czas trwania: aż ożywieniec się rozpadnie

    Ożywienie
    Czas rzucania: natychmiastowy (ale ożywiony potrzebuje około 15 sekund do pełnego funkcjonowania)
    Działanie: Kapłan nasącza ciało negatywną energią powodując ponowne jego ożywienie. Powstaje w pełni funkcjonalny zombie o zwiększonej sile i spowolnionych ruchach niż oryginał za życia. Niestety nie zostają zachowane umiejętności, które cel miał za życia. Zombie nie jest inteligentny, ale potrafi wykonywać więcej skomplikowanych poleceń jak pilnuj, atakuj każdego który wejdzie do tej komnaty, podnieść to, przynieś itp. itd.
    Czas trwania: permanentny
    Zasięg: dotykowy (kapłan musi dotknąć cel)
    Uwagi: Używanie go jako osobistej ochrony nie jest mądry, gdyż zombie nie potrafi rozpoznać wrogów i przyjaciół i będzie atakować każdego. Poza tym zombie nie myśli, więc chcąc chroniąc swojego Pana może przypadkiem sam go zabić, stratować itp.

    Profanacja
    Czas rzucania: od natychmiastowego do kilkudziesięciu minut
    Działanie: Kapłan otacza cel aurą zła i nasącza go negatywną energią powodując jego profanacje. Wszelkie święte istoty i przedmioty tracą domenę świętości, a wraz z tym wszelkie właściwości. Im przedmiot jest silniejszy i bardziej święty, tym dłużej trwa profanacja. Profanowanie magicznych przedmiotów i broni powoduje utratę przez nich specjalnych właściwości nadanych im przez Boga. Profanacja świątyń i ołtarzy pozwala udzielić Boga od wyznawców. Profanacja świętych istot jest nieopłacalna, gdyż z reguły są one nasycone taką ilością pozytywnej energii, że zanim kapłan je sprofanuje, to one go dawno zabiją. No i jeszcze fakt bezpośredniego zasięgu...
    Czas trwania: permanentny
    Zasięg: dotykowy (kapłan musi dotknąć cel)
    Uwagi: Kapłan profanując przedmioty wymazuje z nich świętość, ale nie nadaje im jakiś specjalnych cech. Podobnym czarem dysponują kapłani innych wiar. Błyskawicznie profanuje się lekkie błogosławieństwa, kilka minut trwa profanacja przedmiotów i broni, kilkanaście minut trwa profanacja potężnych broni, przedmiotów i artefaktów, a kilkadziesiąt minut trwa profanacja świątyń i ołtarzy. Czar profanacja jest potrzebny, gdyż źli kapłani nie mogą inaczej zniszczyć, ani nawet zbliżyć się do świątyń czy ołtarzy. Kapłan może sprofanować KAŻDĄ świętą rzecz BEZ WZGLĘDU NA BOGA.

    Naznaczenie
    Czas rzucania: natychmiastowy
    Działanie: Kapłan naznacza duszę wyrwaną gwałtem z ciała negatywną energią. Taki znak utrzymuje się na duszy do chwili jej "odejścia" bądź unicestwienia i pozwala na odnalezienie i wykorzystanie naznaczonej duszy w dowolnym momencie, póki jest naznaczona.
    Zasięg: dotykowy
    Czas trwania: ciągły, nieprzerwany
    Uwagi: Kapłan musi dotknąć ciała duszy, którą chce naznaczyć. Kapłan naznacza tylko dusze ludzkie.

    Rozjuszenie
    Czas rzucania: 2 sekundy
    Działanie: Kapłan natychmiastowo nasyca potwora negatywną energią, która powoduje u celu niesamowitą wściekłość, która musi znaleźć ujście.
    Czas trwania: aż zwierze same się uspokoi
    Zasięg: wzrokowy (kapłan musi widzieć ofiarę)

    Rozkaz dla bestii
    Czas rzucania: natychmiastowy
    Działanie: Kapłan nakazuje niehumanoidalnym bestiom i zwierzętom wykonać jedno proste polecenie. Z reguły jest to pilnuj, atakuj tamto miejsce, idź za mną itp. Niestety minusem tego rozkazu jest to, że najbardziej efektywny jest przez pierwsze 5 minut. Potem zwierze się zniechęca i przestaje reagować na rozkaz.
    Czas trwania: od 5 minut do momentu, aż bestia się znudzi
    Uwagi: kapłan nie może obierać za cel ludzi i inne humanoidalne rasy, bestie.

    Powolny rozkład
    Czas rzucania: zależy od celu, ale ogólnie 10 minut
    Działanie: Kapłan przyspiesza rozkład namierzonego, nieżywego celu organicznego. Cel powoli się rozkłada zamieniając się w pył. Czar jest dosyć precyzyjny i regulowany myślowo, więc kapłan może rozkładać dowolne cele o dowolnej wielkości nie naruszając innych części organicznych.
    Czas trwania: permanentny
    Uwagi: Można namierzyć tylko cele nieożywione i organiczne. Czar nie działa na kamienie, minerały, żywe istoty, zwykłą glebę itp.

    Ekwipunek:
    - tępy długi miecz
    - gogle Prawdziwego Widzenia [wykrywanie niewidzialnych, niematerialnych istot, rozpoznawanie iluzji i zdolność widzenia przez nie, daje zdolność widzenia w całkowitych ciemnościach lub w oślepiającym świetle, nie wykrywa rzeczy naturalnie ukrytych jak przywalonych kamieniami przejść czy zasypanych liśćmi wilczych dołów, wykrywa magie, zasię 50 metrów; nie pozwala nosić hełmów, chyba że specjalnie dopasowanych]
    - Przeklęty Pierścień Pajęczych Enzymów (założony) - założony nie pozwala się ściągnąć z palca (potrzeba zdjęcia klątwy lub interwencji egzorcysty); nosicielowi nadaje całkowitą odporność na trucizny pochodzenia pajęczego; energie dla swoich właściwości czerpie z ciała posiadacza
    - mithrilowe stiletto
    - Ubranie: czarny wełniany płaszcz; skórzany kubrak; skórzane buty; lniane gacie, lniana koszula.
    - sakiewka a w niej:
    - złota obrączka
    - srebrny pierścień z różowofioletowym oczkiem.
    - 157 sztuk złota
    - 15 sztuk srebra
    - 5 sztuk miedzi

    Argon - 2012-12-30, 20:29

    Trochu się tego nazbierało ale trudno, dopisałem gównie tylko koniec. Nie ruszałem ekwipunku bo nie wiem co zgubiłem gdy spieprzałem z grobowca. Atut zależny od dobrej woli :D
    Faust272 - 2012-12-31, 17:11

    Czytanie Twojej historii było jak oglądanie filmu wewnątrz głowy. O pomyśleć, że sporo z tego działo się podczas samej gry.

    Długa, ale czytało się dobrze i ciekawie
    Treściwa, pełna materiału fabularnego
    Skomplikowana historia determinująca skomplikowaną osobowość i bogactwo doświadczeń.

    Przyjęte.

    EXP Rozdam automatycznie, część zostawię, po napisaniu KP sprawdź sobie ją i napisz, czy akceptujesz.

    Lowcakur - 2013-01-12, 16:43

    Imię: Albrecht von Hackfleish
    Płeć: Mężczyzna
    Rasa: Człowiek
    Wiek: 26
    Nierozdane punkty doświadczenia: 100

    Historia postaci:


      Dzieciństwo

      Albrecht był pierworodnym synem Albrechta, który był pierworodnym synem Albrechta. W rodzinie von Hackfleish tradycja nakazuje, aby pierworodny syn nosił takie same miano jak jego ojciec(z córkami było inaczej, po prostu zamieniano końcówkę męskiego imienia i zamiast niej wstawiając -a, np. Hefnyr - Hefna, Olgierd - Olga itp, ale nie stanowi to integralnej części opowieści więc pozwolę sobie pominąć rodzinne tradycje, o ile nie będą mieć one wpływu na losy Albrechta). Od małego brzdąca okazywał on niesamowitą sympatię do instytucji armii jako takiej. Uwielbiał nasadzać wojskowe buciory tatusia na swoje malutkie, tłuste nóżki, obwiązywać się ciężkim pasem czy prowadzić musztrę swoim zabawkom. Jednak nawet najwaleczniejszy wojownik miewał chwilę słabości, takich jak zmęczenie wielogodzinną zabawą, chęć przekąszenia czegoś smacznego czy po prostu potrzebę poprzylepiania sie do kogoś. W tym przypadku jego nogi zawsze zanosiły go do pokoju jego matki, Juli(matka miała osobny pokój, właściwie to każdy miał swój osobny pokój, a Albrecht(ojciec) miał ich nawet trzy. W końcu mieszkali w rodowym zamku, dość sporej kamiennej rezydencji, która mimo wtedy panującej mody nic nie straciła ze swojego obronnego charakteru), a ona nie odmawiała Albrechtowi(synowi) żadnej przyjemności, zawsze miała dla niego w zanadrzu nową zabawkę czy smakołyk. Z ojcem Albrecht(syn, nie dziadek. Dziadek Albrecht dwa lata przed urodzeniem Albrechta syna założył się ze swoim szwagrem, Hubertusem, iż skoczy z zamkowej wieży do jeziora, znajdującego się u podnóża zamkowych murów. Cała rodzina rzewnie go opłakała, a na stypę przyjechał nawet Lazarus, ambasador Cesarstwa.) nie miał dobrego kontaktu, gdyż wojny trafiały się w tych czasach dość często, a związany powinnością lenną Albrecht musiał stawiać się wraz z wojskiem na każde wezwanie Cesarza. I tak lata mijały, aż Albrecht co nieco podrósł i stał się


    Młodzieńcem


    Podczas gdy młody Albrecht świętował 13 urodziny, jego ojciec właśnie wracał z kolejnej wyprawy wojennej wymierzonej przeciw orkom. Niby nic szczególnego, w końcu z wypraw wracał regularnie co rok, lecz ten powrót okazał się pozbawiony rutyny. Dzień drogi od rodowego zamku Hackfleish, ojciec napotkał ciężko rannego i pozbawionego przytomności podróżnego. Jako dość dobry człowiek, zabrał podróżnego na wóz i szybkim tempem pojechał w stronę zamku. Tam, po przywitaniu się z synem i żoną, postanowił porozmawiać z nieoczekiwanym gościem, który już powoli wracał do zdrowia i mógł bezproblemowo rozmawiać. Wdzięczny człowiek przedstawił się jako Kwintus Herbergus, rektor Uniwersytetu Akilańskiego. Usłyszawszy, iż jego wybawca ma syna, postanowił w ramach długu przyjąć go pod swoją pieczę i wykształcić na zawodowego oficera. Nie mogąc stracić takiej okazji, ojciec przygotował syna do drogi i gdy tylko Kwintus wyzdrowiał, posłał z nim Albrechta do miasta Akili. Wyruszyli wraz z niewielką eskortą. Albrecht czuł się dość nieprzyjemnie bez matczynej opieki, lecz geny i słowa ojca po paru dniach wzięły w nim górę, przestał się zamartwiać i zaczął czerpać przyjemność płynącą z wędrówki poprzez wówczas jeszcze niezdewastowane ziemie Cesarstwa. Kwintus opowiadał mu wiele o mieście, o tym jak trzeba się zachowywać wobec rektorów, opisywał mu wszystkie co ciekawsze miejsca, bawił anegdotami. Ot, po krótkim czasie bardzo się polubili, Albrecht traktował Kwintusa prawie jak dziadka. Po trwającej miesiąc podróży orszak dotarł do Akili.
    Chlopak był zachwycony. Nigdy nie widział takiego wielkiego miasta, na dodatek tak wspaniałego, o którym tyle to legend krążyło po świecie. Jednak, zarówno teraz jak i przez następne 10 lat nie dane było mu nacieszenie się urokami i możliwościami miasta. Oczywiście, legalne nacieszenie...

    Albrecht rozpoczął naukę na Katedrze Wojskowej i już na początku studiów rektorzy odkryli ogromny talent Albrechta w tej dziedzinie. Miał chłonny umysł, giętki język oraz naturalną zdolność do wydawania rozkazów. Nie stał się pupilkiem belfrów, oj nie. Był pyskaty, dumny, ironiczny i notorycznie łamał wszystkie reguły. Jednak nie on pierwszy, nie ostatni tak się zachowywał. Nauczyciele mieli swoje sposoby zmiękczania tej niewidzialnej kości usztywniającej kark, a zwłaszcza Julius nauczyciel taktyki, słynący z porywczości i ciężkiej ręki. Oprócz wyżej wymienionej taktyki, Albrecht uczył się dyplomacji, podstaw balistyki, psychologii, retoryki, podstaw prawa, podstaw kartografii oraz miał wiele zajęć praktycznych, musztry, manewrów... w międzyczasie stał się

    Dorosłym


    Po dziesięciu latach nauki Albrecht zdał egzaminy z pozytywnym wynikiem, otrzymując oceny pozytywne z każdego przedmiotu. Jako iż wojna z orkowym i demonicznym pomiotem kwitła, szybko dostał przydział do cesarskiej armii, jako dowódca liczącego 80 osób plutonu ciężkiej piechoty. Poza samym zaszczytem wynikającym z dowodzenia oddziałem, zostało mu wręczone porządne uzbrojenie. Po paru dniach polegających na zapoznawaniu się Albrechta z podkomendnymi, LIV pluton pancerny "Dardaniel" został wysłany wraz z III Armią na linię frontu przebiegającej w odległości paru kilometrów od ziem Orków. Nieustające potyczki, zwiady czy walne bitwy zahartowały młodzieńca jeszcze bardziej jak rygorystyczny trening na Uniwersytecie. Zamiast niesamowitej siły, jego mięśnie uzyskały świetną wytrzymałość. Nauczył się także całkiem nieźle korzystać ze swojego dwuręcznego schmeidera, broni jego własnego wynalazku. W międzyczasie awansował na stopień kapitana(jego stateczność i lotny umysł wpadły w oko jednemu generałowi) i objął dowodzenie nad całym XV batalionem "Faduk". Jednak jego karierę powstrzymała niespodziewana wojna bogów. Orkowie i ich niecni sprzymierzeńcy rozpoczęli nieustający marsz zwycięstwa, kierujący się w stronę ziem Cesarstwa. Linia frontu nad ziemiami Orków upadla, a III Armia popadła w rozproszenie. Początkowo zorganizowany odwrót powoli przeradzał się w dramatyczną ucieczkę. Albrecht wraz ze swym batalonem w tym czasie stacjonował na południu frontu, więc dość szybko udało mu się rozpocząć odwrót. Jednakże, niespodziewanie na drodze do Akili wyrósł mur nieumarłych. Batalion mogła uratować tylko szybka decyzja, gdyż żywych trupów było co najmniej dziesięć razy więcej jak wojowników cesarstwa. Albrecht szybko wydał rozkaz do szturmu na najsłabiej wyglądające miejsce w żywo-martwym murze wrogiej armii. Do tej pory zastanawia się, jakim cudem ta akcja mu się udała. Może nekromanci i orkowie nie spodziewali się tak zaciętej walki ze strony żołnierzy? A może sam Angrogh się do nich uśmiechnął? Tego już najprawdopodobniej na tym świecie się nie dowie. Grunt, iż prawie połowię batalionu udało się przebić dalej. Od tej pory jednak nie było już tak łatwo. Patrole wroga, obozowiska wroga, brak zaopatrzenia, spalone wsie i miejscowości, kompletny chaos. Dodatkowo niedobitków batalionu "Faduk" ścigali nieumarli. Tak uciekając, co jakiś czas wpadając na oddziałki wroga, batalion wykruszał się. Ostatecznie, gdy zostali zagonieni na południowe rubieże Cesarstwa, oddział liczył już tylko 132 żołnierzy z początkowych 800. Nie widząc innego wyjścia, Albrecht musiał rozwiązać batalion i każdemu szukać na własną rękę drogi ratunku. Oddział ostatecznie rozpadł się, a Albrecht został jedynie z 7 żołnierzami, którzy nie mieli co ze sobą zrobić i nie chcieli zostawić oficera samemu sobie. Albrecht wraz ze swoją "gwardią" postanowił udać się na pustynie, gdzie, jak myślał, powinien znaleźć cesarski garnizon i tam zdać raport o klęsce. Jednak gdy byli już na górskich przełęczach, oślepiło ich niesamowite światło, huk piekielny. Gdy już jako tako widzieli na oczy, stwierdzili, iż woleliby nie odzyskać wzroku. Z Cesarstwa, niegdyś pięknego i zielonego, została splugawiona ziemia, gdzienigdzie pokryta magicznymi płomieniami. Albrecht zasmucił się, domyślił się iż to musiało stać się z całym Cesarstwem, w tym z jego rodziną. Uronił łzę, najprawdopodobniej ostatnią w swoim życiu, zacisnął pięści, obrócił się na pięcie i pokierował w stronę widniejącej w oddali mieściny, która zwała się Bolgorią...

    Wygląd:Albrecht był średniego wzrostu mężczyzną. Nie posiadał wielkich mięśni, ale rysowały się one bardzo dokładnie pod oliwkową skórą. Jego palce były arystokratycznie długie, a dłonie wąskie. Twarz była przyjemna, lecz nie szczególnie piękna. Długi, wąski nos, delikatne brwi, wyraźnie zarysowany podbródek i kości policzkowe, średniej wielkości uszy, oraz ciemne(ale nie czarne) krótko ścięte włosy. Jedyne co rzucało się w oczy(poza bijącym z twarzy szlachetnym pochodzeniem) to były duże oczy, o nietypowym jasnozielonym kolorze, tak jasnym iż przy niektórych rodzajach światła kolor ten wpadał w żółć.

    Umiejętności:

      Walka wręcz - dwuręczny topór(uczeń)

      Dyplomacja(uczeń)


    Cechy:

      Determinacja
      Chłonny umysł
      Wytrwały


    Atuty:


      Postać:
        - Schmeider(nazwa własna broni, nie jej imię) - dwuręczny topór o szerokim ostrzu(do zadawania cięć) z jednej strony, a z drugiej posiadający długi bolec służący do pchnięć i przebijania ciężkiego pancerza. Drzewce ma długość 120cm, jest całkowicie prosty.

        - Stalowy hełm garnczkowy o dość fantazyjnym kształcie, czepiec kolczy sięgający piersi, płaskie, żelazne naramienniki z wymalowanym rodowym herbem, kolczuga o gęstym splocie, nabijana stalowymi ćwiekami taszka(osłona przyrodzenia) stalowe, krótkie karwasze, spodnie kolcze, nagolennice wykonane z bardzo sztywnej, woskowanej skóry, obite kolczugą skórzane łapcie

        - Mizerykodia w wykonanej z hebanu jednolitej pochwie

        - 20 sztuk złota w sakiewce

        - Ubranie: (Okrywający kolczugę czerwony lniany tabard, z wyhaftowanym herbem rodu von Hackfleish na piersiach z wyszytymi dystynkcjami kapitańskimi, szeroki skórzany pas zapinany na cztery klamry, grube rękawic z cielęcej skóry, białe, grube lniane rajtuzy pod pancerzem, lekka pikowana kurta zakładana pod kolczugę.)


      Postać mniej wiecej jak na obrazku - tutaj
      Ekwipunek:

        - Wojskowa torba
        - Dokumenty(potwierdzające szlachectwo i legalność urodzenia, referencje z akademi wojskowej) umiejscowione w drewnianym pudełku, obitym od środka czarnym suknem
        - Zestaw do konserwacji ekwipunku(niedźwiedzie sadło w drewnianym puzderku, osełka do ostrzenia schmeidera, szmatka, szpulka grubych nici, igła do cerowania)
        - Zestaw piśmienniczy(parę nieco wygniecionych kartek papieru, mały kałamarz z lekko zaschniętym czarnym atramentem, trzy dobrze naostrzone pióra
        - Zestaw pierwszej pomocy(cztery sztuki bandaży, pęczek wysuszonego krwawniku, fiolka z jodyną Poprzez bandaż rozumiem czystą, długą szmatę służącą do unieruchamiania opatrunków - OK? (Vanilla)
        - Zestaw podróżny(garść suchej jak wiór hubki, krzesiwo, stalowa menażka)

      Faust272 - 2013-01-12, 18:28

      Bardzo dobry przykład zwięzłego, ale ciekawego i treściwego przedstawienia historii. I podobał mi się Albrecht syn Albrechta syna Albrechta oraz dziadek w jeziorze.

      No ale niestety, kolejna postać która wszystko straciła, sierota i pokrzywdzony. No cóż, szkoda nie dać bonusa, ale za dużo tego nie będzie.

      Przyjęte.

      Jesteś w Bolgorii

      Nayla - 2013-01-13, 18:09
      Temat postu: Nayla
      Imię: Nayla Levion
      Płeć: Kobieta
      Rasa: Człowiek
      Wiek: 23
      Nierozdane punkty doświadczenia: Brak
      Wygląd:
      Twarz : Avatar
      Sylwetka: Nayla nie jest kobietą wysoką, ma bowiem 161 cm wzrostu. Sylwetka jej jest bardzo kobieca, pełne bodra i średniej wielkości piersi kontrastują z wąską talią. Całe jej ciało jest wyćwiczone i gibkie, niespodziewanie silne, co podkreśla obcisły strój, który nosi. Niezaprzeczalną ozdobą są dla niej długie aż do bioder brązowe włosy, które odbijając światło zmieniają kolor na ciemnorudy.

      Historia postaci:
      - Zabić? – kącik kobiecych warg uniósł się w delikatnym, ale przerażającym uśmiechu. Ostre słowo wypłynęło z nich gładko niczym słowa pieszczoty. Dregorn poczuł dreszcz przebiegający po jego spasłym ciele przystrojonym w najdroższe materiały i klejnoty. Kropelka potu spływała powoli po czerwonym czole, została jednak po chwili wciągnięta przez jedwabną chusteczkę. Czuł się, jakby to chodziło właśnie o jego życie. Mimo tego że to on właśnie był zleceniodawcą, ogarnął go niepokój. Był jak zahipnotyzowany. Jej oczy ciągnęły jego wzrok z nieznaną mu siłą, był jednak zbyt przerażony ich tajemniczym blaskiem, by w nie bez strachu spojrzeć.
      - Zabij. – starał się, by jego głos brzmiał tak samo pewnie jak jej, na jego nieszczęście wdarł się w go cień strachu. Jego oczy powędrowały w kierunku sakiewki leżącej na dzielącym ich biurku. Zwykły brązowy materiał skrywał rzecz bardzo cenną.
      - Tutaj masz połowę, resztę dostaniesz, gdy… wiesz… zrobisz to. – po raz kolejny spróbował zmierzyć kobietę wzrokiem. Stała spokojnie oparta plecami o zimną ścianę, bez zbędnych ruchów, a z tej postawy biła niesamowita pewność siebie. Ręce splecione miała na piersi. Ciemne długie rozpuszczone włosy odbijały blask płomieni z kominka, przez co przyjęły czerwonawy kolor, podobnie, jak jej oczy. Stała tak przez kilka sekund nieruchomo, wpatrując się w ogień. Gdy nagle zrobiła krok w przód, Dregornowi serce podeszło do gardła. Mimowolnie wcisnął się w fotel, a w momencie, gdy kobieta wyciągnęła przed siebie dłoń, o mały włos, a wydarłby się w niebogłosy. Ona tylko, widząc jego reakcję, uśmiechnęła się. Chwyciła za sakiewkę, podrzuciła ją dwa razy, schowała w torbę przewiązaną przez biodra.
      - Tylko się nie zawahaj. – męski głos brzmiał już nieco pewniej.


      - Tylko się nie zawahaj.- do jej uszu dobiegł twardy, zdecydowany i szorstki głos. Pot spływał po jej czole, chłodząc gorączkę, jaką wywołał w niej kolejny już tego dnia trening. Korag często atakował ją bez słowa, w momencie, kiedy najmniej się tego spodziewa. Początkowo zawsze zostawały po tym siniaki, otarcia i bóle mięśni, z czasem nauczyła się reagować niemalże w tej samej chwili, w której zaczął się atak. Podziwiała jednak jego zręczność i była wdzięczna, że zgodził się, by ją uczyć.
      Korag był mężczyzną szorstkim i oschłym. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek uśmiechnął się szczerze i szeroko. Na jego zimnej i ostrej twarzy zawsze była powaga, zupełnie jakby była do niej przytwierdzona. Stalowe oczy świdrowały jej twarz, a ona nigdy nie potrafiła wytrzymać tego spojrzenia dłużej niż przez kilka sekund. Gdy opuszczała wzrok mogła niemalże natychmiast spodziewać się kolejnego ataku.
      Kochała tego mężczyznę. Był dla niej ojcem i nauczycielem. Wiedziała, że w głębi duszy tak naprawdę jest wrażliwy. Trzeba było uważnie się przyjrzeć.
      - Ten świat nie jest dla takich smarkaczów jak ty. – usłyszała, tym razem z nieco większą czułością.


      - Ten świat nie jest dla takich smarkaczów jak ty. – poczuła pieczenie na policzku, które już zdążyło się mocno zaczerwienić.
      - Czym mnie los pokarał, że musiała mi się trafić taka gówniara, jak Ty? Nikt cię nie zechce, nawet, gdybym dopłacał! – kolejne uderzenie zraniło jej skórę. Nikt na targu nie zareagował, niektórzy patrzyli tylko z udawanym współczuciem, po czym oddalali się, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Posiniaczone chude małe ciało trzęsło się mimo panującego upału. Wbiła wzrok w ziemię. Widziała cień swojego właściciela. Jego ręka ponownie unosiła się w górę. Zamknęła oczy, szykując się na kolejny cios. Zacisnęła zęby, a ta chwila oczekiwania dłużyła się. Aż nazbyt.
      - Ile?
      Uniosła wzrok. Siwy mężczyzna z zimnym ostrym spojrzeniem trzymał handlarza za uniesioną rękę. Mocno zaciśnięta dłoń zostawiała już na nadgarstku czerwony ślad.
      - Ile dasz?
      - Dwa konie.
      - Na kogo wypisywać własność?
      - Korag Trevor.
      Reszty nawet nie pamięta. Gorączka zaczęła przejmować całkowitą kontrolę nad jej ciałem. Po kilku chwilach poczuła, jak ktoś delikatnie unosi ją z ziemi i zaczyna nieść na rękach.
      - Nie jest warta nawet kawałka najtańszego materiału… - handlarz pełen szczęścia i dumy ze swojej chytrości krzyknął za odchodzącym mężczyzną.


      - Nie jest warta nawet kawałka najtańszego materiału. – drgała z przerażenia. – Wygląda na może 14 lat, warto ją do burdelu oddać, brzydka nie jest. A i dziewica pewnie, pięć razy więcej zgarniemy.
      Patrzyła na jeszcze ciepłe ciała swoich rodziców. Krew rozlewała się powoli po całym pokoju, wsiąkając w drewnianą podłogę. Łzy ciekły po jej policzkach gęstym strumieniem. Nie potrafiła się ruszyć.
      Zapach krwi mieszał się z zapachem ziół. Ziołami w tym domu pachniało wszystko, ściany, meble, materiały. Jej rodzice byli najlepszymi medykami w rozległej okolicy. Pomagali wszystkim, bez względu na stan i majątek. Byli jednak za dobrzy w swoim fachu. „Za dobrzy, jak na zwykłą naukę”, jak powiedział jeden z władających tymi ziemiami. Tak szybko, jak tylko słowo „magia” pojawiło się w jego głowie, tak szybko wydał rozkaz ich zabójstwa.
      - Pierdolone trupy, tyle z nimi problemów. – jeden z morderców splunął na ciało jej matki.


      - Pierdolone trupy, tyle z nimi problemów. – wycedził przez uśmiech Lras. Czuła, jak narasta w niej gniew. Nie znała dotąd tego uczucia. Rozrastał się w niej, przejmując władzę nad jej kończynami.
      - Ciekaw jestem, czy Korag spodziewał się, że umrze z rąk własnego ucznia… - powiedział cicho. – Zresztą, jakiego ucznia! Odkąd się pojawiłaś, byłaś jego oczkiem w głowie! – szept przerodził się w pełen nienawiści krzyk.
      - Nie miałbyś z nim szans w walce wręcz… - rzuciła gniewnie. – Trucizna?! Jak tchórz! – tylko tyle zdążyła powiedzieć, a już musiała uskoczyć przed atakiem. Lras był szybki i silny, ale nie bała się o własne życie. Jej wzrok uciekł na martwe ciało Koraga. Zacisnęła zęby, by powstrzymać naciekające łzy. Ta chwila słabości wystarczyła, by została przyparta do ściany. Mężczyzna przyłożył do jej gardła sztylet, drugą ręką przytrzymując jej ciało przy ścianie.
      - Tylko się nie zawahaj. Nie wahaj się. Zawsze to powtarzał, skurwiel jeden. – w jego oczach widziała szał, nie znała go takiego. Był czas, że była w stanie uznać go jako swojego brata. Jak bardzo się myliła…
      - I wiesz co? Ja się nie zawahałem…
      Zacisnęła pięści. Nie potrafiła dalej słuchać tych szyderstw. Kolano wbiła w krocze mężczyzny, po czym ten zwił się z bólu i upadł na ziemię. Nie czekała na nic, rzuciła się od razu na Lrasa, usiadła na nim okrakiem i zaczęła okładać pięściami po twarzy. Nie minęła chwila, jego twarz zalała się krwią. Sięgnęła ręką do buta. Twarda rękojeść przywitała jej dłoń z wdzięcznością i z miłością. Metaliczny dźwięk towarzyszący wyciąganiu sztyletu z pochwy ukrytej w obuwiu przeciął powietrze. Lras otworzył zlęknione oczy.
      - Błagam… nie…
      Sztylet momentalnie wbił się w jego czoło. Ciało przestało się napinać. A ona poczuła ulgę…



        Umiejętności:
          Walka wręcz (miecz krótki wspomagany sztyletem) - Adept - stopień


        Cechy:
          Chłonny umysł
          Determinacja
          Wyostrzony refleks


        Atuty:
          Brak


        Postać:

          - Miecz krótki, nosi go w pochwie przy pasie
          - Sztylet, schowany w bucie
          - 20 sztuk złota w sakiewce
          - Ubranie: czarne długie nie za obcisłe spodnie, czarna obcisła koszula bez zdobień, czarne wysokie buty, torba przewiązywana przez biodra, ciemny płaszcz z kapturem


        Ekwipunek:

          - lniany bandaż
          - krzesiwo i hubka
          - osełka do ostrzenia
          - drewniana fajka
          - tytoń


        Historia jest rozłączna ze światem Eredanu. Nie ma wspomnienia gdzie postać się urodziła, gdzie była, co robiła podczas Błysku i inwazji nieumarłych. Są to rzeczy stosunkowo ważne, zwłaszcza że chodzi o historię - czyli czas przeszły, zdecydowanie

        Faust272 - 2013-01-13, 19:51

        Historia bez szału. Znowu pokrzywdzone dziecko, sierota, doświadczone przez los. Wszyscy oprócz niej pomarli. Brak jakiejkolwiek pożywki fabularnej. Jedynie konstrukcja i powtarzalność ostatniego i pierwszego zdania kolejnych akapitów była interesująca.

        Determinacji nie dam, bo to wymaga wielkiego przeżycia, traumy, a tutaj w historii tego nie widzę. Rozumiesz, potrzebne jest coś, co pozwala Ci przeć naprzód. A tu tego nie ma. Wszystko Ci pomarło, więc nie masz dl;a kogo żyć, nic właściwie nie masz więc nie masz po co żyć. Od taki przybłęda. A więc usuwam Determinację.

        Dodam Ci walkę sztyletem na poziomie Adepta, by zgadzało Ci się z historią, ale to wszystko.

        W bólach, ale przyjęte.

        Brak pożywki fabularnej: brak misji początkowej, zaczynasz po prostu w Bolgorii jako brudna, smutna, głodna i spragniona kobieta.

        Debowy_Mocny - 2013-01-31, 22:48

        Imię: Enderus - Syn Herpderpusa
        Płeć: Mężczyzna
        Rasa: Człowiek
        Wiek: 30
        Nierozdane punkty doświadczenia: 0

        Wygląd
        Enderus jest dobrze zbudowany. Wysoki na 180 cm. Brunet włosy 4 centymetry. Lekkie wąsy. Nos orli, oczy koloru szmaragdowego. Twarz owalna. Zęby lekko żółtawe jednak nie wyglądają odrażająco.

        Historia postaci:


        Bardzo, bardzo ważny rozdział z życia Herpderpusa, który jest ojcem Enderusa
        Herpderpusowi obiecano wyjątkowo wielką nagrodę za zgładzenie nekromanty, którego imie to Necrimnius. Dzięki długim poszukiwaniom udało mu się odnaleźć kryjówkę nekromanty. Nekromanta trzymał w klatcę dwójkę najemników, Krasnludzkiego inżyniera o mieniu Czadorb, oraz zbrojny wojownik i mianie Adamithrilus, nekromanta już się szykował by wezwać swoje nieumarłe sługi które pomogą mu złożyć więźniów w ofierze. By mu się udało gdyby nie fakt że ciało nekromanty przebił potężnych rozmiarów miecz dwuręczny. TO był Herpderpus który postanowił wykorzystać nieuwagę nekromanty by go zgładzić. Dodatkowo uwolnił krasnoluda oraz zbrojnego z klatki. Od tamtej pory Herpderpus, Adamithrilus oraz Czadorb postanowili stworzyć drużynę najemników. Adamithrilus oraz Czadorb byli świadomi, że mają spory dług u Herpderpusa za ta że dalej mogą cieszyć się życiem najemnika. Przed rozstaniem się Herpderpus powiedział do towarzysza.
        "Słuchaj przyjacielu, ja wiem że chciałbyś sie odwdzięczyć za ocalenie życia. Mam prośbę, jeśli by mi się coś stało a miałbym jeszcze młodego syna, byłbym wdzięczny gdybyś to ty zrobił z niego wojownika i mężczyzne kiedy ja nie będę w stanie tego uczynić". Adamithrilus odpowiedział "To ty planujesz mieć syna?". Herpderpus odpowiedział "różne są koleje losu, jeśli miałbym syna, to nauczę go tajnego hasła które będzie musiał powiedzieć jeśli mnie przy nim nie będzie a ty go zapytasz czy jest moim synem". Adamithrilus odpowiedział "Trochę to dziwna prośba, ale jeśli tak będzie to zrobię wszystko razem z Czadorbem by wyrósł z niego prawdziwy wojownik".




          Poczęcie i narodziny.

          W Eredanie znano wielu silnych ludzi, sprawnych wojowników, potężnych czardzejów, dziwnych istot oraz innych ciekawych żyjątek. Jednym z nich był Herpderpus, był to najbardziej nieustraszony najemnik, legendy mówią że ten człowiek gołymi rękami zabił gronga. W pewnej karczmie spotkał kobietę, która też prowadziła życie najemnika była to urocza czarodziejka, a jej imie to Alfomega. Obydwaj się zadurzyli między sobą, przez większość czasu wspólnie zarabiali grosz jako najemnicy, jednak zawsze razem byli. W końcu Herpderpus wraz z Alfomegą zdobyli w ruinach starej świątyni dość bogactw by zakończyć życie najemnika. W końcu postanowili zamieszkać na stale, wtedy gdy powstał ich dom (Który bardziej przypomniał twierdze niż dom), stałe miejsce gdzie spędzą reszte życia, wtedy to pierwszy raz Herpderpus i Alfomega wskoczyli do łóżka (wiadomo po co), po 9 miesącach narodził się ich syn Enderus, miejsem zamieszkania była wioska niedaleko akilli.



          Dzieciństwo

          Enderus gdy tylko miał 2 lata i był w stanie już sprawnie się poruszać i mówić, jego ojciec Herpderpus zaczął wychowanie syna oraz szkolenie (Jak każdy ojciec kochający swojego syna). Najpierw dostał drewniany miecz, uczył się różnych technik machania mieczem. Czasami ojciec dał młodemu siekierę , postawił wielką kłodę i kazał mu uderzać siekierą w kłodę tak mocno i tak długo jak tylko był w sanie. Po 3 latach ciągłego twardego wychowaia, młody Enderus był w stanie w miarę władać orężem, i był w stanie bez problemów przeciąć kilkoma uderzeniami średnią kłodę. Gdy tylko Enderus miał 8 lat, swoją sprawnością bojową zadziwiał (Ojciec wiedział że syna wiecznie pilnować nie może więc w razie czeo to niech synek umie co nie co się obronić).



          Utrata rodziców, spotkanie starego znajomego ojca.

          Niestety gdy Enderus miał 10 lat. Necrimnius Nekromanta, którego kiedyś uśmiercił Herpderpus, powrócił jako dużo potężniejszy lisz (Stare porachunki). Spalił wszystkie wioski dookoła domu Enderusa a wszyscy mieszkańcy wiosek zostali zamienieni w nieumarłych, wszyscy nieumarli razem z liszem kierowali się w stronę domu Enderusa, rodzice jego powiedzieli by uciekał oni sami stanęli by walczyć z armią, potężna siła Herpderpusa oraz niszczycielskie czary Alfomegi były w stanie zniszczyć wszystkich nieumarłych, pozostał tylko lisz Necrimnius, niestety moc Necrimniusa była zbyt potężna, po długiej walce niestety Herpderpus oraz Alfomega zaginęli (Są albo martwi albo porwani, nikt nie wie). Enderus uciekając usłyszał tylko krzyk jego rodziców. Enderus nie miał czasu na opłakanie zaginięcia jego rodziców gdyż na drzodze jego ucieczki stanął pokaźnej wielkości czerwony smok, Enderus próbował uciekać jednak smok uderzył ogonem w ziemie tuż obok chłopca, Enderus nie dał rady utrzymać równowagi z powodu trzęsienia jakie wywołał smoczy ogon, i się przewrócił. Enderus jak na swój więk był wyjątkowo sprawny w boju, jednak nie był w stanie pokonać takiego smoka, smok już chciał dobić młodzika i zjeść gdy nagle jego zamiary przerwała wielka metalowa kula która uderzyła prosto w smoczy łeb. Enderus się spojrzał w stronę z której nadleciała owa kula zauważył pokaźnej wielkości czołg parowy, z czołgu wyskoczyły 3 postacie, pierwszym z nich był krasnolud mający dziwaczne gogle na oczach, w rękach trzymał pokaźnych rozmiarów broń palną, obładowany był różnymi materiałami wybuchowymi. Drugim był pokaźnych rozmiarów ettin, nosił kolczugę, obydwie głowy miały szyszak, uzbrojony był w 2 pokażnych rozmiarów topory. Trzeci był mag, trzymający w ręku dość egzotycznie wykonaną laskę, na górnym końcu laski przymocowana była kula o średnicy 4 centymetrów która jarzyła się jasnym niebieskim światłem. ów mag zaczął machać laską, wykonywać dziwne gesty ręką oraz wypowiadał niezrozumiała inkantacje, Smok próbował się poruszyć jednak nagle kończyny, skrzydłą oraz ogon gadziny zostały przytwierdzone do ziemi za pomocą pokażnych brył lodu. SMok mógł poruszać tylko głową. Po chwili w stronę smoka ruszył ettin który dwoma uderzeniami zrobił niemała ranę na szyi smoka. Krasnolud szybko dobiegł do smoka by w ranę smoka wepchnać jak najwiecej materiału wybuchowego i odpalił, wybuch rozwalił smokowi kark, gadzina zdechła.

          Nagle z czołgu wychodzi zakuty w stal mężczyzna (Zbroja była dość bogato zrobiona, wykonana za adamentu, zdobiona złotem oraz kamieniami szlachetnymi). I krzyczy
          " Dobra, kolejna jebana gadzina zdechła, pakować ją do naszej siedziby!!!!", nagle zauważa chłopca, podchodzi do niego i mówi "A ty tu kurwa czego gówniarzu? Wypierdalaj", gdy Enderus odwraca się w stronę zbrojnego, zbrojny wojownik nagle przestaje patrzeć sie złowrogo zaczyna się przyglądać młodzieńcowi i nagle mówi.
          "CHwila czekaj, twoja twarz mi coś przypomina... czy ty nie jesteś przypadkiem synem Herpderpusa?"
          Młody Enderus odpowiada formułkę którą nauczył jego ojciec (Ojciec powiedział Enderusowi że jeśli Ojciec i matka zaginą, i spotka zbrojnego w towarzystwie krasnoludzkiego inżyniera. I jeśli ten zbrojny się zapyta o ojca to Enderus powinien wypowiedzieć formułkę. Młodzieniec uczył się formułki przez tydzień i co każdy czwartek czytał formułke by zapamiętać ją co do joty)
          -"Tak jestem jego synem... niestety mój ojciec zaginął... (Tutaj Enderus przerwał wypowiedź zaczał się lekko jąkać jakby próbował sobie coś przypomnieć gdy po chwili kontynuuje) a ja sam próbuję się odnaleźć w tym swiecie"
          Zbrojny przez chwilę zamarł w bezruchu, okazało się że usłyszał tajne hasło udowadniające że ten młodzieniec jest synem jego najlepszego przyjaciela (Owszem zbrojny zauważył że Enderus się lekko jąkał, jakby próbował przypomnieć ten tekst, jednak hasło było prawidłowo powiedziane) .
          - "Twój ojciec, kiedyś mi pomógł, jemu zawdzięczam wiele. Swój chłop, jednak szkoda że zaginął, ten człowiek był wiele wart dla mnie. Ach tak, nazywam się Adamithrilus" Odpowiedział zbrojny

          Mag wykonał parę dziwny gestów i pojawił się wielki portal z którego wyskoczyła spora grupka trolli która zabrała truchło smoka przez portal.

          - "Jak chcesz możesz iść z nami, mam nadzieję że staruszek doceni mój gest"
          Enderus w sumie nie miał innego wyboru, samotnie tułając się by nie przeżył. Poszedł z nowym znajomym przez portal.



          Dorastanie w nowym miejscu.

          Po przejściu przez portal Enderu znalazł się w ogromnej komnacie, komnata była ogromna, miała kształt sześcianu, na ścianach były porozwieszane trofea w postaci smoczych głów. Na jednym kącie komnaty leżał wcześniej zabity smok, z którego teraz grupka ludzi wydobywała smoczą skóre, łuski, pazury, mięso oraz krew. Po drugiej strony komnaty stały 4 czołgi podobne do tego którego młody enderus widział podczas spotkania ze smokiem.

          Zbrojny zaprowadził Enderusa przez wyjście z komnaty. Widok zaparł mu dech w piersiach, niebo nie było normalne, kolor był połączeniem niebieskiego oraz zielonego, dodatkowo po niebie latały różne latające ustrojstwa. Znalazł się w dziwacznym mieście gdzie wszędzie można było zobaczyć zębatki, rury, maszyny parowe. Gdzieniegdzie przejeżdzały wozy bez koni, napędzane parą. WIększość budowli była wykonana z metalu. Wszędzie było słychać dzwięki obrabianego metalu, pary wydobywającej się z ustrojstwo, odgłosy mechanicznych ustrojstw. Gdzie nie gdzie można było zobaczyć różne pracownei magiczne lub alchemiczne.
          - "WITAMY W AZGARDADZIE, Czuj się jak u siebie w domu" do Enderusa powiedział Adamithrilus.
          - "Przyszedłem do Eredanu by spłacić Herpderpusowi dług jaki u niego miałem, ale ze względu na okoliczności to jedynie co mogę zrobić dla chłopa to pomóc jego synowi" Powiedział w myślach zbrojny.

          Adamithrilus zaprowadził Enderusa do spiżowej budowli, owa budowla była jednocześnie hutą, koszarami, pracownią inżynieryjną, kowalską i płatnerską, w środku byli czarodziej, ettin oraz krasnolud których Enderus widział jak oni zabijali smoka.
          - "No panowie. Jest sprawa, ten oto tutaj młodzieniec jest synem mojego przyjaciela, który niestety zginął, pobędzie z nami póki nie podrośnie".
          Od tego momentu Enderus spał w jednym z koszarowych łóżek, i wszysto zanosiło na to że reszte swojej młodości spędzi w tym miejscu.

          Pierwszego dnia w nowym miejscu, Enderusa budzi dzwięk wydobywający sie z pracowni inżynieryjnej. Młodzieniec postanowił sprawdzić co się dzieje.
          Krasnolud zaczął grzebać w jednym z czołgów, młody Enderus jeszcze był dzieckiem, przyglądał się pracy krasnoluda. Krasnolud po godzinie postanowił zrobić sobie przerwe, zauważył Enderusa i powiedział do niego.
          - "Widzę młody że moja praca ciebie zaciekawiła, twojego ojca też ciekawiły takie smaczki"
          Młodzieniec nie wiedział skąd oni znają jego ojca więc postanowił się zapytać krasnoluda.
          - "Nigdy mi mój ojciec o was nie mówił, czy mógłby mi pan opowiedzieć skąd znacie mojego ojca?".
          Krasnolud łyknął trochę miodu pitnego i opowiedział historię.
          -" ANo widzisz, kiedyś jak twój ojciec podróżowaliśmy po świecie. Nadepnęliśmy na odcisk pewnemu potężnemu nekromancie, Necrimniusowi, Adamithrilus, oraz ja zostaliśmy uwięzieni i pozbawieni naszego uzbrojenia, sądziliśmy że zostaniemy złożeni w ofierze gdyby nie to że nasze wołanie usłyszał twój ojciec, który z zaskoczenia wbił miecz w jego serce. Gdy nekromanta poległ, Herpderpus uwolnił nas. Od tego momentu póki Herpderpus nie spotkał Alfomegy często spotykaliśmy i rozmawialiśmy o różnych rzeczach a czasami współpracowaliśmy, jak od nas odszedł to odkryliśmy jak stworzyć portal do tego miejsca i tutaj powstało wspaniałe miasto. Adamithrilus nadal ma to odczucie że jest winien wiele twojemu ojcu, dlatego ciebie przygarnął w sumie ja też mu wiele zawdzięczam, widzę że zainteresowany maszynami, mogę ciebie wiele nauczyć konstruowania różnych machin, nie miałem nikogo kto by mi pomógł lub z kim mógłbym dzielić się moją pasją."

          Enderusa zainteresowały maszyny i uznał ze taka wiedza może mu się przydać w przyszłości.

          - "Byłbym zaszczycony pobierać nauki od pana" powiedział Enderus
          - "W roli ścisłości, ja się nazywam Czadorb" odpowiedział krasnolud.

          Po chwili wchodzi Adamithrilus
          - "Młody, czas na trening, trzeba zobaczyć ile jesteś wart, spokojnie znajdziesz czas dla siebie."
          Enderus poszedł ze zbrojnym do miejsca pełnego drewnianych mieczy manekinów i innych takich. Dał młodziakowi drewniany miecz i nakazał uderzyć tym mieczm najmocniej jak mógł w manekin przed nim. Chłopak zrobił mocny zamach, siła była wystarczająca by przełamać jednocześnie miecz oraz drewnianego manekina na pół.
          - "Widzę ze stary Herpderpus się nie pierdolił w wychowywaniu syna" zakomentował Adamithrilus. No cóż oto jak przebiegało życie Enderusa w Azgadadzie.

          10-13 lat - enderus poznawał kolejne techniki władania długim mieczem, w pracowni krasnoluda uczył się rozpoznawania jaki to metal jest, (krasnolud upewniał się że się tego nauczył), oraz uczył się wytwarzania prostych częśći typu rury, zębatki, śrubki. Gdy miał 13 lat był w stanie bezbłędnie wytworzyć zębatki rury i śrubki wielkości jakiej chciał.

          13-14 lat - Enderus był tylko niewiele mniejszy od Adamithrilusa no i wygrywał siłowanie się na rękę z pijanym starym półorkiem w karczmie, jego siła dobrze się zapowiadała. W pracowni krasnoluda pracował nad wytworzeniem własnoręcznie silnika parowego.

          14-17 lat - Enderus miał tyle w siły w ręce że był w stanie trzymać półtorak w jednej ręce. W pracowni krasnoluda, jak miał 15 lat, był w stanie samodzielnie wytworzyć średniozaawansowany silnik parowy, prostą broń palną, wychwycił też co nieco kowalstwa, własnymi rękami wytworzył swój własny miecz półtoraręczny,
          W wieku 17 lat uczył się budować pojazdy parowe, oraz ujarzmiać energie elektryczną.

          17-18 lat - Młodzienieć już sprawnie walczył półtoraręcznym mieczem oraz tarczą, jego treningi są nadal udoskonalane, miał tyle krzepy że nie było człowieka, niezwykle rzadko zdarzał się krasnolud, który mógł go pokonać w siłowaniu na rękę, za to u orków było 50%. W wieku 18 lat zaciągnął młodą elfkę do łóżka, Adamithrilus stwierdził że Herpderpus w świecie umarłych się cieszy ze nie ma syna-pedała. Był w stanie wykonać bezproblemowo wiele ustrojstw, od prostych zębatek aż po ogromne czołgi parowe, nadal sie uczył ujarzmiania energii elektrycznej.

          18-20 lat - Enderus z nadzwyczajną precyzją posługiwał się półtorakiem oraz tarczą. Gdy miał 19 lat. Wszystkie ładne elfki w promieniu 5 kilometrów od domu Enderusa zostały dogłębnie poznane. Enderus razem z Czadorbem skonstruowali pierwszy czołg strzelający wyładowaniem elektrycznym, podczas pierwszego testu ucierpiało 10 grongów, 50 szkieletów oraz 3 smoki.

          21 lat - Enderus po ciągłych treningach walki zbrojnej oraz nauki konstruowania maszyn stwierdził "A może by tak połączyć jedno z drugim", pomysł Enderusa spodobał się Czadorbowi. Rozpoczęli pracę nad stworzeniem inżynieryjnie zmodyfikowanego pancerza, miecza i tarczy.

          21-26 lat - Enderus dorównał Adamithrilusowi we władaniu orężem. Poznał całą wiedzę o inżynierii jaką mógł przekazać mu Czadorb. Dodatkowo Enderus z czadorbem wynalezli elektromagnes oraz ogniwo zasilane jakimkolwiek światłem (słonecznym, magicznym lub światłem bijącym z ognia).
          Po wielu prototypach w końcu się udało stworzyć.
          Technologicznie skonstruowany półtoraręczny miecz, miecz dostał nazwę "Krwawy Zdzichu", Miecz był w stanie na życzenie wysunąć zęby i ciąć nimi niczym piła łańcuchowa. Dodatkowo raz dziennie był w stanie porazić prądem ofiarę w którą wbito miecz.

          Technologicznie skonstruowana duża tarcza. nazwano tarcze "Twarda gienia", tarcza była w stanie za pomocą wytwarzanego prądu wytworzyć pole magnetyczne, które odpychało metalowe rzeczy od niej. Dodatkowo tarcza jest wzmocniona lekką domieszką adamentu.

          Technologicznie skonstruowana pełna zbroja płytowa, owa zbroja z tyłu posiadała rury z których co chwila się wydobywała para. Zbroja tak samo jak tarcza była w stanie wytworzyć odpychające pole magnetyczne. Zbroja ma nazwę "Pancerz Mechanicznej Pogardy".

          Pięciostrzałowy pistolet kulkowy. Trochę prochu strzelniczego, 5 metalowych kulek. Ten pistolecik różnił się od innej broni palnej że można oddać 5 strzałów zanim będzie trzeba przeładować, jednak wszystko ma cenę, przeładowanie tego pistoletu trwa bardzo długo, dlatego lepiej przeładować przed walką.

          Adamithrilus oraz Czadorb uznali że Enderus jest już gotowy by zasmakować najemniczego życia, enderus stał się członkiem grupy Adamithrilusa (I walczył ramie w ramię z takimi osobnikami jak mag Mendalf oraz ettin który się nazywa GromGron, tą dwójkę spotykał praktycznie codziennie od czasu gdy oni uratowali go przed smokiem).

          26-28 lat - Enderus ze swoim nowym uzbrojeniem był powodem do dumy ze strony Adamithrilusa oraz Czadorba, zastali 10 letniego syna najemnika, zrobili z niego wyjątkowo wartościowego wojownika. Enderus wraz ze swoimi mentorami (krasnalem i zbrojnym) wspólnie pokonali jednego z potężniejszych demonów. W wieku 27 lat enderus odnalazł w opuszczonej świątyni kilka kamieni, przepełnione niewyobrażalnie wielką energią magiczną .Razem z Czadorbem postanowili wykorzystać wielki potencjał owych kamieni, rozpoczęto pracę nad udoskonaleniem uzbrojenia Enderusa.

          29 lat - Udało się udoskonalić owe uzbrojenie, obecnie miecz tarcza i pancerz mogły wykorzystywać albo energię z kamieni albo z ogniw wytwarzających energie ze światła.

          Powstanie Mithrilowych skrzydeł
          Enderus w wieku 30 lat razem z jego ekipą wyruszyli do ruin świątyni niedaleko miasta "Karalkinus", mieszkańcy miasta narzekali że z ruin wyskakują demony beliara które poprostu zastraszają i zabijają mieszkańców Karalkinusa. W sumie okazało się że w lochach świątyni szalał jakiś podrzędny nekromanta beliara, i to on nasyłał demony. Walka nie była trudna. Jednak kiedy po walce wyszli ze świątyni, Enderus zauważył 2 walczące między sobą gryfy. Owszem bestie po chwili odleciały, każdy w swoją stronę. Jednak zostawiły po sobie sporo gryfich piór. Enderus zebrał dość sporo piór. Jego planem było stworzyć mechaniczne skrzydła, dzięki którym człowiek będzie w stanie latać niczym ptak. Niedaleko odkrył opuszczone gniazdo gryfów gdzie piór gryfich było od groma. Ilość piór która znajdowała się potem w pokoju Enderusa wywołała zdziwienie wśród jego towarzyszy, jednak każdy stwierdził, że z tych piór Enderus planował stworzyć coś niezwykłego. Enderus następnie z broni palnej ustrzelił lecącego jastrzębia. Truchło ptaka zabrał do pracowni. Przyjrzał się dokładnie skrzydłom ptaka, jak wyglądają, jaka jest zbudowane, przyjrzał się kościom i stawom na skrzydłach. Na podstawie obserwacji narysował plany prototypowych mechanicznych skrzydeł. Odpowiedniki kości i stawów zostały zbudowane z mithrilu który w alternatywnym świecie (czyli tam gdzie jest zbudowany azgardad) mithrill był powszechny jak żelazo. DO metalowej konstrukcji doczepił gryfie skrzydła spajając je kroplami płynnego mithrilu który stygnąc idealnie przytwierdział pióra do mechanicznej konstrukcji skrzydeł. Pracował cały dzień jednak się udało stworzyć prototyp skrzydeł. Podczas pierwszych testów okazało się, że Enderus nawet ie wzbił się w powietrze. Oznacza to że może i jest na dobrej drodze, ale narazie musi jeszcze przemyśleć co zrobił nie tak.


          Obrona Azgardadu, powrót do Eredanu
          Enderus po spędzeniu 20 lat stał się wybitnym inżynierem oraz dość sprawnym wojownikiem. Mieszkańcy Azgardadu nazywali go "Wojwnikiem Technologii". W komnacie portalowym, mimowolnie otworzył się portal, z portalu wyszły niezliczone hordy nieumarłych dowodzone przez lisza Necrimniusa, podczas walki śmierć poniosło wiele ofiar, jednak Azgardad nie był jakąś tam wioską, była to twierdza ukryta w jakimś miejscu oddalonym bardzo daleko od Eredanu (Być może znajduje się w innym planie), poza maszynami Czadorba do zabawy dołączył się oddział trolli wojowników (Wyszkolonych i uzbrojonych), nieumarli szybko polegli pozostał tylko lisz. Enderus rzucił się w pościg za liszem przez portal (Enderus wiedział że to ten lisz zabił mu rodziców). Niestety jak Enderus przeszedł przez portal to jakaś magiczna siła (prawdopodobnie efekt akilijskiego świtu) sprawił że portal do Eredanu się zamknął i nie można było na nowo otworzyć. Lisz niestety zbiegł, a Enderus nie mógł już powrócić do Azgardadu. Na szcęście miał przy sobie jedzenie, proch strzelniczy, mały zestaw narzędzi mechanika, plany jego uzbrojenia (większość miał w pamięci), kilka lasek dynamitu oraz całą wiedzę o mechanice i wynalazkach, był to okres po akilijskim świcie. Enderus pojawił się prawdopoodbnie w zasypanej jaskini będącej w pobliżu pobliżu jakiegoś ocalałego miasta, w Eredanie miał tylko jeden cel, dopaść lisza i pomścić prawdopodobną śmierć jego rodziców (Enderus żył w przekonaniu że lisz zabił jego rodziców). Jaskinia wielka nie była a kamienie blokujące wyjście zmieniły zdanie po tym jak Enderus użył dynamitu, wyszedł z jaskini i udał się do miejsca zwanego Bolgorią.


        Umiejętności:
          Walka mieczem półtoaręcznym - adept

          Walka bronią i tarczą - adept

          Strzelanie z pistoletu kulkowego - adept

          Inżynieria/Mechanika - specjalista(chciałem dać mistrzowski, bo by bardziej pasował ale sądze że MG uzna za przesadę)

          Rachunek różniczkowy - wystarczający do zdania egzaminu



        Cechy:
          Determinacja
          Chłonny umysł
          Silny


        Atuty:
          Obsługa mechanizmów, mechanicznie zmodyfikowanego uzbrojenia - Ta postać ogarnia guzikologię jego zmodyfikowanego uzbrojenia. Dodatkowo jeśli odnajdzie jakieś mechaniczne urządzenie to postać bez problemu może na zasadzie intuicji odkryć jej działania oraz jak urządzeniem sterować





        Postać:


          - Krwawy zdzichu - Miecz zmodyfikowany inżynieryjnie, w rękach człowieka który nei ogarnia obsługi tego orężu, będzie to zwykły półtorak o dość specyficznym wyglądzie. Jeśli ktoś ogarnia obsługę mechanizmów tego miecza to wtedy miecz ujawnia pełnie swoich możliwości. Miecz jest w stanie na miejsce ostrzy wysunąć metalowe zęby które poruszają się wzdłuż ostrza (Jak piła). Dodatkowo raz dziennie (Lub raz na 2 dni gdy akurat na miecz nie pada dość silne światło, raz na 3 dni w całkowitych ciemnościach) miecz może porazić prądem ofiarę która ma bezpośredni kontakt z mieczem. Wyładowanie nie jest duże by zabić jednak potrafi oszołomić przeciwnika. Mechanizm został porządnie wykonany, solidna niezawodna robota.


          - Twarda gienia - Zmodyfikowana inżynieryjnie duża metalowa tarcza. Wykonana z solidnej stali. Tarcza w sobie posiada swoisty elektromagnes, który wytwarza pole magnetyczne, owo pole nasącza pobliskie metalowe przedmioty ładunkami dodatnimi, sama tarcza od razu się nasącza ładunkami dodatnimi, dzięki czemu tarcza działa odpychająco na metalowe przedmioty co zwiększa nieco wartości obronne tarczy przeciwko metalowemu orężowi.

          Obraz przedstawia jeden z zarysów prototypów zbroi, ale zbroja którą nosi aktualnei Enderus jest wyglądem bardzo zbliżona. dodatkowo enderus posiada kryty hełm.
          - Zbroja mechanicznej pogardy - Mechanicznie zmodyfikowana płytowa zbroja. Tak samo jak tarcza, owa zbroja jest w stanie wytworzyć pole magnetyczne odpychające metalowe rzeczy, słabsze niż te co wytwarza tarcza. Prototypy zbroi miały naramienniki które przedstawiały pyski ryb głebinowych ze świecącymi światełkami. Obecna zbroja zamiast rybich pysków ma smocze głowy, oczy smoków świecą się dość jasnym swiatłem. W zbroi znajduje się niewielki pojemnik na wodę. Woda w środku może na życzenie posiadacza w zbroi zamienić się w parę, która będzie wylatywać ze smoczych pysków. Para ze smoczych pysków nie jest gorąca i nie ma wartości bitewnych, jednak całkiem nieźle wygląda jak smocze głowy na naramiennikach zieją parą. Większość zbroi jest wykonana z mithrilu (Którego w świecie alternatywnym jest jak żelaza) Gdzie nie gdzie zbroja jest wzmacniana adamentem.



          - Pistolet kulkowy - Ten niewielki pistolet potrafi wystrzelić metalowe kulki, jest to skuteczna broń zasięgowa. Pistolet może wystrzelić 5 kulek zanim będzie trzeba przeładowywać. Jednak ze względu na to że przeładowywanie jest dość długie i ryzykowne, to najlepiej uzupełnić magazynek przed i po walce.
          - 30 sztuk złota w sakiewce
          - Ubranie: (Lniane spodnie, lniana koszula, lniane gacie)


        Ekwipunek:

          - Zapas krasnoludzkich sucharów (chodzi o pieczywo, nie żarty) na 10 dni
          - Plany Krwawego Zdzicha, twardej gieni, zbroi mechanicznej pogardy oraz pistoleu kulkowego .
          - Polowy zestaw narzędzi inżynieryjnych (Klucze, śrubokręty, młot kowalski, formy do odlewania zębatek oraz śrubek, poprostu wszystko co potrzebne by zrobić mechaniczne ustrojstwa lub je naprawić)
          - 40 metalowych kulek (Amunicja do pistoletu)
          - Proch strzelniczy (3 kg)
          - 6 lasek dynamitu
          - Hubka i krzesiwo
        [/list][/list]

        Faust272 - 2013-02-01, 00:10

        Po godzinie kłótni na gadu i poprawianiu wreszcie mogę przyjąć tą postać do gry. Witamy,
        Nomin - 2013-02-03, 19:17

        Przed przeczytaniem: Historia postaci oraz wierzenia były tworzone przy oku zkaja który korygował wszelkie niezgodności ze światem, i pomógł mi trzymać się świata EoD.

        ORAZ:

        Kiedy czytacie historię włączcie tę muzykę, zapauzujcie i zmieniajcie tracki zgodnie z opisem :P


        Imię: Sceotend „Wyklęty” z rodu Sihtric
        Płeć: Mężczyzna
        Rasa: Człowiek
        Wiek: 28
        Nierozdane punkty doświadczenia: 100 (lub 0, zależy)

        Historia postaci:

          Urodzony w roku 4091p.p.w.b w Tobrecan, jednym z Siedmiu Królestw które właśnie zostało włączone do jeszcze bardzo młodego, Akilijskiego Cesarstwa. Sceotend był pierwszym synem Lundena I Sihtric’a zwanego „zdobywcą”.


        Królewski szlak


        (odpalamy muzykę na 8:33)

          Nocne, pieniste fale tłumiły dźwięk skrzypiącego drewna setek statków czekających na plaży w Faran. Okrzyki żeglarzy zmagających się ze sztormem i problemami na ich okrętach cichł wraz z powiewami hucznego wiatru, który zrywał flagi z masztów i strzępił pozwijane jeszcze żagle, a jedynymi źródłami światła które pozwalały na jakiekolwiek rozpoznanie kształtu były palące się pochodnie i pobłyski piorunów. Tak wielkiej, zjednoczonej pod jedną banderą floty te wody nie widziały od niepamiętnych czasów, a widok jej potęgi przerażał nawet samego jej dowódcę, Lundena. Stał on na skalistym klifie, oddalonym około 50 metrów od linii brzegowej. Statkom nie było końca – było ich tak wiele, że zanikały daleko w deszczu gdzie tylko sięgnęło oko. To wszystko jego. Czuł się jak bóstwo, czuł że może wszystko. Trzymając w prawej ręce topór, a w lewej drewnianą tarczą uniósł głowę do góry patrząc w czarne niebo. Zamknął oczy, słyszał deszcz uderzający w jego otwarty hełm, grzmoty piorunów i pokrzykiwania gdzieś w oddali. Jego ciężkie futro unosiło się lekko na potężnym wietrze. Rozpościerając ramiona, jak orzeł skrzydła, wziął głęboki oddech po czym wydał z siebie głośny, wojenny ryk „Aerdea aet min gefind!”. Najpierw, ci którzy byli najbliżej by usłyszeć swego kapitana powtórzyli za nim: „Aerda aet min gefind!”. Po chwili, kolejne głosy dołączyły do krzyczących. Słowa te przeszyły całą flotę jak jedna wielka fala. Stojący obok oficer Cesarski popatrzył na towarzyszącego mu dworzanina, który znał język i obyczaje tutejszych ludzi.
          - Co to znaczy? – zapytał z niepokojem, i zarazem podziwem jak bardzo podporządkowani, a zarazem pełni furii byli żołnierze Lundena.
          - Śmierć mym wrogom – odrzekł.


        Oblężenie Aldenhal - stolicy Tobrecan, 4091 p.p.w.b, dzień 31


          Pomiędzy piaszczystą linią brzegową a kamiennymi, wysokimi murami Aldenhal było około 20, 30 metrów. Był to dystans nad którym panowała śmierć – setki strzał spadały na biegnących żołnierzy którzy starali się kryć pod drewnianymi tarczami. Pole wypełniały ciała rannych, umierających lub już martwych wojowników. Z okrzykiem na ustach biegli do murów. Za nimi, ciągnięte były tarany i drabiny które miały otworzyć drogę do miasta. Z murów sypały się strzały, a z katapult zamieszczonych na wieżach, na statki wroga miotane były podpalone za pomocą żywicy gruzy. Za każdy kamień który spadł nieopodal lub wprost na statek oblegających, ci odpowiadali tym samym. Ten atak, miał być ostatnim. Aldenhal, choć zbudowane by wytrwać atak z lądu jak i z wody, nie mogło oprzeć się nieustannie nadciągającym falom rozwścieczonych wojowników. Morze przyszło, by pochłonąć miasto. Morze nad którym panował Lunden.

          Atakujący wdarli się do środka, mordując wszystkich którzy stanęli im na drodze. Gwałcili, plądrowali i palili. Nad tym Lunden nie miał już kontroli. Nie mógł zabronić tego swym ludziom, którzy byli gotowi oddać za nie go życie. Walczyli dla niego – należała im się zapłata. Spaliłby i milion miast, byle ocalić te jedno. Tego dnia jednak, nie mógł zrobić już nic.

          Na tronie siedział mężczyzna w sędziwym już wieku. Miał on 65 lat. Eamon II z rodu Kenric – który zasiadał na tym właśnie tronie od 20 lat. Wyglądał na przerażonego, lecz wiedział dobrze że nie miał dokąd już uciec. Do Sali wdarł się Lunden, za którym szedł oficer Cesarskiej armii. Wyglądali oni jak ogień i woda – jeden dziki, pełen furii i potężnie zbudowany, a drugi niższy, bardziej opancerzony, ale nawet w połowie nie wyglądał na tak groźnego. Lunden stanął na chwile, rozglądając się po sali i prześwietlając wszystko co się w niej znajdowało. Kolumny były bogato zdobione, a nad tronem wisiała rzeźba płonącego miecza – znaku Angrogha przyjętym na północy. Starzec nie mógł wydać z siebie ani słowa. Przeszył go strach, i wtedy zrozumiał błędy swej młodości. Zgubiła go chciwość i duma. Zgubiła go zdrada którą popełnił. Wzrok Lundena spoczął na nim. Udał się szybkim krokiem w kierunku starca który zaczął coś do siebie szeptać i poszlochiwać pod nosem. Rzucił tarczą z taką siłą, że roztrzaskała się o kamienną kolumnę i posypała na drobne kawałki. Starzec zadrżał i jękną ze strachu, przyglądając się zakrwawionemu toporowi Lundena. Był tuż przy nim. Mężczyzna lewą ręką złapał starca za gardło, po czym dusząc go podniósł go w górę. Eamon wił nogami i wiercił się, jednak siła Lundena była zbyt wielka. Patrząc królowi prosto w oczy rzekł:
          - Zdradziłeś mego ojca – ścisnął jego gardło jeszcze mocniej, tak że oczy starca latały na prawo i lewo – zabiłeś go – mówił powoli, poprzez ściśnięte zęby – pokutuj do swego boga – rzekł, po czym cisnął starca na kamienną podłogę, przycisnął go nogą i jednym, szybkim ruchem topora odciął mu głowę.



        Następstwa



          Wszystkie królestwa pozostały w rękach prawowitych władców, którzy zmuszeni zostali do zapieczętowania przysięgi wierności cesarstwu. Część z ich podatków, statków jak i wojska mogła zostać powołana na każde żądanie Cesarzowej. Ojca Sceotend’a obowiązywała taka sama przysięga. Miał on jednak, z racji tego że wcielił wszystkie siedem królestw do Cesarstwa wiele przywilejów: zaniżone podatki były tylko jednym z wielu. Sceotend doczekał się także dwóch braci, Aoenda i Leofa.



        Młodociane Lata i nauka


        (odpalamy 46:57)


          Sceotend wdał się w ojca – widać to było nie tylko po wyglądzie i ostrych rysach twarzy, ale też po jego zamiłowaniu do wojny i sprawnej dłoni w walce. Przewyższał on młodszych braci w sile oraz umiejętnościach, i zawsze był faworyzowany przez ojca który widział w nim godnego wojownika i następcę do swego tronu. Po Lundenie przejął instynkt północnego wojownika, siłę, żar i gorliwość – to co najpotrzebniejsze dla wojownika. Od ojca uczył się metod walki, metod które praktykowane są tylko na północy...

          - Popatrz na nich – rzekł Lunden do swego syna, wskazując na dwóch Akilijskich żołnierzy którzy ćwiczyli walkę wręcz późnym wieczorem. Cesarzowa nakazała, by przez pierwsze sześć lat w stolicy część straży pochodziła właśnie z kontynentu, by dopomóc w integracji królestwa – Powiedz mi, co oni robią?
          - Walczą... to znaczy, ćwiczą walkę – odpowiedział Sceotend patrząc się dwójkę dzierżącą średniej długości miecze i tarcze
          - Nie, to nie jest walka. Ja tak nie walczę, i ty też nie będziesz tak walczyć. Południowcy nie walczą. Oni co najwyżej tańczą – rzekł po czym przerwał, by zaobserwować reakcje syna. Młodzieniec nic nie powiedział, tylko przyglądał się dalej, w kompletnej ciszy – Unoszą ręce wysoko w górę, by wziąć zamach. Jedyne co musisz zrobić by zabić, to szybkie cięcie w odsłonięte żebra – powiedział, kładąc rękę na ramieniu swego syna – Stoją daleko od siebie, dają przeciwnikowi szansę i czas na przewidzenie ruchu, i zasłonięcie się tarczą, czy sparowanie mieczem. Przedłużają tylko walkę. Nie o to w tym chodzi. Musisz podejść blisko, krócej niż na wyciągnięcie miecza. Musisz być szybki, i pełen furii. Nie przejmuj się utratą sił, siła przyjdzie wraz ze złością. Musisz zaatakować ich dziko, wić się we wszystkie strony. Bić ich mieczem i tarczą. Stracą orientację, nie są przyzwyczajeni do tego typu walki. Rozumiesz synu? – powiedział po czym czekał na odpowiedź syna. Ten przyglądał się dalej, i pokiwał głową – Świetnie, jutro pokaże ci o co chodzi, a teraz, idź już spać – rzekł, i zaprowadził Sceotenda do komnaty.

          Nazajutrz Lunden czekał na syna wraz ze swoim sztandarowym Kaelrisem. Obaj byli odziani w wyścielone skórzane ubranie, kolczugi, i otwarte hełmy. Wyposażyli się w specjalne miecze treningowe, tępe na obu końcach by upewnić się że żadnemu nie stanie się krzywda – coś co jest gwarantowane przy tym stylu walki oraz małe, drewniane tarcze z metalową obróbką.
          - Pokażemy ci młodzieńcze, jak walczą prawdziwi żołnierze północy – sztandarowy zaśmiał się po czym ugiął się lekko, gotowy do walki. Młodzieniec obserwował. Mężczyźni rzucili się na siebie w furii, będąc tak blisko, że dystans pomiędzy nimi był na długość ich miecza. Ciosy były szybkie, i wyprowadzane jeden po drugim bez dłuższego zastanawiania się. Zmieniali oni pozycje powoli, osuwając się to na prawo, to na lewo. Kaelris odskoczył do tyłu, kiedy to Lunden zauważył odsłonięty brzuch swego przeciwnika i postanowił wyprowadzić długie cięcie. W mgnieniu oka jednak powrócili do poprzednich pozycji, gdzie instynktownie wyszukiwali miejsc podatnych na zranienie. Kaelris uniósł miecz do góry, by wyprowadzić cięcie. Lunden widząc to, obniżył się, tarczę uniósł nad wysokość głowy blokując rękojeść sztandarowego, i uderzył go w odsłonięte żebra. Kaelris stracił równowagę od uderzenia po czym przewrócił się i wylądował na ziemi.
          - Odsłoniłeś się – rzekł srogo patrząc się na „poległego” przeciwnika. Nastała chwila ciszy, która wydawała się być dla chłopca bardzo nieswoja. Nagle obaj mężczyźni wybuchli śmiechem, a Lunden pomógł sztandarowemu wstać.
          - Widzisz synu, tak trzeba walczyć. Tak właśnie chcę żebyś ćwiczył, a Kaelris ci pomoże. Od dziś, on cię uczy – powiedział po czym poszedł do siebie.

          Lekcje ze sztandarowym były częste i bardzo wymagające, i nie raz chłopak wracał do komnaty poobijany od uderzeń tępego miecza. Sińce były na jego ciele czymś codziennym, a ból tylko i wyłącznie w jednej kończynie luksusem. Pomimo tych wszystkich nieudogodnień chłopakowi bardzo podobały się lekcję, i cieszył się że robi postępy. Co jakiś czas, podejmował się nawet walki z ojcem. Ten jednak, nie upraszczał dla niego walki i zawsze też dawał z siebie wszystko. Chłopiec widział więc do czego dąży, i jakie umiejętności powinien osiągnąć. Do nich, była jeszcze długa droga, no ale, miał przecież tylko 13 lat.

          Wraz z byciem następcą tronu pojawiły się też inne obowiązki. Jego ojciec uczył go jak zarządzać królestwem, nauczał jazdy konno oraz taktyk militarnych. Pokazał mu nawet pewnego rodzaju grę, która służyła do treningu gdzie przesuwali pięknie wyrzeźbione, drewniane figury żołnierzy po mapie i rozgrywali walki używając kości – To jest zabawa która uczy – powtarzał jego ojciec – jeśli masz popełniać błędy, to tylko i wyłącznie teraz. W prawdziwej bitwie, nie ma czasu i miejsca na błędy – mówił, a młodzieniec słuchał – to tylko figury. Przewrócisz je, to i podniesiesz. Tego samego nie możesz robić ze swymi ludźmi. Szanuj ich, opiekuj się nimi, a oddadzą za ciebie życie.

          Trening trwał dalej, a młodzieniec starał się jeszcze bardziej. Sceotend coraz więcej czasu spędzał w królewskiej kuźni, gdzie wytwarzano broń specjalnie dla członków dworu, jak i rodu Sihtric. Pracujący tam kowal, sędziwy już człowiek przekazywał wiedzę na swego młodego syna który miał go niebawem zastąpić. Sceotend także skorzystał z tych nauk, przyglądając się pracy chłopca którego mógł zdecydowanie nazwać swoim przyjacielem. Kowalowi podobało się to, że jego syn ma tak dobre kontakty z przyszłym królem, a Lunden widział że jego syn wyrasta na władcę który traktuje i szanuje wszystkich którzy są godni tego właśnie szacunku – nie tylko tych którzy są wysoko urodzeni. Choć silny i gorliwy, mądry i uczciwy. Takiego właśnie syna wymarzył sobie Lunden.

          Pewnego dnia rozmyślając nad tym co mówił jego ojciec na temat walki, Sceotend wpadł na pomysł. Udając się do kuźni i prosząc kowala o pomoc, stworzył replikę swojego miecza treningowego, która jest jednak dwa razy cięższa. To samo zrobił z tarczą, obijając drewno metalem. Trenował używając tego właśnie ekwipunku. Kaelris zdziwił się pomysłem młodzieńca, nie widząc w nim sensu. Szybko jednak zrozumiał, że ekwipunek ten wymagał o wiele większego wytężenia fizycznego, a walka prawdziwym orężem wydawała się o wiele łatwiejsza. Pomysł bardzo spodobał się Lundenowi, który wcielił go w życie wymagając by na każdym treningu żołnierze używali tego właśnie oręża.

          Bliźniacy Aoend i Leof rośli w zazdrości. Nie dość, że jedyne co mieli odziedziczyć po ojcu to mała fortuna i status wasali poddanych swemu bratu, to ich ojciec nie poświęcał im połowy uwagi którą darował Sceotendowi. Matka traktowała wszystkich na równi, ale taka była jej natura. Nie byli oni o wiele młodsi, bo dzieliły ich tylko cztery lata od swego starszego brata, i rozmyślali od dłuższego czasu jak odmienić ich los. Nie okazywali tego otwarcie; traktowali go z szacunkiem, i nie dawali poznaki że spiskują przeciwko niemu. Czekali na odpowiednią okazję.



        Powstanie


        (odpalamy 51:50)

          Nienawiść pozostałych królów do Lundena nie malała. Był on szanowany i tolerowany, ale tylko dzięki dobrym relacjom z Cesarstwem. Wraz z błyskiem, wszystko się zmieniło. Każdy z króli ogłosił autonomię, i razem postanowili odpłacić Sihtricom za przelaną krew i 28 lat niewoli pod Cesarską flagą. Miasto zostało oblężone, i upadło w przeciągu parudziesięciu dni. Lunden nakazał Sceotendowi ucieczkę tłumacząc że on zrobił dokładnie to samo kiedy Eamon II obalił jego ojca. Dzięki temu, mógł go pomścić. Sceotend protestował, lecz Kaelris wraz z grupą strażników zmusili młodzieńca do ucieczki i przygotowali statek, odpływając pod osłoną nocy.

          - Masz prawo do tronu – rzekł Kaelris wpatrując się przed siebie. Sceotend stał obok niego, przyglądając się gwiazdom i nasłuchując fal. Był zły, że nie mógł być teraz z ojcem, i bronić tego co należy do nich – kiedyś powrócisz – mówił dalej, ale mężczyzna nie miał ochoty na odpowiedzi. Zdawał sobie sprawę w jakiej sytuacji się znajduje.

          - Płyń do północnego pasma górskiego. Tam mnie zostawisz – rzekł definitywnie – Udam się na południe, do portu. Droga morska jest zbyt niebezpieczna, ale pieszo dam radę. Zajmie mi to parę miesięcy, ale dam radę – mówił, a Kaelris patrzył na niego z niedowierzaniem.
          - Służyłem twemu ojcu bardzo długi czas. Teraz służę i tobie... – mówił, lecz Sceotend wtrącił
          -Więc służ mi, i zrób jak mówię – rzekł zimno
          - Jak sobie życzysz... Wiedz tylko, że jeśli kiedyś będziesz chciał odebrać to co należy się tobie, to co należało się twemu ojcu to szukaj mnie. Kiedy znajdziesz, pomogę ci – Sceotend uśmiechną się na słowa swego towarzysza, dalej wpatrując w gwiazdy. Nie powiedział nic, tylko poszedł do kajuty.



        Podróż



          Jak zechciał, tak też zrobiono. Wylądował na północnym pasmie górskim, z jedzeniem i piciem które starczyło na paręnaście dni. Miał przy sobie to co potrzebne. Podróż na południe była jednak długa i trudna. Silne wiatry, zimne deszcze i mała ilość zwierzyny utrudniały jego wędrówkę. Napełniał, manierkę gdzie mógł – przy strumieniach, rzekach. Spał w miejscach które wydawały się bezpieczne, i zawsze z dala od głównych dróg. Widział też wielu wędrowców, którzy jak najszybciej chcieli dostać się za pasmo. Nigdy nie zostawał w takich grupach dłużej niż dzień, jako że uważał iż jest to zbyt niebezpieczne. Był sam, był cichy i mniej widoczny.

          Po kilku miesiącach wolnego lecz trudnego marszu wreszcie przekroczył pasmo górskie – na samym południu. Stamtąd droga do portu była prosta, aczkolwiek gorąca. Nie był przyzwyczajony do takich ilości piasku. Preferował deszcz, lasy i wilgotne kamienne mury. Kochał też statki – nigdzie nie czuł się tak swobodnie jak na morzu – a teraz wylądował w mieście suchym i żółtym.




        Wygląd:

          180 centymetrów wzrostu na oko, ostre rysy twarzy i lekko wysunięte kości policzkowe. Krótki wąsik oraz zarost.



        Umiejętności:

          Walka bronią i tarczą (uczeń) – adept/zaawansowany jeśli MG się zgodzi
          Kowalstwo (uczeń) – wyżej jeśli MG się zgodzi



        Cechy:

          Chłonny umysł
          Determinacja
          Silny



        Atuty:

          brak




        Postać:

          - Długi miecz jednoręczny
          - Mała, czerwona, drewniana tarcza okuta żelazem.
          - Stalowy hełm otwarty z nosalem z przyczepianym kołnierzem kolczym
          - Kolczuga ze skórzanym pasem zapinanym na 5 klamer
          - Przeszywanica
          - Wełniana koszula i spodnie
          - Szare rękawice z wilczej skóry
          - Manierka na wodę zaczepiana na pas(1,5l)



        Ekwipunek:

          - Skórzana torba naramienna a w niej:
          - Hubka, krzesiwo, menażka
          - Ręczna osełka do ostrzenia miecza
          - Trochę czerstwego chleba
          - Młot kowalski
          - zwinięty szary płaszcz



        Wierzenia:
          Sceotend nie wyznaje żadnego z trzech Bogów niegdyś czczonych na kontynencie. Za prawdziwego wyznaje inny panteon bogów. Najważniejsi to:

          Arandar: Bóg wojny i burzy
          Venesena: Bogini urodzaju
          Geweran: Bóg morza i oceanu




        Historia approved jakby co. Bonusy itp zostawiam Faustowi.
        zkajo

        Faust272 - 2013-02-03, 22:42

        Dobra historia. Podoba mi się motyw walki o tron, istnienie braci, ojca, Kaelrisa. Ciekawe też było wykorzystanie muzyki. Jesteś przyjęty. Lada moment pojawi się Twoja KP. Obejrzyj ją i jeśli zgadzasz się z jej zawartością, możesz zaczynać grę.

        Zacznij pisać w wybranym przez Ciebie mieście.

        Messiah - 2013-02-04, 20:53

        Imię: Adam vi Vinci/Teherij
        Płeć: Mężczyzna
        Rasa: Człowiek
        Wiek: 17 lat
        Nierozdane punkty doświadczenia: 100

        Wygląd

          Adam Teherij jest wysokim, szczupłym młodzieńcem, przewyższającym swego brata o długość palca małego. Należy na pewno do najwyższych bywalców karczmy, lecz nie do najpostawniejszych. Włosy koloru ciemny blond, opadające na ramiona. Końcówki włosów naturalnie kręciłyby się, gdyby nie fakt że Adam nie lubi loków połowę długości jego włosów stanowią dredy, przyozdabiane obwiązanymi dookoła metalowymi drutami. Parę dni na pustyni sprawiło, że naturalnie ciemna karnacja Adama przybrała jasnobrązowy odcień.
          Siedemnastolatek ma krótką bródkę z młodzieńczego zarostu, goli całą twarz poza brodą. Ma nadzieję kiedyś sprawić sobie warkoczyk na samej brodzie. Żuchwę ma twardą, męską, kości policzkowe niewidoczne. Oczy blękitne, jednak w chwilach złości czy narastającego ryzyka przybierają szary kolor. Trudno to jednak dojrzeć, gdyż od ciągłego nadużywania ziół Adam ma wiecznie rozszerzone źrenice. Nad oczami widać dłuższe rzęsy niż u większości mężczyzn, i grube, czarne i wyraziste brwi.
          Adam jest powszechnie uważany za uroczego nie tylko z racji swego z krwią odziedziczonego wyglądu, lecz także z powodu uchronienia całego swego ciała przed okropnymi, wojennymi bliznami. Rany z dzieciństwa nie pozostawiły u niego żadnych śladów, a obecne skaleczenia nie są dość głębokie, by zostawić paskudne bruzdy.
          Wbrew swej szczupłej sylwetce, Adam ma od walki mieczem świetnie wyrobione mięśnie lewej ręki, mimo że pisze prawą. Ojciec przyuczał go do walki w niestandardowej, zaskakującej pozycji. W walce mieczem wykorzystuje swoją małą wagę do szybkiego manewrowania, oraz swoje długie ręce, które nierzadko pozwalają mu trzymać na dystans przeciwnika. Oprócz tego chłopak ma świetnie wyrobione mięśnie brzucha. Mimo że nie uwidaczniają się tak jak u innych, to ciężko uderzyć go w brzuch tak, by przełamać siłę mięśni ochraniających wnętrzności.
          Z warunków fizycznych korzystnych dla Adama wymienić należałoby duże stopy. Ciężko mu znaleźć buty pasujące na jego rozmiar, z tej racji bardzo długo korzysta z jednych i dba o nie. Istnieje jednak zaleta tej cechy - kopnięcia wymierzane przez Adama są siniejsze, a także łatwiej mu utrzymać równowagę w walce.
          Nieodłączną cechą Adama jest dowolność ubioru, oraz wieczny atrybut - drewniany flet o nazwie Heerem.


        Charakter

          Młodszy brat Iviego jest osobą specyficzną. Nie pysznił się nigdy pochodzeniem z bogatego, szlacheckiego rodu, nie narosła w nim warstwa arystokratycznego snobizmu czy egoizmu. Jedyną cechą którą odziedziczył po ojcu jest chciwość. Uważa że pieniądze zapewnią mu to czego potrzebuje - rozrywkę i pasję. Jednak wie, że honor też się liczy. Po odzyskaniu brata jest zmotywowany, by odkupić honor rodziny, który Teherijowie stracili przez jego kłótnie z Ivim.
          Większość złota przeznacza na doczesne korzyści, typu ubrania, używki (od ziółek różnorodnych i alkoholi wyrobił sobie niezłą wytrzymałość wątroby i głowy, jednak i tak ustępuje "rasowym" pijakom), czy rozwój swoich umiejętności.
          Kocha muzykę, gra na flecie utwory dawnych mistrzów, i zamierza niegdyś zacząć pisanie utworów. A jeśli chodzi o bardziej "przyziemne" hobby, to od czasu do czasu lubi coś zniszczyć.
          Jest tolerancyjny dla magów (co zostało opisane w historii) i dla wszelakich wyznań. Ponadto, oczekuje takiej tolerancji od wszystkich. Między innymi dla swojego stylu ubierania - jest niechlujny, ubiera często zdobyczne szaty czy to, co uda mu się... podstępem zdobyć.



        Historia postaci:


          Przed narodzeniem Adama

          Teherijowie byli szanowaną rodziną z Akilii. Ich rodowym zajęciem było hodowanie owiec, zatrudniali więc masy pasterzy i pasterek. Pewnego dnia dziedzic rodu Teherijów, Hubert, zadurzył się w pewnej pasterce, i tak właśnie na świat rpzyszedł pierwszy syn, Ivi. Aby uniknąć hańby, Hubert wziął za żonę pastereczkę, i stworzyli (wbrew pozorom) szczęśliwą rodzinę. Wycieńczony wojnami, dziadek Iviego szybko zmarł, i tak Hubert przejął całe wełniane imperium Teherijów! Osiem lat po narodzinach Iviego, na świat przyszedł Adam Teherij, najmłodszy syn Państwa Teherijów.

          Dzieciństwo 4102-4114

          Ivi dorastał jako obiecujący młody chłopak, jednak rodzice większą opieką otaczali uroczego Adama. Tak właśnie rosła konkurencja między dwoma braćmi. Adam posiadał predyspozycje do ciągłej zabawy i imponowania innym swym wyglądem, oraz umiejętnościami muzycznymi. Bardzo szybko nauczył się przygrywać na flecie swym towarzyszom zabaw. Ojciec próbował go jednak uczynić równym Iviemu dziedzicem, i tak oto Adam odbierał lekcje walki mieczem. Nie przykładał się do tego tak, jak powinien, i mimo talentu, nie jest teraz wybitnym szermierzem. Gdy zaczął nieco rozumieć zależności w swej rodzinie i w państwie, to wiedział, że całe gospodarstwo trafi się w spadku Iviemu. Dlatego też nie spędzał dużo czasu na nauce rzeczy według niego "niepotrzebnych". Dopiero teraz tego żałuje.

          Późniejsze lata

          W 4117 roku Ivi i Adam walczyli żażarciej niż zwykle. Jeden próbował przebić drugiego w tej czy innej dziedzinie. Odbierali sobie nawzajem honor, aż w końcu żaden z nich nie był tak szanowany jak jego ojciec. Teherijowie stracili za sprawą synów szacunek w Akilii Zakończyło się to ucieczka Iviego z domu. Teherijowie bardzo to opłakiwali, a Adam obwiniając się o to wpadł w wir ryzykanckiej zabawy. Coraz częściej ryzykował życiem i zdrowiem w zabawach typu "Kto skoczy z X piętra wieży". Najbardziej zaszkodziła mu zabawa w "przypinanie ogona osłowi". Nie mieli jednak osła, więc do zabawy użyli wielkiego konia pociagowego. Adamowi niezbyt wyszła jego próba, i w skutek końskiego kopnięcia zasnał na cały tydzień. Gdy obudził się, pomioty Beliara były wszędzie. Cały rodzinny majątek został spalony, a jego rodzina uciekła bez niego. Adam wstał, zebrał co jego, i kryjąc się przed potworami, ruszył przed siebie. Od czasu kopnięcia cierpi na delikatną narkolepsję - parę razy nagłe zaśnięcie uratowało mu życie w starciu z potworami, które przekonane były że oto ten młodzieniec umarł z nagłego strachu. Niekiedy Adam uważa, że wszystko co dzieje się od 4117 roku mu się śni, i w takie dni jest skłonny ryzykować bardziej niż zwykle.
          No, i ma wciąż jakieś przebłyski nadziei na to, że oprócz niego i Iviego ktoś z rodziny przeżył, ale... Akilia upadła...


          Nowy początek


          Po paru miesiącach błąkania się, Adam natrafił na jednego z magów, który ruszył z nim na zachód. U niego zapoznał się nieco z dziejami tej wojny, i bogami. Mag ten teraz nie żyje, gdyż podczas przeprawy przez przełęcz dwaj wędrowcy zaatakowani zostali przez grupę pomiotów Beliara. Mag używając resztek swej energii uratował chłopca przed niechybną śmiercią, samemu jednak poświęcając życie. Od tego czasu Adam nie jest wrogi magom, jednak nie kusi go perspektywa używania magii.
          Parę dni siedział w górskich jaskiniach, rozmyślając, śpiąc i egzystując. Modlił się do Bogów, tak jak nauczano go w domu. Obserwując ze szczytów upadek Akilii, zdecydował się ruszyć na zachód, i zacząć nowe życie.
          Zszedł więc z gór, i pierwsze co przytrafiło się temu szczęściarzowi, to napaść przez bandytów. Nie dali oni jednak rady odebrać "bogactw" Adama, gdyż przeszkodził im nieznajomy, niejaki Ivi vi Vinci. We dwóch pokonali trójkę bandytów, schronili się w jaskini, gdzie przeżyli Błysk. Później wyruszyli w stronę miasta. W drugim dniu drogi rozbili ognisko, i zaczęli się zapoznawać. Poznając historię swego towarzysza, Adam zorientował się, że Ivi vi Vinci to jego brat, który przyjął nowe nazwisko by odciąć się od przeszlości... która go tu dogoniła...
          Pojednali się przy ognisku, pijąc pozostały im alkohol i paląc okoliczne zioła. Adam w Bolgorii używa niekiedy nazwiska Teherij, a kiedy potrzebuje pomocy brata woli posłużyć się mianem vi Vinciego, gdyż takie nazwisko przyjął po ucieczce Ivi.
          Teraz, mieszkają razem w mieście - Adam nie wnika czym zajmuje się Ivi, ale gdy brat potrzebować będzie pomocy, to młodszy rzuci fujarzenie w karczmie i ruszy mu z pomocą!




        Wyznanie

          Nie wyznaje żadnego z głównych Bogów Panteonu, wierzy jednak że istnieją. Nie ma nic przeciwko wyznawcom i kapłanom innych kultów. Sam Adam jest gorącym wyznawcą i kapłanem Siedmiu Muz Świata: Liedy (odpowiadającej za muzykę), Laury (odpowiadającej za teatr), Julii (odpowiadającej za malarstwo), Jovity (odpowiadającej za rzeźbiarstwo), Patrony (odpowiadającej za lirykę), Olustii (odpowiadającej za epikę) i Tyfony (odpowiadającej za sztukę życia). Bóstwa te są pokojowo nastawione i nie zawiniły w żadnej wojnie, więc ludzie traktują ich kapłana z szacunkiem, szczególnie widząc jaką łaską darzą go Lieda i Patrona. Ludzie powiadają, że flet Adama "Heerem" jest nasycony mocą Muz. Podobno niczyje usta, jak tylko kapłana Muz potrafią wydać z niego dźwięk..




        Umiejętności:
          Walka wręcz mieczem jednoręcznym - Uczeń (1)

          Gra na flecie - Uczeń (1)


        Cechy:
          Chłonny umysł (zawsze był utalentowany, lecz skoro Ivi miał wszystko odziedziczyć, nie miał motywacji...)
          Determinacja (wyrobiona na długotrwałych walkach z bratem)
          Czuły Słuch


        Atuty:
          brak


        Postać:
          - W pochwie długi miecz Teherija, dzierżony niegdyś przez ojca i przez dziada, który Adam zabrał z ruin gospodarstwa.
          - Naszyjnik w kształcie lutni, potrafiący wydać cieniutki dźwięk - atrybut kapłana Muz.
          - Heerem, flet Muz, przywiązany do pasa łańcuchem.
          - przy skórzanym pasie sakiewka z X liczbą żelaza (niech Mistrz zadecyduje), oraz bukłak z czystą wodą, przydatny na pustyniach.
          - Strój - Pustynne sandały, zwiewne spodnie i koszula, chusta na głowie chroniąca przed słońcem, oraz peleryna Kapłana Muz.


        Ekwipunek:

          - Stalowa maska, osłaniajaca twarz Adama przed ranami. Posiada otwory na oczy i usta, przez które słychać posiadacza. Jest zakładana przez Teherija na czas walki, lub eskapad. Podarowana mu niegdyś przez matke, zrobiona została jako odwzorowanie twarzy Adama.
          - Skórzane utwardzane rękawice - nadają się świetnie do wymierzania ciosów, jak i ich blokowania. Zakładane są na czas walk i eskapad.
          - Gęsie pióro i butelka inkaustu, oraz notatnik.
          - butelka wina i kubek.
          - drewniana fajka i kilka (Mistrzu, poratuj) porcji tytoniu do niej.
          - Koc dostatecznie ciepły, by pod nim spać w zimne pustynne noce.
          - Krzesiwo i hubka.
          - Nieco chleba, którego zapewne teraz szuka brat (nie mogłem się powstrzymać Ivi ;) )
          - Spirytus do odkażania i dwa bandaże (przesiane, bo Adam używał ich w nocy jako szalika)
          - Świeca, zapewniająca światło podczas snucia opowieści w karczmach... Bardowski klimat!


        Rollin Dices - 2013-02-04, 21:17

        Imię (używane): Ivi vi Vinci
        Imię (używane): Ivi Teherij
        Płeć: Mąż
        Rasa: Człowiek
        Wiek: 25 lat
        Nierozdane punkty doświadczenia: 100

        Wygląd postaci:

          Ivi jest mężczyzną średniego wzrostu, niższy od swego brata od długość małego palca, nie wie tylko, czy chodzi o palca jego czy jego brata. Jest w miarę chudy, mocno zbudowanym brunetem, chodzącym ze stale poczochranymi włosami. Oczy koloru brąz, nad którymi widnieją łagodne brwi, ubiera się w to co tylko znajdzie i rzadko są to wyszukane stroje. Z daleka sprawia on wrażenie silnego męża, z którym lepiej nie wchodzić w konflikty.


        Historia postaci:

          Interesuje Ciebie zapewne jak Ivi spędził swe dzieciństwo. Wielu to interesuje, jednakże mało kto zna prawdę, bo mało komu Ivi ją zdradza. Z resztą, mało osób też wie jak spędził swe młodzieńcze lata, ja jednak wiem i uchylę Ci rąbka tajemnicy.

          Młodzieniec wywodzi z rodu Teherijów, prawiącego się hodowlą owiec. Bardzo szanowany ród, pielęgnujący swoje dobre imię.
          Dziedzic rodu Hubert jako jeszcze młody mąż rozkochał się w młodej pasterce, zatrudnianej przez jego ojca. Ich tajemny romans nie trwał długo, gdyż wkrótce na świat przyszedł Ivi, a by uniknąć hańby dziedzic i pasterka wzięli ślub, po którym stworzyli bardzo szczęśliwą rodzinę, a z całego tego szczęścia wziął się drugi syn – Adam, wziął się on dokładnie 8 lat po Ivim.

          Nie minęło dużo czasu, by dziad Iviego umarł, a Hubert objął owcze przedsiębiorstwo. Jako, że zmarły dziad, był wielkim wojownikiem, który dopiero na stare lata się ulokował, ojciec postanowił tą samą przyszłość zaplanować dla Iviego. Dlatego też od 6 roku życia młody był trenowany na wojownika. Szkolenie nie było łatwe ni przyjemne, z chłopca chciano zrobić maszynę do zabijania. Trenował od samego rana, do samej nocy, nie ważne czy zima, czy lato.
          Gdy skończył 8 lat, na świat przyszedł Adam. Drugie dziecko, nie miało takiego potencjału jak pierwsze, a do tego jeszcze nie chętnie czegokolwiek się uczyło, a jako pupilek rodziców (przynajmniej w mniemaniu Iviego) nie był zmuszany do ćwiczeń. Wtedy zaczął narastać spór między braćmi, nie była to konkurencja, wiadomo było, że syn pierworodny był po prostu lepszy. Nie czynił tego wiek, w mniemaniu Iviego brat był po prostu pierdołą.

          Spór zdecydowanie był z dnia, na dzień co raz większy. Nie bili się, o nie. Zamiast tego oczerniali się nawzajem w oczach znajomych, zazwyczaj wywoływało to nie małe skandale, a rodzina szybko traciła dobre imię. Ivi w miedzy czasie. stawał się co raz starszy, dojrzał i dopiero wtedy zobaczył co spór narobił, nie mógł się z tym pogodzić, dlatego odszedł z domu. Nikomu nic nie powiedział, zabrał tylko to co niezbędne i poszedł przed siebie – w świat.

          Zabrał ze sobą jedynie miecz, narzędzie swego rzemiosła, swego jedynego rzemiosła. Żył z zabijania. Chodził po świecie i wykonywał „brudne” zlecenia. Czasem musiał zabijać ludzi, czasem inne rasy. Czasem musiał zabijać winnych, czasem tych bez skazy. W snach co dzień widział twarze swych ofiar, lecz za dnia był kamiennym mordercą, bez uczuć, bez współczucia. Nie wnikał kogo zabijał.
          Na początku nowy styl życia przynosił mu spore zyski, z czasem jeszcze większe, lecz czas przyniósł też zmartwienia. Wielu osobom nie podoba się zamartwianie po dniach i nocach o ich życie, dlatego tak jak to czasem bywa to on stał się czyimś zleceniem.
          Był wybitnym wojownikiem, dlatego początkowo udawało mu się unicestwiać zagrożenie, czas jednak sprawiał, ze cena rosła, a jego osobą przestały się interesować pojedynczy zabójcy, a całe grupy bandytów. Stały lęk, zabił w nim poczucie strachu, Ivi stracił już praktycznie wszystkie uczucia.
          Pewnego dnia, podczas podróży został zaatakowany przez zgraję bandytów. Jeden na dwudziestu. Bez szans. Musiał się poddać. Zrobił to pierwszy raz w życiu i przyrzekł sobie, że ostatni.
          Dokładnie nie pamięta co się wtedy działo, praktycznie cały czas był nieprzytomny. Bandyci prawdopodobnie wieźli go do swego zleceniodawcy. Nie wątpił, że niebawem nastąpi jego kres, normalnie zapewne zostałby niewolnikiem, sługą, ale zabójcy są zbyt niebezpieczni, ich się zabija.

          Pewnej nocy wśród bandytów obudził go gwar bitwy. Niewątpliwie ktoś, przypuścił atak na bandytów, wtedy jeszcze nie wiedział, że była to jego odsiecz. Ten moment życia również pamięta jak przez mgłę, a może raczej nie chce sobie, go przypominać? Najważniejsze jest to, że dostał się w ręce sekty, nie miał pojęcia dlaczego sekta fatygowała się, by go zdobyć, w sumie nie interesowało go to, w gruncie rzeczy cieszył się, iż udało mu się uniknąć marnego końca, nie ważne w jak parszywy sposób. Uwierzył, że zaczyna życie na nowo, porzucił swoje rodowe nazwisko, od tamtego czasu przedstawia się jako Ivi vi Vinci.
          Wkrótce po rozpoczęciu „nowego życia”, został wcielony w szeregi sekty, która czciła bóstwo nad bogami, coś nad wszystkim. Ivi nie zdobył zbyt wielkiej wiedzy o tym czymś, jednak przebywanie wśród jego wyznawców, zaszczepiło w nim tą wiarę, on zaś zwykł mówić, iż wierzy w chaos.
          Nie minęło dużo czasu, wśród „heretyków”, a Ivi zaczął się buntować sam w sobie, nie był w stanie znieść ograniczeń nakładanych na niego, przez sektę, jednak wiedział że nie uda mu się tak po prostu odejść. Zaczął się starać o działanie na rzecz sekty w terenie, co w miarę szybko mu się udało, potem zaś uzyskał zgodę od seksty na tymczasowe życie na zewnątrz. Miał jedynie spełniać polecenia sekty, które otrzymał, wiedział że niesubordynacja może się skończyć powrotem lub nawet usunięciem z świata żywych.
          Po rozpoczęciu życia na zewnątrz nie wiedział, co z sobą zrobić, nie wiedział nawet ile czasu mogło minąć. Jak się potem dowiedział, miał wtedy 24 lata. Z tej całej niewiedzy postanowił po prostu ruszyć przed siebie. Podróżował od miasta do miasta, a w trakcie swej wędrówki co raz bardziej buntował się sam w sobie przeciwko sekcie, aż w końcu polecenia zaczął wykonywać z obojętnością, raczej z przymusu, niż jakiegokolwiek przekonania. I mimo tego oddalania się od „heretyków” jego wiara pozostawała nadal jednakowo silna.

          Wykonując tak zadania wiódł monotonne życie, aż do czasu gdy na szlaku spotkał wędrowca napadniętego przez trzech zbirów, nie mógł w to uwierzyć, ale młodzieńcem w potrzebie okazał się jego brat Adam, bez chwili zastanowienia ruszył mu na pomoc. Bez problemu rozprawili się z agresorami, jednakże Ivi pozostawał w ukryciu przed bratem, dopiero po trzech dniach wspólnej zdradził swoją tożsamość. Dziwnym sposobem bracia tym razem znaleźli wspólny język i zżyli się jak nigdy dotąd, podróżowali teraz razem, a podczas ich wędrówki stało się coś niezwykłego.
          Jednego dnia postanowili urządzić sobie dłuższy spoczynek, zatrzymali się w wygodnej jaskini, która chroniła ich przed słońcem, które tego dnia wyjątkowo nie szczędziło swego ciepła. Jaskinia nie była typowa, na ścianach była wymalowana manuskryptami. Chcieli ja opuścić, jednak wtedy nastąpił huk, piekielny huk. Początkowo ogłuszeni, wyszli na zewnątrz, tam ujrzeli pustynie. Po chwili namysłu ruszyli w poszukiwaniu jakiegoś miasta. Trafili do Bolgorii.


        Umiejętności:
          Walka wręcz długim mieczem - uczeń

          Oburęczność - uczeń


        Cechy:
          Chłonny umysł
          Wytrwały
          Determinacja


        Atuty:
          brak


        Postać:

          - zbroja lekka, skórzana
          - długi miecz
          - 20 sztuk złota w sakiewce
          - Ubranie: lekko zużyte, dwie nogawice, koszula, płaszcz z kapturem.


        Ekwipunek:

          - Pierścień z sekty
          - Prowiant
          - Krzesiwo
          - Butelka mocnego alkoholu

        Faust272 - 2013-02-04, 22:18

        Krótkie historie, ale z treścią. Jest wiadome kto z kim, gdzie i dlaczego. Przynajmniej w jakieś części. Pomysł na braci w Eodzie i gra na flecie, miodzio smaczek w Eodzie. Taki lukier na suchym cieście.

        Przyjmuję was da Gry.

        Możecie pisać w Bolgorii, a nawet lepiej. Możecie założyć temat z waszym domem. Napiszcie co chcecie, najwyżej przedyskutujemy to i poprawimy.

        Chociaż zabiorę wam na pewno Determinacje, bo z waszej historii nie wynika żadnych cel tej determinacji. Bo w sumie się odnaleźliście, a rodzina prawdopodobnie zginęła z powodu Świtu. Przynajmniej dla Determinacji wymagam od historii lepszego jej przedstawienia.

        Tak więc jak będą wam pasować wasze karty, to możecie zaczynać pisać.

        Jogurt - 2013-02-06, 03:47

        Imię: Marwyn Crane
        Płeć: Mężczyzna
        Rasa: Człowiek
        Wiek: 20 lat
        Nierozdane punkty doświadczenia: 0
        Wygląd:Na oko ciężko ocenić wiek tego człowieka. Rysy typowo trójkątnej twarzy wydają się młodzieńcze, jednak cera jest blada, skóra zniszczona i popękana. Z głowy Marwyna spływają długie, gęste włosy o jasno-brązowej barwie, które zwykł on zaczesywać na bok, co niezbyt pasuje do malującej się wiecznie na twarzy powagi. Tuż pod grzywką da się dostrzec duże, niebieskie oczy o spokojnym wyrazie. Kolor tęczówek znacznie wybija się spośród lekko bladej cery pozbawionej zarostu. Na resztę jego aparycji składa się sporo za długi nos, wąskie usta oraz całkiem przeciętnego rozmiaru uszy. Jedno z nich jest w połowie urwane, zaś drugie przeszywa nieduży, dziwny kolczyk. Marwyn mierzy około 180cm wzrostu posiadając przy tym solidną budowę, jednak bez przesady w żadną stronę. Widać, że nie przedkłada siły nad zwinność. Na ciele widoczne jest kilka dawno zagojonych ran, niezbyt imponujących.


        Historia postaci:

          Marwyn urodził się w spokojnej, kochającej rodzinie. Zamieszkiwał z rodzicami i dziadkiem mieszkanie w biednej dzielnicy niezbyt dużego miasta w Cesarstwie. Była to jedna z nędzniejszych ulic, która jednak samym swym wyglądem odwodziła przechodnia od takiej myśli. Ludzi tutaj mieszkających coś wyraźnie oddzielało od innych. Ani jeden kafelek nieobluzowany, szeregowe domy o ścianach ze spróchniałych desek oddzielone pięknie, co do centymetra najtańszą farbą. W słoneczne dni dzieci z nadmiaru energii biegały wokoło starej, metalowej latarni, która częściej podtrzymywała sznurek do suszenia ubrań niż świeciła. Dzieci głodne, lekko wystraszone. Jednak w przeciwieństwie do wielu ulic biedoty, na tej biegające urwisy nie były brudne. Zawsze wyszorowane tanim mydłem, a ich ubrania, choćby bardzo podarte, zawsze solidnie pozszywane i czyste. Jednym z takich dzieci był swego czasu mały Marwyn. Lata dzieciństwa spędził ganiając wśród rozkrzyczanej bandy wokół starej latarni, skacząc z trzepaka czy wyłudzając od pomocnika cukiernika połamane ciastka. Ojciec był prostym szklarzem, matka zaś zajmowała się tym, czym tylko się dało, czasem cerowaniem ubrań, czasem sprzedażą ryb, czy wyplataniem koszyków. Marwyn zaś był pomocnikiem ojca. Podczas sprzątania pracowni mógł zatrzymać dla siebie małe kawałki szkła, które do niczego się nie przydawały. Jakie było zdziwienie starego rzemieślnika, gdy wszedłszy do piwnicy zastał tam piękną, prawie ukończoną mozaikę. Ta historia, jak i całe życie w tej jakże osobliwej dzielnicy biedoty nauczyły go, że nawet na pierwszy rzut oka nieprzydatne okruchy można przemienić we wspaniałe dzieło. Oni, okruchy społeczeństwa trzymali się tego. Wiedzieli, że czas i możliwości, choćby najnędzniejsze trzeba układać w mozaikę życia, a okaże się to mistrzowskim dziełem. Chłopak uczył się wielu rzeczy. Najważniejszą jednak rzeczą jaką nauczył się w tym okresie był szacunek do samego siebie i do innych. Tak wśród licznych przygód mijały lata, a Marwyn rósł i uczył się.
          Po radosnym okresie zabaw, rozbijania nosów i łapaniu kotów po zaułkach jego rodzinę czekała przeprowadzka do bogatszej dzielnicy. Panowała tu inna atmosfera, ludzie byli z sobą mniej zżyci, a im trudno było się przystosować. Rzadziej byli już jednak głodni i stać ich było na wygodne ubrania, chłopak więc nie narzekał. Najlepszym co go jednak tutaj spotkało było to, że zaprzyjaźnił się ze starym bibliotekarzem, poczciwym panem Ronem. On nauczył go pisać i czytać, opowiadał o starych dziejach i tłumaczył przypowieści, a czasami dawał jeść. Wszystko to w zamian za brak samotności. Marwyn niezbyt dobrze dogadywał się z rówieśnikami, uciekał więc w książki, najczęściej stare dzieje mitycznych rycerzy i bohaterów. Po nocach marzył o wielkich bitwach, przygodach ramię w ramię z Theradem Szarym i poszukiwaniach Wież Burzy. Dorastał wśród starych zwojów, kart, map i zapachu korzennych ciastek. Tak mijało jego życie aż ukończył 16 lat. Wreszcie miłą sielankę jakby uderzeniem topora przerwało pewne wydarzenie. Gdyby nie zważać na jego konsekwencje można byłoby je określić jakże niewinnym mianem „niefortunne”.
          ***


          - Te, panienko nie słyszysz jak cię kurwa wołam?- wydarł się na całe gardło jakiś wyrostek. Podobnymi zarówno w treści jak i w formie tekstami zawtórowali mu jego kompani. Grupa ta, złożona z kilkunastu nastolatków podążała śladem jednego chłopaka, który nie odwracając się do tyłu szedł przyśpieszonym krokiem wzdłuż ulicy. Był późny wieczór, dość chłodny. Półmrok rozświetlały tylko otwarte okna kamienic, które zwartym murem ogradzały brukowaną uliczkę. Wieczorną ciszę przerywały tylko kolejne wrzaski nieprzyjemnej bandy, która zbliżyła się już do samotnego chłopaka na tyle, że ci idący z przodu mogli go już sięgać wymierzanymi jakby od niechcenia kopniakami.
          -Co nic nie mówisz? Boisz się, kurwa? To idź szybciej szmato!- rozległ się znowu krzyk i padł kolejny kopniak, tym razem mocniejszy. Wydawało się jakby nastolatek miał zaraz się przewrócić, jednak zachował równowagę i szedł dalej jeszcze szybciej.
          Kopiącym był najwyraźniej przywódca grupy, chudy i dość dobrze ubrany wyrostek. Kto by się spodziewał, że wypluwający najgorsze wyzwiska, pryszczaty bandzior może być synem zamożnego właściciela banku? Po dokładniejszym przyjrzeniu się zgrai można było jednak zauważyć że coś tu jest na rzeczy. Przecież taki chuderlak i to tak ubrany prowadzi bandę zbirów, w większości dużo większych od niego. Nerwowe śmiechy jego kompanów z niezbyt śmiesznych kpin i powtarzanie zachowań pokazywały, że dzieciak potrafił wykorzystywać swoje pochodzenie i ojcowskie pieniądze.
          - Czego tak leziesz cioto? Prawdziwy mężczyzna by się odwrócił i walczył. No ale ty przecież nie jesteś mężczyzną tylko jebaną ciotą!
          -Marwyn idący z przodu znów ostatkiem sił złapał równowagę. Bał się, bardzo. Nie wiedział co robić. Wytężał zesztywniałe ze strachu nogi i parł przed siebie modląc się tylko, żeby to wszystko się już skończyło.
          Padł kolejny kop okraszony lawiną przekleństw. -Patrzcie, pizda nawet się nie odwróci! No idź kurwa, szybciej! Pierdolony pedał! No co, myślisz że nie wiem? Wszyscy wiedzą, na pierwszy rzut oka widać! Przyznaj się, brałaś już w dupę paniusiu? Że też takie coś żyje, tfu!- wykrzyknął pryszczaty i z całą mocą plunął chłopakowi na plecy. Któryś z wyrostków poprawił uderzeniem pięścią w tył głowy. Z ręki nastolatka wypadła torba, a z niej posypały się na zabłocony bruk kupione na kolację bułki.
          Marwynowi zeszkliły się oczy. Wiedział, że tamten ma rację. Że nie zasługuje na to, by nazywać siebie mężczyzną. W takich momentach nienawidził siebie, że takim jest. Jest ciotą i do tego tchórzem.
          Bandziorom już najwyraźniej znudziła się obecna sytuacja. Wkurzało ich milczenie ofiary. Coraz śmielsze kopnięcia i uderzenia przybrały na sile do tego stopnia, że Marwyn przewrócił się. Banda otoczyła go, a kilku opryszków zaczęło kopać go w brzuch i głowę. Z rozbitych ust popłynęła krew, z nosa zresztą też.
          -Odsuńcie się!- krzyknął przywódca bandy. -Pamiętasz co ostatnio ci obiecałem? Że ci spalę te babskie kudły. Będziesz wiedział, że ja dotrzymuję słowa- powiedział i zaczął szukać w kieszeni zapałek.
          Umysł Marwyna słabo zarejestrował co się działo w ciągu kilku najbliższych sekund. Skumulowana złość i poczucie beznadziejności sytuacji doprowadziły do reakcji, której nigdy by się po sobie nie spodziewał. W jednej chwili wystrzelił do góry jak sprężyna i prawie że na oślep grzmotnął z całej siły pryszczatego. Chciał trafić w twarz. Pech chciał natomiast, że pięść trafiła czysto w krtań. Coś nieprzyjemnie chrupnęło. Przywódca bandy osunął się na kolana, zaczął charczeć. Parsknął krwią, przewrócił się i udusił. Bandyci w pierwszej chwili chcieli się rzucić na Marwyna, jednak kiedy spostrzegli, że z ich szefem jest coś nie tak stanęli jak wryci gapiąc się na umierającego. Po chwili jednak przypomnieli sobie o chłopaku i ogarnięci dziką żądzą zemsty rzucili się powrotem w jego kierunku. Marwyna już tam jednak nie było, uciekał ile sił w nogach klucząc w ciasnych uliczkach i mimo niezbyt dużej przewagi zaskoczenia jakimś cudem udało mu się uciec.
          Następne godziny przeleciały w jego historii z szybkością bełtu wystrzelonego z kuszy. Zabił syna jednego z najbardziej wpływowych ludzi w mieście, w dodatku na oczach jego brata ciotecznego. Bankier dowie się o tym jak nic. Oni wiedzą jak się nazywa i gdzie mieszka. Musiał uciekać z miasta. Więzienie było najgorszym miejscem jakie kiedykolwiek potrafił sobie wyobrazić, oczami wyobraźni już widział jakie piekło tam na niego czeka. Nie mógł wrócić do domu. Panu Ronowi powiedział wszystko co się wydarzyło i kazał to przekazać rodzicom. Zabrał od niego z domu parę rzeczy i uciekł najkrótszą drogą.
          ***


          Następne dni były bardzo trudne. Nocował po lasach i przymierał głodem idąc po prostu przed siebie, jak najdalej od miasta. Kiedy któryś raz próbował zasnąć zwinięty pod drzewem trzęsąc się z zimna, kompletnie zrezygnowany i przekonany, że przegrał życie postanowił wreszcie zrobić coś ze sobą. Obudziły się w nim dawne wartości i jakaś dziwna zaciekłość. Całe życie uczono go, że każdy człowiek ma wielką wartość i on zamierzał tą wartość teraz pokazać. Zamierzał teraz pokazać, że zasługuje na miano mężczyzny. Kiedyś wróci do domu, kiedy będzie gotowy ale teraz pokaże, że jako człowiek ma wielką wartość. Nie wiedział komu i po co ale pchało go to przez dalsze lata w wytrwałości i trudzie. Włóczył się po wielu miejscach, wsiach i miasteczkach parając się każdego możliwego zawodu. Musiał pracować żeby przeżyć. Nie kradł, kradną tylko słabi. Była to doskonała szkoła życia. Bolesna i nieprzyjemna ale skuteczna. Wreszcie osiadł na dłużej w okolicach gór na wschodzie, gdzie zajął się fachem zwiadowcy. Była to prościej mówiąc górska milicja. Zawód ten spotykany jest chyba wyłącznie w tych rejonach, uważany za najbardziej niewdzięczną i niebezpieczną pracę zaraz po prostytutce i piracie. Fach ten polegał na odbywaniu długich wypraw w odludne tereny i ostrzeganiu ludzkich osad przed zagrożeniem ze strony górskich klanów czy dzikich zwierząt. Czasem trzeba było szukać zaginionej karawany, czasem zlikwidować stado wilków albo po prostu załatwić jedzenie. Wielu zwiadowców nie wracało z takich marszów, tak więc by zwiększyć liczbę patroli często chodziło się w pojedynkę lub co najwyżej dwójkami. W tym właśnie okresie Marwyn naprawdę wydoroślał. Jego życie mijało wśród skalistych pustkowi, potężnych mroźnych lasów i górskich wąwozów. Ciągle jednak tęsknił za domem. Podczas, gdy jego znajomi z dzieciństwa przyuczali się do różnych rzemiosł, uczyli się w szkołach, bawili, czy żenili, on przemierzał dziesiątki kilometrów w świecie traw, śniegu, dzikich zwierząt i niebezpiecznych band. Noce zaś zamiast w ciepłym łóżku spędzał wśród gałęzi drzew lub czuwając przy ognisku. Przede wszystkim jednak rozmyślał. Była to jego jedyna stała przyjemność, a okoliczności sprzyjały, by oddać się jej bez reszty. Zdobywał mądrość jakby wprost z potężnych górskich masywów, zimnych potoków i prastarych drzew. Nie była to mądrość książkowa ale mądrość życia wyrażana w tym jak człowiek obserwuje gwieździste niebo w mroźną noc, co myśli kiedy jest sam jeden z toporem w ręku przeciwko niedźwiedziowi, co czuje widząc ciepły chleb. W tych okolicznościach jednak stawał się zgorzkniały, tracił przywiązanie i wyczucie do innych ludzi. Tak minęło kilka kolejnych, długich miesięcy, sam nawet nie wie ile.
          I tak pewnego dnia, a może nocy, stojąc samotnie pośrodku skalnego pustkowia zobaczył na zachodzie blask. Potężny, oślepiający i surrealistyczny. Wiedział o bliżej niesprecyzowanych niepokojach w tamtych rejonach ale nie spodziewał się, że przyjęło to takie rozmiary. Gdzieś tam przecież byli jego rodzice. Nie czekając udał się do najbliższego miasta dowiedzieć się czegoś więcej, wyruszył na południowy wschód.


        Umiejętności:
          Walka mieczem długim - uczeń
          Ukrywanie się - uczeń


        Cechy:
          chłonny umysł
          determinacja
          wytrzymały organizm


        Atuty:


        Postać:
          - Miecz długi (tzw. półtoraręczny). Przede wszystkim jest to bardzo solidny miecz o dobrym wyważeniu mimo sporej wagi, bardzo prostej budowy. Broń a nie ozdoba. Jelec prosty, dość szeroki, głowica talaryczna. Powierzchnia metalu na głowicy i jelcu jest czerniona, by zapobiegać korozji i nie odbijać światła. Wygląd:http://szymonchlebowski.pl/zdjecia/IMG_1633.JPG
          - Przeszywanica warstwowa w formie ciemno-niebieskiej, długiej kurtki rozpinanej z przodu. Wykonana jest z ciężkiego, grubego materiału. Odróżniają ją łądne, białe obszycia na krawędziach wysokiego kołnierza i na mankietach oraz wzmocnienia z woskowanej skóry na łokciach. Oprócz tego długie, stalowe karwasze przywiązywane rzemieniami do rękawów. Powierzchnia metalu jest czerniona.
          - sztylet typu baselard w rogowej oprawie.
          - 20 sztuk złota w sakiewce
          - Ubranie: Głównym elementem stroju jest wcześniej wspomniana kurtka, pod nią lniana koszula. Biodra spina czarny pas mieczowy z metalową klamrą i pochwami do miecza i sztyletu. Do tego czarne, skórzane spodnie z grubą, woskowaną skórą przyszytą na kolanach. Resztę stroju stanowią solidne buty o lekko jaśniejszej barwie i wysokich cholewach. Obuwie jest sznurowane z przodu i spięte na klamrę, co zapewnia znaczną wygodę nawet przy długich wędrówkach, zaś metalowe ćwieki w podeszwach zapobiegają ślizganiu się na trawie. Ostatnim elementem ubioru jest nieduży, czarny kolczyk o kształcie zwężającej się tulei, wykonany z gładkiego, czarnego kamienia. Bez jakichkolwiek zaczepów, wkładany bezpośrednio w dziurę w uchu.


        Ekwipunek:

          - Torba kurierska ze skóry zakładana na ramię
          - Spory, lniany worek
          - Zestaw składający się z hubki, krzesiwa i krzemienia.
          - Drewniany grzebień.
          - Maść do smarowania ran
          - Duży kawał czystego płótna
          - Igła i mocna nitka
          - Osełka
        [/list]

        Nie jestem tylko pewien tych kierunków, nie wiem czy wszystko dobrze załapałem.

        Faust272 - 2013-02-06, 09:46

        Dobra historia. Podoba mi się motyw mozaiki składanej z odłamków szkła jak i obrazowe przedstawienie "końca dzieciństwa". Historia wzbudziła we mnie smutek, a to już grubo więcej niż obojętność. Zlikwiduję jednak Determinację, gdyż nie znalazłem dobrego opisania siły ciągnącej Cię naprzód. A skoro jesteś wartościowy i wiesz o tym, to nie musisz tego nikomu udowadniać.

        Szkoda tylko, że nie ma za dużo pożywki fabularnej. Kolejny sierota i dziecko pokrzywdzone przez los. No. Ale tutaj smutek udziela się czytającemu, a to już coś.

        Zaakceptowany. Zaczynasz w Bolgorii po kilkumiesięcznej tułaczce. Przejrzyj swoją KP i jeśli nie ma żadnych zastrzeżeń, to możesz pisać i grać.

        Schyschek - 2013-02-07, 13:21

        Imię: Okropir
        Płeć: Mężczyzna
        Rasa: Mutant, patrz poniżej
        Wiek: 22
        Nierozdane punkty doświadczenia: zerolololol

        No, mam tylko nadzieję że da się to przeczytać. Bo trochę czytadła jest.
        Ilość mnie nie przeraża, ale jak jest do dupy, to tylko Ty masz się czego obawiać
        Historia postaci:

          W ciemniej, wilgotnej, zatęchłej i ośligzłej jaskini aligatorzyca zawyła z bólu. Rodziła. Tak, rodziła - nie składała jaj. Wpierw pojawiła się jaszczuropodobna główka, która już otwierała oczy.
          -Ach... widzę, że już nadszedł na was czas, moje maluchy? - zabrzmiał piskliwy, skrzekliwy, wyjątkowo nieprzyjemny męski głos. Z cienia wyłonił się człowiek. Niesamowicie wychudzony, wygłodzony, o oczach w których dało się ujrzeć błysk szaleństwa jak i geniuszu, zakrzywionym nosie, i pokaźnym ubytku w zębach łatanym gdzieniegdzie żelaznymi atrapami. Podszedł szybko, po czym pomógł młodemu mutantowi wyjść na świat, biorąc go w swoje żylaste, szorstkie, poorane bliznami dłonie. Zaraz młode poczęło wydawać z siebie pierwsze dźwięki, przy okazji prezentując pokaźny wachlarz kłów.
          Z odbytu aligatorzycy począł wychodzić kolejny, bardzo podobny do poprzedniego mutant. Opętany Anatageles już wkrótce tulił do siebie trzy małe jaszczoruludzkie mutanty nad truchłem aligatora o nienaturalnie poszerzonym i krwawiącym odbycie.

          Początek się nieźle zapowiada

          ***


            Okropir wraz z dwójką rodzeństwa przyszedł na świat gdzieś w górach na południowym-wschodzie Akili. Konkretniej w kompleskie jaskiń, w których zamieszkał oszalały mag-technolog, Anatageles. On, jego brat, i siostra, byli wynikiem długich badań Anatagelesa nad dawno wymarłą rasą jaszczuroludów, która zamieszkiwała niezbadane obszary pod zamieszkałym przez technomaga pasmem gór, na południe od Akili. Przez kilka lat przeprowadzał on żmudne badania na zwłokach wywleczonych z podziemnych grobowców, aż w końcu udało mu się, z pomocą niedalekich krewnych jaszczuroludów – aligatorów (a konkretniej, aligatorzycy) - na nowo przywieźć na świat trzy egzemplarze tej rasy. Którymi byli rzecz jasna Okropir, Pogrobir i Kszatrija. Anategeles stworzył ich głównie z myślą o posiadaniu sług, wykonujących każde jego polecenie bez szemrania, i udało mu się tak ich wychować; zaś fakt wykazywania przez nie agresywnych, zaborczych zapędów uznał za pomocny, i pielęgnował je, hodując w młodych jaszczuroludach uczucie przyjemności płynące z czynienia krzywdy. Zaś wychowaniem, czy może raczej: przeżyciem potomstwa wyhodowanych przez siebie egzemplarzy (czy przynajmniej konkurencję pomiędzy dwoma samcami o jedną tylko samicę) już się nie przejmował, dopóki same jaszczuroludy nie skakały sobie do gardeł. Bądź przynajmniej nie dawały sobie tego uwidocznić.


          ***


          -Okropirze! Podejdź tu! - zakrzyknął Anatageles. Zaraz też w jego głównej pracowni, wśród przeróżnych technomagicznych maszyn pojawił się jaszczuroczłek. Równie chudy jak sam jego stwórca, lecz o mięśniach dających się uwidocznić pod warstwą gadzich łusek.
          -Tak, panie? - spytał niskim, bezuczuciowym, ostrym jak sztylet głosem, podchodząc.
          -Weź to – odrzekł, wciskając mu w jego szponiaste łapy pistolet.
          -Cóż to, panie?
          -To służy do zabijania. Znacznie skuteczniejszego niż tradycyjne, którym się zawsze posługiwaliście. Spójrz. Widzisz tego mięsnego golema? Wyceluj mu w głowę, po czym naciśnij na spust – instruował go mag-wynalazca, samemu mu pomagając.
          Pistolet wystrzelił. Bez żadnych specjalnych efektów – ot, cichy, głuchy huk, i w tym samym momencie golemowi eksplodowała głowa, rozpryskując się na pobliskiej skalnej ścianie, po czym reszta jego ciała bezwładnie osunęła się na ziemię. Komnatę przeszył pełen satysfakcji śmiech opętanego Anatagelesa. Okropir spojrzał się na dzieło poczynione przecież jednym ruchem palca, spojrzał jeszcze raz na broń, a pysk jego wykrzywił się w okrutnym uśmiechu.
          Technomag powrócił znów nad ciężki, stalowy stół, stanowiący miejsce sklecania wielu jego bojowych wynalazków. Spośród wielu walającyh się po nim bez ładu i składu narzędzi wziął jedno, po czym zawołał:
          -Pogrobirze, chodź tu! - krzyknął zacznie głośniej; po całym kompleksie jaskiń rozległo się echo zawołania. Po krótkiej chwili do komnaty wręcz wbiegł kolejny jaszczurolud, który sprawnie zatrzymał się tuż przed swoim stwórcą. Ten jeden jednak znacznie różnił się od przebywającej już na miejscu dwójki – duży, silnie umięśniony i dobrze zbudowany, wyglądał znacznie groźniej od swego brata.
          -Przybyłem na twe wezwanie, panie – zameldował się ochrypłym, rykliwym, basowym głosem.
          -Weź to – odrzekł, wciskając mu w szponiaste łapy ciężkie, żelazne rękawice z zamontowanymi na nich długimi ostrzami, ni to szponami, ni to sztyletami – Załóż – rozkazał, co jego wytwór i sługa posłusznie uczynił.
          -Ty też, Okropirze – przywował go do siebie gestem, po czym podał taki sam egzemplarz broni, jak jego bratu.
          -Pogrobirze – zwrócił się do niego, zostawiając Okropira przeglądającego nowy wytwór mistrza samemu sobie – Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałbym Ci dać. Oto ona – po czym sięgnął po leżący na stole miecz. Wielki, ciężki, masywny miecz o wkutym w ostrze bliżej niezidentyfikowanym kamieniu, na którym wygrawerowano magiczne glify.
          -Widzisz tego golema? Zarąb go tym. Wystarczy jedno uderzenie – po czym Pogrobir z doskoku i zamachu sieknął stojącego na przeciwległym rogu komnaty drugiego mięsnego golema. Glify zalśniły lekkim niebieskawym światłem, po czym fala uderzeniowa rozniosła golema na małe kawałki, które dodatkowo zwęgliło. Po jaskini znów przebiegł szaleńczy śmiech wynalazcy.


          ***


            Anatageles był bardzo płodnym w swojej dziedzinie technomagiem. Tworzył wiele mechanicznych zabawek, których, zwąc ogólnikowo, „napęd”, opierał się na magii – najchętniej posługiwał się glifami i różnymi ich kombinacjami. Wiele ze swoich zabawek dawał do przetestowania swym małym, jaszczurkowatym podopiecznym. Choć rzadko kiedy dawał im je na stałe – no chyba, że tworzył je specjalnie z myślą o nich. W ten sposób do ręki Okropira dostały się między innymi żelazne rękawicoszpony, by nie musiał łamać swoich pazurków, oraz pistolet glificzny, którym posługuje się zresztą do dziś, wraz z zestawem amunicji o różnych właściwościach i przeznaczeniu (wybuchowe, trujące, szarpiące, srebrne itp.), z czego większość już mu się udało w ten czy inny sposób wykorzystać.



          ***


          Nagły wybuch oszołomił na chwilę wszystkich bywalców karczmy. W miejscu, gdzie przed chwilą stała drewniana ściana, wyziewała wielka dziura, w niej zaś stał Pogrobir. Doskoczył on do pierwszego lepszego gapia, chwycił jego głowę w swe szpony po czym zwyczajnie zgniótł ją, jak gdyby była kawałkiem papieru. Wszyscy nagle ocknęli się i rzucili ku drzwiom mając na celu uratowanie swych wynędzniałych dupsk. Szybko jednak ich nadzieje legły w gruzach, wraz z przestrzelonymi ciałami pierwszych nieszczęśników, którym udało się wybiec z budynku. Na drodze stał Okropir, właśnie przeładowujący swoją broń.
          -Pod ścianę! Już! - ryknął. Wystraszeni wieśniacy przekonani argumentem miecza i pistoletu posłusznie wykonali rozkaz – Ręce założyć na głowy, odwrócić się ku ścianie i klęczeć! - rozkazał Pogrobir. Koło niego wyrosła jak z podziemi jaszczurzyca, Kszatrija, dzierżąca dwa krótkie miecze.
          -Przypilnuj ich, a my zajmiemy się resztą – szepnął do niej Pogrobir, po czym gestem przywował brata. Zaraz też zaczęli odwiedzać każdy dom w wiosce, wyciągając każdego kto się ukrywał i rzucając do szeregu, zawsze z bólem i paroma kopniakami bąć walnięciami. A jeśli ktoś wcześniej uciekł – nie przejmowali się tym. Nie na tym im zależało.
          -Wasz pan, Anatageles, zastanawia się, czemu przestaliście wysyłać mu należną zapłatę za „ochronę”...? przed takimi sytuacjami jak ta – melodyjnym, ślicznym, zupełnie nie pasującym do całej sytuacji głosem spytała Kszatrija.
          Wieśniacy byli zbyt zaszkoczeni, oszołomieni i wystraszeni, by któremukolwiek coś przeszło przez gardło.
          -Nie wiemy, tak? No to... porozmawiamy sobie inaczej... - rzekł z okrutnym, sadystycznym uśmieszkiem na pysku Okropir, zbliżając się do pierwszego z boku wieśniaka, pochylając się nad nim i zaciskając na jego ramieniu szpony swych rękawic, drugą ręką gładząc go po głowie.


          ***


            Częstokroć Anatageles wysyłał trójkę swoich pomiotów poza ukochaną, oślizgłą, ciemną, brudną, i zatęchłą jaskinię. W różnym celu – czy to przypomnieć nieszczęsnym wieśniakom o haraczu, czy to by pozyskać w górach jakiś kruszec pilnie potrzebny technomagowi w nowej zabawce, czy też na dalsze wojaże, na południe, w celach badawczych, by pozyskać nowe truchła innej wymarłej rasy, spisania starożytnych znaków/glifów/run, i tak dalej, i tak dalej... Głównie one były dla Okropira (i reszty) okazją do rozwoju. Fakt, że Anatageles nigdy nie skąpił im jakże pomocnego sprzętu, częstokroć nie wystarczał, i tu do gry wchodziły zdolność do szybkiego podejmowania decyzji, dyplomacji, kłamania, oszustw, forteli, przeplatanych z doskonaleniem umiejętności mordobicia, tłuczenia, cięcia, rąbania, kąsania, szarpania, strzelania, kłucia... oraz ucieczki i wydostawania się z kłopotów; ratowania życia. Bądź jego podtrzymywania, gdyby nawet tak odporny organizm jak jaszczuroczłeczy był na skraju wyczerpania. A czasem, wycieczki te były też okazją do wymyślania coraz to wymyślniejszych sposobów na torturowanie, okaleczanie czy czerpanie czysto chorej, sadystycznej przyjemności z zadawania bólu.



          ***


          Jaskinia była spokojna. Ciszę zakłócały czasem jedynie pomrukiwania, jęki bądź inne dźwięki które samoistnie i niekontrolowanie wydawał z siebie Anatageles, o i tak już mało zrównoważonym umyśle. Wylegującym się w wilgotnych pęknięciach ścian jaszczuroludom to nie przeszkadzało. Nie mogło. Czasem tylko któryś przekręcił się na drugi bok. Pupilki technomaga wykorzystywały kolejny dzień, w którym nie musiały nic robić.
          Nagle jednostajną, niezmęconą ciszę przerwał głośny huk, który gwałtownie wyparł swoją poprzedniczkę zapełniając wszystkie korytarze całego kompleksu, tylko po to, by zaraz po chwili znów ustąpić miejsca głuchej nicości.
          Na podłodze leżało bezgłowe truchło Anatagelesa, zaś szczątków jego głowy można by zapewne szukać i na przeciwległej ścianie, a nawet za otwartymi drzwiami komnaty, acz z pewnością nie stworzył tam tak spektakularnego malunku jak na najbliższej ścianie i stole, nad którym właśnie bawił się technomag. Zaraz też nad całym tym martwym obrazem zebrała się trójka jaszczuroludów, bardziej chłonąc całą scenę, niż bojąc się. Zaskoczenie i szok mieszały się na ich pyskach z fascynacją i zaciekawieniem, zaś w przypadku Okropira dochodził jeszcze ten charakterystyczny uśmiech, którym zdawał się czerpać swoistą satysfakcję.
          Jako pierwszy podszedł, badając bliżej całą sprawę. Za jego przykładem poszło rodzeństwo. Uwagę Okropira przykuł stół, nad którym przed chwilą jego pan i stwórca robił... coś. No właśnie, co? Nie leżało tam przecież nic. Chyba... że...
          Powolnym, delikatnym ruchem zgarnął zalegającą krew, ochłapy czaszki, mięsa oraz zmielonego i przypalonego mózgu. Odsłonił zaciekły już co prawda czerwonym płynem, skrawek papieru. Były na nim wymalowane jakieś rzeczy. Postanowił odsłonić większy fragment papieru. Po chwili z całego stołu zostały względnie wygarnięte resztki ludzkiej głowy. Przed Okropirem leżała mapa. Przesączona krwią, ale mapa. Całej Akili i okolic, wraz z zaznaczonym miejscem, w którym znajdował się kompleks jaskiń Anatagelesa.
          Kszatrija spojrzała na to zza ramienia brata.
          -A cóż to? Mapencja? - stwierdziła odkrywczo, po czym wraz z Okropirem poczęła przyglądać się znalezisku.
          -Nic nie rozumiem – zarzucił Okropir – nie ma tu niczego, co mogłoby spowodować tak poetycko artystyczną śmierć... tylko mapa. Co do chuja?
          Kszatrija nie odpowiedziała. Tak samo Pogrobir, wciąż kontemplujący nad zwłokami.
          -

          -Chodźcie tu! - zagrzmiał z oddali głos Pogrobira. Dochodził z wyjścia.
          Ten stał nad stromym skalnym urwiskiem, umiejscowionym tuż przed wejściem do jaskini. Wkrótce też koło niego pojawili się Okropir i Kszatrija, niemo wpatrując się w krajobraz, dotąd przesłaniany gąszczem drzew.
          Przed nimi, poza linią skał, rozgąciały się przeogromne pustkowia, sięgające daleko poza linię horyzontu. Z całej okolicy znikły wszelkie drzewa, wszelkie życie.
          -Ja... pier... dole... - wykrztusiła z siebie Kszatrija. Okropir jedynie stał niemo, wpatrując się w bezmiar nicości. Jego pysk nie wyrażał żadnych emocji. Przez dłuższy czas, nawet gdy rodzeństwo już się napatrzyło i poszło z powrotem do jaskini, kładał fakty. Nagle w jego głowie zrodziła się jedna, bardzo silna, i jak mu się wydawało, jedyna słuszna myśl. "Udać się na wschód".
          Dotychczas, zajęty rozmyślaniem, ignorował wszelkie bodźce jakie do niego dochodziły, gdy wchodził do jaskini. Dopiero otrząsnął się, gdy w komnacie mieszkaniowej Anatagelesa, o ile tak ją można było nazwać, ujrzał uprawiajace seks rodzeństwo, na łożu niedawnego pana. "Zajebie. No kurwa ja go zajebie". Po czym wyszedł z wściekłością i zazdrością, zostawiając nie przeszkadzającą sobie jego obecnością parę samą.

          No, w końcu musiało do tego dojść.
          Nom.

          -

          -Pogrobirze?
          -Tak? - Odpowiedział na pytanie zbliżającego się do niego leniwym chodem Okropira. Ten podszedł już dosyć blisko niego, po czym zupełnie nagle przyłożył bratu pistolet do ucha.
          -Ostatnie słowo, kurwo.
          Pogrobir nie wypowiedział ani słowa, a cisza i bezruch jaki zapadł na ten czas, zdawał się trwać całą wieczność. Jedynie strugi potu, który nagle zaczął lać mu się z karku, przypominały o upływie czasu, leniwie spływając po ogromnym cielsku.
          Pogrobir był szybszy. Złapał go za rękę i wyłamał, w chwili, gdy ten już miał nacisnąć spust. Kula trafiła w sufit. Okropir zawył z bólu.
          -Doigrałeś się. Teraz to cię zapierdolę. Zarżnę jak świnię – zarzucił Pogrobir, po czym złapał go za kark i zaczął walić nim w ścianę. O ile człowiek już straciłby przytomność, o tyle Okropir jedynie lekko krwawił, gdy zwinnym ruchem wyrwał się z uścisku brata, po czym wskoczył mu na grzbiet. "Jeden cios, jedna śmierć". Ostrze wysunęło mu się spod rękawa, po czym wbiło się z całą siłą w kark Pogrobira, opryskując krwią pysk Okropira. Jaskinie przeszył potężny ryk bólu i nienawiści.
          Pogrobira zabić mu się nie udało. Sztych zatrzymał się na kręgosłupie, a Okropir zmuszony był odskoczyć, by uniknąć kolejnego ciosu. Zaraz też Pogrobir wyszarpał sobie z ciała niewielki sztylet, po czym rzucił go niezgrabnie w stronę brata, rzecz jasna zezując. Zaraz też zaszarżował na niego. Okropir zgrabnie uchylił się przed nim, a ten nieomal wpadł w ścianę. Uzyskany dzięki temu niewielki ułamek czasu Okropir przeznaczył na szukanie pistoletu. Jest. Znalazł go. Na drugim końcu komnaty. Pędem rzucił się ku niemu, lecz w połowie drogi wbił się w niego rozpędzony brat, rozbijając go o ścianę. Okropir rzygnął krwią wprost na głowę brata, nagle tracąc siły. Strach pomyśleć, jak wielkie obrażenia wewnętrzne musiał mu zadać taki taran. Pierwsze dwa kolejne uderzenia w twarz nie zdołały go jednak dobić. Miast tego, trzecie uderzenie zostało brutalnie zatrzymanie dzięki przebiciu przez mocarną rękę kolejnego ukrytego pod drugim rękawem ostrza, które niczym żądło pozostało w ciele, gdy Okropir czołgał się do pistoletu wykorzystując czas w którym Pogrobir zajęty był wyciem.
          Mocarny jaszczuroczłek otrząsnął się, wziął pierwszy lepszy leżący z boku młot i rzucił się na brata z wyskoku. W chwili, gdy miał zadać decydujący cios, pocisk przeszył powietrze, przebijając się przez czaszkę Pogrobira i tworząc z tyłu fontannę krwi wymieszanej z rozmiażdżonym mózgiem i płatami czaszki. Martwy upadł na Okropira, przygniatając go, zaś młot uderzył w podłogę niecały metr od jego głowy.
          Okropir wymęczony, przymknął powieki. Zasnął z wyrazem okrutnej, surowej determinacji, cierpienia i nienawiści na pysku. Nim dopadła go ciemność, wykrzyczał jeszcze w myślach ostatkami sił, iż nie jest to jego ostatni sen.
          -

          -Hej, wróciłam! Na zewnątrz naprawdę nic nie ma. Żadnego życia. Hej, jesteście?
          "A więc tak jak myślałem. Może za górami na wschodzie coś się uchowało?"
          -Haaaaloooo... ja pierdole! - pisnęła nagle. Zapewne zauważyła już wszędzie ślady krwi na ścianach. I truchło Pogrobira.
          Zajęło to dłuższą chwilę, nim odeszła od swojego ukochanego i wędrując po komnatach, poczęła wołać: "Okropirze, okropirze! Jesteś tu gdzieś?". Ale nie. Jedynie jaskinia odpowiadała jej echem. Nikt i nic więcej. Głucha, martwa cisza.
          Okropir siedział w cieniu, oparty o ścianę, w kącie pracowni. Na szczęście jeszcze tu nie zajrzała. Jaszczur siedział niemal bez ruchu. Dzięki lekom znalezionym w sypialni Anatagelesa i własnym regeneracyjnym właściwościom jaszczurzego ciała zdołał całkiem szybko przywoicie się wykurować. Przymknął powieki.
          -Okropirze! - z zadumy wyrwał go krzyk siostry, tym razem ze znacznie bliższej odłegłości. Nerwowo rozglądnął się. Nie zauważyła go. Weszła do komnaty drzwiami po drugiej stronie. Okropir powoli i bezszelestnie wstał, po czym przykucnął.
          -Okropirze! Boję się... - Kszatrija przeszła przez salę powolnym ruchem, kuląc się.
          Wtem wystarczył ułamek sekundy, gdy uderzyła głową o jedną z maszyn, lądując zaraz na podłodze, przygnieciona cielskiem brata.
          -Ja pierdole!... a więc to ty! - zorientowała się, darząc go przestraszonym wzrokiem.
          Ten obdarzył ją jedynie swym charakterystycznym, sadystycznym uśmiechem, zdawałoby się że zarezerwowanym specjalnie dla niego. Złapał ją za głowę, wykręcił, po czym uderzył dwukrotnie o ziemię, za nic mając sobie jej krzyki.
          -Zapierdolę cię, dziwko. Tak jak jego. I wiesz co? Twoje truchło zgwałcę. Albo lepiej. Zgwałcę cię na śmierć.
          Jaskinię przeszył śmiech. Okrutny, bezduszny śmiech Okropira, który zaraz to ochoczo wziął się do postanowionego dzieła. W przeciwieństwie do siostry.

          -

          Śmiech opętanego. Śmiech szaleńca. Śmiech okrutnika. Śmiech sadysty. Śmiech opętanego, szalonego, okrutnego sadysty. Śmiech Okropira.
          Błogo mu było po wczorajszej nocy. Teraz kończył już dzieło. Szybkim ruchem wyrwał rękę spod wnętrzności. Wraz z sercem. Uśmiechnął się, zlizał je. Zamruczał, po czym obdarzył jeszcze soczystym pocałunkiem trupa siostry, nim nałożył sobie jej serce na język, by po chwili wciągnąć je do pyska i delektować się smakiem. Delicje. Słodkie, a do tego niesamowicie soczyste.
          Spojrzał się za siebie, za drzwi, obdarzając spojrzeniem truchło brata, z którego brzucha wyziewała krwawa dziura.


          ***


            W czasie Świtu Akilijskiego, w czasie owego wielkiego wybuchu magii, mózg Anatagelesa został nagle niesamowicie przeciążony. A konkretniej – ośrodek odpowiadający za magię właśnie. W jednej chwili, wybuchł. Pracował on właśnie nad mapą, chcąc wysłać pupilków na wschód, przez Akilę, w poszukiwaniu kolejnego drogocennego dla niego kruszca. Miast tego zapaskudził jedynie mapę breją swego mózgu. Dalej było już tylko łączenie faktów, głównie przez najszybciej myślącego z całej trójki Okropira. Pozbawieni pana jaszczuroczłecy szybko się zdeprawowali, już do cna. Przez pierwszy tydzień, gdy za pożywienie mieli sobie ciało swego stwórcy, a także parę jego mniejszych pupilków, częstokroć dochodziło do spięć na linii Okropir-Pogrobir; zwłaszcza jeśli chodziło o Kszatriję, co często kończyło się spraniem po pysku tego pierwszego, bądź też nieco poważniejszymi kontuzjami, które jednak jaszczurzy organizm szybko naprawiał. Mniejszy i słabszy po prostu drogą tradycji musiał ustąpić silniejszemu, z czym to ten pierwszy pogodzić się nie mógł. Czarę goryczy przelał stosunek Pogrobira z Kszatriją, bezwstydnie na oczach Okropira. Ostatecznie skończyło się to bratobójczą walką, w której ostatecznie zwyciężył ten najsłabszy – głównie za sprawą pistoletu. Wymęczony, połamany i poturbowany, Okropir przez okres dwóch dni lizał rany. Zaledwie dwóch, gdy wrócił do pełni sił – pomogły mu w tym leki pozostawione przez jego stwórcę. Zużył je w tym czasie niemal wszystkie, a taką dawkę jego organizm przyjął i wykorzystał doskonale.
            Przez cały ten czas, Kszatrija była na zewnątrz. Szukała jakichś śladów życia po Świcie Akilijskim. Nie znalazła. Gdy wróciła, zastała makabryczną scenę jej martwego kochanka. Przestraszona nie mogła znaleźć po jaskini Okropira – a gdy już go znalazła... doszło do brutalnego gwałtu. Tak. Okropir zgwałcił własną siostrę, dusząc ją na koniec penisem. Następnego dnia Okropir zjadł ich serca, wątroby i troszkę mięsa, po czym oddzielił łuski i skórę od mięsa, mięso od kości, pokroił je na kawałeczki i uwędził, wykorzystując do tego jedną ze starych, dymiących już maszyn Anatagelesa. Z łusek brata zaś, wyszył sobie w tym czasie prowizoryczną zbroję. W skórę z łuskami siostry zawinął zaś mięso (wcześniej samą skórę też uwędził, by za szybko nie gniła), po czym spakował je do torby, wraz z najbardziej niezbędnymi rzeczami. Podczas sypialni Anatagelesa, znalazł ciekawą rzecz. Był to karabin. Jednostrzałowy oczywiście. Szybko Okropir rozgryzł tajniki jego działania, a działał na tej samej zasadzie co pistolet, tyle, że z trzykrotnie większą siłą. No, i miał dwa rodzaje glifów, i dwa spusty, ułożone jeden przed drugim. Jedne glify ładowały się bowiem światłem dziennym, drugie – jego brakiem. Skombinował sobie na niego odpowiednią kaburę, zawiesił rzemieniem przez ramię...
            Po czym ruszył na wschód, mając nadzieję, że przynajmniej tam istnieje jeszcze jakieś życie.



          ***


            Słońce prażyło bezlitośnie, zaś wędrówka poprzez mazistą, magiczną pustynną breję była długa i mozolna. Okropirowi zdawało się, że wędruje w tym samym kierunku już całą wieczność. Dawno stracił orientację co do czasu, lecz nigdy nie zbaczał z drogi. Chęć przetrwania kazała mu wciąż przeć do przodu. Wschód był dla niego ostatnią szansą i nadzieją. Jeśli nie tam, to nigdzie nie powinno być życia, do którego zdołałby dosięgnąć on. Każdy krok zaczynał być wysiłkiem, zwłaszcza przy kończących się mu już zapasach. Lecz parł. Nie przestawał, chyba żeby przespać się w południe, gdy słońce było dlań najbardziej bezlitosne. Najlepiej zaś szło mu się nocą, gdzie panowała miła odmiana – chłód. Wbrew logice czuł się na tej pustyni dosyć bezpiecznie, był niemal pewien, że nie spotka na niej niczego, co mogłoby chcieć go zabić.
            I wtedy, coś nagle zaczęło go budzić z tego swoistego letargu, w który zapadł, a którego egzystencja w owym czasie polegała jedynie na tym, by wciąż iść na wschód. Wstał, w wieczór. Spał dłużej niż dotąd, gdy chciał jedynie ochronić się przed południowym słońcem. Nagle zorientował się. Spojrzał na krajobraz przed sobą, któremu nie mógł dać wiary.
            Przed nim, daleko na horyzoncie, rozciągały się szczyty gór.
            Poczuł nagły przypływ nowych sił.
            Gdy wreszcie znalazł się w górach, znalazł w końcu życie. Tu, Świt Akilijski nie dotarł. Poczuł się jak w raju. W lokalnych jaskiniach znalazł parę zwierząt, z których ubił i tak tylko tyle ile akurat potrzebował, oraz świeżą wodę z górskich potoków. Tutaj, regenerował siły. Po czym ruszył dalej.



          ***


          -To interesująca propozycja – krzywo uśmiechnął się Okropir. Usiadł na najbliższym głazie, podpierając się karabinem. Niedaleko niego leżały dwa ludzkie truchła – jeden z przebitą kulą głową, drugi cały niemal rozszarpany szponami. Przed Okropirem zaś stało czternastu uzbrojonych mężczyzn, z czego ten na przedzie z nim negocjował, zaś reszta stała z tyłu gotowa w razie czego do obrony. Czy może raczej ataku.
          -W sumie czemu by się znów nie zabawić? - zaśmiał się jaszczurolud.
          -Czyli co? Propozycja przyjęta? - uśmiechnął się zagadkowo przywódca bandy, wyciągając ku Okropirowi rękę w geście pojednania.
          -Tak – wstał, po czym uścisnął dłoń.
          -

          Nastawał świt. Słońce leniwie przedzierało się przez horyzont na wschodzie. Wieś budziła się powoli do życia. Środkiem placu, przy studni, przechadzała się właśnie trójka dobrze uzbrojonych strażników. Szli do wozów karawany, która właśnie sprowadzała żelazo i inne kruszce z lokalnej kopalni, która oficjalnie nie istniała.
          Głowa pierwszego z nich znalazła się na celowniku Okropira. Wstrzymał oddech, nie chcąc by jakiekolwiek drgania mu przeszkadzały. Wziął poprawkę na odległość, lekko unosząc lufę w górę. Parę stopni. Wiatr nie wiał, wobec czego nie musiał na niego brać poprawki. Nacisnął spust.
          Hełm strażnika wgniótł się, zaś tylna jego część oderwała się od reszty, wraz z fontanną poszatkowanego mózgu, brei mięsnej i krwi. Padł, zaś pozostali dwaj strażnicy rozglądali się dokoła, nie wiedząc co się dzieje, zdezorientowana bez swojego przywódcy. Zaraz też zza najbliższych domów wypadła piątka bandytów, uzbrojonych we wszelkiego rodzaju prymitywną broń, jak pałki, włócznie itp. Strażnicy byli co prawda lepiej uzbrojeni, ze swoimi mieczami, kolczugami, szyszakami i tarczami. Pierwszy bandyta zaraz też padł, zaraz pomszczony przez swojego kolegę z włócznią, który przebił nią gardło przeciwnika. Osamotniony kolega nie miał szans i padł zaraz potem, raniąc dwóch przeciwników, acz nie na tyle, by wyłączyć ich z walki.
          Wieś obudziła się. Rumor walki jej w tym pomógł. Zaraz też z domów wieśniaków wybiegła reszta – dwunastu strażników. Jednak to bandyci mieli po swojej stronie efekt zaskoczenia. Szybko atakując znienacka z boków czy z tyłu, zawsze conajmniej po dwóch na jednego, wykorzystując fakt, iż strażnicy jeszcze nie zbili się w oddział. Szybko z dwunastu zrobiło się pięciu, którzy osłonili się plecami i odpierali wszystkie wściekłe, kąszące ataki. Bandytów zostało już dziesięciu.
          Okropir podszedł spokojnie, z karabinem zarzuconym na ramię. Cały czas z tym swoim krzywym, podłym uśmiechem. Lufa karabinu błyskawicznie powędrowała w stronę pierwszego ze strażników, którego pocisk zaraz pozbawił życia. Kolejnego pistolet. Strażnicy byli przerażeni, a bandyci się jedynie śmiali.
          -Wasza trójka ma wybór. Albo dać się wybić do końca, albo poddać, złożyć broń i życie zachować. Nam zależy jedynie na dostawie – rzekł jaszczurolud.
          Wieśniacy patrzyli się z przerażeniem zza okien, wraz z właścicielem karawany.
          Nie minęło wiele chwil, gdy obdarci ze wszelkiego uzbrojenia strażnicy wraz z wieśniakami i kupcem klęczeli przed ścianą największego z domów.
          -

          Nastawał już zmierzch. Na placu, wokół studni, ustawionych było pięć krzyży. Na nich zaś wisieli dogorywający już trzej strażnicy, kupiec i wójt wioski. Przy drzwiach od każdemu domu także stał krzyż, a na nim gospodarz. Wokół krwawo okaleczone trupy, kobiet zaś dodatkowo nagie.
          W domu wójta trwała dotąd zabawa, teraz przerwana przeliczaniem i rozdawaniem łupów. Sporo się tego znalazło. Zwłaszcza żelaza – jak się Okropir zdążył dowiedzieć, tutejszej waluty.
          -Dwanaście sztab żelaza na głowę! - wykrzyknął herszt bandy. Wszystkim taka suma wyraźnie się spodobała. Wrócono do zabawy, gdzie lokalny bimber robił furorę. Okropir zdążył jednak zauważyć, iż coraz częściej padają na niego spojrzenia, aż w końcu w jego stronę odwróceni byli wszyscy. Ten zwietrzył już, co się święci, i rzucił się do ucieczki. Został jednak brutalnie zatrzymany ciosem pałki w brzuch. Szybko rzucił się na pierwszego lepszego z bandytów, rozszarpując mu szponami gardło. Kolejny podzielił jego los, tym razem z gardłem przegryzionym. Jednak i Okropir dupa, kiedy wrogów kupa. Wkrótce wylądował ciężko pobity na posadzce, przytrzymany rękoma czterech bandytów. Kolejnych sześciu zastanawiało się, co by z nim zrobić. Herszt wpadł na genialny pomysł – Okropir zginie od tego, co sam wymyślił.
          Już wkrótce bandyci ruszyli karawaną, zagrabiając wszelkie uzbrojenie jakie było można, włącznie z karabinem jaszczuroczłeak, oraz bogactwa. Zostawiając jeszcze jeden krzyż, przy wyjeździe z wioski. Na nim zaś, zwisał Okropir.
          -

          Obudziło go prażące, wschodnie słońce. Było już południe. Jego zaś już nic nie bolało. Tylko było mu trochę niewygodnie. Musiał im przyznać – straszne z nich skurwiele. I idioci, nie umiejący nawet porządnie ukrzyżować człowieka, aby zdechł. Zaparł się jedną nogą, drugą zaś próbując wyłamać gwóźdź krępujący ruchy.
          Już wkrótce Okropir z dziurami po gwoździach w rękach i stopach biegał po wiosce, w poszukiwaniu wszelkich przydatnych rzeczy. Dobrze, że przynajmniej rękawicoszpony i pistolet schował pod ubraniem. Tego mu już nie zabrali.


          ***


            Wędrując po wschodnich stokach gór, Okropir natknął się na zbrojnych bandytów hasających po okolicy. Po krótkiej walce, w której dominował jaszczuroczłek dzięki wyższości swego uzbrojenia oraz szybkości i lekkości, z jaką poruszał się po skalistych stokach, herszt zaproponował mu dołączenie do bandy, na co ten chętnie przystał. Ich pierwszym wspólnym celem była lokalna wieś, a konkretniej karawana transportująca kruszce z lokalnej kopalni, o której istnieniu wiedziała tylko część przestępczego półświatka. Bandyci urządzili we wsi masakrę, spotęgowaną sadystycznymi fantazjami Okropira. Ostatecznie najważniejsi członkowie lokalnej społeczności zostali ukrzyżowani.
            Przy podziale łupów jednak, doszło do starcia. Bandyci nie chcieli dzielić się z takim mutantem, jak Okropir, wobec czego wywiązała się walka. Wobec przewagi liczebnej wroga, Okropir ostatecznie przegrał, po czym odebrano mu karabin Znowu mu karabin odebrali? Czy pistolet? najszybciej myślący jaszczuroczłek a drugi raz dał się wydymać w ten sam sposób. A może to retrospekcja?Nom i ukrzyżowano. Bandyci zostawili go tak samego by zdychał, a sami ruszyli na południowy wschód.
            Bandyci nie mieli jednak talentu do krzyżowania ludzi, wobec czego Okropir rankiem wydostał się z krzyża. Wyszabrował z wioski parę przydatnych drobiazgów, uwędził z najzdrowiej wyglądających osobników gatunku ludzkiego mięso, spakował w ich skóry i schował do swojej torby, dotąd zwiniętej pod ubraniem. Większość rzeczy bowiem trzymał w bardzo licznych kieszeniach z wewnętrznej strony ubrania – włącznie z rękawicoszponami i pistoletem. Czyli jednak retrospekcjaNom.Okropir sklecił sobie zbroję z połączonych pasów ludzkiej skóry. Następnie ruszył tropem karawany. Szła ona w większości przez pustynne tereny. Okropir za dnia czołgał się za nią, utrzymując wzrokiem na linii horyzontu by być niewidocznym, w nocy zaś pozwalał sobie bardziej zbliżyć. Cały czas niestrudzenie podążał za nią, chęcią zemsty i odzyskania broni. Dodatkowo czuł cały czas na karku oddech niebezpieczeństwa, że coś ciągle czai się na niego. Karawanę też. Ta pustynia był zła. Ciągle czujny, ciągle uważny.
            Już gdy miał zarżnąć wszystkich, czekając na najdogodniejszy moment, schowany pod jakimiś kamieniami, nagle zauważył, że karawana przystała. Słyszał jakieś głosy. Trwało to chwilę, po czym karawana ruszyła dalej. Teraz słyszał jeszcze więcej głosów. Ludzkich.
            Nocą cicho wyrwał się spod kamieni. Rozglądnął się dokoła. Był w mieście. W Bolgorii. Zaś w gospodzie na wyższych piętrach słyszał odgłosy ludzkie. Rozpoznał wśród niej herszta bandytów. Urządzili sobie postój nim wyprzedadzą wszystko. Uliczka zaś była cicha i tylko gdzieniegdzie przechadzał się jakiś człowiek.
            Okropir szybko złapał jednego, zarżnął nim ten zdążył wydusić choć słowo... zaś z jego twarzy zrobił sobie maskę.
            Był gotów odzyskać swoją własność, zemścić się na zdrajcach i szukać przeżycia w Bolgorii. Poczynając od jakiejś ciemnej, zatęchłej, pustej uliczki.



        Umiejętności:
          Walka bez broni* - uczeń (jakby się dało - wyższy)
          Ukrywanie się - uczeń (ponawiam lolprośbę)
          bym też prosił Oszukiwanie żeby się umiejętniej zaszyć wśród ludzi w mieście


        Cechy:
          Przyśpieszona regeneracja
          Wytrzymały organizm
          Szybki


        Atuty:
          Lolnic


        Postać:
          - pistolet glificzny – jednostrzałowiec działający na zasadzie magii; po pociągnięciu za spust dwa wykute w onyksie magiczne glify stykają się, przekazując zgromadzoną w nich energię pociskowi. Broń ta przy wystrzale wytwarza jedynie cichy, głuchy huk, ponadto nie potrzebuje ona żadnego prochu, ma bardzo przyzwoitą siłę obalającą. Jedynym problemem z nią związanym jest fakt, że glify ładują się w świetle dziennym ponad minutę, zaś w nocy – nawet do pół godziny, wobec czego korzysta się z niej tylko w ostateczności.
          - zbroja lamelkowa ze zszytych pasów ludzkiej skóry, pod nią nałożona kamizelka, plus karwasze, spodnie z łusek brata Okropira
          - żelazne rękawice, na których zainstalowane są żelazne ostrza-szpony
          - Ubranie: lniana koszula, lniane spodnie, podarty brązowy skórzany kaftan z kapturem pełen kieszeni i zapinanych rzemieniami ukrytych kabur na broń, brązowy skórzany płaszcz z kapturem, skórzany pas, czarne skórzane buty wysokie prawie do kolan spinane rzemiennymi paskami z wszytą w podeszwę i czubek buta żelazną płytą (glany), rękawiczki z ludzkiej skóry, maska z ludzkiej skóry.


          Ekwipunek:

            - Hubka, krzesiwo
            - Zwinięte czyste, białe, długie szmaty (bandaże)
            - Garść leków tabletkopodobnych oraz w proszku, przeciwbólowe, na zrośnięcie się stawów itp.; niewielka ilość
            - Torba pełna uwędzonego ludzkiego mięsa (schowana pod płaszczem)
            - Bukłak pełen wody, wykonany z niewiadomego materiału
            - Dwadzieścia jeden uniwersalnych pocisków do pistoletu i karabinu glificznego
            - Osełka


        Wygląd:
        Okropir jest wysokim i smukłym jaszczurem, o piwnych gadzich oczach i krótkim pysku pełnym bielutkich, długich i ostrych zębisk. Mięśnie i żyły, choć nie specjalnie wielkie, są jednak dobrze widoczne pod warstwą jasnobrązowych, niewielkich łusek, i gdyby nie to, wydawałby się dosyć delikatnym, kruchym osobnikiem. Ręce o grubych, mocnych, lecz niezbyt długich czarnych pazurach. Uszy podobne do ludzkich, nieco przylegające do ciała. Brak ogona. Łysy.

        Faust272 - 2013-02-07, 21:34

        Niom. Postać przepak. Przepak w opór. Odrzuciłbym z marszu, gdyby nie ostatni akapit. No ale pora na szczegóły. Udział oznacza, jak bardzo dana cecha miała wpływ na moją ostateczną opinię, dzięki temu będziesz wiedział, co najbardziej trzeba poprawić. Punkty to moja ocena Twoich zalet w skali od 1 do 5.

        Zalety:

        * oryginalność (jaszczuroczłek, pistolet na magiczny glif, narodziny mutantów) 2/5
        * naciągając: kreatywność (właściwie to tylko narodziny, bo reszta już była przeze mnie gdzieś widziana) 3/5
        * ostatni akapit (zalążek pierwszej misji) 3/5
        * pistolet 4/5

        Wady:

        * brak pożywki fabularnej (rodzeństwo zginęło, rodzic też, kolejna sierota sama, bez miejsc gdzie może powrócić, bez przyjaciół, wrogów; gdyby nie ostatni akapit z chęcią odzyskania własnego ekwipunku, to naprawdę byłby natychmiastowy odrzut podania) Udział: 40%
        * błąd fabularny (magowie z zasady nie wybuchają od Świtu, inaczej nie byłoby ich w Bolgorii i nie mielibyśmy radości z ich prześladowania; no nie wiem, jak już ma umrzeć, to wypadałoby to wyjaśnić jakoś) Udział: 30%
        * za dużo retrospekcji (naprawdę, pisanie tego samego, ale w innej formie wydłuża historię, ale wcale jej nie robi ciekawszej; zamiast tego wole emocjonalny opis, ale w jednym akapicie) Udział: 15%
        * nieadekwatna historia do przepakowanego ekwipunku (czyli dużo historii, ale mało w sumie informacji, czy opisów, czy czegokolwiek, żeby mieć szpony, pistolet, regeneracje, naturalną zbroje, szybkość, być jaszczurem itp itd.; no ale od tego MG są by to sprawdzać) Udział: 10%
        * za dużo "lol" Udział: 5%


        Czyli podsumowując. Nie zaliczyłbym, gdyby nie ostatni akapit, ostatnie zdania, które mogą być dobrym wstępem do Gry. Widzę w tym potencjał, ale niewykorzystany, a historia jest moim zdaniem za słaba, by dać te wszystkie rzeczy proponowane przez Ciebie.

        Jeszcze na korzyść przemawia ten pistolecik. Fajna rzecz, podoba mi się i mógłbym ją wprowadzić razem z Twoją postacią, no ale niestety, zbyt duży przepak został zrobiony jak na tą historię.

        Tak więc albo poprawiasz historię, albo dyskutujemy, albo rozmawiamy, cokolwiek. Jak nie będzie odpowiedzi... No cóż, to w takim razie nie jesteś za bardzo przywiązany tak bardzo do postaci, tak myślę.

        Zapraszam do dyskusji w komentarzach do rekrutacji, zwłaszcza Zkaja i Vanilie. Zdanie innych graczy również będzie przydatne.

        Shirav - 2013-02-07, 23:29

        Imię: Shirav
        Płeć: Mężczyzna
        Rasa: Człowiek
        Wiek: 24
        Nierozdane punkty doświadczenia: 100 (600 wydane)

        Historia postaci:


          -Już czas.

          Powiedział znajomy głos. Światło wymusiło otworzenie oczu na maksymalną ich szerokość. Było to złe światło zwiastujące przegraną, lecz ja nie mogłem przegrać. Bez zbędnego zastanowienia, uniosłem ręce i się nimi podparłem dzięki czemu mogłem wstać na nogi. Sen na tego typu skórze nigdy dobrze nie kończy się dla pleców, jednak codziennymi praktykami zdążyły się one do tego przyzwyczaić. Przede mną stał wysoki, muskularnie zbudowany człowiek. Mój mistrz i ojciec, Bolthorn Forn. Broda jego należała do jednych z najdłuższych w plemieniu, nigdy nie ścięta, nigdy nie zhańbiona porażką, broda zwycięscy, spleciona w długi, czarny warkocz. Na jego plecach zaś wisiał miecz, długi na jakieś półtora metra i szeroki na ponad połowę łokcia.

          -Nie opierniczaj się, zaraz rozpocznie się najważniejsze wydarzenie...

          ... mojego życia. Od moich narodzin tylko na ten moment czekałem. No może poza chwilami pławienia się w królewskiej krwi czy przejęciu kościanego tronu Wilków. Wilki... Moja rodzina, przyjaciele i wrogowie, wszyscy oni są Wilkami, członkami tego największego z plemion zachodnich ziem. Wodzem naszym jest Tarthorn, siedzi on na kościanym tronie i jest moim wujem. Krew ta, wodzowska we mnie wrze, zwłaszcza że Wódz nie ma syna, a ja mam wystarczająco dużo siły by władać tym czym i on dyryguje. Mistrz wyszedł z mojego namiotu, muszę się spieszyć. Jak bywałem niegdyś w miastach ludzi zepsutych, zaobserwowałem tam dziki zwyczaj zmieniania stroju na dzień jak i na noc oraz zakładania codziennie nowe szaty. Jak zakompleksionym człowiekiem trzeba być, żeby marnować tyle materiału, jak i czasu, nigdy nie zrozumiem. Podchodzę do wiadra, dobrze. Sługusy zdążyły przywieść świeżą wodę. Biorę jej parę łyków, była ona jakaś paskudniejsza niż zwykle, a resztą myję sobie głowę i przy okazji ręce.

          Tak, już czas. Sięgam za moje legowisko i wydobywam stamtąd podparty o płat skóry namiotu - miecz. Jest to brat bliźniak ostrza mojego mistrza, lecz twórcą jego byłem ja. Zawieszam go na moich plecach, miecze tego typu są ogromnie ciężkie, a ich siła nie polega na samym ostrzu, lecz bardziej właśnie na masie, która rozpędzona tnie wszystko przed sobą, nawet inne żelastwa. Pamiętam jeszcze dzień, w którym pozwolono mi go wykuć. To były śnieżne dni, zapewne gdzieś na północy. Wstałem wtedy rano, powodem była odbywająca się o tej godzinie inicjacja do grona ludzi dorosłych. Testem, dzięki któremu miałem dostąpić zaszczytu odejścia od dzieciństwa było przetrwanie dwóch tygodni samotnie w lodowej krainie. Miałem wtedy trzynaście lat, a mimo to się nie poddawałem. Przetrwałem, poruszając się tylko po niewielkim obszarze i jedząc ryby ukryte pod lustrem lodu w jeziorze. Byłem jednym z pierwszych wiekowo dorosłych wśród wilków, większość bowiem z tych, którzy starali się o uzyskanie tego tytułu, podchodzili doń wiele razy, bądź ginęli za pierwszą próbą ewentualnie zostali na zawsze dziećmi wśród reszty. Wtedy też otrzymałem prawo wykucia sobie miecza. Z tą chwilą, mój ojciec został moim mistrzem. Każdego dnia od piątej rano wstawałem przygotowany do walki, z prowizorycznym mieczem pod kocem, nie ufałem żadnemu członkowi mojej rodziny, będąc gotowym na atak z ich strony. "Na tym świecie nie ma bezpiecznego portu" Te słowa wypowiedział Bolthorn kiedy pierwszego dnia treningu, podczas odpoczynku, kopnął mnie w plecy. Wędrowaliśmy wiele lat spędzonych przede wszystkim na grabieżach i ludobójstwach, a także na treningach i naukach. Mistrz uczył mnie wszystkiego co sam umiał, od kaligrafii, znanej tylko w wyższych kręgach, przez kowalstwo, kończąc na astronomii. W wieku lat 16 rozpocząłem kucie. Przed swoimi oczami pamięci miałem cały czas miecz mojego ojca, wykuty na modłę Fornów. Dzieło zostało ukończone.

          Uchylam skórzane "drzwiczki" od mojego namiotu, słońce raziło mocno w oczy mimo że to był poranek całkiem przyjemny. Lekko ciepła temperatura pozwalała na swobodne poruszanie się bez dodatkowego stroju. W całym obozie zauważalny był ruch, ogromny, pewnie wszyscy przygotowywali się na walkę. Pod moim namiotem stało czterech niewolników, spojrzałem w oczy jednemu z nich. Nic tam nie zobaczyłem, samą anatomię, ludzie tego typu nie są już ludźmi, lecz jedynie skorupami swoich dawnych właścicieli. Wyszedłem na środek drogi centralnej w obozowisku, współplemieńcy ustępowali mi z drogi, często żałośnie kłaniając się przede mną. Statut mojego rodu Fornów, wymagał tego, lecz mi to było na nic. Idąc tak, dotarłem do enklawy mojego ojca, chronionej przez sześciu ludzi tylko od strony bramy. Wszedłem, a ten już na mnie tam czekał. Kiwnął głową i poszedłem za nim na plac treningowy pod jego domem, jednym z nielicznych, zbudowanych z drewna. Złapał energicznie za miecz podczas gdy jeszcze za nim szedłem, i próbował nim przeciąć mnie na pół, jednak to była norma w moim szkoleniu, więc unik i przygotowanie do walki nie zdziwiły mistrza. Walka ta trwała jakąś chwilę, przegrałem w jej ciągu z pięć razy, co w walce z najsilniejszym wilkiem, kapitanem Czarnych i dowódcą wojsk, było imponującym wynikiem.

          -Dobra, idziemy już.

          Lakoniczna mowa, która była wizytówką mojego ojca, była czymś pożądanym wśród wilków, oznaczała ona męstwo i ukazywała siłę jednostki. Po wyjściu z enklawy ruszyliśmy do świątyni Baakhra, tak, to tutaj miało się wszystko stać. Świątynia ta była podzielona na cztery tej samej wielkości pomieszczenia w kształcie koła, zaś sufit istniał tylko pod postacią nieba i krążących po nim gwiazd. Na centralną półkę świątyni wszedł wtedy najwyższy szaman, który zaczął wymawiać nikomu nie znane formuły, tymczasem.

          -Jesteś chlubą domu Fornów, masz wyrżnąć wszystko co ma za zadanie leżeć u twoich stóp.

          Ojciec puścił ostatnie ostre spojrzenie w moją stronę, z ukrytą troską i stanął przy szamanie by krzyknąć do całej gawiedzi, która się tutaj zebrała.

          -Czarni są dumą wszystkich Wilków! Żyją tylko po to by umrzeć z imieniem Wodza na ustach jednocześnie przegryzając gardziele swoich wrogów! Cztery dni temu zginął jeden z dziesięciu naszych Czarnych Wilków, Saegumn. Walczył on ze swoimi jedenastoma ludźmi przeciw czterem oddziałom armii tego państwa, po obu stronach nie było czego zbierać, spośród stu trzydziestu dwóch żołnierzy, przeżyło dwudziestu, na których już zemstę wywarliśmy. Zostali oni nabici na pale zaraz przy świątyniach swoich bogów, ich żony doznały pociech od naszych wojowników, a dzieci są w centrum obozu dla niewolników i właśnie dostają lekcje! Teraz wybierzemy godnego jego pamięci następcę spośród czterech ludzi naszego ludu! Niech wystąpią do komnat! Dordmund, Shirav, Yoorglard i Ralfstad! No i zaczynajcie rzeź!

          Wkroczyłem do okrągłej komnaty zaraz po wypowiedzeniu mojego imienia. Ludzie wiwatowali, cieszyli się i świętowali wokoło. Zdjąłem z pleców miecz. Nie, nie miał on swojego imienia, nie nazywa się mieczy. Miecz jest żelaznym przedłużeniem ręki swojego posiadacza. Ma być z nim jednością, a nazywanie go oddziela jego istnienie od wojownika i tworzy z nich dwa oddzielne byty. Dosłownie chwilę później do zamkniętego już pomieszczenia wpadł ogromny szary wilk, tak jak i u wszystkich innych. Walka ta nie trwała długo, nogi wilka ugięły się pod siłą uderzeniową, jaką przygotowało dla niego te uderzenie. Chwilę później wypuszczono na nas jakieś nieznane mi przedtem golemowate potwory, w walce z którymi problem, choć istniejący, został szybko spacyfikowany. Otworzyły się powoli bramy, wszyscy inni także wygrali te walki i teraz to my mieliśmy walczyć ze sobą. Ja miałem walczyć z Yoorglardem, a Dordmund z Ralfstadem. Yoorglard był człowiekiem mi całkowicie obojętnym, zwłaszcza z tego powodu że był ode mnie starszy o jakieś sześć lat. Dordmund jest moim wrogiem nie tylko prywatnym ale i rodowym, to jego ród Snowów pretenduje do przejęcia władzy nad wilkami. Ralfstad jest moim przyjacielem, można by powiedzieć że od kołyski, razem urządzaliśmy wspólne polowania, napady czy podróże.

          Walka się rozpoczęła, szybkim ruchem natarłem na Yoorglarda, był silniejszy ale i mniej zgrabny ode mnie. Walczył dwoma toporami, każdy u Wilków jednak wie czemu Fornowie trzymają władzę i czemu wielkie dwuręczne miecze są na sztandarze Czarnych. Siła miecza, która nie pozwalała na złapanie równowagi broniącemu się po sparowaniu ciosu i szybkie kolejne ciosy doprowadziły wkrótce do porażki Yoorglarda. Po stronie przeciwnej przegrał niestety Ralfstad, a Dordmund wrogim wzrokiem patrzył mi prosto w oczy, by nagle po spojrzeniu wyżej się drwiąco uśmiechnąć. Bramy między nami zostały otworzone, a ranni wyniesieni i wtedy nagle dobiegł wszystkich krzyk:

          -Kapitanie Bolthornie! Kapitanie! Oszustwo zostało wykryte!

          Był to krzyk szamana cienia, Itiyarda, na co Kapitan odpowiedział:

          -Co się stało?! Czemu przerywacie święte ceremoniały, nad którymi duchy dzięki najwyższemu szamanowi, sprawują opiekę?!

          -To panie! - pokazał fiolkę podchodząc do Kapitana, w środku niej widoczne były krople zielonej mazi - to jest mikstura wzmacniająca refleks i ogólną szybkość ruchową osób ją zażywających, zaś naoczny świadek widział pana Shirava Forna ją pijącego.

          -Co?! To jakiś absurd! - Krzyknąłem, na widowni ludzie obumarli, nastała tak wyczekiwana cisza, teraz już znienawidzona.

          -Wykonajcie szybkie ujawnienie magii, wielki szamanie - Powiedział rozwścieczony Bolthorn, patrząc na szamana cienia - Jeżeli kłamiesz, to nawet nie chcesz wiedzieć co na ciebie czeka.

          Wielki Szaman machnął laską w kierunku Shirava, cały on nagle zaczął błyszczeć, co było znakiem potwierdzającym prawdziwość oszczerstw. Wszędzie nagle rozpoczęły się okrzyki oburzenia i wszyscy utkwili swój wzrok na Kapitanie Bolthornie, którego nienawistny wzrok wypalał dziury w ciele Shirava.

          -Straż! Złapać go... Wielki Szamanie, co go czeka według boskich praw?
          -Śmierć

          Siedziałem w klatce, chwilę po załadowaniu mnie do niej, zaraz obok, został zamknięty Ralfstad. Wyrok miał zostać dokonany z rana dnia, następnego. Zapadła noc, Ralfstad został oskarżony o współdziałanie w świętokradztwie, ponieważ to on według informatorów podał mi miksturę. Czekaliśmy teraz tylko na śmierć. Pod koniec nocy jednak do miejsca pobytu zbrodniarzy przybył mój brat, Sandrov Forn, który nagle otworzył moją klatkę kluczem.

          -Uciekaj. Zastąpiłem drogę północną naszymi ludźmi, czekać na ciebie będzie Caerth, twój najwierniejszy strażnik, innym nie ufam.

          Wyszedłem z klatki i spojrzałem za siebie.

          -Nie zostawię Ralfstada na śmierć, otwórz jego klatkę.

          -Nie otworzę, jego klucz posiada Szaman Cieni, do którego dostępu nie mam. Twój posiadał jednak nasz ojciec, udało mi się ukraść kiedy szedł na grób swojej matki, jesteś dla niego już trupem bez honoru ale ja wiem że nie zrobiłeś tego.
          Ralfstad wtedy powiedział

          -Zostawicie mnie na śmierć?
          Nastała cisza Trwająca za długo. Powiedziałem.

          -Wyryję twoje imię na kamieniu wielkich wojowników, i własnymi rękoma zamorduję Dordmunda, a na mogile Snowów przeze mnie wykopanej, twój ród będzie tańczył, wspominając twoje imię. Więcej ci uczynić nie mogę.

          Ralfstad stał w klatce i patrzył mi prosto w oczy, nie mogłem tego wytrzymać, odwróciłem się i zrobiłem krok przed siebie, po czym już nieco szybciej bez patrzenia za siebie, wyszedłem z więzienia. Nie można patrzeć za siebie, lecz obietnice dawno złożone są prawem ważniejszym od tych nadanych przez władców czy bogów. Poszedłem w kierunku północy, nakładając na swoją głowę kaptur, aż wreszcie trafiłem na Caertha z dwoma końmi, prowiantem i moim sprzętem, to jest ubraniem i mieczem. Brat mój za moimi plecami się zatrzymał.

          -Tutaj się rozstajemy, Shira. Jedź na wschód, tam będziesz bezpieczny, a ja spróbuję tutaj przywrócić porządek i znaleźć dowody twojej niewinności. Gdy tylko będzie korzystna sytuacja dla ciebie, wyślę ci wiadomość.

          -Dzięki Sandro... To był Dordmund, on...
          -Wiem. Jedź
          -Powodzenia...

          I po kilku latach dotarł do Bolgorii.


        Umiejętności:
        Opcja pierwsza
          Walka Wręcz (Dwuręczny Miecz) - Uczeń

          Uniki/Parowanie - Uczeń

        lub preferowana przeze mnie opcja druga
          Walka Wręcz (Dwuręczny Miecz) - Adept


        Cechy:
          Chłonny umysł
          Determinacja


        Atuty:
          -


        Postać:
          - Wielki dwuręczny miecz Shirava (Made by)
          - Lekka skórzana zbroja
          - Nóż
          - 20 sztuk złota w sakiewce
          - Ubranie: (lniany strój codzienny koloru biało-czarnego, kaptur z peleryną, buty skórzane, pas)


        Ekwipunek:[list]
        - Hubka i Krzesiwo
        - Prowiant
        - Pochodnia
        - Bandaże
        - Osełka

        Faust272 - 2013-02-09, 00:27

        Dobra historia. Jest pożywka fabularna, nawet dosyć sporo. Ciekawie się czyta, jest rozpoczęcie, rozwinięcie, nagły zwrot i rozwiązanie akcji. Podoba mi się. Kp przyjęta.

        KP zostanie zaraz dodana. Gdy wszystko będzie pasować, możesz zaczynać grę w wybranym przez siebie mieście (Port albo Bolgoria). Uznałem, że pod nazwą Bolgorii masz na myśli dawne państwo, więc stąd to udogodnienie.

        MrocznyKefir - 2013-02-09, 15:59

        Imię: Baldwin syn Rhaegara z rodu Bordword
        Płeć: Mężczyzna
        Rasa: Człowiek
        Wiek: 32
        Nierozdane punkty doświadczenia: 100

        Historia

          Baldwin urodził się w dość biednej, aczkolwiek arystokratycznej rodzinie, która sprowadziła się niecały wiek temu do Bolgorii. Dawniej byli to prości, płodni rycerze. Wyniku małych zawieruch politycznych byli zmuszeni do emigracji na prowincję. Jak się niedawno okazało - na szczęście.
          Rodziny gród stoi niedaleko stolicy regionu i obecnie włada w nim Rhaegar Bordword syn Ozjasza, słynnego dość bankiera.
          Po kataklizmie znaczenie rodziny mocno wzrosło - wszystkie potężne rody wyginęły, ogromne fortece upadły, Wiara została de facto zniszczona i prowincjonalne rody zaczęły grać pierwsze skrzypce.
          Rhaegar szybko zorientował się w sytuacji. Cesarstwo zniszczone. Wszyscy obwiniali o to bóstwa i potężne rody. Wykorzystał to. Wykorzystując rozruchy wśród ludności wraz z kompanią zbrojnych zaatakował pobliskie klasztory i świątynie zabijając kapłanów i akolitów. Zniszczył kilka wież magów pustelników zdobywając dość sporo łupów i gromadząc wokół siebie stronników. Obecna pozycja Rodziny jest więc w całej Bolgorii dość wysoka...

          Jednakże historia naszego bohatera rozpoczyna się dość zwyczajnie. Jak wiadomo, dzieci, nawet w tak płodnej rodzinie, szybko umierają po porodzie. Na szczęście Baldwin urodził się jako różowiutkie i pełne życia stworzonko - uciecha i radość rodzin. Przy jego narodzinach nie było żadnych niezwykłych komet, czerwonych księżyców, przepowiedni czy szalonych orgii. Ot zwykłe narodziny. Po dwóch latach życia Baldwin doczekał się rodzeństwa, bliźniaków - dziewczynki Lisenny i chłopca Viserysa. Po roku dołączyli do wesołej gromadki kolejne szkraby - Dwalin i Trojden.

          Od dzieciństwa Baldwin nie miał lekko - jako najstarszy potomek i następca rodowego gniazda musiał opiekować się młodszym rodzeństwem. Aczkolwiek nie przeszkadzało mu to biegać cały czas po grodzie z drewnianym mieczem w dłoni i bicia drzew oraz udawania że jest wielkim pogromcą smoków. W dodatku od małego zakochał się w książkach. Nadworny maester, Archibald nauczył Baldwina czytać i pisać już w wieku lat sześciu. Ulubieńcami naszego szkraba zawsze były historie o bohaterach, encyklopedie zwierząt i potworów oraz księgi traktujące o fechtunku i wojnie. Generalnie, pod okiem starego Archibalda zdobył w miarę wszechstronne wykształcenie.

          Problemem Baldwina zawsze były ogromne wymagania jego ojca, który miał trochę zbyt wygórowane ambicje. Chciał by jego ród coś osiągnął. Zabierał cały czas swojego młodego syna na wycieczki konne po tych "ogromnych" włościach. Kazał mu godzinami czytać dziwne manuskrypty o obiegu pieniądza oraz zaznajamiać się z wszelkimi religiami. Cały czas zabierał swojemu pierworodnemu książki o bohaterach i fechtunku, tłumacząc, że za prawdziwego lorda walczyć będą inni. Nie przeszkadzało to naszemu młokosowi zakradania się do biblioteczki i studiowania historii o Rhaegarze Smokobójcy, Baldwinie Rogostopym, Marwynie Turyście czy Aragornie z Minas Tirith.

          Kolejnym kłopotem było dość spory brał rozgarnięcia Baldwina. Wpajane mu zasady etyczne, moralne i zachowania przy stole zawsze wpadały jednym a wypadały drugim uchem. Marzenia zawsze były ciekawsze od "Traktatów Cesarskich o Posiłkach".

          Kontakty z rodzeństwem miał Baldwin miał zawsze dobre. Jako najstarszy cały czas musiał rozstrzygać spory między młodszymi członkami familii. Dodatkowym mordercą czasu były codzienne lekcje prowadzone przez naszego bohatera, w czasie których przekazywał on swojemu rodzeństwu wiedzę, jaką sam zdobył. Jego ojciec zawsze powtarzał, ze dobry lord musi spędzać czas z rodziną i być mentorem nie tylko dla niej, lecz i dla prostaczków. Pan Ojciec wymagał wiele, a syn starał się spełnić oczekiwania rodziny....

          Miarka przebrała się w wieku dziewiętnastu lat. Baldwin miał już dość ciągłych nudnych wypadów na inne dworki czy prób powstrzymania go od nauki walki mieczem. Chciał spełniać marzenia i zostać błędnym rycerzem. Poszedł nawet z tym do swego ojca, oświadczając, że wyrusza na trakt bronić ludzi przed potworami i bandytami. Rodzic (na szczęście) poszedł z młokosem na układ – wyśle go na cztery lata do armii Cesarskiej wraz z kilkoma giermkami, paziami i małym oddziałem piechoty.

          Baldwin szybko zaciągnął się do Armii Środek i tłukł się (bo walką tego nazwać nie można) z oddziałami orków i splugawionych zgnilizną moralną elfów. Szybko nauczył się co oznacza prawdziwe życie. Spanie w siodle, ciągła walka o przeżycie i strach przed śmiercią. Nie wsławił się jakoś specjalnie. Raz tylko uratował w czasie potyczki całą Chorągiew od rozsypki, aczkolwiek był to raczej zwykły przypadek. Kawaleria orków na wargach wbiła się klinem w oddział, w którym służył Baldwin. Ludzie poszli w rozsypkę lecz na szczęście nasz bohater nie wpadł w panikę, tylko szybko zebrał grupkę swoich przyjaciół i uratowali rycerza niosącego sztandar. To tyle. A że rycerz którego uratował był wpływowy, to członek rodu Bordword został setnikiem.

          Po umówionych czterech latach powrócił do swojego ojca, bogaty o nowe doświadczenia, pomysły i wozem pełnym łupów. Rhaegar był z tego powodu bardzo zadowolony i miał nadzieję, iż syn wybił sobie z głowy pomysły o tułaczce. Niestety mylił się. Wraz z kilkoma przyjaciółmi po kolejnej kłótni Baldwin wyruszył na szlak, zwalczać zło i występek na drogach. Wracał do domu raz na jakiś czas na kilka dni, góra tygodni. Dziedzicem został jego brat Viserys. Żołnierz nie brał udziału w żadnych ważnych działaniach politycznych, nie interesując się ani Bractwem Prawych ani zbyt wielkim poparciem dla Cesarzowej. Uważaj ją za zdolnego dowódcę i nic mu do tego, kto zasiadał na tronie. Aczkolwiek jego ojciec poparł oficjalne Bractwo Prawych.

          Następne pięć lat Baldwin spędził na walce z Orkami. Nie chodzi o to, że nienawidził tych stworów. Jednakże zbyt wiele widział śmierci, spowodowanych ich śmiercią i nie rozumiał ich dzikiej, pierwotnej kultury, opartej na prawie siły.
          Po wyparciu orków z terenów królestwa Baldwin pojechał do stolicy kraju, Akilii, by studiować księgi w słynnej na cały kontynent bibliotece. Przez walki i podróże zaniedbał trochę swą edukację. Oczywistym jest iż w czasie swej nauki brał udział w organizowanych turniejach i walkach zbiorowych. Raz nawet udało mu się zajść wysoko i zdobył trzynastce miejsce (na 100!) w pieszych walkach jeden na jednego, na zmianę walcząc mieczem półtorarocznym a to jednoręcznym i tarczą.

          Jednakże gdy miał 31 lat, czyli w roku 4118 rozpętało się piekło. Kultyści Bielara zaczęli oficjalne wychodzić z ukrycia. Na ulicach co chwila ludzie walczyli ze sobą. Zewsząd dochodziły informacje o rodzących się bestiach i innych plugastwach. Baldwin musiał wrócić szybko do swojego kraiku, do jego gór i twardych ludzi. Cesarzowa znów powołała go do wojska jako setnika. Zabrał swoich stu ludzi i ruszył na zachód, do Bolgorii, nie zważając na groźby przełożonych. Wyszło mu to na dobre. Gdy byli już niemal na granicy coś wybuchło. Wielka, ogromna siła spustoszyła kraj. Rozpoczęły się dziwne burze. Wybuch on i jego oddział przeczekali w ogromnej górskiej jaskini. Po tygodniu wyszli ze swego schronienia. To co zobaczyli doprowadziło do szaleństwa wielu. Trupy na traktach, zniszczone i spalone wioski. Wałęsające się to tu to tam żywe trupy… Niektóre robaki zmutowały i stały się gigantyczne. Normalnym stał się widok larwy o średnicy czterech metrów i długości ponad 25, która niewiadomo skąd wyskakiwała z ziemi i pożerała jednego żołnierza. Były też inne monstra… nie do opisania…

          W takich warunkach podróżowali aż rok. Wielu umarło przez choroby i złą magię. Inni zginęli w walce. Kilku oszalało i uciekło. Jeden nawet oddał się pod opiekę Beliara, stając się dziwnym demonem. Z grupy stu żołnierzy oraz grupy dwudziesty błędnych rycerzy, którzy przyłączyli się po drodze zostało ich piętnastu – silnych, zdeterminowanych mężczyzn. Co lepszy ekwipunek zdejmowali z towarzyszy. Niestety nikt nie miał już koni.

          Teraz byli dzień drogi od grodu Bordword. Baldwin miał informacje dla swego ojca – jak wygląda obecnie Królestwo, co się stało, z jakiego powodu i czego można się spodziewać. No i dowodził doborową kompanią, która odda od razu swemu ojcu.

          Pytanie, jak ten go przyjmie?



        Umiejętności:
          Walka wręcz mieczem półtorarocznym(długim dla niektórych) - uczeń
          Uniki/Parowanie
          – uczeń


        Cechy:
          Determinacja
          Chłonny umysł


        Atuty:
          atuty lub ich brak


        Postać:
          Półtoraręczny mithrillowy tasak – duma i najlepsza broń Baldwina. Wykonana w zamierzchłych czasach przez krasnoludy. Mithrill ma magiczne właściwości, dzięki czemu jest śmiercionośny dla wszelkich potworów, z którymi Baldwinowi przyszło się zmierzyć.
          Ma około 1200 cm, waży niecałe dwa kilogramy. Syn Rhaegara zdobył go w jednej z batalii – broń nosił wyglądający staro ork, który już nie miał siły walczyć i chciał się poddać. Nie dostał tej łaski. W rękojeści znajdują się jakieś zielone klejnociki, prawdopodobnie szmaragdy.
          - Zwykły hełm bascinet bez zasłony (ta została urwana przez jakieś monstrum)
          - Dość cienka, aczkolwiek świetnie wykonana, ciemnoniebieska przeszywanica z wyszywanym na klatce piersiowej z herbem rodu Bordowrd – złotym krzyżem rycerskim z malutkimi, czarnymi inicjałami BW. Obydwie ręce osłania zbrojnikowa osłona z stalowymi łokciami. Do tego dochodzą stalowe rękawice klepsydrowe i stalowe naramienniki. Ciało chronią płaty typu visby. Nogi są chronione przez ciemno-niebieskie pikowańce również z zbrojnikową osłoną z stalowymi kolankami. Wszystkie elementy są oczywiście wiązane rzemieniami do przeszywanicy i pikowańców tak by nie przeszkadzać w poruszaniu się. Stopy są chronione dość cienkimi i lekkimi sabatonami z stali.
          - Tasak – długość około 750 cm, prosto wykonany w żołnierskiej kuźni, wykonany ze stali. Do tego zwykła pochwa Z najzwyklejszej skóry
          - Trójkątna, dębowa tarcza, świetna do obrony jak i do uderzania rantem. Długości od palców lewej dłoni do trochę ponad łokcia
          - 20 sztuk złota w sakiewce – niepotrzebny szmelc
          - Ubranie: Ciemno-niebieski dublet i ciemno-niebieskie nogawice, biała koszula, białe braiesy. Zielono-czarny płaszcz oraz ciemno-niebieski czaperon. Do tego zwykłe skórzane buty. Ubiór ładny, aczkolwiek tani, z zwykłej wełny. Uwagę przykuwa pas mieczowy wysadzany mosiądzem.

          Ekwipunek:

            - Hubka i krzesiwo
            - Dwa bukłaki z winem
            - Dość spora, aczkolwiek elegancka, czarna, rycerska torba przerzucona przez ramię
            - Sztylet do jedzenia aczkolwiek w razie potrzeby do dźgnięcia
            - Garnki i stojak nad ognisko
            - „Żywot Baldwina Smokobójcy” – opasłe, pięknie wykonane tomisko opisujące rycerza z poprzedniej ery. W książce znajdują się również ciekawe opisy roślin i ich przyrządzania, co już wiele razy uratowało naszemu bohaterowi tyłek.

        Drais - 2013-02-09, 20:13

        Imię: Drais Koghris
        Płeć: Mężczyzna
        Rasa: Człowiek
        Wiek: 20
        Nierozdane punkty doświadczenia: 700
        Wygląd:
        Drais w porównaniu do innych ze swego plemienia zbudowany nie był. Oczywiście miał mięśnie jednak nie tak wielkie jak inni. Był za to wysoki i miał krótkie czarne włosy i wielkie brązowe oczy. Można powiedzieć, że urodą nie grzeszył jednak co mu było po niej w świecie pełnym mięśniaków. Chłopak chodził w skórzanych ciuchach wraz z dodatkową peleryną z kapturem. Nosi zbroję oraz miecz przy pasie i łuk z kołczanem na plecach.


        Historia postaci:
        Drais był dziwnym dzieckiem. Nikt nie uważał go za wojownika, przez co często nazywano go słabiakiem. Najgorsze w tym wszystkim była jedna rzecz to, że pochodził z rodu najlepszych wojowników, Koghirs. Jego ród wyróżniał się od innych bowiem nigdy nikt z niego nie dążył do władzy, chociaż ich siła była ogromna. Byli oni bardzo honorowi, nie dążyli do władzy z powodów takich jak pycha, która cechuje rządzących. Woleli raczej służyć plemieniu i jego dobru, niezależnie od tego kto nim władał. A ten chłopak to inna bajka, on był całkiem inny, wcale nie podobny do dumnego wojownika plemiennego. Był chuderlakiem, ale nikt nie wiedział jakie tajemnice on posiada. Młodzian sam od lat przygotowywał się by zostać wojownikiem i by ród był z niego dumny, jednak przez jego inność wszystko się zepsuło. W stronę Draisa z uśmiechem na twarzy zmierzał jego brat.

        -No młody liczę na ciebie, dokop tym słabiakom.

        Chłopak zawsze widział w swym bracie autorytety i chciał być tak silny i odważny jak on. Drais jednak od przemocy wolał naukę. Kochał sztuczki, a jak ktoś zalazł mu za skórę w cichy sposób załatwiał sprawy na różne sposoby. Dzieciak bo miał 10 lat jak jego przygoda ze złodziejstwem się zaczęła, nie był wcale zły. Gdy miał z kimś problem potrafił go położyć w nadzwyczajny sposób nawet bez użycia broni, gdy ten dysponował całym asortymentem. Wszystkie umiejętności zawdzięczał książkom, które jego ojciec przynosił z grabieży. Miał on wiele czasu i chęci, z wielu powodów. Nie cierpiał on strasznie jak traktuje się niewolników, on uważał ich za ludzi, których spotkał przykry los dlatego też niektórym pomagał. Miał dobre serce, ale inni uważali, że ono go zgubi. Uważali, że nigdy nie zostanie wojownikiem dopóki nie pozbędzie się uczuć i współczucia jakie mu towarzyszą. Chłopak się tym nie przejmował, za ciepło jakim obdarowywał oni odpłacali mu się tym samym, widzieli w nim jasny promyk w tym beznadziejnym położeniu. Najczęściej jego dobroć nagradzali dodatkową wiedzą. Opowiadali mu o swych tradycjach, historii swego ludu oraz uczyli języków. Czasem chłopak potrafił okradać bez nakrycia członków plemienia, a następnie podzielić się tym z niższą kastą, którym brakowało dóbr. Drais chłonął wiedzę i pomagał ludziom przez całe dzieciństwo, jednak zbliżały się czasy kiedy musiał dorosnąć. Nie zrezygnował on z pomocy słabszym oraz nauki, ale dołożył jeszcze treningi fizyczne. I tak w wieku 16 lat stał się jednym z silniejszych młodziaków, jednak było jeszcze wielu, którzy teoretycznie go przewyższało. Ojciec Draisa, Kristo pochodził z niższego szczebla plemienia, jednak wybił się dzięki niespotykanej sile i jego ród narodził się na nowo. Towarzyszył on podczas wielu grabieży i napadów, zawsze był lojalny wobec plemienia i jego władzy. Teraz jednak jego pokolenie musi dbać by jego ród zasłynął i przetrwał. Właśnie na niewielką polanę inicjacyjną weszło kilka osób. Wśród nich byli Igneel, Rouds, Drais i Erik. Igneel słynął z szybkich ciosów, których ponoć nikt z jego rocznika nie był w stanie sparować, Rouds był niesamowitym pięściarzem oraz niesamowicie się bronił, jeżeli udało by mu się sparować cios to zaraz jest po przeciwniku, i ostatni Erik, który raczej nie słynął z nadzwyczajnej siły. W porównaniu do Draisa był trochę lepiej zbudowany, ale nic po za tym. Na placu miała się stoczyć walka pomiędzy całą czwórką, każdy na każdego. Igneel czuł się swobodnie i patrząc na Erika podszedł i popchnął go, a ten huknął o ziemię. Zaraz po tym podszedł do niego wysoki Drais i podał mu dłoń pomagając przy tym mu wstać.

        - Dobrze pora rozliczyć się z tym dupkiem

        Zaraz po tych słowach ogłoszono start walki. Drais szybko podbiegł do Ignela kopiąc go niespodziewanie z wielką siła w nogę, ten jednak zacisnął szczękę i zaraz wyprowadził serie nieudanych ciosów. Było to dla niego ogromnym szokiem, nikt wcześniej nie unikał jego ciosów z taką łatwością. Na drugim planie toczyła się walka miedzy Roudsem, a Erikiem tutaj walka była jednostronna, Rouds zdecydowanie przewyższał Erika, ale mimo to ten bronił się dzielnie. Drais po wcześniejszych unikach wyprowadził kontrę i położył przeciwnika na łopatki. Biegł już w stronę Roudsa, gdy ten swoją pięścią znokautował Erika. Młodziak wyskoczył tylko w górę i atakując przeciwnika w nogi podburzył jego równowagę następnie wyprowadzając cios pod brodę znokautował mistrza pięściarstwa. Stał się niekwestionowanym zwycięzcą jednak zaraz usłyszał od starszego plemienia by pozbawił całą 3 życia. Chłopak odmówił i odszedł. Całe zbiorowisko było zdziwione Drais pokonał 2 najlepszych w roczniku bez wyciągania miecza z pochwy. Tego samego dnia odbywały się jakieś zawody czy coś na arenie chłopak z entuzjazmem po wygranej walce tam pobiegł. Trafił, akurat na finałową walkę i tu rozpoczęło się zamieszanie. Przybył jakiś człowiek posądzając jednego z zawodników o zażycie wspomagaczy. No cóż sytuacja nie wyglądała za różowo i winę mu udowodniono, jednak posądzono jeszcze jedna osobę. Był nią ktoś, kto również brał udział w tym turnieju. Zgarnięto podejrzanych i chłopak już ich nie widział. Zaraz po całym wydarzeniu na sali można było usłyszeć krzyk.
        -Złapać Draisa Koghrisa, to on pała się czarną magią i stworzył dla niego miksturę !
        I tak oto nauka i dobroć, którą emanował została uznana za zło i Drais został uznany za wroga plemienia. Jednak jak wiadomo tak łatwo ktoś, kto potrafiłby okraść samego władcę plemienia Wilków w momencie, kiedy patrzy się na kradziony przedmiot, nie dałby się złapać. Uciekł więc pomiędzy tłum ludzi i wtapiając się w niego zszedł do centrum osady. Następnie udał się do swojej kryjówki z dzieciństwa. Chłopak ochłonął i zaraz wziął się w garść.

        -Czy te sytuacje z moją niby magią, a tymi dwoma nie jest powiązana.

        Na całe szczęście chłopak był przygotowany bojowo miał całe wyposarzenie. Udał się jednak w stronę domu, gdzie nie doszedł, z powodu tego, że pod nim stali już wojownicy. Zdenerwowany wpatrywał się swój dom i ze stosem książek, które właśnie były podpalane.

        -Tssss. Drais tutaj.- za plecami nieuważnego chłopaka pojawiła się dziewczyna.

        -Neldia co ty tu robisz, wiesz, że to nie prawda.-powiedział wystraszony chłopak.

        -Wiem, wiem. Ty byś nie potrafił zupy zrobić, a tym bardziej jakiejś mikstury.-powiedziała a z uśmiechem na twarzy.

        -Weź te pieniądze i uciekaj stąd. To nie jest miejsce dla tak dobrych ludzi jak ty.- po tych słowach dziewczyna pocałowała chłopaka, a ten się zarumienił.

        -Dzięki nie wiem dlaczego to robisz, ale nigdy ci tego nie zapomnę. Wrócę po ciebie pamiętaj.-powiedział.

        Drais już biegł do wyjścia z osady, gdy przypomniał sobie o tych, których uwięziono. Poszedł więc w stronę budynku, gdzie prawdopodobnie ich byli. Na niebie już był zmrok. Był blisko celu, gdy nagle zauważył wybiegające 2 postacie, szybko się schował i zobaczył, że teren jest czysty. Wszedł wiec do środka i zobaczył tylko jednego więźnia.

        -Kim ty jesteś?-odezwał się nieznajomy z klatki.

        -Powiedzmy, że twoim wybawicielem, nazywam się Drais.-powiedział chłopak i zaczął majstrować przy zamku.

        -Ja nazywam się Ralfstad. Czemu ryzykujesz dla mnie tym, że cię wygnają.-powiedział z lekkim strachem o nowo poznanego człowieka.

        -No fajnie by było, jakby mogli wygnać wygnanego.-chłopak uśmiechnął się i w tej samej chwili można było usłyszeć trzask w zamku.

        Drais i Ralfstad uciekli z więzienia. Następnie razem uciekli z osady. Szli tak przez dłuższy okres dopóki nie doszli do stajni Argusa. Starzec mieszkał poza osadą by nikt mu nie rozkazywał co ma robić, ze swoimi końmi. Był lekko świrnięty, ale przyjaźnił się z Draisem. Poszli do niego i po porządnym posiłku zapłaciwszy za konie odjechali w dal. Przez kilka lat podróżowali po świecie pomagając ludziom. Przez fakt, że bezinteresownie chłopak uratował więźnia udało mu się zaszczepić ideę nowego porządku, czyli myśl o zmianie świata na lepsze. W końcu udało się dotrzeć im do Bolgorii.



        Umiejętności:
        - Otwieranie zamków (Uczeń)
        - Walka wręcz (Miecz Jednoręczny) (Uczeń)
        - Uniki/Parowanie (Uczeń)
        Cechy:
        - Chłonny umysł
        - Dobroć
        Atuty:


        Postać:
        -Miecz jednoręczny
        -Skórzane ubranie
        -Lekka metalowy pancerz (na korpus)
        -Łuk
        -Wytrych
        -10 sztuk złota w sakiewce
        -Kołczan z 10 strzałami

        Ekwipunek:
        - Hubka i Krzesiwo
        - Prowiant (suszone, solone mięso, gotowana rzepa, przyprawy i zioła) na 3 dni
        - Pochodnia
        - Bandaże

        Vanilla - 2013-02-09, 23:26

        @MrocznyKefir:

        Fort blisko "stolicy regionu" - zakładam że to Bolgoria - zostanie odpowiednio potraktowany jako dość duże włażenie z butami w istniejące światotwórstwo. Miejmy nadzieję że kreatywnie.

        @Drais:

        Historii nie jestem w stanie osadzić w świecie EoD.


        MrocznyKefir zaczyna w Bolgorii, Drais ma swobodę wyboru. Za chwilę utworzę KP - jeśli będą jakieś wątpliwości to zapraszam do kontaktu, jeśli nie - zaczynamy grę.

        Słowik - 2013-02-11, 19:24

        Imię (rodowe): Natalia Baubengaubenderg
        Imię (używane): Natalia "Słowik"
        Płeć: Kobieta
        Rasa: Człowiek
        Wiek: 20 lat
        Nierozdane punkty doświadczenia: 100

        Wygąd:

          Wygląd: Natalia jest wysoka i szczupła. Jej sylwetka jest ładnie wymodelowana. Długie i mocne nogi oraz ręce często były przydatne przy wędrówkach oraz polowaniach. Biodra są szerokie, ma wyraźnie zarysowane mięśnie, długą szyję i wąskie ramiona. Na lewym ręku blizna- pozostałość po licznych przygodach. Palce silne- przyzwyczajone do trzymania łuku.
          Charakterystycznym elementem wyglądu Słowika są jego włosy. Czarne i lśniące sięgają bioder. Zawsze nosi je splecione w warkocz związany skórzanymi rzemykami. Kilka kosmyków często wysuwa się z warkocza i opada na pociągła twarz. Oczy Natalii ma zielony kolor, jednak nie wiele osób miało okazje je zobaczyć, gdyż zwykle są ukryte pod warstwą gęstych rzęs. Usta mają kolor wiśni, są pełne i kuszące. Policzki rumiane, zazwyczaj od wiatru.
          Cera dziewczyny jest nietypowa. Pozostała ona jasna, mimo iż dziewczyna często przebywała na słońcu. Jasność jej skóry znacznie kontrastuje z głęboką czernią włosów.


        Chrakter

          Natalia przez długi czas nie miała kontaktu z cywilizacją więc czasami jej zachowanie może się wydawać dziwne. Szczególnie jej zafascynowanie śmiercią i krwią może budzić grozę. Dzięki tej miłości dziewczyna jednak lepiej radzi sobie w walce. Zabójstwo nie jest dla niej czymś czego trzeba się bać. Nie czuje wstrętu przed zmarłymi .
          Ideałem piękna Słowika jest walka przepełniona muzyką i pociągająca czerwień krwi. Potrafi perfekcyjnie połączyć te dwa aspekty piękna. Ci, którzy za jej sprawą pożegnali życie, odeszli ukołysani jej mamiącą pieśnią.
          Natalia nie jest jednak sadystką zabijającą dla zabawy lub z błahych powodów. Czuje szacunek do istoty śmierci, mimo, że się jej nie boi. Nie boi się zabijać i nie boi się umrzeć.
          Potrafi zrobić dobry użytek ze swojego głosu. Śpiewa nie tylko dla rozrywki, choć lubi to robić. Nie bez powodu została nazwana Słowikiem.
          Mimo, burzliwego życia i niezbyt szczęśliwego życia dziewczyna nie użala się nad sobą. Nie rozpamiętuje tego co miało miejsce w przeszłości, lecz niektóre wydarzenia pozostawiły w jej podświadomości głęboki ślad. Umiejętności, które nabyła podczas wędrówek były bardzo przydatne. Natalia, nie uskarżała się więc na swój los, tylko uczyła się na własnych błędach.


        Historia postaci:

          Życie Słowika było burzliwe. Od śmierci jako noworodek uratowała ją ciepła, letnia noc. Porzucona przez swych rodziców, których nigdy nie poznała, a teraz nienawidzi w głębi duszy, w rowie nieopodal gościńca, została znaleziona przez rodzinę rzemieślnika Jana Baubengaubenderga, który wraz z żona i dwoma nowo narodzonymi dziećmi znalazł zawiniętą w bandaże dziewczynkę. Jego żona użyczyła swej piersi, i od tej pory wychowywali Natalię - bo tak ją nazwali - jak własną córkę. Urocza dziewczynka dorastała w gwarze miejskim, gdzie liczyły się dwie rzeczy, by w gronie dziewczynek wieść prym - silny i jednocześnie delikatny głos, oraz zręczność, jakby odebrana zwierzętom. Natalia zwana była przez sąsiadów Słowikiem, ze względu na swe umiejętności śpiewu.
          Jej przybrani bracia zaczęli terminować u swego ojca, łuczarza, ona zaś jako dziewczyna nie miała takich praw. Chłopcy, widząc jej smutek, pozwalali jej testować swoje wytwory. W rękach Natalii leżało przez parę lat setki łuków. Wystrzeliła tysiące strzał, próbując swej techniki. I za każdym trafieniem wyśpiewywała radośnie pieśń.
          Testowanie łuków zakończyło się dla niej, gdy pewnego dnia postrzeliła śmiertelnie towarzyszkę zabaw. Niezbyt jej bliską panienkę z sąsiedniego podwórka. Próbując ją ratować, zniszczyła swe ubrania, i brocząc swe ręce krwią. Wtedy właśnie zafascynowała się NIĄ. Krew, jej przenikliwa czerwień. I piękno śmierci.
          Wydarzenia te odbiły na jej duszy piętno. Nie przeszkadza jej nie umyśle zabójstwo człowieka. Kiedy nie śpiewa radosnych pieśni, lub nie pracuje, często zdarza jej się nucić pieśni o śmierci. Jej głos potrafi przyprawiać o dreszcze i niczym Banshee uwodzicielsko kusi, by zabić okrzykiem śmierci.
          Może nie aż tak przesadnie, jednak głos Natalii potrafi być i piękny, i przerażający. A sama dziewczyna nie czuje żadnych oporów przed grzebaniem zmarłych lub grzebaniem W zmarłych. Nie boi się zabijać, a spełnieniem jej marzeń jest walka pełna muzyki, w której ona kroczy wśród ciał zbroczona krwią, a otaczają ją ciała.
          Przyłapana na zabójstwie dziewczynka, wówczas dwunastoletnia, zmuszona była uciekać. Wykorzystując swą kocią zręczność i drobne ciało, zaczęła biec i wspinać się. Nocą, niepostrzeżenie wymknęła się z miasta. Zamieszkała w lesie.
          Łuk, który wzięła wówczas ze sobą był najlepszą bronią stworzoną przez jej brata. Ochrzciła go mianem "Wrony" i polowała przez wiele dni na dzikie zwierzęta. Jadła surowe mięso, wykorzystując swoje przeżycia. Nie było dla niej problemem spać w jeszcze ciepłych zwłokach dzika.
          Natknęli się na nią myśliwi. Widząc jej odwagę postanowili ją przygarnać. Dwa lata spędził Słowik w obozowisku myśliwych, z dala od wielkiego świata i jego problemów. Ćwiczyła umiejętności łucznicze, przyrządzała myśliwym potrawy, zbierała rośliny i owoce leśne, oraz śpiewała w wolnych chwilach.
          Kończąc piętnasty rok życia, stała się kobietą ,a towarzystwo myśliwych stawało się coraz starsze i coraz bardziej nieprzyjemne. Pewnego dnia musiała zbiec, by jej cnota nie została odebrana. Nocą wróciła, a myśliwi już się nie zbudzili, uśpieni żelazem i jej cichą pieśnią. Wzięła co mogła z obozowiska, po czym udała się na własne, niekończące się łowy.
          Rok oddalenia od cywilizacji był dla Słowika dobrodziejstwem. Potrafiła polować, potrafiła ugotować coś dla siebie, potrafiła o siebie zadbać. Nie zapomniała ludzkiej mowy przez pieśni, które ćwiczyła w głuchym lesie, z dala od ludzkiego wyszydzania czy opinii. Nauczyła się śpiewać jeszcze lepiej, a jej umiejętności nie mają prawa być kwestionowane. Kto kwestionuje, może się już nie obudzić.

          Znudzona lasem, wróciła do Akilii. Śpiewała w tamtejszych karczmach, czasem brała udział w polowaniach. Zachwycała głosem i urodą, oraz swymi niezwykłymi umiejętnościami - potrafiła wspinać się i żonglować prawie po mistrzowsku. Lata ćwiczeń na podwórku, a potem w lesie dały efekt. Obserwowała również konflikty z Magami, jednak nie było to jej głównym zainteresowaniem. Nie odwiedziła jednak swego "rodzinnego" miasta.
          Gdy na kontynencie pojawiły się pomioty Beliara przebyła prawie całe Cesarstwo drogami leśnymi i podziemiami. Dotarła do Bolgorii po długich polowaniach w górach... Ponownie naładowana siłami po długim kontakcie z naturą...


        Umiejętności:
          Posługiwanie się łukiem - Uczeń

          Śpiew - Uczeń


        Cechy:
          Determinacja
          Chłonny umysł
          Uroda


        Atuty:
          brak


        Postać:
          -Wrona, długi łuk refleksyjny, ten którym Słowik zabiła pierwszego człowieka. Zawieszony w specjanej pochwie na łuk, na plecach.
          - Kołczan z 48-mioma strzałami
          - Przy pasie:
          -Bukłak z wodą
          -Długi nóż do obrabiania zwierzyny, i ewentualnie do samoobrony
          -Sakiewka z żelazem (nie wiem ile tu dawać na początek), i pewną ilością złota.
          - Lniana, szara tunika przewiązana skórzanym pasem. Ciemne, również lniane spodnie, a na stopach wysokie buty z cholewami, ze skóry. Na rękach skórzane rękawice, przy prawej ręce palec wskazujący zaopatrzony jest w specjalny hak do naciągania cięciwy. Na szyi chusta, która w razie potrzeby zasłania znaczną część twarzy. Na czas walki, lub gdy jest za zimno bądź za ciepło, zakłada na głowę zwykle opuszczony skórzany kaptur.


        Ekwipunek:

          - Bochenek chleba, solona dziczyzna, sól i butelka z winem (prowiant)
          - Paczka ziół zebranych w lasach podczas ucieczki z Akilii
          - Napój leczniczy na gardło, który Słowik potrafi przyrządzać z prawie każdego rodzaju ziół. Potrafi wrócić bohaterce jej głos.
          - Hubka i krzesiwo
          - Kaganek
          - Śpiewnik
          - Fiolka wyciągu z trujących roślin leśnych (do zatruwania strzał lub ludzi)
          - Garnek podróżny, chochla i takie tam do gotowania.

        Faust272 - 2013-02-15, 12:03

        Ładne podanie, ale przewidywalne. Tak jak w poprzednich zabieram Determinację, ponieważ nie widzę w historii przyczyny Determinacji. Wszyscy Ci znani umarli, nie masz domu, brak pożywki fabularnej. Niemniej historia jest inna niż pozostałych i zostanie to docenione.

        Przyjmuję. Sprawdź KP, gdy wszystko się będzie zgadzać, możesz zaczynać. Zaczynasz albo w Bolgorii, albo w Porcie, wybór należy do Ciebie.

        No i Drais i Kefir dostali troszku bonusików, by nie było im smutno ;)

        Kalkstein - 2013-02-25, 18:34

        Imię: Raven
        Płeć: Kobieta
        Rasa: Człowiek (przeważnie)
        Wiek: 50
        Nierozdane punkty doświadczenia: 600

        Historia postaci:

          Historia postaci

        Nie zawsze nazywała się Raven.
        Kiedyś została olniona imieniem Malisa. Była córką nadwornego lekarza jednego z książąt krainy Veragor oraz jego żony, także Malisy.

        Jej ojciec, Alistar van Pinkle, był mistrzem w swojej dziedzinie, człowiekiem, który umiał czynić ze skalpelem cuda. To po niego posyłano po całym kraju, aby leczył tych, którzy zostali już przez pozostałych medyków spisani na straty.
        Z racji tego, jak cenionym był człowiekiem, magistrowi van Pinkle pozwalało się na rzeczy, które były ogólnie uznawane za niedopuszczalne.

        To w jego pracowni,w podziemiach warowni Sorvengor, została przeprowadzona po raz pierwszy od niepamiętnych czasów sekcja zwłok.
        To z jego apteki wychodziły na świat tak wywary lecznicze zdolne leczyć najpoważniejsze dolegliwości, jak i trucizny, które były przez klany zabójców cenione niemal tak samo, jak śpiewające sztylety.

        Doktor Alistar a razem z nim jego córka i żona, wydawałoby się, mogliby żyć w szczęściu i dostatku przez lata. Pewnego dnia okazało się jednak, że Śmierć nie śpi. Malisa, matka dziewczynki podczas codziennego spaceru ze swoją dziesięcioletnią wtedy córką została zaskoczona przez wygłodniałego goblina.
        Choć pomoc nadeszła szybko, choć najlepszy lekarz ówczesnego świata od razu zaczął ją operować nie czekając nawet na przyniesienie wszystkich przyrządów, nie udało się. Żona Alistara, Malisa zmarła z upływu krwi.

        Po śmierci ukochanej doktor zmienił się nie do poznania. Unikał córki, która zbyt boleśnie przypominała mu jej matkę. Zaczął prowadzić ze wzmożoną siłą zakazane badania. Kupował świeże zwłoki od okolicznych mieszkańców. Sprowadzał z każdego zakątka świata alchemiczne książki i podania. Słowem, zaczął mieć obsesję na punkcie przywrócenia żony do świata żywych.
        Po pięciu latach narastania plotek i izolacji lekarza, książę Vasco, pan na Sorvengorze postanowił, że nie będzie dłużej tolerował medyka, który psuje mu opinię i jest już przez wielu podejrzewany o czarną magię. Wygnał Alistara wraz z jego córką. Lekarz jakby oczekiwał takiego werdyktu- bez dyskusji i próśb o zostanie jeszcze tej samej nocy spakował się i wyruszył do własnego rodowego domu w Julkernali.

        Gdy dotarli na miejsce, ich oczom okazała się dużych rozmiarów rezydencja położona na wzgórzu. Tam z miejsca ojciec zamknął Malisę w pokoju, a sam zaczął przygotowywać się do, jak to określał, tryumfu nauki. Niebawem z pobliskiego cmentarza zaczęły znikać zwłoki, a z lasów zwierzyna.
        Pewnego dnia dziewczyna została w końcu wypuszczona z zabitego deskami pokoju, i jej oczom ukazała się przerobiona na laboratorium duża sala domu. Wszędzie walały się pojemniki z dziwną zawartością, a na podłodze było coś, co wyglądało na krew. Zanim zdołała opanować swój strach, ojciec przykuł ją kajdanami do stołu i przysunął ku sobie stolik z narzędziami medycznymi. Podniósł skalpel i rozpoczął operację.
        "Jesteś wyjątkowa. Jesteś zbiornikiem czystego życia. Pomożesz mi wskrzesić mamę." -mawiał, a z każdym zdaniem kroił Malisę coraz głębiej próbując dociec szukanej przez siebie tajemnicy. Nie znalazł jednak niczego.

        Następnego dnia dziewczyna obudziła się we własnym łóżku, a na ciele nie miała nawet najmniejszej blizny. Jedynym dowodem na koszmar ubiegłego dnia był zakrwawiony skalpel leżący obok niej na stoliku. Z kartką z napisem "Przepraszam, mam nadzieję, że w końcu znajdziemy to czego szukam". Malisę zlał zimny pot. Wiedziała już, że jeśli tu zostanie, to po południu spotkają ją dokładnie takie same, a może i nawet gorsze cierpienia.

        Podczas próby ucieczki została jednak schwytana przez zombie, jak sie później okazało, jednego z nowych lokajów i ochroniarzy, stworzonych specjalnie po to, by, jak to sam Alistar powiedział, "Chronić ją przed złem zewnętrznego świata."
        Od tamtego momentu operacje odbywały się niemal codziennie. Każdego ranka rany się zasklepiały, a dziewczyna próbowała jeszcze kilku prób ucieczki. Każda okazała się jednak totalną klapą.
        Nieumarli strażnicy bowiem byli nie tylko silni niczym zombie, ale ich twórca zdołał im pozostawić naturalną szybkość poruszania się i umysły porównywalne z przeciętnym żywym.

        Chcąc nie chcąc, Malisa pogodziła się z tym, że nie ma jak uciec. Nie pamiętała już, jak wiele dni minęło od przyjazdu do Julkernali i jak wiele z nich było zakończone torturami w poszukiwaniu tego "czegoś", co pozwoliłoby jej matce wstać z martwych. W koncu zaczęła uważać, że to jej wina, że żona medyka nie żyje. Zaczęła zapominać o tym, jakie jest życie poza murami rezydencji... Nie chciała jednak zapomnieć. Chciała uciec od rzeczywistości, a jedyną nadzieją na to wydawał się być księgozbiór.

        W końcu, po wielu namowach i płaczach na stole operacyjnym zyskała w końcu dostęp do biblioteki, której księgozbiór pozwolił jej choć na chwilę zapomnieć o nadchodzących torturach wieczoru.
        Pewnego dnia natrafiła w tym załym zbiorze ksiąg na wolumin mówiący o anatomii. Z każdą następną stroną zaczął ją fascynować. Pewnego dnia, kiedy ojciec jak zwykle wznosił skalpel, by zacząć kolejny seans, ta spytała się go, czy mógłby ją nauczyć czegoś o anatomii. Lekarz, jakby tylko na to czekał, odpiął córkę ze stołu i uczynił swoją asystentką.

        Od tamtego dnia operacje w poszukiwaniu pierwiastka życia odbywały się zupełnie inaczej. Już nie było jęków i błagań o koniec. Warunek, jaki miała postawiony, pełna współpraca, był przez dziewczynę przestrzegany co do joty. Badania te były jednak, tak jak wcześniej, zupełnie bezskuteczne, toteż doktor stopniowo poświęcał coraz więcej czasu na uczenie córki, a nie na bezcelowe jej krojenie.

        Malisa za to okazała się bardzo pilną uczennicą. W błyskawicznym wręcz tempie przyswajała sobie nową wiedzę i przeprowadziła sekcję zwłok istoty prawdopodobnie każdego rozumnego gatunku na świecie. Nauczyła się w krótkim czasie wszystkiego, co jej ojciec umiał kiedykolwiek z zakresu medycyny. I przerosła go.
        Uzyskała wiedzę na temat ziół i trucizn, nauczyła się destylować substancje, uzyskując tym samym środki o niespotykanej mocy.
        To jednak dziewczynie nie wystarczało. Zaczęła eksperymentować na sobie, instruować Alistara, co powinien robić. Aby usprawnić swoje ciało przeszczepiła sobie połowę wewnętrznych organów, od krasnoludziej wątroby począwszy, na sercu wołu skończywszy.
        Każda operacja, zgodnie z jej przewidywaniami kończyła się sukcesem, a ciało w niewyjaśniony sposób łączyło się z nowymi organami, jakby zawsze tak miało być, a na skórze nie pozostawał nawet ślad po cięciach skalpelem.

        Przez lata tortur, a potem nauki u ojca Malisa nie postarzała się nawet o dzień.
        Doktor van Pinkle jednak stawał się coraz bardziej sędziwy i nie był w stanie sprostać oczekiwaniom swojej córki. Widząc, że uczennica już dawno przerosła mistrza, stary medyk postanowił wprowadzić w życie ostatni element swojego sekretnego planu.

        Chciał przeprowadzić rytuał przywołania, aby w końcu przywołać z powrotem swoją żonę.

        Malisa szybko przystała na propozycję i rozpoczęli przygotowania. Cały rytuał miał się składać z kilku części- otwarcia, poświęcenia i wymiany. Otwarcie oznaczało otwarcie przejścia do krainy Śmierci. Wybrali najprostszy sposób- zabicie człowieka.
        Znalezienie ofiary nie było trudne- miejscowa mleczarka okazała się być łatwym do pojmania celem. Do samego końca nie podejrzewała, że zostanie przykuta do stołu i zostanie jej poderżnięte gardło.
        Druga część rytuału była niczym innym jak podaniem swojej ceny, rzeczy na wymianę. Zgodnie z zasadami rządzącymi wszechświatem, trzeba było zapłacić więcej, niż się zyskiwało. Za istnienie kobiety pełnej życia właściwą zapłatą była tylko życiowa energia w czystej postaci. Mnóstwo energii.
        Nagle, kiedy Malisa po raz kolejny powtarzała w mantrze zaklęcie utrzymania połączenia, dojrzała kątem oka błysk. Odruchowo odskoczyła i zobaczyła, że ojciec po raz kolejny wznosi sztylet do ciosu. Dziewczyna bez wahania skoczyła do przodu i uścisnęła ojca w nadgarstkach w taki sposób, że ten stracił w nich władzę. Zaskoczony cofnął się gwałtownie, potknął o własny but, stracił równowagę i rozbił sobie głowę o kant kamiennego stołu.

        W pomieszczeniu rozbłysło trupiobiałe, oślepiające światło. Rytuał, choć przebiegł nie do końca tak, jak planował to doktor, został zakończony. Gdy blask wygasł w komnacie nie było już ciał ani Alistara van Pinkle, ani pechowej mleczarki. Zamiast tego na miejscu rytualnego kręgu znajdował się dużych rozmiarów kruk ze skazą po lewej stronie dzioba- dokładnie taką, jaką miał jej ojciec na policzku. Ptak trzymał w dziobie naszyjnik z najczarniejszych jakie kiedykolwiek widziała dziewczyna opali. Wyraźnie zależało zwierzęciu na tym, aby wzięła go ona do ręki. Po chwili wahania dziewczyna odebrała podarek.
        Gdy tylko Malisa założyła na szyję naszyjnik, usłyszała w głowie kołysankę, którą zawsze śpiewała jej matka. Nagle przypomniała sobie swoje dzieciństwo, atak goblina, rozpacz ojca, tortury...
        "Przepraszam" -wykrakał kruk- "Możesz mi wybaczyć?"
        "Wybacz mu, dość wycierpiał" - wyszeptał naszyjnik

        Nagle Malisa zrozumiała, co się stało. Śmierć nie przyjęła ofiary jej ojca w taki sposób, w jaki by chciał. Zamiast sprowadzić panią van Pinkle z krwi i kości, została zwrócona tylko jej dusza zaklęta w naszyjnik. Ojciec zaś dostał drugą szansę, choć był umieszczony teraz w ciele kruka.

        Wraz ze śmiercią Alistara wszyscy nieumarli strażnicy obrócili się w pył. Nareszci gł a wolna. Długie godziny myślała, co powinna zrobić. Zastanawiała się tak, aż do momentu, kiedy dotarły do niej opowieści o zarazach będących następstwem wyładowania magii przy upadku Akili.
        Wtedy nie miała już wątpliwości. Była medykiem, najlepszym chirurgiem jakiego nosiła ziemia. Jej miejsce jest tam, gdzie są potrzebujący.
        Złożyła przysięgę, taką jaką składali żołnierze idący do bitwy. Obiecała sobie i bezimiennym bogom, że choćby nie wiadomo co się działo, choćby spadły na nią wszystkie nieszczęścia świata, ona nie opuści potrzebujących.

        Zapakowała tobołki podróżne, zabrała dziennik ojca, podłożyła ogień pod domostwo i ruszyła przed siebie.
        Już nie mała ta sama strachliwa dziewczynka.. Ona została z tyłu, gdzieś pod tymi ruinami pod którymi pogrzebana została przeszłość
        Przed siebie ruszyła pewna celu Raven.
        Dziewczyna w naszyjniku.
        Kruczy wędrowiec.
        Lekarz.

        A nad nią krążył kruk, którego duma z córki niosła się krakaniem na całe mile.


        Umiejętności:


          Alchemia - adept - Dzięki wiedzy wspartej notatkami z almanachu dziewczyna jest zdolna do przetworzenia większości minerałów i roślin w substancje o zastosowaniu, czy to leczniczym, czy bojowym.


          Anatomia - mistrzowski - Raven potrafi wykonać praktycznie każdy zabieg w praktycznie każdych warunkach. Poza tym, zna każdy element budowy ciała, co może wykorzystywać w walce wręcz.
          <Wiem, że ta specjalizacja nawet nie występuje w grze, ale znajomość słabych punktów, złączeń nerwowych i ścięgien powoduje, że Raven jest potencjalnie zabójcza w walce z kimś bez zbroi. Na upartego łączyłoby się to z automatycznym nabyciem części zdolności oprawiania zwierząt.>


        Cechy:

          Precyzja
          Spostrzegawczość
          Szybka nauka
          Regeneracja

          Znaczna odporność na ból - może nie zauważyć drobnych ranek, co zwiększa szansę na infekcję


        Atuty:

          Aspołeczność- Życie w izolacji spowodowało, że Raven nie potrafi skutecznie porozumiewać się z ludźmi i dopiero uczy się sztuki targowania, retoryki, czy zwykłej pogawędki.

          Nocne widzenie- Lewe oko pochodzące od wielkiego kota sprawia, że w nocy widoczność jest o wiele lepsza w wypadku braku światła pozwalającego widzieć prawemu. Odbija się to na fatalnej identyfikacji kolorów na to oko. Ze względu na niedopasowanie nerwowe postać widzi z nieznaczną wadą.

          Zgodność tkanki- Bohaterka potrafi w razie potrzeby przeszczepić sobie organy od jakiejś innej istoty, zyskując niekiedy nowe cechy


        Wady:

          Uczulenie - spożycie określonych środków daje szansę na średniej intensywności reakcję płucną lub skórną. Odkrycie alergenu pozostawione jest Graczowi, ale nie jest to nic z czym postać miała stycznośc w obrębie ostatnich kilku wydarzeń z jej historii

          Słaby układ odpornościowy - układ odpornościowy postaci jest w stałej walce z swoimi narządami oraz infekcjami. Postać jest dużo mniej odporna na choroby, w tym magiczne.




        Postać:
          - Pas z miksturami, z miejscem na osiem sztuk
          - Zatknięte za pas ostrze do ziół i ostatecznie samoobrony
          - Srebrne skalpele ukryte w rękawie- po jednym na każdą rękę, wysuwane z pochew machnięciem ręki
          - Naszyjnik z opali po matce- Zaklęta w nim dusza Malisy, matki Raven,
          - 20 sztuk żelaza w sakiewce
          - Ubranie: (Wygodne buty na wysokiej podeszwie, fartuch czarny z srebrnymi akcentami, czarny skórzany płaszcz po ojcu. )
          - Kruk Alistar


        Ekwipunek:

          - Zestaw alchemiczny (alembik, retorta, moździerz)
          - Szkatułka na mikstury (do 20 sztuk)
          - Narzędzia chirurgiczne stalowe + jedwabne nici
          - Almanach ojca
          - Koc, hubka, krzesiwo
          - Plecak
          - Pojemnik na składniki medyczne
        [/list]

        Wiem, że postać jest... nieco innowacyjna. Nie mam wątpliwości, że jej umiejętności będą wymagały często innego podejścia do tematu.

        Vanilla - 2013-02-26, 22:58

        Postać przyjęta. Szczegóły pseudomedyczne będę nadzorować. Zaczynasz w Bolgorii lub Porcie, ewentualnie w misji zkaja (pozwolenie uzgodnione).
        Faust272 - 2013-02-27, 08:40

        Pozwoliłem jednak wprowadzić kilka zmian w Twojej KP. Uważam, że teraz jest dobrze. Skoro Van Cię przyjęła, to nie zmieniałem wiele, głównie kosmetyka.
        shizma - 2013-03-02, 12:52

        Imię: Isemir, zwany często białym pielgrzymem, wspólnota arachian nazywa go Tkaczem bądź prorokiem nici
        Płeć: Mężczyzna
        Rasa: wygląda na elfa
        Wiek: wygląda na 50
        Nierozdane punkty doświadczenia: 0

        Historia postaci:
        Życie Isemira przypominało serię niefortunnych zdarzeń. Nie wychowywał się on w normalnej rodzinie, choć jest przekonany, że tak właśnie było. Nie miał innego dzieciństwa żeby to porównać. Ale zacznijmy od początku.
        Isemir przyszedł na świat w elfie wiosce, był owocem wielkiej miłości Amelii- elfiej uzdrowicielki i Meliona- zegarmistrza. Jego rodzina nie cieszyła się szacunkiem wśród mieszkańców wioski, gdyż jego ojciec zajmował się „krasnoludzkim rzemiosłem”. Brak przyjaciół wynagradzali mu rodzice swym uczuciem. Był z nimi bardzo zżyty. Gdy miał 20 lat uciekli poza wioskę, na odludzie. Wędrówka ta była wymuszona przez odkrycie dokonane przez pewnego zielarza. Matka Isemira dała pewnej śmiertelnie chorej kobiecie lek po którym wyzdrowiała. Sęk w ty, że ta choroba była nieuleczalna. Było jasne, że Amelia używała magii. Co ma odkrycie jakiegoś zielarza z matką? W puszczy syn Meliona zrozumiał, czemu ojciec wybrał właśnie ten zawód. On i jego żona od dawna byli zafascynowani czasem. Próbowali spowolnić lub wręcz zatrzymać jego bieg poprzez połączenie mechaniki z magią. W końcu jego rodzice skończyli swe dzieło. Chcieli by ich, wówczas 48letni syn Co się stało z tymi 28 latami na wygnaniu? uczestniczył w próbie. Maszyna była przeogromna, miała 20 metrów średnicy i była dopracowana w każdym calu. Ojciec Isemira uruchomił urządzenia. Wszystko szło zgodnie z planem, czuli jak czas przestaje płynąć, jak stawali się czymś więcej niż istotami tego świata, jak zdobywali niemal wszechpotęgę.W jaki sposób spowolnienie upływu czasu postaci sprawia, że są wszechpotężni?Urządzenie nie mogło zawieść, ale coś poszło nie tak. To musiała być interwencja jakiego nowego, nieuwzględnionego czynnika. Urządzenie eksplodowało.
        Isemir zaczął spadać w głąb tunelu, znajdującego się kilka metrów pod ziemią. A wybuch czasoprzestrzenny obudził jego budowniczych. Pradawne i potężne istoty. Pajęczy rój, sługusów bogini Arachne, która wybrała młodzieńca na swojego apostoła.Dlaczego? Kiedy był nieprzytomny przeszedł metamorfozę, część pająków zamieszkała w jego ciele. Gdy się obudził nie wiedział co się stało ani ile czasu minęło. Zaczął iść przed siebie. Znalazł w tunelu rodnię, konstrukcję zrobioną z pajęczej sieci, przez którą przemówiła do niego Arachne. Nici wiły się tam niczym neurony w ludzkim mózgu i podobnie działały. Isemir poczuł silną więź łączącą go z pająkami, jaką dotychczas czuł tylko do rodziców. Sam nie wiedział czym dokładnie są dla niego pająki. Przyjaciółmi? Rodziną? Częścią niego? A może to on jest częścią ich? Nie znał odpowiedzi na te pytania. Chciał wrócić do rodziców, ale wstydził się im pokazać, uznał, że nie jest godny póki nie dowie się czemu urządzenie zawiodło. Oni mogli już nie żyć, ale Isemir nie dopuszczał do siebie tej myśli. Badał sieć tuneli. Nie czuł obrzydzania, a miłość do wszechobecnych pająków. Niektóre były tak ogromne, że można by ich używać jako wierzchowców. Arachne jeszcze parokrotnie do niego przemówiła zanim wyszedł z podziemi. Powędrował by wypełniać jej wolę, ale przyświecał mu jeszcze jeden cel. Za wszelką cenę chciał odkryć kto zawinił eksplozji, a na to pytanie nawet bogini, której był wysłannikiem nie znała odpowiedzi. Postanowił najpierw przysporzyć sobie sojuszników. Zaczął pomagać okolicznym wieśniakom. Pozbywał się wilków pożerających owce, sporadycznie potworów, oraz głosił słowo Arachne. Wieśniacy zaczęli go nazywać białym pielgrzymem od koloru skóry i szat jakie nosił. Kilku z nich zbratało się z nim do tego stopnia, że zgodzili się przyłączyć do roju. Zakamuflowani dalej wykonywali swoje prace. Biały pielgrzym założył wspólnotę arachian, kult Arachne. Z którego niektórzy byli częścią pajęczego legionu. Legion wyczuwa swoich, każdy członek roju wie kto do niego należy a kto nie. Obecnie kult liczy sobie niecałą setkę ludzi w tym 20 członków roju, jednak Isemir nie wątpi w to, że kiedyś będzie to cała armia. Od czasu wybuchu czasoprzestrzennego minęło 20lat,Co się działo przez te 20 lat? ale prorok nici postarzał się zaledwie o 2. Miał nadzieję, że jego rodzice również. Wyruszył do (do ustalenia z MG, prawdopodobnie jakaś rada magów) w celu poszukiwania odpowiedzi.

        „Me imię legion, albowiem jest nas wielu”- Biały pielgrzym

        Brak odniesienia do Świtu Akilijskiego, czyli brak uwzględnienia kluczowego wydarzenia zaczynającego tą edycję.

          Historia postaci


        Umiejętności:
          więź roju - adept- zdolność ta odpowiada za posługiwanie się rojem, we wszystkie możliwe sposoby, czy to w celu posługiwania się nim w walce czy to do szpiegowania. Możliwe jest także zasklepianie i leczenie ran przez pracowite pająki (od stopnia zaawansowanego).

          tkanie- uczeń- zdolność ta odpowiada za tkanie pajęczej sieci. Możliwe jest wykorzystanie tej zdolności w walce. Zdolność tą może posiąść każdy arachianin


        Cechy:
          widzenie w ciemności
          częściowa odporność na ból
          Rój- ciało Isemira to gniazdo pająków. Żyje on z nimi w symbiozie. Daje to mu liczne korzyści, ale pająki muszą coś jeść. Obecnie zamieszkujące w jego ciele pająki spożywają tyle pokarmu co 3 dorosłych ludzi. Na szczęście nie są wybredne, mogą zjeść np. ciało pokonanego wroga, czy pustynnego czerwia
          chronomorfizacja- Isemir starzeje się wolno ale ma lekkie problemy z oceną przebiegu czasu. Nie wiadomo jakie jeszcze efekty uboczne przyniósł eksperyment jego rodziców.


        Atuty:
          infekcja- w ciało wybrańca wprowadza się jeden pająk. Dołącza on do wspólnoty roju, staje się częścią legionu. Od tej pory rój jest dla niego wartością nadrzędną i nie może działać na jego niekorzyść. W zasadzie staje się on członkiem nowo powstałej „rasy”. Nie da się nikogo zainfekować bez czyjejś zgody. Obiekt infekcji musi w pełni świadomie przyjąć dar. Można tym uratować komuś życie, gdyż proces wprowadzania pająka dostarcza dodatkową energię życiową.
          Umysł roju- Isemir dzieli z pająkami wrażenia zmysłowe i myśli oraz potrafi porozumiewać się na odległość z każdym członkiem legionu. Osoba próbująca się włamać do jego umysłu nieźle się zdziwi słysząc tysiące głosów, ponad to złamanie świadomości roju jest niemal nie możliwe. Czasami ma wizje zsyłane przez Arachne, pajęczą boginię. Słabszą wersję tego atutu otrzymuje automatycznie każdy członek wspólnoty arachian.

          dorzucam dodatkowe atuty jakie postać będzie mogła zdobyć w przyszłości:
          jad- do roju dołączają jadowite pająki. Daje to dostęp do samego jadu jak i zwiększa potencjał roju.- 2000exp. Dla innych członków wspólnoty możliwy do zdobycia jest atut gruczoły jadowe. Pozwala on na automatyczne zatruwanie broni czy odnóży tkacza- 1000exp

          Chitynowy pancerz- pod skórą zaczyna formować się nowa tkanka. Tworzy ona naturalny, samo regenerujący się pancerz. Jest on twardszy od skórzanego, a jednocześnie nie ogranicza ruchów. Jeśli chodzi o walory obronne nie może się równać z pancerzem stalowym.- 2000exp, możliwe do zdobycia przez każdego członka wspólnoty.

          Chitynowe ostrza- wymagają chitynowego pancerzu. Atut ten daje możliwość wypuszczania chitynowych ostrzy spod skóry. Wychodzą one spod nadgarstka i działają jak zwykłe miecze- 1000exp, możliwe do zdobycia przez każdego członka wspólnoty.

          Tkacz- z pleców posiadacza tego atutu wyrasta sześć pajęczych, długich odnóży. Są one na tyle twarde (pokryte chityną), że można nimi blokować ciosy oraz na tyle długie i ostre, że można za ich pomocą atakować. Umożliwiają również chodzenie po ścianach. Zwiększa również potencjał umiejętności tkanie, gdy używamy do niej dodatkowych odnóży.- 4000exp wymagają chitynowego pancerza i chitynowych ostrzy. możliwe do zdobycia przez każdego członka wspólnoty. Walka nimi wymaga odrębnej umiejętności.


        Postać:
          - kij podróżny
          - szata z pajęczyny
          - 20 sztuk złota w sakiewce
          - zegarek wykonany prze ojca, chowany w wewnętrznej kieszeni szaty


        Ekwipunek:

          - krzesiwo
          - chitynowy amulet z wizerunkiem arachne
          - lina z pajęczyny, niemal nie do rozerwania

        Faust272 - 2013-03-02, 19:41

        Nie przyjmuję tej karty postaci. Historia jest zlepkiem suchych informacji i tylko tym. Historia przez Ciebie napisana jest za słaba, byś mógł wystartować z takimi umiejętnościami, jakie rozpisałeś w KP.

        Komentarze do Twojej KP zostały wpisane poprzez edycje do Twojego zgłoszenia.

        Najważniejszą wadą jest brak jakiegokolwiek odniesienia do Świtu Akili, która jest właściwie rdzeniem aktualnej, trzeciej edycji.

        Tinu_viel - 2013-04-30, 19:29

        Imię Xanta, córka Neqa z klanu Lizzarrich
        Płeć Kobieta
        Rasa Replitanin
        Wiek: 30/120 lat, do jakiego to wieku dożywają sędziwi Replitanie w spokoju
        Nierozdane punkty doświadczenia: 0

        Historia postaci:

          Historia Xanty rozpoczyna się w odległym zakątku świata, daleko na wschód od Wschodniej Pustyni, w miejscu, którego nie znają najbardziej wytrwali podróżnicy. Kraina jaszczuroludzi to dziki zakątek kontynentu, gdzie straszliwa spiekota i sąsiedztwo potwornych bestii kreują łowców, to ziemia, gdzie umiejętność zabijania jest niezbędna do przetrwania.

          Nadszedł jednak dzień, w którym błysk wyznaczył granicę znanego Replitanom świata. Nie słyszano tam takiej nazwy, lecz niedługo po wielkiej katastrofie w Akili nieznany czynnik spowodował osłabnięcie i powolną utratę funkcji życiowych szamanów, a także wielu stworzeń, którymi się żywiono.
          Zwołano zebranie rady starszych i postanowiono wyprawić niektórych młodszych członków klanu, aby zwiedzili świat w poszukiwaniu nowego miejsca do osiedlenia się oraz wyjaśnienia przyczyn zmiany warunków życia. Wśród wyznaczonych znalazła się Xanta.
          Wybór jej nie zaskoczył zbytnio współziomków, powszechnie uważano, że Xanta odstaje od społeczności. Od małego okazywała zainteresowanie nie tylko w tępieniu dzikich bestii, ale także poznawaniu ich zwyczajów. Fascynacja doprowadziła ją do zgłębiania legend o rzadkich stworzeniach oraz poszukiwania ksiąg opowiadających o śmiałkach, którzy wytresowali je ku swojemu użytkowi.

          Gdy Xanta pożegnała się z rodzinnym domem, rozpoczęła długą podróż w kierunku zachodzącego słońca. Podczas niej przeżyła niejedną przygodę, a najbardziej istotnym ich efektem jest zwierzęcy towarzysz wojowniczki - niedorosła wiwerna, posłuszna każdemu rozkazowi swojej właścicielki. Replitanka znalazła ją w zaroślach, oszołomioną zapachem ziół i odłączoną od matki. Spędziła długie dni trenując małą bestię i przyuczając ją do uniesienia jeźdźca na swoim grzbiecie. Gdy jej zamiar się powiódł, zyskała wierzchowca o niezrównanej szybkości i cennego w walce.

          Tak to wygląda w chwili wkroczenia na ulice Bolgorii.


        Umiejętności:
        • Trans bojowy - zaawansowany
        • Jeździectwo - lot na wiwernie - specjalista


        Cechy:
        • Odporna skóra
        • Zmiennocieplność
        • Refleks
        • Odporność na trucizny


        Atuty:
          Behawiorystyka niebezpiecznych gatunków


        Postać:
          - topór do rzucania (broń zwyczajna)
          - zakrzywione pazury (broń dodatkowa)
          - 20 sztuk złota w sakiewce
          - Ubranie: (skórzana spódnica, kościana brosza rodu Lizzarrich, lniana koszula, skórzane buty, szary płaszcz)
          - Oswojona wiwerna


        Ekwipunek:

          - tajemniczy amulet schowany pod ubiorem
          - stara księga
          - hubka
          - krzesiwo
          - koc
          - skóra pierwszego zabitego stwora - ognistej salamandry
          - zapas ziół o działaniu uspokajającym

        Faust272 - 2013-04-30, 23:23

        Najszybciej oceniona karta w historii EOD-a.

        Żeby nie przedłużać:

        ODRZUCAM

        A teraz pokrótce wymienię między innymi dlaczego to zrobiłem.

        1) Umiejętności kosztują więcej niż 700 EXP dozwolonego podczas ich kupowania. Ewentualne bonusy przydziela MG na podstawie historii, ale niestety...

        2) Historia jest za krótka i za mało jest w niej treści by przyjąć taką postać, a co dopiero nową rasę. A teraz najważniejsze błędy związane z historią i klimatem Twojej postaci:
        - córka Neqa z klanu Lizzarrich - brak czegokolwiek, jakichkolwiek informacji o ojcu/matce lub klanie
        - "30/120 lat, do jakiego to wieku dożywają sędziwi Replitanie w spokoju " - nie mam pojęcia co to znaczy i jak to interpretować
        - "na wschód od Wschodniej Pustyni" - co to? gdzie to?
        - "a także wielu stworzeń, którymi się żywiono"; "sąsiedztwo potwornych bestii" - jakie? potrzeba więcej informacji
        - ogólnie brak jakichkolwiek szczegółów na temat zwyczajów, klanów, rady starszych, szamanów rasy reptilionów
        - "oszołomioną zapachem ziół i odłączoną od matki", "w zaroślach" - na pustyni tak bujna zieleń by aż zatrzymać i oszołomić wiwernę? jak to? dlaczego? czemu oszołomiona?
        - i wiele innych, ale szkoda na nie miejsca

        3) Nieopisany ekwipunek
        - zakrzywione pazury - co to znaczy? jak to wygląda?
        - tajemniczy amulet schowany pod ubiorem - dlaczego tajemniczy, co to jest? w historii ani słowa o tym?
        - skóra pierwszego zabitego stwora - ognistej salamandry - skąd tam się wzięła? nic o tym w historii nie jest napisane
        - zapas ziół o działaniu uspokajającym - co to znaczy?

        A więc jeszcze raz. Na podstawie powyższych błędów i wielu innych niniejszym ODRZUCAM powyższe podanie.

        Lowcakur - 2013-06-11, 23:06

        Tak więc, zakładam nową postać.

        Imię: Sindri Myr
        Płeć: Mężczyzna
        Rasa: Człowiek
        Wiek: 64
        Nierozdane punkty doświadczenia:

        Wygląd
        Sindri jest krępej budowy. Ma dość mały wzrost(165cm, co maskuje wielkimi rogami na hełmie), nieproporcjonalnie długie ręce i chudy tułów. Twarz i ciało były poznaczone wieloma bliznami, głównie magicznego pochodzenia. Na samej twarzy maluję się wieczny wyraz arogancji, pychy i okrucieństwa, oczy jego są czarne i puste, a mrok spowija jego postać. Potrafią to wyczuć tylko potężni magowie, jako iż Sindri potrafi kamuflować znamię Beliara. Dodatkowo, jest łysy. Jedyną zaskakującą rzeczą w jego wyglądzie jest głos, który powinien raczej należeć do jakiegoś przystojniaka, a nie tak brzydkiego faceta jak Sindri. Ocieka on męskością.

        http://img809.imageshack.us/img809/1262/imgnux.jpg


        Historia postaci:

          Sindri urodził się dawno temu, jeszcze gdy nikt nie myślał o upadku Cesarstwa. Ojciec jego był magiem a matka magiczką, więc naturalną koleją rzeczy odziedziczył po nich moc. Jako dziecko był bardzo ciekawski, wszędzie wściubiał swój płaski nos i nie raz sprowadzał na siebie kłopoty. Największym jego kłopotem było to, jak przyłapał ojca na absolutnie nie związanych z korepetycjami czynnościach jakich dopuszczał się z dawno zmarłą kobietą(którą wskrzesił jako zombie, bo co nieco parał się nekromancją), a potem opowiedział o wszystkim swej matce. Tego dnia wieże rodzinną coś wysadziło w powietrze, okoliczna spłonęła a ojciec i matka wyparowali z tego świata. Ach, te cudowne magiczne pojedynki...
          Początkowo dwunastoletniemu wówczas Sindriemu podobała się taka odmiana, lecz po jakimś czasie głód mu zajrzał do oczu. Nie potrafiąc jeszcze kontrolować swojej mocy Sindri nie miał z niej żadnego pożytku, więc musiał uciekać się do zwykłych kradzieży żywności lub czegoś, co dało się przehandlować na żywność ze straganów, z domów lub z kieszeni napotkanych ludzi. Jednak, pewnego razu próbował okraść dom pewnego godnego maga. To był dla niego szczęśliwy uśmiech losu. Magiczne pułapki nie usmażyły mu mózgu tylko dlatego, iż posiadał moc, a kiedy mag teleportował się do domu czując uruchomienie pułapek, spodobał mu się młody, niepokorny chłopczyna z wielkimi zasobami magicznej mocy. Po porządnym wybatoszeniu młodzieńca postanowił, iż zacznie go uczyć. Tak więc trwające wiele lat magiczne studia rozpoczęły się ,tworząc idealne podstawy pod zostanie wielkim magiem. Aby ostatecznie dowieść swej wartości, Sindri bez wahania zabił swojego mistrza i przejął jego interes. A miał wtedy 16 lat. Wielokrotnie przesłuchiwany, lecz ostatecznie uniewinniony. Sindri potrafił łgać w żywe oczy jak mało kto. Interes udało mu się przejąć, gdyż mag kiedyś napisał testament, w którym swojemu uczniowi przekazywał całą swoją pracownie, gdyż mag ten żadnych krewnych ni przyjaciół dobrych nie miał.

          Jego kariera rozpoczęła się, stawał się powoli bardzo słynnym I godnym szacunku magiem w kręgach magów. Miał wielką moc i mocny charakter, a jednocześnie(do czasu) potrafil być bardzo miły i uprzejmy. Wygrał niejeden pojedynek na intelekt(lub czasem nawet na czary), przeczytał niejedną księgę, poparzył się niejednym nieudanym czarem, gdyż bardzo lubił eksperymentować I nużyły go konwencjonalne czary I konwencjonalni magowie. Zawsze poszukiwał tylko wyjątkowych rozwiązań, co często dawało najróżniejsze efekty. Raz nawet próbując wyczarować kulę światła, która miałaby utrzymywać się nad jego głową, stworzył przypadkiem, owszem, świetlistą kulę, ale w której wnętrzu obrazowały się myśli sąsiadów Sindriego. Przypadkiem bowiem odnalazł starożytna receptę na zaklęcie starożytnych służb szpiegowskich, które wykorzystywały je podczas szybkich przesłuchań, gdy nie było czasu aby ofiara sama rozpoczęła gadać. Oczywiście, nikomu nie zdradził się ze swojego sekretu, nie uważał iż istnieje taka potrzeba...

          Wreszcie, pewnego razu, jego ciekawość zapędziła go w poszukiwaniu alternatywnej wiedzy. Wiedzy z mocą, silą i bez tej dobrotliwej fałszywej maski. Dzikiej mocy, którą tylko niewielu mogło okiełznać!A Sindri uważał, iż potrafi to zrobić. Uruchomił kontakty, rozesłał posłańców w poszukiwaniu wiedzy, zakazanej w Cesarstwie. Z niecierpliwością czekał na informacje lub materialne dowody kultu, do którego chciał dołączyć. Po trzech(!) latach oczekiwań nareszcie dostał w rękę egzemplarz Demoniquonu, jednakże istniał pewien mankament. Wypełniony był on w dwóch językach. Ten sam rytułał był na lewej stronie opisany po elficku a na prawej po demonicznemu. Jako iż nikt nie znał demonicznego, to jednak znajomość elfickiego była dość powszechna. Tak więc Sindri wyuczył się perfekcyjnie elfickiego, a potem zrozumiał. Elficki przekład nie był wcale opisem rytuałów, był słownikiem deminicznych wyrazów. Tak więc czekały go kolejne miesiące pracy nad tłumaczeniem każdej strony, zapełnionej demonicznym językiem. Po ponad 4 latach pracy jego dzieło życia zostało skończone – nauczył się biegle demonicznego i dzięki temu mógł rozpocząć odczytywanie rytuałów.

          Wszystkie były ciekawe. Wezwanie chowańca, pożeranie dusz, rożne zaklęcia ofensywne, klątwy, paraliże, tworzenie zarazy, opętania... Aż nagle trafił na coś wybitnego. Okładka przedstawiała wielkiego demona w pełnym pancerzu, który kłaniał się magowi. Tekst rytuału mówił, iż odprawienie go przywoła na ziemię Księcia Demonów, który będzie zobowiązany do służby magowi, który go wezwał. Nie czekając na nic, Sindri rozpoczął odprawianie rytuału. Miał on ciekawe składniki, takie jak np. krew dziewicy wytaczana z tętnicy, kawał strupa zgniłego trupa i inne podobne. Jednakże, nareszcie wszystko zebrał i rozpoczął wzywanie demona. Cóż, kiedy wszystko dobiegło końca, stała się rzecz nie do pojęcia. Sindri został sługa tego, kto miał być jego sługą. A był nim Lord Bale, książę demonów i wielki pan w mrocznym świecie Belaira. Zmusił on Sindriego pod groźbą śmierci do podpisania cyrografu, w którym mag oddał duszę na usługi Belairowi i oddał się pod protekcję Lorda Bale, w zamian za to miał otrzymać moc i jego pomoc. Tak też się stało. Demon uczył go mrocznej magii i odkrywał z nim tajniki Demoniquonu, w zamian za co Sindri spełniał jego zachcianki i rozwiązywał jego porachunki w materialnym świecie. I tak mijały lata nauki i pogłębiania wiedzy, aż nadeszła wojna. Lord Bale wezwał swojego wasala na wojnę.

          Sindri walczył wraz z wojskami Beliara przeciwko Cesarstwu. Dowodził zgrupowaniem magów, niejednego człowieka zabił jednym ze swoich mrocznych czarów. Po wielu bitwach został nagrodzony specjalnym demonicznym pancerzem i kosturem, ktory na stałe związał się z właścicielem. Nikt inny nie mógł władać jego kosturem czy używać jego pancerza, o ile chciał jeszcze żyć w pełni zmysłów na tym świecie, lub po prostu żyć. A sam czarny mag dotarł aż pod stolicę. Oblegał ją, dopóki magowie nie zaczęli coś święcić przy pracach nad Błyskiem. Wtedy to Lord Bale, teleportował Sindirego i innych cennych dla Beliara ludzi w różne miejsca na świecie. Sindri trafił na północnowschodnie rubieże znanego świata. Po paru miesiącach wędrówki dotarł nareszcie do miasta otoczonego murami z gliny. A Lord Bale powiedział mu, iż ma objąć duchowy patronat nad tym miastem, lub przynajmniej założyć tutaj kult Beliara. Co zamierzał Sindri uczynić.


        Umiejętności:
          Magia Chaosu - Specjalista

          Demonologia – Zaawansowany

        Cechy:
          Determinacja
          Chłonny umysł
          Silna Wola


        Atuty:
          Naznaczony przez Chaos – Mimo wielu lat na karku Sindri zachowuje pełnię sił fizycznych I intelektualnych. Dzieje się to za sprawą mocy Beliara go wypełniającej, hamuje ona starzenie lecz w zamian oczekuje bezwzględnej wierności I oddania jedynej słusznej, mrocznej sprawie.
          Mroczny opiekun – związek pomiędzy Sindrim i Lordem Bale przypomina nieco wasala i seniora. Z tą jednak różnicą, iż Lord Bale może rozkazać mu zrobić cokolwiek. Jednakże Bale zobowiązany jest do pomocy Sindriemu, lecz nie zawsze chce mu się to robić. Ot, nierówność...
          Znajomość języka: demoniczny
          Znajomość języka: elficki
          Znajomość języka: cesarski

        Czary:
          - Pociski zagłady – Sindri za pomocą magii Chaosu wypuszcza z siebie od 1 do 8 pocisków(zależy od mocy wydanej na czar)czystej mocy Beliara, które uderzają we wszystkie wskazane przez Sindriego osoby. Uderzając w cel obalają go na ziemie(najsłabsza wersja pocisku), zalewają ogniem Spaczni(mocniejsza) lub wbijają się w organizm i tam wybuchają(najmocniejsza wersja). Jednakże, użycie tego czaru w najmocniejszej wersji kosztuje Sindriego wszystkie jego siły. Słabą wersją może strzelać dość szybko bez dużej utraty mocy na każdym pocisku. Średnia wersja wymaga większego wzmocnienia, jej wystrzelenie zajmuję trochę więcej czasu i mocy w obecnym stadium Sindriego starczy na ok. 4 takich strzały(każdy strzał to od 1-8 pocisków). Najmocniejsza wersja to jeden strzał na ok. 15 sekundowy okres ładowania pocisku. Obecnie może wystrzelić maksymalnie jeden taki strzał, wysysa on całą jego moc magiczną. Musi po tym odpocząć i zregenerować siły.

          - Łańcuchy Udręki – Sindri pęta mocą swojej magi kilku przeciwników wskazanych przez jego umysł. Nie mogą się oni ruszać przez czas trwania zaklęcia. Im dłużej są oni spętani, tym więcej mocy kosztuje to Sindriego.

          - Rozkład– wskazany przez Sindirego obszar zostaje naznaczony spojrzeniem Beliara, rośliny więdną, ludzie tracą siły, a ziemia staje sie trująca. Im większy obszar tym więcej mocy kosztuje użycie tego zaklęcia. Wymaga ono jednakże przygotowania specjalnego rytuału i zebrania odpowiedniej ilości dusz i osób na ofiarę.

          - Cios Spaczni – Sindri wlewa moc w Kamień Spaczni znajdujący się w środku gwiazdy na jego kosturze i wykonując cios obala wszystkich przeciwników w zasięgu od 2 do 10 metrów od Sindreigo. Wszystko zależy od ilości mocy przelanej do kryształu. Czar ten można również wykorzystując do odbicia lecących w niego stronę pocisków z broni małego kalibru typu łuk czy kusza lub podstawowej broni miotanej. Głazu się tym nie wstrzyma.


        Postać:
          - Kostur Bedlama – wykonany z demonicznego materiału, jest bronią emanującą mocą Beliara Ma długość 150 centymetrów, ma całkowicie prosty drzewiec zakończony na szczycie kolczastym kołem, symbolem Lorda Bale. W centrum tego koła znajduje się Kamień Spaczni, będący pojemnikiem na dusze zebrane przez Sindriego. Kamień jest praktycznie niezniszczalny, tylko potężny mag może roztrzaskać go podczas specjalnego rytuału.
          - Otwarty hełm, osłaniający tył, boki oraz górę głowy, zostawiający twarz na widoku. Ozdobiony jest dwoma szerokimi rogami z wymalowanymi oczami. Pierś Sindriego osłoniona jest przez napierśnik wykonany z czarnej stali ozdobionej chaotycznymi symbolami. Do tego posiada naramienniki, chroniące mu ręce aż do łokcia, ciemne stalowe karwasze zdobne demonicznymi symbolami oraz lekkie stalowe rękawice zakończone szponami na czubkach palców. Wszystkie oznaczenia zostały wymalowane za pomocą magii, są niezmywalne i niewrażliwe na warunki pogodowe.
          - Ceremonialny sztylet z pofalowanym ostrzem, oraz rękojeścią wyrzeźbioną w kształt głowy smoka.
          - 20 sztuk złota w sakiewce
          - Ubranie: (Długa, fioletowa szata z długimi, czarnymi szerokimi rękawami, na którą nasadzony jest napierśnik, fioletowy pas z pochwą na sztylet i miejscami na mikstury, lekkie skórzane buty z podeszwami nabitymi gwoźdźmi )


        Ekwipunek:

          - „Demoniqon – vos Faldeo derendo Beliarru” obita ludzką skorą księga wypelniona językiem chaosu i wielorakimi rytułałami, zsylającymi klątwy, demony czy inne okropieństwa na ten świat.
          - Hebanowe puzderko wypełnione Pyłem Spaczni. Pył ten to potężny halucynogen stanowiący komponent wielu przywołań, niezbędnych w demonologi. Można wytworzyć go podczas specjalnych rytuałów poświęcających zebrane podczas łowów dusze żywych istot. 1 człowiecza dusza wystarcza na napełnienie ¼ tego puzderka.
          - Cyrograf podpisany z demonicznym Lordem Bale, w którym Sindri oddał swoją duszę Mrocznemu Bogowi i zobowiązał się do służby dla Lorda Bale, w zamian za moc i poznanie. Ta umowa wiecznie powraca do Sindriego, nawet wyrzucenie, podarcie czy nawet spalenie nie pomoże. Nie ma przed tym papierem ucieczki. Został napisany w demonicznym języku.
          - Torba dla demona, będącego chowańcem Sindriego, oraz pudełko jego ulubionych(demona) płatków kukurydzianych(posiłek czempionów).
          - Zapas żywności i picia na 3 dni(w tym bukłak najprzedniejszej elfiej krwi)
          - Oraz sam chowaniec mający na imię Eliphas. Małe, upierdliwe lecz bezgranicznie wierne właścicielowi stworzonko, nie raz rzucające głupim komentarzem drogą telepatyczną. Aby jeszcze bardziej nie prowokować ludzi do agresywnych zachowań, Sindri nosi go w specialnej torbie umieszczonej na plecach. Poza gadaniem, chowaniec potrafi rzucać najprostsze czary ułatwiające życie w dziczy, jak płomyki rozpalające ogień, lodowy ziew chłodzący elfią krew czy przyciąganie w pobliże drobnych przedmiotów. Eliphas wygląda jak typowy mały diablik. Ma tylko więcej kolców na głowie, posiada dłuższe szpony i ma wyjątkowo długi język.
        [/list]

        Faust272 - 2013-06-15, 10:55

        HISTORIA

        "(...) spodobał mu się młody, niepokorny chłopczyna z wielkimi zasobami magicznej mocy. (...) postanowił, iż zacznie go uczyć"

        Dlaczego?

        "(...) Sindri bez wahania zabił swojego mistrza i przejął jego interes. A miał wtedy 16 lat."

        Jak? Jak 16 lat mag mógł zabić dorosłego, w pełni wykształconego i wyćwiczonego, godnego maga, dla którego pułapki smażące mózg to fraszka? Jaki "interes" miał mistrz?

        "Wielokrotnie przesłuchiwany, lecz ostatecznie uniewinniony."

        Jak to się stało? Skoro mag nie miał żadnych krewnych (o tym dalej), to kto inny mógł go zabić, jak nie Sindri?

        "Sindri potrafił łgać w żywe oczy jak mało kto."

        Skąd to się wzięło? Jak się tego nauczył? Nic nie bierze się z niczego.

        "(...) mag kiedyś napisał testament, w którym swojemu uczniowi przekazywał całą swoją pracownie, gdyż mag ten żadnych krewnych ni przyjaciół dobrych nie miał. "

        Dlaczego? Jakie wydarzenia spowodowały, że to właśnie Sindri był postrzegany prze maga jako spadkobierca. Jeśli jednak jest testament, to jedynym, który zyskał na śmierci mistrza, jest Sindri -> jedyny podejrzany -> praktycznie nie do uniewinnienia -> w jaki sposób wyłgał się od szubienicy za morderstwo?

        "Jego kariera rozpoczęła się, stawał się powoli bardzo słynnym I godnym szacunku magiem w kręgach magów."

        Nikt nie lubi ludzi, za którym ciągnie się smród morderstwa. Chociażby i uniewinniony, to nadal niegodny zaufania, by dołączyć do kręgów magów.

        " poparzył się niejednym nieudanym czarem, gdyż bardzo lubił eksperymentować"

        Przydałby się chociaż jeden przykład.

        "konwencjonalne czary I konwencjonalni magowie."

        Tacy nie istnieją. Magowie z reguły są popierdoleni i nie konwencjonalni (czyszczenie pleśni na ścianie kwasem, pieczenie chleba ognistą kulą z odległości 20 metrów, faszerowanie kaczki nadzieniem przy pomocy teleportacji <--- przykłady). No ale to akurat jest mało ważne i gdyby to było jedynym błędem, to nie zaszkodziłoby to podaniu.

        "Przypadkiem bowiem odnalazł starożytna receptę na zaklęcie starożytnych służb szpiegowskich, które wykorzystywały je podczas szybkich przesłuchań, gdy nie było czasu aby ofiara sama rozpoczęła gadać. Oczywiście, nikomu nie zdradził się ze swojego sekretu, nie uważał iż istnieje taka potrzeba... "

        Coś ciężko mi uwierzyć w przypadek. Jak to? Znalazł na ulicy zwój czy co? Więcej informacji jak stał się posiadaczem tego czaru. Opisać starożytne służby szpiegowskie.

        "Wreszcie, pewnego razu, jego ciekawość zapędziła go w poszukiwaniu alternatywnej wiedzy."

        Jak? Jaka poszlaka skłoniła go do poszukiwań? Zaczepił go nieznajomy, znalazł księgę na ulicy, doznał objawienia, obudził się w nocy i pomyślał: "hmm, fajnie byłoby poszukać alternatywnej wiedzy"? Jak to się w ogóle stało, że się nią zainteresował, jak trafił na jej ślad?

        "Uruchomił kontakty, rozesłał posłańców"

        Skąd się wzięły "kontakty" i na czym dokładnie polegały?

        "w poszukiwaniu wiedzy, zakazanej w Cesarstwie."

        Cesarzowa Anna (uzurpatorka) i jej wywiad akurat był jej chlubą i dumą. Poszukiwanie czegokolwiek zakazanego bez jej wiedzy było wyczynem samym w sobie niezależnie od wyników.

        "Z niecierpliwością czekał na informacje lub materialne dowody kultu, do którego chciał dołączyć. Po trzech(!) latach oczekiwań nareszcie dostał w rękę egzemplarz Demoniquonu,"

        Z tego wynika, że masz lepsze kontakty i wywiad niż Cesarzowa. Jak to się stało? Co to Demoniquon? Niby jest opisany w ekwipunku, ale to trochę mało moim zdaniem jak na tak potężny przedmiot. Ale istnienie tej księgi i jej krótki opis to mały pikuś. Gdyby ta księga, to byłaby jedyna przeszkadzająca mi rzecz, to podanie zaakceptowałbym.

        "krew dziewicy wytaczana z tętnicy,"

        Co jak co, ale ja chciałbym się dowiedzieć, jak Sindri wszedł w posiadanie tej substancji. Czysta ciekawość.

        "Sindri został sługa tego, kto miał być jego sługą."

        Jak to się stało?

        "spełniał jego zachcianki i rozwiązywał jego porachunki w materialnym świecie. I"

        Jakie to zachcianki i porachunki miał demon? Jeśli pierwszy raz został tutaj wezwany przez Sindriego, to kiedy zdążył narobić sobie wrogów do porachunków?

        "Dowodził zgrupowaniem magów"

        Jak to się stało? Sindri okazał się tak potężny, lojalny? Dlaczego on, a nie ktoś inny. Dlaczego został dowódcą, a nie jednym z tych magów dowodzonych przez niego? Warto też sprecyzować, że byli to (chyba) źli magowie, a nie np. skorumpowani cesarscy.

        "Po wielu bitwach został nagrodzony specjalnym demonicznym pancerzem i kosturem, ktory na stałe związał się z właścicielem."

        Czemu by nie opisać niektórych osiągnięć Sindriego, które wyróżniły go, że został obdarzony pancerzem? Bo mało prawdopodobne by Beliar nagradzał wszystkich. A może jednak?

        " święcić przy pracach nad Błyskiem. "

        Wątpię, by Sindri o tym wiedział. To była ścisła tajemnica, a nic w historii nie wskazuje na powiązania z Cesarzową. Przeciwnie, działał wbrew jej zakazom. Błysk/Świt to nazwa nadana już po fakcie, a nie nazwa czaru, która spowodowała ta anomalie.

        UMIEJĘTNOŚCI

        Za dużo wydałeś punktów EXP. Na począku masz do wydania 700 EXP.

        UMIEJĘTNOŚCI, CECHY, ATUTY, CZARY

        Ogólnie za słaba historia, by dostać to wszystko.

        EKWIPUNEK

        " Ceremonialny sztylet z pofalowanym ostrzem, oraz rękojeścią wyrzeźbioną w kształt głowy smoka. " " Hebanowe puzderko wypełnione Pyłem Spaczni."

        Skąd się wziął? Nie wygląda na taki, który można od tak kupić na straganie.

        "ulubionych(demona) płatków kukurydzianych(posiłek czempionów). "

        Skojarzyło mi się humorem Pratchetta, co automatycznie zachęca mnie do poznania większej ilości szczegółów, albo i nie, może lepiej zostawić to wyobraźni?

        "rzucające głupim komentarzem drogą telepatyczną. "

        Dobrym urozmaiceniem historii byłoby podanie kilku takich komentarzy.

        " Poza gadaniem, chowaniec potrafi rzucać najprostsze czary ułatwiające życie w dziczy, jak płomyki rozpalające ogień, lodowy ziew chłodzący elfią krew czy przyciąganie"

        Jednak więcej by się szczegółów przydało, żeby nie było, że nagle wyskoczysz z jakimś czarem i będzie zgrzyt, bo w historii nic o tym nie ma a zawiera się w "najprostszych czarach ułatwiających życie w dziczy"

        ******************************************************

        Czyli reasumując ODRZUCAM

        Z chęcią jednak zobaczyłbym kogoś po "tej drugiej" stronie barykady. Popraw podanie lub napisz od nowa i znowu wyślij w postaci nowego postu w Rekrutacji.

        Będę czekał.

        Rollin Dices - 2013-06-15, 16:53


          Imię: Salomon z Dali/Salomon Wędrowiec
          Płeć: Mąż
          Rasa: Człowiek
          Wiek: 30 lat
          Nierozdane punkty doświadczenia:0

          Historia postaci:


            - A więc, jesteś narkomanem? – Spytał Salomona jeden ze strażników więziennych.
            - Narkomanem? Skądże… - Odpowiedział znudzonym głosem.

            Siedział w celi. Stęchniętej, śmierdzącej celi. Normalny człowiek nie wytrzymałby długo, ale on był przyzwyczajony. Nie pierwszy raz trafił za kratki, pewnie nie ostatni. Tym razem na szczęście wsadzili go jedynie za drobny występek. A właściwie wyimaginowany, drobny występek. Przecież klęczenie na ulicy i krzyczenie w niebiosa, podjudzając ludzi do walki przeciw władzy, chyba nie jest przewinieniem? Pewnie raczej chodziło o to, że robił to któryś raz z kolei, będąc wielokrotnie upominanym. W końcu postanowili go wsadzić do więzienia na tydzień, by nabrał rozumu. Możliwe, że u normalnych ludzi to skutkuje, ale nie u Salomona. Nie pierwszy raz, ktoś chciał go przywrócić do pionu.
            Zapewne normalnie skończyłby z gorszymi konsekwencjami za swoje czyny, ale był tylko lekko walniętym ulicznym mówcą, chodzącym w obdartych szatach. Przynajmniej na takiego wyglądał. Nikt się nie domyślał, że taka osoba może pochodzić z bogatej rodziny i mieć spory majątek w skarbcu.

            - A więc, nigdy się nie odurzyłeś? – Rzucił po pewnej chwili strażnik
            - Czasem, raz na jakiś czas się zdarzyło. Ale żeby nałogowiec, narkoman?

            Zdążył zaprzyjaźnić się z strażnikiem, dużo rozmawiali. A raczej zaczął tolerować strażnika. Tak, tolerować, to zdecydowanie lepsze słowo, do określenia ich relacji. Prawdopodobnie w normalnych okolicznościach szybciej byłoby im do bójki, niż do rozmowy, ale okoliczności śmierdzącego więzienia, w którym otaczały ich tylko ściany, sprawiały, że nie było innej alternatywy. Brak innych więźniów, brak innych strażników, tylko oni dwaj. Rozmowa była nieuniknionym sposobem na powszechnie panującą tam nudę.

            - A więc, chcesz mi powiedzieć, że Twoja nadprzeciętna wiedza o przekraczaniu granic umysłowych, jak ty to mówisz i kopnięty stan umysłu wzięły się jedynie z teoretycznej wiedzy?
            - Teoria? Tak, tak. Zdecydowanie. Niech strażnik zresztą na mnie spojrzy. Taki biedaczek jak ja i takie drogie specyfiki, toż to w parze ze sobą nie idzie. - Rzekł z uśmiechem na twarzy.

            Co do narkotyków zażywanych przez Salomona sprawa nie była prosta. Nie zażywał ich bezpośrednio, w czysty sposób. Zawsze dodawał je do swych cygar nabitych tytoniem. Co dodawał? Salomon w gruncie rzeczy przekraczał bariery naszego świata za pomocą grzybów halucynogennych. Ususzonych, sproszkowanych grzybków halucynków. Nie uzależniają one człowieka, co też powodowało, że Salomon nie musiał zażywać ich często. Brał je raczej sporadycznie. Czasami, raz na jakiś czas, nie żeby był od razu narkomanem. Przynajmniej taka była jego wersja. Pewnie chodzi o to, że tylko w dużych odstępach czasu, dawały wyraźne efekty.

            - A więc, co ty w ogóle robisz w tym swoim życiu, z samego gadania pieniędzy nie ma, a na złodziejaszka nie wyglądasz
            Salomon miał powoli dość strażnika. Jedyne, co przeszło mu przez myśl to:
            „Gdybym był złodziejem, to właśnie dokładnie takiego efektu bym oczekiwał, tępy cepie”

            Jednak złodziejem nie był. Od wielu lat Salomon jedynie podróżował, chodząc po świecie, głosząc swe teorie. Nie było to dochodowe, ale żył skromnie, a od czasu do czasu korzystał ze środków rodziny, która co jak co, ale miała pokaźną fortunę. Był jednym z tych niewielu, stukniętych podróżników, którzy nie wyrzekli się swej rodziny oraz jej nie stracili w magiczny sposób, który bynajmniej nie miał sensu, ale rodzina przeszkadzałaby im w życiorysie, więc w sumie jej brak był im na rękę.
            Nie, nie. Salomon kochał rodzinę i nie stracił jej w żadnym pożarze, podczas wojny czy ataku armii Beliara. Co więcej! On nawet pamiętał swoją rodzinę, bowiem bohaterzy, którzy nie pamiętali swych rodzicielów, też ostatnimi czasy byli popularni.
            Pamiętał dobrze. Ojca Abrahama, matkę Elizę oraz siostrę Adę. A no tak i starszego brata Baltazara, ale go raczej nie kochał i nie chciał zapamiętać. Gnojek z niego, zawsze był lizusem rodziców.
            Bohater opuścił dom, ponieważ nie czuł się tam dobrze i miał niepohamowaną potrzebę zwiedzenia świata. Oficjalna wersja rodziców jest taka, że odbiło mu od przedawkowania halucynków. Z resztą, taka wersja doskonale wyjaśnia jego niezrozumiały przez nich światopogląd. Do tego nie martwili się jego podróżą. Starszy syn, potencjalny spadkobierca ich przedsiębiorstwa pozostał w domu, więc majątek rodziny był bezpieczny. Przedsiębiorstwo, o którym tu mowa to dokładniej hodowla owiec. Od tego przynajmniej się zaczęło. Czym więcej rodzina Salomona zarabiała, tym więcej inwestowała. W późniejszych latach, aż do dziś oprócz hodowli owiec, swe zyski opierają w główniej mierze na handlu. Przelotnie angażując się w inne formy zysku, niekoniecznie poprawne moralnie, bo znane są opowieści o tym jak majątek rodziny powiększył się dwukrotnie na rozprowadzaniu środków odurzających. Ponoć dzisiaj to już tylko stare dzieje, ale Salomon wie, że coś jest na rzeczy. W końcu grzyby halucynogenne w pokoju brata, w ilościach, co najmniej niebotycznych nie wzięły się znikąd

            - A więc, widać o narkotykach nic mi nie powiesz – orzekł strażnik z wymuszonym uśmiechem – Może jednak dowiem się jak to się stało, że tak świetnie władasz bronią? Hmm, iście imponujące.
            - Bronią? To, od kiedy laskę strudzonego wędrowca można nazwać bronią?

            Laskę, a raczej kostur, do tego okuty żelazem, zdecydowanie można nazwać bronią. A taką broń w rękach Salomona można oznaczyć mianem śmiercionośnej. Był to tak naprawdę wydłużony, okuty kij, ale ponieważ Salomon lubił nazywać go kosturem, to tak go nazywał.
            Strażnik miał rację, bronią nasz wędrowiec władał świetnie. Salomona pewnego razu zaatakowało parę rabusi. Głupich rabusi. Zaatakowali strudzonego biedaka, licząc że będzie łatwym celem. Nie pomyśleli, że biedacy zazwyczaj nic nie mają i nie przynoszą zysków z rabunków. Do tego jak się okazało nie było ani łatwego celu, ani jakichkolwiek zysków. Zostali powaleni kosturem Salomona, w tak efektowny sposób, że potem całe miasto mówiło o tym, przez co najmniej dwa dni, a najwytrwalsze plotkary miło wspomniały tę walkę jeszcze przez tydzień.
            Można być ciekawym, gdzie Salomon nauczył się tak władać tym orężem. Właściwie to w domu. Jego rodzina kultywowała starą tradycję walki kijami. Pochodziła ona jeszcze z czasów, gdy byli biednym rodem i nie stać ich było na jakkolwiek broń, dlatego do perfekcji opanowali walkę tanimi darami drzew, bo tak je nazywali. Rodzina potem stała się bogata, mimo to nie zapomniała o tradycji i po dziś dzień uczy się w niej perfekcyjnej walki niosącymi śmierć kijami.

            - A więc, o twych sztukach walki pewnie też za wiele się nie dowiem, ostatnio byłeś bardziej gadatliwy.
            O dupach Maryni, to ja nadal mogę z Tobą rozmawiać, ale co Ci do mojego życia? – Pomyślał Salomon
            - A więc, może mi powiesz, czemu ty właściwie narażasz się na bicie, więzienie, tymi swoim bezsensownymi, kontrowersyjnymi mowami? Ludziom nie podoba się to, co mówisz. Oj nie. Może lepiej zamilknąć. Hę?

            Nie, Salomon nie miał zamiaru milknąć. Jego życie było oparte tylko na zwiedzaniu świata, ale wygłaszanie swoich sceptycznych wierzeń, było miłym ubarwieniem podróży. Wierzeń, właściwie Salomon nie wierzył w siłę wyższą, w prostym tego słowa znaczeniu. Uważał, że „siła wyższa” jest na równi z ludźmi. Twierdził, że to ludzie ją tworzą. Dlatego też był przekonany, że jeśli człowiek czegoś naprawdę mocno pragnie, to się to prawdopodobnie stanie. Jeśli za to większość ludzi chce by coś się stało, jest to niemal pewne. Czasami modlił się do boga, w chwilach strapienia. Zazwyczaj bóg go słuchał, bo strapienie przechodziło.
            To dziwne podejście do sił wyższych powodowało, że po swych przemówieniach Salomon był bity, szantażowany, zastraszany, torturowany, karany, wsadzany do więzienia, katowany i tak dalej. Przyzwyczaił się, był zdeterminowany w głoszeniu swoich przekonań na świecie. Uważał, że ma prawo do wolności słowa, tak jak każdy inny człowiek.

            - A więc, nie odzywasz się teraz wcale… Dziwak.
            Chwila ciszy.
            - Minął tydzień – rzucił Salomon
            - Że co? – odpowiedział zdezorientowany strażnik.
            - Nie lubię dywagować z głupcami, dlatego nie wydłużaj mi mąk. Minął tydzień, moja kara dobiegła końca. Jestem wolny…
            - A, rzeczywiście – powiedział nieco zdenerwowany strażnik. Był tak zaskoczony słowami Salomona, że nie wiedząc czemu, nawet się nie zdenerwował, tylko posłusznie otworzył celę. – Tam – wskazując skrzynię – Tam, leżą Twoje rzeczy.

            Salomon podszedł do skrzyni, lecz nawet jej nie otworzył, zabrał tylko stojący obok kostur i powolnym krokiem wyszedł z więzienia. Nie pożegnał się nawet ze strażnikiem, którego mina wyrażała całe niezrozumienie sytuacji, w której biedak nie chce zabrać całego swego dobytku, tylko rusza w świat, całkowicie bez niczego.
            Nasz bohater na szczęście był bogatszy niż mogłoby się zdawać. W obdartych szatach, jedynie z kosturem ruszył w stronę depozytu. Wypłacił z niego nie małą kwotę, po czym udał się na zakupy. Znajdował się w większym mieście, którego nazwy tak naprawdę nie znał. Wiedział tylko, że dostanie tu praktycznie wszystko.
            Jak dostał pieniądze w depozycie się pytasz? Przecież zwykłemu brudasowi z ulicy nie wypłacą pieniędzy, a co dopiero takich pieniędzy. Skąd w końcu taki brudas mógłby mieć takie pieniądze. Hę? Salomon nie miał z tym większego problemu. Był rozpoznawalnym brudasem. Dredy, długa broda i do tego charakterystyczna blizna na twarzy, to powodowało, że był nie do podrobienia. Oczywiście czasami w depozytach banków zdarzały się zrzędy i wtedy musiał użyć potwierdzenia swego szlacheckiego urodzenia. Jednak zawsze udawało mu się wyciągnąć pieniądze bez większych problemów.
            Tym razem jedna rzecz go zdziwiła, w depozycie jego stan konta sięgnął niemalże zera. Zazwyczaj rodzina przelewała na nie regularnie jakieś środki. Odszedł z domu to prawda, ale nadal rodzice go kochali, a pieniądze przelewane Salomonowi przy ich całościowych obrotach były śmiechu warte. Tym razem nie było nowej wpłaty. Teoretycznie powinno go to zmartwić, ale uznał, że prawdopodobnie znudziło im się utrzymywanie wariata. A może, pomyśleli że pewnie i tak już dawno nie żyje. Rzeczywistość była nieco odmienna. Jego ojciec umarł. Całe przedsiębiorstwo przejął jego brat, on zaś Salomona nie lubił i nawet nie chciał słyszeć próśb matki dotyczących finansowego wspierania narkomana.
            Kupił sobie nowe, czyste szaty, błękitną i biała. Oczywiście porządne buty. Kupił również nową przeszywanicę, stara do niczego się nie nadawała. Jeszcze trochę cygar, które niezmiernie lubił palić. Jeszcze trochę prowiantu, no i to byłoby na tyle, z tych ciekawszych rzeczy.
            Po zakupach Salomonowi zostało dosyć niewiele pieniędzy, ale miał wszystko, co było mu potrzebne i mniej potrzebne. Ruszył dalej w świat. Miał dość tego miasta, którego nazwy nawet nie znał. Było tu zbyt brudne więzienie, a pewne jest to, że nie minąłby dzień, by trafił tam z powrotem. Do tego ten głupi strażnik. To nie miejsce dla niego.

            Podczas swej podróży pewnej nocy schował się w jaskini, potężnej jaskini. Takiej, jakiej nigdy wcześniej nie widział. Przespał tam noc, a ponieważ był zmęczony spędził tam również następny dzień na odpoczywaniu. Gdy następnej nocy spał w jaskini. Usłyszał coś niepokojącego. Przed snem jednak wypalił jedno cygaro i pomyślał, że dalej ma zwidy. Dopiero następnego dnia uwierzył, że nie były to zwidy. Wszedł z jaskini i zamiast pięknych pól porośniętych kwiatami i trawami ujrzał pustynię, bezkresną pustynię. Długo zajęło mu dopuszczenie do siebie myśli, że to jednak nie wpływ grzybków halucynogennych. Nie wiedział, co o tym myśleć, wiec o tym nie myślał, ruszył przed siebie. W świat.

            Po świecie krążą jedynie mity i plotki, że ów wędrowiec dotarł do Bolgorii, czy tam Portu niedaleko niej. Może to jednak był Mirt. Kogo z resztą obchodzą losy tego wędrowca. Bóg (MG), wie gdzie ten czort trafił.


          Wygląd imć Salomona:


            Salomon jest szczupłym, wysokim mężem (około 189,(3) cm ), o postawie bynajmniej niewyglądającej na agresywną. Jego ciało przeżyło wystarczająco dużo, by widniało na nim wiele blizn. Najbardziej szczyci się blizna po cieciu na lewym policzku tuż pod okiem. Oprócz blizny jego twarz ozdabiają szare oczy, nad krótkimi widnieją bujne brwi.
            Jego zarost jest koloru brąz. Włosy nosi długie, splecione w dredy, do tego brodę długości jednej stopy (około 30 cm).
            Salomon nosi się najczęściej w niewyszukanych, poniszczonych szatach, do których noszenia bardzo przywykł. Swoją twarz często chowa w cieniu brązowego kaptura. Używa go przede wszystkim podczas podróży.
            Wszystko to powoduje, że jest osobnikiem rozpoznawalnym, charakterystycznym.


          Umiejętności:
            Walka kijem/kosturem – stopień uczeń

            Uniki/parowanie – stopień uczeń


          Cechy:
            Chłonny umysł
            Wytrzymały organizm


          Atuty:
            brak


          Postać:

            - Okuty stalą kij*
            - Nakładki na obite stalą końcówki kija*
            - sztylet
            - 20 sztuk żelaza sakiewce
            - Ubranie: (skórzane spodnie, lniana koszula, skórzane buty, obdarta szata koloru brąz, brązowy kaptur)
            - Paczka cygar, z dodatkiem wysuszonych grzybów halucynogennych
            - Prowiant na 3 dni
            - Hubka i krzesiwo
            - Torba podróżna


          Ekwipunek:

            - Biała, porządna, droga szata.
            - Błękitna, porządna, jeszcze droższa szata.
            - Namiot
            - Wysuszone „grzybki” (15g)
            - Akt potwierdzający szlachetne urodzenie, sprytnie schowany w torbie, tak by żadna nie pożądana osoba nie dowiedziała się o jego istnieniu.

            * Kij należał do ojca, ojca, ojca i tak dalej. Jest bardzo stary i ponoć drzemie w nim moc magiczna, to by wyjaśniało, dlaczego jeszcze istnieje i nie jest zniszczony. Jak głosi legenda jest to kij wykonany przez przodka Salomona, który zapoczątkował tradycje walki darami drzew. Młody wędrowiec jest jego imiennikiem i ponoć odziedziczył po nim zdolności, bo włada tą bronią perfekcyjnie. W każdym razie kij ten jest powiązany z Salomonem wielkim sentymentem.
            Dokładniej opisując broń. Jest to podłużny kij (183 cm) posiadający na obu końcach stalowe okucie (20 cm z każdej strony). Na samym kiju, w miejscu, na którego wysokości chwyta się broń dłońmi wyryte okrężnie są słowa:
            „Odpowiedź przyjacielu niesie wiatr.
            Odpowiedź niesie wiatr.”

            Salomon do poważnych walk używa nakładek na końcówki, które posiadają krótkie, metalowe ostrza dookoła.



        Sugestie:
        - Chłonny umysł pragnąłbym wymienić na cechę pokroju urodzonego mówcy.

        Faust272 - 2013-06-15, 17:05

        Podanie PRZYJĘTE

        Witam pierwszego podżegacza tłumów w EODzie.

        Standardowo.

        Wprowadzę KP do Gry, jeśli wszystko się zgadza, to możesz pisać w Bolgorii.

        Lowcakur - 2013-06-17, 01:54

        Imię: Sindri Myr
        Płeć: Mężczyzna
        Rasa: Człowiek
        Wiek: 64
        Nierozdane punkty doświadczenia: 0

        Wygląd
        Sindri jest krępej budowy. Ma dość mały wzrost(165cm, co maskuje wielkimi rogami na hełmie), nieproporcjonalnie długie ręce i chudy tułów. Twarz i ciało były poznaczone wieloma bliznami, głównie magicznego pochodzenia. Na samej twarzy maule się wieczny wyraz arogancji, pychy i okrucieństwa, oczy jego są czarne i puste, a mrok spowija jego postać. Potrafią to wyczuć tylko potężni magowie, jako iż Sindri potrafi kamuflować znamię Beliara. Dodatkowo, jest łysy. Jedyną zaskakującą rzeczą w jego wyglądzie jest głos, który powinien raczej należeć do jakiegoś przystojniaka, a nie tak brzydkiego faceta jak Sindri. Ocieka on męskością.
        Historia postaci:

          Sindri urodził się dawno temu, jeszcze gdy nikt nie myślał o upadku Cesarstwa. Ojciec jego był magiem a matka magiczką, więc naturalną koleją rzeczy odziedziczył po nich moc. Jako dziecko był bardzo ciekawski, wszędzie wściubiał swój płaski nos i nie raz sprowadzał na siebie kłopoty. Największym jego kłopotem było to, jak przyłapał ojca na absolutnie nie związanych z korepetycjami czynnościach jakich dopuszczał się z dawno zmarłą kobietą(którą wskrzesił jako zombie, bo co nieco parał się nekromancją), a potem opowiedział o wszystkim swej matce. Tego dnia wieże rodzinną coś wysadziło w powietrze, okoliczna spłonęła a ojciec i matka wyparowali z tego świata. Ach, te cudowne magiczne pojedynki...
          Początkowo dwunastoletniemu wówczas Sindriemu podobała się taka odmiana, lecz po jakimś czasie głód mu zajrzał do oczu. Nie potrafiąc jeszcze kontrolować swojej mocy Sindri nie miał z niej żadnego pożytku, więc musiał uciekać się do zwykłych kradzieży żywności lub czegoś, co dało się przehandlować na żywność ze straganów, z domów lub z kieszeni napotkanych ludzi. Jednak, pewnego razu próbował okraść dom pewnego godnego maga. To był dla niego szczęśliwy uśmiech losu. Magiczne pułapki nie usmażyły mu mózgu tylko dlatego, iż posiadał moc, a kiedy mag teleportował się do domu czując uruchomienie pułapek, spodobał mu się młody, niepokorny chłopczyna z wielkimi zasobami magicznej mocy. Nie często spotykało się tak utalentowane osobniki na ulicach stolicy. Dodatkowo, staremu magowi nudziło się w jego wieży, potrzebował zastrzyku świeżej krwi w jego magicznych progach. Po porządnym wybatoszeniu młodzieńca postanowił, iż zacznie go uczyć. Tak więc trwające wiele lat magiczne studia rozpoczęły się, tworząc idealne podstawy pod zostanie wielkim magiem. Aby ostatecznie dowieść swej wartości(dla mrocznych sił, o czym wtedy jeszcze nie wiedział), Sindri bez wahania zabił swojego mistrza i przejął jego interes. A miał wtedy 16 lat. Dokonał tego za pomocą drobnego fałszerstwa. W nocy zakradł się do laboratorium mistrza i delikatnie skorygował zwój z zaklęciem na porost włosów, które to stary, lekko łysawy mag dopiero co wynalazł i nie zdążył go jeszcze zastosować. Następnego dnia czarodziej(po zjedzeniu obfitego śniadania i zapiciu go jednym, no może dwoma kieliszkami czegoś mocniejszego) sięgnął po zwój i odczytał inkantację Zadziałało! Lecz efektów nie było widać. Włosy zmieniły swój kierunek wzrostu o 180 stopni i zaczęły wrastać w mózg łysego czarodzieja. Po kilkunastu minutach konwulsji mistrz małego sadysty zginął w męczarniach. Sindri był parokrotnie przesłuchiwany, lecz został ostatecznie uniewinniony. Potrafił łgać w żywe oczy jak mało kto. Dodatkowo, na jego kożyść przemawiały niezliczone opróżnione butelki i retorty po alchemicznym samogonie, oraz na pierwszy(i drugi) rzut oka widoczny błąd na zwoju z zaklęciem. Kolejny mag zabity przez własne roztargnienie i nadużywanie środków odurzających... Przynajmniej łysol dostał Nagrodę Wardina za jedną z najgłupszych śmierci w historii magi. Sindriemu udało się przejąć interes zmarłego(wieżę z laboratorium alchemicznym, biblioteczkę i dwie przepiórki, żywe) gdyż mag kiedyś napisał testament, w którym swojemu uczniowi przekazywał całą swoją pracownie. A jako iż ten testament był napisany jeszcze przed przyjęciem Sindriego do praktyki, to nie brano go pod uwagę. W końcu, wiedział o tym dokumencie tylko czarodziej i paru jego magicznych kumpli(sam dokument był efektem nadmiernego spożycia magicznie wzmocnionego spirytusu).

          Jego kariera rozpoczęła się, stawał się powoli bardzo słynnym i godnym szacunku magiem. Wszyscy dawno zapomnieli już o podejrzeniach rzucanych w stronę Sindriego dotyczących morderstwa jego byłego mistrza. Miał wielką moc i mocny charakter, a jednocześnie(do czasu) potrafił być bardzo miły i uprzejmy. Wygrał niejeden pojedynek na intelekt(lub czasem nawet na czary), przeczytał niejedną księgę, poparzył się niejednym nieudanym czarem, gdyż bardzo lubił eksperymentować. Najbardziej paskudną raną jest wielka, nieregularna blizna, rozlana wręcz na całym prawym boku czarnego maga. Pewnego dnia Sindri postanowił pójść się wykąpać do łaźni, przeznaczonej tylko dla magów. Jak zawsze świeciła ona pustkami. Po zakończonej kąpieli natarł się oliwą i postanowił zeskrobać ewentualny brud za pomocą skrobaczki. Jednak takowej nie było w całym budynku. Mag postanowił więc uciec się do swoich czarów, próbując zerwać brud ze skóry. Jednakże, przeznaczył na ten czar troszkę za dużo mocy. Brud został zerwany wraz ze skórą i niektórymi partiami przepony. Bywały także różne przypadki ze strzelaniem promieniem światła w lustro, który to promień potem odbijał się w Sindriego, dolewaniem wody do kwasu czy po prostu manipulacją na własnym ciele. Ot, chciał zrobić się nieco przystojniejszym, a skonczyło się na połamanym nosie i nadszarpniętym podbródku. Nie byłby dobrym chirurgiem plastycznym.
          Kompletnie nużyły go konwencjonalne czary I konwencjonalni magowie. Byli tak przewidywalni w swojej nieprzewidywalności iż dla Sindriego stało się codziennością siadanie na balkonie swojej wieży i układanie rozmów, jakie przeprowadzą jego znajomi po fachu tego wieczora. Sprawdzało to się w 90%, czasem po prostu ktoś zachował się normalnie. Zawsze poszukiwał tylko wyjątkowych rozwiązań(wyjątkowych w porównaniu do innych magów), co często dawało najróżniejsze efekty. Raz nawet próbując wyczarować kulę światła, która miałaby utrzymywać się nad jego głową, stworzył przypadkiem, owszem, świetlistą kulę, ale w której wnętrzu obrazowały się myśli sąsiadów Sindriego. Kiedyś bowiem odnalazł starożytna receptę na zaklęcie starożytnych służb szpiegowskich(o samych starożytnych służbach szpiegowskich nic się nie dowiedział, ten czar był jedynym świadectwem ich istnienia), które wykorzystywały je podczas szybkich przesłuchań, gdy nie było czasu aby ofiara sama rozpoczęła gadać(w bibliotece łysego maga można było odnaleźć najdziwniejsze dokumenty i księgi. Zdecydowaną fawortyką jest tutaj książka dotycząca 100 zastosowań fekaliów w medycynie naturalnej, chirurgi narządów płciowych oraz browarnictwie) . Oczywiście, nikomu nie zdradził się ze swojego sekretu, nie uważał iż istnieje taka potrzeba...

          Wreszcie, pewnego razu, jego ciekawość zapędziła go w poszukiwaniu alternatywnej wiedzy. Została ona obudzona poprzez księgę traktującą o kultach Belaira na terenie Cesarstwa i ziemiach przyległych. Samą księgę znalazł w równie niesamowitym archiwum jego byłego mistrza. Chorobliwie zaciekawiony Sindri szukał wiedzy połączonej z mocą, silą i bez tej dobrotliwej fałszywej maski. Dzikiej mocy, którą tylko niewielu mogło okiełznać! A uważał, iż potrafi to zrobić. Uruchomił kontakty, rozesłał posłańców w poszukiwaniu wiedzy, zakazanej w Cesarstwie. Oczywiście, nie robił tego w tajemnicy, wręcz przeciwnie! Działał z ramienia samej Cesarzowej. Został jej nieoficjalnym łowcą heretyków. Miał własną siatkę szpiegowską, dostęp do Cesarzowej o każdej porze dnia czy nocy(z tego drugiego czasami korzystał, oczywiście w celach informacyjnych i doświadczalnych), oraz pokój z ładnym widokiem na miasto i własne, mahoniowe biurko. Z niecierpliwością czekał na informacje lub materialne dowody kultu, do którego chciał dołączyć. Po trzech(!) latach oczekiwań nareszcie dostał w rękę egzemplarz Demoniquonu. Podobno był to wolumin pełen mrocznej wiedzy, opisu krwawych rytuałów, a plotka głosiła, iż na marginesach wpisywały się czarownice poszukujące mocnych wrażeń(„Sprawdzone i stwierdzam iż nie jest to prawda. – Lord Bale”) Wypełniony był on w dwóch językach. Ten sam tekst lub rytułał był na lewej stronie opisany po elficku a na prawej po demonicznemu. Jako iż nikt nie znał demonicznego, to jednak znajomość elfickiego była dość powszechna w kręgach Cesarskich. Tak więc Sindri wyuczył się perfekcyjnie elfickiego, a potem, wczytując się w tekst doznał olśnienia. Elficki przekład nie był wcale opisem rytuałów, był jedynie słownikiem demonicznych wyrazów. Tak więc czekały go kolejne miesiące pracy nad tłumaczeniem każdej strony, zapełnionej demonicznym językiem. A stron było sporo, bo około tysiąca. Po ponad 4 latach pracy jego dzieło życia zostało skończone – nauczył się biegle demonicznego i dzięki temu mógł rozpocząć odczytywanie rytuałów.

          Wszystkie były ciekawe. Wezwanie chowańca, pożeranie dusz, różne zaklęcia ofensywne, klątwy, paraliże, tworzenie zarazy, opętania, opisane miejsca często odwiedzane przez chętne kultystki... Aż nagle trafił na coś wybitnego. Rycina zamieszczona przy tym wielce interesującym rytuale przedstawiała wielkiego demona w pełnym pancerzu, który kłaniał się magowi. Tekst rytuału mówił, iż odprawienie go przywoła na ziemię Księcia Demonów, który będzie zobowiązany do służby magowi, który go wezwał. Nie czekając na nic, Sindri teleportował się do swojej wieży i rozpoczął odprawianie rytuału. A właściwie, zbieranie składników do niego.A były one dość szczególne i rytmicznie wypisane, np. krew dziewicy wytaczana z tętnicy, kawał strupa zgniłego trupa i inne podobne. Zgromadzenie ich zajęło magowi jeszcze kilka tygodni(o dziwo, z dziewicą było najłatwiej, nie było sprecyzowane czy musi być to człowiek czy zwierzę. Nowonarodzona samica przepiórki w zupełności wystarczyła)Jednakże, nareszcie wszystko zebrał i rozpoczął wzywanie demona. Malowanie kabalistycznych symboli na podłodze wieży, sześciokątnej gwiazdy, zapalenie siedmioramiennego świecznika ze złota... Cóż, kiedy wszystko dobiegło końca, stała się rzecz nie do pojęcia. Sindri został sługa tego, kto miał być jego sługą. A był nim Lord Bale, książę demonów i wielki pan w mrocznym świecie Belaira. Po wezwaniu do tego świata z łatwością zerwał okowy, którymi Sindri spróbował go spętać. Po krótkim pojedynku demon zmusił Sindriego pod groźbą śmierci do podpisania cyrografu, w którym mag oddał duszę na usługi Belairowi i oddał się pod protekcję Lorda Bale, w zamian za to miał otrzymać moc i jego pomoc. Dodatkowo, mag miał wyrzec się wszystkich zaklęć poznanych do tej pory i skupić się na mrocznej magii Beliara. Tak też się stało, po bardzo krótkim czasie namysłu. Właściwie, to Sindriemu było obojętne jak nauczy się mrocznej magii, najważniejsze był aby się jej w ogóle nauczyć. Sindri poprosił Lorda Bale o sprowadzenie mu drugiego egzemplarza demonicznej księgi, aby mógł go oddać Cesarzowej(aby nie być podejrzanym o zbyt długie jej przetrzymywanie). Demon spełnił to życzenie i była to pierwsza prośba spełniona przez Bale dla Sindriego. Po oddaniu woluminu i odejściu na emeryturę mag zajął się studiowaniem mrocznej sztuk. Demon uczył go mrocznej magii i odkrywał z nim tajniki Demoniquonu, w zamian za co Sindri spełniał jego zachcianki i rozwiązywał jego porachunki w materialnym świecie(Sindri nie był pierwszym który naciął się na zaklęcie – pułapkę, a paru innych nieszczęśników zrezygnowało z podpisania kontaktu i pozostało lojalnymi Angroghowi. Trzeba było złożyć im wizytę...) I tak mijały lata nauki i pogłębiania wiedzy, aż nadeszła wojna. Lord Bale wezwał na nią wszystkich swoich wasali. Poza Sindrim było to 5 magów i 10 ich akolitów. Jako najpotężniejszy z nich wszystkich, Sindri został dowódcą tego oddziału.

          Walczył wraz z wojskami Beliara przeciwko Cesarstwu. Jego oddział miał za zadanie odnajdywanie i eliminowanie wrogich dowódców i magów, a po ich zlikwidowaniu mieli wyssać ich duszę, a potem przesłać je rytuałem do mrocznego dominium Beliara. Niejednego człowieka zabił jednym ze swoich mrocznych czarów, niejedną duszę przesłał na drugą, mroczną stronę. Jego największym osiągnięciem było zlikwidowanie głównodowodzącego armii broniących linii frontu w pobliżu Ziem Orków. Osobiście wyrwał serce generałowi za pomocą swojego sztyletu. A samo serce wykorzystał do przyzwania diablika, chowańca mrocznych magów. Nazwał go Eliphas. Stworzenie to przejęło wiele z serca, z którego zostało stworzone, oraz z mrocznego serca Sindriego. Jest to bardzo złośliwe, a jednocześnie obdarzone poczuciem humoru stworzenie, które umila wszystkie przejawy niszczenia świata. Nawet sam Lord Bale polubił(na swój demoniczny sposób) małego stworka.

          To nie był jednak koniec walki. Po wielu bitwach, w zamian za fanatyczne oddanie mrocznej sprawie, skuteczność w eliminacji wyznaczonych mu celów oraz cenne informacje o Cesarstwie(a w szczególności o słabostkach zamieszkujących je magów), Sindri został nagrodzony demonicznym pancerzem i kosturem, który na stałe związał się z właścicielem Nikt inny nie mógł władać jego kosturem czy używać jego pancerza, o ile chciał jeszcze żyć w pełni zmysłów na tym świecie, lub po prostu żyć. Akolita z jego oddziału, który przypadkiem tylko chwycił za ten kostur, chcąc poczuć w rękach fakturę tej broni, został usmażony na skwarkę a jego mózg ozdobił całą okolicę. A sam czarny mag dotarł aż pod stolicę, gdzie spotkał się z całą resztą Sil Ciemności. Tutaj już nie mógł eliminować celów, a był zbyt cenny by walczyć w bezpośrednim starciu, gdy zwycięstwo było już prawie pewne. Tak więc Beliar wysłał go wraz z resztą jego zgrupowania do polowania na magów znajdujących się na rubieżach Cesarstwa. Sindri trafił na pustynie Bolgori, gdy inni magowie i ich akolici zostali wysłani na pozostałe, północne, południowe i zachodnie ziemie.

          I nagle stał się Błysk. Po nim wszystkie kontakty z innymi magami się urwały, a sam Sindri na prawie miesiąc stracił świadomość. Dopiero po tak długim czasie doszedł do siebie i odzyskał magiczną równowagę, choć stracił dużo ze swojej dawnej mocy. Nie mógł już czarować tyle, co wcześniej, gdy bez końca mógł miotać pociskami we wrogów. Co gorsza, wiele magicznie naładowanych kart Demoniquonu rozsypało się w proch. A sam Lord Bale był przez ostatni miesiąc nieco zajęty kolejną falą Wojny Krwi, która rozpętała się po Błysku w piekle. Tak więc skazany jest na dość częste zakłócenia w funkcjonowaniu linii piekło - ziemia.

          Po kolejnych paru dniach wędrówki na horyzoncie ujrzał miasto, otoczone glinianymi murami. Postanowił udać się do niego, uzupełnić zapasy i znaleźć przyjemne lokum do odprawienia rytuału, który utworzy stabilne źródło komunikacyjne z piekłem i Lordem Bale.


        Umiejętności:
          Magia Chaosu - Uczeń

          Demonologia – Uczeń

        Cechy:
          Determinacja
          Chłonny umysł
          Silna Wola


        Atuty:
          brak



        Czary:
          brak


        Postać:
          - Kostur Bedlama – wykonany z demonicznego materiału, jest bronią emanującą mocą Beliara Ma długość 150 centymetrów, ma całkowicie prosty drzewiec zakończony na szczycie kolczastym kołem, symbolem Lorda Bale. W centrum tego koła znajduje się Kamień Spaczni, będący pojemnikiem na dusze zebrane przez Sindriego. Kamień jest praktycznie niezniszczalny, tylko potężny mag może roztrzaskać go podczas specjalnego rytuału. Sam kryształ ukuty jest z dusz zarówno demonów, jak i zwykłych ludzi, elfów czy krasnoludów. W piekielnej kuźni, piekielny kowal wykonuje wszystkie magiczne rzeczy z dusz poległych. Dlatego są one tak cenne po tej mrocznej stronie...
          - Otwarty hełm, osłaniający tył, boki oraz górę głowy, zostawiający twarz na widoku. Ozdobiony jest dwoma szerokimi rogami z przymocowanymi Wiecznie Obserwującymi Oczami, wykutymi z ciał Strażników Zagłady, będących strażą wejścia do Mrocznej Sfery Beliara. Dostarczywszy do nich odrobinę mocy magicznej, zaczynają się świecić i swym blaskiem rozświetlać okolicę. Pierś Sindriego osłoniona jest przez napierśnik wykonany z czarnej, demonicznej stali ozdobionej chaotycznymi symbolami. Do tego posiada naramienniki, chroniące mu ręce aż do łokcia, ciemne stalowe karwasze zdobne demonicznymi symbolami oraz lekkie stalowe rękawice zakończone szponami na czubkach palców. Wszystkie oznaczenia zostały wymalowane za pomocą magii, są niezmywalne i niewrażliwe na warunki pogodowe.
          - Ceremonialny sztylet z pofalowanym ostrzem, oraz rękojeścią wyrzeźbioną w kształt głowy smoka.
          - 20 sztuk złota w sakiewce
          - Ubranie: (Długa, fioletowa szata z długimi, czarnymi szerokimi rękawami, na którą nasadzony jest napierśnik, fioletowy pas z pochwą na sztylet i miejscami na mikstury, lekkie skórzane buty z podeszwami nabitymi gwoźdźmi )


        Ekwipunek:

          - „Demoniqon – vos Faldeo derendo Beliarru” obita ludzką skorą księga wypełniona językiem chaosu i wielorakimi rytuałami, zsyłającymi klątwy, demony czy inne okropieństwa na ten świat. Niestety, po ostatnich wydarzeniach sporo stron się wykruszyło i Sindri będzie musiał jakoś znaleźć sposób aby je odzyskać, aby uzyskać dostęp do pełni wiedzy tej księgi.
          - Hebanowe puzderko wypełnione Pyłem Spaczni. Otrzymał go od Lorda Bale, w zamian za zobowiązanie się do służby w jego różnych interesach. Pył ten to potężny halucynogen stanowiący komponent wielu przywołań, niezbędnych w demonologi. Można wytworzyć go podczas specjalnych rytuałów poświęcających zebrane podczas łowów dusze żywych istot. 1 człowiecza dusza wystarcza na napełnienie ¼ tego puzderka.
          - Cyrograf podpisany z demonicznym Lordem Bale, w którym Sindri oddał swoją duszę Mrocznemu Bogowi i zobowiązał się do służby dla Lorda Bale, w zamian za moc i poznanie. Ta umowa wiecznie powraca do Sindriego, nawet wyrzucenie, podarcie czy nawet spalenie nie pomoże. Nie ma przed tym papierem ucieczki. Został napisany w demonicznym języku.
          - Torba dla demona, będącego chowańcem Sindriego, oraz pudełko jego ulubionych(demona) płatków kukurydzianych(posiłek czempionów).
          - Zapas żywności i picia na 3 dni(w tym bukłak najprzedniejszej elfiej krwi)
          - Oraz sam chowaniec mający na imię Eliphas. Małe, upierdliwe lecz bezgranicznie wierne właścicielowi stworzonko, nie raz rzucające głupim komentarzem drogą telepatyczną. Aby jeszcze bardziej nie prowokować ludzi do agresywnych zachowań, Sindri nosi go w specjalnej torbie umieszczonej na plecach. Poza gadaniem, chowaniec potrafi rzucać najprostsze czary ułatwiające życie w dziczy, jak płomyki rozpalające ogień, lodowy ziew chłodzący elfią krew czy przyciąganie w pobliże drobnych przedmiotów. Eliphas wygląda jak typowy mały diablik. Ma tylko więcej kolców na głowie, posiada dłuższe szpony i ma wyjątkowo długi język. Czary jakie stosuje chowaniec: mała kula ognia, lodowe zionięcie, telekineza, opętanie(działa tylko na słabe umysły lub zwierzęta).
        [/list]







        A teraz moje sugestie

        Atuty:
          Naznaczony przez Chaos – Mimo wielu lat na karku Sindri zachowuje pełnię sił fizycznych I intelektualnych. Dzieje się to za sprawą mocy Beliara go wypełniającej, hamuje ona starzenie lecz w zamian oczekuje bezwzględnej wierności I oddania jedynej słusznej, mrocznej sprawie.
          Mroczny opiekun – związek pomiędzy Sindrim i Lordem Bale przypomina nieco wasala i seniora. Z tą jednak różnicą, iż Lord Bale może rozkazać mu zrobić cokolwiek. Raz nawet wplątał go w wojny demonów. Oj, nie u każdego demona Beliara Sindri ma szacunek. Lord Bale zobowiązany jest do pomocy Sindriemu, lecz nie zawsze chce mu się to robić. I nawet jak coś zrobi, to nie zawsze w taki sposób jakiego oczekiwałby Sindri. Ot, demoniczne poczucie humoru...
          Znajomość języka: cesarski
          Znajomość języka: elficki
          Znajomość języka: mroczny



        Czary:
          - Pociski zagłady – Sindri za pomocą magii Chaosu wypuszcza z siebie od 1 do 8 pocisków(zależy od mocy wydanej na czar)czystej mocy Beliara, które uderzają we wszystkie wskazane przez Sindriego osoby. Uderzając w cel obalają go na ziemie(najsłabsza wersja pocisku), zalewają ogniem Spaczni(mocniejsza) lub wbijają się w organizm i tam wybuchają(najmocniejsza wersja). Jednakże, użycie tego czaru w najmocniejszej wersji kosztuje Sindriego wszystkie jego siły. Słabą wersją może strzelać dość szybko bez dużej utraty mocy na każdym pocisku. Średnia wersja wymaga większego wzmocnienia, jej wystrzelenie zajmuję trochę więcej czasu i mocy w obecnym stadium Sindriego starczy na ok. 4 takich strzały(każdy strzał to od 1-8 pocisków). Najmocniejsza wersja to jeden strzał na ok. 15 sekundowy okres ładowania pocisku. Obecnie może wystrzelić maksymalnie jeden taki strzał, wysysa on całą jego moc magiczną. Musi po tym odpocząć i zregenerować siły.

          - Łańcuchy Udręki – Sindri pęta mocą swojej magi kilku przeciwników wskazanych przez jego umysł. Nie mogą się oni ruszać przez czas trwania zaklęcia. Im dłużej są oni spętani, tym więcej mocy kosztuje to Sindriego.

          - Łupieżca umysłu - Sindri potrafi wniknąć w umysł osoby, na którą rzucone jest to zaklęcie. Zależnie od jej umiejętności, siły mentalnej lub zmęczenia jest to zadanie łatwiejsze lub trudniejsze, kosztujące mniej lub więcej energii. Podczas wchodzenia w umysł ofiary Sindri jest całkowicie bezbronny i zależny od otoczenia.

          - Cios Spaczni – Sindri wlewa moc w Kamień Spaczni znajdujący się w środku gwiazdy na jego kosturze i wykonując cios obala wszystkich przeciwników w zasięgu od 2 do 10 metrów od Sindreigo. Wszystko zależy od ilości mocy przelanej do kryształu. Czar ten można również wykorzystując do odbicia lecących w niego stronę pocisków z broni małego kalibru typu łuk czy kusza lub podstawowej broni miotanej. Głazu się tym nie wstrzyma.

        Faust272 - 2013-06-19, 19:11

        PRZYJĘTE

        Standardowo zapraszam do skontrolowania KP w odpowiednim temacie. Jak wszystko gra, zacznij przygodę w wybranym mieście. Jak będą jakieś wątpliwości, jestem osiągalny najczęściej przez GG.

        shizma - 2013-09-19, 18:44

        Imię: Isemir, zwany często białym pielgrzymem, wspólnota wiernych nazywa go Tkaczem bądź prorokiem nici
        Płeć: Mężczyzna
        Rasa: wygląda na elfa
        Wiek: wygląda na 50
        Nierozdane punkty doświadczenia: 0

        Wygląd:
        Isemir jest w miarę wysokim młodzieńcem o ostrych rysach twarzy. Ma wręcz nieprawdopodobnie długie ręce i nogi w stosunku do reszty organizmu. Jego smukłe ciało okrywa biała szata z którą kontrastuje czarny medalion zawieszony na szyi. Trupioblada cera i włosy pozbawione barwnika nadają skojarzenia z samą śmiercią, a głębia jego żółtych oczu jest wręcz hipnotyczna. Posiada spokojny, nie zdradzający żadnych emocji, charyzmatyczny i donośny głos.

        Historia postaci:
        - Czyli chcesz wiedzieć, drogi Gelu, kim ja tak naprawdę jestem…- powiedział beznamiętnym tonem pielgrzym do umierającego człowieka.
        - Po tym co zobaczyłem- leżący w kałuży krwi mężczyzna z trudem wypowiedział te słowa- chcę.
        - Kapłana nie charakteryzuje imię, tylko bóstwo któremu służy, a wiara którą u was szerzyłem jest mi bliższa niż ci się wydaje. Jestem apostołem i prorokiem. Ale zapewne chcesz wiedzieć jak do tego doszło.- Odziany na biało wędrowiec ignorował jęki bólu Gela.- Moje prawdziwe imię brzmi Isemir, to tak zwracali się do mnie rodzice. Mój ojciec- Melion był zegarmistrzem, dziwne zajęcie dla elfa. Natomiast Matka, Amelia, czarodziejką. To sprawiło, że gdy byłem jeszcze dzieckiem uciekliśmy z rodzinnych stron. Powędrowaliśmy do lasu z dala od Akilii, na odludzie. Moja rodzina próbowała powstrzymać bieg czasu, zadanie godne bogów. Pomagałem im, robiłem wszystko by byli ze mnie dumni. I tak po latach starań doszło do budowy maszyny manipulującej czasem, miała ona zmienić bieg historii. Na początek chodziło o spowolnienie jego biegu dla nas, co umożliwiłoby dalsze badania, czasu by nam nie zabrakło. Stało się, urządzenie powstało. Było potężne, mimo że zbudowane jedynie z prostych mechanizmów zegarowych. Połączenie magii i nauki, niesamowite i niezwykle potężne połączenie. Jego ogrom mnie przerażał… zajmowało niemal cały dom. Nie włączyliśmy go przez następne trzy lata, sprawdzając, czy na pewno wszystko jest tak jak być powinno. Przeanalizowaliśmy każdy szczegół. Mój ojciec zbadał je milimetr po milimetrze. Wszystko było dobrze, urządzenie nie mogło zawieść…
        - Myliliście się?
        - Nie do końca. Gdy ją włączaliśmy, wszystko szło zgodnie z planem. Władza nad czasem to wszechpotęga. Dzielił nas od tego tylko krok. To nie urządzenie zawiodło, pojawił się jakiś nieuwzględniony czynnik, jakaś nie znana nam wcześniej siła. To musiała być interwencja czegoś, bądź kogoś.
        - Ale- Gel odkaszlnął krew, która gromadząc się w ustach i gardle utrudniała mówienie- jak ty… to.. zrobiłeś?- Mężczyzna wskazał martwą bestie, która była przyczyną jego stanu.
        - Cierpliwości, przyjacielu- kapłan wyjął czarny amulet z wyrytymi konturami pająka i zaczął go przewracać miedzy palcami- wszystkiego się dowiesz, odpowiedzi zostaną udzielone. Jak już mówiłem, machina wykonała część pracy, potem wybuchła. Magiczny wybuch spowodował anomalię czasową. Przywrócił do życia istoty z zamierzchłych czasów, władające tym światem na długo przed pojawieniem się ludzi, krasnoludów czy elfów. Wrócili strażnicy roju, gatunek inteligentnych pająków, posiadających świadomość zbiorową. A wraz z nimi przebudziła się ich bogini, Arachne.
        - Przebudziłeś boga, któremu teraz służysz?
        - Tak. I właśnie dla tego wybrała mnie. Był również drugi powód. Starzeje się dziesięć razy wolniej. Biorąc pod uwagę fakt, że jestem elfem czeka mnie jeszcze dwa i pół tysiąca lat służby. Teraz pająki są częścią mnie a ja częścią ich. Przysiągłem sobie, że kiedyś odkryje powód eksplozji naszego dzieła, dorobku całej mojej rodziny. Wtedy odszukam swoich rodziców, będę tego godzien. Oprócz tego dziękuje Arachne za to, że uratowała mi życie. Głoszę jej słowa wszędzie, gdzie się da. Resztę historii już chyba znasz.
        - A… to? – Gel z trudem wskazał ponownie na truchło.
        - To słudzy Arachne pomogli mi zabić stwora.
        - Jest was więcej?- mężczyzna mówił z coraz większym trudem. Z sekundy na sekundę uciekało z niego życie.
        - Takich jak ja, nie. Choć jest już kilka wiernych którzy przyjęli dar, i w ich ciele zamieszkał pająk. Stali się oni częścią roju.- Apostoł milczał dłuższą chwilę. – Twe rany są nie do wyleczenia medycznie, jednak mogę ci coś zaproponować.- Isemir wyciągnął powoli zaciśniętą pięść w stronę Gela. Odwrócił ją i rozprostował palce. Na dłoni miał małego pająka. – On może cię jeszcze uratować

        „Me imię legion, albowiem jest nas wielu”- Biały pielgrzym

        Losy postaci w skrócie:
        Isemir w młodym wieku uciekł z kraju gdyż jego matka to „wiedźma” a ojciec był „niegodny bycia elfem”. Tam pomagał rodzicom w tworzeniu magicznej machiny
        Mającej zniekształcić działanie czasu. Udało im się to, jednak nieznana siła wywołała eksplozję. Machina obudziła inteligentny rój pająków i boginie- Arachne. Nieprzytomny elf doznał wizji w której zobaczył władczynie pająków i dostał od niej propozycję. „Dołącz do mnie. Jeśli to zrobisz, uratuję cię. To jedyny sposób.” Isemir się zgodził. Wtedy część pająków „wprowadziła się” do jego ciała. Stał się częścią roju, dzieci Arachne. Sam nie wie czym tak naprawdę są dla niego pająki. Rodziną? Przyjaciółmi? Częścią jego? A może on jest jednym z nich? Jedno jest pewne. Są teraz nierozłączni. On i one stanowią jedność. Arachne wybrała Elfa na swojego apostoła i proroka. Było kilka przyczyn. Po pierwsze gdyby nie on, Tkaczka przeznaczenia, czyli Arachne, nie przebudziła by się, a gdyby nie bogini, on by nie przeżył. Powstała więc między głęboka relacja. Radko zdarza się coś takiego między boginią i jej wyznawcą. Drugim powodem był efekt wywołany przez maszynę. Isemir starzeje się 10 razy wolniej niż inne elfy, co oznacza dłuższą służbę. Po tych wydarzeniach kapłan wrócił do Akilii by szerzyć wiarę. Robił dużo dobrego, ale robił to z własnych celów. Ludzie nazwali przybysza białym pielgrzymem od koloru szat w których podróżował. Utworzył niewielką wspólnotę wiernych zwanych arachianami. Bardziej gorliwi wyznawcy przyjmują dar od Tkaczki przeznaczenia, stając się częścią czegoś, co bogini nazywa „legionem”, częścią roju.

        Opis kultu:
        Religia, której służy Isemir jest bardzo stara, ale znikła z tego świata na tysiące lat. Nigdy wcześniej nie wyznawały jej znane dzisiaj rasy. Bogini której służy to Arachne- tkaczka przeznaczenia. To strażniczka przysięgi i opiekunka tajemnic. Przedstawia się ją jako starą kobietę przędącą nici losu bądź wielkiego pająka owijającego siecią siebie samego, w coś na kształt kokonu.
        Na razie jej jedynym kapłanem jest Isemir. Wyznawcy zwą go prorokiem nici. Mimo, że większość wyznawców zamieszkuje Akilię, ośrodek kultu mieści się poza nią, w gnieździe. Raz na jakiś czas odbywa się tam zgromadzenie wiernych. Do zgromadzenia mają wstęp tylko legioniści. Omawiane tam są wszystkie sprawy kultu. Zgromadzenia są zwoływane rzadko, w nieregularnych odstępach czasu. W przyszłości to na nich będą wybierani nowi kapłani. Zgromadzenie na razie liczy sobie 1 proroka i 10 obdarzonych. Na zgromadzeniu nie trzeba być. Jednak większość legionistów uczęszcza na każde.
        Religia NIE czci pająków samych w sobie. Jedynie dzieci Arachne, czyli te służące jej, są warte uwagi. Nikt nie doświadczył jeszcze zaszczytu jazdy na gigantycznym pająku ani nie otrzymał takiego za towarzysza. Kontaktu z Arachne mogą doświadczyć obdarzeni w gnieździe (bardzo rzadko się to zdarza), lub prorok w dowolnym miejscu.
        Hierarchia w religii przedstawia się następująco: najniżej stoją zwykli wyznawcy, którzy mają niewielkie przywileje (otrzymują pajęczynę itp.). Wyżej stoją obdarzeni. Mają oni wstęp do zgromadzenia i mogą otrzymać dary Arachne (atuty). Dalej są kapłani. Doznają oni błogosławieństwa i licznych łask od bogini (najpotężniejszy atut, kontakt z boginią w gnieździe kiedy tylko chcą.). Najwyżej stoi prorok nici.
        Symbolem kultu są rysy pająka. Każdy obdarzony od razu rozpozna kto jest legionistą (zrobi to jego pająk). Świętą liczbą Arachne jest 13.
        Obecnie religia liczy około 100 wyznawców.


          Historia postaci


        Umiejętności:
        [list] tkanie- uczeń- zdolność ta odpowiada za tkanie pajęczej sieci. Isemir nie klei się do własnej pajęczyny.


          leczenie- uczeń- Biały pielgrzym do leczenia używa pajęczyny czy pomocy samych pająków (zasklepiają one rany i reperują ciało). Może więc leczyć sam siebie, ale zdolność nie obejmuje leczenia zatruć czy chorób. Ponadto lepiej, żeby nikt nie zauważył w jaki sposób leczenie się odbywa.

          Cechy:
            widzenie w ciemności

            Rój- ciało Isemira to gniazdo pająków. Żyje on z nimi w symbiozie. Daje to mu liczne korzyści, ale pająki muszą coś jeść. Obecnie zamieszkujące w jego ciele pająki spożywają tyle pokarmu co 3 dorosłych ludzi. Na szczęście nie są wybredne, mogą zjeść np. ciało pokonanego wroga, czy pustynnego czerwia. Biały pielgrzym ma nad nimi władzę. Pod nadgarstkami prorok nici ma ,,otwory” (tak jakby przeciętą skórę). Pająki wychodzą przez nie i przez naturalne otwory ciała.

            chronomorfizacja- Isemir starzeje się wolno ale ma problemy z oceną przebiegu czasu. Jego wyczucie czasu jest zaburzone do tego stopnia, że nie ma pojęcia czy minęła godzina czy 30 godzin jeśli nie ma nic co by mu to uświadomiło (np. wędrujące słońce). Nie wiadomo jakie jeszcze efekty uboczne przyniósł eksperyment jego rodziców.

            Więź roju- Isemir dzieli z pająkami wrażenia zmysłowe i myśli. Osoba próbująca się włamać do jego umysłu nieźle się zdziwi słysząc tysiące głosów, ponad to złamanie świadomości roju jest niemal nie możliwe. Ponad to potrafi kontaktować się z Arachne.



          Atuty:
            Dar- w ciało wybrańca wprowadza się jeden pająk. Obdarowany, staje się częścią legionu. Od tej pory rój jest dla niego wartością nadrzędną i nie może działać na jego niekorzyść. W zasadzie staje się on członkiem nowo powstałej „rasy”. Nie da się nikogo obdarować bez jego zgody. Musi on w pełni świadomie przyjąć dar. Można tym uratować komuś życie, gdyż proces wprowadzania pająka dostarcza dodatkową energię życiową. Legionista zachowuje osobowość, pająk NIE przejmuje nad nim kontroli, a jedynie lekko edytuje myślenie.

            dorzucam dodatkowe atuty jakie postać będzie mogła zdobyć w przyszłości:
            jad- do roju dołączają jadowite pająki. Daje to dostęp do samego jadu jak i zwiększa potencjał roju.- 2000exp. Dla innych członków wspólnoty możliwy do zdobycia jest atut gruczoły jadowe. Pozwala on na automatyczne zatruwanie broni, zębów czy odnóży tkacza oraz pozyskiwać samą truciznę- 1000exp

            Chitynowy pancerz- pod skórą zaczyna formować się nowa tkanka. Tworzy ona naturalny, samo regenerujący się pancerz. Jest on twardszy od skórzanego, a jednocześnie nie ogranicza ruchów. Jeśli chodzi o walory obronne nie może się równać z pancerzem stalowym.- 2000exp, możliwe do zdobycia przez każdego legionistę.

            Chitynowe ostrza- Atut ten daje możliwość wypuszczania chitynowych ostrzy spod skóry. Wychodzą one spod nadgarstka, znad przegubów lub z pomiędzy palców (do wyboru przez gracza w momencie zakupu atutu) i działają jak zwykłe miecze. Nie można z nich rozbroić inaczej niż łamiąc je.- 1000exp, możliwe do zdobycia przez każdego legionistę.

            Tkacz- z pleców posiadacza tego atutu wyrasta sześć pajęczych, długich odnóży. Są one na tyle twarde (pokryte chityną), że można nimi blokować ciosy oraz na tyle długie i ostre, że można za ich pomocą atakować. Umożliwiają również chodzenie po ścianach. Zwiększa potencjał umiejętności tkanie, gdy używamy do niej dodatkowych odnóży.- 4000exp. Możliwe do zdobycia przez każdego kapłana Arachne. Walka nimi wymaga odrębnej umiejętności.


          Postać:
            - kij podróżny (okuty chityną)
            - szata z pajęczyny
            - 20 sztuk rzelaza w sakiewce
            - zegarek wykonany przez ojca, chowany w wewnętrznej kieszeni szaty


          Ekwipunek:

            - krzesiwo
            - chitynowy amulet z wizerunkiem Arachne
            - lina z pajęczyny, niemal nie do rozerwania
            - środek nasenny (3 dawki)- do podania pacjentom
            - bukłak z wodą


        Uwagi:
        - Isemir pomagał przy maszynie na zasadzie: „przynieś, podaj, pozamiataj” więc nie zna się ani na magii ani na mechanice
        - Dzieci Arachne (pająki) posiadają świadomość zbiorową, tak zwany umysł roju, do której podczepiony jest Isemir.
        - W miejscu przebudzenia Arachne znajduje się gniazdo, czyli siedziba roju. Żyją tam różne pająki (niektóre rozmiarem dorównują koniom), choć kapłan ma dostęp tylko do niektórych. Pajęczyna w gnieździe tworzy połączenia podobne do tych jakie tworzą neuronu w mózgu
        - Arachne jest boginią nie tylko pająków ale i losu, tajemnic i przysięgi.
        - Wszelkie „luki” pozostawiam do decyzji mg (np. inne efekty działania maszyny, co lub kto wywołało eksplozję)
        - Biały pielgrzym jest święcie przekonany, że jego rodzice również przeżyli (mimo że nie ma pojęcia co się z nimi stało)
        - Cecha „więź roju” umożliwia dzielenie się wrażeniami zmysłowymi więc można np. wysłać pająka przez dziurkę od klucza i widzieć to co on widzi, czy też podsłuchać rozmowę.
        - Biały pielgrzym ma opinię dobrego człowieka
        - Pająki zamieszkujące ciało proroka są niewielkie (przeciętny ma 1cm, największe dochodzą do 5cm).
        - Nie wiem jak stoi liczba ludności w świecie, więc liczba wyznawców jest do edycji.
        - Pająki są czarne (niektóre z wzorami na odwłoku), nie włochate.
        - Umiejętności są do ewentualnej edycji
        - chciałbym mieć cechę „częściowa odporność na ból”
        - exp podany przy atutach „na przyszłość” jest do edycji


        Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group